Poprzedni wieczór pamiętała, jak przez mgłę. Bynajmniej nie przez to, że był to wieczór panieński jej siostry! Co to, to nie! Wolała się na nim nie pojawiać. Wiedziała, jakie by to przyniosło konsekwencje. W dodatku nie znała nikogo ze znajomych Petunii. Nie wiedziała też, jakich bzdur im o niej naopowiadała. Wolała nie ryzykować i zostać w domu z Jamesem. Nie miała jednak pojęcia, że ten będzie aż taki rozchwytywany! W ich domu panował istny rozgardiasz, a jej ukochany robił w nim za główną atrakcję!
Jeszcze nie zdążył przekroczyć progu, a już zaciągnięto go do kuchni, gdzie zaprezentował swoje zdolności do pitraszenia. Nie miała pojęcia, czy powinna się z tego cieszyć, czy raczej martwić. Babcie i ciotki były zachwycone! Co prawda chłopak przyznał się, że od czasu do czasu wspomagał się magią, ale i tak trudno było uwierzyć, że James Potter, aż tyle wie o wszelkiego rodzaju potrawach! W życiu by go o to nie podejrzewała. Zwłaszcza, że w ważeniu eliksirów za dobry nie był. Największy aplauz zebrał wtedy, jak z lukru ulepił prześliczną różyczkę i podarował ją zarumienionej babci. Byłam pewna, że w tamtym momencie, kupił serca wszystkich obecnych pań.
Ją samą od razu zapędzono do ogrodu, w którym rozstawiono ogromny namiot. To właśnie w nim miała się odbyć ceremonia. Przystrojony był dokładnie tak samo beznadziejnie, jak reszta domu. Źle dobrane kwiaty do wstążek. Niebezpieczne połączenie różu z żywym pomarańczem na stołach i zdecydowanie za mało miejsca do tańczenia. Oczywiste było to, że gości będzie znacznie więcej, niż liczba poustawianych krzeseł, a podest dla orkiestry, ona sama ustawiłaby z zupełnie innej strony! Pokręciła jednak głową i bez marudzenia robiła to, co jej kazano zrobić, a mianowicie miała porozstawiać karteczki z imieniem i nazwiskiem. Oczywiście bez użycia magii, bo panna młoda, mogła by dostać apopleksji! Zajęło jej to blisko trzy godziny. Powód? Niewyraźnie wydrukowany wzór i źle oznaczone stoły. Wymęczona podeszła do ostatniego stołu, jaki jej pozostał. Stołu pary młodej. Zaskoczona stwierdziła, że to właśnie przy nim, na miejscu głównej druhny, ma siedzieć nie kto inny, jak ona sama! W szoku udała się na poszukiwania matki, która niestety potwierdziła jej obawy. Miała być ważniejsza niż sądziła! Sukienka, którą wybrała była zdecydowanie nie na miejscu!
Kiedy późnym wieczorem, zajęła swój ulubiony fotel w salonie była zmęczona, zdruzgotana i na granicy wytrzymałości. Spencer, jej jedyna nadzieja, postanowiła jednak pójść na panieński, gdyż, jak to sama ujęła, miały wyjść do klubu, a ona pilnie poszukuje jakiegoś przystojniaka. Mike za to, siłą został zmuszony do zjawienia się na kawalerskim. Więcej kuzynostwa nie posiadała, więc miała nadzieję, że uda jej się chociaż porozmawiać z Jamesem. Niestety jej chłopak był aż za bardzo zaangażowany w kuchni i w rozbawianiu wszystkich kucharek! Z ulgą przywitała więc polecenie mamy o tym, żeby iść spać… Nie przewidziała tylko jednego… Że i tu pojawi się jakiś problem!
Jej przypuszczenia okazały się słuszne. W domu było tak dużo osób, że miała spać w jednej sypialni ze Spencer, Mikiem oraz Jamesem. Z tego ostatniego to akurat się cieszyła. Nie miała jednak pojęcia, jak oni wszyscy pomieszczą się w jej małej sypialni! Postanowiła jednak nie marudzić i korzystając z chwilki zamieszania, udała się na piętro. Dopiero kiedy otworzyła drzwi, miarka się przebrała. Jej pokój wyglądał jak istne pobojowisko! Wszędzie porozstawiane były prezenty ślubne i naszykowane ubrania dla chyba wszystkich obecnych pań. Nie wspominając o tym, że po całej podłodze walało się konfetti, serpentyny, wstążki, płatki kwiatów… Wściekła wyjęła różdżkę i, dziękując Bogu za to, że ma taką możliwość, wymruczała zaklęcie. Podłoga zalśniła czystością, prezenty wylądowały na szafie i biurku, a ubrania zawisły na wyczarowanym, specjalnym wieszaku. Na jej łóżku pozostał już tylko jeden pakunek. A mianowicie w specjalnym worku na ubrania, spoczywała za pewne suknia ślubna panny młodej. Rozejrzała się niepewnie dookoła. Zupełnie tak, jakby się obawiała, że ktoś ją obserwuje… Walczyła ze sobą jeszcze tylko chwilkę. Ciekawość zwyciężyła nad nienawiścią do siostry.
Podekscytowana podeszła do drzwi i zamknęła ją na klucz. Wiedziała, że jak dobrze to rozegra, to w momencie, jak ktoś zapuka po prostu uda, że już smacznie śpi. Drżącą ręką sięgnęła do zamka. Serce przyspieszyło, a ręce zaczęły się trząść. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby Petunia dowiedziała się, co ona ma zamiar zrobić… zabiłaby ją gołymi rękami! Bez trudu rozpięła zamek i wyjęła sukienkę. Dech zaparło jej w piersiach. Bez dwóch zdań, cała oprawa była do dupy. Jednakże sukienka…
Chwyciła wieszak i przykładając ją do własnego ciała, podeszła do lustra. Jęknęła cichutko. Sukienka nie rozkładała się idealnie, ale doskonale wiedziała, że wyglądałaby w niej niesamowicie. Może nawet lepiej, niż jej siostra? Przygryzła wargę i rzuciła krótkie spojrzenie na różdżkę. Przecież zajęłoby jej to nie więcej, niż trzydzieści sekund! W równie szybkim tempie, w razie co będzie mogła ją zdjąć! Pewnym krokiem podeszła do drzwi, aby upewnić się, że są zamknięte. Z dołu dobiegł ją śmiech rodziców i ukochanego, utwierdzając ją w przekonaniu, że za szybko się tu nie zjawi. Coraz bardziej rozentuzjazmowana, chwyciła swoją różdżkę, wycelowała ją na siebie i… zwątpiła. Co jeżeli źle wypowie formułkę i zniszczy ją tak, że już nic nie da się z nią zrobić? Musiałaby znaleźć dobrą kryjówkę, bo za pewne nie tylko Petunia by jej poszukiwała! Nie. Nie mogła tak ryzykować. Nie w przeddzień ślubu!
Przełknęła ślinę i ostrożnie ułożyła sukienkę na łóżku. W pokoju panował półmrok. Jedyne światło, jakie tu docierało, to światło księżyca i ulicznych latarni. Nawet w tym marnym blasku, sukienka mieniła się niesamowicie. Wiedziała, że nie da rady się powstrzymać. Musiała ją przymierzyć. Musiała się w niej zobaczyć! Musiała! Chociaż przez te kilka sekund…
Nie zastanawiając się już, zrzuciła z siebie ubranie i sięgnęła po halkę. Zaskoczona stwierdziła, że pasuje na nią idealnie. Zawsze jej się wydawało, że Petunia jest zdecydowanie szczuplejsza od niej samej. Następnie drżącymi rękami chwyciła spódnicę. Uszyta została z satyny, delikatnego tiulu oraz wspaniałej, ozdobnej koronki. Gdzieniegdzie przyczepiona została cyrkonia. Sama koronka, najwyraźniej pokryta była srebrną nicią, która nadawała jej magicznej aury. Delikatnie, starając się nie potknąć, nie zahaczyć, nie przewrócić… po prostu nie zniszczyć tego dzieła, zapięła spódnicę na swoich biodrach i zniecierpliwiona sięgnęła po ostatnią rzecz, a mianowicie gorset. Tu mógłby pojawić się problem. Był bowiem wiązany z tyłu. Była jednak czarownicą. Zaklęcie, którego musiała użyć, było niesamowicie proste i już niejednokrotnie go używała. Chwyciła kawałek drewna i wymruczała inkantację. Dopiero kiedy poczuła, że wstążka mocno ścisnęła koronkowe cudo, odwróciła się w stronę lustra.
Zaniemówiła, a łzy wzruszenia napłynęły do jej oczu. Zupełnie tak… jakby to ona miała nazajutrz stanąć na ślubnym kobiercu. Nigdy, przenigdy nie zazdrościła Petunii tak, jak w tej chwili. Nie miała zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek doczeka się takiego momentu. Nie miała pojęcia, czy jej chłopak kiedykolwiek dorośnie do tej decyzji. Było tyle niewiadomych… Jej wzrok automatycznie powędrował do łańcuszka ze Złotym Zniczem. A co, jeżeli już na zawsze pozostanie Huncwotem? Łobuzem, który nigdy nie dorośnie i nigdy nie założy rodziny? Westchnęła… Sukienka leżała na niej idealnie. Gorset podkreślał pięknie wciętą talię, a u jego góry w niesamowity sposób zaznaczone były pełne piersi. Odcinana na biodrach spódnica sprawiła, że wyglądała w niej, jak księżniczka. Stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie. Nieświadoma, że już od dłuższego czasu, ktoś ją obserwuje…
Uśmiechnął się pod nosem. Wyglądała cudownie… Zielone oczy błyszczały w półmroku, zupełnie tak, jak sukienka, którą miała na sobie. Na policzkach pojawił się delikatny rumień podniecenia i fascynacji. Obiema dłońmi, pochwyciła spódnicę i zaczęła delikatnie poruszać biodrami, wprawiając suknię w ruch, przy którym wydawała ten niesamowity, szeleszczący dźwięk… Długi tren ułożył się dookoła niej, powodując wrażenie, że stoi na chmurce… Niczym anioł, którego zesłały mu niebiosa. Brakowało jej tylko aureoli… Nagle jej dłoń ścisnęła złotą piłeczkę. Wiedział, że zastanawia się nad ich przyszłością. Zawsze wykonywała dokładnie taki gest, kiedy jej mądrą główkę dopadały wątpliwości. Co tym razem ją martwiło? To, że dostała ją, zamiast pierścionka zaręczynowego? To, że co miesiąc, o pełni księżyca zachowuje się jak nieodpowiedzialny gówniarz, wymykając się z zamku i łamiąc chyba z tuzin szkolnych przepisów? A może raczej to, że nadal razem z Łapą, starają się pobić rekordy w wymyślaniu żartów? Dlaczego nie umiała mu zaufać? Dlaczego nie potrafiła uwierzyć w ich uczucie? W to, że pewnego dnia założą rodzinę? Że on dorośnie… Że już to zrobił! Był gotowy się z nią ożenić, choćby jutro.
Kochał ją, odkąd jej zielone oczy spojrzały na niego ze złością. Odkąd pierwszy raz się na niego wydarła! Nie. Nie od razu zrozumiał, dlaczego jego serce przyspiesza, kiedy ją widzi. Nie od razu potrafił wyjaśnić, dlaczego zachowuje się przy niej jak skończony dupek i idiota, a nie jak pewny siebie James Potter. Zrozumienie tego wszystkiego, zajęło mu sporo czasu… Dużo, za dużo… Gdyby wcześniej zrozumiał to uczucie. Gdyby przestał zachowywać się, jak skończony podrywacz… To może swoją sukienkę miałaby teraz na sobie? Może to oni planowaliby ślub? To jego i jej rodzina śmiałaby się przy wspólnym robieniu i dekorowaniu ciast? Nie. Nie tu leżał problem… nie w nim. W nich. W niej. Za dużo się wydarzyło w ostatnich dniach. Pomimo tego, że ona sam kochał ją nieprzerwanie od siedmiu lat, nie miał pojęcia, co siedzi w niej… Nie miał pewności, że jest gotowa. Musiał być pewien. Nie zniósłby… Nie zniósłby, gdyby powiedziała nie… Najprawdopodobniej nie byłby w stanie się podnieść, gdyby tak brutalnie zwaliła go na podłogę. Ten upadek, byłby ponad jego siły… Wolał więc poczekać… Wolał się upewnić… A kiedy nadejdzie właściwy moment…
Jego serce zabiło mocniej, kiedy podeszła do worka i wyjęła biały welon. Niepewnie zwinęła włosy w niewinnego koka i przypięła go do swoich płomiennorudych włosów. Nie potrafił stać z boku. Ogarnęło go znajome uczucie i wiedział już, że nie będzie w stanie się powstrzymać. Nieśmiało podszedł do miejsca, w którym stała i położył ręce na jej tali. Podskoczyła przestraszona i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Pięknie wyglądasz… - szepnął, całując jej odkryte ramiona.
- Jak…? – wykrztusiła.
- Liluś… Ja też mam to cudowne drewienko, zwane różdżką, pamiętasz? – mruknął, nie odrywając ust od jej delikatnej, teraz pokrytej gęsią skórką, skóry.
- Och… - jęknęła przymykając oczy – Zdajesz sobie sprawę, że widzenie panny młodej w sukni ślubnej, przed ślubem, przynosi pecha? – szepnęła, tracąc powoli panowanie nad oddechem.
- Ale to nie jest nasz ślub. A więc ja nie jestem panem młodym, a ty nie jesteś panną, która nazajutrz ma stanąć przed ołtarzem… - stwierdził, drażniąc językiem jej płatek ucha – Nie ma więc mowy o tym, aby moja obecność tutaj – przeszył ją dreszcz, kiedy jego ręce bawiły się satynowym wiązaniem gorsetu – Przyniosła nam jakiegokolwiek pecha – kolejny dreszcz i zduszony jęk – Biorąc jednak pod uwagę to, że to nie nasza ceremonia, nie nasz ślub i nie twoja sukienka… Oraz to, że skoro masz ją już na sobie, to chętnie sprawdzę, jak ciężko zdejmuje się takie cuda – stwierdził z uśmiechem, unosząc jej głowę i szukając różanych ust – No wiesz… Zawsze to może być nasza… noc poślubna – wyszeptał i przyciągnął ją do siebie.
Zaniemówiła, a łzy wzruszenia napłynęły do jej oczu. Zupełnie tak… jakby to ona miała nazajutrz stanąć na ślubnym kobiercu. Nigdy, przenigdy nie zazdrościła Petunii tak, jak w tej chwili. Nie miała zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek doczeka się takiego momentu. Nie miała pojęcia, czy jej chłopak kiedykolwiek dorośnie do tej decyzji. Było tyle niewiadomych… Jej wzrok automatycznie powędrował do łańcuszka ze Złotym Zniczem. A co, jeżeli już na zawsze pozostanie Huncwotem? Łobuzem, który nigdy nie dorośnie i nigdy nie założy rodziny? Westchnęła… Sukienka leżała na niej idealnie. Gorset podkreślał pięknie wciętą talię, a u jego góry w niesamowity sposób zaznaczone były pełne piersi. Odcinana na biodrach spódnica sprawiła, że wyglądała w niej, jak księżniczka. Stała przed lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie. Nieświadoma, że już od dłuższego czasu, ktoś ją obserwuje…
Uśmiechnął się pod nosem. Wyglądała cudownie… Zielone oczy błyszczały w półmroku, zupełnie tak, jak sukienka, którą miała na sobie. Na policzkach pojawił się delikatny rumień podniecenia i fascynacji. Obiema dłońmi, pochwyciła spódnicę i zaczęła delikatnie poruszać biodrami, wprawiając suknię w ruch, przy którym wydawała ten niesamowity, szeleszczący dźwięk… Długi tren ułożył się dookoła niej, powodując wrażenie, że stoi na chmurce… Niczym anioł, którego zesłały mu niebiosa. Brakowało jej tylko aureoli… Nagle jej dłoń ścisnęła złotą piłeczkę. Wiedział, że zastanawia się nad ich przyszłością. Zawsze wykonywała dokładnie taki gest, kiedy jej mądrą główkę dopadały wątpliwości. Co tym razem ją martwiło? To, że dostała ją, zamiast pierścionka zaręczynowego? To, że co miesiąc, o pełni księżyca zachowuje się jak nieodpowiedzialny gówniarz, wymykając się z zamku i łamiąc chyba z tuzin szkolnych przepisów? A może raczej to, że nadal razem z Łapą, starają się pobić rekordy w wymyślaniu żartów? Dlaczego nie umiała mu zaufać? Dlaczego nie potrafiła uwierzyć w ich uczucie? W to, że pewnego dnia założą rodzinę? Że on dorośnie… Że już to zrobił! Był gotowy się z nią ożenić, choćby jutro.
Kochał ją, odkąd jej zielone oczy spojrzały na niego ze złością. Odkąd pierwszy raz się na niego wydarła! Nie. Nie od razu zrozumiał, dlaczego jego serce przyspiesza, kiedy ją widzi. Nie od razu potrafił wyjaśnić, dlaczego zachowuje się przy niej jak skończony dupek i idiota, a nie jak pewny siebie James Potter. Zrozumienie tego wszystkiego, zajęło mu sporo czasu… Dużo, za dużo… Gdyby wcześniej zrozumiał to uczucie. Gdyby przestał zachowywać się, jak skończony podrywacz… To może swoją sukienkę miałaby teraz na sobie? Może to oni planowaliby ślub? To jego i jej rodzina śmiałaby się przy wspólnym robieniu i dekorowaniu ciast? Nie. Nie tu leżał problem… nie w nim. W nich. W niej. Za dużo się wydarzyło w ostatnich dniach. Pomimo tego, że ona sam kochał ją nieprzerwanie od siedmiu lat, nie miał pojęcia, co siedzi w niej… Nie miał pewności, że jest gotowa. Musiał być pewien. Nie zniósłby… Nie zniósłby, gdyby powiedziała nie… Najprawdopodobniej nie byłby w stanie się podnieść, gdyby tak brutalnie zwaliła go na podłogę. Ten upadek, byłby ponad jego siły… Wolał więc poczekać… Wolał się upewnić… A kiedy nadejdzie właściwy moment…
Jego serce zabiło mocniej, kiedy podeszła do worka i wyjęła biały welon. Niepewnie zwinęła włosy w niewinnego koka i przypięła go do swoich płomiennorudych włosów. Nie potrafił stać z boku. Ogarnęło go znajome uczucie i wiedział już, że nie będzie w stanie się powstrzymać. Nieśmiało podszedł do miejsca, w którym stała i położył ręce na jej tali. Podskoczyła przestraszona i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Pięknie wyglądasz… - szepnął, całując jej odkryte ramiona.
- Jak…? – wykrztusiła.
- Liluś… Ja też mam to cudowne drewienko, zwane różdżką, pamiętasz? – mruknął, nie odrywając ust od jej delikatnej, teraz pokrytej gęsią skórką, skóry.
- Och… - jęknęła przymykając oczy – Zdajesz sobie sprawę, że widzenie panny młodej w sukni ślubnej, przed ślubem, przynosi pecha? – szepnęła, tracąc powoli panowanie nad oddechem.
- Ale to nie jest nasz ślub. A więc ja nie jestem panem młodym, a ty nie jesteś panną, która nazajutrz ma stanąć przed ołtarzem… - stwierdził, drażniąc językiem jej płatek ucha – Nie ma więc mowy o tym, aby moja obecność tutaj – przeszył ją dreszcz, kiedy jego ręce bawiły się satynowym wiązaniem gorsetu – Przyniosła nam jakiegokolwiek pecha – kolejny dreszcz i zduszony jęk – Biorąc jednak pod uwagę to, że to nie nasza ceremonia, nie nasz ślub i nie twoja sukienka… Oraz to, że skoro masz ją już na sobie, to chętnie sprawdzę, jak ciężko zdejmuje się takie cuda – stwierdził z uśmiechem, unosząc jej głowę i szukając różanych ust – No wiesz… Zawsze to może być nasza… noc poślubna – wyszeptał i przyciągnął ją do siebie.
***
Angielskie miasteczko Little Whinging żyło już tylko jednym wydarzeniem. Najstarsza córka Evansów miała wyjść za najbardziej obiecującego kawalera w mieście! Ich historia nie była może jakaś bardzo ekscytująca, ale i tak wszystkie panny w okolicy, zazdrościły przyszłej pani Dursley. Chłopak dostał bowiem etat w firmie Grunnings produkującej świdry. Firma niedawno otworzyła swoją działalność, a już wspięła się na wyżyny światowej finansjery. Dodatkowo Vernon nie pochodził z biednej rodziny. Wręcz przeciwnie. Jego rodzice nie żyli wystawnie czy hucznie, ale stać ich było na wszelakie zachcianki syna. Pan Dursley był szanowanym obywatelem miasteczka. Szacunek zarobił w prosty i nieskomplikowany sposób. Jako osoba mądra i niezwykle światowa, postanowił zainwestować. Kiedy sprowadził się wraz ze swoją żoną w te spokojne okolice, niemalże natychmiast zaczął wspierać finansowo miejscową szkołę. Organizował zbiórki, imprezy charytatywne i bale dobroczynne. To właśnie na jednej z takich uroczystości, przyszły pan młody poznał swoją wybrankę. Nie do końca było wiadomo, czy był to wybór kontrolowany przez jego rodziców, czy też raczej serce młodego Vernona straciło kontrolę na widok wychudzonej sylwetki Petunii. Fakt pozostawał faktem, poprzedniego wieczoru, przyszła para młoda szalała na mieście w towarzystwie najbliższych, odliczając minuty do godziny zero!
W tym czasie, w rodzinnym domu panny Evans rozgorzały przygotowania. Zebrano caluteńką rodzinę i znajomych. Wszyscy stawili się gotowi od przygotowań. Łącznie z… drugą i ukochaną córką, Lily. Chociaż wszyscy dookoła wiedzieli, że między siostrami jest jakieś nieporozumienie, każdy się ucieszył na jej widok. Dziewczyna niezmiernie rzadko pojawiała się w rodzinnych okolicach. Pytana o to, gdzie się podziewa, zawsze udzielała tej samej odpowiedzi, szkoła z internatem i masa nauki. Pomimo całego rozgardiaszu, każdy zdołał już zauważyć, że osiemnastoletnia Evansówna przyjechała z partnerem. Niezwykle uroczym, niezwykle szarmanckim i niezwykle przystojnym, Jamesem Potterem! Chłopak od samego początku odnalazł się w nowym towarzystwie i podbił serca najbliższych sąsiadów i przyjaciół. Dziewczyna dziękowała Bogu, że jej siostra jest poza domem i nie widzi… jak chłopak kradnie uwagę wszystkich. W końcu to był jej dzień!
Pierwsze promienie słońca zaczęły się przebijać na linii horyzontu, przeganiając ciemną, ale jakże piękną, gwieździstą noc. Niemalże okrąglutki księżyc, ustępował miejsce dla pełnego, złocistożółtego słońca. Słońca, które lada moment miało zbudzić idealnych mieszkańców, idealnej uliczki, jaką była Privet Drive. Idealnych ludzi, którzy mieszkali w idealnych domach, przed którymi stały idealnie wypucowane samochody i które otoczone były idealnymi ogrodami i idealnie przystrzyżonymi żywopłotami. To małe miasteczko nie znosiło, kiedy coś nie było idealne. Ludzie nie znosili, kiedy ktoś wyróżniał się z tłumu. Pomimo wszystko, wśród nich, był ktoś tak niesamowicie nieidealny i niezwykły, że trudno by było sobie wyobrazić ich reakcję, gdyby ten fakt wyszedł na jaw!
Niesamowite, płomiennorude stworzenie, spało aktualnie w tym idealnie przystrojonym domu w objęciach swojego niezwykłego chłopaka. Tak samo niezwykłego, jak ona sama. O tej niezwykłości, wiedziała tylko najbliższa rodzina. W tym jej kuzynostwo, które aktualnie zajmowało podłogę w jej idealnym pokoju. Ich rodzice, spali w sąsiedniej sypialni, dokładnie tak samo, jak wszyscy, którzy poprzedniego wieczoru biegali od pomieszczenia do pomieszczenia, aby przygotować idealny ślub. Dookoła panowała idealna, błoga cisza, której nie przerwał chociażby jeden ćwierkający ptaszek.
Gdzieś na tym samym piętrze, spała również blond włosa w otoczeniu swoich najbliższych, najlepszych przyjaciółek. Poprzedniego wieczoru, wróciły dobrze wstawione i w doskonałych humorach, żegnając się z panną młodą, a witając już właściwie panią Dursley. Nie przejmowały się tym, że wszyscy dookoła już smacznie spali, zmęczeni po całym dniu roboty. W końcu idealne śluby są niezmierną rzadkością. Trzeba to było uczcić w idealnie odpowiedni sposób!
Przyszła pani Dursley, wypiła najmniej ze wszystkich dziewcząt. Wiedziała, że musi dobrze wyglądać w tym ważnym dniu. Nie mogła sobie pozwolić na niedoskonałości, które mogłyby spowodować, że wylądowałaby na językach tych wszystkich ludzi! Jej idealna sukienka spoczywała w bezpiecznym miejscu. Mama zajęła się przygotowywaniem tortu, a cała reszta, zaufanych ludzi, zajęła się salą i innymi, równie ważnymi rzeczami. Ledwie pierwszy promyczek, przebił się przez szczelnie zasłonięte żaluzje, poderwała się z miejsca i biegiem poleciała do łazienki. Harmonogram na dzisiejszy dzień był dopięty na ostatni guzik. Wszystko było idealnie zgrane i nie można było sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia!
Najpierw szybki prysznic, następnie niskokaloryczne śniadanie i fryzjer. Zaraz po nim wizyta u kosmetyczki i ostatnie poprawki. Według planu, miała być gotowa dosłownie na godzinę przed ceremonią. To dawało jej czas na spokojne założenie sukienki i dotarcie do kościoła, wraz ze wszystkim druhenkami. Skrzywiła się na tę myśl. W końcu, jak sobie zażyczył ojciec, główną druhną miał być ten dziwoląg! Nie rozumiała, jak mógł postanowić za nią! Wyszła na idiotkę przed Kate Plumm! Jej najlepszą przyjaciółką, której obiecała tę rolę! Obiecała sobie wobec tego, że zrobi wszystko, aby uprzykrzyć jej to zadanie. Może dlatego, wybrała tak beznadziejny kolor sukienek dla dziewczyn? Z tą tylko różnicą, że pozostała trójka, będzie doskonale wyglądać w pomarańczowym! No i były na przymiarkach…
Wykrzywiła usta w paskudnym uśmiechu i zeszła na dół. Ledwo weszła na schody, do jej nozdrzy dotarły wspaniałe zapachy. Wiedziała doskonale, że w kuchni spoczywają tony jedzenia, które naszykowano poprzedniego dnia. W tym tort! Podekscytowana przyspieszyła kroku i wkroczyła pewnie do kuchni. Wyjęła z szafki malutką miskę i puszkę z płatkami, a następnie z lodówki niskotłuszczowe mleko. Musiała się nieźle nacierpieć, aby wejść w tą idealną sukienkę! Nie należała do osób gruby. Obiecała sobie jednak, że na swoim własnym ślubie, wejdzie w rozmiar 38, a nie, tak jak zawsze, w 40. Zajadając płatki, zaczęła się przechadzać po kuchni i podziwiać to, co wykonano poprzedniego dnia. Była pod wrażeniem. Nie miała pojęcia, która z sąsiadek czy babć zna się na takich sztuczkach. Niemalże ze wszystkiego potworzono wymyślne różyczki, kwiatki i tego typu rzeczy. Największe wrażenie wywarł na niej jednak tort. Dookoła otoczony lukrecjowymi kuleczkami, a także wspaniałymi, fioletowymi kwiatkami. Wiedziała, że mama spisze się na medal. Była najlepsza w okolicy!
Coś jej jednak nie pasowało. Nie wiedziała jeszcze co, ale jej bystre oczy, uważnie badały najmniejszy szczegół. Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy zrozumiała, co jest nie tak. Miska wypadła jej z rąk. Brzdęk szkła potoczył się echem po zazwyczaj wypolerowanej kuchni. Zaczęła ciężej oddychać, a na jej twarzy pojawiła się nieposkromiona czerwień. Nie. To nie mogła być prawda!
- MAMOOOOO! – wydarła się tak głośno, że aż ptaki siedzące na podwórku, poderwały się w górę.
Nie od razu otworzyła oczy. Zastanawiała się, czy krzyk był tylko wytworem wyobraźni, czy jednak wróciła z krainy snów. Na swoje nieszczęście, ten piskliwy, panikujący i przeraźliwy dźwięk, ponownie dotarł do jej wrażliwych uszu. Mruczenie współlokatorów, potwierdziło jednak jej obawy. To nie był sen. To była rzeczywistość. I najwyraźniej, coś właśnie wkurzyło Petunię. Brzdęk szkła uświadomił jej, że jej siostra właśnie ma atak furii i jeżeli rodzice czegoś nie zrobią, w akcie desperacji, może nawet odwołać ceremonię!
- Boże… - usłyszała jęk swojej kuzynki – Czego ona się tak drze?! Głowa mi pęka…
- Trzeba było tyle nie pić – warknął Mike – Może byś się tak w nocy nie rozpychała!
- JAK TO NIE ROZUMIESZ! PRZECIEŻ CI POKAZUJE! – dotarły do nich kolejne wrzaski, rozwścieczonej panny młodej.
- Oho, to najwyraźniej coś poważnego – zauważył przytomnie Rogacz, a wszyscy spojrzeli na niego z wyraźną kpiną.
- Żartujesz? – przeciągnęła się w jego ramionach – Nie zdziwię się, jak ta awantura jest o zbyt dużą ilość marchewkowych różyczek.
- No nie wiem, brzmi dość poważnie.
- Ta. W końcu to Petunia, prawda? – kuzyn uśmiechnął się z ironią – Lepiej chodźmy na dół. Zdaje się, że tylko nas już tam brakuje.
- O nie… - jęknęła Spencer gramoląc się z pościeli. Cała trójka spojrzała na nią z niepokojem – Chyba będę trzeźwieć! – krzyknęła wypadając z pokoju, zakrywając dłonią usta.
- Taa… - skrzywił się Mike – Chodźmy, na serio nie mam ochoty słuchać później kazania rodziców.
Z trudem wygramoliła się z jego ramion i narzuciła jakąś bluzę. Ziewając i przecierając oczy, pokonali trzynaście drewnianych schodków i weszli do kuchni. Zebrali się w niej już chyba wszyscy, którzy pozostali na noc. W środku tego kółka, na wysokim, barowym krzesełku siedziała zapłakana Petunia. Talerze z mięsem i surówkami były porozrzucane po całej kuchni. Przy niej, wyraźnie zaniepokojona, stała pani Evans, starając się ją jakoś uspokoić.
- TY! – wrzasnęła, ledwo Ruda przebiła się przez zgromadzonych – To twoja wina! – warknęła, a blisko dwadzieścia par oczu, skierowała się w jej stronę.
- Eee – zająknęła się i rozejrzała dookoła – Przepraszam? Wzór do bilecików był niewyraźny… Miałam wrażenie, że każdy znajduje się na odpowiednim miejscu…
Wyjąkała z niedowierzaniem. Więc o to chodzi? O kawałek tekturki z imieniem i nazwiskiem? O coś, co wystarczyło przestawić i już? Przecież cała rodzina tyle się namęczyła przy tych surówkach… A ona to rozwaliła tylko i wyłącznie dlatego, że pomyliła karteczki? Panna młoda zmarszczyła czoło i znów wybuchnęła płaczem.
- Widzisz, mamo! Ona to robi specjalnie! Chce zrujnować mój ślub! W ogóle jej nie zależy!
- Masz do mnie pretensje o coś, co w trzydzieści sekund można naprawić?! – wydarła się, tracąc nad sobą panowanie – Przecież to tylko śmieszna kartka! Skoro to taki problem, to pójdę i ją przestawię!
- Chodzi o tort! O mój idealny, piękny tort! – krzyknęła i z całej siły uderzyła w lukrowe ozdoby.
- O tort?! – wybałuszyła oczy – Przecież ja go nawet nie dotykałam!
- Więc kto?! KTO ROBIŁ TEN CHOLERNY NAPIS?! – krzyknęła rozglądając się dookoła.
- Ja… - wymruczał James, niepewnie patrząc w jej rozeźlone oczy.
- Nie wierze… - szepnęła, patrząc na matkę z niedowierzaniem – Nie wierze, że dopuściłaś go do MOJEGO TORTU!
- Ależ kochanie! Jego mama robi torty na zamówienia! Uczył się od niej od małego! Pomógł nam z masą na ozdoby… – zaczęła się gorączkowo tłumaczyć.
- On jest takim samym dziwolągiem, jak ona! – warknęła wskazując na mnie – Na pewno zrobił to specjalnie! – krzyknęła i zerwała się z krzesełka – Widzisz, co narobiłaś?! Nie będzie ślubu! – złapała dłońmi ozdoby i brutalnie je zerwała – Wyobrażasz sobie ślub, bez tortu?!
- Ależ kochanie, co z nim było nie tak? – ośmieliła się jeszcze spytać.
- Veron i Petunia. – wycedziła przez zęby, a tłum zaczął szeptać. Oni też nie zrozumieli tego szału – On ma na imię Vernon. VERNON!
- Och! – roześmiała się Ruda, a wściekłe oczy skierowały się w jej stronę – Ale to wystarczyło przecież zetrzeć z góry literki i zrobić je na nowo!
- Na nowo? – zapytała wysokim tonem i zacisnęła pięści. Zgarnęła przełożony masą i powidłami fragment i zamachnęła się. Rzut był idealnie wymierzony. Rude kosmyki i jasna, pokryta piegami twarz, skryła się za tortem – Nic nie będziemy robić na nowo! Wychodzę! Jeżeli do mojego powrotu, nie będzie gotowego tortu, odwołam ślub!
- Awantura o literkę? – wyszeptał konspiracyjnym szeptem James, ledwo dziewczyna wyszła, a w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza – Osobiście uważam, że Veron brzmi poważniej i odpowiedzialniej! – oburzył się i pocałował swoją dziewczynę – O matko! Pani Evans! To jest rewelacyjne?! Maliny?! Mogę prosić kawałeczek? – zapytał, powodując gromki śmiech.
***
- I po co ta awantura, to całe napięcie? – burknął niezadowolony, stojąc przed lustrem i wiążąc krawat.
- To jest właśnie Petunia! – krzyknęłam nurkując do szafy w poszukiwaniu nie dziurawych rajstop.
- Rozwaliła tort z powodu jednej literki! Literki, którą mogłem dopisać machnięciem różdżki! – spojrzał na nią z wyrzutem – Skąd mogłem wiedzieć, że tam jest jeszcze to cholerne „en”?! Co za idiota nazwał syna Vernon.
- Wiem – uśmiechnęłam się pocieszająco i z czułością pogłaskałam go po policzku – Właśnie dlatego denerwowałam się przez blisko dwa tygodnie. Wiedziałam, że tak będzie… Awantura o najmniejszą błahostkę! – westchnęłam z rezygnacją i opadłam na łóżko.
- Jestem ciekaw, co by było… Gdybyśmy nie mogli jeszcze używać magii! Przecież odnowienie tego wszystko zajęłoby im cały dzień! W życiu nie wyrobiliby się na czas! – wymruczał nadal siłując się z krawatem.
- Już nie ma co przeżywać! – stwierdziłam, pewnie stając na nogach – Wierz lub nie, ale to dopiero początek. Nadal nie przymierzyłam sukienki dla druhen! Jestem pewna, że coś z nią będzie nie tak! Na szczęście Mary wysłała mi jedną ze swoich! Jak tylko skończy się ceremonia, pędem lecę się przebrać! – roześmiałam się.
- No chyba nie myślisz, że wybrała im jakieś beznadziejne kiecki? Przecież to JEJ ślub! – zaczął ją parodiować – Jej idealny ślub! Nie zniszczyłaby go specjalnie!
- Nie znasz Petunii. Sama mnie na druhnę nie wybrała. Myślę, że to zasługa mojego taty… - wzruszyłam ramionami – A to oznacza już tylko jedno… Skoro mam być ważniejsza niż miałam, zrobi wszystko, abym wyglądała okropnie! – podeszłam do lustra i zapięłam kolczyki, na ręce zawiesiłam bransoletkę od Jamesa. Z żalem spojrzałam na wisiorek ze Złotym Zniczem – Gdybym mogła, to bym go nie zdejmowała…
- Mhm… Obiecaj mi proszę! Obiecaj, że nasz ślub nie będzie takim cyrkiem! – szepnął z czułością pocałował mnie nos.
- Obiecuję – uśmiechnęłam się – Tylko ja i ty…
- Mmm… - rozmarzył się, po czym westchnął i powrócił do wiązania krawatu – Cholera jasna! – krzyknął po chwili, wyraźnie poirytowany. Spojrzałam na niego z uśmiechem i podeszłam kręcąc głową.
- Jamesie Potterze – wymruczałam biorąc materiał do rąk – Zdobyłeś wiecznie niedostępną pannę Evans, a nie umiesz sobie poradzić z krawatem?
- Mogłabyś się nie nabijać?! Był zawiązany! Własnoręcznie go zawiązałem! Ale twoja mam się uparła, że trzeba to wyprać! – stwierdził obrażony, na co wybuchnęłam śmiechem.
Wykonałam ostatnie przełożenie i uniosłam głowę. Napotkałam orzechowe oczy Jamesa. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Serce przyspieszyło. Przygryzłam wargę. Jego oczy zapłonęły. Uśmiechnęłam się zalotnie i wspięłam na palce. Przymknęłam powieki i złożyłam na jego ustach nieśmiały, delikatny pocałunek. Odwzajemnił go z niezwykłą czułością. Jego ramiona pewnie mnie objęły, a dłonie zaczęły badać nieokryte fragmenty skóry. Przeszył mnie dreszcz. Nie było charakterystycznej łapczywości i zniecierpliwienia. Wręcz przeciwnie. Całował mnie w taki sposób po raz pierwszy… Delikatnie, z uczuciem… stopniowo rozbudzając we mnie nieposkromione pożądanie. Wplotłam opuszki palców, pomiędzy jego kruczoczarne włosy i pogłębiłam pocałunek. Jego ręce mocniej mnie przycisnęły do jego wysportowanej sylwetki. Niemalże słyszałam, jak niesamowicie szybko bije jego serce. Zewsząd dobiegały do nas odgłosy bieganiny świadczące o tym, że lada moment wróci Petunia i zacznie się piekło. Nie obchodziło nas to. W tym momencie liczyliśmy się tylko my i ten niesamowity pocałunek. Poczułam, jak się pochyla. Jego ramiona uniosły mnie do góry. Nie przestając mnie całować, ułożył mnie na łóżku. Wyciągnęłam dłonie i poluźniłam dopiero co zawiązany krawat. Odrzucił go gdzieś w kąt. Jego usta ześliznęły się w dół, badając teraz z równą delikatnością moje ciało. Jęknęłam cichutko, kiedy opuszki jego palców zaczęły drażnić wewnętrzną część uda. Uniósł kremową halkę i chwycił niepewnie za koronkową bieliznę…
- Lily… Ups! - drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wparowała Spencer.
Zarumieniłam się i zawstydzona przylgnęłam do Jamesa, chcąc się ukryć przed jej rozbawionym spojrzeniem. Oboje oddychaliśmy głęboko, chcąc opanować emocje wymieszane z pożądaniem.
- Chciałam wam tylko powiedzieć, że Petunia wraca. Przyszłam po sukienkę. Wszyscy już są gotowi. Masz zejść i pomóc w kuchni – stwierdziła krzywiąc się lekko – Natomiast James, ma dołączyć do wspaniałej obstawy panny młodej, która będzie eskortować ją do kościoła – powiedziała z ironią, podchodząc do wieszaka i chwytając worek z sukienką, a wieszając inny. Spojrzałam na nią pytająco – Mam nadzieję, że masz coś na przebranie… - westchnęła współczująco i nie czekając na odpowiedź, wyszła pozostawiając za sobą niezręczną ciszą.
- Jeżeli myśli, że będę robił za pajaca, to się myli! – warknął w końcu James, a ja zgromiłam go wzrokiem – No chyba mi nie powiesz, że mam się na to zgodzić?!
- Jak mogłeś się do mnie dobierać, nie zamykając uprzednio drzwi?! – krzyknęłam i zerwałam się z łóżka, podchodząc do wieszaka.
- Przecież to ty zaczęłaś! – powiedział zaskoczony.
- Ja?! Więc teraz to będzie moja wina?! Zdajesz sobie sprawę z tego, co by to było, gdyby tu weszła moja mama?! – krzyknęłam i wyjęłam paskudną, pomarańczową sukienkę – Boże! A co, jeżeli byśmy…
- Mówisz tak, jakbyś nie chciała – wymruczał mi do ucha. Jego dłonie już zaczęły krążyć po moim ciele.
- Przestań! – krzyknęłam i zapięłam zamek w sukience. Wyglądałam okropnie. Wiedziałam jednak, że nic nie mogę z nią zrobić. Musiałam wyglądać identycznie, jak pozostałe dziewczyny. Złość na Jamesa, była jednak silniejsza od wściekłości na złośliwą Petunię – Cały ty! Zero powagi! Wieczna zabawa!
- Ale kochanie… - zaczął zbity z tropu.
- Och! Daj spokój! – warknęłam i opuściłam sypialnie, trzaskając drzwiami.
Warcząc pod nosem, zeszłam do kuchni. Dokładnie w tym samym momencie do domu weszła Petunia. Reszta druhen, mama, babcia i Spencer od razu do niej podleciały. Z dumą przemierzyła całe mieszkanie prezentując swój wygląd i z dokładnością oglądając efekty ostatnich przygotowań. Z satysfakcją stwierdziłam, że nie ma się do czego przyczepić, zwłaszcza do nowego tortu. Wściekła warknęła, że idzie na górę się naszykować. Wianuszek poleciał za nią.
- Boże! Co za cyrk – westchnęłam kręcąc głową.
- Ciekaw jestem, jak będzie wyglądał twój… cyrk – usłyszałam znajomy głos i podskoczyłam przestraszona.
- O rany! Logan?! – krzyknęłam z niedowierzaniem i przytuliłam się mocno do przyjaciela – Ciebie też zaprosiła?
- Zaprosiła chyba wszystkich sąsiadów i znajomych!
- Wesele z pompą! – powiedzieliśmy równocześnie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie mogę uwierzyć, że przyjechałeś na to przedstawienie! – powiedziałam siląc się na uśmiech. Nadal dygotałam z wściekłości.
- Miałoby mnie to ominąć?! Musiałem to zobaczyć na własne oczy! Inaczej bym nie uwierzył – roześmiał się – No i twoi rodzice by mi nie wybaczyli, gdybym ośmielił się odmówić…
- Tak… Ojciec bywa bardzo przekonujący – westchnęłam, przeglądając się w szybce od piekarnika. Sukienka była o dobre dwa rozmiary za duża. Wisiała na mnie okropnie, nie wspominając o tym, że jej pomarańczowy kolor, niesamowicie gryzł się z moimi płomiennorudymi włosami. Chociaż nadrabiałam fryzurą i makijażem to i tak miałam ochotę usiąść i się rozpłakać z tej chorej bezsilności!
- Co u ciebie? – zapytał poważniejąc nagle i patrząc prosto w oczy – Nie wyglądasz na zadowoloną.
- Och, szkoda gadać – westchnęłam i odwróciłam głowę. Nie mogłam znieść jego przenikającego wzroku.
- Daj spokój – uśmiechnął się ciepło i chwycił mój podbródek, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia mu w oczy – No chyba mi możesz powiedzieć, prawda?
- Mogę. Jasne, że mogę… Nie wiem tylko, czy jest sens – westchnęłam zrezygnowana.
- Jeżeli tylko ma ci to poprawić humor, to jest sens – powiedział wesoło i usiadł na krześle, wskazują mi drugie. Spojrzałam na niego bez przekonania – Siadaj! Dla tego cudownego uśmiechu, jakim mnie obdarzysz na samym końcu, jestem gotów tu siedzieć i słuchać chociażby następne dwanaście godzin! – roześmiał się, a ja mu zawtórowałam.
Tak. Bądź, co bądź, ale humor zawsze potrafił mi poprawić. Czasami wystarczyło, że zrobił głupią minę, albo zaczął parodiować znaną gwiazdę. Pokręciłam głową i nadal z lekkim ociąganiem, opadłam na krzesełko naprzeciwko niego.
- Więc? Co zaprząta twoją bystrą główkę?
- Sama nie wiem – westchnęłam – Chyba mam dosyć tej chorej, napiętej atmosfery! A jeszcze James zamiast mnie wspierać to wiecznie sobie zabawy urządza i jeszcze bardziej mnie nakręca! – warknęłam wściekła.
- Nie wierzę! – powiedział wyraźnie rozbawiony – Przecież to nie twój ślub. Jak coś się nie uda, to przecież…
- Tak! – przerwałam mu – Nie mój, ale każdy czegoś ode mnie chce, ona chodzi wściekła, bo musiałam zostać główną druhną! Między innymi dlatego wyglądam, jak klaun! James wspaniale odnalazł się w sytuacji, ale strasznie mnie ta jego pewność siebie denerwuje! Zapomina, że jesteśmy u mnie w domu… Że w każdej chwili ktoś może wejść i że… - zająknęłam się i zarumieniłam.
- Mogą zobaczyć, że jednak weszliście do sadu sąsiada po te przepyszne papierówki? – roześmiał się, a ja spojrzałam na niego zaskoczona – Nie pamiętasz? Jak mieliśmy dziewięć lat, kazali nam siedzieć w domu, a nas naszła ochota na jabłka! Weszliśmy do sadu pana Boutella i ukradliśmy kilka. Nie zamknęliśmy drzwi do twojego pokoju… Nakryła nas twoja mama – z trudem opanował śmiech. Osobiście miałam mieszane uczucia. Nie miałam pojęcia do czego zmierza – Och Lily! Chodzi mi o to, że nie jesteś dzieckiem, które ma się bać tego, że coś pójdzie nie tak! Nie przełożą cię przez kolano i nie zbiją za to, że robisz coś na co masz ochotę! Jesteś pełnoletnia, James to twój chłopak. A sukienka? Przecież twoja babcia jest krawcową! Na pewno ci coś poradzi! – uśmiechnął się i pogłaskał po policzku.
- Nie wiem, czy nie jest za późno na…
- Nie poznaję cię – westchnął – Nie zachowujesz się jak Lily, którą znam! Tamta Lily z błyskiem w oku, ruszyłaby na podbój całego świata, nie patrząc na przeciwności losu. Mamy godzinę. Petunia ma dosyć służących! Jak się pospieszysz, to jestem pewien, że będziesz wyglądać wspaniale.
- Ale – zaczęłam. Wstał, chwycił moje obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Nie ma żadnego ale, Lily. Tylko uwierz! – szepnął.
Spojrzałam w jego oczy i uśmiechnęłam się pod nosem. Był wspaniałym przyjacielem. Miał rację! W dodatku… Wcale nie musiałam prosić babci! Przecież miałam magię! Wiedziałam, że wystarczy jedno proste zaklęcie, a będę w stanie odpowiednio zmniejszyć sukienkę. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Dlaczego pozwoliłam sobie na chwilę słabości? Logan miał rację. To do mnie niepodobne! Zerwałam się z krzesełka i ruszyłam do drzwi. Zatrzymałam się jednak w połowie i spojrzałam na przyjaciela. Patrzył na mnie z iskierkami w oczach. Pokręciłam głową i podeszłam, aby się do niego przytulić.
- Dziękuje – szepnęłam – Gdyby nie ty, pewnie nadal bym lamentowała z powodu tego okropnego koloru!
- Dla tego uśmiechu, wszystko! – roześmiał się.
***
Nie pamiętam za bardzo ceremonii. Moje myśli zaprzątał zupełnie kto inny. Stał naprzeciwko mnie. Był głównym drużbą. Wbił we mnie pewne, przenikliwe oczy. Na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech. Niebieski krawat, podkreślał niesamowitość tęczówek, a nieułożone blond włosy wyraźnie odbijały się na tle czarnego, eleganckiego garnituru. Podążał za każdym moim gestem. Mogłam śmiało stwierdzić, że wręcz mnie naśladował. Nie wiedziałam jednak, czy jest to próba zwrócenia na siebie uwagi, zdenerwowania mnie, czy może raczej rozśmieszenia. Za małolata robił tak tylko wtedy, kiedy chciał mnie przeprosić. Pomimo początkowego zdenerwowania, zawsze w końcu wybuchałam śmiechem i cały konflikt mijał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Teraz też miałam ochotę się roześmiać. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie na to pozwolić. Po pierwsze dlatego, że byłam główną druhną i stałam przy samiuteńkim ołtarzu, zaraz koło panny młodej. Wszystkie pary oczu, które wlepione były teraz w „cudowną parę młodą”, mogłyby dostrzec również moje rozbawienie. A po drugie… nie chciałam mu dawać satysfakcji, że ta gra z dzieciństwa nadal na mnie działa.
Niestety niesamowicie trudno było mi się skupić na czymkolwiek innym, niż on. Nawet jeżeli usilnie wpatrywałam się w jakiś element kościelnego krajobrazu, to kątem oka widziałam, jak Logan strzela miny. Miał lepiej niż ja. Ten mały kościółek miał niesamowicie pokręconą konstrukcję. Ołtarz był co prawda na środku, ale po jego prawej stronie, a więc stronie pana młodego, została umieszczona całkiem spora kolumna. Kolumna, która stała dokładnie na wysokości Logana i niemalże całego go przysłaniała! Mógł więc chichotać, robić miny i zdziwiać, a i tak praktycznie nikt by go nie zobaczył, poza mną oczywiście... Wniosek z tego był prosty. On robił jaja i był bezkarny, a ja ledwo się uśmiechałam, a już mama posyłała mi upominające spojrzenia!
Odetchnęłam więc z ulgą w momencie, kiedy ksiądz zakończył ceremonię i pozwolił nam opuścić kościół. Vernon wziął swoją żonę pod ramię i dumnie poprowadził ją w kierunku wyjścia, gdzie już na nich czekała spora grupka gości. Marge, pulchniutka siostra mojego szwagra, od razu do nich podleciała i dumna niczym paw, pochwyciła pięknie wyszywany tren. Wywróciłam oczami.
- Niesamowita – usłyszałam pełen niedowierzania głos Logana, a następnie ujął mnie dokładnie w taki sam sposób, jak Vernon Petunię. Spojrzałam na niego pytająco – No wiesz. W sensie, że ma tupet! Wpycha ten swój wielki… W każdym razie to przecież twój obowiązek! – prychnął, a ja zachichotałam.
- Jakoś nie narzekam – szepnęłam – No wiesz… im mniej mnie widać, tym lepiej! Petunia się nie wścieknie.
- Już jest wściekła. Ośmieliłaś się dobrze wyglądać! – stwierdził, lustrując mnie z podziwem.
- Ale to tylko dzięki tobie! – uśmiechnęłam się zawstydzona i okręciłam wokół własnej osi.
- No, no! Twoja babcia wykonała kawał dobrej roboty! – wymruczał, ponownie chwytając moje ramie – Ta sukienka wygląda tak, jakby była szyta na ciebie!
- Gdybym jeszcze mogła zmienić jej kolor – mruknęłam niezadowolona, szukając w głowie odpowiedniego zaklęcia.
- Żartujesz? – prychnął, niemalże obrażony.
- Wyglądam idiotycznie! Dlaczego miałabym żartować?! – ofuknęłam go.
- Wyglądasz wspaniale! Ten pomarańczowy idealnie podkreśla twoją wybuchowość i pewność siebie!
- Wybuchowość? – zapytałam z niedowierzaniem, z trudem panując nad rumieńcami.
- Tak. Wybuchowość – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy – I wyjątkowość – szepnął wprost do ucha, kiedy gramoliłam się do samochodu.
***
- A teraz kochani, pierwszy taniec państwa młodych! – zawył do mikrofonu solista, a Vernon z dumą poprowadził żonę, na środek parkietu. Zaraz za nimi powlekła się reszta gości. Odetchnęłam i… sięgnęłam po sałatkę. Umierałam z głodu!
- Ciekawe, czy mój ślub, też będzie taki wyjątkowy? – szepnęłam do siebie, patrząc na tworzące się pary.
- Na pewno. W końcu mężczyzna którego poślubisz, będzie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi – usłyszałam tuż przy swoim uchu.
- James… - szepnęłam. Poczułam, jak opada na krzesełko obok mnie i wpatruje się we mnie intensywnie.
- Musi tak być, bo przecież będziesz go kochać. Nie mogłabyś poślubić kogoś, kogo nie kochasz… Prawda? – spojrzałam w jego orzechowe oczy. Były tak samo smutne, jak moje – Nadal się na mnie gniewasz?
- A ty, jak zwykle uważasz, że nie mam powodu? – odpowiedziałam pytaniem, na pytanie i odwróciłam twarz.
- To nie tak… - westchnął, a we mnie się zagotowało.
- A jak?! – zapytałam oburzona, dziękując Bogu, że orkiestra właśnie zaczęła grać.
- Liluś… Ja nawet nie wiem, o co ty masz do mnie pretensje… o to, że się przytuliłem? Że cię pocałowałem? A może raczej o to, że nie starałem się ukryć tego, że mam ochotę na…
- Nie kończ! – warknęłam, rzucając serwetkę na stół i patrząc na niego ostrzegawczo. Wywrócił oczami zniecierpliwiony.
- I widzisz! Z tobą tak zawsze! Wiecznie tylko polecenia. Zero spontaniczności i zabawy! Na wszystko musisz mieć plan?! Nie możesz przestać być taka poważna, odpowiedzialna… taka… Idealna?!
- Uważasz, że robienie tego, co wypada i tego, co trzeba, to jest idealizowanie samej siebie?! – wykrztusiłam, czując jak się we mnie gotuje. Z trudem zbierałam myśli.
- Na Merlina! Kiedy wreszcie przestaniesz robić to, czego oczekują od ciebie inni, a zaczniesz robić to, czego sama chcesz?! – zapytał z niedowierzaniem. Podniosłam się z miejsca i zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- Jamesie Potterze! Ja robię to, co chce! Nigdy nie robiłam tego, czego nie chciałam! Nie, nie na wszystko muszę mieć plan, ale jestem beznadziejnie odpowiedzialna! I uważam, że to jest cholernie pozytywna cecha! Mając dookoła siebie bandę niedojrzałych dzieci, ktoś musi być! I jeżeli dla ciebie, nie wpadanie w kłopoty i bycie idealną, wzorową córką, to jest idealizm, to tak! jestem idealna! Ba! Jestem z tego niesamowicie dumna! – krzyknęłam.
- Lily… - jęknął – Na Boga! Nie o to mi chodziło…
- A ja myślę, że właśnie o to! Że właśnie po raz pierwszy wyznałeś to, co naprawdę o mnie myślisz!
- Nie! Po prostu myślałem, że to tylko gra pozorów! Że pod tą nauką i tym całym… idealizowaniem, kryje się spontaniczna, szalona dziewczyna, a nie… - zająknął się i pobladł delikatnie.
- Dokończ – poleciłam z zimną furią.
- Liluś… - szepnął i również wstał. Próbował się nawet przytulić, ale mu nie pozwoliłam.
- Dokończ! – powtórzyłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Zwiesił tylko głowę i wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Wyrwałam swoją dłoń z jego dłoni i zrobiłam dwa kroki.
- Kochanie… - szepnął – Proszę cię…
- Wiesz, co jest najlepsze, James? – wyszeptałam, odwracając głowę w jego stronę. Spojrzał na mnie miną zbitego psa – Że… Przez cały ten czas, miałam nadzieję, że ten wieczór będzie nasz. Że spędzimy go razem w niesamowity sposób, aby mieć co wspominać na stare lata – uniósł wzrok, totalnie zaskoczony – Ale, jak zwykle zresztą, wszystko schrzaniłeś! – krzyknęłam i oddaliłam się od naszego stolika.
Na sali rozległy się brawa. Para młoda właśnie zakończyła swój taniec, jakąś popisową figurą. Oboje szczycili się tym, że uczęszczali na specjalny, drogi kurs! W ogólnym rozgardiaszu, tylko jedna osoba zauważyła, że coś jest nie tak. właściwie to bystre, niebieskie oczy, śledziły każdy ruch, rudowłosego cuda. Z iskierkami w oczach i niemym zdziwieniem, zauważył, że druga idealna para wieczoru z trudem się powstrzymała, aby nie skoczyć sobie do gardeł. Ona przemierzała właśnie przez pokaźny tłumek, w stronę drzwi. On… no cóż, jak to za pewne miał w zwyczaju, właśnie dał upust wściekłości, poprzez przywalenie z pięści w stół. Jakby się dobrze wsłuchał, to pewnie dobiegł by go głos, odbijającego się od siebie szkła. Nie czekał za długo. Wykorzystał okazje. Wychylił trzecią lampkę szampana i pognał za nią, zdając sobie sprawę, że za pewne lada moment opadnie gdzieś na ławkę i zacznie płakać. Nie mógł jej na to pozwolić. Nie dziś. Widząc ledwie czubek jej włosów, przeciskał się przez tłum. Chwycił ją za rękę w momencie, kiedy doszła do wyjścia. Spojrzała na niego zaskoczona, a następnie zaniosła szlochem i wtuliła w jego silne, idealnie zbudowane ramiona.
Nie uszło to jego uwadze. Jak mógł być takim idiotą?! Wepchnął ją prosto w jego łapy! Była załamana, ale jednocześnie wściekła na jego skromną osobę. Próba rozmowy w tym momencie, skończyłaby się kolejną awanturą, a znając swoją dziewczynę wiedział, że mogłaby zrobić coś, co zniszczyłoby ich związek… Uwielbiała robić mu na złość! Zwłaszcza, kiedy trafiał w jej czuły punkt! A dzisiaj to zrobił. Odważył się i to był błąd. Niestety za późno pomyślał nad tym, co mówi. Jedyne, co mógł zrobić… To pozwolić jej wyjść. Wyjść z nim… Z człowiekiem, którego nie cierpiał, a który w tym momencie mógł im niesamowicie pomóc! Nawet, jeżeli o tym nie wiedział…
***
[muzyka]
Cudowne marcowe słońce, już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając za sobą ostatnie promyki, które aktualnie zbierały resztkę swojego światła, ustępując miejsce dla rozmigotanych gwiazd. Jednakże mieszkańcy tego miasta, nie mieli zamiaru położyć się spać. Wręcz przeciwnie! Ci, którzy nie dostali zaproszenia na uroczystość roku, wyszli ze swoich domostw, aby podlać swoje i tak dostatecznie zielone oraz perfekcyjnie nawodnione ogródki. Jednakże, jakby się przeszło wzdłuż ulicy Privet Drive, można by było dostrzec powyciągane szyje i utkwione spojrzenia w wielkim namiocie rozłożonym tuż za numerem szóstym! Tak, to wesele robiło wokół siebie zdecydowanie za dużo szumu. Gdyby chociaż orkiestra grała dobrą muzykę, panna młoda miała idealnie wykonany makijaż, a wódka była lepiej schłodzona, z pewnością można by było mieć czego żałować. Ale muzyka była do dupy, makijaż się rozmazał ze wzruszenia, a wódka pod wpływem resztek słońca, stała się gorzka i… nie do przełknięcia.
Cudowne marcowe słońce, już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając za sobą ostatnie promyki, które aktualnie zbierały resztkę swojego światła, ustępując miejsce dla rozmigotanych gwiazd. Jednakże mieszkańcy tego miasta, nie mieli zamiaru położyć się spać. Wręcz przeciwnie! Ci, którzy nie dostali zaproszenia na uroczystość roku, wyszli ze swoich domostw, aby podlać swoje i tak dostatecznie zielone oraz perfekcyjnie nawodnione ogródki. Jednakże, jakby się przeszło wzdłuż ulicy Privet Drive, można by było dostrzec powyciągane szyje i utkwione spojrzenia w wielkim namiocie rozłożonym tuż za numerem szóstym! Tak, to wesele robiło wokół siebie zdecydowanie za dużo szumu. Gdyby chociaż orkiestra grała dobrą muzykę, panna młoda miała idealnie wykonany makijaż, a wódka była lepiej schłodzona, z pewnością można by było mieć czego żałować. Ale muzyka była do dupy, makijaż się rozmazał ze wzruszenia, a wódka pod wpływem resztek słońca, stała się gorzka i… nie do przełknięcia.
Pomimo to wszystko, młody pan Potter właśnie wychylił setny kieliszek i porwał do tańca przerażoną panią Dursley. Kobieta wyraźnie miała trudności z dotrzymaniem mu kroku. Trudno było się temu dziwić. Mało, że do najszczuplejszych nie należała(to chyba zaleta każdego z Dursleyów), to jeszcze chłopak coraz słabiej trzymał się na nogach! Wyciągnięta koszula, średnio obecny wzrok, potargane włosy… Ale humor miał przedni! Żartował, śmiał się i pił ze wszystkim, którzy do niego podeszli. Jednocześnie obserwując… Rudowłosą dziewczynę wywijającą z blond chłoptasiem. Kolegą z dzieciństwa. Pierwszą miłością. Myślałby kto!
- Ooodbijany! – krzyknął głośno i chichocząc, przylgnął do kościstego policzka mamy swojej dziewczyny.
Pani Evans zrobiła się delikatnie purpurowa, ale dzielnie wytrzymywała każdą, najdrobniejszą zmianę i poddawała się mężczyźnie bez żadnych oporów. Chłopak chyba się jednak zapomniał, bo od dobrych trzech minut przyciskał ją mocniej do siebie i z dziwną intensywnością wpatrywał się w jej zielone oczy. Pan Evans, delikatnie zaniepokojony tym faktem, podszedł do ich dwojga dokładnie w tym momencie, kiedy muzyka przestała grać, a James z czułością całował dłoń kobiety. Ta zachichotała i dała się odprowadzić do stolika. Kiedy nareszcie opadł na swoim krzesełku i przetarł oczy, zauważył, że na parkiecie nadal wirują dwie postacie. I wtedy usłyszał jej śmiech. Perlisty, radosny… Tak niepasujący do tego, że kilka godzin wcześniej pokłóciła się ze swoim ukochanym.
Westchnął i rozejrzał się dookoła. Najbliżej niego, siedział tylko gruby kuzyn Vernona, dyskutujący aktualnie z jakimś znajomym na temat polityki i spadającej wartości pieniądza. Jako, że nie zrozumiał nic, skrzywił się nieznacznie i przeczesywał salę dalej, w poszukiwaniu lepszego dla siebie towarzystwa. Nie mógł jednak odpędzić od siebie myśli, że taniec tej dwójki niesie za sobą niepożądane konsekwencje. Godził się na to tylko i wyłącznie dlatego, że zdawał sobie sprawę ze swojej bezsilności. Żałował, że nie ma tu z nim Dorcas, która za pewne wiedziałaby, jak załagodzić tą sprawę. Zdecydowanie wolałby, aby to ona z nią porozmawiała, niż ten wypierdek! Czknął głośno i z uciechą przywitał kolejne dźwięki muzyki. Na środek ponownie wytoczyła się caluteńka masa gości, przysłaniając mu ten beznadziejnie dołujący widok.
Jego oczy odnalazły jednak zupełnie co innego. Najpierw państwa Evans, następnie państwa Dursley… Później babcię i dziadka. Później jakąś młodzież, również splecioną w miłosnym uścisku. I na samym końcu wspaniałą i idealną parę nowożeńców! Prychnął na widok jej poważnych, mierzących wszystko dookoła oczu i jego dumnego, ale jednocześnie poważnego uśmiechu. Nuda! Czy ta dwójka kiedykolwiek zdobyła się na odrobinę szaleństwa? czy kiedykolwiek wyszli z ról idealnie poważnych, idealnie dorosłych?! Przecież oni mieli zaledwie dwadzieścia lat! Nie dziwiło go to, że właśnie się pobrali. On także miał jakieś wstępne plany na przyszłość z Lily. Nie wyobrażał sobie jednak, aby byli aż tak… sztywni! I ten taniec! Idealna rama, idealne trzymanie i idealne podnoszenia. Sztuczny uśmiech i sztuczna radość! Czy tak wygląda ślub zakochanych w sobie ludzi?! Westchnął i z niedowierzaniem kręcąc głową, pochwycił swój kieliszek, nalał do niego wódki i powstał z miejsca, uderzając widelcem o swój kieliszek. Sześćdziesiąt sekund zajęło mu skupienie na sobie uwagi.
- Kochani! – zawołał głośno, co wywołało aplauz. Zdziwiło go to odrobinkę. Nie miał zielonego pojęcia, że te wszystkie babcie, ciocie, wujkowie… Że aż tak go polubili, że ledwo wstał, a już się śmieją i czekają jakby miał lada moment powiedzieć dobry dowcip – Wznieśmy kieliszki za oziębłych - żeby ich piwo rozgrzało, za skłóconych - żeby pojednało, za zmęczonych - żeby orzeźwiło, za smutnych - żeby rozbawiło, za obżartych - by im się łatwiej trawiło... i za nas wszystkich tutaj zgromadzonych, którym nic nie brakuje. I za wspaniałą, idealną parę młodą! – krzyknął i przechylił swój kieliszek – Petuniu! – krzyknął, a dziewczyna spojrzała na niego przerażona – Wydaje mi się, czy teraz moja kolej na ten zaszczyt? – spytał poważnym tonem i zaczął się przeciskać do coraz bardziej przerażonej dziewczyny.
***
- No, no, no… Kto by pomyślał, że twój chłopak będzie robił taką furorę! – stwierdził niby od niechcenia. Spojrzałam na niego uważnie, ale się nie odezwałam.
Robiło się coraz później, goście pili coraz więcej, a ja byłam coraz bardziej zła i coraz bardziej zmęczona. Miałam dosyć tego cholernego wesela. Miałam dosyć głupkowatego uśmiechu Jamesa, a w szczególności, miałam dosyć tego, że nie zwraca na mnie uwagi! Od samego początku odnalazł się w towarzystwie. W pierwszej chwili byłam zadowolona. Był w trudnej sytuacji. Cała rodzina bacznie nas obserwowała i śledziła każdy jego ruch. Nie potrafiłam się nadziwić, jak szybko go pokochali! Ojciec zachwalał go z każdej strony, mama mówiła o nim z wypiekami na twarzy. Babcie chichotały, a kuzynki posyłały mu zalotne i pełne uwielbienia spojrzenia. Nie wspominając o tym, że każdy wujaszek pchał się, aby z nim wypić! Efektem tego były niesamowicie dziwne i kosmicznie zabawne toasty, które przerywały tańce i powodowały salwę śmiechu. Widziałam wściekłość, która rodzi się w Petunii. W końcu to był jej ślub. To na nią powinny być zwrócone wszystkie oczy. To ona powinna być wyjątkowa, a jej miejsce i centrum uwagi zajmował… James Potter! Chłopak znienawidzonej siostry!
- Wypijmy za tych, co nie piją, bo już swoje w życiu wypili. A także za to, aby w swoim postanowieniu wytrwali! – krzyknął któryś z wujaszków.
- Koniecznie! Będzie więcej dla nas! – podjął James, a stół przy którym siedział ponownie wybuchł śmiechem.
Westchnęłam.
- Coś cię gnębi? – usłyszałam zatroskany głos.
- Nie – próbowałam się uśmiechnąć.
- Och, Lil… - pokręcił głową – Może i nie mieliśmy kontaktu… Może i wyjechałem, ale nadal potrafię zauważyć, kiedy kłamiesz – uśmiechnął się pogodnie, chwycił moją rękę i zaczął prowadzić w kierunku wyjścia.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, odetchnęłam głęboko. Chłodne, marcowe powietrze uderzyło do mojej głowy. Poczułam się delikatnie lepiej, bez nużącego zapachu alkoholu i duszącego dymu ze świec. Spacerowaliśmy w milczeniu. Idealnie przejrzyste niebo, upstrzone milionem gwiazd, nadawało niesłychaną aurę, a księżyc rzucał wspaniałą łunę na pobliską okolicę i idealnie przystrzyżony ogród. Dookoła panowała idealna cisza, przerywana jedynie przekrzykiwanymi toastami wydobywającymi się z namiotu. Noc nie należała do najcieplejszych, więc żaden z gości nie miał odwagi z niego wyjść. Nam to jednak nie przeszkadzało.
- Piję, by paść. Padam, by wstać. Wstaję, by pić. Piję, by żyć!
- Czas to pieniądz. Pieniądz to piwo. Więc pij to piwo, bo szkoda czasu! – zawtórował James, a mój ojciec wybuchnął śmiechem.
- Jesteś niesamowity!
Ponownie westchnęłam. Palce Logana mocniej zacisnęły się wokół mojej dłoni. Zupełnie tak, jakby chciał dodać mi otuchy. Spojrzałam na nasze ręce i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nareszcie! – usłyszałam jego pełen radości głos. Spojrzałam na niego pytająco – No niemalże cały wieczór o niego walczę! Już traciłem nadzieję i zaczynałem wątpić w to, że potrafisz się uśmiechać!
- Za zdrowie gospodarzy! Niech zawsze mają takich fajnych gości jak dziś – głos Jamesa ponownie potoczył się po okolicy, a wszyscy obecni zawtórowali mu głośnym wiwatem.
Ponownie zmarkotniałam. Logan westchnął i poprowadził mnie na najbliższą ławkę. Opadłam na nią i zaczęłam wpatrywać się w niebo.
- Pamiętasz, jak będąc pięcioletnimi brzdącami bawiliśmy się w chowanego? – zapytał nagle, wytrącając mnie z rozmyślań. Przytaknęłam, patrząc na niego z zaciekawieniem – Schowałaś się tak, że nie mogłem cię znaleźć… Nie masz pojęcia, jak nasze mamy na mnie krzyczały, ze wpadliśmy na tak głupi pomysł!
- Nie moja wina, że nie umiesz szukać! – zachichotałam – Jakbyś szybciej zajrzał pod łóżko, za pewne bym nie zasnęła i nie byłoby całej tej afery!
- Nie umiem szukać?! – krzyknął oburzony – Chyba sobie żartujesz!
- Oczywiście, że nie! Poza tym, zawsze byłam mistrzynią jeżeli chodzi o krycie się! – stwierdziłam zaczepnie – Teraz też byś mnie nie znalazł! – podpuszczałam.
- O nie! Kiedy płakałem czwartą godzinę, postanowiłem sobie, że już nigdy więcej nie zagram w chowanego. A już zwłaszcza z tobą! – roześmiał się.
- A pamiętasz, jak budowaliśmy zamki z piasku? – zapytałam rozentuzjazmowana.
-No oczywiście! Przeszukałem z ojcem calutką plażę, aby zbudować idealny i idealnie wysadzić go kamieniami. Zabrałaś mi wszystkie bursztyny! – udał oburzonego.
- Nieprawda! – roześmiałam się – Prawie skończyłeś, a mój zamek przy twoim był beznadziejny! A kamieni i tak miałeś za dużo!
- Głuptasie! – zawołał z niedowierzaniem – Trzeba było powiedzieć, a jakaś komnata by się w nim dla ciebie znalazła!
- Teraz tak mówisz! – udawałam obrażoną.
- Wtedy też tak mówiłem… Ale nie umiałaś słuchać – spoważniał nagle.
Nie odpowiedziałam, więc zapanowała krępująca cisza. Zrobiło mi się dziwnie. Obserwowałam go z lekkim niepokojem. Jego twarz uległa zmianie. Zniknął błysk w oku, pewność siebie i uśmiech… Z trudem odwrócił wzrok i utkwił go w kropelkach rosy, na najbliższej kępce trawy. Bałam się przerwać tą ciszę. Widziałam, że nad czymś intensywnie myśli. Nagle schylił się, wyrwał jedno źdźbło i rozdarł w dłoniach. Na jego twarzy ponownie pojawił się nikły uśmiech.
- Zawsze się na mnie darłaś, kiedy tak robiłem…
- A ty uwielbiałeś tak robić… - powiedziałam po chwili z rezygnacją.
- I to nie masz pojęcia, jak bardzo… - szepnął rozmarzony – Zazwyczaj doprowadzało się to do szału. Krzyczałaś, dopóki nie rozbolało cię gardło…
- Bo jeszcze chwila, a ogołociłbyś calutką polanę i nie mielibyśmy gdzie siedzieć! – stwierdziłam oburzona.
- Zawsze wtedy miałaś ten dziwny… Błysk w oku – kontynuował, jakby nie słyszał, że odpowiedziałam – Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego się pojawiał… Teraz też go masz… - stwierdził, spoglądając nagle w moje oczy – A ja nadal nie rozumiem skąd on się bierze… A szkoda… - westchnął.
- Szkoda? – zapytałam zaskoczona.
- Tak… Gdybym wiedział w jakich sytuacjach ci towarzyszy… Wywoływałbym go częściej – wzruszył ramionami i ponownie spojrzał na trawę trzymaną w rękach – A tak, jest to jedna z wielu zagadek, którymi jesteś otoczona…
Nie odpowiedziałam. Nie tyle, że nie wiedziałam co… Coś mówiło mi, że nie powinnam drążyć tego tematu. Zsunęłam się delikatnie i z ulgą zdjęłam wysokie obcasy, a następnie zatopiłam bose stopy w chłodnej trawie, odchylając przy tym do tyłu głowę i przymykając oczy. Zachichotał.
- Uwielbiałem i jednocześnie nienawidziłem, kiedy to robiłaś!
- Dlaczego? – zapytałam odwracając twarz w jego stronę.
- Bo kiedy odpływasz, twoja twarz niesamowicie się zmienia – stwierdził, patrząc mi w oczy. Na jego ustach błąkał się rozmarzony uśmiech – Stajesz się taka… spokojna, nieobecna… Uśmiech nie jest zwykłym uśmiechem… W policzkach tworzą się takie słodkie dołeczki, a miliony słodkich piegów stają się bardziej widoczne… Z reguły jeszcze wiatr rozwiewał ci te niesforne loki… - westchnął tęsknie – Uwielbiałem wtedy na ciebie patrzeć. Miałem wrażenie, że mogłabyś wtedy zrobić dosłownie wszystko! Latać, śpiewać, krzyczeć, przenosić góry…
- Ale? – zapytałam ze śmiechem. Zapadła chwila ciszy. Ponownie otworzyłam oczy. Speszona zauważyłam, że się we mnie wpatruje. Jego twarz była zacięta, a przez sam jej środek przebiegał dziwny cień. Oczy przepełnione były determinacją i pewnością siebie… Pomimo wszystko wyglądał tak, jakby bił się z myślami. Jakby się zastanawiał, czy rzeczywiście dobrze robi…
- Ale to było moim przekleństwem, bo nigdy nie zabierałaś mnie ze sobą… - szepnął, a mnie wmurowało – Nie zabierałaś mnie do swojej krainy szczęścia. Dryfowałaś tam godzinami, a jedyne, co mogłem robić… To patrzeć…
Speszona odwróciłam wzrok i zaczęłam wpatrywać się w namiot. Gdzieś tam w środku był rozchwytywany przez wszystkie ciotki James Potter. Mój chłopak. Miłość mojego życia… Ale czy na pewno? Serce przyspieszyło, kiedy dłoń Logana, spoczęła na mojej dłoni. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy wiatr delikatnie zakołysał drzewami, a zapach jego perfum uderzył w mój nos… Źle go zinterpretował. Zdjął marynarkę i delikatnie zaczął okrywać nią moje ramiona. Chcąc nie chcąc, ponownie na niego spojrzałam. Jego twarz była teraz tak niesamowicie blisko… Z zapartym tchem wpatrywałam się w te niebieskie oczy… Dlaczego musieliśmy poruszyć taki temat? Dlaczego musieliśmy wspominać najlepsze wspomnienia? Jego dłoń powędrowała do mojego policzka. Wciągnęłam ze świstem powietrze i zerwałam się z miejsca. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Chyba… Powinniśmy wracać… - szepnęłam i schyliłam się po buty. Skinął, ale nie ruszył się z miejsca. Włożyłam szpilki i z lekkim wahaniem powędrowałam do środka.
- A teraz panna młoda, zatańczy ze swoim ojcem! – zakomunikował solista.
Dumna Petunia kroczyła pod ramię z ojcem, wprost na środek parkietu. Nie zaprzątałam sobie nimi głowy. Moje oczy przeszukiwały otoczenie w zupełnie innym celu. Czułam, że muszę się do niego przytulić… Chciałam poczuć ten znajomy zapach, to ciepło… Chciałam, żeby ogarnęła mnie ta fala dreszczy. Miałam wręcz nadzieję, że siedzi przy stoliku wpatrując się w parkiet i czekając… Ale nie… Dostrzegłam go po około pięciu minutach. Tańczył z jedną z moich kuzynek. Samanta uśmiechała się do niego zalotnie, a on z błogim uśmiechem wirował w rytm muzyki. Oparłam się o metalowy stelaż, a rozczarowanie wypełniło moje oczy gorzkimi łzami. Nie czekał… Bawił się w najlepsze… Może nawet zapomniał, że tu jestem…
- Moi drodzy, ostatni taniec z młodymi!
Nastąpiło małe poruszenie. Wszyscy ci, którzy byli o siłach, powędrowali na środek. Orkiestra puściła jakiś wolny kawałek. Westchnęłam z rezygnacją i opadłam na krzesełko. Samanta oplotła Jamesa. Z żalem obserwowałam parkiet. Muzyka przywołała wspomnienia…
Logan i ja nad jeziorem… Skoki do basenu… Wakacje nad morzem… Zabawa w berka… Kłótnia o huśtawkę… Jazda na karuzeli w wesołym miasteczku… Mój podziw, kiedy wdrapał się na najwyższą skałę, na najwyższe drzewo i na najwyższy płot… Wspólne planowanie budowy domku na drzewie. Wspólne plany na temat przyszłości… Jego smutny wzrok i łzy na wiadomość, że wyjeżdża…
Nagle poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń zaciska się na mojej. Uniosłam głowę. Nade mną z dziwną zaciętością na twarzy stał Logan. Pociągnął mnie delikatnie… Bez słowa dałam mu się poprowadzić. Zaprowadził mnie w daleki kąt… Tak, aby nikt nie mógł nas zobaczyć… Jego ręce objęły mnie w tali… Uniosłam swoje i zarzuciłam mu na szyję. Nie opuściłam wzroku… Wręcz przeciwnie. spojrzałam prosto w rozmigotane, niebieskie tęczówki.
Co by było, gdyby nie wyjeżdżał? Czy bylibyśmy parą? Czy to byłby nasz ślub? Był ode mnie o całe osiem miesięcy starszy. Zawsze taki opiekuńczy… Zawsze wysoki i zawsze tak niesamowicie pewny siebie w dążeniu do swoich celów. Potrafił stanąć do walki ze starszymi, aby tylko zdobyć różową foremkę w kształcie gwiazdki, która tak mi się podobała… Nasze mamy od małego miały nadzieję, że kiedyś będziemy rodziną. Tyle się zmieniło… Wyjechał, ja otrzymałam list z Hogwartu… Kontakt zaczął nam się urywać… Listy przychodziły rzadziej… Ja nie miałam czasu, aby odpisać…
Nie byłam przygotowana na jego powrót. Nie byłam gotowa na to spotkanie… Nie miałam też zielonego pojęcia, jak zinterpretować rozszalałe serce… Z jednej strony był Logan, z drugiej James. Tego drugiego kochałam ponad życie. Wiedziałam to i byłam tego pewna… Ale Logan… Wtedy w wakacje na tym placu zabaw, nie byłam w stanie odwzajemnić jego pocałunku. Wtedy było to dla mnie oczywiste, że po prostu nie jesteśmy sobie pisani. Iskrzyło między nami od pierwszego momentu. Zaprzątnął moje myśli na tyle, że nie potrafiłam się go pozbyć, ale to ustało… Siedząc w pociągu nie myślałam o nim… Myślałam o Jamesie…
Muzyka ucichła. Stanęliśmy w miejscu. Jego dłoń powędrowała do mojego policzka. Goście zaczęli bić brawo. Rozpoczęły się ostatnie toasty.
- Pewnego razu szła żaba przez jezdnię, a że nie uważała, straciła tylne łapki pod kołami samochodu. Doczołgała się do chodnika i myśli sobie: Całkiem ładne były te nogi, muszę po nie wrócić. Ledwie zdążyła wejść z powrotem na jezdnię, jak następny samochód pozbawił ją głowy. Wypijmy za to, by nie tracić głowy dla ładnych nóg!
Oboje uśmiechnęliśmy się pod nosem. Było oczywiste, że jego tata dorwał się do mikrofonu. Uwielbiał ten toast i zawsze zostawiał go na sam koniec… Zawsze był on ostatnim, który wygłaszano…
- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłem… - szepnął, poważniejąc nagle – Nigdy już nie miałem nikogo, kto był mi tak bliski… Nigdy nie poznałem nikogo, kto byłby w stanie mi ciebie zastąpić… Żadna nie miała tych cudownych, zielonych oczu… Żadna nie miała tak wspaniałych płomiennych włosów… Żadna nie potrafiła się tak śmiać, jak ty… Żadna nie miała tyle radości i optymizmu… - szeptał, a moje oczy robiły się coraz większe. Wiedziałam dokąd to zmierza, ale jakoś nie byłam w stanie tego powstrzymać. W jego ustach nie byłam tak idealna, za jaką miał mnie James. Byłam normalna. Szalona i nieprzewidywalna. Taka, jaką zawsze chciałam być! Taka, jaka byłam tylko przy nim…
- Logan…
- Nie Lily… Nigdy nie powiedziałaś mi nie… Nigdy nie odebrałaś mi nadziei. Powiedziałaś jedynie, że to, co jest między nami to prawdopodobnie miłość braterska… Ale twój uśmiech, twoje oczy, twoje gesty… ten BŁYSK! – szepnął rozentuzjazmowany – To wszystko mówi zupełnie co innego… - spojrzał na mnie z nadzieją i ujął moją twarz w swoje dłonie.
Oboje wiedzieliśmy, że kiedy jego opuszki dotykały mojego ciała… Kiedy oczy, spotykały jego niesamowicie pewne siebie, niebieskie tęczówki… Kiedy perfumy dotrą do mojego nosa, drażniąc przy tym każdy nerw, pozbawiając kontroli… Kiedy serce mocniej zabije… Kiedy oddech stanie się płytszy… Kiedy emocje wezmą górę nad i tak ledwo obecnym rozsądkiem… Kiedy jego twarz zbliży się do mojej… Nie będziemy wstanie się powstrzymać… Pozwolimy, aby emocje przejęły nad nami kontrolę i…
- Kochani… - do moich uszu dotarł głos Jamesa – Kiedy otrzymałem zaproszenie na tą wspaniałą uroczystość, byłem przerażony! Bałem się spojrzeń, bałem się oceny… Bałem się kontaktu z całą rodziną! To trochę dużo, jak na pierwsze spotkanie. Warto dodać, że nie należę do tchórzliwych osób… Wręcz przeciwnie. Walczę o swoje. Walczę o to, co ważne. Co niesamowite! – mówił, a ja słuchałam… nadal wpatrzona w te cudowne, intrygujące, niebieskie oczy – Średnio przepadałem za tą uroczystością. Pomimo tego, że wesele jest raczej wesołym wydarzeniem, dla mnie zawsze było koszmarem! Tańczenie z tymi wszystkimi babciami, ciociami, kuzynkami… - urwał, a sala wybuchła śmiechem – To całe wzruszenie i emocje! Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć… Nie umiałem ogarnąć, dlaczego oni wszyscy się cieszą i dlaczego tak się roztkliwiają nad tym, że ten biedny facet, właśnie dobrowolnie uwiązał sobie węzeł na szyi! Gdzie tu szczęście, skoro to koniec wolności?! – tym stwierdzeniem wywołał śmiech i aplauz u panów. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyplątałam z uścisku Logana. Nie zwracałam uwagi na jego rozczarowaną minę. Odwróciłam się w kierunku ukochanego głosu. James stał na krzesełku. W ręku trzymał kieliszek szampana i mikrofon. Jego oczy były nieprzeniknione… Przez twarz natomiast przechodziła masa emocji – Ale teraz… Teraz jest inaczej… - szepnął, a panowie poruszyli się nieznacznie – Teraz wiem, jak to jest budzić się obok ukochanej osoby… Wiem, jak to jest patrzeć w czyjeś oczy i czuć w środku ten uścisk… Wiem, jak to jest tęsknić, będąc tak blisko i jednocześnie tak daleko… Wiem, jak okrutna bywa rozłąka… Nawet jeżeli to tylko osiem godzin snu! – uśmiechnął się pod nosem, a jego oczy odnalazły moje – Snu o niej… - spłonęłam rumieńcem, a tłumek gości spojrzał w moją stronę – Wiem, jak to jest kochać ponad życie… Wiem, jak to jest stracić ukochane serce… Wiem, jak to jest nienawidzić i być nienawidzonym. Wiem, jak to jest czekać na swoją kolej przez sześć lat… I Boże! – niemalże krzyknął, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Jego orzechowe oczy, pełne tego wspaniałego światła, były skierowane wprost na mnie. Nie liczył się już nikt, ani nic… Nie słyszałam prychania Petunii, ani cichego szeptu Logana. Byłam tylko ja, James i jego słowa... – Wiem, jak to jest… Kiedy odbierają ci nadzieję… Wiem, jak to jest, kiedy oczy ukochanej i wyjątkowej osoby, nie patrzą na ciebie z miłością tylko ze złością graniczącą z nienawiścią… Kiedy dostrzegasz ten błysk w tych zielonych tęczówkach… Błysk zwiastujący awanturę… Albo jakąś szaloną myśl, która właśnie nią zawładnęła… Nigdy nie umiem tego rozróżnić… Bo miłość nie jest idealna… To nie dwoje kochających się ludzi, którzy nigdy nie mieli problemów, którzy nigdy się nie kłócili. Miłość to osoba, na której możesz polegać… Która jest przy tobie na dobre i na złe… W szczęściu, w zdrowiu, w chorobie… Jest po to, aby cię wspierać, aby być przy tobie, kiedy inni już cię opuścili… - zeskoczył z krzesełka i zaczął się przebijać przez tłum, prosto do miejsca, w którym stałam. Do oczu napłynęły mi łzy – I właśnie po to, mężczyzna rezygnuje z robienia głupot… Właśnie po to, decydujemy się na wydoroślenie… Właśnie po to, wiążemy sobie pętle na szyi… Dla tej jedynej i wyjątkowej osoby… Bo patrząc w te cudowne tęczówki wiemy… że jesteśmy w stanie dla niej zrobić wszystko, co tylko zechce… - szepnął i dotknął dłonią mojego policzka – Właśnie dlatego, wylądowałem tu… Na tym weselu… Poddałem się krytyce, spojrzeniom, ocenianiu… Dla tego małego cuda… Dla mojego rudowłosego przeznaczenia… I będąc tu, upewniłem się, że miłość jest wyjątkowa. Gotowa na poświęcenia… Nawet jeżeli to jest koniec wolności… Chociaż mając u boku, kogoś tak wyjątkowego… Ślub z nią, może być właśnie jej początkiem! – szepnął i zamilkł na chwilę. Nikt nie odważył mu się przerwać. Wszyscy stali i wpatrywali się w naszą dwójkę. Gdzieś w oddali ciocie i mamy wydmuchiwały nosy. Ojcowie i wujowie mocniej objęli swoje żony. James uśmiechnął się i odwrócił w stronę gości, unosząc kieliszek – Wypijmy za miłość w nadziei, że któregoś pięknego dnia… - jego oczy ponownie odnalazły moje – Spotkamy się ponownie, w tak wspaniałym gronie na tak wspaniałej uroczystości…
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, odetchnęłam głęboko. Chłodne, marcowe powietrze uderzyło do mojej głowy. Poczułam się delikatnie lepiej, bez nużącego zapachu alkoholu i duszącego dymu ze świec. Spacerowaliśmy w milczeniu. Idealnie przejrzyste niebo, upstrzone milionem gwiazd, nadawało niesłychaną aurę, a księżyc rzucał wspaniałą łunę na pobliską okolicę i idealnie przystrzyżony ogród. Dookoła panowała idealna cisza, przerywana jedynie przekrzykiwanymi toastami wydobywającymi się z namiotu. Noc nie należała do najcieplejszych, więc żaden z gości nie miał odwagi z niego wyjść. Nam to jednak nie przeszkadzało.
- Piję, by paść. Padam, by wstać. Wstaję, by pić. Piję, by żyć!
- Czas to pieniądz. Pieniądz to piwo. Więc pij to piwo, bo szkoda czasu! – zawtórował James, a mój ojciec wybuchnął śmiechem.
- Jesteś niesamowity!
Ponownie westchnęłam. Palce Logana mocniej zacisnęły się wokół mojej dłoni. Zupełnie tak, jakby chciał dodać mi otuchy. Spojrzałam na nasze ręce i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nareszcie! – usłyszałam jego pełen radości głos. Spojrzałam na niego pytająco – No niemalże cały wieczór o niego walczę! Już traciłem nadzieję i zaczynałem wątpić w to, że potrafisz się uśmiechać!
- Za zdrowie gospodarzy! Niech zawsze mają takich fajnych gości jak dziś – głos Jamesa ponownie potoczył się po okolicy, a wszyscy obecni zawtórowali mu głośnym wiwatem.
Ponownie zmarkotniałam. Logan westchnął i poprowadził mnie na najbliższą ławkę. Opadłam na nią i zaczęłam wpatrywać się w niebo.
- Pamiętasz, jak będąc pięcioletnimi brzdącami bawiliśmy się w chowanego? – zapytał nagle, wytrącając mnie z rozmyślań. Przytaknęłam, patrząc na niego z zaciekawieniem – Schowałaś się tak, że nie mogłem cię znaleźć… Nie masz pojęcia, jak nasze mamy na mnie krzyczały, ze wpadliśmy na tak głupi pomysł!
- Nie moja wina, że nie umiesz szukać! – zachichotałam – Jakbyś szybciej zajrzał pod łóżko, za pewne bym nie zasnęła i nie byłoby całej tej afery!
- Nie umiem szukać?! – krzyknął oburzony – Chyba sobie żartujesz!
- Oczywiście, że nie! Poza tym, zawsze byłam mistrzynią jeżeli chodzi o krycie się! – stwierdziłam zaczepnie – Teraz też byś mnie nie znalazł! – podpuszczałam.
- O nie! Kiedy płakałem czwartą godzinę, postanowiłem sobie, że już nigdy więcej nie zagram w chowanego. A już zwłaszcza z tobą! – roześmiał się.
- A pamiętasz, jak budowaliśmy zamki z piasku? – zapytałam rozentuzjazmowana.
-No oczywiście! Przeszukałem z ojcem calutką plażę, aby zbudować idealny i idealnie wysadzić go kamieniami. Zabrałaś mi wszystkie bursztyny! – udał oburzonego.
- Nieprawda! – roześmiałam się – Prawie skończyłeś, a mój zamek przy twoim był beznadziejny! A kamieni i tak miałeś za dużo!
- Głuptasie! – zawołał z niedowierzaniem – Trzeba było powiedzieć, a jakaś komnata by się w nim dla ciebie znalazła!
- Teraz tak mówisz! – udawałam obrażoną.
- Wtedy też tak mówiłem… Ale nie umiałaś słuchać – spoważniał nagle.
Nie odpowiedziałam, więc zapanowała krępująca cisza. Zrobiło mi się dziwnie. Obserwowałam go z lekkim niepokojem. Jego twarz uległa zmianie. Zniknął błysk w oku, pewność siebie i uśmiech… Z trudem odwrócił wzrok i utkwił go w kropelkach rosy, na najbliższej kępce trawy. Bałam się przerwać tą ciszę. Widziałam, że nad czymś intensywnie myśli. Nagle schylił się, wyrwał jedno źdźbło i rozdarł w dłoniach. Na jego twarzy ponownie pojawił się nikły uśmiech.
- Zawsze się na mnie darłaś, kiedy tak robiłem…
- A ty uwielbiałeś tak robić… - powiedziałam po chwili z rezygnacją.
- I to nie masz pojęcia, jak bardzo… - szepnął rozmarzony – Zazwyczaj doprowadzało się to do szału. Krzyczałaś, dopóki nie rozbolało cię gardło…
- Bo jeszcze chwila, a ogołociłbyś calutką polanę i nie mielibyśmy gdzie siedzieć! – stwierdziłam oburzona.
- Zawsze wtedy miałaś ten dziwny… Błysk w oku – kontynuował, jakby nie słyszał, że odpowiedziałam – Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego się pojawiał… Teraz też go masz… - stwierdził, spoglądając nagle w moje oczy – A ja nadal nie rozumiem skąd on się bierze… A szkoda… - westchnął.
- Szkoda? – zapytałam zaskoczona.
- Tak… Gdybym wiedział w jakich sytuacjach ci towarzyszy… Wywoływałbym go częściej – wzruszył ramionami i ponownie spojrzał na trawę trzymaną w rękach – A tak, jest to jedna z wielu zagadek, którymi jesteś otoczona…
Nie odpowiedziałam. Nie tyle, że nie wiedziałam co… Coś mówiło mi, że nie powinnam drążyć tego tematu. Zsunęłam się delikatnie i z ulgą zdjęłam wysokie obcasy, a następnie zatopiłam bose stopy w chłodnej trawie, odchylając przy tym do tyłu głowę i przymykając oczy. Zachichotał.
- Uwielbiałem i jednocześnie nienawidziłem, kiedy to robiłaś!
- Dlaczego? – zapytałam odwracając twarz w jego stronę.
- Bo kiedy odpływasz, twoja twarz niesamowicie się zmienia – stwierdził, patrząc mi w oczy. Na jego ustach błąkał się rozmarzony uśmiech – Stajesz się taka… spokojna, nieobecna… Uśmiech nie jest zwykłym uśmiechem… W policzkach tworzą się takie słodkie dołeczki, a miliony słodkich piegów stają się bardziej widoczne… Z reguły jeszcze wiatr rozwiewał ci te niesforne loki… - westchnął tęsknie – Uwielbiałem wtedy na ciebie patrzeć. Miałem wrażenie, że mogłabyś wtedy zrobić dosłownie wszystko! Latać, śpiewać, krzyczeć, przenosić góry…
- Ale? – zapytałam ze śmiechem. Zapadła chwila ciszy. Ponownie otworzyłam oczy. Speszona zauważyłam, że się we mnie wpatruje. Jego twarz była zacięta, a przez sam jej środek przebiegał dziwny cień. Oczy przepełnione były determinacją i pewnością siebie… Pomimo wszystko wyglądał tak, jakby bił się z myślami. Jakby się zastanawiał, czy rzeczywiście dobrze robi…
- Ale to było moim przekleństwem, bo nigdy nie zabierałaś mnie ze sobą… - szepnął, a mnie wmurowało – Nie zabierałaś mnie do swojej krainy szczęścia. Dryfowałaś tam godzinami, a jedyne, co mogłem robić… To patrzeć…
Speszona odwróciłam wzrok i zaczęłam wpatrywać się w namiot. Gdzieś tam w środku był rozchwytywany przez wszystkie ciotki James Potter. Mój chłopak. Miłość mojego życia… Ale czy na pewno? Serce przyspieszyło, kiedy dłoń Logana, spoczęła na mojej dłoni. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy wiatr delikatnie zakołysał drzewami, a zapach jego perfum uderzył w mój nos… Źle go zinterpretował. Zdjął marynarkę i delikatnie zaczął okrywać nią moje ramiona. Chcąc nie chcąc, ponownie na niego spojrzałam. Jego twarz była teraz tak niesamowicie blisko… Z zapartym tchem wpatrywałam się w te niebieskie oczy… Dlaczego musieliśmy poruszyć taki temat? Dlaczego musieliśmy wspominać najlepsze wspomnienia? Jego dłoń powędrowała do mojego policzka. Wciągnęłam ze świstem powietrze i zerwałam się z miejsca. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Chyba… Powinniśmy wracać… - szepnęłam i schyliłam się po buty. Skinął, ale nie ruszył się z miejsca. Włożyłam szpilki i z lekkim wahaniem powędrowałam do środka.
- A teraz panna młoda, zatańczy ze swoim ojcem! – zakomunikował solista.
Dumna Petunia kroczyła pod ramię z ojcem, wprost na środek parkietu. Nie zaprzątałam sobie nimi głowy. Moje oczy przeszukiwały otoczenie w zupełnie innym celu. Czułam, że muszę się do niego przytulić… Chciałam poczuć ten znajomy zapach, to ciepło… Chciałam, żeby ogarnęła mnie ta fala dreszczy. Miałam wręcz nadzieję, że siedzi przy stoliku wpatrując się w parkiet i czekając… Ale nie… Dostrzegłam go po około pięciu minutach. Tańczył z jedną z moich kuzynek. Samanta uśmiechała się do niego zalotnie, a on z błogim uśmiechem wirował w rytm muzyki. Oparłam się o metalowy stelaż, a rozczarowanie wypełniło moje oczy gorzkimi łzami. Nie czekał… Bawił się w najlepsze… Może nawet zapomniał, że tu jestem…
- Moi drodzy, ostatni taniec z młodymi!
Nastąpiło małe poruszenie. Wszyscy ci, którzy byli o siłach, powędrowali na środek. Orkiestra puściła jakiś wolny kawałek. Westchnęłam z rezygnacją i opadłam na krzesełko. Samanta oplotła Jamesa. Z żalem obserwowałam parkiet. Muzyka przywołała wspomnienia…
Logan i ja nad jeziorem… Skoki do basenu… Wakacje nad morzem… Zabawa w berka… Kłótnia o huśtawkę… Jazda na karuzeli w wesołym miasteczku… Mój podziw, kiedy wdrapał się na najwyższą skałę, na najwyższe drzewo i na najwyższy płot… Wspólne planowanie budowy domku na drzewie. Wspólne plany na temat przyszłości… Jego smutny wzrok i łzy na wiadomość, że wyjeżdża…
Nagle poczułam, jak czyjaś ciepła dłoń zaciska się na mojej. Uniosłam głowę. Nade mną z dziwną zaciętością na twarzy stał Logan. Pociągnął mnie delikatnie… Bez słowa dałam mu się poprowadzić. Zaprowadził mnie w daleki kąt… Tak, aby nikt nie mógł nas zobaczyć… Jego ręce objęły mnie w tali… Uniosłam swoje i zarzuciłam mu na szyję. Nie opuściłam wzroku… Wręcz przeciwnie. spojrzałam prosto w rozmigotane, niebieskie tęczówki.
Co by było, gdyby nie wyjeżdżał? Czy bylibyśmy parą? Czy to byłby nasz ślub? Był ode mnie o całe osiem miesięcy starszy. Zawsze taki opiekuńczy… Zawsze wysoki i zawsze tak niesamowicie pewny siebie w dążeniu do swoich celów. Potrafił stanąć do walki ze starszymi, aby tylko zdobyć różową foremkę w kształcie gwiazdki, która tak mi się podobała… Nasze mamy od małego miały nadzieję, że kiedyś będziemy rodziną. Tyle się zmieniło… Wyjechał, ja otrzymałam list z Hogwartu… Kontakt zaczął nam się urywać… Listy przychodziły rzadziej… Ja nie miałam czasu, aby odpisać…
Nie byłam przygotowana na jego powrót. Nie byłam gotowa na to spotkanie… Nie miałam też zielonego pojęcia, jak zinterpretować rozszalałe serce… Z jednej strony był Logan, z drugiej James. Tego drugiego kochałam ponad życie. Wiedziałam to i byłam tego pewna… Ale Logan… Wtedy w wakacje na tym placu zabaw, nie byłam w stanie odwzajemnić jego pocałunku. Wtedy było to dla mnie oczywiste, że po prostu nie jesteśmy sobie pisani. Iskrzyło między nami od pierwszego momentu. Zaprzątnął moje myśli na tyle, że nie potrafiłam się go pozbyć, ale to ustało… Siedząc w pociągu nie myślałam o nim… Myślałam o Jamesie…
Muzyka ucichła. Stanęliśmy w miejscu. Jego dłoń powędrowała do mojego policzka. Goście zaczęli bić brawo. Rozpoczęły się ostatnie toasty.
- Pewnego razu szła żaba przez jezdnię, a że nie uważała, straciła tylne łapki pod kołami samochodu. Doczołgała się do chodnika i myśli sobie: Całkiem ładne były te nogi, muszę po nie wrócić. Ledwie zdążyła wejść z powrotem na jezdnię, jak następny samochód pozbawił ją głowy. Wypijmy za to, by nie tracić głowy dla ładnych nóg!
Oboje uśmiechnęliśmy się pod nosem. Było oczywiste, że jego tata dorwał się do mikrofonu. Uwielbiał ten toast i zawsze zostawiał go na sam koniec… Zawsze był on ostatnim, który wygłaszano…
- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłem… - szepnął, poważniejąc nagle – Nigdy już nie miałem nikogo, kto był mi tak bliski… Nigdy nie poznałem nikogo, kto byłby w stanie mi ciebie zastąpić… Żadna nie miała tych cudownych, zielonych oczu… Żadna nie miała tak wspaniałych płomiennych włosów… Żadna nie potrafiła się tak śmiać, jak ty… Żadna nie miała tyle radości i optymizmu… - szeptał, a moje oczy robiły się coraz większe. Wiedziałam dokąd to zmierza, ale jakoś nie byłam w stanie tego powstrzymać. W jego ustach nie byłam tak idealna, za jaką miał mnie James. Byłam normalna. Szalona i nieprzewidywalna. Taka, jaką zawsze chciałam być! Taka, jaka byłam tylko przy nim…
- Logan…
- Nie Lily… Nigdy nie powiedziałaś mi nie… Nigdy nie odebrałaś mi nadziei. Powiedziałaś jedynie, że to, co jest między nami to prawdopodobnie miłość braterska… Ale twój uśmiech, twoje oczy, twoje gesty… ten BŁYSK! – szepnął rozentuzjazmowany – To wszystko mówi zupełnie co innego… - spojrzał na mnie z nadzieją i ujął moją twarz w swoje dłonie.
Oboje wiedzieliśmy, że kiedy jego opuszki dotykały mojego ciała… Kiedy oczy, spotykały jego niesamowicie pewne siebie, niebieskie tęczówki… Kiedy perfumy dotrą do mojego nosa, drażniąc przy tym każdy nerw, pozbawiając kontroli… Kiedy serce mocniej zabije… Kiedy oddech stanie się płytszy… Kiedy emocje wezmą górę nad i tak ledwo obecnym rozsądkiem… Kiedy jego twarz zbliży się do mojej… Nie będziemy wstanie się powstrzymać… Pozwolimy, aby emocje przejęły nad nami kontrolę i…
- Kochani… - do moich uszu dotarł głos Jamesa – Kiedy otrzymałem zaproszenie na tą wspaniałą uroczystość, byłem przerażony! Bałem się spojrzeń, bałem się oceny… Bałem się kontaktu z całą rodziną! To trochę dużo, jak na pierwsze spotkanie. Warto dodać, że nie należę do tchórzliwych osób… Wręcz przeciwnie. Walczę o swoje. Walczę o to, co ważne. Co niesamowite! – mówił, a ja słuchałam… nadal wpatrzona w te cudowne, intrygujące, niebieskie oczy – Średnio przepadałem za tą uroczystością. Pomimo tego, że wesele jest raczej wesołym wydarzeniem, dla mnie zawsze było koszmarem! Tańczenie z tymi wszystkimi babciami, ciociami, kuzynkami… - urwał, a sala wybuchła śmiechem – To całe wzruszenie i emocje! Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć… Nie umiałem ogarnąć, dlaczego oni wszyscy się cieszą i dlaczego tak się roztkliwiają nad tym, że ten biedny facet, właśnie dobrowolnie uwiązał sobie węzeł na szyi! Gdzie tu szczęście, skoro to koniec wolności?! – tym stwierdzeniem wywołał śmiech i aplauz u panów. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyplątałam z uścisku Logana. Nie zwracałam uwagi na jego rozczarowaną minę. Odwróciłam się w kierunku ukochanego głosu. James stał na krzesełku. W ręku trzymał kieliszek szampana i mikrofon. Jego oczy były nieprzeniknione… Przez twarz natomiast przechodziła masa emocji – Ale teraz… Teraz jest inaczej… - szepnął, a panowie poruszyli się nieznacznie – Teraz wiem, jak to jest budzić się obok ukochanej osoby… Wiem, jak to jest patrzeć w czyjeś oczy i czuć w środku ten uścisk… Wiem, jak to jest tęsknić, będąc tak blisko i jednocześnie tak daleko… Wiem, jak okrutna bywa rozłąka… Nawet jeżeli to tylko osiem godzin snu! – uśmiechnął się pod nosem, a jego oczy odnalazły moje – Snu o niej… - spłonęłam rumieńcem, a tłumek gości spojrzał w moją stronę – Wiem, jak to jest kochać ponad życie… Wiem, jak to jest stracić ukochane serce… Wiem, jak to jest nienawidzić i być nienawidzonym. Wiem, jak to jest czekać na swoją kolej przez sześć lat… I Boże! – niemalże krzyknął, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Jego orzechowe oczy, pełne tego wspaniałego światła, były skierowane wprost na mnie. Nie liczył się już nikt, ani nic… Nie słyszałam prychania Petunii, ani cichego szeptu Logana. Byłam tylko ja, James i jego słowa... – Wiem, jak to jest… Kiedy odbierają ci nadzieję… Wiem, jak to jest, kiedy oczy ukochanej i wyjątkowej osoby, nie patrzą na ciebie z miłością tylko ze złością graniczącą z nienawiścią… Kiedy dostrzegasz ten błysk w tych zielonych tęczówkach… Błysk zwiastujący awanturę… Albo jakąś szaloną myśl, która właśnie nią zawładnęła… Nigdy nie umiem tego rozróżnić… Bo miłość nie jest idealna… To nie dwoje kochających się ludzi, którzy nigdy nie mieli problemów, którzy nigdy się nie kłócili. Miłość to osoba, na której możesz polegać… Która jest przy tobie na dobre i na złe… W szczęściu, w zdrowiu, w chorobie… Jest po to, aby cię wspierać, aby być przy tobie, kiedy inni już cię opuścili… - zeskoczył z krzesełka i zaczął się przebijać przez tłum, prosto do miejsca, w którym stałam. Do oczu napłynęły mi łzy – I właśnie po to, mężczyzna rezygnuje z robienia głupot… Właśnie po to, decydujemy się na wydoroślenie… Właśnie po to, wiążemy sobie pętle na szyi… Dla tej jedynej i wyjątkowej osoby… Bo patrząc w te cudowne tęczówki wiemy… że jesteśmy w stanie dla niej zrobić wszystko, co tylko zechce… - szepnął i dotknął dłonią mojego policzka – Właśnie dlatego, wylądowałem tu… Na tym weselu… Poddałem się krytyce, spojrzeniom, ocenianiu… Dla tego małego cuda… Dla mojego rudowłosego przeznaczenia… I będąc tu, upewniłem się, że miłość jest wyjątkowa. Gotowa na poświęcenia… Nawet jeżeli to jest koniec wolności… Chociaż mając u boku, kogoś tak wyjątkowego… Ślub z nią, może być właśnie jej początkiem! – szepnął i zamilkł na chwilę. Nikt nie odważył mu się przerwać. Wszyscy stali i wpatrywali się w naszą dwójkę. Gdzieś w oddali ciocie i mamy wydmuchiwały nosy. Ojcowie i wujowie mocniej objęli swoje żony. James uśmiechnął się i odwrócił w stronę gości, unosząc kieliszek – Wypijmy za miłość w nadziei, że któregoś pięknego dnia… - jego oczy ponownie odnalazły moje – Spotkamy się ponownie, w tak wspaniałym gronie na tak wspaniałej uroczystości…
Przemowa Jamesa.... piękna! Nie mogę sobie wyobrazić tego, że ktokolwiek mógłby kochać tak mocno, tak głęboko, tak prawdziwie... Mnie to nigdy nie spotkało, jedynie zuaroczenie, ale nic więcej...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że taka miłość istnieje naprawdę, oraz, że James nie zapomni tych słów w przyszłości
Przemowa Jamesa - super!!! Zgadzam się z Jacqueline - nie mogą zapomnieć tych słów - ani on, ani Lily.
OdpowiedzUsuńRozczuliła mnie ta przemowa... I nie dziwię się tym wszystkim, które wydmuchiwały nos... Bo robiłam to samo :)
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że się jej oświadczy pod koniec tej przemowy!
OdpowiedzUsuńA przemowa? mało się nie popłakałam jak ją czytałam! ;)