sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział Czterdziesty Ósmy: Mieliśmy magię, a nie mamy nic.


[muzyka]

Niepewnie przekroczyła próg, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Fiolet, róż, purpura. Dlaczego jej to nie zdziwiło? Dotknęła opuszkami chropowatej ściany i szła rozglądając się z niedowierzaniem. Echo jej kroków rozchodziło się po pustych pomieszczeniach. Kawowa łazienka, seledynowe zaplecze, ostry róż i niesamowity turkus. Tylko w tym przedostatnim wisiały już lustra oraz ustawiono półki. Tuż obok nich dostrzegła różowo – fioletowy, neonowy szyld: „Maryland – Mała Kraina Cudów”. Stał oparty o ścianę i gotowy na zawieszenie, jak się domyśliła, nad drzwiami do salonu.
Zdumiona spojrzała na Remusa. Stał oparty o framugę i rozmarzony obserwował, jak się domyśliła, ich dzieło. Kiedy jego miodowe oczy napotkały jej drobną, przemoczoną sylwetkę uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wskazała na napis.
- Nie patrz tak na mnie, to był jej pomysł – szepnął i ruszył w stronę Rudej – Kraina Cudów, salon, który odmieni twoje życie – wyrecytował.
- Ale jak? – wykrztusiła oszołomiona.
- Podczas jednej z rozmów stwierdziła, że chciałaby mieć swoją „Krainę Cudów”. W kółko narzekała na to, że co godzinę musi biegać do łazienki… Pewnego dnia, wściekła – zachichotał – cisnęła kałamarzem o ścianę. Próbowaliśmy wszystkiego, ale był to ten odporniejszy. Podziałało dopiero bardziej zaawansowane zaklęcie. Warknęła wtedy – wziął lakier z półki i przyjrzał się jadowito zielonemu odcieniowi – „szkoda, że mój lakier nie jest tak odporny”.         
- Och! – Ruda pisnęła z niedowierzaniem.
- A jednak – wzruszył ramionami – To było dla nas jak impuls. Zdecydowaliśmy się położyć wszystko na jedną kartę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie będę w stanie zapewnić nam dostatecznego życia – skrzywił się – Przecież jestem wilkołakiem. Miałem jakieś oszczędności, rozejrzeliśmy się za lokalem i… voila! – roześmiał się, rozpostarł ręce i obrócił wokół własnej osi.
- Ale przecież lokale na Pokątnej są niesamowicie drogie!
- Lily… Ludzie giną, szerzy się panika i niepokój o bliskich. Społeczeństwo emigruje jak najdalej wierząc, że on ich niedopadanie. Zakupienie odpowiedniego lokalu nigdy nie było prostsze, a już tym bardziej tańsze! Biorąc pod uwagę normalną cenę rynkową, możemy śmiało powiedzieć, że mamy to za darmo! – roześmiał się ponuro. Na chwilę zapanowała cisza.
- Remusie… Skoro jest taka panika, ludzie chodzą grupkami to dlaczego zdecydowaliście  się to otworzyć? – mówiła szybko, zawzięcie gestykulując i rozglądając się dookoła. – Przecież są marne szanse na to, że ktoś tu wejdzie i poprosi o metamorfozę, stylizację, czy kosmetyk! – stwierdziła wskazując na leżący w pobliżu czerwono – złoty tusz do rzęs.
- Ale to nie tylko kosmetyki, Lily – powiedział z błyskiem w oku, łapiąc ją za rękę.
Nie miała pojęcia, że da się zaskoczyć jeszcze bardziej. Poprowadził ją do kolejnych drzwi, których wcześniej nie zauważyła. Pomieszczenie było zdecydowanie większe niż to pierwsze. Ściany były koloru piaskowego, a podłogę wyłożono brązowymi płytkami. Zamrugała. Poustawiane świecie nadawały temu pomieszczeniu niesamowitego uroku. W lewym rogu, na delikatnym podniesieniu zamontowano ogromną, kwadratową wannę. Na półkach poukładane były beżowe i czerwone ręczniki, a także fioletowe, zielone i niebieskie flakoniki. Po prawej stronie stały natomiast trzy łóżka, które do tej pory widziała w programach o urodzie. O ile dobrze pamiętała, służyły do wszelkiego rodzaju masaży.
Spojrzała niepewnie na Remusa, ale on kiwnął głową. Podeszła więc do półki i chwyciła pierwszy z brzegu flakon. Z nalepki dowiedziała się, że jest to truskawkowy płyn do kąpieli, który zapewni niesamowite nawilżenie i usuwa wszelakie zabarwienia skóry oraz krosty. Kolejny był na celulit, a jeszcze inny odbudowywał zniszczone włosy.
- To jest fantastyczne… - szepnęła coraz bardziej oczarowana tym miejscem.
Jej oczy nadal badały każdy element tego pomieszczenia. Nie mogła uwierzyć, że coś takiego umknęło jej uwadze. I dlaczego na Boga Mary nic im nie powiedziała? A może mówiła? Tylko ona była za mocno zajęta sobą i Jamesem?      

***
                
Uchyliła na chwilę drzwi i uśmiechnęła się pod nosem. Jej przyjaciółka spała w najlepsze, cichutko mrucząc pod nosem. Cieszyła się, że jej nie zostawiła. Nie ważne było, że śpi, że z nią nie rozmawiała, że była nieogarnięta… Liczyło się, że tu była, że dawała jej poczucie, swego rodzaju bezpieczeństwa i pokazała, że ma na kogo liczyć. Pierwszy szok i przerażenie ustąpiły. Wydarzenia poprzedniej nocy powoli do niej docierały i zdawała sobie sprawę z tego, co one oznaczają. Wiedziała, że nie ma odwrotu, że posunęła się za daleko… Nie potrafiła zrozumieć, co w nią wstąpiło.
Usłyszała dziwne chrobotanie i zamknęła drzwi. Wzięła głęboki oddech i powoli zaczęła schodzić po schodach. Stos kartonów piętrzył się w przedpokoju, ale wolała nie patrzeć w ich stronę. Zacisnęła zęby i wolnym krokiem udała się do salonu. Siedział na kanapie i wpatrywał się w jedno ze zdjęć. Pomieszczenie nadal było w opłakanym stanie. Poszarpane zasłony, pozbijane szkło, leżące na puszystym, oliwkowym dywanie, podarte katalogi porozrzucane dookoła. Oparła się o framugę, skrzyżowała ręce na piersi i utkwiła w nim przenikliwe spojrzenie. Nie od razu dał po sobie poznać, że wie o jej obecności. Kiedy uniósł głowę, jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. Twarz była nadzwyczaj rozluźniona, ale przez jej środek przechodził dziwny cień. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, bez emocji, bez napięcia… ale kiedy się podniósł jej serce przyspieszyło. Opanowała jednak chwilowe zaskoczenie i ponownie przybrała zimny, wyniosły wyraz twarzy. Przemówił dopiero, kiedy dzieliły ich centymetry.
- Dorcas…
Pokręciła gwałtownie głową. Nie chciała i nie mogła tego słuchać. Zamilkł natychmiast. Jego oczy badały jej oliwkową cerę. Pochylił się tak niesamowicie szybko, że nawet nie zauważyła, kiedy ich usta się połączyły. Przylgnęła do niego i z zachłannością  go oddawała. Pragnęła go bardziej, niż zazwyczaj… Wbrew sobie, wbrew całemu rozsądkowi, błagała w myślach, aby nie przestawał. Otworzyła oczy w momencie, kiedy wcisnął jej coś w rękę. Spojrzała w dół, a chłodny metal zabłyszczał w jej dłoni. Uniosła głowę, aby na niego spojrzeć, ale on już zmierzał w kierunku drzwi.
- Ale… - wykrztusiła, a on się zatrzymał, by na nią spojrzeć. – Co… dlaczego?
Rozłożył ręce, chcąc naznaczyć miejsce dookoła. W jednej z nich nadal trzymał zdjęcie.
- To wszystko – zatoczył rękoma kółko. – Możesz zatrzymać – uśmiechnął się bezczelnie i odwrócił do drzwi. – Mnie już nie będzie potrzebne – rzucił ramkę przez ramię, a ona potrzaskała się na tysiące kawałków. Odłamki porysowały gładki, ślizgi papier. Ludzie na nim pouciekali na boki. Machnął różdżką, a kartony się uniosły. – Jak coś zostawiłem, podeślij do Jamesa – stwierdził rezolutnie, puścił do niej oczko i… zamknął za sobą drzwi.
Spojrzała na świeżo rozbite szkło, a następnie na jasnobrązowe drzwi i… roześmiała się. Głośno! Z taką niesamowitą… ulgą, która w tym momencie ogarnęła ją całą.


***

Promienie słońca muskały jej twarz. Gdzieś z oddali do jej uszu docierał śpiew ptaków i uliczny gwar. W jej nos uderzył natomiast duszący zapach farby, rozpuszczalnika i kleju. Co jakiś czas srebrny dzwoneczek, wiszący nad drzwiami, wydawał wesoły dźwięk, a wraz z nim przybywało coraz więcej szarobrunatnych pudeł. Każde z nich było opisane, ale nic z tego nie rozumiała. Przesuwała je jedynie w głąb pomieszczenia, aby robić miejsce dla kolejnych i przejście dla przyjaciół. Dopiero jeden, kolosalnych rozmiarów i z różowym napisem przykuł jej uwagę na dłużej.
Cud – Miód – Czarownica
Przeczytała i zaczęła go otwierać. Niesamowicie ją to zaintrygowało. Kiedy zlikwidowała taśmę i wysypała ze środka masę styropianu i foli bąbelkowej, zaczęła przetrząsać… kolejne, małe kartoniki. Wśród nich dostrzegła plik ulotek.
Cud – Miód – Czarownica
Seria kosmetyków dla wyjątkowych czarownic! Zaskocz swojego mężczyznę! Kuś owocowymi pocałunkami, drap idealnie zaostrzonymi paznokciami i petryfikuj spojrzeniem! Seria naszych kosmetyków jest odporna na wszelkiego rodzaju zwykłe „zmywacze”. Twój tusz do rzęs już nigdy się nie rozmaże, a lakier nie odpryśnie! W dodatku skorzystaj ze specjalnej serii, w której kolory same się zmieniają!
- W Proroku piszą o kolejnych zaginięciach – aż podskoczyła, kiedy dzwoneczek ponownie zabrzęczał. – W Czarownicy i Żonglerze umieścili nasze ogłoszenia na nowy miesiąc. Pracownicy będą za godzinę – Mary westchnęła i podała Remusowi gazety. Ruda podniosła się z podłogi, nadal trzymając w niej jeden z miętowych lakierów i ulotkę. Blondynka spojrzała na nią z uśmiechem. - A my bierzemy się za projektowanie i planowanie! – pisnęła, ale Lily pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Musieliście w to włożyć niesamowicie dużo czasu, pieniędzy i… - kierowała oczy to na nią, to na niego. – Kiedy?
- Pracujemy nad tym już od dłuższego czasu. I trochę już nam się to rozrosło… Na początku bazowaliśmy jedynie na wodoodpornych, niezmywalnych tuszach. Daliśmy ogłoszenie w Czarownicy i prowadziliśmy sprzedaż wysyłkową. Później wpadłem na pomysł, żeby to jakoś poszerzyć. Zdołaliśmy uzbierać tyle, aby zakupić lokal. Mary podbierała katalogi które zamawiała Dorcas i projektowała wnętrze. Zatrudniliśmy ekipę i pokazaliśmy im projekty, które wykleiła Mary.
- Wykleiła? – powtórzyła automatycznie.
- Tak, jak coś jej się spodobało, wycinała z katalogu i przykleiła na inną kartkę – wzruszył ramionami. – Tworzyła to miejsce z niesamowitą uwagą i precyzją. Dopiero wykończyliśmy to jedno pomieszczenie oraz gospodarcze. Łazienki nie musieliśmy tykać. Mary tylko dorzuciła jakieś płatki róż, wiklinowe kosze na ręczniki i takie tam – uśmiechnął się szeroko.
- A co będzie tutaj? – zapytała z przejęciem rozglądając się po wściekle różowym pokoju.
- Tu będą dwa fotele, a te lustra otoczymy jeszcze ogromnymi żarówkami – Mary aż zaróżowiły się policzki. Mówiła szybko i chaotycznie, gwałtownie przy tym gestykulując. – Chciałam mieć osobny pokój do malowania. Tutaj będzie recepcja, między innymi właśnie dlatego ustawiliśmy w tym miejscu półki na których będą wszystkie kosmetyki! A tu – zająknęła się i spojrzała na nią z tajemniczym uśmiechem. – Tu zawisną moje zdjęcia. No wiesz, wszystkie stylizacje, jakich kiedykolwiek dokonałam!
- A ten turkusowy? – wykrztusiła po kilkunastosekundowej ciszy. Na to pytanie Remus delikatnie się skrzywił, a Mary zamyśliła. Jej entuzjazm wyraźnie spadł.
- Nadal próbuje ją przekonać, że to nieodpowiedni kolor… - westchnął. – Upiera się, że musi być jedno pomieszczenie, w którym będzie wszystko dla panów…
- Och… - z trudem powstrzymała śmiech. – Mary, ja wiem, że kochasz ten odcień, ale czy nie lepiej by było… przemalować to na błękit? W jednym z katalogów widziałam niesamowite połączenie granatu z jasnym, królewskim niebieskim! – krzyknęła i zaczęła wertować leżące nieopodal katalogi. – Spójrz!
Blondynka opierała się jeszcze tylko przez chwilkę. Po dłuższej ciszy i delikatnemu napięciu, klasnęła w dłonie i… zaczęła dobierać dodatki.

***
                
Wszedł do przedpokoju i zrzucił obuwie. Machnął też krótko różdżką, a kartony upadły w nieładzie. Skrzywił się delikatnie, ale nie przejął tym zbytnio. Jak wszystkim. Nos zaprowadził go do kuchni. Półmisek ze świeżo upieczonymi ciastkami. Jego ulubionymi! Tak, właśnie za to kochał tą kobietę! Nie miał tylko pojęcia, czy zrobiła je ze względu na to, że James także je uwielbiał, czy może raczej cieszyła się, że znów są tu oboje. W końcu od zawsze traktowała go jak swojego syna. Swoją drogą zawsze zastanawiało go, dlaczego mówi do niej „pani”. Przecież jego babcia, była jej siostrą!
Uśmiechnął się łobuzersko i pochwycił jedno z przepysznych, lukrowanych cudeniek. Nalał sobie też soku i rozwalił się na kanapie, uważnie obserwując smacznie śpiącego Rogacza, rozwalonego na drugiej. Zaświtał mu w głowie genialny, stary i oklepany pomysł! Uśmiechnął się łobuzersko, wepchnął całe ciastko do ust i wziął trzy potężne łyki. Uniósł różdżkę. Stojący nieopodal wazon upadł trzy centymetry od śpiącego. W momencie, kiedy odgłos szkła potoczył się po pomieszczeniu, a woda rozlała się dookoła, wydarł się „pobudka!”.
Zerwał się natychmiast. Okulary miał przekrzywione, czuprynę rozczochraną jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Postrzępione i ubłocone ubranie ukazywało skutki wczorajszej imprezy. W jego ręce momentalnie znalazła się różdżka, a twarz zarumieniła się z wściekłości, kiedy do jego zamroczonego umysłu dotarło, kto za tym stoi. Opadł bez sił z powrotem na kanapę i jęknął.
- Moja głowa…
- Gdybyś widział swoją minę! – zawył Black.
- Zamknij się.
- Niczym tchórzofretka! Podskakiwałeś jak poparzony! – rechotał trzymając się za brzuch. – Nie! Jak Peter na zielarstwie! – poderwał się z miejsca i zaczął parodiować – James, to nie jest śmieszne, weź tego robaka!
- Zamknij się! – wydarł się i potarł skronie, chociaż na jego ustach zaczął się błąkać uśmiech. – Ona mi pęka…
- Przecież wiesz, że nie pozwoliłaby ci cierpieć! –krzyknął zmierzając w stronę kuchni, aby wrócić po chwili z małą buteleczką. – Jesteś jej jedynym synem! – stwierdził przeciągając sylaby i wręczając ją przyjacielowi.
- Mówisz, jakbyś był zazdrosny – mruknął, wzdrygając się. – Gdyby to jeszcze jakoś smakowało! Bleh.
- Nie marudź, ważne, że działa! – ucieszył się. Rogacz spojrzał na niego podejrzliwie.
- Co ci tak wesoło? Czy to nie ciebie wczoraj upokorzyła narzeczona? Przy tych wszystkich pannach? – odpowiedział mu wzruszeniem ramion. – Mam uwierzyć, że tak po prostu przestałeś się tym przejmować? Po tym, jak wczoraj płakałeś?! Niemalże jak Smarkerus!
Podpuszczał, ale Łapa się nie dał. Uśmiechnął się zadziornie i pochwycił leżący na wierzchu magazyn o wypiekach.
- Nie gadaj! Zeszliście się?!
- Skąd! Właściwie to… - zamyślił się na chwilę odkładając czasopismo. – Wprowadzam się ponownie! – wyszczerzył zęby.
- No chyba sobie kpisz! – James roześmiał się głośno. – Jak ty to sobie wyobrażasz?! Jutro przylatuje moja ciotka z rodziną! Mam spać z tobą i Lily w jednym… - spochmurniał nagle.
- Oho! A więc i do ciebie wróciła świadomość! – parsknął śmiechem. – Obawiam się, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Twoją kochaną Lilusią zajął się Remus – spojrzał na przyjaciela uważnie. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Przez twarz Rogacza przebiegł cień.
- No chyba nie myślisz, że… On jest z Mary!
- Ale nasza głupiutka blondyneczka siedzi u mojej prześlicznej eks! – wzruszył ramionami i wyprostował się, patrząc porozumiewawczo w oczy przyjaciela.
- Do reszty zwariowałeś! Przecież Remus nie zdradzi Mary! – roześmiał się, nadal jednak nie mógł się pozbyć dziwnego lęku w okolicy serca. – Wróć ty lepiej do tej Dorcas! Związek z nią ci służył! Zmądrzałeś!
- Nie mam zamiaru! Tak mi dobrze! – stwierdził oburzony i wyprostował nogi na kanapie. – Myślisz, że twoja mama umie takie upiec? – wskazał na ciastka z kolorową posypką i truskawkowym kremem.
- Myślę, że tak… - James zamyślił się na moment. – Co to znaczy, że „tak mi dobrze”?! przecież świata poza nią nie widziałeś! A dom, a zaręczyny, a wasze plany?
- JEJ plany – powiedział cierpliwie, chociaż zbierała się w nim złość.
- No chyba nie przekreślicie tego wszystkiego tylko i wyłącznie dlatego, że wczoraj jej się wydawało, że coś widziała! – spytał z niedowierzaniem.
- Nie.
- Uff! – odetchnął z ulgą, ale Black kontynuował.
- Kończymy to wszystko, bo ona jest pewna, że to widziała.
- Co widziała?! Przecież tam nic nie zaszło! – warknął i podniósł się z miejsca. – Dlaczego ona do cholery musi być taka przewrażliwiona! Widzi to, czego nie ma, a jak nie widzi to sobie dopowie i wyjdzie na to samo! – machnął różdżką i rozwalił kolejny wazon. – Cokolwiek byś nie zrobił, to i tak będzie źle! A to przecież ona zapomniała o twoich urodzinach! – i kolejne roztrzaskane szkło.
- Eee… Nadal mówimy o Dorcas, tak? – zapytał rozbawiony.
- Nie! Mówimy o nich wszystkich! I nie rozumiem, dlaczego ty się tym nie przejmujesz!
- Bo nie chce wyglądać tak żałośnie jak ty – stwierdził i odrzucił gazetę na bok. – Nadal nie chwytasz? Ona wróci, a wtedy znów będzie fajnie i bez zobowiązań. Będzie przepraszać i błagać, a ja powiem „okej, mała”. Przestanie być tak cholernie poważnie! Ja się do tego nie nadaję! Te całe – skrzywił się – firanki, chodniczki, słoiczki i Merlin wie, co jeszcze! Aż do porzygania! I awanturki o to, że nie pomagam w dobieraniu serwetek do wazonów! A przecież one i tak tego nie potrzebują!
- Totalnie cię nie rozumiem… - stwierdził i opadł na fotel.
- Wcale mnie to nie dziwi. Odkąd jesteś z Rudą, kompletnie ci na rozum padło. Zachowujesz się gorzej, niż Peter. Jesteś nawet bardziej żałosny od Smarka! – prychnął i chwycił kolejną gazetę o ciastkach.
- Co masz na myśli?! – warknął podnosząc się z miejsca i zaciskając pięści. Syriusz uniósł głowę i spojrzał na niego z politowaniem.
- Ona ledwo prychnie, a ty nad nią skaczesz! Nie zachowujesz się jak Huncwot. Świata poza nią nie widzisz, a psocenie jakoś przestało być naszym numerem jeden. Nawet w pełnie się ociągasz i dołączasz do nas jako ostatni! – warknął.
- Bo ją kocham! Rozumiesz idioto?! – stwierdził z niedowierzaniem. – W związku, w rodzinie, chodzi zupełnie o coś innego! Musisz się ogarnąć, bo wylądujesz sam! Związek to zaufanie, a nie wieczna zabawa!
- Nie – westchnął teatralnie. – Kochasz, nie kochasz… Straciłeś jaja, James – spojrzał krótko na przyjaciela i powrócił spokojnie do gazety. – A jeszcze chwila i stracisz nas.

***
                
- Pomadki z Eliksirem Miłosnym? – zapytała zaskoczona, przyciągając kolejne pudło.
- Aha – mruknęła, wspinając się na palce i ustawiając całą paletę cieni i miodowych błyszczyków.
- Ale… po co?
- No wiesz. Wystarczy muśnięcie i facet jest twój na dwanaście godzin! – uśmiechnęła się i sięgnęła po zmieniające kolor tusze.
- A one? Jak działają? – zapytała chwytając czarno – niebieski.
- Normalnie – wzruszyła ramionami. – Malujesz się rano i jest czarny, a po ośmiu godzinach, zmienia kolor na niebieski, różowy i tak dalej, zależy, który zakupisz – uśmiechnęła się szeroko – No wiesz, akurat jak skończysz pracę, na wyjście jesteś inna, chociaż nic nie musisz robić!
- I cała ta seria tak działa? – zapytała bez przekonania, przyglądając się swoim świeżo pomalowanym miętowym paznokciom.
- Tak, a później znów się zmienia! – ucieszyła się. – W ten sposób do pracy idziesz normalna, a wychodzisz gotowa na romantyczną kolację i podryw!
- No ale to musi się w końcu zmyć! – oburzyła się.
- Owszem, po to są te chusteczki – podała jej paczuszkę. – Do wszystkiego. Od błyszczyku, poprzez cienie aż po lakier.
- Jak na to wpadłaś? – zapytała z podziwem. Chociaż poznała już niemalże cały asortyment, nadal nie potrafiła uwierzyć w jego nadzwyczajność i oryginalność.
- Czy ja wiem… Samo wyszło – roześmiała się pogodnie.
- Mam nadzieję, że kupiłem wszystko, co chciałaś! –do środka wparował Remus.
Blondynka odstawiła ostatni podkład i podeszła do ukochanego, całując go na przywitanie i zaglądając do toreb. Ruda delikatnie się zmieszała. Tutaj dzień jej leciał w niesłychanym tempie. Nim się obejrzała, a już była niemalże czwarta popołudniu. Zajęta rozpakowywaniem i poznawaniem kosmetyków, nie miała czasu na to, aby myśleć nad tym, co wydarzyło się ubiegłej nocy. Cieszyła się z tego, że była tu z przyjaciółmi, a jednocześnie miała dosyć bycia piątym kołem u wozu. Zdecydowanie wolałaby wrócić do domu, ale jakoś opuściła ją gryfońska odwaga. Konfrontacja z rodzicami oznaczałaby pogodzenie się z tym, że nastąpiła zmiana. Nie była gotowa na to, aby przestać być ukochaną córką. Ze Spencer nie chciała się widzieć, bo miała do niej żal o sytuację po weselu. Gdzieś w głębi duszy, nadal czekała na jakąkolwiek wiadomość od Jamesa i nie potrafiła pozbyć się uczucia, że jej chłopak doskonale się bawi, gdziekolwiek i z kimkolwiek teraz jest! Była wdzięczna Remusowi i Mary, że nie wspominają o konflikcie pomiędzy nią, a Dorcas. To była chyba dla niej największa zagadka. Nie miała pojęcia, jak do tego podejść. W końcu szatynka zachowywała się tak, jakby postradała zmysły, ale przecież to w żadnym wypadku jej nie usprawiedliwiało! Ona nigdy by jej nie zaatakowała! Dziękowała Merlinowi, że ma jeszcze jeden dzień na powrót do Hogwartu. Wspaniałe popołudnie, które spędzi na tworzeniu czegoś niezwykłego!
- Och, skarbie! – blondynka jęknęła i zrobiła podkówkę. – Zapomniałeś o fikusie!
- O czym? – jęknął i opadł na jedną z sof w poczekalni.
- O fikusie! Miał stać obok stoiska recepcjonistki!
- Mary… - starał się mówić spokojnie, ale w tonie jego głosu usłyszała nutkę irytacji i przemęczenia. W końcu całkiem niedawno była pełnia... – Czy ty naprawdę potrzebujesz jeszcze jednego kwiatka?! – spytał wskazując na cały tuzin.
- Oczywiście! – prychnęła. – Dlaczego…
- Pójdę! – przerwała ich sprzeczkę. Nie lubiła gdy się kłócili.
- Daj spokój, to tylko jej kolejne… - zaczął, ale mu przerwała.
- Remusie, zaczerpnę trochę świeżego powietrza! – roześmiała się łagodnie. – Spacer naprawdę dobrze mi zrobi. I zgadzam się z Mary, ten fikus jest nam potrzebny! Dopełni harmonię tego pomieszczenia! – Remus spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale ona już narzuciła na siebie bluzę i wyszła z saloniku.
Ulica Pokątna w żaden sposób nie przypominała tej, którą pamiętała. Zniknęły kolorowe tabliczki, wyraziste wystawy, a gwar jakby przycichł. Ludzie w popłochu i pośpiechu załatwiali swoje sprawy. Nie było jakiejś wielkiej paniki, ale dostrzegła, że ludzie chodzą w minimum trzyosobowych grupach i rozglądają się niepewnie dookoła. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Nikt nie chciał przystawać, każdy na każdego patrzył podejrzliwe. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje tu, w prawdziwym świecie… W świecie, do którego należała i o którym właściwie czytała jedynie z gazet!
Dzień był stosunkowo ciepły, ale pomimo wszystko przeszły ją ciarki. Nie wiedziała czy jest to wynik tych wszystkich podejrzliwych spojrzeń, czy może raczej delikatnego wiatru. Zapięła bluzę pod samą szyję i ruszyła wzdłuż ulicy, poszukując jakiegokolwiek sklepu za roślinami. Szczerze i prawdę powiedziawszy nie miała pojęcia gdzie zacząć go szukać i czy takowy w ogóle istnieje na Pokątnej! Nie chciała jednak wracać do Krainy Cudów zbyt wcześnie. Chciała dać odpocząć jego gospodarzom. Wiedziała, że marzą o chwili prywatności, a w jej towarzystwie nie mogli sobie na to pozwolić.
Chodziła więc od sklepu do sklepu, jeżeli tylko zainteresowała ją jakaś witryna. Dyskutowała ze sprzedawczyniami i pochłaniała wszelkie plotki. Nie potrafiła zrozumieć i przyswoić ilości porwanych i zamordowanych ludzi. Najwięcej czasu spędziła jednak w Esach i Floresach. Wybrała trzy ciekawe książki na temat eliksirów oraz zaklęć obronnych, a następnie ruszyła w kierunku Madame Malkin. W jej głowie pojawiła się wizja nowiuteńkiej szaty wyjściowej. Kątem oka dostrzegła znajomą postać. Był to chłopak, którego kojarzyła z Zakonu Feniksa. Stał przyczajony niedaleko Śmiertelnego Nokturnu. Ogarnęła ją swego rodzaju euforia. Rozmawiała z nim dosyć często podczas pobytu w Kwaterze Głównej, a teraz była spragniona jakichkolwiek informacji o planowanych działaniach!
Nie od razu spostrzegła, że coś jest nie tak. Właściwie to pierwsze podejrzenia pojawiły się dopiero, kiedy była jakieś siedem metrów przed nim. Chłopak opierał się o ścianę, ale szeptał pod nosem. Teoretycznie mogłaby pomyśleć, że nuci pod nosem, albo rozmawia z kimś, kto był pod peleryną niewidką. Dopiero kiedy dokładniej się przyjrzała, zauważyła czarny skrawek peleryny i rękę, w której spoczywała wycelowana w niego różdżka. Przestraszyła się. Nie chciała ponownie nawalić. Wiedziała, że od jej sprawności i szybkości akcji, zależy jego życie. Starała się udawać, że niczego nie zauważyła. Zwłaszcza, że mężczyzna ją dostrzegł, a na jego twarzy pojawił się cień przerażenia. Pomachała ręką i uśmiechnęła szeroko, chociaż serce biło jej jak szalone. Odmachał, ale zaczął szeptać coraz szybciej. Przyspieszyła kroku i w tym momencie, mężczyzna w czarnej pelerynie wyskoczył zza rogu i przycisnął tego drugiego do ściany. Lewą rękę zacisnął na jego szyi, a prawą celował w niego różdżką. Nawet nie zauważył, że Ruda się do nich zbliża. Porzuciła siatki z zakupami i przetrząsała kieszenie w poszukiwaniu swojej różdżki. Była coraz bliżej, a Członek Zakonu zaczął sinieć na twarzy.
- Expell… - zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle, kiedy do jej uszu dotarło o czym rozmawiają.
- Nic więcej ponad to nie wiem! Powiedziałem ci, gdzie jest Kwatera Główna! – Ruda pisnęła, zwracając tym samym na siebie ich uwagę. Przez kilkanaście długich sekund mierzyli się wzrokiem. Powoli przyswajała fakty. On ich zdradził. Powiedział śmierciożercy, gdzie jest Kwatera Główna. Ale przecież to niemożliwe… przebiegło jej jeszcze przez głowę, a później wszystko potoczyło się niesłychanie szybko.
Śmierciożerca skierował swoją różdżkę na nią, a fioletowy strumień minął ją o cal. Odskoczyła w bok i schowała się za stojącą niedaleko wystawą samopiszących piór. Zdrajca uciekał już w kierunku Dziurawego Kotła. Ona sama uniosła się delikatnie i starała wycelować.
Expelliarmus! – krzyknęła, ale chybiła. W jej kierunku już mknęła cała kaskada najprzeróżniejszych zaklęć. Padła na ziemię i zakryła głowę rękoma modląc się, aby ktoś jej pomógł.
Drętwota! – usłyszała znajomy głos, a odwaga powróciła. Podniosła się, a jej tęczówki szybko badały otoczenie. Remus z Mary stali po jej lewej stronie, natomiast śmierciożerca wycofywał się w kierunku Śmiertelnego Nokturnu. Zaklęcia świstały dookoła, rozwalając wystawy i wywalając szyby z okien. Ludzie pouciekali z krzykiem i zatrzaskiwali okna. Ich napastnik miał coraz większe trudności z obroną, ale był również coraz bliżej swojego schronienia. W pewnym momencie usłyszała pisk swojej przyjaciółki i w brew wszelkiemu rozsądkowi, na chwilę odwróciła wzrok. Mary leżała na ziemi, a Remus krzyczał coś przeraźliwie. Śmierciożerca wykorzystał okazję. Kolejne zaklęcie chybiło o cal, ale się tym nie przejęła. Na oślep rzucała zaklęcia, zmierzając w stronę przyjaciół. Tylko drobne ciałko blondynki się teraz liczyło. Usłyszała głośny, zimny śmiech, a cegła niedaleko jej głowy eksplodowała.
- Mary! – krzyknęła, a łzy napłynęły jej do oczu. Dziewczyna była blada, a z kącika ust płynęła strużka krwi.
- Oddycha! – dopiero po chwili dotarł do niej głos Remusa – Nic jej się nie stało, jest nieprzytomna! Ten drugi nie żyje – wskazał głową na zdrajcę, który leżał twarzą ku ziemi jakieś dwadzieścia metrów dalej. – Czego chciał?
Ale nie zdążyła mu odpowiedzieć. Kolejne zaklęcie musnęło jej ramię i rozwaliło najbliższą wystawę. Odłamki szkła poszybowały w górę i opadły na nieprzytomną dziewczynę powodując tym samym delikatne nacięcia. Poczuła, jak wzbiera się w niej wściekłość. Upewniwszy się, że dziewczyna oddycha, powstała z klęczek i wymierzyła różdżkę wprost na napastnika. Śmiech zamarł na jego ustach. Przez chwilę okazał nawet delikatne przerażenie, ale szybko się opanował. Przez kilkanaście sekund mierzyli się wzrokiem. Wypowiedzieli inkantację dokładnie w tym samym momencie. Strumienie spotkały się gdzieś pomiędzy nimi i rozleciały na wszystkie strony. Siła rzuconych zaklęć była tak niesamowita, że oboje odlecieli na kilka metrów, a wraz z nimi poszybowały miedziane kociołki, samopiszące pióra, a także książki wystawione przed księgarnię. Rudowłosa zaryła głową w ziemię, ale zignorowała tępy ból. Podniosła się natychmiast, ale było za późno. Śmierciożerca, najwyraźniej przerażony tym niesłychanym zjawiskiem, deportował się już z głośnym trzaskiem. Zmęczona i posiniaczona, poczłapała się do miejsca, w którym byli jej przyjaciele. Jej palce jeszcze mocniej zacisnęły się na różdżce, a zmysły się wyostrzyły. Spojrzała na nieprzytomną blondynkę i poczuła jak do oczu napływają jej łzy.
- Lily! – spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na poharataną twarz Remusa. – Naprawdę nic jej nie jest. Słowo!
- Skąd wiesz? – spytała łamiącym się głosem. – Skąd wiesz, że…
- To nie istotne – przerwał jej natychmiast. Życie jego ukochanej nie było zagrożone. Zdawał sobie sprawę z tego, że są poważniejsze sprawy oraz, że muszą zacząć działać. – Czego chciał? I co mu powiedział Albert? Rozpoznałaś Śmierciożercę? – pokręciła gwałtownie głową. Dopiero teraz zanotowała, że przecież nie miał na twarzy maski.
- Rozmawiali o zakonie – z jej oczu poleciały łzy i miała trudności z oddychaniem oraz z zebraniem myśli. – I on… i on… - jąkała się.
- Spokojnie! Skup się – złapał ją za ramiona i starał uspokoić. – Opanuj się i powiedz mi, czego się dowiedział!
- Zdradził, gdzie znajduje się Kwatera Główna! – pisnęła, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, w jakim niebezpieczeństwie jest reszta. – Remusie! Trzeba ich natychmiast powiadomić! – krzyknęła i w popłochu zaczęła się podnosić.
- Lily! Spokojnie! Panika jest tutaj nie wskazana! – starał się opanować przerażenie, ale efekt był średni. – Zabiorę Mary do Munga, a przed tym wyśle widomość do Dumblerode’a. Nie ma jednak co czekać! Leć do nich i ich ostrzeż! Może mają przygotowane jakieś plany ewakuacyjne!
Wyglądała na nieprzekonaną, ale kiwnęła głową i obróciła się w miejscu, powtarzając w kółko adres. W końcu uderzyło ją chłodne, zimowe powietrze. Twarz momentalnie zaczęła kostnieć, a ciało przeszywały dreszcze. Nie była gotowa na kontakt ze śniegiem. Wiosenne buty natychmiast przemokły. Nie przejęła się tym. Szybko rozejrzała się po okolicy, szukając czegoś niezwykłego lub niepokojącego. Szła szybkim krokiem, trzymając różdżkę w pogotowiu. Kilka ostatnich metrów pokonała biegiem z ulgą notując, że jak na razie wszystko wygląda normalnie.
Otworzyła drzwi i wpadła do środka. Ogarnęło ją niesamowite ciepło, a zmęczenie dało o sobie znać. W końcu wstała dosyć wcześnie i od razu zajęła się remontem. Potrząsnęła jednak głową i pchnęła drzwi do kuchni. Siedziało w niej kilkanaście osób, w tym pani Weasley z ogromnym brzuchem.
- Lily, kochanieńka! – zawołała z entuzjazmem i zaczęła się podnosić z krzesełka. – Jak ty wyglądasz! I polar?! Na taką pogodę? Zaziębisz się, zaparzę ci herbaty!
- Musimy się stąd wynosić – wydyszała, z trudem łapiąc oddech po tym krótkim, ale intensywnym biegu. Nikt nie zwrócił uwagi na jej słowa. – Musimy się stąd wynieść! On wie! – powtórzyła. Molly odwróciła się w jej kierunku i złapała z niepokojem za brzuch. Jej mąż obserwował uważnie rudowłosą, jakby się zastanawiał nad sensem jej wypowiedzi. Moody utkwił w niej oboje oczu i przemówił rzeczowym tonem.
- Kto wie i o czym?
- Voldemort wie, gdzie jest Kwatera Główna! - zignorowała to, że wszyscy się wzdrygnęli i ogarnęła ją wściekłość, kiedy Alastor się roześmiał.
- Niemożliwe. To miejsce jest pilnie strzeżone i żaden z nas…
- Zdradził nas! Albert nas zdradził! Widziałam go na Pokątnej blisko godzinę temu. Zginął podczas walki. Rozmawiał ze Śmierciożercą! – krzyknęła coraz bardziej wściekła. – Wiedzą, gdzie znajduje się Kwatera Główna! Prawdopodobnie już się zbierają! Mamy niewiele czasu.
Zapanowała kilkusekundowa cisza. Artur z Alastorem podnieśli się z krzeseł. Molly rozglądała się z niepokojem dookoła, jakby oczekiwała, że za moment ktoś wyskoczy zza kredensu.
- Niemożliwe. Nie był Strażnikiem Tajemnicy, nie mógłby…
- Na Merlina! Macie zamiar czekać i zastanawiać się czy mógł, czy nie?! Ruszcie się! Remus już poinformował Dumbledore! Trzeba się pospieszyć, bo nas pozabijają! – krzyknęła i w tym momencie usłyszeli głośny huk dochodzący z zewnątrz.
Tuzin aurorów uniosło swoje różdżki i w napięciu wpatrywali się w kuchenne drzwi. Gdzieś nad nimi zaczęły trzaskać drzwi, a czarodzieje zamieszkujący Kwaterę zaczęli schodzić w dół, zwabieni owym hałasem. Słyszeli wyraźnie odgłosy walki, głuchy trzask i dźwięk obijających się o stopnie ciał. Słyszeli, jak masa głosów i zaklęć krzyżuje się ze sobą, ale żadne z nich nie było w stanie się ruszyć, nadal przerażone tym, że owe podejrzenia okazały się prawdą. Jak zaczarowana obserwowała otwierające się kuchenne drzwi. Zacisnęła mocniej palce na różdżce i oddychała głęboko, chcąc opanować narastające przerażenie. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu… kilka sekund, może minut, a wpadną tu i…
Expelliarmus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy