piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty piąty: Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno


[muzyka]

Oddychał głęboko. Jedną rękę założył za głowę, drugą delikatnie błądził po jej plecach. Jej rude pasma, delikatnie drażniły jego klatkę piersiową, na której opierała swoją mądrą główkę. Palcem jednej ręki, krążyła po jego brzuchu. Nie mógł uwierzyć w to, co wydarzyło się dosłownie chwilę temu. Pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Dziewczyno, co ty mi zrobiłaś… - szepnął, całując czubek jej głowy.
Uniosła ją i spojrzała na niego roześmianymi oczami. Delikatnie zadrżała. Chwycił różdżkę i wyczarował kolejny koc, szczelnie okrywając jej, nadal gołe, ciało. Wtuliła się w niego ponownie. Przepełniało ją uczucie spełnienia i ekscytacji. Nie mogła się doczekać miny swoich przyjaciółek, jak im opowie, w jak cudowny sposób zakończył się ten dzień.
- James… - odezwała się nagle.
- Mmm? – wymruczał sennie.
- Nie uważasz, że powinniśmy już wracać?
Zastanawiał się dosłownie chwilkę. Odpowiedź była raczej oczywista. Będąc z nią tutaj, miał ją tylko i wyłącznie dla siebie. Jeżeli opuszczą ich „kryjówkę” i wrócą do pokoju wspólnego, do tego razem, porwą ją ciekawskie przyjaciółki. Nie. Zdecydowanie wolał z nią jeszcze pobyć na osobności. Czuł na sobie jej wzrok. Uśmiechnął się zadziornie i unosząc delikatnie jej podbródek, wpił się w jej słodkie usta.

***

- Nie, nigdzie nie pójdziesz! A co, jeżeli coś ci się stanie? – pisnęła przerażona.
- Dorcas. Mówiłem ci już, że nic mi nie będzie. Nie martwię się tym, że dostane kolejny szlaban! – prychnął, coraz bardziej zdenerwowany.
- Myślisz, że mi chodzi tylko, o ten piekielny szlaban?! – wydarła się.
Spojrzał na nią uważnie. Blondynka śpiąca w fotelu, drgnęła niespokojnie. Od trzydziestu minut, użerał się ze swoją narzeczoną. Miał iść do Remusa, sprawdzić czy jest z nim Potter. Dziewczyna robiła z tego problem. W ogóle, odkąd się zaręczyli, strasznie go ograniczała. Kochał ją, ale zdecydowanie mu się to nie podobało. Skoro zabraniała mu już teraz, to co będzie po ślubie?
Odnalazł jej czekoladowe oczy. Dostrzegł w nich przerażenie i lęk. Oddychała szybko. Podbródek jej drżał, zupełnie tak, jakby lada moment miała się rozpłakać. I to zdanie… Czy wiedziała, dokąd ma zamiar iść? Przemiany Remusa nie były dla nich tajemnicą, już od przeszło roku. To właśnie wtedy, Lupin wygadał się Evans. Nie przypominał sobie jednak, aby ktokolwiek z nich, podzielił się z nimi informacją o tym, że przemieniają się, aby mu towarzyszyć. To był ich największy i najpilniej strzeżony sekret. Przysięgali, że nigdy, nikomu…
- Syriusz… Proszę… - wyszeptała.
Odrzucił od siebie, kłębiące się w jego głowie myśli i znów na nią spojrzał. Cała złość momentalnie z niego uszła. Po jej policzkach płynęły już niezliczone łzy. Drobne ciałko, trzęsło się z zimna i strachu. Westchnął ciężko i zrezygnowany podszedł do dziewczyny. Objął ją ramionami. Przylgnęła do niego, niczym małe, przerażone dziecko i zaniosła się szlochem. Wiedział, że jest to poniekąd wyraz ulgi. Oparł podbródek o czubek jej głowy. Gładził jej włosy.
Kiedy już się delikatnie uspokoiła. Odsunął ją od siebie i czule pocałował w nos.
- Nic mi się nie stanie… - szepnął, a w jej oczach, znów pojawiło się przerażenie. – Dorcas, zrozum… Im dłużej tu stoję, tym mniej czasu nam pozostało. Lada moment, może ich dorwać Filch, albo Malfoy! Wiesz w jakim są stanie. Muszę ich…
- Więc idę z tobą – pisnęła.
Wziął głęboki oddech. Jak ma jej wytłumaczyć, że musi tam iść SAM? Gorączkowo przerzucał fakty. Musiał natychmiast coś wykombinować. Z trudem opanowywał gniew. Kiedy był na skraju wytrzymałości i już otwierał usta, przejście pod portretem, uchyliło się.
Oboje spojrzeli w tamtą stronę. Nawet Mary się przebudziła.
- Och! – krzyknęła przeraźliwie, żadne z nich, nie zwróciło na nią uwagi.

***

- Czyś ty do reszty oszalała?! – ledwo przekroczyłam próg, Dorcas dopadła do mnie i mocno przytuliła.
- Co się dzieje? – zapytałam zbita z tropu.
- Co się dzieje? Co się DZIEJE?! – wrzasnęła.
Spojrzałam pytająco na Blacka, ale ten tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i odciągnął swoją narzeczoną. James ujął moją dłoń i ścisnął delikatnie. Wiedziałam, że z trudem pohamowuje śmiech.
- Wybiegasz z pokoju wspólnego! Włóczysz się pół nocy po zamku i pytasz, co się dzieje?! – wrzasnęła Dorcas, bliska furii. – Przecież ja o mało, co zawału nie dostałam! Zdajesz sobie sprawę, że próbowaliśmy cię znaleźć?! Że łaziłam po tym cholernym zamku, ryzykowałam życie…
- Jakie życie?! Najwyżej mogłaś dostać szlaban! – prychnął James, a ja posłałam mu przerażone spojrzenie.
Black wciągnął ze świstem powietrze. Chyba wszyscy wiedzieli, że ze wściekłą Meadowes się nie zadziera.
- Ty… - sapnęła i zaczęła iść w jego kierunku. – Ty….
- Och! – Mary wybuchnęła śmiechem. Wszyscy spojrzeli w jej kierunku. – Tylko dlatego drzesz się tak, że słychać cię w całym zamku? – wzruszyła ramionami i opadła na fotel.
 Dorcas miała chęć mordu w oczach. Syriusz mocniej ją objął.
- Oni mają racje, ale to wcale was nie usprawiedliwia! – dopowiedział, jak tylko ujrzał oczy swojej ukochanej. – Gdzie byliście? Wiecie, która jest godzina? – zapytał, patrząc na nas z dziwnym błyskiem w oku.
Spojrzałam na Jamesa i spłonęłam rumieńcem. Chłopak objął mnie mocniej i pocałował w czubek głowy.
- Szczęśliwi czasu nie liczą… - szepnął i spojrzał na przyjaciela.
Cała trójka spojrzała na nas szeroko otwartymi oczami. Dorcas to otwierała, to zamykała usta. Zupełnie tak, jakby chciała coś powiedzieć, a później się rozmyśliła. Black zmierzył nas krytycznie, po czym przyjrzał się uważnie przyjacielowi. Na jego twarzy, pojawił się wyraz zrozumienia. Mary natomiast potrząsnęła głową.
- Chwila… - zaczęła i nagle zmarkotniała.
- Mary? Wszystko w porządku? Dlaczego jesteś smutna? – zapytałam lekko zaniepokojona.
- Bo myślę… - warknęła.
- Dorcas… Przepraszam, okej? Faktycznie to było nierozsądne, ale… - zająknęłam się i znów spłonęłam czerwienią.
James się roześmiał.
- Chodź, Syriuszu, najwyraźniej przy nas, nie umieją normalnie rozmawiać!
- Chętnie, ale nie wiem, czy to bezpieczne… - szepnął konspiracyjnie i spojrzał z niepokojem na Dorcas.
Miał szczęście, że tego nie dosłyszała. Stała z szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się we mnie pytająco. Wiedziałam, że już większa cześć do niej dotarła.
- Chyba największe zagrożenie już minęło… - stwierdził James i chichocząc ruszył w stronę dormitorium.
Black spojrzał najpierw na narzeczoną, a później na mnie. Kiwnęłam głową. Wiedziałam, że chociaż żaden z nich się nie przyzna, to oboje nie mogą się doczekać rozmowy na temat dzisiejszego wieczoru. Byłam pewna, że Potter opowie mu z precyzyjną dokładnością wszystko to, co wydarzyło się dzisiaj. Na tą myśl, znów się zarumieniłam. Odprowadziłam chłopaków wzrokiem i spojrzałam niepewnie na przyjaciółki.
Mary siedziała na fotelu i jak sama stwierdziła, nad czymś myślała. Dorcas natomiast, patrzyła na mnie zaskoczona, a coraz większy uśmiech, oblewał jej twarz.
-O Merlinie! – krzyknęła w końcu i podleciała do mnie. – Chodź! Natychmiast musisz mi wszystko opowiedzieć! – i ciągnąc mnie za rękę, usiadła na kanapie.
- Ale nie ma za dużo, co opowiadać… - mruknęłam niewyraźnie.
- Żartujesz?! – prychnęła. – Wychodzisz zalana łzami, a wracasz promieniejąc! I do tego oblewasz się purpurą, jak jakaś… - zająknęła się i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Lily… Co wy robiliście?!
- Och… - wykrztusiłam tylko i znów się zarumieniłam.
- Opowiadaj, ale już! – krzyknęła.
Jej oczy płonęły z ciekawości. Wiedząc, że i tak mnie to nie ominie, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać. Wolałam, żeby się dowiedziały wszystkiego ode mnie, niż z plotek, których za kilka godzin, nie będziemy w stanie opanować. Poza tym, były przecież moimi przyjaciółkami! Mogłam im powiedzieć dosłownie wszystko! Dorcas wyglądała na zachwyconą. W jej oczach mogłam nawet dostrzec łzy wzruszenia.
- Tak się cieszę! – szepnęła i przytuliła mnie mocno do siebie. Odwzajemniłam uścisk.
- Och! Lily! – Mary chwyciła mnie gwałtownie za rękę. – Więc gdziekolwiek byłaś, a gdzie cię nie było, jak my tam byłyśmy, bo ciebie nie było… Znaczy… Gdziekolwiek cię nie szukałyśmy, a ciebie tam nie było to znaczy, że cię nie było, bo byłaś z Jamesem?! – spojrzała na mnie wielkimi, niebieskimi i nic nie rozumiejącymi oczami.
- Słucham? – zapytałam, nie wiedząc o czym do mnie mówi. W jej oczach pojawiła się złość i zniecierpliwienie.
- Nie ważne! – prychnęła. – Idę spać!
I nie patrząc na nasze zdumione miny, zaczęła się wspinać po schodach do dormitorium.

***

Nie mógł zasnąć. Emocje go rozsadzały. Ilekroć zamknął oczy, pobudzał go, jej zapach, widział wygięte w pożądaniu ciało i czuł jej wbijające się paznokcie. Dokładnie wtedy, jego serce przyspieszało bieg, a on przygryzając wargę, dawał się ponieść tym wizjom. Pozwalał swojemu umysłowi błądzić po jej ciele… Obrazy nachodziły, jeden po drugim. Skutecznie spędzały mu sen z powiek. Tylko jednego nie potrafił znieść… A mianowicie tego, że jego ukochane serce, spoczywa teraz po drugiej stronie, w damskim dormitorium.
Westchnął z trudem i usiadł na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach. Jego współlokatorzy spali twardym, niezmąconym snem. Łapa chyba nawet cicho pochrapywał. Gdyby tylko mógł dotknąć jej skóry… Gdyby tylko mógł, znów posmakować jej ust… Gdyby tylko mógł… Uniósł głowę gwałtownie. Pewna myśl, spadła na niego, jak grom z jasnego nieba. Jak mógł na to nie wpaść wcześniej. Zachichotał cicho. Przecież jest Huncwotem! Jamesem Potterem! Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych! 
Nogi same poprowadziły go do kupki ubrań, leżącej gdzieś na środku pokoju. Klnąc pod nosem zaczął ją rozrzucać. Gdzieś tu przecież musiała być! Tak. Znalazł ją dokładnie po minucie. Nie miał pojęcia, dlaczego leżała na samym dnie. Tak, jak stał, czyli w samych bokserkach i potarganych włosach, wyszedł z sypialni. Pokój wspólny był opustoszały, a oświetlał go jedynie blask księżyca i dogasający płomień z kominka. Podszedł do przeciwległych schodów. Uśmiechnął się łobuzersko i uniósł kawałek ładnego drewna. Bez najmniejszego problemu dostał się na górę. Praktycznie bezszelestnie otworzył drzwi i wszedł do środka.
Rudowłosa przewróciła się na drugi bok. Niesforny kosmyk opadł na jej twarz, drażniąc ją w nos. Marudząc przez sen, odgarnęła go, a na jej ustach wykwitł wspaniały uśmiech. Za pewne musiało jej się śnić, coś naprawdę cudownego. Oddychała równo. Jej klatka piersiowa delikatnie falowała. Wyglądała tak niewinnie i tak bezbronnie. Wyglądała, bo przecież w jej głowie było pełno myśli, pełno słów, które miała wypowiedzieć, które wypowiedziała. Nie wspomnieć o czynach… Nie, Lily Evans zdecydowanie nie była bezbronna, ani tym bardziej niewinna! Ten fakt wywołał u niego jeszcze szerszy uśmiech.
Z bijącym sercem podszedł do jej łóżka. Różdżkę odrzucił gdzieś w bok. Najdelikatniej, jak tylko potrafił, wziął ją na ręce i przesunął trzydzieści centymetrów. Dokładnie tyle, ile potrzebował. Zadowolony z siebie, ułożył się obok niej i szczelnie zasunął kotary. Jej włosy, przyjemnie drażniły jego delikatnie rozpalone ciało. Nie mógł nic poradzić na to, że tak na niego działała.
Nagle dziewczyna ułożyła głowę, na jego klatce piersiowej i mocno się w niego wtuliła. Z czułością głaskał ją po włosach, plecach… Jej ciepło i fakt, że jest tak blisko, działał na niego tak uspokajająco i tak…
Nie mieli pojęcia, że z tego właśnie powodu, za kilka, no… Może kilkadziesiąt minut, rozpęta się prawdziwe piekło i prawdziwa… SENSACJA.
W sąsiednim dormitorium, tak dokładnie nieuporządkowanym, największy śpioch w całym zamku, przeciągnął się i otworzył oczy. Z zażenowaniem i niedowierzaniem zanotował, że do śniadania pozostała jeszcze calutka godzina. Co się z nim dzieje? Odkąd wrócili do Hogwartu, zamieniał się w Remusa! To niedopuszczalne. Promienie słoneczne przebijały się przez zasłonki i delikatnie drażniły jego oczy. Warknął i nakrył twarz kołdrą. Ułożył się wygodnie i czekał na kolejne, niecenzuralne sny ze swoją narzeczoną w roli głównej. Sekunda goniła sekundę, a ta przerodziła się w minutę i już gnała ku pełnej godzinie. Wyplątał się wściekły z pościeli i rozejrzał mściwie po pokoju. Paskudny uśmiech pojawił się na jego zaspanej jeszcze twarzy. Skoro on nie śpi, oni też nie będą!
Otworzyła gwałtownie oczy. Zupełnie tak, jakby słyszała jego słowa. Westchnęła z rezygnacją. W sumie to dobrze, że już nie śpi. Będzie mogła się w spokoju wykąpać. Nucąc pod nosem, zrzuciła pidżamę i pognała pod prysznic. Jak wyjdzie, obudzi dziewczyny. Niech jej nie stękają, że blokuje łazienkę.
Kręcił się zniecierpliwiony. Cholera. Dlaczego w ich sypialni panuje taki porządek?! Przecież pamiętał dokładnie, że ta sterta ubrań była bardziej porozrzucana, a koło czerwonej koszulki Petera, powinna leżeć jego różdżka. Przecież nie może ich obudzić ot tak. To musi być COŚ. Zachichotał na samą myśl. Ach! Zapomniał, że wczoraj tyle się działo, przecież zostawił ją przy łóżku Jamesa. Jeden krok i już był przy niej. Spojrzał niepewnie na łóżko przyjaciela. Zastanawiał się, jak bardzo podobne sny, do jego własnych mu teraz towarzyszą. Uśmiechnął się z satysfakcją i trzymając różdżkę w gotowości, rozsunął zasłonki.
Wyszła okryta jedynie w sam ręcznik. Drugim, osuszała mokre włosy. Rozejrzała się niepewnie. Po krótkim wahaniu, wolała najpierw obudzić Rudą. Ona zawsze miała dobry wpływ na blondynkę. No i zdąży skorzystać z łazienki, zanim Mary zajmie ją na wieki! Uśmiechnęła się pod nosem.
- Lily… - szepnęła konspiracyjnie i podeszła do jej łóżka. – Wstawaj! Mary śpi, zdążysz się wykąpać! – zachichotała.
Nie uzyskała jednak odpowiedzi. No i w sumie się nie dziwiła. Dużo ostatnio przeszła, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło! Pokręciła głową na wspomnienie przyjaciółki w ramionach ukochanego i z ciężkim sercem rozsunęła zasłonkę.
- Lily… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Cały pokój wspólny zwrócił swoje głowy w kierunku owych drzwi. Każdy patrzył z zainteresowaniem, co też mogło się stać. Fakty, przerosły chyba najśmielsze oczekiwania. Czarnowłosy zachichotał, gdy usłyszał ten cudowny dźwięk. Bez problemu rozpoznał swoją narzeczoną. W tym momencie usłyszał kolejne dwa dziewczęce głosiki. Znaczy, że James się znalazł!
James Potter z głuchym łoskotem spadł na posadzkę. W życiu nie miał takiej pobudki! Nawet Syriusz mu takiej nie zgotował. Obolały podniósł się z ziemi i spojrzał prosto w te cudowne, zielone oczy. Błogi uśmiech wpłynął na jego twarz. Nie słyszał już nawet przerażającej awantury, jaką mu robiła dziewczyna najlepszego przyjaciela.

***

Szłam z dziewczynami, na ostatnią w tym dniu lekcje. Beznadziejnie głupio się czułam. W tym momencie, cały zamek mogłam podzielić na chyba sto kategorii. Jedni się do mnie uśmiechali, inny rzucali wściekłe spojrzenia, jeszcze inni, na mój widok zaczynali między sobą szeptać. Westchnęłam. Nie miałam wątpliwości, co do przyczyny takiego zachowania. Dorcas od samego rana zadbała o to, żeby cały zamek wiedział, że James Potter spał u Lily Evans. Darła się chyba przez godzinę, zanim pozwoliła mu wreszcie wyjść, a później zrobiła wykład mi. Teraz zresztą też mi gderała! Byłam już na skraju wytrzymałości. Wzięłam głęboki oddech i już miałam się odezwać, kiedy ktoś zakrył mi usta dłonią i pociągnął za rękę.
Pisnęłam przerażona. Zamrugałam szybko. Dookoła panowała ciemność. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem i jak się tu znalazłam. Serce biło mi jak szalone. Nie mogłam się jednak ruszyć. Ktoś trzymał moje ręce i mocno przypierał do ściany. Jakby z oddali dobiegł do mnie, nawołujący głos Dorcas. Próbowałam się wyrwać, ale uścisk się zwiększył.
- Stęskniłem się… - usłyszałam zmysłowy szept, gdzieś na swoim karku.
Przeszył mnie dreszcz, a całe napięcie zniknęło. Przymknęłam oczy i przestałam się wyrywać. Jego usta delikatnie muskały moją szyję, okolicę ucha, aż w końcu odnalazły moje wargi. Jęknęłam cichutko. Przylgnęłam do niego i z zachłannością oddawałam pocałunki.
- Lily! – w głosie Dorcas pełno było paniki.
- James… - wychrypiałam i odsunęłam się od niego z żalem.
-Daj sobie spokój! Przeżyje, jak się odnajdziesz minutę później… - prychnął i znów zaczął mnie całować. Powoli zaczęłam odpływać. Moja silna wola zaczęła się ulatniać.
- James… - szepnęłam z trudem. – Proszę cię. McGonagall nas zabije…
- Mhm… - mruknął tylko, a jego ręce zaczęły wędrować po moim ciele.
Przeszył mnie dreszcz. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Jego ręce mocno przycisnęły mnie do siebie. Moje dłonie mierzwiły jego włosy. Oddychałam z coraz większym trudem. Wziął mnie na ręce i delikatnie uniósł. Przycisnął mocniej do chłodnej ściany. Oplotłam go nogami.
- No cześć, gołąbeczki! – usłyszałam znajomy głos. Promienie światła wdarły się do środka. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę, mrużąc oczy. – Wiesz, następnym razem, jak porywasz swoją dziewczynę, to uprzedź moją. – zachichotał, a ja poczułam, jak palą mnie policzki.

***

- To jest niedorzeczne! – prychnęłam, a Dorcas znów zachichotała. – No, ale widziałaś jej minę?! Biorąc pod uwagę fakt, że jej usta miały normalny wygląd, mogę założyć, że się z nas śmiała.
- Lily… Każdy kto na niego patrzy w tym momencie, będzie się śmiał! Emanuje od niego taka aura, że trudno jest się nie uśmiechnąć…
- Co masz na myśli?
- On jest szczęśliwy! Po ponad sześciu latach, wreszcie jest z dziewczyną, którą kocha!
- Ale to przecież nie oznacza, że…
- Tak, to właśnie to oznacza! – Dorcas znów się roześmiała. – Nie zapominaj, że to jest James Potter! Huncwot numer jeden!
- Taaa… - westchnęłam i zamyślona ruszyłam za nią.
W pewnym momencie, ktoś na mnie wpadł. Straciłam równowagę i runęłam na posadzkę.
- Lily?! O rany, wszystko w porządku? – usłyszałam spanikowany głos.
Uniosłam głowę i jęknęłam.
- Tak - szepnęłam.
- Jesteś pewna? – zapytał z nutką paniki i kucnął przy mnie. –  Może zaprowadzić cię do Skrzydła Szpitalnego, albo…
- Nie, Michael, wszystko w porządku - mruknęłam i chciałam się podnieść. Wyciągnął dłoń. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Daj spokój, chcę ci tylko pomóc wstać - uśmiechnął się.
Westchnęłam i czując ból w lewym ramieniu, chciałam ją chwycić. Nagle z nikąd pojawił się James. Spojrzał groźnie na Daviesa i odsunął go ode mnie.
- Nie tykaj co nie twoje… - warknął.
Dookoła nas zebrała się już spora grupka gapiów. Michael rozejrzał się niepewnie. Jego wzrok odnalazł resztę Huncwotów. Kiwnął głową i wykonał kolejne trzy kroki w tył. Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam zareagować. Potter kucnął przy mnie i z czułością chwycił moją rękę.
- Uważaj, kochanie… - szepnął i pocałował mnie w nos. – Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.

***

Przemierzałam kolejne alejki między regałami. Palcem błądziłam po krawędziach. Uwielbiałam tu przebywać. Uspokajało mnie to, a w świetle ostatniego wydarzenia, było mi to bardzo potrzebne. Podeszłam do upatrzonego stolika, odłożyłam kolejną książkę i znów zagłębiłam się między lekturami. Im dłużej tu spacerowałam, tym większy spokój mnie ogarniał. Zapach pergaminu i promienie słoneczne wpadające do tego ogromnego pomieszczenia, potrafiły zdziałać cuda.
W pierwszej chwili, kiedy szok już przeminął, byłam wściekła na Jamesa. Nie miał prawa tak potraktować Daviesa! Przecież nie byłam niczyją własnością. Chociaż z drugiej strony byłam bardziej Jamesa, niż Michaela. Jakby się głębiej zastanowić, to przecież Potter miał powód żeby tak zareagować. Szukający Krukonów, był przecież jednym z głównych problemów. Dawno temu, spowodował, że praktycznie się rozeszliśmy… Później ta akcja na balu…
Westchnęłam i chwyciłam kolejne, ostatnie dwie książki i zaczęłam wracać do stolika. Tak. Zdecydowanie rozumiałam reakcję Jamesa. Chociaż z drugiej strony… Gdyby nie Michael, pewnie nigdy nie zaczęłabym normalnie rozmawiać z Potterem. Uśmiechnęłam się szeroko i oparłam o regał. Przy moim stoliku, siedział nie kto inny, jak najprzystojniejszy szukający stulecia. Przeglądał leżące na nim książki, a na jego twarzy, malował się wyraz niedowierzania.
- Zostaw. I tak nie zrozumiesz, ani słowa – zachichotałam i zatrzasnęłam książkę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się czarująco.
- Mam nadzieję, że robisz tu tylko porządki…
- Nie, James, ja je wypożyczam – rzuciłam krótko i zaczęłam je układać.
- Co robisz? – zapytał zszokowany.
- Wypożyczam. To się właśnie robi, jak się chce zdać OWTMy, wiesz? – zapytałam siląc się na powagę.
- Chcę zdać te piekielne egzaminy, ale mam ważniejsze i lepsze rzeczy do robienia niż te kilka książek… - mruknął i podniósł się z miejsca. Spojrzał na mnie łobuzersko.
- Taak? A jakie? – zapytałam i oparłam się dłońmi o stolik.
- Mmm.. Mam zamiar porwać swoją dziewczynę… - wyszeptał i również się pochylił. Nasze usta dzieliły milimetry, wstrzymałam oddech.
- No to miłej randki – stwierdziłam, nagle się prostując. – Ja mam zamiar przeczytać chociaż do połowy jedną z nich.
- No chyba sobie żartujesz?! – krzyknął oburzony.
- Nie – roześmiałam się na widok jego miny i chwyciłam książki.
- Chcesz mi powiedzieć, że zamiast spędzić wieczór ze mną, zaszyjesz się w dormitorium i będziesz czytać coś, co znasz na pamięć?! – na jego twarzy malowało się niedowierzanie.
- Powiedziałam, że będę czytać, a nie że nie spędzę wieczoru z tobą… - wyszeptałam mu do ucha i ruszyłam do pani Pince.
- Daj, pomogę ci… - mruknął.
Spojrzałam na niego uważnie. W oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk. Wyjął mi książki z rąk, a moją dłoń schował w swojej. Zafascynowana, dałam się poprowadzić. Cały Potter…

***

Siedzieliśmy w pokoju wspólnym. Jak zwykle zajmowaliśmy kanapy, najbliżej kominka. Siedziałam z książką w ręku, oparta o tors Jamesa i nie mogłam się skupić. Mało tego, że chłopak co chwilę zadawał pytanie „Ciekawa chociaż”, to jeszcze ludzie dookoła nas bezustannie szeptali na nasz temat.
- Ciekawa chociaż? – znów wymruczał mi do ucha.
Westchnęłam i odrzuciłam książkę na stolik. Przecież w taki sposób niczego się nie dowiem! Odwróciłam się do Jamesa i złożyłam na jego ustach, niewinny pocałunek. Przyciągnął mnie mocniej do siebie. Usiadłam na nim okrakiem. Usłyszałam kaskadę wzburzonych okrzyków, a po nich histerię i trzaskanie drzwi sypialnianych. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zdajecie sobie sprawę, że właśnie złamaliście masę damskich serce? – zachichotała Dorcas i opadła na fotel.
- Tak, to w iście huncwockim stylu – roześmiał się Syriusz i usadowił ją na swoich kolanach.
- Biedactwa… - westchnęła, rozglądając się z troską po pomieszczeniu.
Spojrzałam na nią uważnie. James objął mnie w tali i mocno do siebie przytulił.
- Na waszym miejscu, to bym uważała… - szepnęła Dorcas konspiracyjnie.
- Dlaczego? – zapytałam zaskoczona.
- No wiesz… Idą walentynki. Nie zdziwiłabym się, gdyby próbowały go poderwać.
- Ależ niech próbują! Nie dam się… - szepnął i pocałował mnie z czułością.
- Ta… Chyba, że podadzą ci eliksir… - westchnęła teatralnie
James spojrzał spanikowany na przyjaciela. Roześmiałam się głośno i znów ułożyłam na kanapie.
- Walentynki to takie bezsensowne święto – prychnął wściekły.
- Taaa… Coś w tym jest. – zawtórował mu Black.
- Słucham?! – krzyknęłam razem z Dorcas.
- Oj Lily… - jęknął. Black skulił się w fotelu, pod wpływem spojrzenia narzeczonej.
Zerwałam się z kanapy i spojrzałam na niego mrużąc oczy.
- Bezsensowne?
- Tak! – westchnął, spojrzałam na Dorcas porozumiewawczo.
- BEZSENSOWNE?!
- Kochanie… - szepnął i złapał mnie za obie dłonie. – Oczywiście, że bezsensowne… - i zanim mu przerwałam, dopowiedział. – Bo ludzie powinni się kochać przez cały rok, a nie tylko czternastego lutego... – szepnął i podał mi czerwoną różę.

***

Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej słońca i znacznie mniej zimna. Nie sprawiło to jednak, że błonia przestały być srebrzysto białe. Z entuzjazmem stwierdziłam, że dzisiaj sobota! Nie chcąc marnować czasu, podniosłam się z łóżka i weszłam do łazienki. Nie obchodziło mnie, że jest wcześnie. Wręcz przeciwnie! Zanim reszta się obudzi, ja już będę po śniadaniu i przy odrobinie szczęścia, trochę poczytam. Z szerokim uśmiechem, tak cicho, jak potrafiłam, opuściłam dormitorium i udałam się do Wielkiej Sali.
Nie przeszkadzało mi już, że wszyscy dziwnie na mnie patrzą. Tak, jak się spodziewałam. Mój oficjalny związek z Jamesem, wywołał rewolucję. Nie wiedziałam, czy płakać, czy się cieszyć z powodu złośliwych komentarzy. Najważniejsze dla mnie było to, że jestem z ukochaną osobą. Szepty, które nam towarzyszyły, nieustannie od moich urodzin, w końcu kiedyś ustaną.
Zeskoczyłam z ostatnich trzech stopni i pewnym krokiem ruszyłam do stołu. Z zaskoczeniem, że James już przy nim siedzi. Głowę opierał o rękę, usta miał lekko rozchylone, a oczy przymknięte. Włosy, jak zwykle, w artystycznym nieładzie. W wolnej ręce, trzymał widelec, którym bezwiednie błądził po talerzu. Uśmiechnęłam się złośliwie. Skradając się, podeszłam do niego. Wciągnęłam powietrze i z trudem pohamowując śmiech, trąciłam go w rękę. Nie wiedziałam, jak to się stało, ale dosłownie chwilę później jego głowa, wylądowała w talerzu.
- Lily!
Wybuchłam śmiechem. Spojrzał na mnie z żalem i zdenerwowany zaczął ścierać kawałki jajka.
- Co tu robisz w środku nocy? – zapytałam, siadając obok niego i sięgając po tosty.
- Czekam, aż te lenie zwloką się na dół – burknął i pocałował mnie w nos.
- Lenie?
- Tak, mam tu na myśli naszą drużynę. – westchnął.
- Zdajesz sobie sprawę, że jest środek zimy? – zapytałam delikatnie przerażona. – Masz zamiar iść i z nimi trenować w taką pogodę?
- A czemu nie? Zdajesz sobie sprawę, że za chwile śnieg stopnieje, a my będziemy grać dalej? Nie możemy sobie pozwolić na przegraną! – warknął, patrząc groźnie na siedzących niedaleko pałkarzy.
Oboje pokręcili głowami i zaczęli rozmawiać między sobą. Westchnęłam i wyjrzałam przez okno. Na szybie rozbijały się kolejne płatki śniegu. Były niesamowicie duże, a promienie słońca, powodowały, że drobinki lodu w cudowny sposób błyszczały. Wspaniała pogoda. Ale na Merlina, nie na trening quidditcha! Znów przyjrzałam się uważnie chłopakom. Dłubali widelcami w swoich jajecznicach. Miny mieli niezadowolone. Nie dziwiłam się im. Potter chyba postanowił z nimi ćwiczyć, przez cały dzisiejszy dzień. Zwłaszcza, że nie było jeszcze ósmej i chyba jako jedyni z naszego domu, już byliśmy w Wielkiej Sali. Jeden z panów podniósł wzrok. Uśmiechnęłam się do niego współczująco. Niestety, nie odwzajemnił go. Wykrzywił tylko usta w ironiczny sposób i znów zaczął rozmowę z kolegą. Zdenerwowało mnie to. W końcu James jest kapitanem. Zależy mu na zwycięstwie. Przesadza. Musiałam się z nimi zgodzić, ale co ja mam z tym wspólnego?!
I nagle mnie oświeciło. Spojrzałam uważnie na Rogacza i uśmiechnęłam się zalotnie. Chyba tego nie zauważył. Znów oparł głowę na ręce i na wpół śpiąco grzebał w talerzu. Przybliżyłam się do niego i delikatnie musnęłam jego kark. Zadrżał i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Puściłam do niego oczko i wymruczałam do ucha:
- Nie uważasz, że masz lepsze rzeczy do robienia, niż użeranie się z nimi przez pół, tak pięknego dnia? – musnęłam ustami, płatek jego ucha.
Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam na niego uważnie. Zamknął oczy i oddychał nierówno.
- Ja… - wychrypiał, ale już go nie słuchałam.
Ruszyłam w kierunku drzwi. Będąc mniej więcej w połowie drogi, odwróciłam się i spojrzałam na niego zalotnie. Na zrozumienie całej tej sytuacji, potrzebował jeszcze trzydziestu sekund. Zerwał się z miejsca, powiedział coś do chłopaków i ruszył w moją stronę. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam wspinać po schodach. Nagle jego ręce objęły mnie w tali. Poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi.
- Jak tak za tobą idę i patrzę, to aż mi się w głowie kręci… - wymruczał.
Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Spojrzał na mnie speszony. Kilkoro uczniów przyglądało nam się z zaciekawieniem. Z czułością zmierzwiłam mu włosy, a następnie chwyciłam za rękę i… Zaprowadziłam do biblioteki.

3 komentarze:

  1. No nie wierzę... Na serio? Do biblioteki? A chłopak tak się napalił ;)
    Świetny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, ostatnie zdanie najlepsze. Coś czuję, że nie wyspie się dzisiaj. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, to go lily wrobila. A tak sie bierzemy cieszył

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy