piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty trzeci: Wszystko co mam nawet gwiazdkę z nieba ci dam.


[muzyka]

Siedziałam w dormitorium z książką na kolanach i rozmyślałam. Trzy tygodnie… Tyle minęło odkąd znów byłam w Hogwarcie. Nie mogłam uwierzyć, że miejsce, które kiedyś było dla mnie drugim domem, teraz jest tym, co najgorsze…
Byłam nieobecna. Siedząc z przyjaciółmi, nie wiedziałam o czym mówią. Nie uśmiechałam się, nie rozmawiałam, praktycznie nie spałam. Z każdym dniem wyglądałam coraz gorzej. Podkrążone oczy, blada, ziemista cera, potargane włosy… Byłam na skraju załamania nerwowego. Na lekcjach radziłam sobie coraz gorzej. Nie potrafiłam rzucić nawet najprostszego zaklęcia rozbrajającego. Nie mówiąc już o tym, że nawet na eliksirach byłam najgorsza. Myliłam składniki, mieszałam w przeciwną stronę… Kiedyś regularnie odrabiane prace domowe, teraz piętrzyły się na szafce przy łóżku. W głowie nadal siedział mi Potter.
Jak na złość, nawet nie miałam z kim o tym porozmawiać! Cieszyłam się, ze szczęścia moich przyjaciółek, ale nie mogłam już na nie liczyć tak, jak kiedyś… Dorcas znikała gdzieś z Syriuszem, a Mary w kółko przesiadywała z Remusem.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Spojrzałam w tamtym kierunku. Do środka wparowała roześmiana Dorcas, a za nią przejęta Mary. Zupełnie, jakby wyczuły, że o nich rozmyślam.
- Ugh! – skrzywiła się ta ostatnia. – Dziewczyno! Wyglądasz jak śmierć! Widziałaś się dzisiaj w lustrze?
- Mary! – Dorcas spojrzała na nią znacząco.
- No co?! Przeżywa i przeżywa! Jak chce go odzyskać, to musi wyglądać bosko, a nie jak… Potwór… - wykrztusiła.
Zebrała się we mnie złość. Jak ona potrzebuje pocieszenia, to jestem na każde jej skinienie. Dlaczego więc, nie może mi okazać trochę serca?! Odkąd zaczęła być z Remusem, stała się opryskliwa i wredna. Nie potrafiła przetrawić, jak jej związek nie był w centrum zainteresowania. Potrafiła mówić i mówić na temat tego, jakie mają plany, co już zrobili, a co mają zamiar zrobić. Miałam tego po dziurki w nosie. Zwłaszcza, że mój związek rozpadł się z nieznanych przyczyn!
- Ciekawa jestem, jak ty byś zareagowała na moim miejscu… - szepnęłam. Do oczu znów napłynęły mi łzy.
- Kochanie, nie przejmuj się! Przecież wiesz, że Mary chce dobrze! – Dorcas podleciała i przytuliła mnie do siebie.
- Co ja zrobiłam nie tak? – załkałam.
- Nic nie zrobiłaś! – odpowiedziała natychmiast. – A próbowałaś z nim rozmawiać?
- Próbuję codziennie! Unika mnie, nie patrzy na mnie. Nie siedzi z nami w pokoju wspólnym… Co mam zrobić?
- Iść do ich sypialni? – prychnęła blondynka.
Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. W pierwszej chwili, nie miałam pojęcia, co jej na to odpowiedzieć. Stała oparta o framugę drzwi i przyglądała mi się z uśmiechem satysfakcji. Dorcas natomiast, rzucała jej ostrzegawcze spojrzenia. W tym momencie zupełnie zapomniałam, o swoich problemach sercowych. Ścisnęłam mocniej rękę Dorcas.
- Auć… - pisnęła Dorcas, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Blondynka nie przestała się drwiąco uśmiechać. Miałam ochotę ją zabić! Dorcas chyba wyczuła, co się szykuje, bo nagle zmieniła temat.
- Wiecie, że w przyszły weekend jest Hogsmeade? – żadna z nas nie odpowiedziała. – Idziemy?
- Oczywiście, że idziemy! – stwierdziła nagle Mary. – Tylko czy nasz kochana Lily, odważy się stąd wyjść? – spojrzała na mnie uważnie.
Tego już było za wiele. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do niej. Dygotałam z wściekłości. Stałam naprzeciwko niej i zastanawiałam się, co zrobić. W prawej ręce kurczowo ściskałam różdżkę. I w tym momencie wydarzyło się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Mary roześmiała się głośno, a później mocno do siebie przytuliła. Nie miałam pojęcia, o co chodziło. Stałam oniemiała.
- Nareszcie! – krzyknęła.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam z niepokojem.
- Fantastycznie! – śmiała się w głos.
Spojrzałam zaskoczona na Dorcas. Ona też się uśmiechała.
- Może mi wyjaśnisz, o co chodzi? – mruknęłam.
- Nie rozumiesz? Zabieg celowy.
- Zabieg celowy? – wyszeptałam.
- Tak. Chciałam cię wkurzyć, żebyś wróciła do żywych… Miałyśmy dosyć patrzenia na ciebie w takim stanie. Nie potrafiłyśmy ci pomóc, ale jedno wiemy na pewno. Będąc w takiej rozsypce, nigdy nie uda ci się porozmawiać z Jamesem! Siedzisz tu odseparowana od świata. Nie uśmiechasz się, nie rozmawiasz…
- Mary… Ja potrzebuję rozmowy, a nie drastycznych środków! – warknęłam.
- A co by ci dała rozmowa?! – prychnęła. – Znów zaczęłabyś płakać i się żalić. Następnie przeszłabyś do wszystkim znanej „nienawidzącej świata Evans”. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Macie z Jamesem problem. Myślisz tylko o sobie. Nie masz pojęcia, co czuje on! Nie możecie przestać się do siebie odzywać. Wręcz przeciwnie, powinniście ze sobą porozmawiać i to jak najszybciej! Zanim sprawa naprawdę zacznie być tragicznie beznadziejna… - skończyła swój wywód i spojrzała na mnie wyczekująco.
Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Zaskoczyły mnie totalnie, ale coraz bardziej wierzyłam w to, że to był jedyny sposób, aby mnie przywrócić do życia. Ten drastyczny środek sprawił, że dojrzałam drugą stronę. Wydawało mi się to absurdalne i niedorzeczne. Ba! Nawet niemożliwe, ale jednak… Przestałam się użalać. Przestałam płakać… Postanowiłam zacząć działać. Postanowiłam walczyć! Przecież wiedziałam, że James mnie kocha! Wiedziałam też, że ja kocham jego! Już raz pozwoliliśmy sobie na takie nieporozumienie. Gdyby nie przypadek, nie wiadomo, jakby to się skończyło! Los dał nam szansę, a my zamiast z niej Spojrzałam na Mary. Wyglądała na lekko przestraszoną. Rozbawiło mnie to. Znamy się już tyle lat, a one nadal boją się mojej reakcji! Kocham je jak siostry! Nie mogłam przecież się na nie gniewać za to, że chcą dobrze! Przytuliłam się do niej. Mocno.
- Dziękuje… - szepnęłam.
Do oczu znów napłynęły mi łzy. Nie z powodu tego, że było mi przykro. Wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że mam po swojej stronie kogoś takiego! Odsunęłam się od niej, a chwyciłam dłonie obu moich przyjaciółek. Obie najwyraźniej nie wiedziały, o co mi chodzi.
- Dziękuję. Za to, że was mam…
Po policzku spłynęła łza.

***

W tym samym czasie, w drugim dormitorium, toczyła się rozmowa, na podobny temat. Trójka Huncwotów, próbowała pobudzić do życia czwartego z nich. Niespodziewali się jednak, że będzie to takie trudne. Rozmowa trwała już od przeszło dwóch godzin. Nie docierały do niego żadne argumenty. Rozwalił dwie lampki nocne i swoją poduszką, a teraz najwyraźniej walczył ze sobą, aby nie rozwalić głowy swojemu przyjacielowi. Co on mógł wiedzieć? Przecież od blisko roku był w szczęśliwym związku z Dorcas! Nie miał pojęcia, co to znaczy! Nie miał pojęcia, jak to jest, być na jego miejscu!
- Przestań chrzanić! – wydarł się w końcu.
- Zrozum wreszcie, że nie masz pojęcia, co ona miała na myśli, mówiąc to zdanie! Dlaczego nie chcesz z nią porozmawiać?! Dlaczego z góry założyłeś, że odnosiło się do ciebie, a teraz jej unikasz?! Nie widzisz, że ona cierpi?! Myślisz, że gdyby cię nie kochała, to taka sytuacja miałaby miejsce?! – miał dosyć.
Średnio co dziesięć minut powtarzał te argumenty. Czarnowłosy, albo nie chciał ich przyjąć do wiadomości, albo rzeczywiście tak bardzo wierzył w swoje nieuzasadnione racje.
- Ty zrozum do cholery, że nie mam ochoty słuchać jej tłumaczeń! Bawi się mną. Zawsze bawiła! A jak idiota wierzyłem, że może kiedyś… - spojrzał wściekły na Syriusza.
Po chwili chwycił kolejną lampkę i rzucił przez cały pokój. Roztrzaskała się na tysiąc kawałeczków. Na obecnych nie zrobiło to większego wrażenia. Może tylko Peter skulił się w sobie jeszcze bardziej. Zawsze był tchórzem. Nigdy nie wychylał się poza szereg. Zawsze był w cieniu swoich przyjaciół. Chyba właśnie tak czuł się najpewniej i najbezpieczniej.
Syriusz westchnął i machnął krótko różdżką. Lampka wróciła na swoje miejsce. Wyglądała zupełnie tak, jak przed atakiem.
- James… - Remus, jak zwykle opanowany i spokojny, postanowił się w końcu odezwać.
Chłopak odwrócił się od okna i spojrzał na niego z wyrzutem. Czy oni nie rozumieli? Kochał ją, a ona po raz kolejny się nim zabawiła. Słyszał, co powiedziała. Widział to w jej oczach. Przecież jej aktualne zachowanie, mogło być spowodowane tym, że jej plan się wydał przedwcześnie. Może chciała z niego zrobić idiotę, przed całym zamkiem? To było zdecydowanie w jej stylu. Nie mógł sobie na to pozwolić. Wiedział też, że wystarczą jej tęczówki, aby zmiękł… Po prostu nie mógł z nią teraz rozmawiać!
Coś w postawie Remusa, kazało mu jednak usiąść i wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. Lunatyk bowiem rzadko wtrącał się w sprawy innych. Uważał i wiernie bronił swojego stanowiska, że każdy jest kowalem swojego losu, i że nikt nie ma prawa się mieszać, chyba, że zostanie o to poproszony.
- Posłuchaj… Dobrze wiesz, jaki jestem. Wiesz KIM jestem – powiedział z trudem.
- Remusie, przecież wiesz, że nam to nie…
- Ale mi przeszkadza! – krzyknął.
Cała trójka spojrzała na niego z przerażeniem.
- Jestem wilkołakiem! Wiesz co to oznacza?! Nie wiesz. Żyjesz normalnie! Panienki za tobą latają!
- Ty też nie masz co narzekać na powodzenie… - zarechotał Syriusz.
James zgromił go wzrokiem.
- Ale oboje dobrze wiemy, że połowa z tych dziewczyn, nie wie, czym jestem. Gdyby tylko się dowiedziały… Stałbym się wyrzutkiem. Wzbudziłbym obrzydzenie! W społeczeństwie czarodziei, znaczę mniej, niż skrzat domowy! – urwał.
Żaden z nich nie odważył się odezwać. Czekali. Wiedzieli, że ich przyjaciel do czegoś dąży. Nie mieli jednak pojęcia, do czego…
- Od sześciu lat ją kochałem – jego głos drżał. – Obserwowałem, jak się zmienia… Jak pięknieje i… Jak spotyka się z nimi wszystkim… Widziałem, jak płacze i jak się śmieje… I jak mnie ignoruje…
Mówił, a James odniósł wrażenie, że słucha o sobie.
- Z każdym dniem, minutą, sekundą… kochałem ją coraz bardziej i nie potrafiłem się odważyć! Bałem się, że mnie wyśmieje. A teraz… Kiedy każdy nowy dzień, pozwala mi na odkrywanie tego, co oznacza kochać, co oznacza być z kimś tak bliskim, boje się, że to się skończy! – krzyknął i zerwał się z miejsca. Zaczął nerwowo krążyć po sypialni. – Ale bardziej od tego cierpienia, które przyniosłoby rozstanie, boje się, że pewnego dnia, stracę panowanie nad sobą! A wtedy… - zająknął się.
Widział ból w oczach przyjaciela i nie miał pojęcia, jak może mu pomóc. Wiedział, że cokolwiek powie, będzie brzmiało śmiesznie. Żaden z nich, nie potrafił się wczuć w jego sytuację. Nigdy nawet nie myśleli o tym w taki sposób! Przecież co miesiąc, przy pełni księżyca, doskonale się bawili! Nie mieli pojęcia, że spokojny i opanowany Remus, dusi w sobie takie emocje… Taki żal…
- Zrozum! Masz szczęście. Kochasz i jesteś kochany. Nie zmarnuj tego przez swoje ego i przez swoje zapatrzenie… - szepnął, patrząc na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
Nie miał pojęcia, jak ma zareagować.
- Remusie… Nie było cię tam. Nie słyszałeś jej tonu. Nie słyszałeś tego, co powiedziała. Ona mnie nie kocha… - stwierdził rezygnacją.
- Bzdura! – wrzasnął i z całej siły uderzył w ścianę. Nawet się nie skrzywił. Przeraziło go to. Nigdy nie widział, żeby tak się zachowywał. – Musisz z nią porozmawiać! Nim będzie za późno! Los dał wam szansę i tylko idiota, nie zauważyłby, jak na ciebie patrzy! Nie zachowuj się, jak rozpieszczony jedynak, któremu zabrano zabawkę! Zacznij zachowywać się jak mężczyzna! Nawet Black się oświadczył! Tylko ty, nadal wierzysz w te bajeczki o wiecznych Huncwotach! – krzyknął i wyszedł z sypialni.
Zszokowany spojrzał na pozostałą dwójkę. Żaden się nie odezwał. Syriusz tylko pokręcił głową, a później spojrzał znacząco na Petera. Oboje podążyli za Remusem. Został sam, a w głowie miał cholerny mętlik.

***

- No cóż. Jak zapewne wiecie, w tym roku czekają was poważne egzaminy. Czasu zostało już naprawdę niewiele. Moim zadaniem, jest przygotować was do nich tak dobrze, jak tylko potrafię. Wierzę, że większość z was poradzi sobie bez problemów… - tu profesor z niezwykła troską spojrzał w moją stronę. – Natomiast pozostałą garstkę, proszę o większą pracę nad swoimi umiejętnościami!
Rozejrzał się groźnie po uczniach, po czym kontynuował.
- Dzisiaj, powtórzymy sobie eliksir, który niezmiernie często pojawia się na Okropnie Wyczerpujących Testach Magicznych, a mianowicie… Wywar Żywej Śmierci. Kto mi powie, jak działa? – rozejrzał się niepewnie.
Oprócz mojej ręki, w górze pojawiła się ręka Severusa. Rywalizowaliśmy ze sobą od pamiętnej piątej klasy. Westchnęłam. Profesor Slughorn spojrzał najpierw na niego, a później z obawą na mnie.
- Tak, panie Snape? – powiedział, jakby z niechęcią.
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Nigdy, ale to przenigdy, nie zachował się w taki sposób! Zawsze chętnie słuchał tego, co mam do powiedzenia, a dopiero później dopytywał Ślizgona. Co się zmieniło? Snape triumfował.
- Silny środek usypiający, powoduje omdlenia, które dla niedoświadczonego czarodzieja mogą wyglądać jak śmierć. – mówiąc to zdanie, spojrzał na mnie z drwiną. Zagotowało się we mnie. – W żadnym wypadku nie powoduje śmierci. Nazwa substancji powstała od określenia działania wywaru.
- Doskonale! Dziesięć punktów dla Slytherinu! – ucieszył się profesor. – Och… Tak panno, Evans? – bąknął, patrząc na moją nadal uniesioną rękę.
- Najczęściej dodawany jest Piołun. Zawierający tujon, stymulujący układ nerwowy. Nadmierne, lub nieostrożne jej spożycie powoduje uszkodzenie mózgu, lub nawet śmierć – stwierdziłam z satysfakcją obserwując, jak krzywy uśmiech znika z twarzy Severusa.
- Doskonale! Pięć punktów dla Gryffindoru! Istotnie! Sam eliksir, nie powinien wywołać śmierci… Jednakże większość z was, nie może sobie z nim poradzić. Źle odmierzone składniki, zły kierunek i trach… Mam nadzieję, że będąc na siódmym roku, większa część z was, będzie potrafiła uwarzyć go w idealnych proporcjach. Macie godzinę. Składniki… Na prawej tablicy. Wskazówki dotyczące przygotowania, znajdziecie na stronie dwusetnej w podręczniku. Czas… Start!
Wszyscy zaczęli się kręcić na swoich miejscach. Uśmiechnęłam się z dumą. Może i nie potrafiłam sobie poradzić z zaklęciami, czy transmutacją, ale w eliksirach zawsze byłam dobra. Spojrzałam ukradkiem na Snape’a. Nie był już tak pewny siebie, jak przez ostatnie trzy tygodnie.
Moje problemy sercowe źle wpłynęły na moją edukację. Większą część zaległości, już nadrobiłam przy pomocy przyjaciół. Dorcas pomogła mi napisać wypracowanie dla McGonagall, Remus zreferował mi ostatnie lekcje z zielarstwa. Mary przyczyniła się do mojego dobrego humoru, a Potter, chociaż o tym nie wiedział, pomógł mi opanować zaklęcie dla Flitwicka.
Westchnęłam i wrzuciłam pokrojone korzonki do kociołka. Potter… Kiedy wreszcie uda mi się rozwiązać tą zagadkę? Widziałam, że jemu również nie jest lekko. Odkąd zaczęłam przesiadywać w pokoju wspólnym, miałam nawet wrażenie, że chce ze mną porozmawiać. Zawsze jednak w ostatniej chwili, coś go powstrzymywało. Pytałam nawet Syriusza i Remusa, ale żaden z nich nie chciał mi nic powiedzieć. W duchu miałam nadzieję, że spotkam go w sobotę w Hogsmeade i wreszcie porozmawiamy.
- No moi kochani. Przestajemy mieszać! – oznajmił profesor.
Z szerokim uśmiechem spojrzałam na swoje dzieło. Rozejrzałam się dookoła. Dorcas miała skręcone włosy i kwaśną minę, a Mary, jak to Mary, nie przejmowała się nędzną zawartością kociołka.
- Severusie! Idealny! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu! – rozpływał się Horacy.
Osobiście się nie przejęłam. Wiedziałam, że usłyszę podobne zdanie. Snape spojrzał na mnie z uśmiechem satysfakcji. Pogratulowałam mu skinieniem głowy. Nie zamierzałam zniżyć się do jego poziomu.
- Panno McDonald… Myślała pani o zrezygnowaniu z przedmiotu? – zapytał patrząc na jej smolistą miksturę.
- Oczywiście! – uśmiechnęła się szeroko. – Ale wie pan. Skoro już się tu męczę tyle czasu, to stwierdziłam, że to dokończę.
- Jest pani pewna? – zapytał niepewnie.
- Jasne! Mam tyle uroku osobistego, że na pewno zaliczę ten owutem! – uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Skoro pani tak uważa… - mruknął i zwrócił się w moją stronę. – Tak. Za pewne nikogo to nie zdziwi! Panna Evans również zarobiła kolejne punkty dla swojego domu!
Uśmiechnęłam się serdecznie. Severus posłał mi jadowite spojrzenie. Rozbrzmiał dzwonek.
- Dziękuję wszystkim! Wspaniała lekcja! – powiedział głośno, po czym nachylił się do mnie i szepnął. – Miło, że znów jesteś w formie.

***

Tak wspaniale rozpoczęty dzień, nie mógł się dla rudowłosej zakończyć tragicznie. Na zaklęciach, jako jedna z niewielu, po mistrzowsku zaprezentowała działanie Obliviate, nauczyciele nie zadali dodatkowych wypracowań, a nawet wyszło słońce! To wszystko przyczyniło się do tego, że z wielką ochotą poszła z dziewczynami do Hagrida na kubek ciepłej herbaty i jak zawsze twarde ciastka.
Miała fantastyczny humor. Nie przeszkadzało jej nawet to, że Dorcas i Mary, już od przeszło godziny o coś się sprzeczały, i to tak głośno, że nie mogła się skupić na zaległym wypracowaniu. W końcu stwierdziła, że transmutacja, jest dopiero w piątek, i że ma całe dwa dni, aby to napisać i odrzuciła pergamin na bok. Wzięła różdżkę do ręki i wypowiadając formułkę, oblała przyjaciółki wodą. Obie spojrzały na nią zaskoczone, po czym wybuchły głośnym śmiechem, dając rudej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. W najmniej spodziewanym momencie, obie wyjęły różdżki i potraktowały ją w taki sam sposób. Pani prefekt, nie pozostała im dłużna. Zerwała się z kanapy i zaczęła je gonić po całym pokoju wspólnym, głośno się przy tym śmiejąc.
Całą tą sytuację, z delikatnym uśmiechem obserwował szukający. Stał w drzwiach od dormitorium, oparty o framugę i nie potrafił oderwać od niej wzroku. Wyglądała tak pięknie. Rozwiane włosy… Uśmiech… Zdecydowanie bardziej wolał, kiedy siedziała w dormitorium. Było mu wtedy znacznie łatwiej. A teraz? Westchnął.
- Masz zamiar z nią porozmawiać? – usłyszał czyjś głos.
- Oczywiście, że mam!
- Kiedy?
- Jak przyjdzie na to czas – chciał uciąć temat.
Black jednak słynął z rodziny, która nie dawała sobą pomiatać i nie dawała się tak łatwo zbyć. Stanął obok przyjaciela, skrzyżował ręce na piersi i również zaczął obserwować szalejące dziewczyny.
- A kiedy ten czas nadejdzie? – zapytał po dłuższej chwili.
- Nie wiem. Kiedyś na pewno – spojrzał na chłopaka ostrzegawczo.
- Nie chcę cię dołować stary, ale albo zrobisz to do końca tygodnia…
- Albo? – prychnął zdenerwowany.
- Albo zrobi to ktoś inny - stwierdził z rezygnacją, rzucając mu porozumiewawcze spojrzenie.
Nie wiedział, o co mu chodzi. Dlaczego tak bardzo mu zależy? Ma zamiar iść i jej powiedzieć nie wiadomo co?! Nim jednak zdążył zapytać usłyszał.
- Nie, nie ja. Ale jak dalej będziesz zwlekał, może być za późno. - odwrócił wzrok i wszedł z powrotem do sypialni.
Tknięty złym przeczuciem, spojrzał w dół. Z pozoru, nic się nie działo. Dziewczyny nadal okładały się wodą, ale chłopak siedzący w kącie wyraźnie obserwował jego rudowłose przeznaczenie!

***

Wstała wcześnie rano i z wielkim uśmiechem podeszła do okna. Jezioro znów było pokryte cieniutką warstwą lodu, a po błoniach roztaczał się blask, odbijanych promieni. Wszystko znów spowite było białym, posrebrzanym puchem. Taka pogoda napawała ją optymizmem. Z wielkim uśmiechem udała się do łazienki. Odkręciła ciepły strumień i chwyciła swój ulubiony, czekoladowy żel pod prysznic. Przepełniona szczęściem, zaczęła nucić pod nosem.
Brązowowłosa otworzyła oczy. Z lekką niepewnością rozejrzała się po sypialni. Kiedy usłyszała cichy śpiew dobiegający z łazienki, uśmiechnęła się pod nosem i gwałtownie wyskoczyła z pościeli. Podleciała do jedynego już w tym momencie, zajętego łóżka. Jego właścicielka nie spała. Jej oczy błyszczały. W tym momencie rozumiały się bez słów. Plan był prosty, nieskomplikowany i… Nie mógł się nie udać! Musiały tylko porozmawiać z Huncwotami, zanim wspólnie z rudowłosą, udadzą się do Hogsmeade.

***

- Naprawdę uważasz, że sobie nie poradzę?
- Nie powiedziałam tak!
- Ale pomyślałaś! Przeskoczyłam sześć lat, zdałam SUMy! Naprawdę wierzysz w to, że sobie nie poradzę? – prychnęła.
- Mary… Po prostu sugeruję, że mogłabyś się bardziej przyłożyć!
- Jasne… Wystarczy, że wy dwie uczycie się, jak nie powiem kto! Jedna z nas musi być normalna – prychnęła i weszła do Trzech Mioteł.
- Uduszę ją! Gołymi rękami! – prychnęła.
- Dorcas, daj spokój! – roześmiałam się. – Mary nie znasz?
- Znam. I właśnie dlatego ją uduszę! – warknęła. – Jak chcesz, to możesz mi pomóc.
- Mhm… - mruknęłam nieprzytomnie, rozglądając się dookoła.
- Lily?
- Tak, jasne… Zgadzam się w stu procentach - stwierdziłam, nadal się rozglądając.
- Lily! – krzyknęła, patrząc na mnie z uśmiechem.
- No co?! – burknęłam, lekko zawstydzona.
- Jego tu nie ma… - westchnęła.
- Kogo? – udawałam zdziwioną.
- Nie udawaj. Wiem, że szukasz Jamesa… Przeczołgałaś nas już chyba po wszystkich, możliwych miejscach, w których mógłby być.
- Wcale nie!
- Lily… Przecież widzę… - pogłaskała mnie po policzku. – Spotkacie się później, obiecuje ci…
Westchnęłam i dałam się jej poprowadzić do stolika. Mary już na nas czekała. Na stoliku stały trzy butelki kremowego piwa.
- A gdzie jest reszta? Nie przyjdą? – zapytałam zaskoczona.
- Nie. Mają coś do załatwienia… - Dorcas wzruszyła ramionami.
- Co? – zapytałam zaskoczona.
- Nie wiem. Nie nadążysz za Huncwotami. Poza tym, chciałyśmy, żeby to był tylko taki nasz wypad. Żadnych chłopaków! – roześmiała się.
- Aha… - mruknęłam i upiłam łyk.
- Pełnia się zbliża… - mruknęła Mary, patrząc na mnie uważnie.
Widziałam, że jest niespokojna.
- Chciałabym być z nim… - przygryzła wargę.
- Wszystko będzie dobrze… - brązowowłosa uśmiechnęła się pocieszająco i chwyciła jej dłoń.
- Dorcas, skąd wiesz, że Jamesa tu nie ma? – wydusiłam w końcu.
- Bo ma szlaban – wzruszyła ramionami.
- Szlaban? – zapytałam zaskoczona.
- Tak. Rzucił zaklęcie Densaugeo na Charlesa Branagha. Wiesz, tego co jest na szóstym roku. Chłopak z trudem dotarł do Skrzydła Szpitalnego. Zęby sięgały mu już podobno do pasa!
- Dlaczego? – zapytałam przypominając sobie, rudego chłopaka, który ze śmiechem obserwował naszą wodną wojnę.
- Skąd mam wiedzieć? Znasz Pottera… Zawsze był narwany i… - spojrzała na mnie uważnie. – Znaczy… Widocznie wiedział coś, czego my nie wiemy… - dokończyła szeptem.
- Tak, widocznie tak… - westchnęłam.
Spojrzałam na stojącą przede mną butelkę. Dobry humor ulotnił się w sekundę. Tak bardzo liczyłam na rozmowę z nim tutaj. Kremowe Piwo… Tyle ludzi dookoła… A nawet wymuszony spacer… Znacznie więcej możliwości, niż w Zamku… Tam mógł łatwo uciec. Znał tereny Hogwartu, jak chyba nikt.
- Wracamy? – zapytałam ponuro.
- Już? Ale przecież dopiero co usiadłyśmy! – Dorcas spojrzała na mnie spanikowana.
- Nie mam humoru… Ani ochoty… Chcę wrócić do zamku i…
- Zaszyć się w dormitorium? – spojrzała na mnie krytycznie. – Nie uważasz, że to nie jest sposób?
- I znaleźć Jamesa… - wyszeptałam.
Obie spojrzały na mnie uważnie.
- Mówiłam ci, że ma szlaban…
- Nie ważne! Dorcas, nie rozumiesz?! Nie mogę dłużej tego odwlekać! Nie mam pojęcia, co się dzieje! Jednego dnia jest pięknie, a następnego opuszcza przedział i przestaje się do mnie odzywać! Muszę z nim porozmawiać…
Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, a później spojrzała niepewnie na zegarek.
- Dobrze, ale skoczymy jeszcze do Sklepu Odzieżowego Gladrag, dobra?
- Chyba żartujesz?! Przecież, jak tam wejdziemy to zginiemy! – prychnęłam.
Dorcas spojrzała na mnie znacząco i ukradkiem wskazała na Mary. Siedziała dziwnie zamyślona. Zrozumiałam, o co jej chodzi. Przejmowałam się sobą i moją dziwną historią miłosną, ale Mary też nie miała lekko. Jej chłopak, co miesiąc, przemieniał się w wilkołaka. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak ciężko musi jej być.
- Dobra, ale mam warunek… - powiedziałam groźnie. – Wybierzesz mi coś ładnego!
Mary spojrzała na mnie bez entuzjazmu i skinęła głową. Dorcas westchnęła, dopiła piwo i podniosła się z miejsca ze zmartwioną miną.

***

Słońce już dawno chyliło się ku zachodowi, roztaczając przepiękną, czerwonawą poświatę. Śnieg skrzypiał pod ich stopami, a mróz zaczął szczypać, ich nieosłonięte twarze. Pomimo tego wszystkiego, wracały w doskonałych humorach. Nawet blondynka przestała się zamartwiać i wyszukała przepiękną sukienkę dla Rudej. Śmiały się i żartowały, aby po chwili zmienić temat, na bardziej przyziemny.
Cała trójka, zastanawiała się, co ich czeka po zakończeniu Hogwartu. Rozmyślały nad swoją przyjaźnią. Aż trudno było im uwierzyć, że te siedem cudownych lat, minęło w tak zaskakująco szybkim tempie. Bały się, że każda rozejdzie się w swoją stronę, i że już nigdy więcej się nie spotkają. Że życie codzienne, rodzina, tak je przytłoczy, że zapomną o tej wyjątkowej przyjaźni. Dorcas oczami wyobraźni, widziała już swój ślub z Syriuszem, ich wspólne życie, dzieci, dom… Mary roześmiała się krótko. Jako lekkoduch, nie potrafiła myśleć, aż tak poważnie o życiu. Małżeństwo, rodzina… To wszystko za bardzo ją przerastało. Nie była nawet pewna, czy kocha Remusa, co wzbudziło oburzenie w idealnej romantyczce.
Ruda się nie odzywała. Jej myśli błądziły po zupełnie innych torach. Jak była małą dziewczynką, marzyła, aby pójść na medycynę. Wierzyła, że ukończy szkołę z wyróżnieniem i że ten kawałek papieru, pozwoli jej uratować rodzinę. Takie myśli, towarzyszyły jej nawet wtedy, kiedy Severus uświadomił jej, że ma umiejętności magiczne. Dopiero na przestrzeni kolejnych lat, zdała sobie sprawę, jak potężna jest magia i jak wiele będzie mogła nią zdziałać. Całym sercem wierzyła też w to, że pewnego dnia odnajdzie Kamień Filozoficzny i zapewni im życie wieczne. Teraz, to wszystko się zmieniło. Wiedziała, że nawet bycie Uzdrowicielką, nie jest w stanie ocalić jej rodziny. Nie przed NIM.
Dlaczego musiała dorosnąć? Teraz, będąc siedemnastoletnią dziewczyną, wiedziała, że ona i jej rodzina, są na równi ze skrzatem domowym. Nie liczyło się to, ile wie… Nie liczyło się to, że była zdolna. Była mugolką. A on takich zabija. Wiedziała, że już nic nie będzie takie, jak wtedy. Musiała walczyć. Musiała odłożyć na bok swoje ambicje na temat kariery medycznej. Zawód Aurora był dla niej już teraz jedynym wyjściem.
Westchnęła i uniosła głowę. Szły ścieżką prowadzącą do Zamku. Zaczęła do niej podlatywać znajoma płomykówka. W dziobie trzymała pokaźną kopertę. Wyciągnęła rękę i chwyciła ją. Dlaczego jej życie,musiało przewrócić się do góry nogami? Kiedyś to wszystko było tak banalnie proste. Miała dwie wspaniałe przyjaciółki, miała Severusa… Nawet nie zauważyła, kiedy to wszystko, zaczęło się tak bardzo komplikować. Najpierw straciła Seva… Później dowiedziała się, że Voldemort planuje atak i że ona jest jedną z pierwszych, którą dopadnie. Na dodatek… Zakochała się. W TYM Jamesie Potterze… I chyba to uczucie przerażało ją najbardziej. Potrafił z nią robić, co tylko chciał. Traciła przy nim rozum, świadomość… Gdy była z nim, czuła się fantastycznie, wyjątkowo. Nienaturalnie… Zatracała się w czasie, a cała reszta, była nieważna. Liczył się tylko on, jego spojrzenie, jego oddech…
Mały płatek wylądował na jej rękawiczce. Uśmiechnęła się i  schowała list do kieszeni. Przyjdzie czas na jego przeczytanie. Zrobi to później, na spokojnie… W ciepłym łóżku. Teraz ma inną sprawę do załatwienia. Teraz musiała walczyć o coś równie magicznego. O coś równie ważnego…
Brązowowłosa odetchnęła z ulgą. Gdyby tylko otworzyła kopertę…

***

- Uf! Padam z nóg – uśmiechnęłam się. – Jeszcze tylko chwilka i będę mogła położyć się do ciepłego łóżeczka!
- Żartujesz?! Przecież jest dopiero dwudziesta! – Dorcas spojrzała na mnie z lekką paniką. – Przerażasz mnie, dziewczyno.
- Dorcas, to że się położę, nie znaczy, że pójdę spać! Zmarzłam, chcę przeczytać list od rodziców, może nawet im dzisiaj odpowiem – wzruszyłam ramionami.
- Nie żartuj, przecież możesz to zrobić we Wspólnym, nie? – powiedziała rezolutnie.
- Tak, ale poza tym… - zająknęłam się.
- Poza tym? – nie miałam pojęcia, o co jej chodzi…
- Wchodzicie, czy nie? Nie mam zamiaru tu tkwić, przez cały wieczór! – oburzyła się Gruba Dama.
Zignorowałyśmy ją.
- Lily! – ponagliła mnie z nutką paniki.
- Chce odnaleźć Jamesa… - szepnęłam zawstydzona.
- Och! – roześmiała się z ulgą. – Obiecuję ci, że znajdziesz go szybciej, niż myślisz.
- Tak, ale ja chcę z nim porozmawiać. Szczerze. Boje się, że znów mi ucieknie. Nie było go w Hogsmeade…
- Lily… - czekoladowe oczy Dorcas, spojrzały na mnie uważnie. – Słowo, porozmawiasz z nim dzisiaj. Już ja się o to postaram.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- No nie wiem, czy to będzie takie proste… - bąknęła Mary. Dorcas posłała jej groźne spojrzenie. – No co! Przecież sama się zaraz przekona! – prychnęła.
- Chyba nie chcę wiedzieć… - szepnęłam zrezygnowana. – Naprawdę, marzę już tylko o tym, żeby…
- Wszystkiego najlepszego! – powiedziała poirytowana niebieskooka.
- Przecież to nie jest nasze hasło! – roześmiałam się. – Ojej…
Kompletnie zaskoczona, patrzyłam, jak Gruba Dama ukazuje przejście…

***

- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Została zaprowadzona na środek pomieszczenia, pełnego Gryfonów. Jak mogła zapomnieć, że właśnie dzisiaj są jej osiemnaste urodziny? Jak mogła się nie domyślić, że znowu jej to zrobią?! Spojrzała na przyjaciółki. Obie stały uśmiechnięte. Przy jednej z nich wyrósł Syriusz. Nie zdążyła ich ochrzanić. Ludzie podchodzili do niej, składali życzenia, całowali w policzki, ściskali jej dłoń. Zrozumiała słowa Dorcas. Jej serce biło coraz szybciej. Z każdą osobą, jej determinacja rosła. Szukała oczu. Tych niesamowitych, orzechowych tęczówek, które na jej widok, zawsze wypełniały się tym cudownym światłem… Poczuła, jak fala gorąca, oblewa jej policzki.
Przemierzała pokój wspólny, niczym piorun. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, która od trzydziestu sekund, czaiła się w jej głowie. Z narastającą paniką, rozejrzała się po pomieszczeniu. Fotele, kanapy, schody… Poczuła ten cudowny zapach… Przeszył ją dreszcz. Odwróciła się gwałtownie. Ujrzała tylko trójkę swoich przyjaciół.
Blondynka, z przygryzioną wargą, przysłuchiwała się niepewnie parze, stojącej przy niej. Widziała wyraźnie wściekłą twarz Dorcas i nie mniej zdenerwowanego Syriusza. Poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Ludzie dookoła niej śmiali się, żartowali, pili… Nikt nie zauważył, co się z nią dzieje. Ona sama, wpatrzona była w kłócącą się parę i zaczynała rozumieć…
Spojrzeli na nią niepewnie. Zupełnie tak, jakby wyczuli, że ich obserwuje. W oczach Mary dostrzegła łzy. Dorcas posłała jej tylko smutny uśmiech i opuściła głowę. Syriusz był raczej przerażony. Wyminęła ich bez słowa. Nie zatrzymała się, kiedy zaczęli ją wołać.
Wypadła na korytarz i zaczęła biec. Przed siebie, na oślep. Byle, jak najdalej od tego palącego uczucia. Słone, gorzkie łzy, spadały po jej rozgrzanych policzkach, rozmazując wszystko. Nie widziała, dokąd biegnie, nie widziała twarzy szeptających ludzi. Była pewna, że właśnie wszystko zrozumiała. Prawdopodobnie, nie było szlabanu. Prawdopodobnie, nie chciał jej znać. Prawdopodobnie, już nigdy z nim nie porozmawia. Prawdopodobnie, straciła to, co miała najlepsze… Na zawsze… Przez własną głupotę!
Nie rozumiała, dlaczego jej unikał. Dlaczego nie chce z nią porozmawiać. Wiedziała, jaki popełniła błąd, a on po raz pierwszy w życiu, nie pozwolił go jej naprawić. Był całym jej światem…
Brakowało jej tchu. Zatrzymała się i oparła o lodowatą ścianę. Oddychała ciężko, jakby z trudem. Nie czuła zimna. Widziała tylko jego oczy… Czuła jego dotyk, na swoim ciele, na swoich wargach…  Miała nadzieję, że właśnie dzisiaj im się uda… Że dzisiaj porozmawiają, że…
Nie chciała żyć. Spadała i nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek, będzie potrafiła wznieść się ponownie. Osunęła się na posadzkę. Jej serce krwawiło. Nie. Czuła się tak, jakby ktoś wyrwał jej serce. Zarówno ono, jak i jej dusza, krążyły gdzieś wokół niego. Czuła się tak, jakby była cholernym widmem, które obserwuje tą sytuację i nic nie może zrobić.  Zaniosła się szlochem. Podkurczyła nogi i ukryła twarz w dłoniach. Gdyby tylko mogła, tak po prostu, przestać istnieć…

***

Przemierzał korytarze. Krążył już tak przeszło godzinę. Nie liczyło się to, że jest zmęczony po szlabanie. W jego głowie toczyła się walka. Nie wiedział, czy dobrze robi. Jego serce krzyczało, a rozum nie chciał słuchać.
- Już jest - usłyszał czyjś głos.
Uniósł głowę. Stał dokładnie na wprost Grubej Damy. Uśmiechała się do niego ciepło, ale chyba tego nie dostrzegł. Wziął głęboki oddech i oparł się o chłodną ścianę. Włożył ręce do kieszeni. W jednej z nich, na coś natrafił. Zacisnął dłoń i zamknął oczy.
Tamten pocałunek w deszczu był jednym z najpiękniejszych momentów jego życia. Nawet dzień, w którym po raz pierwszy leciał na miotle, nie mógł się równać z dotykiem jej ust… Oddechem na jego wargach. Nic nie równało się z opuszkami palców, delikatnie wplecionymi w jego włosy i nic nie równało się z jej ciepłym, drżącym ciałem będącym tak blisko. Pozbawionego choćby milimetra suchego materiału…
- Kocham cię… - szepnęła patrząc na niego uważnie.
Z całej siły, przywalił pięścią w ścianę. Dlaczego to musiało aż tak boleć?! Odwrócił się na pięcie i pognał przed siebie. Nie potrafił się przemóc. Jego serce przestało krzyczeć. Zaczęło się wydzierać! Zupełnie tak, jak Gruba Dama, utwierdzając go w tym, że ona na niego czeka…

***
[muzyka]

Szła przed siebie. Nie miała siły, aby uronić choćby jeszcze jedną łzę. Nie miała siły, aby podjąć kolejną walkę… W dłoni ściskała złotą bransoletkę. Nie miała pojęcia, co będzie dalej. Chciała uciec. Od niego, od wspomnień, od bólu. Dopiero teraz, zrozumiała, jak musiał się czuć, przez te wszystkie lata. Dopiero teraz, poznała jego ból. Ale teraz, było już za późno.
Odgarnęła kosmyk włosów, ze swojego czoła. I uniosła głowę. Nie wiedziała, która może być godzina… Ale, czy to było ważne? Przed sobą ujrzała spiralne schody. Uniosła swoje zielone, niegdyś tętniące życiem, oczy jeszcze wyżej. Pięły się w górę… Wysoko… Nad sobą, ujrzała rozgwieżdżone niebo…
Z mieszanymi uczuciami, nastąpiła na pierwszy schodek. Nie była tu od wieków… Po raz ostatni, około dwa lata temu, na SUMie z Astronomii. Wchodziła coraz wyżej… A im wyżej była, tym odrobinę lepiej się czuła. Zupełnie tak, jakby nareszcie znalazła sposób na ucieczkę. Nie liczyła stopni… Nie liczyła minut…
Przed jej oczami, pojawił się jego uśmiech… Widziała, jego zakochane spojrzenie… Niemalże czuła, jak jego dłonie, błądzą po jej rozgrzanym ciele… Dotknęła dłonią swoich ust… Delikatny uśmiech, pojawił się na jej twarzy. Ciałem wstrząsnęły kolejne dreszcze. Dlaczego była taka naiwna? Dlaczego wierzyła, że będzie potrafiła się obronić, przed tym uczuciem? Dlaczego wmawiała sobie, że ono jest złe? Przecież tyle razy oglądała mugolskie bajki… W każdej jednej, to uczucie, było niczym magia… Wyobrażała sobie wtedy, jak przyjeżdża po nią książę, na cudownym, białym koniu… Widziała dokładnie rysy jego twarzy… Widziała ten podziw, który miała wywołać u niego, jej nieskazitelna uroda…
Spotkało ją coś dużo lepszego… Coś piękniejszego… A ona to odrzuciła… Poczuła powiew mroźnego powietrza. Dotarła na sam szczyt. Dech zaparło jej w piersi. Uwielbiała widok z Wieży Astronomicznej. Położyła torbę w kącie i podeszła do krawędzi. Dookoła niej, pełno było teleskopów, a nad nią rozpościerał się piękny, upstrzony milionami gwiazd baldachim. Na jego środku, tuż nad najwyższymi drzewami w Zakazanym Lesie, znajdował się okrąglutki, srebrny księżyc. Jego poświata, rzucała przepiękne światło na błonia, otaczające Zamek. Gdzieś w oddali, ujrzała palące się w domku Hagrida światło. Panowała idealna, niezmącona cisza… Zupełnie tak, jakby wszyscy pogrążeni byli w głębokim śnie… W cudownej łunie, tworzonej przez księżyc, świeciły się srebrne drobinki, pokrywający biały puch…
Zamknęła oczy. Atmosfera była magiczna, wręcz idealna, gdyby nie okoliczności… Pochłonęły ją własne myśli. Serce, o którym rozmyślała, było jednak znacznie bliżej, niż mogła sobie wymarzyć. Odkąd wyczuło obecność, tego drugiego, ukochanego, tak pożądanego… Nie mogło się uspokoić. Wyrywało się i biło tak głośno, że jego właściciel bał się, że ona to usłyszy… Ale ona tylko stała, z rozłożonymi ramionami. Oczy miała zamknięte, a na jej ustach, błąkał się ledwo dostrzegalny uśmiech. Coś go ścisnęło w klatce piersiowej… Jej cudowne, rude loki rozwiewał wiatr…
W tej chwili zrozumiał, że nie potrafi… Była dla niego wszystkim. Jego świat zaczynał się na tych cudownych, zielonych oczach, a kończył na idealnych, różanych ustach… Działała na niego, jak jeszcze nikt, nigdy… Nie mógł pozwolić jej odejść… Byłby głupcem…
Wziął głęboki oddech. Ręce mu drżały. Nie potrafił się skupić, opanować… Powoli podszedł do miejsca, w którym stała. Był już tak blisko, że czuł ten cudowny, czekoladowy zapach jej ciała drażniący wszystkie jego zmysły… Nim zdążył zrobić cokolwiek, opuściła ręce i odwróciła twarz w jego stronę. Jej spojrzenie natychmiast go sparaliżowało. Nie był w stanie zrobić już nic więcej. Stał, jak debil i wpatrywał się w nią jak urzeczony. Emocje i uczucia targały nim niesamowicie,  Zupełnie tak, jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy…
Uśmiechnęła się delikatnie. Chyba po raz pierwszy w życiu, potrafiła wytrzymać jego spojrzenie… Był tu… Stał obok… Nie musieli zamienić, choćby słowa. Były nie potrzebne. Nie wiedziała, dlaczego… Po prostu czuła, że od tego momentu, już wszystko będzie dobrze. Wręcz idealnie. Zupełnie tak, jakby między nimi, nigdy nie było źle…
Odwróciła się i znów spojrzała w górę. Dokładnie w tym samym momencie, po niebie sturlała się gwiazda. Dech zaparło jej w piersi. Podeszła do najbliższego teleskopu i ustawiła na odpowiednim kierunku. Spadały jedna, po drugiej…
- Coma Bernicydy… - usłyszała jego szept.
Spojrzała na niego uważnie. Nigdy by nie przypuszczała, że będzie znał ich nazwę.
- Osiągają prędkość nawet do 65 km/s… Mamy szczęście…
Wziął głęboki oddech i podszedł do niej nieśmiało. Wyciągnął małą karteczkę i podał jej. Spojrzała najpierw na nią, a później na niego. Widział pytanie czające się w tych niesamowitych tęczówkach.
- Mogłabyś ją znaleźć? – zapytał drżącym głosem.
Nie odpowiedziała. Kiwnęła tylko niepewnie głową i pochyliła się nad teleskopem. Tak, jak przypuszczał. Zajęło jej to niewiele… On szukał przeszło godzinę, a nie znalazł. Odsunęła się nieznacznie, robiąc mu miejsce. Podszedł i spojrzał. Tak. Dokładnie o tą mu chodziło. Zupełnie taka, jak ona… Miała wokół siebie magiczną, zielonkawą poświatę…
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego akurat ta? – słyszał fascynację w jej głosie.
Wyprostował się. Stanął dokładnie naprzeciwko niej i wyciągnął żółty kawałek pergaminu. Serce biło mu jak szalone. Wyjęła go, z jego rąk i niepewnie rozwinęła.
- Bo tą nazwałem twoim imieniem… - szepnął.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Ręce zaczęły jej drżeć. Czekała, aż powie, że żartuje… Nic takiego się nie stało. Znów zaczęła przyglądać się pergaminowi. Zupełnie tak, jakby czekała, na jakikolwiek znak, potwierdzający jej przypuszczenia… Ale pergamin był oryginalny. Na dole, w prawym rogu dostrzegła pieczęć. Nie było mowy o tym, żeby z niej żartował… Łzy wzruszenia, napłynęły do jej oczy…
Delikatnie chwycił jej podbródek… Otarł kciukiem spływającą łzę…
- Wszystkiego najlepszego, Lily… - szepnął.
Posłała mu najpiękniejszy uśmiech, o jaki kiedykolwiek mógł prosić. Jego wnętrzności zaczęły topnieć. Błądził oczami po jej twarzy. Delikatnie, z obawą zaczął zbliżać swoją… Bał się, że jak zwykle coś schrzani. Serce rozsadzało mu klatkę piersiową. Przymknęła powieki. Był już tak blisko, że słyszał jej przyspieszony oddech… Zamknął oczy i mocno przyciągnął ją do siebie. Ich ciała przylgnęły do siebie, a usta złączyły w jedność…

5 komentarzy:

  1. bożee.. jakie to piękne noo. *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację.... cudowne, i ta muzyka<3
      I weź tu nie chciej takiego chłopaka.... Ehh... oni są wprost idealni

      Usuń
  2. Lumos i Avis słuchajcie nooo... przeczytałam duuużo blogów, ale ten jest przpiękny (mówię o stylu pisania i o tej boskiej muzyce< ale szablon też jest ładny ;)) Stwierdziłam że przeczytam ten blog chociaż po takich notkach ja już nie wiem czego się spodziewać po takich długaśnych nociach

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżu, miałam spać, a czytam takie romansidla. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ładny rozdział, ale scenę z gwiazdą widziałam w filmie "Szkoła Uczuć". Popsuło mi to trochę efekt ale i tak się rozmarzyłam *.*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy