[muzyka]
Następnego ranka, jak
zwykle zapanował chaos. Jako jedyna spakowałam kufer poprzedniego wieczoru.
Obie dziewczyny szalały po Dormitorium w poszukiwaniu swoich rzeczy. Dorcas
przeszukiwała właśnie łazienkę a Mary zaczęła panikować, że prawdopodobnie
zostawiła swój ulubiony sweterek u Gilderoy’a. Na szczęście jej obawy wyjaśniły
się dokładnie pół godziny później, kiedy to Dorcas zajarzyła, że pakuje się do
kufra Mary, a Mary do jej. Ukochany sweter znalazł się więc na swoim miejscu.
Kiedy wreszcie obie panny się zapakowały, zabrałyśmy swoje kufry i zeszłyśmy do
pokoju wspólnego, gdzie spotkałyśmy zaspanego Blacka. Kiedy nas zauważył kiwnął
głową i opadł na najbliższy fotel.
- Co ty tu jeszcze robisz?
– zapytała zaskoczona Dorcas.
- Czekam na Pottera. Wrócił
się po jakaś bardzo ważną rzecz. – Ledwo skończył mówić, a z Dormitorium
wyleciał Potter wymachując jakimś zdjęciem.
- Mam! Sorry, że tak długo,
ale nie mogłem… - zająknął się i schował ramkę za plecy. Rozpoznałam ją. Stała
na szafce nocnej tamtego wieczoru, kiedy byłam w ich sypialni. Wiedziałam kto
na nim jest. Zarumieniłam się i zaczęłam przyglądać wzorkom na dywaniku.
- To co, idziemy? –
zapytała beztrosko Mary, a wszyscy przytaknęli.
Zeszliśmy do Sali
Wejściowej, a następnie opuściliśmy pięknie przystrojony Zamek idąc w kierunku
powozów mających nas zawieźć na stację Hogsmeade. Nim się obejrzałam, mknęliśmy
już w Expressie Hogwart – Londyn. W międzyczasie dosiadł się do nas Peter i
Gilderoy. Mary od razu zaczęła z nim dyskutować na temat tego, jaki kolor do
niej pasuje. Black z Dorcas opowiadali jakieś zabawne historie. Ja i Potter
milczeliśmy. On siedząc przy drzwiach, bawił się zniczem. Nie miałam zielonego
pojecia, jak go zdobył i w sumie szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło.
Wkurzało mnie tylko odgłos trzepoczących skrzydełek i podnieconych okrzyków
Petera ilekroć Potter go zlapał. Nie miałam jednak odwagi zwrócić im uwagi. Na
szczęście siedziałam przy oknie i całą uwagę skupiałam na migającym
krajobrazie. Nie miałam ochoty wracać do domu. Wolałabym zostać w Hogwarcie.
Tam święta są inne. Takie magiczne. Rodzice nie wypytują, nie trzeba się
tłumaczyć przed nikim ze swojego złego humoru, ani patrzeć na nieznośną
siostrę. Nie trzeba pomagać w kuchni, sprzątać. Można za to spać, ile się chcę
lub czytać książki w pokoju wspólnym bez tego codziennego, normalnego gwaru.
Przez sześć lat nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa spędziłam w niej tylko
jedne święta. Nie wspominam ich co prawda tak dobrze, jakbym chciała. Jednak
powodem mojego niezadowolenia było to, że moja rodzina świetnie bawiła się na
nartach, a ja musiałam znosić towarzystwo natrętnego Pottera. Warto też dodać,
że miałam wtedy tylko dwanaście lat. Teraz oddałabym wiele za takie Święta z
Potterem w Hogwarcie. Westchnęłam.
Za oknem było już ciemno,
kiedy pociąg wtoczył się na peron 9 i ¾. Z ciężkim sercem wytaszczyłam kufer z
wagonu i ruszyłam w stronę tego beznadziejnego świata. Świata bez magii i… Bez
Niego…
- Wesołych Świąt –
powiedziałam po raz ostatni w tym roku żegnając się z przyjaciółmi. Black
uśmiechnął się łobuzersko, a Potter tylko skinął głową i ruszył w stronę
wyjścia. Podeszłam do rodziców i przywitałam się.
- Och! A gdzie Dorcas? –
zapytała z niepokojem mama.
- Myślę, że żegna się z
Blackiem, pani Evans. – odpowiedziała wesoło Mary.
- Żegna z Blackiem?
Przecież już się z nim żegnała! – powiedziałam zaskoczona. – Gdzie ty ją
widzisz?
- Tam – powiedziała z
błyskiem w oku i pokazała mi jakąś obściskującą się parę.
- Mary, ja pytałam o Dorcas
i…. O rany! – aż pisnęłam z wrażenia. Zanim zdążyłam dokończyć, dziewczyna
odwróciła się i z wielkimi rumieńcami zaczęła kroczyć w naszą stronę. W głowie
momentalnie pojawiło się mnóstwo pytań. Wiedziałam jednak, że to nie czas i nie
miejsce na takie rozmowy. Droga do domu zajęła nam niecałe piętnaście minut. W
tym czasie moje przyjaciółki wesoło rozprawiały z moją mamą na temat
wigilijnego menu. Ja nie miałam nastroju do rozmów. Przed oczami miałam widok
przybitego i rozczarowanego Jamesa. Chciało mi się płakać. Wiedziałam jednak,
że w najbliższym czasie nie będę miała czasu, aby uronić choć jedną łzę.
***
- No dobrze, ja wszystko
rozumiem! Ale żeby się tak całować na środku dworca?! Co cię napadło?
- Sama nie wiem.
Powiedziałam tak jak wy, Wesołych Świąt i już miałam odejść, a Syriusz mnie tak
jakoś dziwnie uchwycił z rękę. Nie mogłam się wyrwać. Zaczęliśmy się lekko
przepychać i nagle on mnie pocałował.
- Znaczy, że oficjalnie
jesteście razem? – dopytywała Mary.
- Nie wiem… Black podobał
mi się od dawna. Jednak nigdy nie myślałam, że dojdzie do takiej sytuacji… -
wyszeptała Dorcas.
- Dlaczego? – zapytałam
zaskoczona. – Przecież on już od dawna próbował cię zbajerować.
- Tak. Za to ty od dawna
nienawidzisz Jamesa. Jakby nie było Syriusz jest jego najlepszym kumplem, nie?
Skoro Potter był zakazany, to i Black. Starałam się więc nie myśleć o nim w ten
sposób, ale teraz… - spojrzała na mnie uważnie. – Skoro ty i Potter się
przyjaźnicie, to chyba nie będziesz mieć nic przeciwko?
- Nie, nawet wcześniej nie
miałabym nic do gadania. To przecież twoje życie, prawda? – zapytałam łamiącym
się głosem. Na szczęście chyba tego nie zauważyła, bo w tym momencie Mary
wydała z siebie zduszony okrzyk:
- Jakie piękne! Wchodzimy!
Muszę w końcu coś kupić dla Gilderoy’a!
Obie weszły do sklepu. Ja
wzięłam dwa głębokie oddechy, żeby się opanować i troszkę ochłonąć. Nie mogły
się dowiedzieć. Jeszcze nie teraz. Nie zniosłabym oskarżycielskich spojrzeń,
stwierdzeń typu: wiedziałam, że tak będzie, albo jaka ty jesteś naiwna i nie
daj Boże gdybań, co zrobić, żeby nas ze sobą połączyć. Na pewno byśmy się przy
tym pokłócił, a po co? Święta to Święta. Mama by nie zniosła, gdyby coś
zepsuło ten jej „idealny nastrój panujący w tym okresie”. Nienawidziłam tego
podejścia! Człowiek ma się uśmiechać przez 24 godziny tylko i wyłącznie po to,
aby spełnić oczekiwania najbliżych!
- Lily, chodź zobacz! Jakie
tu są cuda! – w drzwiach pojawiła się Dorcas.
- Już idę. Chwilka, dobrze?
– rzuciłam stojąc do niej tyłem.
Świąteczne zakupy. Druga,
najbardziej znienawidzona przeze mnie rzecz w tym okresie. Dla każdego trzeba
coś znaleźć! Dla mamy, taty babć, dziadków… Chodzi się po sklepach i marnuje
tak cenny czas. A z moimi przyjaciółkami nawet dużo za dużo. Pojechałyśmy do
centrum z samego rana. Chodziłyśmy już chyba dziewiątą godzinę. Miałam prezent
dla każdego i wielką ochotę, aby wrócić do domu i położyć się do mojego
cieplutkiego łóżeczka. Byłam zmęczona, zła i bliska wybuchu.
- Lily, no chodź! –
ponagliła mnie Dorcas. Znów westchnęłam i otworzyłam drzwi. W środku pełno było
przeróżnych kamieni. Każdy miał inny kolor, wzór i zastosowanie – jak głosiła
karteczka. Część można było łączyć tak, aby tworzyły naszyjniki lub
bransoletki. Było też mnóstwo kolczyków, amuletów lub po prostu małych
oszlifowanych kamieni. Moją uwagę przykuło stoisko na którym do każdego znaku
zodiaku przypisano szczęśliwe kamienie. Odnalazłam Barana, znak zodiaku Pottera
i przeczytałam karteczkę:
Diament - jego czyste, promienne światło inspiruje Barana, by dążył do
absolutnej doskonałości;
Rubin - sprzyja wyższemu rozwojowi Barana na wszystkich
płaszczyznach; wzmacnia intuicję oraz twórczą siłę;
Opal Ognisty - może pomóc Baranowi w wydostaniu się z depresji i nauczyć
go płynąć wraz z życiem;
Granat - wspiera wiarę we własne siły oraz sprzyja wszystkim
konstruktywnym przedsięwzięciom;
Czerwony Karneol - podkreśla żywotność i kreatywność, pozwala wytrwać
przy realizacji idei;
Czerwony Jaspis - nadaje wytrwałość i cierpliwość, wzmacnia wolę czynienia dobra;
Hematyt - pozwala nawet w najcięższych chwilach wytrwać w
swoich zamiarach i uczyć się z doświadczeń życiowych, pozwala pogodzić
dalekosiężne cele z rzeczywistością;
Ametyst - pomaga rozwinąć zdolność otwarcia duchowych stron swej
istoty.
Brałam każdy kamień do
ręki, dokładnie oglądałam i analizowałam. W końcu zdecydowałam się na mały
okrągły kamień. Był czarny i bardzo się błyszczał. Bardzo przypominał mi
charakter Jamesa. Jak głosiła nazwa był to hematyt.
- Mogę w czymś pomóc? –
przy mnie pojawiła się miła ekspedientka.
- Tak, poproszę ten kamień.
– uśmiechnęłam się niepewnie.
- Bardzo proszę, zapakować?
– uśmiechnęła się uprzejmie. Kiwnęłam głową. Dwadzieścia minut później wracałam
zniecierpliwiona do domu. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym wyślę do
Pottera prezent. Tajemniczy kamień z karteczką. Miałam nadzieję, że ten mały
drobiazg pozwoli mu zrozumieć, jak wielki błąd popełniłam.
- Jesteśmy! – krzyknęłam,
jak weszłyśmy do domu. Po pokojach roznosiły się piękne zapachy.
- No wreszcie! Myjcie ręce
i mi pomożecie! Bo jak tak dalej pójdzie, to w życiu się nie wyrobie do
jutrzejszego wieczoru! – roześmiała się mama.
- Się robi, pani Evans! –
powiedziała rezolutnie Mary.
- Już mamo, tylko wyślemy
prezenty, dobrze? – powiedziałam z uśmiechem i pognałam na górę.
-Dobrze, już dobrze! Tylko
się pospieszcie! – upomniała mama.
- Tak, tak! – odkrzyknęłam
i zamknęłam się w swoim pokoju. Mary i Dorcas poleciały do gościnnego. Kiedy
szybko uporałam się z prezentami dla rodziny i przyjaciółek, z uwagą i
starannością zapakowałam prezent dla Pottera. Wyjęłam z szuflady ozdobne
pudełeczko, ozdobny papier i tasiemkę. W nowe pudełko włożyłam opakowanie ze
sklepu. Chwyciłam kawałek kartki i długopis. Usiadłam na podłodze i zaczęłam
myśleć. Chciałam napisać kilka wyjątkowych słów. Słów, które w jasny sposób
odzwierciedlą Jamesowi moje uczucia. Słowa, które zrozumie, i które pozwolą nam
zmienić coś w naszych stosunkach.
Jeżeli
ktoś, nie kocha cię tak, jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że
nie kocha cię on z całego serca i ponad życie.
Wesołych Świąt.
Twoja Lily
Takie nic, a jaki problem.
W końcu zadowolona z siebie włożyłam karteczkę do pudełka, przewiązałam
kokardką i całość przymocowałam do nóżki sówki. Stałam przy otwartym oknie i
patrzyłam jak sowa się oddala.
- Lily! Boże kochany!
Zamknij to okno, bo się przeziębisz, córeczko! – do pokoju weszła mama. Od razu
chwyciła gruby sweter wiszący na krzesełku i zarzuciła mi na ramiona. Następnie
podeszła do okna i zdecydowanym ruchem je zatrzasnęła.
- Mamo, nic mi nie będzie!
Musiałam tylko wysłać pocztę, jutro by było za późno, prawda? – powiedziałam i
odłożyłam sweter.
- Oj, kochanie… Kiedy ty mi
tak urosłaś? Już za parę dni skończysz siedemnaście lat. Ani się obejrzę, a
wyprowadzisz się z domu! – powiedziała mama, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Oj, mama! Daj spokój! Póki
co, nigdzie się nie wybieram – uśmiechnęłam się. – To, że skończę siedemnaście
lat nie oznacza, że będę gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazdka! Poza tym,
najpierw musze znaleźć pracę, żeby na ten dom zarobić! – roześmiałam się.
- Moja kochana córeczka. –
mama przytuliła się do mnie mocno. – No dobrze, dosyć tych czułości! Chodź na
kolację!
- No, ale my miałyśmy ci
pomóc! – stwierdziłam zaskoczona.
- Owszem i dziewczyny
właśnie kończą robić sałatki, a tata ubierać choinkę!
- A ja?
- A ty wysyłałaś te swoje
prezenty! – odpowiedziała mama z uśmiechem. – Dalej, ogarnij się tu troszeczkę
i chodź na kolację.
No tak! Tata ubiera
choinkę, mama piecze ciasta, dziewczyny robią sałatki, a ja?! A ja wymyślam
wiersze dla Pottera!
***
Wigilia. W radio lecą
kolędy. Rodzina przy stole. Wszyscy wesoło rozmawiają, śmieją się i dowcipkują.
Tylko do mnie jakoś to wszystko nie dociera. Siedzę, przytakuję, ale humorek
mam nieodpowiedni do panującej w koło euforii. Zastanawiałam się czy James
dostał mój prezent. Przy porannej poczcie i odpakowywaniu prezentów nie było
chociażby listu od niego. Nic. Im dłużej nad tym myślałam tym większą
nabierałam pewność, że ten pomysł był głupi, że się ośmieszyłam. Jakby w
odpowiedzi na moje rozmyślania w szybę zaczęła stukać sowa.
- Czy te ptaszyska muszą
przylatywać nawet podczas takiego święta?! – warknęła Petunia.
- Masz z tym jakiś problem?
– odwarknęłam.
- A jakby Vernon tu był?!
To jakbym mu wytłumaczyła fakt, że sowa przynosi ci list?!
- Kim jest Vernon? –
zapytałam zbita z tropu.
- Niech ciebie to lepiej
nie interesuje! Ale uważaj! I nie afiszuj się tak z tą swoją nienormalnością!
Nie każdy szanuje fakt, że jesteś jakimś dziwolągiem!
- Petunia! – krzyknął
ostrzegawczo tata.
- No tak, mogłam się tego
spodziewać. Zawsze jej broniłeś! Czarownica! Takie szczęście dla rodziny! –
krzyknęła.
- Petuniu, nie zaczynaj
znowu. Lily, ten list jest do ciebie, kochanie. I ani słowa więcej! – zarządziła
mama. Chwyciłam list. Od Jamesa! Serce aż mi podskoczyło. Z
czerwonymi policzkami zamknęłam się w łazience… szybko rozerwałam papier i
otworzyłam opakowanie. W środku, w małym pokrytym satyną pudełeczku leżał
piękny wisiorek z niebieskim kamieniem. Według napisu na pudełku był to turkus…
Szczęśliwy kamień mojego znaku zodiaku. Ma on chronić aurę przed
negatywnymi wpływami i szkodliwymi wibracjami i… Nadawać trwałość przyjaźni. Pod
kamieniem była kartka:
Zabawne, że oboje wpadliśmy
na ten sam pomysł. Przyznam, że wahałem się, czy wysłać ci ten kamień. Gdy
otrzymałem prezent od Ciebie, wątpliwości zniknęły… Teraz już wszystko wiem, a
przynajmniej tak mi się wydaje…
Również życzę Ci Wesołych
Świąt.
Twój przyjaciel James.
Z treści tego krótkiego
listu zrozumiałam, że nie wszystko wie. Pod powiekami poczułam łzy. Chciałam
dobrze, chciałam wysłać jasną aluzję, a on zrozumiał wszystko nie tak.
Przyjaciel?! Usłyszałam śmiech dochodzący ze salonu. Otarłam łzy, zapakowałam
naszyjnik spowrotem do pudełka. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do stołu.
Pudełeczko leżało przy moim talerzu. Co chwila na nie zerkałam myśląc, jak to
się stało, że Potter mnie nie zrozumiał.
- Odkryłaś już jakąś nową
planetę? – usłyszałam szept taty.
- Co? - zapytałam po
chwili, rozglądając się po salonie.
- Przecież widzę, że
odleciałaś. Nie ma cię na Ziemi – tata wyglądał na rozbawionego.
- Nieprawda, przecież
kontaktuje – naburmuszyłam się i wróciłam do dłubania widelcem w talerzu.
- To chociaż powiedz, w
którym miejscu na Ziemi jesteś? – zapytał, a ja spojrzałam na niego z rozpaczą.
W jego wesołych zielonych oczach pojawiła się nagle troska. Najprawdopodobniej
zrozumiał, że coś mnie gnębi. Petunia siedząca niedaleko nas drgnęła
gwałtownie.
- Przy jego sercu, tato... –
odpowiedziałam bardzo cichutko. Niestety za późno zorientowałam się, że w
salonie zapadła głucha cisza. Dziewczyny spojrzały na mnie z niedowierzaniem.
Zarumieniłam się.
- Ekhm… Dziękuję za kolację.
Pójdę się położyć. Przepraszam… - mówiąc to spojrzałam na dziewczyny.
Wiedziałam, że załapią, o co mi chodzi i że lada moment pojawią się w moim
pokoju. Musiałam z kimś porozmawiać. Musiałam się poradzić… Musiałam ZROZUMIEĆ…
***
Dziewczyny nie przyszły do
mnie poprzedniego wieczoru. Najwidoczniej nie zrozumiały, że muszę pilnie z
nimi porozmawiać, albo nie chciały robić przykrości moim rodzicom. Tej nocy
długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myślałam i planowałam.
Kiedy już wreszcie zasnęłam, miałam jakieś dziwne koszmary. Kiedy po raz
kolejny ze snu wyrwał mnie dziwny obraz, Słońce świeciło już wysoko. Zegarek na
nocnej szafce wskazywał za pięć dwunastą. Chcąc nie chcąc i pamiętając o tym,
że mam gości, narzuciłam sweter i zeszłam na dół. W kuchni siedziały moje
przyjaciółki pijąc kakao i wcinając kanapki. W domu panowała cisza.
- Gdzie są wszyscy? –
zapytałam dosyć markotnie.
- Twoi rodzice i siostra
pojechali do twoich dziadków. Twoja mama stwierdziła, że wszystkie i tak się nie
zmieścimy, więc nam pozwolili zostać – wyjaśniła Dorcas. Kiwnęłam głową i
nalałam wody do czajnika. Kiedy chwyciłam zapałki z miejsca poderwała się Mary.
- Mogę ja?! – zapiszczała
podekscytowana. Bez słowa podałam jej pudełeczko. Dopiero za trzecim razem
udało jej się zapalić zapałkę, ale zamiast rozpalić ogień stała i patrzyła. –
Ale to piękne! – zachwycała się. Zachciało mi się śmiać. Dopiero, kiedy za
piątym razem sytuacja się powtórzyła, zniecierpliwiona wyrwałam jej zapałki i
rozpaliłam ogień.
- Przepraszam, ale mam
ochotę na herbatę! A w takim tempie, to ja bym się jej nie doczekała! –
powiedziałam rozbawiona.
- Nie mam zielonego
pojęcia, jak zwykli ludzie mogą żyć bez Magii… - powiedziała Mary patrząc na
płomienie pod wrzącą wodą.
- No wiesz, my się tego
uczymy od najmłodszych lat – uśmiechnęłam się. Zawsze poruszałyśmy ten temat,
jak byłyśmy u mnie.
- Ja wiem i rozumiem! Ale
to takie skomplikowane! Aż boję się pomyśleć co by to było, gdybym była
charłakiem, albo mugolem! – powiedziała przerażona.
- Wprowadziłabyś się do
Lily i jakoś byście sobie poradziły – uspokoiła ją Dorcas.
- Tak! Masz rację! Jak
dobrze, że mamy Lily! – stwierdziła z uznaniem. Uśmiechnęłam się pod nosem i
zalałam sobie herbatę. Wzięłam kubek i usiadłam na krześle, chwytając jedną z
kanapek.
- Co dzisiaj robimy? –
zapytałam patrząc na przyjaciółki.
- No… Bo do mnie to chciał
przyjechać Syriusz…
- A to oni są w Londynie? –
zapytałam zaskoczona.
- Nie wiem, może przyjedzie
Błędnym Rycerzem?
- Może… No dobrze. Mary, a
ty co chcesz robić? – zapytałam.
- Wiesz, twoja mama mówiła
mi, że macie jakiś program o urodzie w tym magicznie grającym pudełku! –
stwierdziła zafascynowana.
- To jest telewizor –
powiedziałam uprzejmie.
- Tak! Właśnie tak
powiedziała twoja mama! Obejrzymy?! Musze przecież rewelacyjnie wyglądać!
Westchnęłam. Dorcas
spojrzała na mnie współczująco. Wiedziałam, że to popołudnie będzie udręką.
Upiłam łyk ciepłego napoju.
- Lily, a co było w tej
paczce? No wiesz, w tej którą dostałaś wczoraj… - zapytała ostrożnie Dorcas.
Spojrzałam na nią uważnie. Podniosłam się z miejsca. Stwierdziłam, że najlepiej
będzie jak im po prostu pokażę.
- Przyjaciel?! Co go
napadło?! – zapytała zaskoczona Dorcas.
- Nie wiem… - powiedziałam
ponuro.
- Ten sam pomysł… Lily, to
co ty mu wysłałaś?
- Jego szczęśliwy kamień.
Hematyt. Znalazłam go w tym sklepie z kamieniami. Wraz z nim
dostałam karteczkę, na której było napisane, że kamień ten pozwala nawet w
najcięższych chwilach wytrwać w swoich zamiarach i uczyć się z doświadczeń
życiowych. No i, że pozwala pogodzić dalekosiężne cele z rzeczywistością… -
ostatnie zdanie wypowiedziałam bardzo chicho.
- Lily… - Mary widocznie
bardzo gorączkowo nad czymś myślała. – Jakie cele daleko sięgające? I jakie
rzeczy? – zapytała patrząc na mnie zdziwiona.
- Dalekosiężne! I
rzeczywistość! Mary, Lily chodziło o to, żeby… - i tu się zacięła. Spojrzała
najpierw na mnie, później na kartkę z opisem kamienia. – Lily, czy to wszystko,
co do niego wysłałaś? – zapytała rzeczowo. Pokręciłam głową i podałam jej
ostatnią kartkę. Odczytała na głos.
- Jeżeli ktoś, nie kocha
cię tak, jakbyś tego chciał, nie oznacza to, że nie kocha cię on z całego serca
i ponad życie. Wesołych Świąt. Twoja… O nie… - znów spojrzała na mnie, a jej
oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Mary wzięła kartkę do ręki i zaczęła jej
się uważnie przyglądać. Szłam o zakład, że nie zrozumiała ani słowa.
- Czy możecie mi… -
zaczęła.
- Sama też chciałabym
zrozumieć. Lily, możesz mi powiedzieć, co to wszystko znaczy? Kiedy i jak?! –
zapytała z żalem.
Wzięłam głęboki oddech.
Dorcas zrozumiała, dlaczego On nie zrozumiał? Dorcas ponagliła mnie
spojrzeniem. Kiwnęłam głową i opowiedziałam im o spacerze w Hogsmeade. O tym,
jak Potter wyznał mi miłość, jak zaproponowałam przyjaźń. Kiedy jednak doszłam
do momentu w swojej opowieści, w którym zrozumiałam, jaki popełniłam błąd,
umilkłam. Nie mogłam i nie potrafiłam przyznać się do takiego błędu i do swoich
uczuć. Dorcas powiedziała tylko:
- Nie wierzę… Lily, ja
naprawdę nie wierzę! Jak mogłaś byś taka egoistyczna! Chłopak wyznaje ci
miłość! W dorosły, odważny sposób, a ty?! A ty proponujesz mu przyjaźń?! Jak
mogłaś?!
- Bo spanikowałam!
Przestraszyłam się! W jednej chwili gadamy o Michaelu, a w drugiej on prawie mi
się oświadcza! Spanikowałam! To działo się za szybko! – mówiłam coraz głośniej.
Czułam, że za moment się rozpłaczę. Dorcas patrzyła na mnie zaskoczona takim
kontratakiem. – A później on mnie unikał! Nie miałam, jak się wyplątać z tej
całej sytuacji! Nie miałam jak mu powiedzieć, że to wszystko nie tak! Nie
mogłam przecież przy całym pokoju wspólnym, a zwłaszcza przy jego przyjaciołach
mówić o tym co do niego czuje! Nie mogłam się przyznać do takiej głupoty! A on
mnie unikał! – łzy poleciały mi po policzkach. Dorcas chciała mnie przytulić,
ale zerwałam się z krzesła. – Zostaw! Wy nic nie rozumiecie! Zrobiłam z siebie
idiotkę! Mogłam mu wytłumaczyć to wszystko przed Świętami! Wtedy sprawy
potoczyłyby się zupełnie inaczej, ale nie! Znów mi zabrakło odwagi! Znów
nawaliłam! A on tak na to czekał! – teraz płakałam już na całego. Mary patrzyła
na mnie dziwnie zamglonymi oczami, a Dorcas zakryła ręką usta. – Jak weszłyśmy
do tego sklepu i zobaczyłam ten cholerny kamień to wiedziałam co mam robić!
Obmyśliłam plan! Stwierdziłam, że poślę mu jasną aluzję o moich uczuciach.
Wytrwanie w zamiarach, dalekosiężne plany! Myślałam, że zrozumie! I ten
aforyzm! O uczuciach. Wydawało mi się oczywiste, że jak mu napisze o tym, że
nie wszystko jest takie, jakim się wydaje to on zrozumie, że ja… Że on.. Że my…
- ukryłam twarz w dłoniach. – A wyszłam na idiotkę i tylko pogorszyłam
sytuację… - wyszeptałam i spojrzałam na Dorcas bezradnie. – Co jest ze mną nie
tak? – zapytałam dramatycznie.
- Kochanie! Wszystko z tobą
w porządku! – powiedziała na tyle spokojnie, na ile mogła i przytuliła mnie
mocno. Tym razem jej nie odepchnęłam. – Obudziłaś się po prostu troszeczkę za
późno, teraz tylko musimy pomyśleć…
- Nie! – przerwałam jej
stanowczo. – Nie będziemy o niczym myśleć! Niech będzie tak, jak jest. Nie, Dorcas! – zaprotestowałam gwałtownie, gdy otworzyła usta. – Nie zauważyłaś, że
im bardziej się staram, żeby to wszystko odkręcić, tym gorzej wychodzi?
- Ale, Lily… Nie uważasz, że
skoro już wiesz, co jest między wami, to powinnaś…
- Ja nie wiem, co powinnam
zrobić! On nie zrobi nic bez mojej zgody, a ja nie mam zamiaru znów zrobić z
siebie idiotki! – powiedziałam stanowczo i osuszyłam twarz z łez.
- Ale, Lily!
- Nie! Zobaczymy, co z tego
wyjdzie! Nie będę ingerować. Jeżeli mamy być razem to będziemy. Prędzej lub
później.
- Jasne. Szkoda tylko, że
oboje będziecie cierpieć o to prędzej lub później! – warknęła i usiadła na
swoim miejscu. – Będziecie się przyjaźnić, tak? A jak on znajdzie sobie
dziewczynę, albo ty chłopaka to może będziecie się siebie radzić?! Ty mu
będziesz mówić, jaki jest skuteczny bajer, a później będziecie sobie opowiadać
jak było?! Lily! To jest chore!
Spojrzałam na nią
bezradnie. Miała rację. Ale może to właśnie była moja ‘kara’ za sześcioletnie
zachowanie?
- Och! – pisnęła nagle
Mary. Przyjrzałyśmy się jej uważnie. Najpierw spojrzała na kamień, później na
wszystkie trzy karteczki. W końcu wydusiła. – Nareszcie rozumiem! Lily! Ty go
kochasz! – wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Dorcas wręcz przeciwnie. Ja
po prostu zaczęłam się histerycznie śmiać.
***
Reszta dnia minęła
spokojnie. Siedziałam z Mary przed telewizorem i oglądałyśmy jakiś beznadziejny
program o salonach piękności. Dorcas z lekkimi wyrzutami sumienia, zostawiła
nas i poszła z Blackiem na jakiś spacer, czy coś. Oczywiście wymusiłam na niej
obietnicę, że nic mu nie powie.
- Lily! Zabierz mnie do
takiej krainy cudów! – jęczała Mary.
- Obiecuję ci, że pójdziemy
tam we wakacje, dobrze? Teraz wszystko jest pozamykane – powiedziałam bez
entuzjazmu i uśmiechnęłam się na widok jej miny.
- Cześć, dziewczyny! – do
salonu wszedł tata.
- O! już wróciliście? –
zapytałam zaskoczona.
- Tak – uśmiechnęła się
mama wchodząc do kuchni z koszykiem pełnym smakołyków. – Mam dla ciebie
konfitury od babci. Była niezadowolona, że nie przyjechałaś.
- Tak, wiem, odwiedzę ją
następnym razem – powiedziałam smutno.
- Gdybyś zrobiła prawo
jazdy, mogłabyś jechać teraz! – oburzył się tata.
- Co by zrobiła? – zapytała
zaskoczona Mary.
- Prawo jazdy… - powtórzył
zbity z tropu ojciec. Jeszcze się nie nauczył, że nawet najbardziej oczywiste
rzeczy wywołują u moich przyjaciółek masę pytań i ogromne zafascynowanie.
- A co to?
- Noo… - tata spojrzał na
mnie bezradnie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- No wiesz, w świecie
czarodziejów używa się proszku Fiu, albo mioteł, prawda? – zapytałam blondynkę,
a ta przytaknęła. – Właśnie! To tak, jakbyś u nas poruszała się metrem, albo
autobusami. Płacisz, i jedziesz. Natomiast żeby się aportować i deportować
musisz zdać egzamin, zgadza się?
- Och tak! Już nie mogę się
doczekać! – pisnęła.
- No właśnie! A u nas
egzaminy trzeba zdać, jeżeli chce się jeździć samochodem – uświadomiłam
przyjaciółkę.
- Ach! Wy to macie
skomplikowane życie! – powiedziała ze współczuciem i poklepała mojego tatę po
ramieniu. Ten gest spowodował, że wybuchnęliśmy śmiechem.
- Lily, córeczko, myślałaś
już o swoim przyjęciu urodzinowym? – zapytała mama.
- Nie. Ale uważam, że
najważniejsze osoby są. Nie potrzebuję urządzać jakiegoś przyjęcia. Wystarczy
mi kolacja, tort no i wy! – powiedziałam przytulając się do taty i całując
rodzicielkę w policzek.
- A nie chciałabyś zaprosić
przyjaciół? Pozbyć się nas z domu? – podpuszczała mama.
- Nie! – pokręciłam głową.
– Najlepsze przyjaciółki przyjechały do mnie na święta i to mi wystarczy! Nie
potrzebuję nikogo więcej! – uśmiechnęłam się pogodnie.
- No dobrze, skoro tak
chcesz…
- Lily! To twoje
siedemnaste urodziny! Osiągniesz pełnoletniość i nie chcesz imprezy?! –
zapytała zaskoczona Mary.
- Pełnoletniość? Przecież u
nas osiąga się ten wiek dopiero przy ukończeniu osiemnastu lat… a Lily kończy
siedemnaście… - zdziwiła się mama.
- Tak, pani Evans. Tak jest
u was mugoli, znaczy nie czarodziei. A w naszym świecie wystarczy siedemnaście!
Lily! O rany! Jako pierwsza będziesz mogła rzucać czary! I to w domu! Bez
żadnej kary!
- Nie mogę się już
doczekać! – pisnęłam radośnie. Rodzice stali zszokowani tą informacją.
- Czary?! Bez ograniczeń?!
Nie zgadzam się! – do kuchni weszła Petunia.
- Ty nie masz nic do
gadania! W dniu kiedy osiągnę pełnoletniość to po prostu się stanie!
- Mamo! Nie możesz na to
pozwolić! Nie pozwolisz jej mamo, prawda?
- Ale Tuniu, co ja mogę? –
zapytała mama rozkładając bezradnie ręce. – Ale, Lily, czy to oznacza…
- Że będę mogła sprzątać
bez wysiłku! Gotować bez wysiłku! Że będę mogła robić wszystko bez użycia
zwykłych przedmiotów, a jedynie przy pomocy różdżki! Że oboje z tatą wreszcie
odpoczniecie! – zaczęłam wyrzucać z siebie zafascynowana. Widziałam jak w
oczach mamy pojawia się radość.
- To cudownie! Nie będę
musiała prać i sprzątać?
- Nie, mamusiu! –
uśmiechnęłam się. – Mnie zajmie to mniej więcej trzydzieści sekund!
- No to ja się biorę za ten
tort! – uśmiechnęła się mama zakładając fartuch, a ja posłałam do przerażonej
Petunii najsłodszy uśmiech na jaki było mnie stać.
***
- Lily, zobacz na to! –
usłyszałam spanikowany głos Dorcas.
- Co się stało? – zapytałam
z niepokojem. – Coś z Potterem, albo Blackiem?
- Nie, masz. –
odpowiedziała roztargniona. Wróciła do domu niecałe pięć minut temu, od progu
zaczęła panikować. Bałam się, że coś się stało z chłopakami, albo nie daj Boże
coś się stało jej! Teraz jednak patrzyłam na podarty kawałek gazety i nie
miałam zielonego pojęcia czy się zgrywa, czy do reszty oszalała.
- Myślisz, że nie wiem, jak
wygląda stara gazeta?
- Nie, Lily! Patrz! –
powiedziała zniecierpliwiona i przysunęła mi pod nos tytuł artykułu.
ATAK DEMENTORÓW I
TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE CZWORGA UCZNIÓW I ICH RODZIN.
- Och nie! – jęknęłam i
zaczęłam czytać dalej.
Szkołę
Hogwart, jak co roku opuściła spora część uczniów. Niczego niespodziewający się
uczniowie, wracali do domów na Święta. Zadowoleni, że spędzą czas z rodziną po
całym półroczu ciężkiej nauki i rozłąki. Niestety, w niecałe piętnaście minut
po opuszczeniu pociągu, stację zaatakowali Dementorzy i Śmierciożercy. Czworo
uczniów zostało porwanych, trójka nie żyje. W tajemniczy sposób zniknęły
również rodziny porwanych uczniów. Nikt nie wie, co było przyczyną ataku.
Ministerstwo ostrzega i prosi o bezwzględne zachowanie bezpieczeństwa i
szczególną ostrożność. Nie gwarantuje również, że atak się nie powtórzy.
Rodzice drżą z niepokoju o życie swoich dzieci. Jeden z pracowników
Ministerstwa Magii wyznaje, że owy atak mógł być ostrzeżeniem ze strony Sami –
Wiecie – Kogo. Uważa również, że to dopiero początek niewyjaśnionych zniknięć i
mordów.
„Powinniśmy
spędzać, jak najwięcej czasu z rodziną. Zwłaszcza, że żadne z nas nie wie, ile
czasu nam pozostało” wygłosił dzisiaj rano Minister Magii. Na pytanie o powrót
młodych czarodziei do Szkoły, zapewnił, że będzie dodatkowa ochrona, ale więcej
szczegółów zdradzić nie mógł.
Pozostaje nam wobec tego żyć z
nadzieją, że atak na pociąg się nie powtórzy i że wzmożone środki
bezpieczeństwa będą wystarczające, aby ochronić nasze pociechy.
- To jest straszne! Skąd to
masz? – zapytałam przejęta.
- Od Syriusza, oni
prenumerują Proroka. On, Potter i jego rodzina uważają, że powinniśmy wrócić
jak najszybciej do Szkoły. Jego tata pracuje w Ministerstwie. Tam obawiają się
tego, że Sama – Wiesz – Kto planuje napad na pociąg, jak wszyscy będą wracać z
ferii do domów. Kolejna możliwość do pokazania władzy. Co o tym sądzisz?
- Ale jak ty chcesz wrócić
do szkoły? Przecież pociąg będzie dopiero za trzy dni!
- Błędnym Rycerzem, Lily!
Tylko musimy się pośpieszyć. O tej porze roku zawsze jest zatłoczony.
- Dobrze, powiem mamie.
Mary się kąpie. Pojedziemy jutro wieczorem. Wtedy nikt nie będzie się
spodziewał prawda?
- Tak, myślę, że to
najlepsza pora… - przyznała Dorcas dość ponuro.
- A oni? – zapytałam, jak
mi się zdawało dosyć zdawkowo. Jednak spojrzenie przyjaciółki wszystko
wyjaśniało. – Dorcas! – ponagliłam.
- Tata Jamesa dostanie
samochód z pracy. Wrócą dopiero po nowym roku, ale w asyście najlepszych
Aurorów…
- Aha… - powiedziałam
głupio. – Dobra, idę pokazać mamie artykuł. Jak Mary wyjdzie to powiedz jej
jaki jest plan, dobrze? – zapytałam idąc do drzwi. Dorcas przytaknęła.
Zeszłam na dół. Po pokojach
roznosił się cudowny zapach. Jak zaczarowana poszłam za nim. Tak, jak
przypuszczałam w kuchni zastałam mamę. Od samego rana przygotowywała przeróżne
przekąski.
- Mamo, możesz usiąść?
Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedziałam cicho. Mama spojrzała na mnie lekko
zaniepokojona i zajęła miejsce z drugiej strony stołu. Bez słowa podałam jej
artykuł. Kiedy skończyła, zakryła ręką usta i spojrzała na mnie przerażona.
- Wyjeżdżamy z dziewczynami
jutro wieczorem. Wtedy nikt nie będzie się spodziewać, że ktoś wraca. To całe
dwa dni wcześniej niż ktokolwiek przewiduje. Nic nam się nie stanie, bo
będziemy wracać czarodziejskim autobusem. Pełno tam będzie czarodziei i
Aurorów.
Kiedyś mama zapytałaby mnie
dokładnie o to kim są Aurorzy, albo dementorzy… teraz to wszystko było dla
mojej rodziny takie… Oczywiste, wręcz normalne. Pamiętam, jaki przeżyli szok,
jak się dowiedzieli, że jestem czarownicą. Początkowo nie byli zadowoleni, a
teraz wręcz próbowali to wykorzystywać! Mama nie mogła się doczekać momentu, w
którym skończę siedemnaście lat.
- Córeczko, wobec tego
urządzimy ci urodziny jutro. I bardzo cię proszę, bądźcie ostrożne, dobrze?
Nie odpowiedziałam, tylko
mocno się do niej przytuliłam.
o Boże jak ja kocham Mary! "Och! – pisnęła nagle Mary. Przyjrzałyśmy się jej uważnie. Najpierw spojrzała na kamień, później na wszystkie trzy karteczki. W końcu wydusiła. – Nareszcie rozumiem! Lily! Ty go kochasz! – wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie." JEST GENIALNA!! hahahahha padłam!
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie!