[muzyka]
Dzisiejszy poniedziałkowy poranek nie różnił się niczym od tego, który był w zeszłym tygodniu. Podczas śniadania rozmawiano już tylko o finałowym meczu quidditcha, który wyznaczono na połowę maja, a więc za równe trzy tygodnie. Do tego czasu zaplanowano co tygodniowe rozgrywki, które miały wyłonić ostatecznych finalistów. Atmosfera pomiędzy domami jak zwykle delikatnie zgęstniała, ale na szczęście nie osiągnęła zenitu. Pojawiały się pojedyncze wypadki, a zawodnicy dokuczali sobie nawzajem, ale można śmiało stwierdzić, że owe zachowania mieściły się w granicach normy.
Dzisiejszy poniedziałkowy poranek nie różnił się niczym od tego, który był w zeszłym tygodniu. Podczas śniadania rozmawiano już tylko o finałowym meczu quidditcha, który wyznaczono na połowę maja, a więc za równe trzy tygodnie. Do tego czasu zaplanowano co tygodniowe rozgrywki, które miały wyłonić ostatecznych finalistów. Atmosfera pomiędzy domami jak zwykle delikatnie zgęstniała, ale na szczęście nie osiągnęła zenitu. Pojawiały się pojedyncze wypadki, a zawodnicy dokuczali sobie nawzajem, ale można śmiało stwierdzić, że owe zachowania mieściły się w granicach normy.
Gdzieniegdzie można było dostrzec uczniów spisujących lub na
szybko kończących swoje prace domowe. Nauczyciele przechodzili samych siebie,
jeśli chodzi o wymyślanie zadań domowych, a także tematów następnych zajęć.
Nawet najwybitniejsi zaczynali mieć problemy z bieżącym materiałem i coraz
większe trudności z jego powtarzaniem.
W odległym kącie dostrzegła również Ślizgona, który zajmował się
sprzedażą nielegalnych dopalaczy, wspomagaczy, talizmanów pomagających w uczeniu,
a także samopiszących i samopoprawiających piór. Westchnęła z pogardą. Gdyby
tylko udało jej się złapać go na gorącym uczynku! O ile starsi uczniowie
wiedzieli, że to sterta kłamstw i bezużytecznych przedmiotów, o tyle
pierwszoklasiści robili zakupy bez przerwy i za żadne skarby nie dali sobie
przetłumaczyć, że i bez tego dadzą sobie radę.
Po drugiej stronie, niedaleko niej siedzieli Huncwoci. Jeden
wyglądał na przerażonego, jeden ze znudzeniem wpatrywał się w książkę, a
pozostała dwójka pochylała się nad jakimś pergaminem. Zmrużyła oczy i zaczęła
im się uważniej przyglądać. Od sobotniego szlabanu zachowywali się bardzo
nienaturalnie. Nie urządzili ani jednej imprezy, nie rozrabiali, nie zarobili
żadnego szlabanu, a co było najdziwniejsze, coraz częściej łapała ich na tym,
że siedzieli w kącie nad pergaminem otoczeni masą książek. W pierwszej chwili
była pewna, że próbują odtworzyć swoją cenną mapę, ale kiedy udało jej się do
nich podejść na tyle blisko, że była w stanie odczytać koślawe pismo Jamesa zrozumiała,
że na owym pergaminie rysują tylko jakieś kreski, a nad nimi dopisują dziwne
inkantacje. Delikatnie ją to zaniepokoiło. Była niemalże pewna, że z tego
wyniknie coś okropnego. Nie miała tylko pojęcia, jak ich od tego odciągnąć.
W pewnej chwili James uniósł głowę i rozejrzał się niepewnie
dookoła. Jego oczy napotkały Rudą, a na ustach pojawił się ogromny uśmiech.
Spłonęła rumieńcem i szybko powróciła do swojej owsianki. Zachowywała się jak
totalna idiotka! Powróciły jej nawyki sprzed roku, a przecież gdyby tylko
wykonała jeden gest, to ponownie byliby szczęśliwą parą. Posłała mu krótkie
spojrzenie. Rogacz tłumaczył coś zawzięcie Blackowi. Włosy opadły mu na czoło,
a oczy świeciły się z podniecenia.
Tylko czy ona chciała z nim być? Zauważyła, że jak ze sobą nie są,
jest im zdecydowanie lepiej. Nie krzyczała na niego, nie czepiała się o każdą
bzdurę i nie próbowała go zmienić na siłę. Po prostu akceptowała go takim,
jakim jest naprawdę – nieznośnym, uroczym huncwotem, który nigdy się nie
zmieni. Potrafiła się z nim śmiać, wygłupiać i robić rzeczy, które normalnie by
ją denerwowały i o które kłóciliby się tygodniami. Nie miała pojęcia, co wpływa na jej zachowanie,
ale będąc z nimi po prostu nie umiała odpuścić! Musiało być idealnie.
Gdzieś u góry rozbrzmiał dzwonek, brutalnie informując o tym, że
muszą udać się na pierwszą w tym dniu lekcję. Mina jej zrzedła. Chociaż z
transmutacją ludzką radziła sobie coraz lepiej, to i tak miała sporo trudności.
Odsunęła miskę, sprawdziła, czy ma dokładnie wszystko, czego potrzebuje i
ruszyła do drzwi. Jako jedyna z ich grupy. To był ich odwieczny problem. Ona -
idealna, wzorowa uczennica, która nie toleruje niepunktualności i oni - banda
uwielbiających się spóźniać łobuzów. Westchnęła. Jeszcze nie tak dawno temu
James powlókłby się za nią wiedząc, że jak tego nie zrobi, to na niego
nawrzeszczy. Zresztą, czym ona się przejmuje? Od blisko miesiąca nie trzyma się
z przyjaciółmi, mają prawo robić, co tylko zechcą! Zawsze mieli...
- Ej, Evans! – Jego krzyk było słychać chyba w całym zamku.
Odwróciła się i rozejrzała dookoła. Stała już co prawda na ósmym
schodku, ale poza kilkunastoma uczniami nie dostrzegła tego, kogo dostrzec
chciała... I nagle, dysząc, powoli wybiegł z Wielkiej Sali i spojrzał na nią
roześmianymi oczami. Na chwilę zapanowała cisza. Czekał, wyraźnie na coś
czekał.
- Czego chcesz, Potter? – warknęła, tłumiąc w sobie śmiech.
- Umówisz się ze mną, Evans? – wyszczerzył zęby w uśmiechu i
poczochrał sobie włosy.
Zachichotała. Zresztą nie ona jedna. Od ubiegłej soboty ponownie
katował ją owym zapytaniem i, o dziwo, wcale jej to nie denerwowało tak jak
poprzednio!
- Zapomnij – uśmiechnęła się słodko i odwróciła na pięcie.
- Ej! – krzyknął za nią wyraźnie rozczarowany. – A gdzie „Potter”?
***
- Musicie się bardziej skupić. Skoncentrujcie się tak mocno, jak
tylko potraficie. Starajcie się dostrzegać tylko i wyłącznie twarz, która jest
przed wami, a następnie dajcie się ponieść wyobraźni. Niech w waszej głowie
uformuje się nowa osoba, a kiedy to nastąpi, wypowiedzcie formułę. – McGonagall
chodziła między nimi i co jakiś czas dopowiadała instrukcje.
Partnerką Rudej była jakaś Krukonka. Na dzisiejszą lekcję Mary
postanowiła przyłączyć się do Dorcas. Nie miała do niej pretensji. Była między
młotem a kowadłem. Nie miała z nimi zwady, a swój czas chciała podzielić
sprawiedliwie. Od przeszło piętnastu minut wpatrywała się w ciemnowłosą
dziewczynę i usilnie próbowała zmienić jej włosy na rude. Nic jej nie
wychodziło! Ani loki, ani zmiana koloru, ani ich skrócenie czy wydłużenie, a
przecież na poprzedniej lekcji bez problemu przemieniła Mary!
- Pani profesor? – jęknęła i spojrzała na nauczycielkę z
rezygnacją. – Czy transmutowanie osoby o ciemniejszych włosach jest trudniejsze
od blondynek?
McGonagall spojrzała na nią jak na idiotkę, a gdzieś z prawej
strony usłyszała prychnięcie. Nie musiała patrzeć w tamtym kierunku. Przed
Dorcas siedziała aktualnie czarnowłosa zjawa, a nie blondwłosa piękność.
- Panno Evans, zasada transmutacji jest dokładnie taka sama. Nie
ma znaczenia, czy osoba, która znajduje się przed panią jest ruda, czarna czy
ma blond włosy. Musisz wykonać dokładnie te same ruchy i czynności, a wszystko
zaczyna się od twojej głowy i wyobraźni.
- Rozumiem – westchnęła i ponownie przyjrzała się swojej
partnerce.
Czarne, sięgające ramion włosy. Biała, delikatnie wychudzona
twarz, sińce pod oczami. Zamknęła na chwilę powieki. Jej oczom ukazała się
okrągła, delikatnie grubsza twarz otoczona kręconymi, lokowanymi włosami.
Delikatnie zadarty nos pokrywała niezliczona masa piegów. Westchnęła i szepnęła
inkantację. Kiedy otworzyła oczy, jej oczom ukazało się dokładnie to, co sobie
wyobraziła.
- Jest! – krzyknęła rozentuzjazmowana. – Hej! – Efekt trwał
trzydzieści sekund.
Z nieznanych przyczyn zaklęcie zaczęło się cofać. Po raz kolejny
tego dnia! Machnęła zawzięcie różdżką, a dziewczyna ponownie zmieniła swą
postać na kilka sekund. Ponowne machnięcie. To samo. I znów machnęła. I znów. I
ponownie. I jeszcze raz. I kolejny. Jej włosy się skręciły, policzki
poczerwieniały. Zrobiło jej się gorąco, a determinacja rosła z każdą sekundą.
Zrobi to. Udowodni wszystkim, że potrafi! Kolejne machnięcie i ponownie ten sam
efekt. Warknęła i opadła na krzesło zrezygnowana. Była bliska łez. Tu i tam
słyszała śmiech. Rozejrzała się po klasie. Innym szło znakomicie, tylko ona
miała jakieś dziwne problemy. Tknięta przeczuciem rozglądała się dalej.
Niedaleko niej James i Syriusz tarzali się ze śmiechu. Wbrew
pozorom w ich wyglądzie nie było nic, co mogłoby wywołać taki napad. Była
ciekawa, co ich tak rozbawiło. Różdżkę nadal miała wycelowaną w swoją
partnerkę. Pomyślała inkantację. Wyczuła, że zaklęcie zadziałało, ale nim
zdążyła się odwrócić, aby spojrzeć na efekt, Black uniósł swoją, wycelował w
ich stronę i krotko machnął. Następnie oboje z Jamesem wybuchnęli śmiechem.
Odwróciła głowę. Dziewczyna wyglądała tak, jak się spodziewała, że wyglądać
będzie. Żadnych zmian. Ponownie machnęła, zaklęcie zadziałało, spojrzała na
panów. Rogacz zachichotał i z trudem wycelował. Dziewczyna ponownie wróciła do
swojego naturalnego wyglądu. Zrodziła się w niej nieposkromiona wściekłość.
Miała ochotę wstać, podejść do nich i cisnąć w nich zaklęciami, ale w jej
głowie zrodził się inny plan. Westchnęła teatralnie, wykrzywiła usta w podkówkę
i jęknęła.
- Poddaję się!
Jej partnerka kiwnęła głową i uniosła swoją różdżkę. Kątem oka
dostrzegła, że James z Blackiem ocierali łzy, a następnie przystąpili do
transmutacji siebie nawzajem. Uśmiechnęła się złośliwie.
Reszta lekcji minęła bez większych zmian. Kilkakrotnie próbowała
przemienić swoją partnerkę. Za każdym razem działo się dokładnie to samo, a
chwilę później panowie tłumili śmiech. Była już w stu procentach pewna, że to
oni cofają zaklęcie. Cierpliwie odczekała do końca lekcji.
- Dwie rolki pergaminu na temat transmutacji ciała. Od przyszłych
zajęć zajmiemy się zmianami wzrostu, tęgości i tego typu rzeczami. Przygotujcie
się! – zarządziła profesorka i zakończyła lekcję.
Uczniowie zaczęli się zbierać. W całym tym zamieszaniu, nikt nie
dostrzegł jak unosi różdżkę i szepta inkantację.
Szli korytarzem i wesoło gawędzili na temat zbliżającego się
sobotniego meczu. Gryfoni przeciw Puchonom. James puszył się jak paw, mierzwił
włosy i głośno chwalił się kolejnymi kombinacjami, których nauczył swoją
drużynę. Black szedł delikatnie z przodu, a pochód, jak zawsze, zamykał Remus z
nosem w książkach i Peter z paczuszką słodyczy. Kierowali się na kolejną
lekcję. W pewnym momencie Black wybuchnął śmiechem. W drzwiach napotkał pewne
utrudnienie. Rudowłosa piątoklasistka właśnie wychodziła z lochów. Chciała
wyminąć Łapę, ale wybierali dokładnie tą samą opcję w tym samym czasie. W końcu
chwycił ją za ramiona, delikatnie przytrzymał, a następnie ją wyminął.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i popatrzyła na niego w dziwny sposób. Jakby
delikatnie przerażona. Z wyraźną ulgą pognała w kierunku klatki schodowej.
Syriusz oparł się o ścianę i odprowadzał ją wzrokiem.
- Idziesz? – usłyszał ponaglający głos przyjaciela.
- Ta dziewczyna jest wyjątkowa! – rozmarzył się i ruszył za
resztą.
Przed klasą zgromadził się już spory tłum Gryfonów. Ruda stała
nieopodal. Na jej twarzy widać było triumf. Jej oczy delikatnie płonęły, a ręce
miała skrzyżowane na piersi.
- Oczywiście, jedyna, której nie przelecisz – uśmiechnęła się
sztucznie.
Spojrzał na nią delikatnie zmieszany.
- Dlaczego?
- Bo więcej na ciebie nie spojrzy! – oznajmiła, podała mu
lusterko, a następnie jako pierwsza weszła do klasy.
Profesor właśnie im otworzył. Tłum wybuchł śmiechem. Łapa spojrzał
na Jamesa i zrozumiał, z czego się śmieją. Jego przyjaciel miał pełny makijaż,
a jego włosy były teraz długie, lśniące i... czerwone! Rzucił mu lusterko, a
ten mu je odrzucił, nadal turlając się ze śmiechu. Tknięty przeczuciem uniósł
je do góry i wybałuszył oczy. Jego twarz była niesamowicie podobna do twarzy
skrzata domowego. Długie uszy, spiczasty nos i wielkie, wyłupiaste oczy. W
dodatku nie miał włosów, nie licząc trzech, które znajdowały się na samym
czubku i tych, które... wystawały z jego nosa.
***
- Kochani, skupcie się! Źle uważone Veritaserum może wywołać poważny
uszczerbek na zdrowiu!
Profesor Slughorn od przeszło trzydziestu minut próbował ich
przekrzyczeć. Zajmowali się ważeniem tego eliksiru już kilka tygodni.
Poszczególne etapy musiały być bowiem przeprowadzone w poszczególnych fazach
księżyca. Nie miała ochoty marnować okazji na wybitny. Zawsze była dobra w
eliksirach, ale bardzo rzadko lepsza od Severusa. Wykonywał mikstury szybciej,
lepiej i sprawniej. Dosłownie jakby korzystał z innych instrukcji niż te, które
znajdują się w książce. Teraz też był o dwie wskazówki do przodu. Jęknęła i
coraz bardziej spanikowana zaczęła siekać składniki.
Odwróciła się tylko na moment. Chciała wyjąć z torby pióro, aby
zaznaczyć, w którym miejscu się znajduje. Wydawało jej się, że nie dodała
jednego składnika chociaż dokładnie pamiętała moment, w którym go ucierała.
Wyprostowała się, zarzuciła włosy na plecy i otworzyła recepturę, aby
prześledzić ją raz jeszcze. Według koloru wywaru była... dużo wcześniej, niż
przypuszczała, a od Severusa dzieliły ją nie dwie, a dwanaście linijek! Przez
moment wpatrywała się w swój kociołek z niedowierzaniem, a następnie pognała po
brakujące składniki i z prędkością światła zaczęła je siekać. Już miała je
dodać, ale ostatki świadomości podpowiedziały jej, że zrobi błąd. Eliksir miał
kolor blado fioletowy, co oznaczało końcowy etap warzenia. Zgłupiała. Odstawiła
na bok przygotowane składniki i ponownie poleciała po te, których jej
brakowało, ale nim zaczęła je przygotowywać, spojrzała na eliksir. Wszystko
było w porządku. Spojrzała wobec tego na zegarek i jęknęła w duchu. Miała pół
godziny na wykończenie. Severus już siedział i mieszał tylko raz po raz, aby
nie przypalić swojego ukończonego dzieła. Kroiła, ugniatała, miażdżyła, aż
wreszcie była gotowa, aby dodać ostatnie składniki. Brakowało jej już tylko
jednego, malutkiego dodatku i skończy. Jako druga, ale jednak skończy. Patrząc
na resztę, była delikatnie z przodu. Chociaż Potterowi też szło całkiem nieźle.
Kolor jego eliksiru był niemalże identyczny jak jej, brakowało mu tylko trzech
ruchów w prawo i jednego w lewo, a także będzie kończyć. Pochwyciła małą fiolkę
i powróciła do swojego stanowiska, przysunęła miseczkę, ale składniki, które
szykowała przez ostatnie piętnaście minut po prostu się rozpłynęły! Otworzyła
buzię w zdziwieniu i rozejrzała dookoła.
- Mogę? – Usłyszała tuż przy swoim uchu. Rogacz stał przy niej z
niewinnym uśmiechem i wyciągnął rękę po fiolkę.
Automatycznie ścisnęła ją mocniej. On nie mógł skończyć przed nią!
To jest po prostu absurdalne i niemożliwe! Szukała pomocy po klasie. Minuty
ciągły się w nieskończoność.
- Lily? Potrzebuję tego składnika, aby ukończyć swój eliksir.
Wyglądał na lekko podenerwowanego. Niechętnie oddała mu swoją
zdobycz. Zostały trzy minuty, nie zdąży. Po raz pierwszy od pamiętnej lekcji na
drugim roku, nie zdąży uwarzyć eliksiru! Odprowadziła Jamesa wzrokiem,
patrzyła, jak dodaje kilka kropel do kociołka. Wywar zawrzał, zabulgotał, a
jego kolor zmienił się na przezroczysty. Rogacz podniósł się z miejsca i
ruszył, aby odłożyć fiolkę. W jej głowie zaświtała pewna myśl. Rozejrzała się
po klasie. Każdy był pochylony nas swoim kociołkiem, w pośpiechu dodając
ostatnie składki.
- Koniec! Zaraz zobaczymy, co wam powychodziło! – Klasnął w dłonie
uradowany Slughorn i zaczął krążyć między uczniami.
Przygryzła wargę, kiedy pochwalił Severusa i ruszył w jej
kierunku. Na samym końcu zawsze podchodził do Jamesa. Widząc efekty, które
dawał źle uważony eliksir, lepiej się zapamiętywało uwagi, a eliksiry Rogacza
idealnie się do owych demonstracji nadawały. Pochylił się nad kociołkiem Rudej,
a James niespokojnie wiercił się na swoim miejscu.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! – pochwalił ją. – Idealna
konsystencja, idealnie dobrane składniki i idealna barwa! Można rzec, że, jak
zawsze, tylko odrobinkę brakuje ci, aby wyprzedzić Severusa! – zachichotał i
ruszył w kierunku Jamesa.
Jego oczy były wielkie jak spodki, a na twarzy malowało się
niedowierzanie.
- Och! Pan Potter po raz pierwszy był bliski ukończenia swojego
eliksiru! Wystarczyło dodać kilka składników, a ukończyłby pan na czas. Pięć
punktów za niesamowite postępy!
Rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie zaczęli się zbierać. Pochwycił
swoją torbę i podszedł do Rudej.
- Jak to jest możliwe?
- Co? – Udała, że nie wie, o czym mówi.
- Byłem lepszy od ciebie! Zabrałem ci składnik, a następnie
odniosłem na miejsce. Nie dodałaś go, a eliksir był idealny! Jak to jest
możliwe? – wyjąkał.
- Nie mam pojęcia. – Uśmiechnęła się słodko i wskazała jego
stanowisko. – Nie posprzątałeś.
- Jak to jest możliwe?! – warknął, tracąc panowanie nad sobą, ale
ona już była przy drzwiach.
Wściekły odwrócił się na pięcie i powędrował, aby posprzątać.
- Aha, Potter? – krzyknęła, a na jej twarzy wykwitł złośliwy
uśmieszek. – Jak pozmywasz, to oddaj mi miskę, dobrze?
I opuściła klasę, pozostawiając go w głębokim szoku.
***
Na zaklęciach ukradkiem wypowiadała formułki, zanim uczynił to
James. Kiedy się zorientował, leżała w porozkładanych dla bezpieczeństwa
poduszkach i śmiała się w głos, trzymając się za brzuch. Przez chwilę
zastanawiał się, co ma zrobić, a później przyłączył się do niej.
W bibliotece lewitował książki, które aktualnie chciała pochwycić,
a podczas obiadu przemienił sok w wino. Nie przewidział tylko, że kiedy weźmie
je do ust, natychmiast wypluje. Siedział naprzeciwko...
W pokoju wspólnym spowodował, że znikł jej stolik, a książki,
które chciała na nim położyć rozsypały się po podłodze. Odwdzięczyła się tym,
że usunęła fotel w ostatnim momencie, a dwa dni później rzuciła zaklęcia na
schody do ich dormitorium. Kiedy był na ostatnim schodku, wywinął orła i
zjechał z nich na sam dół.
Na kolejnych eliksirach rzucił zaklęcie na jej kociołek, aby
oddawał wszystko, co do niego wrzuci. Ona natomiast co chwilę lewitowała jego
składniki, wobec czego biegał po całych lochach, aby je odzyskać – były to bowiem
resztki w zapasach profesora, a on takich nie posiadał. W końcu się wkurzył,
podszedł do jej stanowiska i przeniósł ją do siebie, a sam zajął jej miejsce.
Było to tuż przed dzwonkiem, a profesor nie mógł się nadziwić, że przygotował
eliksir tak perfekcyjnie. Ciut wcześniej na transmutacji przemienił ją w
mężczyznę pokroju Vernona, a na jednym z korytarzy obsypał jakimś proszkiem,
który sprawił, że świeciła się jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana przez następne
dwadzieścia cztery godziny. Podobno usłyszał, z jakim entuzjazmem opowiada o
tej bajce Mary. Nie pomógł nawet prysznic i tona żelu pod prysznic.
Czuła się fantastycznie. Owszem, dokuczali sobie nawzajem, ale, ku
jej zdziwieniu, sprawiało jej to nieopisaną radość! Wręcz wyczekiwała w
napięciu, kiedy jej „odda” i sama szukała kolejnego kawału. Nauczyciele
załamywali ręce, a uczniowie uważniej ich obserwowali, chcąc wychwycić moment,
kiedy zacznie się przedstawienie. Mało tego, kilkanaście tysięcy razy w ciągu
dnia słychać było, jak drze się na cały zamek „umówisz się ze mną, Evans?”. W
sobotę, tuż przed meczem, wzmocnił swój głos zaklęciem i wleciał na miotle do
dormitorium dziewcząt. Jej sen trwał jeszcze tylko pięć sekund. Wydarł jej się
wprost do ucha, a kiedy zebrała się już z podłogi, wyleciał z sypialni. Goniła
go w piżamie po samą Salę Wyjściową.
Mecz trwał dosłownie trzydzieści minut. James pobił swój własny
rekord i ledwo się rozkręcili, a już było po wszystkim. Z ulgą przywitała
sobotnie popołudnie. Była totalnie wyczerpana. Musiała się pilnować na każdym
kroku, aby nie wpaść w pułapki. Słońce za oknem świeciło zdecydowanie za mocno
jak na koniec kwietnia. Pochwyciła więc swoje książki i udała się z Mary na
błonia. Przysiadły niedaleko jeziora. Mary natychmiast zdjęła ubrania i ułożyła
się na trawie w stroju kąpielowym. Niedaleko nich siedziały Dorcas z Marleną i
podobnie jak Mary postanowiły odłożyć naukę, a w zamian za to delikatnie się
opalić. Po drugiej stronie jeziora, James z Blackiem nad czymś się naradzali.
Nie było z nimi Remusa. Poprzedniego wieczoru zabrali go do kryjówki. Jak
każdego miesiąca... Westchnęła i ponownie utkwiła wzrok w podręczniku leżącym
przed nią. Słońce odbijało się od białych kartek, rażąc ją w oczy. Spojrzała
niepewnie na zaróżowioną od promieni Mary. Uśmiechnęła się, a następnie
odrzuciła książki i położyła obok niej. W jej głowie tłukła się myśl, że
prawdopodobnie zwariowała albo właśnie zamienia się w nieodpowiedzialnego
Huncwota. Ich błogie lenistwo nie trwało jednak długo. Jamesowi znudziło się
granie niewiniątka. Wyjął swoją różdżkę i cisnął w nie wodą. Pisnęły przerażone
i poderwały się z miejsca. Oboje z Blackiem turlali się w trawie, ocierając łzy
śmiechu. Nie mogła pozostać im dłużna, prawda?
***
Na szybko starała się odrobić
jedną z prac domowych. Jej idealnie poukładane życie nagle zmieniło się w istny
chaos. Wyuczone nawyki odeszły w kąt, a jedyne, co sprawiało jej teraz radość,
to były owe zaczepki ze strony Jamesa. Nauczyła się już nawet cierpliwie
odpowiadać „spadaj, Potter”. I chociaż stosunki pomiędzy nimi wcale nie uległy
poprawie, to czuła, że są na dobrej drodze. Co prawda z każdym z Huncwotów
rozmawiała już miarę normalnie, ale do tej pory nie powrócili do wspólnego
spędzania wieczorów czy też przerw pomiędzy lekcjami. Owszem. Siedzieli
niedaleko siebie, wręcz w ścisłym kręgu, ale nigdy nie rozmawiali bezpośrednio
ze sobą. Było tak, jak teraz, a właściwie, jak bardzo dawno temu. Mary malowała
paznokcie, chcąc „poskromić” swój stres i niepokój o Remusa. Dorcas paplała z
Marleną, Peter wcinał słodycze i przyglądał się każdemu po kolei, Black
przysypiał na jednym z foteli, a ona kończyła wypracowanie. Czuła, że lada
moment ktoś sobie przypomni o wygranej i rozpocznie się impreza. Postawiła
ostatnią kropkę, przyjrzała się całości i schowała rulonik do torby.
- Hej! Byłem dopiero w połowie! – krzyknął James, patrząc na
nią z niedowierzaniem.
Bez słowa rzuciła mu opasły tom.
- Strona trzysta siedem do pięćset dwadzieścia trzy – mruknęła
sennie i ułożyła się wygodnie na kanapie.
- Żartujesz?!
- Wiedziałam, że masz problemy z logicznym kojarzeniem faktów, ale
nie miałam pojęcia, że nie rozumiesz aż tak prostych instrukcji! – Zaśmiała się
krótko.
- Evans, weź się nie wygłupiaj! Oboje doskonale wiemy, że nie
przeczytam tego do końca następnego roku!
- No to mamy problem – westchnęła teatralnie i pochwyciła jedną z
napoczętych książek. – A nie, to ty go masz. – I pogrążyła się w lekturze.
- Evans!
- Nie, nie umówię się z tobą – uśmiechnęła się słodko i
przewróciła stronę.
- Dobra, jak tam sobie chcesz! – mruknął i nachylił się do jej
torby.
- Ej! – krzyknęła i odrzuciła książkę na bok. – Oddawaj! –
roześmiała się, kiedy oboje próbowali przeciągnąć torbę na swoją stronę.
- Jak dasz odpisać.
- Nie dam, sam sobie radź!
- Oboje wiemy, że bez ciebie sobie nie poradzę! – wyszczerzył zęby
w uroczym uśmiechu.
- Jakoś będziesz musiał! – krzyknęła i roześmiała się jeszcze
głośniej, kiedy pufa, na której siedział, niebezpiecznie się zakołysała.
- Ale ja nie potrafię! Jesteś niezastąpionym, rudym geniuszem!
Potrzebuję cię tak jak quidditcha! – krzyknął błagająco, a ona roześmiała się
jeszcze głośniej.
- Odwal się, Potter! Nie jestem taka jak wszystkie twoje fanki!
Nie dam się nabrać na te twoje czułe słówka!
Szarpnął mocniej, a pufa
przechyliła się odrobinę za mocno. Runął na ziemię, ciągnąc za sobą torbę. Ruda
w ostatniej chwili wypuściła ją z rąk, a następnie pochwyciła różdżkę i
przywołała torbę do siebie. James nie miał jednak zamiaru jej puścić. Siła
zaklęcia poderwała go w górę. Do głowy Lily wpadł inny pomysł.
- Wingardium Leviosa! – krzyknęła, a ona zawisnął nad nimi.
- Evans! – ryknął, patrząc z przerażeniem w dół.
- Słucham?
- Puszczaj!
- Przecież cię nie trzymam!
- Puszczaj natychmiast!
Ale ona śmiała się już tak mocno,
że nie była w stanie powstrzymywać łez. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią
kierować na boki, a to samo zaczęło się dziać z Jamesem.
- EVANS!
- Jesteś najlepszym szukającym w tym stuleciu! Powinieneś czuć się
wspaniale, nieprawdaż? Ten szum w uszach, wiatr targający twoje napuszone
włosy!
- EVANS!
- Obiecaj, że nie odpiszesz pracy domowej.
- Obiecuję!
Cofnęła zaklęcie, a on opadł na
ziemię łagodnie. Odrzucił jej torbę i klapnął na pufę.
- Merlinie! Chciałaś mnie zabić? – spojrzał na nią z
niedowierzaniem.
- Skąd! – mruknęła, zawzięcie czegoś poszukując na dnie swojej
torby.
Zapanowała przeraźliwa cisza.
James wyjął z kieszeni Złotego Znicza i zaczął go obracać w dłoni. Usilnie
próbowała to ignorować. Chociaż miała ową zawieszkę ledwie przez miesiąc,
przyzwyczaiła się do niej. Często łapała się na tym, że unosi rękę, aby
zacisnąć palce na małej piłeczce... Uniosła głowę i spojrzała na niego uważnie.
Patrzył na nią z nieposkromioną satysfakcją. W jego oczach wypisane było
pytanie o to, czy chce go odzyskać. Naprawdę uważał, że go o niego poprosi?
Atmosfera delikatnie się
zagęściła. Opadła aura, którą stworzyli, wspólnie się wygłupiając. Dorcas nie
słuchała paplaniny Marleny, Black wyprostował się na fotelu, Mary przestała
malować paznokcie, a Peter przegryzał fasolki jeszcze szybciej. Każde z nich
utkwiło oczy w Złotym Zniczu i co jakiś czas z niepokojem spoglądało to na
Lily, to na Jamesa. Ona sama strzelała snopem iskier, a on wyglądał na wyraźnie
rozbawionego.
- Szkoda, że nie ma takich właściwości jak zwykły Znicz –
westchnął.
- Tak, przeogromna – syknęła. – Nie będziesz mógł prezentować
swoich zdolności i puszyć się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. – Przez tłum
przeszedł okrzyk zadowolenia.
James spurpurowiał. Patrzył już
na nich chyba cały Gryffindor. Nie mówiąc o tym, że drużyna właśnie miała
zamiar pochwycić swojego kapitana i rozpocząć imprezę.
- Właściwie, to miałem zamiar ci go oddać, ale skoro uważasz, że
to poniżej twojej godności, to może powinienem znaleźć dla niego innego
właściciela?
Ta uwaga dotknęła ją do żywego.
Zawsze źle znosił, kiedy mu dopiekała, ale przecież zachowywali się tak od
kilku dni. Co w niego nagle wstąpiło?
- A może... – Pochylił się do niej, a piłeczka kołysała się w
prawo i w lewo tuż przed jej nosem. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby chciał
ją zahipnotyzować. – Okażesz odrobinę rozsądku i pokażesz mi, że jesteś gotowa,
aby otrzymać go z powrotem?
- Nie śmiałabym! – uśmiechnęła się delikatnie. – Przecież Jamesowi
Potterowi niczego się nie narzuca, prawda? A ten wisior przypomina mi jedynie,
jak bardzo cię nienawidzę, Potter.
Z trudem pohamowała wybuch
śmiechu na widok jego zaskoczonej miny. Mocniej zacisnęła palce na podłużnym
kartoniku, a następnie podeszła do najmłodszego zawodnika. Maluch był wierną
kserokopią swojego idola. Poczochrane włosy, dumna postawa i wiecznie
roześmiane, orzechowe oczy. Ludzie prorokowali, że owy trzecioklasista zajmie
wkrótce miejsce swojego pierwowzoru. Po pokoju wspólnym potoczył się jęk pożądania,
kiedy wyciągnęła rękę i podała coś chłopcu.
- Czy... czy to... czy to? – wyjąkał James, patrząc na nią oczami
wielkimi jak spodki.
- Tak. To są dwa bilety na mistrzostwa Ligi Europy. – Na te słowa
Black spadł z fotela, a James podniósł się z pufy.
- I dajesz je jemu?!
- Tak – odpowiedziała rezolutnie.
- Dlaczego?! Daj je mnie! – krzyknął z niedowierzaniem.
- Wiesz... Nie jestem pewna, czy jesteś na nie gotowy – mruknęła i
uśmiechnęła się jadowicie.
-
Evans, do cholery! To są Mistrzostwa Ligi Europy!
- Sugerujesz, że nie wiem, na co kupowałam te bilety? Że nie zdaję
sobie sprawy z tego, jakie to ogromne wydarzenie? Nie jestem idiotką, James.
- Więc dlaczego dajesz je jemu, a nie mnie?!
- Chciałam ci je dać – stwierdziła ponuro. – Myślałam nawet, że
pójdziemy tam razem, jeżeli byś chciał...
- Oczywiście, że chcę! – krzyknął rozentuzjazmowany i wyrwał
bilety z rąk zaaferowanego chłopca.
- Hej!
- Słyszałeś! Idę z moją Lilusią! – warknął na niego i
spojrzał na Rudą z uwielbieniem. – Jesteś najwspanialsza, najukochańsza,
najmądrzejsza...
- Skończ – rzuciła ostro, wyjęła mu bilety z rąk i oddała małemu.
– I nie waż mi się mu ich odebrać!
- Ale Lily! – jęknął. Zignorowała go, wspinając się po schodach do
dormitorium. – Na serio oddajesz bilety żałosnej imitacji mnie, zamiast pójść
tam ze mną?! LILY!
Uśmiechnęła się pod nosem. Chciała zobaczyć, czy trafiła z prezentem,
chciała mu też delikatnie dopiec. Skąd mógł wiedzieć, że na dnie jej kufra
spoczywają jeszcze cztery takie bilety? Poprosiła o pomoc pana Weasleya. Miał
kontakty w Ministerstwie i za niewielką opłatą załatwił jej jedne z najlepszych
miejsc dla wszystkich przyjaciół. Ze względu na ostatnie wydarzenia, dwa bilety
miała zbędne – pokłóciła się z Dorcas, a finał wypadał w samiuteńką pełnię. Miała
nadzieję, że do końca czerwca ostatecznie pogodzi się z Potterem i razem z
Blackiem oraz Mary spędzą fantastyczny weekend.
***
Wieczorem tradycyjnie urządzono imprezę z okazji wygranej Gryffindoru. Delikatnie zaskoczyło ją to, że nie zrobili tego od razu. Widocznie nie tylko ona chciała skorzystać z tego wyjątkowego dnia. Siedziała w kącie i obracała w rękach kieliszek z Ognistą Whisky. Nie miała pojęcia, czy może ją wypić. Ostatnio tyle się działo, a w jej głowie była cała masa wątpliwości. Nie wiedziała nawet, jak je rozwiać! Od przeszło piętnastu minut wpatrywała się w Blacka. Był królem parkietu. Z każdym drinkiem coraz trudniej było mu się utrzymać na nogach, ale bawił się przednio. Udało mu się nawet zauroczyć ową piątoklasistkę, z którą przepychał się w lochach.
Musiała mu powiedzieć. Musiała być szczera wobec niego i siebie.
Nie mogła dłużej tego w sobie dusić. Nie miała nikogo, komu mogłaby się
zwierzyć, a bała się tego, co może nastąpić. Nie słyszała o żadnym podobnym
przypadku w Hogwarcie i nie miała pojęcia, co robią w takich okolicznościach.
Okolicznościach, których nie była pewna. Wiedziała, że jakby tylko zwierzyła
się z problemu Lily, to ta wyszukałaby jakieś rozsądne wyjście. Jednak jej
przyjaciółka zajęta była swoimi sprawami. Sprawami, których jej nie dotyczą.
Zadecydowały. Razem. Nieświadomie i pod wpływem kolosalnych emocji... Może,
gdyby nie wytknęła jej, że jest mugolką... Może, gdyby nie przyczepiła się do Marleny... Może
gdyby po prostu podeszła i powiedziała, jak bardzo żałuje... Czy wtedy byłoby
między nimi tak jak dawniej? Czy Ruda byłaby w stanie jej ponownie zaufać?
Przechyliła kieliszek i nalała sobie kolejny. W głowie już jej
szumiało. Chciała się upić. Chciała się oderwać od tych chorych problemów,
wątpliwości i niepokoju. Chciała nie myśleć, żyć chwilą. Śmiać się jak inni,
tak lekko i beztrosko. Pozbyć się stresu i podenerwowania, które w niej
siedziało. Wypiła kolejne trzy drinki. Nawet nie zauważyła, kiedy koło niej
zjawił się jakiś szóstoklasista. Kojarzyła go, ale nie pamiętała imienia.
Często siadał koło niej przy śniadaniu. Patrzył na nią z niemałym podziwem,
kiedy ponownie sięgała po butelkę. Kiedy szkło niebezpiecznie zachybotało w jej
drobnych dłoniach, uśmiechnął się i podniósł ze swojego fotela. Stanął
naprzeciw niej, wyjął jej butelkę z rąk i wlał do kieliszka. Następnie chciał
odstawić butelkę, więc pochylił się delikatnie. Na nieszczęście ręka mu się
ześliznęła z wezgłowia i niemalże wylądował na Dorcas. W ostatniej chwili oparł
ręce na podłokietnikach. Oddech miał przyspieszony i była pewna, że razem z
sercem tworzą jeden rytm. Musiał się nieźle przestraszyć, ale po chwili na jego
twarzy pojawił się uśmiech ulgi. Oparł głowę o jej czoło i spojrzał jej głęboko
w oczy. Czuła od niego alkohol i perfumy, które były tak niesamowicie znajome.
Wyciągnęła rękę po kieliszek. Błądziła opuszkami po stoliku. W pewnym momencie
trąciła butelkę, a ta przewróciła się i spadła ze stoliczka z głośnym hukiem.
- Ups! – Zachichotała.
Przystojniak spojrzał na nią zaskoczony, pokręcił głową z
niedowierzaniem i powrócił na swoje miejsce, nadal uśmiechając się delikatnie.
Poprawiła się na fotelu i spojrzała na niego ukradkiem. Uczynił to samo w tym
samym momencie. Wybuchnęli śmiechem.
Odwrócił się mimowolnie. Tak dawno nie słyszał tego dźwięku.
Perlisty, radosny, wspaniały... Dostrzegła, że się jej przygląda. Przestała się
śmiać, a swoje oczy utkwiła w jego. Speszyła się jak mała dziewczynka, którą
przyłapano na wyjadaniu lodów tuż przed obiadem. Rozbawiła go tym trochę.
Uśmiechnął się, a ona nie potrafiła go nie odwzajemnić. Uniósł ku niej
kieliszek, ona podniosła swój, a następnie szybko powróciła do swojego
rozmówcy, ale od tego momentu coraz częściej na siebie spoglądali. Coraz
częściej wznosili niezauważalne toasty i coraz częściej się do siebie
uśmiechali. Jednak żadne z nich nie opuściło swojego partnera. On zajmował się
rudą piątoklasistką, nią zajmował się owy przystojniak.
Jednakże za każdym razem,
kiedy ich oczy się spotkały, przeszywał ją dreszcz. W głowie szumiał wypity
alkohol, dodając jej odwagi. Długo nie potrafiła się na to zdobyć, aż wreszcie
pochwyciła swój kieliszek i ruszyła w jego stronę. Pomału, warząc każdy krok.
Udawał, że tego nie dostrzegł. Poniekąd obawiał się, że jak na nią spojrzy,
natychmiast ucieknie. Ignorował ją tak długo jak tylko dało radę, ale kiedy
stanęła przy drugim końcu stołu i przyglądała się słodyczom, a do jego nosa
doleciał zapach piżma wymieszanego z olejkami i wypitym przez nią alkoholem,
nie mógł się powstrzymać i spojrzał na nią z uśmiechem.
Speszyła się. Widział
wyraźnie okrąglutkie, purpurowe plamki na jej policzkach. Jednakże nie
odwróciła wzroku. Wykonała dwa kolejne kroki i znalazła się przy nim. Stuknęła
swoim kieliszkiem w jego i wypiła do dna. Podążył w jej ślady, uśmiechając się
pod nosem. Taką ją uwielbiał. Szaloną, nieposkromioną, kierowaną impulsem...
Kochała go. Nie umiała
pozbyć się tego uczucia. Nie umiała przekreślić tego wszystkiego, co razem
przeżyli. Tych durnych kawałów, które robili Peterowi. Wypadów, spacerów,
wspólnych nocy... Po prostu nie umiała! To nadal w niej siedziało i wiedziała,
że to samo siedzi w nim. Przecież gdyby było inaczej, nie stałby teraz
naprzeciwko niej i nie wpatrywałby się w nią z taką intensywnością, prawda? Nie
mówili nic. Po prostu stali. On z podwiniętymi rękawami, rozpiętą koszulą oraz
zmierzwionymi włosami i ona. Co jakiś czas unosił kieliszek do ust, a w jego oczach
rosło to coś, co doskonale znała. Wiedziała. Tak doskonale zdawała sobie z tego
sprawę, że nie będzie umiała się sprzeciwić. Czuła, że w pewnym momencie to
nastąpi, że oboje dojdą do tych samych wniosków. Ona już wiedziała, że nie umie
bez niego żyć, że są dla siebie stworzeni oraz zrozumiała, jak bardzo poniosła
ją wyobraźnia tamtego wieczoru. Nie warto gdybać na temat tego, co by się stało
pięć minut później. Nie są ze sobą od miesiąca, a on nawet nie całował się z
inną dziewczyną. Uwodził, flirtował – owszem, ale nic ponad to. Taka już jego
natura. Przecież był wolny. Mógł robić, co mu się podoba, a on nie robił nic...
To coś znaczy, prawda? Zresztą, ona również mogła robić to, na co miała ochotę.
A teraz pragnęła tylko dotyku jego warg, błądzących po jej ciele i badających
jej skórę...
Dlatego ścisnęła mocniej
jego rękę, kiedy splótł ich palce. Dała się poprowadzić na parkiet i obracała
się z nim w rytm jakiegoś przeraźliwie wolnego utworu. Nie zamienili ze sobą
słowa. Nie musieli. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy, wdychając
zapach perfum, których zawsze używał. Czuła ciepło bijące od jego ciała.
Delikatnie objął ją w pasie. Ona sama błądziła opuszkami po jego mokrej
koszuli, co jakiś czas notując, że przechodzą go dreszcze. Było jej dobrze.
Wręcz wspaniale. Tak bardzo tęskniła za jego dotykiem i bliskością. Nie
zaprzeczyła, kiedy jego usta musnęły jej kark i płatek ucha. Nie wyrwała się,
kiedy mocniej chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą wprost do sypialni...
Niespodziewanie zgasło światło.
Gryffindor zawył z uciechy. Ktoś wyczarował tuzin świec, ktoś zapalił różdżkę,
a jeszcze ktoś inny podgłośnił muzykę. Nikt nie zauważył, że oboje zniknęli.
Nikt nie usłyszał, jak krzyczy z rozkoszy... Impreza rozkręcała się z minuty na
minutę, a główną rolę, jak zawsze, otrzymał James Potter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz