piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział szósty: Nieoczekiwany zwrot akcji.


[muzyka]

- Coś ty zrobiła?!
- Nie wiem! To tylko tak wyszło!
- Tak wyszło? Lily, dlaczego tylko tobie zawsze „tak jakoś wychodzi”? – Siedziałyśmy w dormitorium, a od dobrych dwudziestu minut, Dorcas słychać było chyba w całym zamku. Powodem jej zdenerwowania był incydent z Michaelem, a dokładnie nasz pocałunek. Byłam już bliska płaczu i chyba właśnie dlatego Dorcas wreszcie się opanowała i jakby z lekkim trudem usiadła na moim łóżku. Jednak najważniejsze było to, że przestała krzyczeć.
- Dorcas, i co teraz? – zapytałam ze łzami w oczach.
- Co teraz? Ty mnie się pytasz, co teraz? – zapytała z szeroko otwartymi oczami. – Przecież to ty go pocałowałaś! I to tylko po to, żeby zrobić na złość Potterowi!
- Nie było cię tam!
- Nie i wielka szkoda, może sytuacja potoczyłaby się inaczej. – westchnęła i zamyśliła się.
Wolałam jej nie przeszkadzać. Moje myśli wróciły chyba po raz setny do korytarza przy Wieży Zachodniej. Ta sytuacja bardzo wiele zmieniła. Michael chodził po zamku i puszył się zupełnie jak Potter. Dodatkowo, od kiedy doszło do tego nieszczęsnego pocałunku, wszędzie musiałam teraz pokazywać się z nim. Nie mówiąc już o tym, że jak tylko na horyzoncie pojawiał się Potter, Davies rzucał się na mnie i od razu chciał całować! Po jednej akcji w bibliotece, kiedy to Potter o mało co nie uszkodził Michaela dość poważnie, zaczęli mu towarzyszyć Huncwoci. I zawsze musieli interweniować. Zaczynało to już być ostro wkurzające. Stąd po raz kolejny dyskusja z Dorcas o ewentualnym rozwiązaniu akcji. Bałyśmy się, że na jutrzejszym meczu oboje wykorzystają sytuacje i się pozabijają.
- Jak ty w ogóle go znalazłaś? Przecież Hogwart jest wielki. Skąd wiedziałaś, gdzie go szukać i jak to się stało, że znalazłaś go tak szybko?
- Mapa Huncwotów. – odpowiedziałam po chwili namysłu.
- Co? – zapytała nie rozumiejąc.
- No. Jak poszłaś, przyszedł Lupin. Spytałam, czy wie gdzie jest Potter. Zabrał mnie do ich sypialni i kłócił się z Blackiem o jakąś mapę. Chwilę później na jakimś stary pergaminie pełno było linii i kropek. Remus znalazł go przy Wieży Zachodniej, a pięć minut później po szalonym biegu z Blackiem już byłam na miejscu.
- Mapa? Tylko tyle jesteś w stanie wymyślić? – Dorcas wyglądała na rozbawioną.
- Ja mówię poważnie! Huncwoci naprawdę mają taką mapę! Chcesz to chodź! Na pewno ci ją pokażą! – a widząc jej niedowierzającą minę, chwyciłam ją za rękę i zaczęłam ciągnąć w kierunku pokoju wspólnego.
- Lily, co ty robisz? – zapytała z lekką paniką w głosie.
- Idziemy do Lupina. Może wtedy mi uwierzysz.
- Daj spokój! – Dorcas próbowała się wyrwać, ale jej nie pozwoliłam. Zaciągnęłam ją do kanapy przy kominku, gdzie siedzieli Huncwoci.
- Remus, możemy chwilkę porozmawiać? – spytałam niepewnie. Przyznam, że czułam się dosyć nieswojo. Syriusz spojrzał najpierw uważnie na mnie, a później na Pottera, który z zawziętością wpatrywał się w książkę, którą miał na kolanach. Wiedziałam jednak, że słucha uważnie każdego mojego słowa. Remus drgnął. Spojrzał na mnie, a później na resztę. Jakby się chciał zapytać, czy może.
- No wiesz… - zaczął niepewnie, kiedy reszta nawet nie drgnęła. Poczułam jak rodzi się we mnie wściekłość. Od kiedy Remus tak uważa na innych Huncwotów?
- Nie, nie wiem. Idziesz czy nie? – zapytałam dosyć ostro.
- Ja… - zająknął się i znów spojrzał na resztę.
- Świetnie. – syknęłam. W tym samym momencie Potter zatrzasnął książkę. Wszyscy podskoczyli. Odłożył ją powoli i nadal na mnie nie patrząc zwrócił się do Lupina.
- Idź. To najwyraźniej coś ważnego, Remusie. Inaczej by się nie fatygowała. – powiedział bezbarwnym tonem.
- W takim razie chodźmy… - szepnął Lupin i wstał.
- Nie. – powiedziałam, a wszyscy(oczywiście oprócz Pottera) spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Lily, chodźmy. – usłyszałam łagodny glos Dorcas.
- Nie! – powtórzyłam ostro, nadal nie ruszając się z miejsca. Patrzyłam na Pottera z taką przenikliwością, że dłużej nie mógł mnie ignorować. Odwrócił się pomału i spojrzał mi prosto w oczy. – Od kiedy to ON decyduje o tym, co macie robić, a czego wam nie wolno? – zapytałam oschle nadal patrząc prosto w orzechowe oczy Pottera.
- Od kiedy to wtrącasz się w sprawy Huncwotów? – zapytał nadal siedząc.
- Od kiedy przynajmniej jeden z nich stał się moim przyjacielem.
- Pierwsze słyszę, żeby ktokolwiek z MOICH przyjaciół, był również twoim przyjacielem. – zaakcentował.
- Nie wiedziałam, że masz przyjaciół, Potter. – odcięłam się. Wstał i podszedł, stając naprzeciw mnie.
- Owszem mam, Evans. I są mi oddani, a nie knują za moim plecami.
- Moi przyjaciele nie knują. Z reguły się o mnie troszczą i chcą, żeby było dobrze. Na tym polega przyjaźń, Potter. Przyjaciel to nie coś, co się nabywa i o tym decyduje. To ktoś, kto ma prawo decydować o swoim losie.
- Co ty możesz wiedzieć o przyjaźni?
- Nie rozumiem pytania.
- Pytanie jest bardzo proste. Co ty możesz wiedzieć o przyjaźni? O ile dobrze pamiętam, to twój ostatni idealny przyjaciel jest teraz gorszą wersją mnie.
- Gorszą? Chciałeś powiedzieć lepsz…
- Nie, Evans. Nie chciałem. – przerwał mi. Podszedł jeszcze bliżej. Był już tak blisko, że czułam jego zapach i bijące od niego ciepło. – Zapamiętaj to sobie. Davies był, jest i zawsze będzie gorszą wersją mnie. – wysyczał po czym odwrócił się plecami do mnie i ruszył w kierunku dormitorium.
- To niby dlaczego jemu się udało?! – wydusiłam mimo woli. Zatrzymał się w połowie drogi.
- Udało co? –zapytał zaskoczony.
- Dlaczego jemu udało się mnie zdobyć? Ty próbujesz od sześciu lat, a on to osiągnął w zaledwie dwa tygodnie. – stwierdziłam z ironią. Black głośno zaczerpnął powietrza.
- Bo mu pozwoliłaś. Mnie nie pozwalasz.
- Bo jesteś…
- Zapatrzonym w siebie kretynem. Tak, wiem! – krzyknął tracąc nad sobą panowanie. – Ciekaw jestem kiedy wreszcie zrozumiesz, że on jest większym!
- Nie zrozumiem! Oboje wiemy, że nim nie jest! – odkrzyknęłam. Oboje spojrzeliśmy na siebie z nienawiścią, po czym równocześnie zaczęliśmy wspinać się po spiralnych schodach prowadzących do sypialni.
- Świetnie!
- Świetnie!
- Super!
- Super!
- Dobra! – krzyknął i otworzył drzwi od sypialni chłopców.
- Dobra!  - również otworzyłam swoje, po czym równocześnie je  zatrzasnęliśmy.

***

Następnego ranka obudziłam się dość późno jak na mnie. Otworzyłam oczy i patrzyłam na tańczące promienie słońca, które wdarły się przez zasłony mojego łóżka. Dookoła panowała cisza. Nie miałam pojęcia, która może być godzina. Nie miałam ochoty wstawać. Bałam się dzisiejszego meczu. Gryfoni kontra Krukoni. Potter kontra Davies.
- Lily… - do sypialni weszła Mary. – Śpisz?
- Nie – odpowiedziałam, nadal nie ruszając się z łóżka.
- Przyniosłam ci śniadanie. Zjedz i idziemy. Za pół godziny zaczyna się mecz.
- Ja chyba nie idę…
- Dlaczego?
- Nie chce na to patrzeć Mary.
- Daj spokój! To będzie interesujące! Dwóch kapitanów, dwóch szukających i dwóch twoich wielbicieli!
- Wielbicieli? – spojrzałam na nią zaskoczona, biorąc do ręki kanapkę, którą mi przyniosła.
- No, a może nie? Dalej, zbieraj się! Musimy dojść na stadion! – ponagliła mnie. Pochłonęłam szybko kanapki i w pośpiechu zaczęłam się ubierać.
- Szybciej, dziewczyny! – w drzwiach stanęła Dorcas. – Mamy kwadrans! Na pewno już zajęli najlepsze miejsca.
- Nie – uśmiechnęła się Mary. – Justin zajął dla nas te najlepsze! Lily, pospiesz się!
- Już idę! – warknęłam chwytając w biegu bluzę.
- No, nareszcie jesteście! – ucieszył się Thomas i przywitał się z Dorcas. Justin natomiast objął Mary. Czułam się strasznie nieswojo. Moje najlepsze przyjaciółki zajęły się swoimi partnerami o mnie najwyraźniej zapominając. Westchnęłam cicho i usadowiłam się dwa rzędy wyżej pozostawiając zakochanych samym sobie. Nie chciałam im przeszkadzać, ani sprawiać, żeby czuli się zakłopotani.
- Cześć, Lily – koło mnie usiadł Remus.
- Cześć – odburknęłam.
- A ciebie co ugryzło? – zapytał Black siadając po mojej drugiej stronie.
- Nic. Nadal pamiętam wasze zachowanie.
- Jakie zachowanie? – zapytał zaskoczony Remus.
- Potter pozwolił ci koło mnie dzisiaj usiąść? – spojrzałam na niego chłodno.
- Pierwsze słyszę, żeby miał jakikolwiek wpływ na to co robię, Lily.
- Ostatnio nie byłeś taki przekonujący. Czekałeś aż szanowny Potter wyrazi zgodę na naszą rozmowę. 
- Lily, daj spokój. Potter jest ostatnio bardzo przewrażliwiony.
- No to, to wszystko wyjaśnia! – burknęłam.
- Na twoim miejscu, bardziej bym się martwił o Daviesa niż o to, czy możemy z tobą siedzieć czy nie, Evans – stwierdził Black patrząc na wlatujących zawodników Ravenclawu.
- Co masz na myśli? – zapytałam z niepokojem.
- Tylko to, że twój chłopak może oberwać. – stwierdził od niechcenia. Spojrzałam na niego przerażona. Jeżeli Potter mu coś zrobi…
- A teraz posłuchajcie. Chcę, aby to była ładna czysta gra – głos pani Hooch potoczył się echem po stadionie. Mówiąc to, patrzyła z niepokojem na łypiących na siebie Pottera i Daviesa. – Kapitanowie, proszę uścisnąć sobie dłonie. – Oboje nawet nie drgnęli. Stali patrząc na siebie z nieukrywaną nienawiścią. – Proszę dosiąść mioteł.
Pani Hooch zadęła w swój wielki srebrny gwizdek. Piętnaście mioteł wyleciało w powietrze. Zaczęło się. Serce waliło mi jak szalone. Potter odleciał w kierunku bramek Gryfonów, Davies w kierunku Krukonów. Na stadionie wyczuwało się nerwową atmosferę. Co jakiś czas oboje szukający mijali się w powietrzu. Zawsze towarzyszyła temu przepychanka.
- Potter po raz kolejny pokazuje Daviesowi, kto rządzi na tym boisku. I ma rację chłopak! Nie daj się, James! Gryffindor prowadzi już trzydzieści do dziesięciu. Flint przejmuje kafla. Zbliża się do bramki Krukonów. Czy ponownie uda jej się zdobyć gola? Obrońca Ravenclawu jest wyraźnie zdenerwowany. Postaraj się, Katie! i… Gwizdek? Pani Hooch przerywa akcję. Wygląda na to, że Potter i Davies znów spotkali się na środku boiska. Tak. Potter faulował Daviesa. Rzut karny dla Krukonów.
Takie sytuacje zdarzały się coraz częściej. Raz to my, raz Krukoni dostawaliśmy rzuty karne. Efekt był taki, że wynik meczu po niecałej trzydziestominutowej grze wyglądał żałośnie. Przegrywaliśmy już dziewięćdziesięcioma punktami, a Davies coraz mocniej obrywał od Pottera. Gdy nagle…
- Potter gwałtownie nurkuje! Czyżby zobaczył znicza?! Davies już mu wisi na ogonie. Który okaże się lepszy? Oboje lecą z niesłychaną szybkością. Jeżeli się nie wzbiją to się rozwalą! Ach Taaak! – Nagle Potter poderwał miotłę. Zrobił to w ostatniej chwili. Michael nie miał tyle szczęścia. Wylądował na zielonej trawie. Wyglądało to okropnie!
- Jeżeli coś mu się stało! To uduszę go własnymi rękoma! – krzyknęłam podnosząc się z miejsca.
- Nic mu się nie stanie. Ale czad! Nie wiedziałem, że Potter umie Zwód Wrońskiego!
- Co umie? – zapytałam nie rozumiejąc, ale odpowiedzi udzielił mi komentator.
- Potter zastosował bardzo przydatny Zwód Wrońskiego. Jest to bardzo niebezpieczny manewr stosowany w grze w quidditcha, w którym szukający nurkuje z zawrotną szybkością ku ziemi, udając, że w dole zobaczył znicza, ale w ostatniej chwili hamuje podrywa się w górę. Celem manewru jest skłonienie szukającego przeciwników do naśladownictwa w nadziei, że nie zdąży wyhamować i rozbije się o ziemię. Do jego wykonania potrzeba piekielnie dobrych umiejętności oraz lat praktyki! Potter miał wiele szczęścia. Udało mu się uniknąć zderzenia z ziemią. Davies niestety wylądował w ziemi. Czy będzie w stanie ponownie dosiąść miotłę?
- Nic mi nie jest! – Michael był wyraźnie wściekły. Wsiadł na miotłę i ponownie wzbił się w powietrze.
- Tak jest. Wszystko wygląda na to, że gra zostanie wznowiona. Terence przy piłce. Zbliża się do naszego obrońcy i… gwizdek! Potter! Złap znicza i przestań faulować. Krukoni przy piłce i… tak jest. Sto trzydzieści do pięćdziesięciu. Dla Krukonów. Jak tak dalej pójdzie Gryffindor przegra przez same rzuty karne wywołane przez najlepszego szukającego tego stulecia.
Kiedy mecz robił się coraz bardziej beznadziejny, a Potter i Davies zamiast szukać znicza skupili się na wzajemnym faulowaniu, publiczność była coraz bardziej wzburzona. Każdy miał dosyć nieustającego gwizdka i przerywania dobrze zapowiadających się akcji. Kiedy Davies miał rozciętą wargę, a Potter łuk brwiowy, a kolejna akcja zakończyła się gwizdkiem oraz zdobyciem kolejnego już gola dla Krukonów, pani Hooch straciła cierpliwość. Zawołała obu kapitanów na środek boiska i oznajmiła ostrym tonem.
- Oboje zachowujecie się karygodnie! Potter, zdajesz sobie sprawę, że jeszcze dwadzieścia punktów i Gryfoni nie mają szans pokonać Krukonów?
- Mało mnie to obchodzi pani profesor. – oznajmił dobitnie patrząc z nienawiścią na Daviesa.
- Świetnie! Jeszcze jeden gwizdek, albo zdobycie chociażby jednego punktu z rzutu karnego dla drużyny Ravenclawu, a przerywam mecz, ogłaszam zwycięzcę, a wy oboje dostajecie zakaz gry do końca życia. Zrozumiano?! – Oboje nieznacznie kiwnęli głowami. Rozległ się gwizdek. Teraz wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Obaj szukający postawili sobie za punkt honoru znalezienie znicza. Co jakiś czas któryś próbował Zwodu Wrońskiego, albo innych podobnych sztuczek. Ścigający próbowali nadrobić przewagę, ale kiepsko im to szło. W dodatku zaczęło padać.
- Boże. Niech to już się wreszcie skończy! – krzyknęłam wściekła, patrząc z niepokojem jak po raz kolejny Michael nurkuje za Potterem. – Przecież oni się rozwalą! To kolejna podpucha! Dlaczego oni się nie unoszą?! – zapytałam panikując, gdy po raz kolejny znajdowali się coraz niżej. Oboje lecieli z zawrotną szybkością w dół. Żadne nie zamierzało odpuścić.
- Potter zauważył znicza czy to kolejna próba? Jeżeli za moment się nie uniosą to prawdopodobnie nie będzie co zbierać. Tak, Davies zrezygnował. Chyba już wie, że to może być… O nie! Potter naprawdę zauważył znicza! Jest jednak tak nisko, że jak nie złagodzi lotu to się rozwali i…
W powietrzu pojawiła się ogromna chmura kurzu.  Potter nie wyhamował i z impetem wpadł na trybuny. Publiczność wydała wielkie „ochhh”. Wszyscy wstrzymali oddech. Obie drużyny leciały w jego kierunku. Pani Hooch już była przy nim. Gdy wszystko ucichło pod kawałkami drewna widać było leżącego Pottera.
- O nie! – jęknęłam. – Nic mu się nie stało, prawda? Zaraz stamtąd wyjdzie? – zapytałam z nadzieją, patrząc na Remusa. Nic nie odpowiedział. Jego twarz była bez wyrazu. Patrzył w miejsce gdzie leżał Rogacz.
- Ha! – krzyknął nagle Black klaszcząc w dłonie.
- A tobie co? – warknęłam.
- Ma znicza! Wygraliśmy!
- Skąd wiesz? – zapytałam, patrząc na niego uważnie. Niestety w tym momencie po trybunach potoczył się ryk. Black wyszczerzył zęby w uśmiechu i wskazał palcem na boisko. Ze szczątków trybuny wymaszerował Potter. Wysoko nad głową trzymał mała, złotą piłeczkę. Nic mu nie jest! Odetchnęłam z ulgą.
- Lily! Chodź, no dalej! Impreza we wspólnym! – krzyknęła do mnie Mary.
- Dojdę za moment. Michael.
- Żartujesz?! – krzyknął Remus i złapał mnie za rękę.
- Ale ja muszę… - zaczęłam niepewnie.
- Nic nie musisz! No chodź! – ponagliła mnie Mary, a Dorcas złapała za drugą rękę. Nie miałam siły się dłużej opierać. Dałam się porwać.

***

Siedziałam w pokoju Wspólnym i nie mogłam wyjść z podziwu w jak zaskakującym tempie, tak przytulny pokoik można zamienić w istne pobojowisko. Siedziałam skulona w fotelu, które teraz stały daleko od kominka, a wokół mnie walały się puste butelki po kremowym piwie i Ognistej Whisky. To na pewno sprawka Huncwotów, każdą imprezę w Pokoju Wspólnym zapatrują w duże ilości alkoholu ze Świńskiego Łba. Wszyscy świętowali zwycięstwo Gryfonów, bawiąc się, śmiejąc i tańcząc. Kątem oka widziałam Mary, która bez oporów flirtowała z jakimś siódmoklasistą… Zdziwiło mnie jej zachowanie, gdyż nie jest ona osobą, która często zmienia swój obiekt zainteresowania… Widząc to mój humor jeszcze bardziej się pogorszył. Byłam ciekawa jak czuje się Michael po popołudniowej porażce. Postanowiłam go odszukać i zdecydowanym ruchem podniosłam się z fotela. Jednak nie dane było mi dojść do portretu pod ścianą, gdyż drogę zastąpił mi pijany Potter. 
- Cześć, Lily, wybierasz się gdzieś? 
- Tak, więc z łaski swojej zejdź mi z oczu i wracaj do swoich znajomych. Świetnie się bawiłam dopóki się tu nie napatoczyłeś, więc bądź taki miły i spadaj stąd. 
- Ale Lily… 
- Czego, Potter?! Nie dociera do Ciebie? – warknęłam. 
- Idziesz do Daviesa… - usłyszałam i podjęłam grę. 
- Tak, Potter! Idę! I wiesz, co ci powiem? Przynajmniej z nim będę się dobrze bawić, bo tu… - mówiłam i lekko obróciłam się w tył, dając mu do zrozumienia, że mam na myśli całą tą imprezę – nikt nie ma pojęcia o dobrej zabawie! Myślisz, że jak złapiesz sobie tego durnego znicza, to ja nagle stanę się twoją durną fanką i będę sobie popijać z tobą kremowe piwko?! Jeśli tak, to mylisz się, Potter. Moje intencje wobec ciebie się nie zmieniły i nie sądzę, by w najbliższym stuleciu cokolwiek uległo zmianie! A teraz z łaski swojej usuń się z drogi. – Powiedziałam i go wyminęłam, jednak po chwili obróciłam się do niego i przybierając jak najsłodszy uśmiech na mojej twarzy powiedziałam: – Miłej zabawy życzę! 
Po wyjściu na korytarz od razu zrobiło mi się lżej. Miałam już dość samotnego siedzenia w kącie i patrzenia jak wszyscy świetnie się bawią, zwłaszcza moje przyjaciółki. Nie sądziłam, że zostawią mnie samą, podczas gdy obie bardzo dobrze spędzają czas w towarzystwie nowych kolegów. Poczułam lekki i dość chłodny powiew wiatru i żałowałam, że wcześniej nie udałam się do sypialni, by włożyć na siebie coś cieplejszego. Wszystko przez tego durnego kretyna, Pottera. Gdyby nie on, już dawno leżałabym spokojnie w łóżku. Nagle zobaczyłam wyłaniającą się zza zakrętu, dość dobrze znaną mi sylwetkę. Podeszłam bliżej, ciemna postać też zdawała się mnie zauważyć i przystanęła. Światło księżyca przebijające się przez okna zamku, padało wprost na mojego towarzysza. 
- Michael? Co ty tutaj robisz? Zwłaszcza o tej godzinie? – spytałam cicho. 
- To samo chciałem spytać ciebie Lily. – powiedział i delikatnie uśmiechnął się do mnie. – Wszystko w porządku? Wydajesz się być czymś zmartwiona. 
- Jaaa… Tak, wszystko okej… Jestem po prostu trochę zmęczona. – odpowiedziałam dość wymijająco. – O Boże, Michael! Mecz! Na śmierć zapomniałam! Nic ci nie jest?! Ta gra… Wy… Oh, to było straszne! Patrzeć, co wy tam w powietrzu wyprawiacie! Czyś ty do reszty oszalał?! – moja początkowa troska przerodziła się teraz w gniew. 
- Lily, wszystko w porządku. Nic mi nie jest. – powiedział i na jego twarzy zagościł teraz wesoły uśmiech. – To bardzo miłe, że się o mnie troszczysz, ale oprócz kilku zadrapań i siniaków, naprawdę nic mi nie jest. Bywało gorzej. A co do Pottera, to jeszcze mu się odpłacę… - teraz w jego głośnie dawało się dosłyszeć lekką nutkę złości. 
- Daj spokój, Michael… To tylko gra, tak? 
- Lily, to nie jest jakaś tam zwykła gra… To quidditch. Gdyby nie fakt, że Potter co chwilę faulował i robił fałszywe zwody, rozpraszając mnie od faktycznej gry i szukania znicza, mielibyśmy zwycięstwo w kieszeni… - powiedział z lekką rezygnacją i smutkiem w głosie. – Lily… Ty się trzęsiesz! Zimno Ci ? 
- Niee-ee Micha-eel, napraw-dęę niee-e… - odpowiedziałam i spojrzałam zziębnięta na Michaela. Jednak chyba mnie nie słuchał, bo po chwili zakładał mi na ramiona swoją bluzę. 
- Proszę. Ogrzej się. 
- Dzięki, Michael, ale naprawdę nie było trze… - zaczęłam, lecz urwałam w pół słowa, gdyż zdawało mi się, że w oddali usłyszałam jakiś ruch. Obróciłam się, jednak nie zobaczyłam nikogo.
- Ktoś tam jest? Kogo zobaczyłaś? – spytał zaniepokojony Michael. 
- Wydawało mi się, jakby ktoś tam szedł… Ale… To chyba przez to zmęczenie. 
- Chodź, Lily. – nim się obejrzałam, Michael wziął mnie pod rękę i zaczął iść. – Zabieram Cię na spacer po zamku. Nie przyjmuję żadnych odmów, ani protestów. – powiedział i uśmiechnął się do mnie szeroko. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, by zaprotestować. Przystałam z wielką chęcią na propozycję Michaela.

***

- Skąd masz to zdjęcie? – zapytałam go, siedząc wygodnie na kanapie przed kominkiem i śmiejąc się do rozpuku. – Jak ja tu wyglądałam? Ojejku! 
- Oj, Lily, nie pamiętasz? To zdjęcie było zrobione na pierwszym spotkaniu prefektów. Wiesz, warkoczyki dodają Ci uroku. – powiedział Michael. Nie oderwałam wzroku od fotografii, ale czułam na sobie jego spojrzenie. – Choć muszę przyznać, że i bez nich jesteś całkiem słodka. – dodał, a na moje policzki wdarła się czerwień.
Siedzieliśmy sobie razem wygodnie, na jednej z wysłużonych już kanap, w jakimś przytulnym pokoju. Znajdowało się w nim kilka regałów z książkami, stoliki i krzesełka. Nigdy wcześniej w nim nie byłam. Nie wyglądał też na jedną z byłych pracowni lekcyjnych. Nie pamiętam już nawet, jak się tu znaleźliśmy, ani jak długo spacerowaliśmy po zamku. Jednak nigdzie mi się nie śpieszyło. Wręcz przeciwnie, bardzo miło spędzało mi się czas z Michaelem. Przy nim czułam się swobodnie. I co najważniejsze, Michael potrafił mnie rozbawić, więc na mojej twarzy często gościł już dawno zapomniany uśmiech. Wokół nas stało kilka pustych butelek po kremowym piwie. Po części to dzięki niemu byłam taka wesoła, jednak zbytnio się tym nie przejmowałam. Już dawno potrzebowałam takiej dawki humoru. 
- Daj spokój Michael… - odpowiedziałam lekko zawstydzona i podniosłam wzrok na wysokość jego twarzy. Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie teraz z zaciekawieniem i zainteresowaniem.
Z racji tego, że Michael siedział dość blisko mnie, zauważyłam jak dokładne są jego rysy twarzy, jak jego ciało zostało wyrzeźbione poprzez kilkuletnie treningi quidditcha. Był bardzo wysoki, co jeszcze bardziej podkreślało jego posturę i sylwetkę sportowca. 
- Mógłbyś mi podać butelkę z piwem? – powiedziałam lekko skrępowana tym, że nieustannie się we mnie wpatrywał. 
- Jasne, widzę, że dobrze ci zrobiło oderwanie się od codziennych trosk i obowiązków. – powiedział. 
- Ojj, tak… I to nie wiesz jak bardzo. – powiedziałam szeptem.
Westchnęłam i spojrzałam na wpadające przez okno światło. Czysto granatowe niebo pokryte było licznymi gwiazdami. Księżyc natomiast już prawie wyglądał jak kuleczka. To przypomniało mi o tym, że niedługo Remusa znów dopadnie futerkowy problem. Ta myśl przywołała do mnie wspomnienie naszej ostatniej sprzeczki. A wszystko przez tego Pottera! Gdyby nie on, Dorcas zobaczyłaby mapę, a… no tak. Myśl o mojej najlepszej przyjaciółce bawiącej się teraz w Pokoju Wspólnym też nie poprawiła mi humoru.
- Co się dzieje, Lily?
- Hmm? – spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co cię gnębi?
- Nic – uśmiechnęłam się ponuro i znów spojrzałam na gwieździste niebo.
- Przecież widzę – powiedział z troską. – Mnie przecież możesz powiedzieć… - wyszeptał i chwycił mnie za podbródek, odwracając moją głowę w jego stronę.
Nie wiem, czy to wypity alkohol, czy raczej chęć pozbycia się ciężaru i brak szczerej rozmowy z przyjaciółkami, ale nagle po prostu zaczęłam mu opowiadać o swoich problemach. A im dłużej mówiłam, tym lżej mi było na sercu.
 – Wiesz… Ostatnie dni są dla mnie, jakby to powiedzieć, dziwne? Moje dwie najlepsze przyjaciółki przestały mnie dostrzegać i nie mają już dla mnie tyle czasu, ile bym sobie wymarzyła. Remus zdaje się podzielać zachowanie Pottera. Kretyn pozwala sobą manipulować przez tego bufona, a ten widząc jego niezdecydowaną minę dolewa oliwy do ognia! Nie wiem, w co Potter gra, ale jak tak dalej pójdzie nie będę miała już nikogo, z kim mogłabym normalnie porozmawiać! Komu mogłabym się zwierzyć ze swoich problemów i obaw! Kiedyś był to Lupin, ale teraz Potter decyduje z kim jego "przyjaciele" mogą rozmawiać, a z kim nie. – uśmiechnęłam się krzywo.
- Przecież masz mnie. – spojrzałam na niego lekko powątpiewająco. – Nigdzie się nie wybieram, możesz być pewna. – wyszeptał patrząc mi w oczy. Odwzajemniłam spojrzenie.
Michael zaczął bawić się kosmykiem moich włosów, a po chwili głaskał już mój policzek. Przymknęłam na chwilkę oczy. W głowie pojawiło się milion myśli. Podejrzewałam, co stanie się za moment. Nie wiedziałam tylko, czy na pewno tego chcę. W tamtym momencie, tak odległym po tych wszystkich wydarzeniach, zrobiłam coś, czego tak naprawdę nie przemyślałam. Pocałunek z Michaelem był czymś przypadkowym. Był czymś co miało wkurzyć Pottera, co miało mu dać nauczkę. Czymś co miało mu pokazać, że sama decyduję o swoim losie, o tym z kim rozmawiam, z kim się przyjaźnię, z kim chodzę… Otworzyłam oczy. Michael nadal patrzył na mnie z lekkim napięciem. Czekał na moją decyzję. On czekał, a w mojej głowie toczyła się bitwa. Opuściłam wzrok. Nie należałam do osób, które podejmowały ryzyko. Pocałunek zdecydowanie do tego ryzyka należał. Po raz kolejny doszłam do punktu, gdzie serce walczyło z rozumem. I po raz kolejny rozum tą walkę wygrał. Westchnęłam delikatnie i znów spojrzałam w jego niebieskie oczy.
- Michael, ja… - zaczęłam powoli i bardzo cicho znów odwracając głowę.
- Cii… - zaoponował i przyłożył palec do moich ust.
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnął się delikatnie i pomału zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Zaczerpnęłam powietrza. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Musiałam podjąć decyzję i to szybko… Nasze usta dzieliły już tylko milimetry… I wtedy wydarzyło się bardzo dużo dziwnych rzeczy w bardzo krótkim czasie. Nagle znikąd pojawił się pomarańczowy strumień, który ugodził Michaela. Z moich ust mimowolnie wydobył się dźwięk ulgi, a później okrzyk przerażenia. Po pierwsze dlatego, że Michaela odrzuciło do tyłu, a po drugie dlatego, że znikąd pojawił się Potter! Byłam totalnie skołowana. Nie wiedziałam, co mam robić najpierw. Rzucić się na Pottera, czy pomóc Daviesowi?
- Co ty tu robisz?! – krzyknęłam zrywając się z kanapy.
- Obserwuję. – wycedził Potter, nadal nie odrywając wzroku od Michaela. – Pytanie powinno brzmieć, co ty tu robisz?!
- Co ja tu… A co tobie do tego?! Jak się tu dostałeś?!
- Wszedłem razem z wami.
- Michael powiedział, że nikt się tu nie dostanie… ze nikt nam nie przeszkodzi…
- Davies mówi wiele rzeczy, ale tylko niewiele z nich jest zgodnych z prawdą. Wstawaj! – warknął i machnął krótko różdżką. Michael zerwał się gwałtownie i  wyjął swoją różdżkę.
- Przestań! – krzyknęłam błagalnie do Pottera. – Co on ci zrobił?!
- Davies, tak samo jak Smarkerus, kwalifikuje się do tej grupy ludzi, którzy szkodzą samym faktem, że zużywają ten sam tlen, co normalni ludzie. – odpowiedział, a w jego głosie wyczuwalna była nienawiść. Machinalnie stanęłam tak, aby zasłonić Michaela.
- Obrałeś dobie kolejny cel?! Kolejną osobę do zabawy?! Dręczenie Snape’a już ci się znudziło? Potrzebujesz nowych rozrywek?! Dorośnij, Potter!
- Dorosnę, jak przyjdzie na to pora, Evans. Odsuń się.
- Nie. – odpowiedziałam wyzywającym tonem.
- Powiedziałem, odsuń się. – wyszeptał patrząc mi prosto w oczy. Ostatni raz widziałam go w takim stanie w ten wieczór, kiedy wracaliśmy razem ze szlabanu. Teraz też w jego oczach czaiła się nieopisana wściekłość, a dodatkowo chęć zemsty.
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Lily… Proszę cię, odsuń się. To jest nieuniknione… - powiedział łagodnie Michael. Spojrzałam na niego przerażona.
- Ty nie widzisz w jakim on jest stanie?! On może ci zrobić poważną krzywdę!
- Wiem, ale nie odpuści, dopóki tego nie zrobi.
- No jasne! A ty masz zamiar mu to jeszcze ułatwić?! Chcesz się poddać jego manipulacji, tak jak jego przyjaciele?! – krzyknęłam wściekła.
- Nie. Chcę mieć ten pojedynek za sobą – uśmiechnął się delikatnie i znów pogłaskał mnie po policzku.
- NIE- DOTYKAJ – JEJ W TEN SPOSÓB. – Potter teraz już kipiał ze złości. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i znów spojrzałam przerażona na Michaela.
- Chyba nie myślisz, że mu ułatwię zwycięstwo? Będzie dobrze, obiecuję. – powiedział łagodnie.
- Drętwota! – pomarańczowy strumień znów pomknął w kierunku Daviesa zaledwie zrobiłam dwa kroki. Potter chybił o włos.
- Cały Potter. – Michael uśmiechnął się szyderczo. – Boisz się prawdziwego pojedynku, prawda? Stawiasz tylko na grę z zaskoczenia, bo wiesz, że jesteś żałosnym dupkiem, który nie ma szans. – znów krótkie machnięcie różdżką i książki stojące na półce rozleciały się po całym pokoju.
- I kto to mówi? Pan Poderwę Każdą?!
- Pomyliłeś mnie ze sobą, Potter. Ja nie jestem typem faceta, który bajeruje każdą swoją fankę. – zaklęcie Pottera drasnęło Michaela w policzek, na którym pojawiło się małe rozcięcie.
- Wole bajerować każdą, niż ranić tą jedyną. Wyjątkową. – mówiąc to spojrzał na mnie. Zmieszałam się. Tą krótką chwilę nieuwagi wykorzystał Michael.
Tarantallegra. Zostaw ją, Potter. Przestań ją dręczyć, męczyć i mieszać jej w głowie. Jest moją dziewczyną i nie zmienisz tego faktu!
Finite! – krzyknęłam ratując Pottera z opresji. Michael spojrzał na mnie uważnie.
- Dlaczego mu pomagasz?!
- Tobie też bym pomogła! Przestańcie zachowywać się jak dzieci!
- Nie! – krzyknęli równocześnie.
Awifors! – krzyknął Potter, a z końca jego różdżki wyleciały nietoperze, które rzuciły się w stronę Michaela.
Insendio! – z końca różdżki Daviesa trysnął strumień ognia i z nietoperzy niewiele zostało.
- Proszę was, przestańcie! Avis! – wymamrotałam pierwsze zaklęcie jakie przyszło mi do głowy. Nad naszymi głowami zaczęły latać małe, żółte ptaszki. Znów Potter okazał się szybszy.
Oppungo! – i już stado atakowało Michaela. Nie zdążył nawet unieść różdżki.
- Och, na miłość boską! Przestańcie! – machnęłam różdżką. Ptaszki zniknęły. Niestety Michael nosił już liczne ślady po ich ataku.
- Sectusempra!
- Drętwota!
- Protego! Expelliarmus! – krzyknęłam niewiele myśląc nad tym, co robię, w tym samym momencie, co Potter z Daviesem. Ich zaklęcie się zderzyły i porzucały kolejne książki. Na ciele Michaela pojawiło się kilka rozcięć. Obie różdżki wyrwały się z rąk właścicieli. Chwyciłam je patrząc na nich wyzywająco. Spojrzeli najpierw na mnie, a później ruszyli ku sobie. Zaczęli się bić i przepychać. Tego się nie spodziewałam. Po raz kolejny toczyli mugolską walkę, a ja nie wiedziałam, co mam robić.
-Protego – do Pokoju wparował Remus, a za nim Black.
-Przestań! – krzyknął Michael i znów próbował się rzucić na Pottera.
-Ty przestań! Dajcie już spokój! Oboje idziecie natychmiast do Skrzydła Szpitalnego. James! Jak ty wyglądasz?!
Oboje wyglądali strasznie. Michael miał liczne rozcięcia i zadrapania, a także podartą szatę, siniaka pod okiem, a z kącika ust leciała mu stróżka krwi. Potter natomiast miał rozciętą wargę, i kilka siniaków. Wydawałoby się, że wyszedł z całej tej sytuacji bez większych obrażeń, jednak oczy miał zamknięte, oddychał szybko i trzymał swoją lewą rękę. Michael opadł wyczerpany na podłogę.
- Musicie mi pomóc. Im naprawdę potrzeba wizyty w Skrzydle! – jęknęłam przerażona.
- Co im odbiło?! – zapytał Black, kiedy kilka minut później staliśmy pod Skrzydłem Szpitalnym. Pani Pomfrey kazała się przebrać pacjentom, a my czekaliśmy przed drzwiami.
- Nie wiem! Siedziałam tam z Michaelem. Rozmawialiśmy. Nagle pojawił się Potter i rzucił się na niego! – Remus z Blackiem wymienili znaczące spojrzenia. Wiedziałam, że oboje uważają, że między mną, a Daviesem musiało dojść, albo prawie doszło do czegoś więcej. Mało mnie to obchodziło. Dręczyła mnie inna sprawa. – Jak się tam dostaliście?
- Gdzie?
- Do tego pomieszczenia…
- Do Pokoju Życzeń? – upewnił się Lupin.
- Skoro tak go nazywacie… - wzruszyłam ramionami.
- James wyszedł zaraz po tobie, zaczęliśmy się niepokoić, bo długo nie wracał. Impreza we Wspólnym już się kończyła, a wy nie wracaliście. Baliśmy się, że znów się w coś wplątał więc zaczęliśmy was szukać. Niestety nigdzie was nie było.
- Użyliście Mapy? Przecież na niej na pewno byście nas znaleźli… - powiedziałam zdziwiona.
- Właśnie o to chodzi, że na niej was nie było. Remus stwierdził, że możecie być w Pokoju Życzeń. Mnie wydawało się to mało prawdopodobne. Niewiele osób wie o jego istnieniu. Jednak jak słusznie zauważył Remus, pokój jest nienanoszalny, więc wasze zniknięcie było poniekąd usprawiedliwione.
- Wzięliśmy Mapę i poszliśmy na siódme piętro. Próbowaliśmy miliona kombinacji zanim zdołaliśmy wejść do środka. Na szczęście się udało. – zakończył z wyraźną ulgą Lupin.
- Dlaczego Pokój Życzeń?
- Bo da ci wszystko, o co go poprosisz – uśmiechnął się Remus.
- Wszystko? – zapytałam zdumiona.
- Tak, pod warunkiem, że wiesz jak z niego korzystać. – Black chciał uciąć temat.
- A wy skąd to wiecie? – zapytałam zaskoczona tym faktem.
- Wiemy i tyle, okej? – Black rzucił ostrzegawcze spojrzenie Lupinowi.
- A skąd o nim wiecie?
- Wpadliśmy na niego przypadkiem w zeszłym roku – zaczął Remus, ale Black mu przerwał.
- Jeszcze jedno zdanie, a mogłaby dołączyć do naszego grona, Remusie. Myślę, że James już się przebrał. Chodźmy.
Nie ruszyłam się z miejsca. Zastanawiałam się skąd oni  aż tyle wiedzą o tym zamku i jego tajemnicach.

2 komentarze:

  1. There is completely no hassle; there are no other items to do aside
    from putting it around your waist.

    My homepage flex Belt review

    OdpowiedzUsuń
  2. - Davies, tak samo jak Smarkerus, kwalifikuje się do tej grupy ludzi, którzy szkodzą samym faktem, że zużywają ten sam tlen, co normalni ludzie.
    Skąd bierzecie takie teksty? Już kolejny raz przy czytaniu śmieje się jak wariatka. Super blog :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy