piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział Czterdziesty Pierwszy: Nie rezygnuje się z ludzi, których się kocha.


[muzyka]

Nadszedł upragniony marzec. Żadna z nas, nie wróciła już więcej do tajemnicy łańcuszka, ani do tamtej rozmowy. Można rzec, że praktycznie wszystko wróciło do normy. Mary ponownie stała się rozentuzjazmowaną, pełną życia blondyneczką o niebieskich, szczęśliwych oczach. Dorcas przestała się boczyć na Syriusza i każde popołudnie spędzali spacerując po błoniach i tuląc się do siebie, niczym świeżo „narodzona” para. Mnie natomiast, przerażał fakt, że z każdym kolejnym dniem, nieuchronnie zbliżają się egzaminy, a wraz z nimi… Koniec roku. Koniec szkoły. Koniec… wszystkiego! Między innymi właśnie dlatego wynajdywałam sobie masę przeróżnych zajęć. Od czytania, przez naukę, do codziennego sprzątania kufra włącznie.
Pogoda dopisywała. Dni stały się cieplejsze. Drzewa i trawa pokryły się przyjemną zielenią. Gdzieniegdzie widać było pierwsze pączki i wczesne kwiaty. Uczniowie odżyli! Nie było dnia, aby większa część zamku przesiadywała w środku. Wraz z wiosną, powróciły treningi i mecze quidditcha. Bywały popołudnia, podczas których siadałam na trybunach i obserwowałam, jak James wydziera się na swoją drużynę. Najprzyjemniejszą jednak rzeczą, było spędzanie czasu z najbliższymi.
- Pięknie… - rozmarzyłam się, widząc jak niedaleko nas krąży grupka kolorowych motyli.
- Mmm – usłyszałam pomruk Dorcas.
Spojrzałam w jej kierunku. Leżała na trawie, głowę opierała o kolana Syriusza. Oczy miała przymknięte, a jej narzeczony z czułością bawił się jej włosami. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Uwielbiam, jak jest tak kolorowo! Zawsze wtedy znajdę inspirację! – zachichotała Mary, siadając niedaleko mnie.
- Inspiracje do czego? – wymruczał Remus znad książki.
- A czy to ważne? Ważne, że do czegokolwiek! – roześmiała się i wyjęła z torebki małe opakowanie plastrów w serduszka.
Wymieniłam zaskoczone spojrzenie z Łapą i z trudem powstrzymałam się przed parsknięciem. Moja przyjaciółka klęknęła przed swoim chłopakiem i z matczyną troską zaczęła opatrywać świeże rozcięcia. Sam Remus wyglądał na lekko zażenowanego, ale dzielnie zniósł tą sytuację.
- Wiesz… Przeczytałem wiele książek w swoim życiu… Zawsze na końcu, to książę przybywał na ratunek księżniczce… - westchnął, kiedy oklejała kolejny strupek.
- Och! Ten motyw występował niemalże w każdej bajce! Zawsze wydawał mi się taki… oklepany! – roześmiałam się – Nie uważasz, że pora to zmienić? – zapytałam, na co Syriusz z Dorcas zachichotali.
- Och nie! – oburzyła się nagle niebieskooka – Nie będziemy zmieniać sprawdzonych zakończeń, badanych przez opinię publiczną! – warknęła i wpadła w ramiona Remusa.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, łącznie z nadal delikatnie obrażonym Remusem. Spojrzałam w niebo. Gdzieś daleko na jego tle, unosiły się sylwetki naszej drużyny. Westchnęłam.
- Długo ma zamiar ich męczyć? – zapytałam zrezygnowana.
- Jakbyś Jamesa nie znała! – prychnął Black – Będą trenować do upadłego!
- No chyba nie! – warknęłam, a on spojrzał na mnie zaskoczony – Jest sobota! Mam tu siedzieć cały dzień sama, tylko dlatego, że on ma jakieś chore ambicje?!
- Wiedziałaś, w co się pakujesz – wymamrotał pod nosem, a ja spiorunowałam go wzrokiem – Na Merlina! Przecież to całe jego życie!
- Tak?! – krzyknęłam, gwałtownie podnosząc się z ziemi – Ja podobno też! A na co mi przyszło?! Siedzę tutaj, wśród masy zakochanych par! Już blisko dwa tygodnie nie robi nic, poza gnębieniem tych biednych ludzi! W kółko tylko, wybacz Liluś, ale mamy trening!
- Za dwa tygodnie jedziecie razem na święta. Spędzi z tobą cały okrągły tydzień. W przyszłą sobotę jest mecz. Decydujący mecz! Daj mu zrobić to, na co się grzeje już od tak dawna! – prychnął z niedowierzaniem.
Dorcas wyprostowała się gwałtownie i zmrużyła oczy. Mary wtuliła się mocniej w Remusa. Ja natomiast, stałam na środku błoni i miałam ochotę udusić Blacka gołymi rękoma! Już od dłuższego czasu zbierała się we mnie złość na Jamesa. Wolny czas dzielił pomiędzy mną, a quidditchem. Odkąd McGonagall wyznaczyła z dyrektorem datę pierwszego meczu, dostał fioła! Ja przestałam istnieć. Na lekcjach kreślił jakieś śmieszne wykresy, na posiłkach konsultował się z poszczególnymi graczami, a w sobotę miał treningi, bo musieli przećwiczyć i omówić taktykę! Przegrywałam każdą najmniejszą bitwę! Nie działało na niego już nic. Ani prośby, ani groźby, ani nawet chytre zagrania, w których puszczałam dwuznaczną aluzję! Nic! Jak wychodził o ósmej, tak wracał o ósmej, ale tylko i wyłącznie dlatego, że robiło się zupełnie ciemno! Nie wspominając o tym, że był padnięty i niemalże natychmiast zasypiał!
- Masz racje – powiedziałam lodowatym głosem – Tydzień, a później co? Znowu pójdę w odstawkę? Więc tak ma wyglądać nasz związek?! Mam mu pozwolić na spełnianie marzeń, w których nie ma miejsca dla mnie?! To po co ja mu jestem potrzebna?! – krzyknęłam wściekła i ruszyłam w stronę zamku.

***

- Lily? – usłyszałam jego cichy szept.
Nie odpowiedziałam, tylko z jeszcze większą intensywnością zaczęłam wpatrywać się w okno. Nie wiedziałam, czy chce z nim rozmawiać. Byłam zła. Nie wiedziałam, czy powód był dobry, ale jednak nie potrafiłam tego przełknąć i iść dalej.
- Kochanie… - znów szepnął i poczułam jego ciepłe dłonie na swoich plecach. Opuszkami delikatnie zaczął kreślić linie, kółka, trójkąty... Przeszedł mnie dreszcz. To mu wystarczyło. Nachylił się i wyszeptał, muskając moje ucho – Nie gniewaj się na mnie. Tak ładnie proszę…
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Pomimo wszystko, nie potrafiłam się na niego gniewać. Zawsze potrafił znaleźć sposób, aby mnie udobruchać. Z reguły, w takich momentach mnie rozśmieszał, likwidując niepotrzebne napięcie. Teraz jednak, nie chciałam odpuszczać zbyt łatwo. Czułam, że sprawa jest zbyt poważna. Nie chodziło tu tylko o quidditcha. Czułam, że to bardziej chodzi o mnie i o niego.
- James… - zaczęłam i usiadła, chwytając jego dłonie i spoglądając w te cudne, orzechowe oczy – Ja… Nie jestem zła. Nie obraziłam się, ja tylko… - zająknęłam się – Nie zabraniam ci spełniać marzeń… Jeżeli ten mecz, jest tym, czego w danej chwili pragniesz, to ja to rozumiem i nie mam zamiaru cię ograniczać, ale… - ścisnęłam mocniej jego dłoń i poczułam, jak łzy wypełniają moje oczy – Nie odsuwaj mnie… Chcę być częścią twojego życia. Chcę być częścią ciebie, twoich marzeń, planów! Za długo żyłam w tej pieprzonej, stworzonej przez siebie, bańce mydlanej. Nie po to ją przebiłam, abyś teraz ty, tworzył podobną przede mną… - wyszeptałam.
- Jak mogłaś tak pomyśleć? – zapytał z żalem.
- Nie wiem, ja… Ostatnio w ogóle nie masz dla mnie czasu. Właściwie od walentynek nie mieliśmy dla siebie więcej niż pięć minut, bo zaraz leciałeś do kolegów… Rozumiem, że to jest dla ciebie ważne, że to część twojego życia, ale… Co ze mną? – dokończyłam, a pierwsza łza potoczyła się po moim policzku – Czy ja już się nie liczę?
- Na Merlina, Lily! – krzyknął i przytulił mnie mocno do siebie – Jesteś najważniejsza! Jedyna! Kocham cię, zrozum to! Dlaczego musimy to nieustannie przerabiać? Dlaczego nie możesz mi wreszcie uwierzyć? Zaufać?
- Ufam ci! – krzyknęłam z desperacją.
- To dlaczego rozmawiamy o tym, że czujesz się nieważna? – spytał, patrząc mi w oczy – Gdybyś wiedziała… - jego dłoń, zacisnęła się na Złotym Zniczu, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Gdybyś wiedziała, że jesteś moim całym światem… Nie miałabyś wątpliwości. Jeżeli chcesz, zostawię quidditcha. Zrobię wszystko, co tylko sobie zażyczysz. Wszystko, bylebyś była szczęśliwa! I moja…
Wtuliłam się w niego i pozwoliłam, aby łzy moczyły jego koszulkę. Gdybym tylko umiała mu powiedzieć, jak bardzo go kocham!

***

Chwyciła jego rękę i odciągnęła na bok, pozwalając tym samym, aby pozostała dwójka, mogła się nacieszyć sobą nawzajem. Zazdrościła im. Już na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo są w sobie zakochani. Prawdę mówiąc, nie dawała im zbyt dużych szans. Jej przyjaciółka raczej szybko zmieniała obiekty zainteresowań. Tym razem, było to jednak coś innego… Coś wyjątkowego.
Kiedy on się śmiał, śmiała się razem z nim. Kiedy płakała, zawsze był przy niej, aby ją wesprzeć. Martwiła się o niego podczas każdej pełni. Wręcz stawała się inną dziewczyną! Przygaszona, cicha… Nie umiała zasnąć… Trudno ją było poznać. Zmieniła się diametralnie. Stała się bardziej odpowiedzialna i jakby dojrzalsza. Remus miał na nią niesłychanie dobry wpływ. Nawet zaczęła się nawet przykładać do nauki i coraz większym entuzjazmem mówiła o tym, że kiedyś wspólnie pomoże jej otworzyć „Krainę Cudów”!
Westchnęła i spojrzała ukradkiem na swojego narzeczonego. Czy między nimi nadal było to, co na początku? Czy nadal ją kochał z taką siłą? Czy był gotów zrobić dla nie j wszystko? Miała wrażenie, że coś się psuje… Że nie jest i że prawdopodobnie już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś… Jak wtedy, kiedy ukradkiem na siebie spoglądali. Jak szukali sposobu, aby móc pobyć chwilkę, tak tylko we dwoje. Jak w środku nocy, wykradali się do Pokoju Życzeń… Jak tęsknili, kiedy musieli się rozstać chociażby na pięć minut… Kiedy to się stało? Kiedy się tak pogubili? Co się stało z tym uczuciem?
Ostatnimi czasy, więcej się kłócili niż rozmawiali. Więcej czasu tracili na szarpaniny, zamiast usiąść, przytulić się do siebie… Pospacerować… W kółko były jakieś pretensje, wyimaginowane problemy…
- Syriusz… - szepnęła, zatrzymując się nagle i spoglądając w jego oczy. Zaskoczony dostrzegł, że jej policzki są mokre od łez.
- Wszystko w porządku? – zapytał przejęty.
- Nie wiem… - wymamrotała, odwracając wzrok. Zapadła krępująca cisza.
- Dorcas… Co się dzieje? – zapytał, chwytając jej podbródek i zmuszając ją, aby ponownie spojrzała mu w oczy.
Przygryzła zniecierpliwiona wargę. Całą silną wolę skierowała teraz na to, aby się nie rozpłakać. Patrzyła w czarne oczy chłopaka i szukała w nich odpowiedzi. Odpowiedzi, o które już od bardzo dawna się upominała. Nie wiedziała, czy nie umie ich odczytać, czy może raczej ich tu nie znajdzie. Serce ścisnął jej ból, a głowa rozbolała od natłoku myśli.
- Dorcas? – ponaglił ją łagodnie – Co się dzieje, kochanie?
Kochanie, zadźwięczało jej w głowie. Wzięła głęboki oddech, pozwalając tym samym, aby kilka łez uciekło z jej oczu.
- Czy ty… Czy ty mnie nadal kochasz? – wypaliła w końcu.
Spojrzał na nią zaskoczony. Wydawało mu się, że o tym wie! Przecież są ze sobą już tyle czasu. Kupił dla nich dom! Był gotów zrobić niemalże wszystko, aby wywołać ten wspaniały uśmiech na jej twarzy! To ten uśmiech pokochał. To on go uwiódł i doprowadził do tego miejsca! To o nim myślał każdej nocy, kiedy kładł się spać… To o nim myślał, kiedy tylko otworzył oczy. Jej obraz, jej i tego wspaniałego uśmiechu, przywoływał, kiedy było mu źle… I to tego uśmiechu nie widział już od tak dawna…
- Dlaczego pytasz? - wyjąkał w końcu.
Ku jego zaskoczeniu, dziewczyna zaniosła się szlochem, wyrwała się z jego objęć i pognała przed siebie.
- Dorcas! – krzyknął za nią, ale chyba go nie usłyszała.
Stał osłupiały na środku błoni i patrzył na jej oddalającą się sylwetkę. Jego serce krzyczało, a on nie potrafił się ruszyć. Co zrobił nie tak? Co się stało? I dlaczego do cholery ona płacze?! Przecież ją kochał nad życie! Merlinie! To przecież to ona jest jego życiem!
- Dorcas! – jego głos potoczył się echem i wrócił ze zdwojoną mocą, aby dodać mu siły, kiedy wreszcie zebrał się w sobie… I podążył za nią…

***

Oderwał w końcu swoje usta od jej. Nie mógł się nacieszyć ich smakiem. Nie mógł się nacieszyć jej osobą! Była niczym promyczek w pochmurny dzień. Wiedział, że nikt nie dawał im szans, że wręcz robiono zakłady… Nikt nie dawał im więcej niż miesiąc! A jednak z nim była…
Siedziała wtulona i patrzyła na szumiące, lekko zazielenione drzewa. Całowała jego usta… Snuła z nim plany na przyszłość… Była jego, była z nim… Martwiła się o niego! Z czułością spojrzał na mały, różowy plasterek z serduszkiem. Denerwowało go, że przykleiła go przy wszystkich… Teraz wiedział, że był to niesamowity okaz uczuć z jej strony!
Objął ją szczelniej ramionami i wtulił twarz w jej włosy. Uwielbiał ich malinowy zapach. Uwielbiał czuć, że jest tylko jego! Nadal wydawało mu się, że śni piękny sen… Że się obudzi, a ona zniknie… Że go zostawi…
- Kocham cię… - usłyszał jej cichy szept.
Był to najpiękniejszy i najbardziej wyjątkowy szept, jaki kiedykolwiek mógł usłyszeć… Szept, który przyspieszył bicie jego serca. Szept, który dodał mu otuchy i nadziei. Dwa słowa… Słowa, które nigdy mu się nie znudzą…
- Ja ciebie też… - odszepnął i z czułością pocałował jej idealny nosek.

***

Z tajemniczym uśmiechem chwycił moją rękę. Wiedziałam, że mój opór niczego nie wskóra. Nie chciałam tracić czasu na kolejne głupie sprzeczki. Podniosłam się z łóżka i patrząc na niego podejrzliwie, dałam się poprowadzić. Przemierzaliśmy korytarze w przyjemnej ciszy. Niebo za oknem pokrywało się już delikatną granatową poświatą. Gdzieniegdzie wyszły już pierwsze gwiazdki.
W pewnym momencie poczułam, jak delikatnie tryka moje ramie. Rozszerzyłam oczy w zdziwieniu i spojrzałam na niego pytająco. Wsadził ręce do kieszeni i gwiżdżąc, szedł przed siebie. z malutkim uśmiechem satysfakcji, odczekałam na odpowiedni moment i również go trąciłam. Udał, że go to nie obeszło, ale dobrze wiedziałam, że teraz to on będzie czekał. Wytężyłam wszystkie zmysły i specjalnie odwróciłam wzrok. Przestał gwizdać. To było dla mnie sygnałem. Kątem oka dostrzegłam, że się zamachuje. Odsunęłam się w ostatniej chwili, a James wylądował na ścianie.
Wybuchłam śmiechem. Zgromił mnie wzrokiem. Pisnęłam delikatnie przestraszona i zaczęłam uciekać. Słyszałam jego równy oddech za sobą. Wiedziałam, że mnie goni. Po jakimś czasie odwróciłam się przez ramię i… zdębiałam. Korytarz był pusty.
- James? – rzuciłam w przestrzeń.
Odpowiedziało mi jedynie echo. Delikatnie przestraszona ruszyłam przed siebie, co jakiś czas wykrzykując jego imię. Zimny podmuch wiatru przeszedł mi po plecach. Słyszałam też czyjeś ciężkie kroki. Obejrzałam się gwałtownie, ale nikogo nie zauważyłam. Nagle usłyszałam ciche skrzypnięcie i czyjeś ręce zakryły mi usta, a następnie wciągnęły do jakiegoś tunelu. Krzyknęłam przerażona. Nic nie widziałam!
Uciszył mnie momentalnie. Długim i namiętnym pocałunkiem…

***

Opadła bez tchu. Nie wiedziała gdzie jest. Nie obchodziło jej to. Miała tylko nadzieję, że udało jej się uciec. Daleko, daleko… Jak najdalej od niego. Od tych wszystkich myśli. Od tego uczucia! Zaniosła się szlochem. Miała rację. Miała pieprzoną rację! Te wszystkie spojrzenia, pretensje… Miał nawet dla niej coraz mniej czasu! Domyślała się, gdzie mógł być i co mógł robić. Kiedyś to z nią tak znikał…
Kolejna porcja łez, obrała sobie ścieżkę na jej policzkach, pozostawiając za sobą rozmazaną, palącą smugę. Więc tak to się skończy? Dał jej nadzieję na to, że będą ze sobą już na zawsze, a teraz… Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego. Przecież jej się oświadczył. Przecież kupił dla nich dom! Dlaczego to robił skoro jej nie kochał? Przecież go nie zmuszała! A może uważał, że skoro już są narzeczeństwem to nie musi się o nią starać? Kiedyś czytała, że to ponoć normalne. W ich głowie tworzy się coś w rodzaju poczucia bezpieczeństwa, ulgi i spełnienia. Wyłącza się konkurencja, wyłącza się rywalizacja… Bo przecież kobieta powiedziała „tak”.
Nie myślała, że z nimi będzie podobnie. Wierzyła, że jego uczucie jest szczere. Widziała to w jego oczach, pocałunkach… Zauroczył ją już bardzo dawno temu. Gdzieś w okolicach drugiej, może trzeciej klasy. Wtedy chyba po raz pierwszy normalnie z nią porozmawiał, bez żadnych kłamstw, czy popisywania się. Pokazał swoją prawdziwą stronę. Stronę wrażliwego i potrafiącego kochać. Wtedy uwierzyła, że gdyby ktoś chciał, na przykład ona, poznać go bliżej, to może by się zmienił? Może przestałby być nieznośnym, pozbawionym uczuć huncwotem. Może pokochałby ją prawdziwą, nieskończoną miłością…
Wierzyła, że tak się stało… Wierzyła przez ponad dwanaście miesięcy. Budowali wspólny świat. Bańkę, w której się schowali przed całym światem. Przed całym złem. Dziś bańka pękła… Przestała płakać… Chyba nie miała już czym. Siedział w niej tylko nieopisany żal, który w tym momencie utrudniał pracę serca.
Nagle poczuła, jak jego silne ramiona, mocno ją okrążają. Poczuła się niesamowicie bezpieczna i niesamowicie wyjątkowa. Nie odepchnęła go tylko dlatego, że jej serce jakoś nie potrafiło jej w tym pomóc. Wręcz przeciwnie. Zaniosła się kolejnym szlochem i wtuliła głowę w jego pierś.
- Myślałaś, że tak po prostu pozwolę ci uciec? – wyszeptał z trudem.
Nie odpowiedziała. Nie potrafiła…

***

Leżeli na pięknej polance. Nad nimi mrugało milion gwiazd, a dookoła nich latały cudownie mieniące się świetliki. Zdała sobie sprawę, że musi już być grupo po ciszy nocnej. Nie miała jednak ochoty wracać do zamku. Chociaż właściwie… Jakby się uprzeć to nadal w nim byli. James zabrał ją tajnym przejściem tutaj, ale nie miała pojęcia, gdzie owe tutaj naprawdę się znajduje. W walentynki stwierdził, że są gdzieś niedaleko Hogsmeade… Teraz jednak nie miało to znaczenia. Ważne było to, że są tutaj. Sami.
Czuła, jak jego kruczoczarne włosy, delikatnie łaskoczą jej szyje. Był tak blisko. Kochał ją… Nie, nadal nie potrafiła uwierzyć w swoje szczęście. Po raz kolejny pogrążyła się we wspomnieniach. Pozwoliła obrazom swobodnie przelatywać przed jej oczyma. Nagle wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem.
Przekręcił głowę i spojrzał na nią uważnie. Zastanawiał się, co właśnie wpadło do jej szalonej głowy. Bywała niesamowicie inspirująca. I nareszcie była jego. Tylko jego i nikogo więcej! Gdy się uspokoiła i spojrzała w jego orzechowe tęczówki, posłał jej pytające spojrzenie. To ponownie wywołało jej śmiech. Uwielbiał, kiedy się śmiała. Był to bowiem piękny, dźwięczny śmiech, który powodował, że jego serce delikatnie drżało. Wiedział, że gdyby ten śmiech kiedyś zamarł, byłby w stanie zrobić wszystko, aby go przywrócić. Wszystko!
- Powiesz mi? – poprosił w końcu. Kiwnęła głową, starając się opanować.
- Przypomniała mi się twoja mina, jak rozwaliłam ci spodnie! Żałuj, że nie mogłeś siebie wtedy widzieć! – znów się roześmiała.
Oburzył się delikatnie, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Teraz już wiedział, że zrobiła to, ponieważ była zazdrosna, ponieważ go kochała!
- Wiesz… Nie mam czego żałować – stwierdził ponownie przewracając się na plecy i patrząc w niebo.
- Nie? – zapytała nagle poważniejąc.
- Nie. Widziałem twoją minę w pokoju wspólnym. Wtedy, kiedy oblałem cię wodą – przypomniał rozmarzony.
- Ty! – pisnęła i zaczęła go delikatnie okładać pięściami. Uśmiechnął się, chwycił obie jej dłonie i bez najmniejszego trudu przyciągnął do siebie. – Obiecałam sobie, że nigdy ci tego nie wybaczę -  szepnęła patrząc mu w oczy. Rozpoznał w nich to cudowne światło.
- Dobrze, że jesteś kiepska w dotrzymywaniu obietnic – wymruczał nieco się przybliżając – Zrobiłabyś największy błąd, jaki można popełnić…
- Czyżby? Jaki? – próbowała się z nim droczyć. Wiedział jednak, że ma przewagę.
- Dobrowolnie zrezygnowałabyś z miłości. Niepowtarzalnej miłości… - szepnął i delikatnie ją pocałował. Przeszła ją kaskada dreszczy. Z ochotą oddawała pieszczotę, a kiedy delikatnie się od niej odsunął, jęknęła niezadowolona.
- Wiesz… Wszyscy dookoła mówili mi, że jesteś nienormalny… Jak to jest możliwe, że nie zrezygnowałeś przez te sześć lat? – zapytała wtulona w jego tors.
- Nie wiem… Chciałem, ale… Nie potrafiłem… Kiedy widziałem, jak płaczesz, jak się śmiejesz… Jak się na mnie drzesz! – zaśmiał się krótko – Moje serce zaczynało tańczyć i się wyrywać… Uwierzyłem w to, że kiedyś będziemy razem, że będziesz moja… Chyba ta myśl, pozwoliła mi wytrwać, pozwoliła mi walczyć…
- James… - spoważniała nagle – Dlaczego wybiegłeś wtedy z przedziału? Dlaczego mnie tam zostawiłeś? Nie masz pojęcia, jakie myśli przychodziły mi wtedy do głowy! – stwierdziła z żalem, a jego serce coś ścisnęło.
- Nie potrafię być z kimś, kogo nie kocham – szepnął nieobecnym głosem.
- Słucham?! – podniosła się gwałtownie i spojrzała na niego przerażona.
- To zdanie wypowiedziałaś wtedy w pociągu… myślałem, że… - nie był w stanie dokończyć.
- Ne Merlina! James! To nie tak! – krzyknęła przerażona – Myślałam, że między tobą a Alison do czegoś doszło. Rozmawiałam o tym z Dorcas i po prostu stwierdziłam, że powinieneś się określić, że powinieneś powiedzieć to albo jej, albo… mi – dokończyła szeptem, a on mocniej się do niej przytulił.
- Wiem… Teraz to wiem – pocałował ją delikatnie – Ale wtedy nie miałem pojęcia, co mam myśleć. Wolałem dać ci spokój… Wolałem odpuścić, zrezygnować… Skoro nie mogłaś mnie pokochać tak, jak ja kocham ciebie… Chciałem dać ci spokój… Chciałem, żebyś była szczęśliwa, a skoro ze mną to niemożliwe – łzy nie pozwoliły mu mówić. Ona również zaniosła się szlochem.
- Mój Boże! Kocham  cię! I wiem to od dawna! Od bardzo, bardzo dawna!
W jego głowie zaświtała pewna myśl. Pewne wspomnienie, które równie mocno bolało, jak to zdanie.
- A pocałunek w moje urodziny? – zapytał drżącym głosem. Spojrzała mu uważnie w oczy.
- To właśnie mniej więcej wtedy, zrozumiałam, że cię nie nienawidzę… Że cię… kocham – szepnęła, a jego serce przyspieszyło bieg.
- Ale przecież w Hogsmeade…
- Merlinie… - szepnęła i rozpłakała się – Przestraszyłam się! To wszystko działo się tak szybko! Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam to odwołać… Ale ty już nie spróbowałeś… Odpuściłeś! Aż w końcu nadarzyła się okazja… Wtedy w moje urodziny, jak szliśmy tymi cholernymi korytarzami!
- Nie masz pojęcia, jak szybko biło wtedy moje serce! Czekałem, aż wypowiesz to zdanie, aż powiesz mi, że… - zająknął się – Jak dostałem od ciebie hematyt… Zrozumiałem wiele rzeczy…
- Nie zrozumiałeś nic! Wyznałam ci swoje uczucia, a ty co zrobiłeś?! Odesłałeś mi turkus z dopiskiem, że nadaje on trwałości przyjaźni!
- Ale podarowany ukochanej, zapewnia uczucie czyste i niezmienne – wyrecytował, patrząc w jej oczy. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie – Myślałem, że będziesz szukać o nim, jak najwięcej informacji, że na to wpadniesz… Byłem w błędzie… Teraz już przynajmniej wiem, dlaczego go nie nosisz – uśmiechnął się ponuro.
- Ale podpisałeś…
- Tak. Podpisałem. Bałem się, że może znów coś zrozumiałem nie tak, jak powinienem. Wydawało mi się to niesamowicie absurdalne! Jednego dnia proponujesz przyjaźń, a chwilę później wysyłasz coś takiego! Tak samo na tym korytarzu… Szukałem jakiegokolwiek znaku, który potwierdziłby moje przeczucia… Nie znalazłem nic, a bałem się, że po raz kolejny narobisz mi nadziei, a później… Zaproponujesz przyjaźń… - wyszeptał.
- Tyle czasu… Straciliśmy tyle czasu, przez jakieś chore niedomówienia! – w jej oczach zalśniły łzy.
- Ale przynajmniej wiemy, że nasze uczucie jest trwałe – szepnął i ponownie chwycił złotą piłeczkę – Wiemy, że pomimo wszystko, będzie czyste i niezmienne.
Spojrzała na niego zaintrygowana.
- Dlaczego Zloty Znicz?
- Bo jest tak samo wyjątkowy, jak ty – powtórzył.
- To tylko złota piłka! – krzyknęła wściekła.
- Nie, Lily… - szepnął patrząc jej w oczy – To dzieło sztuki. Każdy jest robiony indywidualnie, na specjalne zamówienie. To niesłychany przedmiot. Przedmiot, który potrafi skrywać wiele tajemnic i ma pamięć ciała… Może być użyty tylko raz. Później jest nic nie wart…
- Ten chyba też – warknęła – Nie mam do niego kluczyka – stwierdziła podstępnie.
- Są tajemnice, które łączą, są jednak i takie, które w wypadku klęski na zawsze – dzielą… - szepnął, ale widząc jej wyraz, zrozumiał, że chyba nie rozumie. – Wszystko w swoim czasie, kochanie. Obiecuję ci, że kiedy przyjdzie czas, dostaniesz także i kluczyk…
- Ale kiedy to będzie?! – jęknęła zrezygnowana.
- Jak będę miał pewność, że jesteś tak niesamowicie pewna, jak i ja jestem pewien…
- Chyba nie rozumiem…
- Wystarczy, że ja rozumiem – uciął i przyciągnął ją do siebie.
Wszystkie pytania nagle zniknęły. Był tylko on, ona i wzbierające się w nich pożądanie.

2 komentarze:

Obserwatorzy