sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział Pięćdziesiąty Czwarty: Bo jesteś moim najlepszym sposobem na nudę.


[muzyka]

Dzisiejszy poniedziałkowy poranek nie różnił się niczym od tego, który był w zeszłym tygodniu. Podczas śniadania rozmawiano już tylko o finałowym meczu quidditcha, który wyznaczono na połowę maja, a więc za równe trzy tygodnie. Do tego czasu zaplanowano co tygodniowe rozgrywki, które miały wyłonić ostatecznych finalistów. Atmosfera pomiędzy domami jak zwykle delikatnie zgęstniała, ale na szczęście nie osiągnęła zenitu. Pojawiały się pojedyncze wypadki, a zawodnicy dokuczali sobie nawzajem, ale można śmiało stwierdzić, że owe zachowania mieściły się w granicach normy.
Gdzieniegdzie można było dostrzec uczniów spisujących lub na szybko kończących swoje prace domowe. Nauczyciele przechodzili samych siebie, jeśli chodzi o wymyślanie zadań domowych, a także tematów następnych zajęć. Nawet najwybitniejsi zaczynali mieć problemy z bieżącym materiałem i coraz większe trudności z jego powtarzaniem.
W odległym kącie dostrzegła również Ślizgona, który zajmował się sprzedażą nielegalnych dopalaczy, wspomagaczy, talizmanów pomagających w uczeniu, a także samopiszących i samopoprawiających piór. Westchnęła z pogardą. Gdyby tylko udało jej się złapać go na gorącym uczynku! O ile starsi uczniowie wiedzieli, że to sterta kłamstw i bezużytecznych przedmiotów, o tyle pierwszoklasiści robili zakupy bez przerwy i za żadne skarby nie dali sobie przetłumaczyć, że i bez tego dadzą sobie radę.
Po drugiej stronie, niedaleko niej siedzieli Huncwoci. Jeden wyglądał na przerażonego, jeden ze znudzeniem wpatrywał się w książkę, a pozostała dwójka pochylała się nad jakimś pergaminem. Zmrużyła oczy i zaczęła im się uważniej przyglądać. Od sobotniego szlabanu zachowywali się bardzo nienaturalnie. Nie urządzili ani jednej imprezy, nie rozrabiali, nie zarobili żadnego szlabanu, a co było najdziwniejsze, coraz częściej łapała ich na tym, że siedzieli w kącie nad pergaminem otoczeni masą książek. W pierwszej chwili była pewna, że próbują odtworzyć swoją cenną mapę, ale kiedy udało jej się do nich podejść na tyle blisko, że była w stanie odczytać koślawe pismo Jamesa zrozumiała, że na owym pergaminie rysują tylko jakieś kreski, a nad nimi dopisują dziwne inkantacje. Delikatnie ją to zaniepokoiło. Była niemalże pewna, że z tego wyniknie coś okropnego. Nie miała tylko pojęcia, jak ich od tego odciągnąć.
W pewnej chwili James uniósł głowę i rozejrzał się niepewnie dookoła. Jego oczy napotkały Rudą, a na ustach pojawił się ogromny uśmiech. Spłonęła rumieńcem i szybko powróciła do swojej owsianki. Zachowywała się jak totalna idiotka! Powróciły jej nawyki sprzed roku, a przecież gdyby tylko wykonała jeden gest, to ponownie byliby szczęśliwą parą. Posłała mu krótkie spojrzenie. Rogacz tłumaczył coś zawzięcie Blackowi. Włosy opadły mu na czoło, a oczy świeciły się z podniecenia.
Tylko czy ona chciała z nim być? Zauważyła, że jak ze sobą nie są, jest im zdecydowanie lepiej. Nie krzyczała na niego, nie czepiała się o każdą bzdurę i nie próbowała go zmienić na siłę. Po prostu akceptowała go takim, jakim jest naprawdę – nieznośnym, uroczym huncwotem, który nigdy się nie zmieni. Potrafiła się z nim śmiać, wygłupiać i robić rzeczy, które normalnie by ją denerwowały i o które kłóciliby się tygodniami. Nie  miała pojęcia, co wpływa na jej zachowanie, ale będąc z nimi po prostu nie umiała odpuścić! Musiało być idealnie.
Gdzieś u góry rozbrzmiał dzwonek, brutalnie informując o tym, że muszą udać się na pierwszą w tym dniu lekcję. Mina jej zrzedła. Chociaż z transmutacją ludzką radziła sobie coraz lepiej, to i tak miała sporo trudności. Odsunęła miskę, sprawdziła, czy ma dokładnie wszystko, czego potrzebuje i ruszyła do drzwi. Jako jedyna z ich grupy. To był ich odwieczny problem. Ona - idealna, wzorowa uczennica, która nie toleruje niepunktualności i oni - banda uwielbiających się spóźniać łobuzów. Westchnęła. Jeszcze nie tak dawno temu James powlókłby się za nią wiedząc, że jak tego nie zrobi, to na niego nawrzeszczy. Zresztą, czym ona się przejmuje? Od blisko miesiąca nie trzyma się z przyjaciółmi, mają prawo robić, co tylko zechcą! Zawsze mieli...
- Ej, Evans! – Jego krzyk było słychać chyba w całym zamku.
Odwróciła się i rozejrzała dookoła. Stała już co prawda na ósmym schodku, ale poza kilkunastoma uczniami nie dostrzegła tego, kogo dostrzec chciała... I nagle, dysząc, powoli wybiegł z Wielkiej Sali i spojrzał na nią roześmianymi oczami. Na chwilę zapanowała cisza. Czekał, wyraźnie na coś czekał.
- Czego chcesz, Potter? – warknęła, tłumiąc w sobie śmiech.
- Umówisz się ze mną, Evans? – wyszczerzył zęby w uśmiechu i poczochrał sobie włosy.
Zachichotała. Zresztą nie ona jedna. Od ubiegłej soboty ponownie katował ją owym zapytaniem i, o dziwo, wcale jej to nie denerwowało tak jak poprzednio!
- Zapomnij – uśmiechnęła się słodko i odwróciła na pięcie.
- Ej! – krzyknął za nią wyraźnie rozczarowany. – A gdzie „Potter”?

***

- Musicie się bardziej skupić. Skoncentrujcie się tak mocno, jak tylko potraficie. Starajcie się dostrzegać tylko i wyłącznie twarz, która jest przed wami, a następnie dajcie się ponieść wyobraźni. Niech w waszej głowie uformuje się nowa osoba, a kiedy to nastąpi, wypowiedzcie formułę. – McGonagall chodziła między nimi i co jakiś czas dopowiadała instrukcje.
Partnerką Rudej była jakaś Krukonka. Na dzisiejszą lekcję Mary postanowiła przyłączyć się do Dorcas. Nie miała do niej pretensji. Była między młotem a kowadłem. Nie miała z nimi zwady, a swój czas chciała podzielić sprawiedliwie. Od przeszło piętnastu minut wpatrywała się w ciemnowłosą dziewczynę i usilnie próbowała zmienić jej włosy na rude. Nic jej nie wychodziło! Ani loki, ani zmiana koloru, ani ich skrócenie czy wydłużenie, a przecież na poprzedniej lekcji bez problemu przemieniła Mary!
- Pani profesor? – jęknęła i spojrzała na nauczycielkę z rezygnacją. – Czy transmutowanie osoby o ciemniejszych włosach jest trudniejsze od blondynek?
McGonagall spojrzała na nią jak na idiotkę, a gdzieś z prawej strony usłyszała prychnięcie. Nie musiała patrzeć w tamtym kierunku. Przed Dorcas siedziała aktualnie czarnowłosa zjawa, a nie blondwłosa piękność.
- Panno Evans, zasada transmutacji jest dokładnie taka sama. Nie ma znaczenia, czy osoba, która znajduje się przed panią jest ruda, czarna czy ma blond włosy. Musisz wykonać dokładnie te same ruchy i czynności, a wszystko zaczyna się od twojej głowy i wyobraźni.
- Rozumiem – westchnęła i ponownie przyjrzała się swojej partnerce.
Czarne, sięgające ramion włosy. Biała, delikatnie wychudzona twarz, sińce pod oczami. Zamknęła na chwilę powieki. Jej oczom ukazała się okrągła, delikatnie grubsza twarz otoczona kręconymi, lokowanymi włosami. Delikatnie zadarty nos pokrywała niezliczona masa piegów. Westchnęła i szepnęła inkantację. Kiedy otworzyła oczy, jej oczom ukazało się dokładnie to, co sobie wyobraziła.
- Jest! – krzyknęła rozentuzjazmowana. – Hej! – Efekt trwał trzydzieści sekund.
Z nieznanych przyczyn zaklęcie zaczęło się cofać. Po raz kolejny tego dnia! Machnęła zawzięcie różdżką, a dziewczyna ponownie zmieniła swą postać na kilka sekund. Ponowne machnięcie. To samo. I znów machnęła. I znów. I ponownie. I jeszcze raz. I kolejny. Jej włosy się skręciły, policzki poczerwieniały. Zrobiło jej się gorąco, a determinacja rosła z każdą sekundą. Zrobi to. Udowodni wszystkim, że potrafi! Kolejne machnięcie i ponownie ten sam efekt. Warknęła i opadła na krzesło zrezygnowana. Była bliska łez. Tu i tam słyszała śmiech. Rozejrzała się po klasie. Innym szło znakomicie, tylko ona miała jakieś dziwne problemy. Tknięta przeczuciem rozglądała się dalej.
Niedaleko niej James i Syriusz tarzali się ze śmiechu. Wbrew pozorom w ich wyglądzie nie było nic, co mogłoby wywołać taki napad. Była ciekawa, co ich tak rozbawiło. Różdżkę nadal miała wycelowaną w swoją partnerkę. Pomyślała inkantację. Wyczuła, że zaklęcie zadziałało, ale nim zdążyła się odwrócić, aby spojrzeć na efekt, Black uniósł swoją, wycelował w ich stronę i krotko machnął. Następnie oboje z Jamesem wybuchnęli śmiechem. Odwróciła głowę. Dziewczyna wyglądała tak, jak się spodziewała, że wyglądać będzie. Żadnych zmian. Ponownie machnęła, zaklęcie zadziałało, spojrzała na panów. Rogacz zachichotał i z trudem wycelował. Dziewczyna ponownie wróciła do swojego naturalnego wyglądu. Zrodziła się w niej nieposkromiona wściekłość. Miała ochotę wstać, podejść do nich i cisnąć w nich zaklęciami, ale w jej głowie zrodził się inny plan. Westchnęła teatralnie, wykrzywiła usta w podkówkę i jęknęła.
- Poddaję się!
Jej partnerka kiwnęła głową i uniosła swoją różdżkę. Kątem oka dostrzegła, że James z Blackiem ocierali łzy, a następnie przystąpili do transmutacji siebie nawzajem. Uśmiechnęła się złośliwie.
Reszta lekcji minęła bez większych zmian. Kilkakrotnie próbowała przemienić swoją partnerkę. Za każdym razem działo się dokładnie to samo, a chwilę później panowie tłumili śmiech. Była już w stu procentach pewna, że to oni cofają zaklęcie. Cierpliwie odczekała do końca lekcji.
- Dwie rolki pergaminu na temat transmutacji ciała. Od przyszłych zajęć zajmiemy się zmianami wzrostu, tęgości i tego typu rzeczami. Przygotujcie się! – zarządziła profesorka i zakończyła lekcję.
Uczniowie zaczęli się zbierać. W całym tym zamieszaniu, nikt nie dostrzegł jak unosi różdżkę i szepta inkantację.
Szli korytarzem i wesoło gawędzili na temat zbliżającego się sobotniego meczu. Gryfoni przeciw Puchonom. James puszył się jak paw, mierzwił włosy i głośno chwalił się kolejnymi kombinacjami, których nauczył swoją drużynę. Black szedł delikatnie z przodu, a pochód, jak zawsze, zamykał Remus z nosem w książkach i Peter z paczuszką słodyczy. Kierowali się na kolejną lekcję. W pewnym momencie Black wybuchnął śmiechem. W drzwiach napotkał pewne utrudnienie. Rudowłosa piątoklasistka właśnie wychodziła z lochów. Chciała wyminąć Łapę, ale wybierali dokładnie tą samą opcję w tym samym czasie. W końcu chwycił ją za ramiona, delikatnie przytrzymał, a następnie ją wyminął. Dziewczyna spłonęła rumieńcem i popatrzyła na niego w dziwny sposób. Jakby delikatnie przerażona. Z wyraźną ulgą pognała w kierunku klatki schodowej. Syriusz oparł się o ścianę i odprowadzał ją wzrokiem.
- Idziesz? – usłyszał ponaglający głos przyjaciela.
- Ta dziewczyna jest wyjątkowa! – rozmarzył się i ruszył za resztą.
Przed klasą zgromadził się już spory tłum Gryfonów. Ruda stała nieopodal. Na jej twarzy widać było triumf. Jej oczy delikatnie płonęły, a ręce miała skrzyżowane na piersi.
- Oczywiście, jedyna, której nie przelecisz – uśmiechnęła się sztucznie.
Spojrzał na nią delikatnie zmieszany.
- Dlaczego?
- Bo więcej na ciebie nie spojrzy! – oznajmiła, podała mu lusterko, a następnie jako pierwsza weszła do klasy.
Profesor właśnie im otworzył. Tłum wybuchł śmiechem. Łapa spojrzał na Jamesa i zrozumiał, z czego się śmieją. Jego przyjaciel miał pełny makijaż, a jego włosy były teraz długie, lśniące i... czerwone! Rzucił mu lusterko, a ten mu je odrzucił, nadal turlając się ze śmiechu. Tknięty przeczuciem uniósł je do góry i wybałuszył oczy. Jego twarz była niesamowicie podobna do twarzy skrzata domowego. Długie uszy, spiczasty nos i wielkie, wyłupiaste oczy. W dodatku nie miał włosów, nie licząc trzech, które znajdowały się na samym czubku i tych, które... wystawały z jego nosa.

***

- Kochani, skupcie się! Źle uważone Veritaserum może wywołać poważny uszczerbek na zdrowiu!
Profesor Slughorn od przeszło trzydziestu minut próbował ich przekrzyczeć. Zajmowali się ważeniem tego eliksiru już kilka tygodni. Poszczególne etapy musiały być bowiem przeprowadzone w poszczególnych fazach księżyca. Nie miała ochoty marnować okazji na wybitny. Zawsze była dobra w eliksirach, ale bardzo rzadko lepsza od Severusa. Wykonywał mikstury szybciej, lepiej i sprawniej. Dosłownie jakby korzystał z innych instrukcji niż te, które znajdują się w książce. Teraz też był o dwie wskazówki do przodu. Jęknęła i coraz bardziej spanikowana zaczęła siekać składniki.
Odwróciła się tylko na moment. Chciała wyjąć z torby pióro, aby zaznaczyć, w którym miejscu się znajduje. Wydawało jej się, że nie dodała jednego składnika chociaż dokładnie pamiętała moment, w którym go ucierała. Wyprostowała się, zarzuciła włosy na plecy i otworzyła recepturę, aby prześledzić ją raz jeszcze. Według koloru wywaru była... dużo wcześniej, niż przypuszczała, a od Severusa dzieliły ją nie dwie, a dwanaście linijek! Przez moment wpatrywała się w swój kociołek z niedowierzaniem, a następnie pognała po brakujące składniki i z prędkością światła zaczęła je siekać. Już miała je dodać, ale ostatki świadomości podpowiedziały jej, że zrobi błąd. Eliksir miał kolor blado fioletowy, co oznaczało końcowy etap warzenia. Zgłupiała. Odstawiła na bok przygotowane składniki i ponownie poleciała po te, których jej brakowało, ale nim zaczęła je przygotowywać, spojrzała na eliksir. Wszystko było w porządku. Spojrzała wobec tego na zegarek i jęknęła w duchu. Miała pół godziny na wykończenie. Severus już siedział i mieszał tylko raz po raz, aby nie przypalić swojego ukończonego dzieła. Kroiła, ugniatała, miażdżyła, aż wreszcie była gotowa, aby dodać ostatnie składniki. Brakowało jej już tylko jednego, malutkiego dodatku i skończy. Jako druga, ale jednak skończy. Patrząc na resztę, była delikatnie z przodu. Chociaż Potterowi też szło całkiem nieźle. Kolor jego eliksiru był niemalże identyczny jak jej, brakowało mu tylko trzech ruchów w prawo i jednego w lewo, a także będzie kończyć. Pochwyciła małą fiolkę i powróciła do swojego stanowiska, przysunęła miseczkę, ale składniki, które szykowała przez ostatnie piętnaście minut po prostu się rozpłynęły! Otworzyła buzię w zdziwieniu i rozejrzała dookoła.
- Mogę? – Usłyszała tuż przy swoim uchu. Rogacz stał przy niej z niewinnym uśmiechem i wyciągnął rękę po fiolkę.
Automatycznie ścisnęła ją mocniej. On nie mógł skończyć przed nią! To jest po prostu absurdalne i niemożliwe! Szukała pomocy po klasie. Minuty ciągły się w nieskończoność.
- Lily? Potrzebuję tego składnika, aby ukończyć swój eliksir.
Wyglądał na lekko podenerwowanego. Niechętnie oddała mu swoją zdobycz. Zostały trzy minuty, nie zdąży. Po raz pierwszy od pamiętnej lekcji na drugim roku, nie zdąży uwarzyć eliksiru! Odprowadziła Jamesa wzrokiem, patrzyła, jak dodaje kilka kropel do kociołka. Wywar zawrzał, zabulgotał, a jego kolor zmienił się na przezroczysty. Rogacz podniósł się z miejsca i ruszył, aby odłożyć fiolkę. W jej głowie zaświtała pewna myśl. Rozejrzała się po klasie. Każdy był pochylony nas swoim kociołkiem, w pośpiechu dodając ostatnie składki.
- Koniec! Zaraz zobaczymy, co wam powychodziło! – Klasnął w dłonie uradowany Slughorn i zaczął krążyć między uczniami.
Przygryzła wargę, kiedy pochwalił Severusa i ruszył w jej kierunku. Na samym końcu zawsze podchodził do Jamesa. Widząc efekty, które dawał źle uważony eliksir, lepiej się zapamiętywało uwagi, a eliksiry Rogacza idealnie się do owych demonstracji nadawały. Pochylił się nad kociołkiem Rudej, a James niespokojnie wiercił się na swoim miejscu.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru! – pochwalił ją. – Idealna konsystencja, idealnie dobrane składniki i idealna barwa! Można rzec, że, jak zawsze, tylko odrobinkę brakuje ci, aby wyprzedzić Severusa! – zachichotał i ruszył w kierunku Jamesa.
Jego oczy były wielkie jak spodki, a na twarzy malowało się niedowierzanie.
- Och! Pan Potter po raz pierwszy był bliski ukończenia swojego eliksiru! Wystarczyło dodać kilka składników, a ukończyłby pan na czas. Pięć punktów za niesamowite postępy!
Rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie zaczęli się zbierać. Pochwycił swoją torbę i podszedł do Rudej.
- Jak to jest możliwe?
- Co? – Udała, że nie wie, o czym mówi.
- Byłem lepszy od ciebie! Zabrałem ci składnik, a następnie odniosłem na miejsce. Nie dodałaś go, a eliksir był idealny! Jak to jest możliwe? – wyjąkał.
- Nie mam pojęcia. – Uśmiechnęła się słodko i wskazała jego stanowisko. – Nie posprzątałeś.
- Jak to jest możliwe?! – warknął, tracąc panowanie nad sobą, ale ona już była przy drzwiach.
Wściekły odwrócił się na pięcie i powędrował, aby posprzątać.
- Aha, Potter? – krzyknęła, a na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek. – Jak pozmywasz, to oddaj mi miskę, dobrze?
I opuściła klasę, pozostawiając go w głębokim szoku.

***

Na zaklęciach ukradkiem wypowiadała formułki, zanim uczynił to James. Kiedy się zorientował, leżała w porozkładanych dla bezpieczeństwa poduszkach i śmiała się w głos, trzymając się za brzuch. Przez chwilę zastanawiał się, co ma zrobić, a później przyłączył się do niej.
W bibliotece lewitował książki, które aktualnie chciała pochwycić, a podczas obiadu przemienił sok w wino. Nie przewidział tylko, że kiedy weźmie je do ust, natychmiast wypluje. Siedział naprzeciwko...
W pokoju wspólnym spowodował, że znikł jej stolik, a książki, które chciała na nim położyć rozsypały się po podłodze. Odwdzięczyła się tym, że usunęła fotel w ostatnim momencie, a dwa dni później rzuciła zaklęcia na schody do ich dormitorium. Kiedy był na ostatnim schodku, wywinął orła i zjechał z nich na sam dół.
Na kolejnych eliksirach rzucił zaklęcie na jej kociołek, aby oddawał wszystko, co do niego wrzuci. Ona natomiast co chwilę lewitowała jego składniki, wobec czego biegał po całych lochach, aby je odzyskać – były to bowiem resztki w zapasach profesora, a on takich nie posiadał. W końcu się wkurzył, podszedł do jej stanowiska i przeniósł ją do siebie, a sam zajął jej miejsce. Było to tuż przed dzwonkiem, a profesor nie mógł się nadziwić, że przygotował eliksir tak perfekcyjnie. Ciut wcześniej na transmutacji przemienił ją w mężczyznę pokroju Vernona, a na jednym z korytarzy obsypał jakimś proszkiem, który sprawił, że świeciła się jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana przez następne dwadzieścia cztery godziny. Podobno usłyszał, z jakim entuzjazmem opowiada o tej bajce Mary. Nie pomógł nawet prysznic i tona żelu pod prysznic.
Czuła się fantastycznie. Owszem, dokuczali sobie nawzajem, ale, ku jej zdziwieniu, sprawiało jej to nieopisaną radość! Wręcz wyczekiwała w napięciu, kiedy jej „odda” i sama szukała kolejnego kawału. Nauczyciele załamywali ręce, a uczniowie uważniej ich obserwowali, chcąc wychwycić moment, kiedy zacznie się przedstawienie. Mało tego, kilkanaście tysięcy razy w ciągu dnia słychać było, jak drze się na cały zamek „umówisz się ze mną, Evans?”. W sobotę, tuż przed meczem, wzmocnił swój głos zaklęciem i wleciał na miotle do dormitorium dziewcząt. Jej sen trwał jeszcze tylko pięć sekund. Wydarł jej się wprost do ucha, a kiedy zebrała się już z podłogi, wyleciał z sypialni. Goniła go w piżamie po samą Salę Wyjściową.
Mecz trwał dosłownie trzydzieści minut. James pobił swój własny rekord i ledwo się rozkręcili, a już było po wszystkim. Z ulgą przywitała sobotnie popołudnie. Była totalnie wyczerpana. Musiała się pilnować na każdym kroku, aby nie wpaść w pułapki. Słońce za oknem świeciło zdecydowanie za mocno jak na koniec kwietnia. Pochwyciła więc swoje książki i udała się z Mary na błonia. Przysiadły niedaleko jeziora. Mary natychmiast zdjęła ubrania i ułożyła się na trawie w stroju kąpielowym. Niedaleko nich siedziały Dorcas z Marleną i podobnie jak Mary postanowiły odłożyć naukę, a w zamian za to delikatnie się opalić. Po drugiej stronie jeziora, James z Blackiem nad czymś się naradzali. Nie było z nimi Remusa. Poprzedniego wieczoru zabrali go do kryjówki. Jak każdego miesiąca... Westchnęła i ponownie utkwiła wzrok w podręczniku leżącym przed nią. Słońce odbijało się od białych kartek, rażąc ją w oczy. Spojrzała niepewnie na zaróżowioną od promieni Mary. Uśmiechnęła się, a następnie odrzuciła książki i położyła obok niej. W jej głowie tłukła się myśl, że prawdopodobnie zwariowała albo właśnie zamienia się w nieodpowiedzialnego Huncwota. Ich błogie lenistwo nie trwało jednak długo. Jamesowi znudziło się granie niewiniątka. Wyjął swoją różdżkę i cisnął w nie wodą. Pisnęły przerażone i poderwały się z miejsca. Oboje z Blackiem turlali się w trawie, ocierając łzy śmiechu. Nie mogła pozostać im dłużna, prawda?


***


Na szybko starała się odrobić jedną z prac domowych. Jej idealnie poukładane życie nagle zmieniło się w istny chaos. Wyuczone nawyki odeszły w kąt, a jedyne, co sprawiało jej teraz radość, to były owe zaczepki ze strony Jamesa. Nauczyła się już nawet cierpliwie odpowiadać „spadaj, Potter”. I chociaż stosunki pomiędzy nimi wcale nie uległy poprawie, to czuła, że są na dobrej drodze. Co prawda z każdym z Huncwotów rozmawiała już miarę normalnie, ale do tej pory nie powrócili do wspólnego spędzania wieczorów czy też przerw pomiędzy lekcjami. Owszem. Siedzieli niedaleko siebie, wręcz w ścisłym kręgu, ale nigdy nie rozmawiali bezpośrednio ze sobą. Było tak, jak teraz, a właściwie, jak bardzo dawno temu. Mary malowała paznokcie, chcąc „poskromić” swój stres i niepokój o Remusa. Dorcas paplała z Marleną, Peter wcinał słodycze i przyglądał się każdemu po kolei, Black przysypiał na jednym z foteli, a ona kończyła wypracowanie. Czuła, że lada moment ktoś sobie przypomni o wygranej i rozpocznie się impreza. Postawiła ostatnią kropkę, przyjrzała się całości i schowała rulonik do torby.
 - Hej! Byłem dopiero w połowie! – krzyknął James, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Bez słowa rzuciła mu opasły tom.
 - Strona trzysta siedem do pięćset dwadzieścia trzy – mruknęła sennie i ułożyła się wygodnie na kanapie.
 - Żartujesz?!
 - Wiedziałam, że masz problemy z logicznym kojarzeniem faktów, ale nie miałam pojęcia, że nie rozumiesz aż tak prostych instrukcji! – Zaśmiała się krótko.
 - Evans, weź się nie wygłupiaj! Oboje doskonale wiemy, że nie przeczytam tego do końca następnego roku!
 - No to mamy problem – westchnęła teatralnie i pochwyciła jedną z napoczętych książek. – A nie, to ty go masz. – I pogrążyła się w lekturze.
 - Evans!
 - Nie, nie umówię się z tobą – uśmiechnęła się słodko i przewróciła stronę.
 - Dobra, jak tam sobie chcesz! – mruknął i nachylił się do jej torby.
 - Ej! – krzyknęła i odrzuciła książkę na bok. – Oddawaj! – roześmiała się, kiedy oboje próbowali przeciągnąć torbę na swoją stronę.
 - Jak dasz odpisać.
 - Nie dam, sam sobie radź!
 - Oboje wiemy, że bez ciebie sobie nie poradzę! – wyszczerzył zęby w uroczym uśmiechu.
 - Jakoś będziesz musiał! – krzyknęła i roześmiała się jeszcze głośniej, kiedy pufa, na której siedział, niebezpiecznie się zakołysała.
 - Ale ja nie potrafię! Jesteś niezastąpionym, rudym geniuszem! Potrzebuję cię tak jak quidditcha! – krzyknął błagająco, a ona roześmiała się jeszcze głośniej.
 - Odwal się, Potter! Nie jestem taka jak wszystkie twoje fanki! Nie dam się nabrać na te twoje czułe słówka!
Szarpnął mocniej, a pufa przechyliła się odrobinę za mocno. Runął na ziemię, ciągnąc za sobą torbę. Ruda w ostatniej chwili wypuściła ją z rąk, a następnie pochwyciła różdżkę i przywołała torbę do siebie. James nie miał jednak zamiaru jej puścić. Siła zaklęcia poderwała go w górę. Do głowy Lily wpadł inny pomysł.
 - Wingardium Leviosa! – krzyknęła, a ona zawisnął nad nimi.
 - Evans! – ryknął, patrząc z przerażeniem w dół.
 - Słucham?
 - Puszczaj!
 - Przecież cię nie trzymam!
 - Puszczaj natychmiast!
Ale ona śmiała się już tak mocno, że nie była w stanie powstrzymywać łez. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła nią kierować na boki, a to samo zaczęło się dziać z Jamesem.
 - EVANS!
 - Jesteś najlepszym szukającym w tym stuleciu! Powinieneś czuć się wspaniale, nieprawdaż? Ten szum w uszach, wiatr targający twoje napuszone włosy!
 - EVANS!
 - Obiecaj, że nie odpiszesz pracy domowej.
 - Obiecuję!
Cofnęła zaklęcie, a on opadł na ziemię łagodnie. Odrzucił jej torbę i klapnął na pufę.
 - Merlinie! Chciałaś mnie zabić? – spojrzał na nią z niedowierzaniem.
 - Skąd! – mruknęła, zawzięcie czegoś poszukując na dnie swojej torby.
Zapanowała przeraźliwa cisza. James wyjął z kieszeni Złotego Znicza i zaczął go obracać w dłoni. Usilnie próbowała to ignorować. Chociaż miała ową zawieszkę ledwie przez miesiąc, przyzwyczaiła się do niej. Często łapała się na tym, że unosi rękę, aby zacisnąć palce na małej piłeczce... Uniosła głowę i spojrzała na niego uważnie. Patrzył na nią z nieposkromioną satysfakcją. W jego oczach wypisane było pytanie o to, czy chce go odzyskać. Naprawdę uważał, że go o niego poprosi?
Atmosfera delikatnie się zagęściła. Opadła aura, którą stworzyli, wspólnie się wygłupiając. Dorcas nie słuchała paplaniny Marleny, Black wyprostował się na fotelu, Mary przestała malować paznokcie, a Peter przegryzał fasolki jeszcze szybciej. Każde z nich utkwiło oczy w Złotym Zniczu i co jakiś czas z niepokojem spoglądało to na Lily, to na Jamesa. Ona sama strzelała snopem iskier, a on wyglądał na wyraźnie rozbawionego.
 - Szkoda, że nie ma takich właściwości jak zwykły Znicz – westchnął.
 - Tak, przeogromna – syknęła. – Nie będziesz mógł prezentować swoich zdolności i puszyć się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. – Przez tłum przeszedł okrzyk zadowolenia.
James spurpurowiał. Patrzył już na nich chyba cały Gryffindor. Nie mówiąc o tym, że drużyna właśnie miała zamiar pochwycić swojego kapitana i rozpocząć imprezę.
 - Właściwie, to miałem zamiar ci go oddać, ale skoro uważasz, że to poniżej twojej godności, to może powinienem znaleźć dla niego innego właściciela?
Ta uwaga dotknęła ją do żywego. Zawsze źle znosił, kiedy mu dopiekała, ale przecież zachowywali się tak od kilku dni. Co w niego nagle wstąpiło?
 - A może... – Pochylił się do niej, a piłeczka kołysała się w prawo i w lewo tuż przed jej nosem. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby chciał ją zahipnotyzować. – Okażesz odrobinę rozsądku i pokażesz mi, że jesteś gotowa, aby otrzymać go z powrotem?
 - Nie śmiałabym! – uśmiechnęła się delikatnie. – Przecież Jamesowi Potterowi niczego się nie narzuca, prawda? A ten wisior przypomina mi jedynie, jak bardzo cię nienawidzę, Potter.
Z trudem pohamowała wybuch śmiechu na widok jego zaskoczonej miny. Mocniej zacisnęła palce na podłużnym kartoniku, a następnie podeszła do najmłodszego zawodnika. Maluch był wierną kserokopią swojego idola. Poczochrane włosy, dumna postawa i wiecznie roześmiane, orzechowe oczy. Ludzie prorokowali, że owy trzecioklasista zajmie wkrótce miejsce swojego pierwowzoru. Po pokoju wspólnym potoczył się jęk pożądania, kiedy wyciągnęła rękę i podała coś chłopcu.
 - Czy... czy to... czy to? – wyjąkał James, patrząc na nią oczami wielkimi jak spodki.
 - Tak. To są dwa bilety na mistrzostwa Ligi Europy. – Na te słowa Black spadł z fotela, a James podniósł się z pufy.
 - I dajesz je jemu?!
 - Tak – odpowiedziała rezolutnie.
 - Dlaczego?! Daj je mnie! – krzyknął z niedowierzaniem.
 - Wiesz... Nie jestem pewna, czy jesteś na nie gotowy – mruknęła i uśmiechnęła się jadowicie.
 - Evans, do cholery! To są Mistrzostwa Ligi Europy!
 - Sugerujesz, że nie wiem, na co kupowałam te bilety? Że nie zdaję sobie sprawy z tego, jakie to ogromne wydarzenie? Nie jestem idiotką, James.
 - Więc dlaczego dajesz je jemu, a nie mnie?!
 - Chciałam ci je dać – stwierdziła ponuro. – Myślałam nawet, że pójdziemy tam razem, jeżeli byś chciał...
 - Oczywiście, że chcę! – krzyknął rozentuzjazmowany i wyrwał bilety z rąk zaaferowanego chłopca.
 - Hej!
 - Słyszałeś! Idę z moją Lilusią! – warknął na niego i spojrzał na Rudą z uwielbieniem. – Jesteś najwspanialsza, najukochańsza, najmądrzejsza...
 - Skończ – rzuciła ostro, wyjęła mu bilety z rąk i oddała małemu. – I nie waż mi się mu ich odebrać!
 - Ale Lily! – jęknął. Zignorowała go, wspinając się po schodach do dormitorium. – Na serio oddajesz bilety żałosnej imitacji mnie, zamiast pójść tam ze mną?! LILY!
Uśmiechnęła się pod nosem. Chciała zobaczyć, czy trafiła z prezentem, chciała mu też delikatnie dopiec. Skąd mógł wiedzieć, że na dnie jej kufra spoczywają jeszcze cztery takie bilety? Poprosiła o pomoc pana Weasleya. Miał kontakty w Ministerstwie i za niewielką opłatą załatwił jej jedne z najlepszych miejsc dla wszystkich przyjaciół. Ze względu na ostatnie wydarzenia, dwa bilety miała zbędne – pokłóciła się z Dorcas, a finał wypadał w samiuteńką pełnię. Miała nadzieję, że do końca czerwca ostatecznie pogodzi się z Potterem i razem z Blackiem oraz Mary spędzą fantastyczny weekend.
***

Wieczorem tradycyjnie urządzono imprezę z okazji wygranej Gryffindoru. Delikatnie zaskoczyło ją to, że nie zrobili tego od razu. Widocznie nie tylko ona chciała skorzystać z tego wyjątkowego dnia. Siedziała w kącie i obracała w rękach kieliszek z Ognistą Whisky. Nie miała pojęcia, czy może ją wypić. Ostatnio tyle się działo, a w jej głowie była cała masa wątpliwości. Nie wiedziała nawet, jak je rozwiać! Od przeszło piętnastu minut wpatrywała się w Blacka. Był królem parkietu. Z każdym drinkiem coraz trudniej było mu się utrzymać na nogach, ale bawił się przednio. Udało mu się nawet zauroczyć ową piątoklasistkę, z którą przepychał się w lochach.
Musiała mu powiedzieć. Musiała być szczera wobec niego i siebie. Nie mogła dłużej tego w sobie dusić. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć, a bała się tego, co może nastąpić. Nie słyszała o żadnym podobnym przypadku w Hogwarcie i nie miała pojęcia, co robią w takich okolicznościach. Okolicznościach, których nie była pewna. Wiedziała, że jakby tylko zwierzyła się z problemu Lily, to ta wyszukałaby jakieś rozsądne wyjście. Jednak jej przyjaciółka zajęta była swoimi sprawami. Sprawami, których jej nie dotyczą. Zadecydowały. Razem. Nieświadomie i pod wpływem kolosalnych emocji... Może, gdyby nie wytknęła jej, że jest mugolką... Może,  gdyby nie przyczepiła się do Marleny... Może gdyby po prostu podeszła i powiedziała, jak bardzo żałuje... Czy wtedy byłoby między nimi tak jak dawniej? Czy Ruda byłaby w stanie jej ponownie zaufać?
Przechyliła kieliszek i nalała sobie kolejny. W głowie już jej szumiało. Chciała się upić. Chciała się oderwać od tych chorych problemów, wątpliwości i niepokoju. Chciała nie myśleć, żyć chwilą. Śmiać się jak inni, tak lekko i beztrosko. Pozbyć się stresu i podenerwowania, które w niej siedziało. Wypiła kolejne trzy drinki. Nawet nie zauważyła, kiedy koło niej zjawił się jakiś szóstoklasista. Kojarzyła go, ale nie pamiętała imienia. Często siadał koło niej przy śniadaniu. Patrzył na nią z niemałym podziwem, kiedy ponownie sięgała po butelkę. Kiedy szkło niebezpiecznie zachybotało w jej drobnych dłoniach, uśmiechnął się i podniósł ze swojego fotela. Stanął naprzeciw niej, wyjął jej butelkę z rąk i wlał do kieliszka. Następnie chciał odstawić butelkę, więc pochylił się delikatnie. Na nieszczęście ręka mu się ześliznęła z wezgłowia i niemalże wylądował na Dorcas. W ostatniej chwili oparł ręce na podłokietnikach. Oddech miał przyspieszony i była pewna, że razem z sercem tworzą jeden rytm. Musiał się nieźle przestraszyć, ale po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi. Oparł głowę o jej czoło i spojrzał jej głęboko w oczy. Czuła od niego alkohol i perfumy, które były tak niesamowicie znajome. Wyciągnęła rękę po kieliszek. Błądziła opuszkami po stoliku. W pewnym momencie trąciła butelkę, a ta przewróciła się i spadła ze stoliczka z głośnym hukiem.
- Ups! – Zachichotała.
Przystojniak spojrzał na nią zaskoczony, pokręcił głową z niedowierzaniem i powrócił na swoje miejsce, nadal uśmiechając się delikatnie. Poprawiła się na fotelu i spojrzała na niego ukradkiem. Uczynił to samo w tym samym momencie. Wybuchnęli śmiechem.
Odwrócił się mimowolnie. Tak dawno nie słyszał tego dźwięku. Perlisty, radosny, wspaniały... Dostrzegła, że się jej przygląda. Przestała się śmiać, a swoje oczy utkwiła w jego. Speszyła się jak mała dziewczynka, którą przyłapano na wyjadaniu lodów tuż przed obiadem. Rozbawiła go tym trochę. Uśmiechnął się, a ona nie potrafiła go nie odwzajemnić. Uniósł ku niej kieliszek, ona podniosła swój, a następnie szybko powróciła do swojego rozmówcy, ale od tego momentu coraz częściej na siebie spoglądali. Coraz częściej wznosili niezauważalne toasty i coraz częściej się do siebie uśmiechali. Jednak żadne z nich nie opuściło swojego partnera. On zajmował się rudą piątoklasistką, nią zajmował się owy przystojniak.
 Jednakże za każdym razem, kiedy ich oczy się spotkały, przeszywał ją dreszcz. W głowie szumiał wypity alkohol, dodając jej odwagi. Długo nie potrafiła się na to zdobyć, aż wreszcie pochwyciła swój kieliszek i ruszyła w jego stronę. Pomału, warząc każdy krok. Udawał, że tego nie dostrzegł. Poniekąd obawiał się, że jak na nią spojrzy, natychmiast ucieknie. Ignorował ją tak długo jak tylko dało radę, ale kiedy stanęła przy drugim końcu stołu i przyglądała się słodyczom, a do jego nosa doleciał zapach piżma wymieszanego z olejkami i wypitym przez nią alkoholem, nie mógł się powstrzymać i spojrzał na nią z uśmiechem.
 Speszyła się. Widział wyraźnie okrąglutkie, purpurowe plamki na jej policzkach. Jednakże nie odwróciła wzroku. Wykonała dwa kolejne kroki i znalazła się przy nim. Stuknęła swoim kieliszkiem w jego i wypiła do dna. Podążył w jej ślady, uśmiechając się pod nosem. Taką ją uwielbiał. Szaloną, nieposkromioną, kierowaną impulsem...
 Kochała go. Nie umiała pozbyć się tego uczucia. Nie umiała przekreślić tego wszystkiego, co razem przeżyli. Tych durnych kawałów, które robili Peterowi. Wypadów, spacerów, wspólnych nocy... Po prostu nie umiała! To nadal w niej siedziało i wiedziała, że to samo siedzi w nim. Przecież gdyby było inaczej, nie stałby teraz naprzeciwko niej i nie wpatrywałby się w nią z taką intensywnością, prawda? Nie mówili nic. Po prostu stali. On z podwiniętymi rękawami, rozpiętą koszulą oraz zmierzwionymi włosami i ona. Co jakiś czas unosił kieliszek do ust, a w jego oczach rosło to coś, co doskonale znała. Wiedziała. Tak doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że nie będzie umiała się sprzeciwić. Czuła, że w pewnym momencie to nastąpi, że oboje dojdą do tych samych wniosków. Ona już wiedziała, że nie umie bez niego żyć, że są dla siebie stworzeni oraz zrozumiała, jak bardzo poniosła ją wyobraźnia tamtego wieczoru. Nie warto gdybać na temat tego, co by się stało pięć minut później. Nie są ze sobą od miesiąca, a on nawet nie całował się z inną dziewczyną. Uwodził, flirtował – owszem, ale nic ponad to. Taka już jego natura. Przecież był wolny. Mógł robić, co mu się podoba, a on nie robił nic... To coś znaczy, prawda? Zresztą, ona również mogła robić to, na co miała ochotę. A teraz pragnęła tylko dotyku jego warg, błądzących po jej ciele i badających jej skórę...
 Dlatego ścisnęła mocniej jego rękę, kiedy splótł ich palce. Dała się poprowadzić na parkiet i obracała się z nim w rytm jakiegoś przeraźliwie wolnego utworu. Nie zamienili ze sobą słowa. Nie musieli. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy, wdychając zapach perfum, których zawsze używał. Czuła ciepło bijące od jego ciała. Delikatnie objął ją w pasie. Ona sama błądziła opuszkami po jego mokrej koszuli, co jakiś czas notując, że przechodzą go dreszcze. Było jej dobrze. Wręcz wspaniale. Tak bardzo tęskniła za jego dotykiem i bliskością. Nie zaprzeczyła, kiedy jego usta musnęły jej kark i płatek ucha. Nie wyrwała się, kiedy mocniej chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą wprost do sypialni...
 Niespodziewanie zgasło światło. Gryffindor zawył z uciechy. Ktoś wyczarował tuzin świec, ktoś zapalił różdżkę, a jeszcze ktoś inny podgłośnił muzykę. Nikt nie zauważył, że oboje zniknęli. Nikt nie usłyszał, jak krzyczy z rozkoszy... Impreza rozkręcała się z minuty na minutę, a główną rolę, jak zawsze, otrzymał James Potter.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy