sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział Pięćdziesiąty Siódmy: Najtrudniej pozbyć się straconych złudzeń


[muzyka]

Siedziała w pokoju wspólnym i przeżuwała kolejną porcję Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Jej wzrok skupiał się jedynie na kartoniku trzymanym w rękach, a w głowie po raz kolejny huczało tornado. Rozmowa z Mary sprzed kilku dni bardzo jej pomogła. Przede wszystkim dlatego, że chociaż jedna osoba poznała jej perfekcyjnie skrywany sekret. Zrobiło jej się lżej. Miała po swojej stronie chociaż jedną osobę, na której mogła polegać. Mary zapewniła ją, że postara się pomóc, a z samego rana zamówiła prenumeratę odpowiednich gazet, które obie przeglądały późnymi wieczorami. W jednej z nich natrafiły również na wzmiankę o testach potwierdzających domniemaną ciążę. To była w sumie pierwsza rzecz, o jaką zapytała Mary: czy ma pewność, że jest w ciąży. Nie miała stu procentowej, ale po rozmowie z panią Weasley nabrała pewności, że to, co dzieje się z jej organizmem, może być spowodowane tylko tym. Nie chciała iść do pani Pomfrey. Doskonale wiedziała, że zrobiłaby się z tego afera. Pielęgniarka na pewno poinformowałaby grono pedagogiczne, a przecież nie miała pojęcia, co dzieje się z dziewczynami, które zachodzą w ciążę! W bibliotece nie znalazła żadnej wzmianki na ten temat, a ona sama nie słyszała o takim przypadku. Bała się, że wyleci ze szkoły na trzy tygodnie przed egzaminami i nie zdobędzie nawet wykształcenia. W duchu dziękowała Merlinowi, że kiedy ciąża będzie widoczna, opuści mury Hogwartu i nikt nigdy się nie dowie, w jaką sytuację się wpakowała.
- O! – Policzki Mary zapłonęły czerwienią. – Syriusz ma identyczną koszulkę! Będą ze sobą wspaniale wyglądać! – zapiszczała z uciechy i zaznaczyła odpowiednią stronę w katalogu, zapewne po to, aby zamówić ową koszulkę.
Westchnęła cichutko i otarła potajemnie samotnie spływającą łzę. Chciałaby mieć entuzjazm, który siedział w Mary. Według niej, Black miał przejrzeć na oczy i wkrótce stać się najlepszym tatą w całym Hogwarcie, nawet jeżeli aktualnie omijał ją szerokim łukiem. Jej czekoladowe oczy odnalazły go w tłumie niemalże natychmiast. Siedział w najbardziej odległym końcu pokoju wspólnego i nie zaszczycał jej nawet najzimniejszym spojrzeniem. W ogóle starał się z nią nie przebywać w jednym pomieszczeniu, jeśli nie musiał. Jeżeli jednak sytuacja zmuszała ich do konwersacji, zwracali się do siebie w sposób bardzo uprzejmy, niemalże naturalny.
W tym z pozoru sielankowym obrazku było jednak coś, co nie uszło uwadze całej reszcie. W tonie ich głosu dało się wyczuć porażający chłód, a w spojrzeniach dostrzegali żywą nienawiść. W dodatku James Potter nie był głupi i doskonale wiedział, kogo spotkał tamtego wieczora w łóżku swojego przyjaciela. I chociaż nie miał sposobności, aby porozmawiać na ten temat z Syriuszem, to znalazł czas, aby wdać się w dyskusję z Remusem. Doszli do tych samych wniosków. To wszystko musi się jakoś łączyć. Nie mieli pojęcia jeszcze jak, ale wiedzieli, że prędzej czy później na pewno się dowiedzą.
Podobne obserwacje przeprowadzała również Lily. Od ubiegłej imprezy uważniej obserwowała zachowanie swojej przyjaciółki. Nie tylko dlatego, że Mary nagle przestała jej poświęcać tyle czasu, co poprzednio. Głównym powodem było raczej samo zachowanie szatynki. Jej huśtawka nastrojów, nieustanne i dobrze skrywane wymiotowanie, a także pochłanianie gigantycznych porcji jedzenia. To wszystko napawało Rudą wyraźnym poczuciem lęku o przyjaciółkę, a także ogromnymi wyrzutami sumienia. Nie miała tylko pojęcia, jak w tej całej układance przyczepić Blacka.
Zeszła z ostatniego schodka i oparła się o chłodną ścianę. Jej zielone oczy przyglądały się uważnie Dorcas. Przygryzła wargę, widząc wyraźnie ogromne sińce pod oczami, resztki łez na rzęsach i chociaż na ustach czaił się uśmiech, dostrzegła grymas bólu, cierpienia i zawodu.
- Jak myślisz, o co im chodzi? – usłyszała tuż przy swoim uchu i podskoczyła gwałtownie.
Odwróciła niepewnie głowę i odetchnęła z ulgą. Tuż za nią, z rozczochranymi włosami i nieskładnie zapiętą koszulą, stał nie kto inny, jak James Potter.
- Nie wiem – pokręciła ze smutkiem głową. – Wygląda na coś poważnego.
- Hmm...
Jego oczy wpatrywały się w przestrzeń, a na twarzy pojawił się nieznany jej dotąd wyraz. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że James Potter intensywnie nad czymś... myśli! Z trudem stłumiła śmiech.
- Wiedziałem, że to się tak skończy – wzruszył ramionami, a jego orzechowe oczy ponownie odnalazły roziskrzony kolor nadziei. Widział w nich wyraźnie swoje odbicie i całą masę pytań, tak typowych dla tej drobnej istoty. Westchnął z niedowierzaniem. - Odkąd wlazłem do dormitorium i zastałem ją w jego pościeli. Samą. Wiedziałem, że to nie może się dobrze skończyć.
- Dorcas spała w waszej sypialni? Po tym wszystkim, co zaszło między nimi? Chyba ci się coś przewidziało! – zaśmiała się delikatnie i pokręciła głową.
- Wiem, co widziałem! – warknął, a wyraz jego twarzy powiedział jej, że nie kłamie. Jednocześnie poczuła wypełniającą jej ciało furię.
- Skąd wiesz, że to ma wpływ...?
- Bo jego nie było obok, a to standardowa zagrywka – przerwał jej delikatnie podenerwowany.
Zamyśliła się. Jej oczy pokryły się delikatną mgłą, a w głowie huczało od natłoku myśli. Dorcas była wyraźnie załamana. Owszem, robiła, co mogła, aby to ukryć, ale przecież jako jej najlepsza przyjaciółka doskonale wiedziała, kiedy Dorcas kłamie. Coś jej leżało na sercu, a najgorsze w tym wszystkim było to, że najprawdopodobniej jest z tym sama.
- A więc wiedziałeś o wszystkim – stwierdziła tak chłodnym tonem, na jaki było ją stać.
- Dowiedziałem się w momencie, kiedy wszedłem do dormitorium i ją w nim zastałem! Nie jestem idiotą. Natychmiast zrozumiałem, że coś jest nie tak, ale było za późno!
- Za późno?!
Oburzenie nie pozwoliło jej na spokojnie zebrać myśli. Na moment się zapowietrzyła, a on wykorzystał okazję.
- Na Merlina! Leżała w jego łóżku, w jego koszuli! Co miałem zrobić twoim zdaniem?! Przenieść do waszej sypialni i wmówić, że to, co wydarzyło się między nimi nigdy nie miało miejsca? Oboje są dorośli! Wiedzą, co robią i potrafią wziąć odpowiedzialność za swoje czyny!
W tym momencie, zarówno Black, jak i Dorcas, podnieśli się z kanap i ruszyli do przejścia pod portretem. Kiedy spotkali się pod dziurą, ich wyrazy twarzy zmieniły się natychmiast. Jej ciepłe, zmęczone oczy zaszły łzami. Jego usta wykrzywił grymas wściekłości i lekkiego zdziwienia. To wszystko trwało tak krótką chwilę, że nikt nie miał prawa tego zauważyć.
Dorcas poprawiła torbę i, tłumiąc szloch, wyszła z pokoju wspólnego. Black natomiast westchnął ciężko i rozejrzał się dookoła, jakby szukał odpowiedzi na dręczące go pytanie. Kiedy jego oczy odnalazły Jamesa, uśmiechnął się sztucznie i ruszył za swoją byłą, nim przyjaciel zdążył wykonać krok.
Jej zielone tęczówki z uwagą obserwowały każdy szczegół sceny, która przed chwilą się rozegrała i odnalazły postać drobnej, roześmianej blondynki. Patrzyła, jak Mary zbiera porozrzucane czasopisma, jak zapisuje coś na kartce i uśmiecha się szeroko. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Najprawdopodobniej coś jej umykało, ale nie miała jeszcze pojęcia, co to takiego.
- Dowiem się, o co w tym chodzi, bo nie wierzę, żeby głównym powodem była tylko tamta noc! – stwierdziła z mocą, a on uśmiechnął się delikatnie, zbijając ją tym z tropu.
Jego orzechowe oczy błądziły po jej cerze i niezliczonych piegach, a z każdym kolejnym w jego oczach pogłębiał się ten charakterystyczny wyraz ni to rozbawienia, ni to czułości. W końcu pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło.
- Ja również uważam, że Mary coś wie.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i cmoknęła go w policzek, ale nim zdążyła się odwrócić i krzyknąć, ktoś chwycił ją za łokieć i przytrzymał. Poczuła wzrastającą irytację. Sekundę wcześniej mówił, że jej pomoże, a teraz ją zatrzymuje? Odwróciła się, a grymas wściekłości przemienił się w zaskoczenie. Miodowe oczy Remusa spojrzały na nią łagodnie, a uścisk zelżał.
- Zostaw. – Widząc pewien rodzaj buntu w jej zielonych tęczówkach, pokręcił głową i dodał: – Jestem niemalże pewien, iż mnie powie więcej.
I nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, zostawił ją i ruszył do Mary, która właśnie zbierała swoje rzeczy. Otworzyła usta w wyraźnym szoku, a jej oczy odprowadziły przytulone do siebie sylwetki Remusa i McDonald. Prychnęła z niedowierzaniem i spojrzała na Pottera, który miał wyraźne problemy z tłumieniem chichotu.
- To nie jest śmieszne! – warknęła, chociaż kąciki jej ust niebezpiecznie zadrgały.
James dostrzegł jednak charakterystyczny błysk w jej oczach, który, jak dobrze wiedział, zwiastuje nadchodzącą awanturę. Pokręcił więc tylko głową, objął ją ramieniem i pocałował w nos, mrucząc:
- Pamiętaj, że nie musisz być z tym sama, mój mały Sherlocku. – I zapobiegając dalszej awanturze, splótł ich palce i dodał: - A teraz chodź, bo spóźnimy się na zielarstwo.

***

Chociaż był dopiero pierwszy tydzień maja, pogoda była niesamowita. Słońce świeciło wysoko, rzucając na dół całą stertę promieni, a ptaki głośno ćwierkały, śpiewając kołysanki. To wszystko wprowadziło ich w niesamowicie senny nastrój. Zwłaszcza uczniów siódmego roku, którzy zajęcia mieli w cieplarni. Słońce spowodowało ukrop, a zapach trawy, nawozu i kwiatów wywołał niepożądany efekt, a mianowicie lenistwo i „nic nie robienie”. Dlatego, kiedy po błoniach i zamku rozniósł się dźwięk dzwonka oznajmującego koniec lekcji, większa część uczniów odetchnęła z ulgą i z radością wysypała się z klas. Gryfoni wydostali się z cieplarni i z ulgą przywitali ciepły, łagodny powiew wiatru niosący świeże powietrze.
Mary natychmiast dogoniła Dorcas i już szukała czegoś w torbie, wesoło z nią paplając. Pozostała trójka przyjaciół wymieniła znaczące spojrzenia. Remus kiwnął głową i oddalił się w kierunku dziewcząt. Lekcja, która właśnie się zakończyła, była ostatnią w tym dniu, a więc nadszedł czas na wprowadzenie ich planu w życie. Ruda stała ze skrzyżowanymi rękoma i obserwowała, jak Lupin podchodzi i chwyta w ręce jakieś czasopismo. Sekundę później cała trójka roześmiała się głośno. W końcu chwycił Mary z rękę i oboje ruszyli wzdłuż jeziora. Dorcas uśmiechnęła się, ale nawet z takiej odległości Ruda dostrzegła błyszczące w jej oczach łzy. Westchnęła delikatnie.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak zdać się na urok osobisty Lunia. – James wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a następnie zarzucił torbę na ramię i dodał: – Quidditch czeka, widzimy się wieczorem.
Pocałował ją szybko w policzek i oddalił się w kierunku boiska. Uśmiechnęła się mimowolnie.

***

Widział wyraźnie wypełniającą ją euforię. Jej niebieskie oczy błyszczały z podniecenia, a ręce nie mogły przestać gestykulować. Był niemalże pewny, że gdyby to było możliwe, unosiłaby się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Słowotok, którego dostała, wychodził gdzieś z jej środka i chociaż był totalnie nieskładny i bez sensu, dla niego oznaczał tylko tyle, że usilnie stara się coś ukryć.
- Słuchasz mnie?
Jej lekko rozczarowany głos oderwał go od unoszących się na niebie zarysów sylwetek i sprowadził na ziemię. Odwrócił głowę w jej stronę i mruknął nieprzytomnie.
- Co? Och, tak! Oczywiście, że tak!
- To co powiedziałam? – zapytała groźnie, a z jej oczu wyleciało kilka iskierek.
Zaklął w duchu. Jeszcze nigdy nie przeszedł tego testu.
 - Przepraszam, zamyśliłem się. - Posłał jej przepraszające spojrzenie.
Pokręciła głową i uśmiechnęła się słodko. Następnie pocałowała go w nos i ułożyła wygodniej na miękkiej, zielonej trawie.
- Jak zawsze, ciekawa tylko jestem, o czym tak intensywnie myślisz i czy to coś naprawdę jest ważniejsze ode mnie! – roześmiała się pogodnie i spojrzała na niego z ukosa.
Przygryzł wargę, a jego oczy obserwowały zniżające swój lot miotły. Słońce zaczęło zachodzić i rzucało czerwonawą poświatę na wszystko dookoła. Trening quidditcha właśnie się skończył. Spacerował z nią całe popołudnie. W brzuchu mu burczało, a jedyne, o czym marzył, to rzucić się na łóżko. Nie przeszkadzało mu towarzystwo ukochanej. Wręcz przeciwnie! Uwielbiał z nią spędzać czas, ale właśnie przeżył kolejną, bolesną przemianę, a jego zmęczenie i brak snu wyraźnie dawały o sobie znać. „Czy to coś jest ważniejsze ode mnie”, powtórzył w myślach i uśmiechnął się w duchu. Wszystko szło zgodnie z planem. Westchnął teatralnie i chwycił źdźbło trawy, mieląc go w rękach.
- Nic takiego – mruknął i natychmiast się zorientował, że wszystko idzie tak, jak powinno.
W jej niebieskich oczach błysnęło zainteresowanie i lekki niepokój. Podniosła się trawy i spojrzała na niego uważnie.
- Remusie, wszystko w porządku? – zapytała tak niepasującym do niej poważnym tonem.
Stłumił śmiech i, przybierając kamienną twarz, odwrócił się w jej stronę. Jego miodowe oczy patrzyły na nią z wyraźną troską i niepokojem.
- Martwię się o Dorcas – powiedział bez ogródek, a ona odetchnęła z ulgą i roześmiała się. – Mary! To nie jest śmieszne! Ja naprawdę się o nią boję. Wygląda jak swój cień. Raz je, raz nie je. Wiem też od Lily, że wymiotuje! A jak coś jej jest? Jeśli jest chora?! Była u pielęgniarki?
Blondynka uśmiechnęła się z czułością, pocałowała go delikatnie w policzek i oparła głowę na jego ramieniu.
- Nic jej nie jest – odparła i wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
- Nic jej nie jest? Czy ty widziałaś, jak ona wygląda? Blada, sińce pod oczami, huśtawki nastroju! Nie mówiąc o...
- Kochanie – uniosła głowę i spojrzała na niego niebieskimi, roziskrzonymi oczami. – A jak, twoim zdaniem, powinna zachowywać się kobieta, która nosi w sobie malutką, kochaną istotkę? – zapiszczała, a świat zawirował mu przed oczami.
Zerwał się na równe nogi i spojrzał na nią przerażony. Jego oczy wędrowały od rozpromienionej twarzy, po brzuch i z powrotem na twarz.
- Czy t-ty? – wyjąkał. – Czy chcesz mi powiedzieć, że... że...
Roześmiała się jeszcze głośniej. Podniosła się z ziemi i pocałowała go z czułością.
- Nie, głuptasie! Nie ja!
Odetchnął z ulgą i roześmiał się niewyraźnie. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów, które wypowiedziała. Poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Wytrzeszczył oczy, a jego miodowe tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie, trawiąc wszystkie informacje. Blada, ziemista cera. Sińce pod oczami. Wymioty. Zwiększony apetyt. To wszystko mogło oznaczać tylko jedno. Jak to się stało, że się nie domyślili?!
Spojrzał na uradowaną twarz Mary, a słowa uwięzły mu w gardle. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Co z tego, że to nie on był ojcem? Co z tego, że to nie Mary była w ciąży? Przecież Dorcas była mu tak samo bliska, jak to drobne stworzenie stojące przed nim.
- Jest pewna? – wychrypiał tylko.
- Dzisiaj przekazałam jej test, który ostatecznie to potwierdzi – uśmiechnęła się rezolutnie, najwyraźniej nie dostrzegając tego, co działo się z Lunatykiem.
- A Syriusz? – Jej twarz natychmiast spochmurniała.
Zrozumiał wszystko, nie musiała odpowiadać.
- Jeszcze mu nie powiedziała – mruknęła ze złością. – Black zachował się okrutnie! Przespał się z nią po tej imprezie w pokoju wspólnym, a następnie stwierdził, że nic jej nie obiecywał!
Skrzyżowała ręce na piersi, a jej twarz wykrzywił grymas głębokiego oburzenia. Gdyby nie powaga sytuacji, na pewno by się roześmiał. Jednak informacje, które mu przekazała, sprawiły, że poczuł narastającą furię.
- Ale jestem pewna, że któregoś dnia będzie wspaniałym tatą! Remus? Remus! – krzyknęła, ale on najwyraźniej nie słyszał.
Mknął przed siebie z prędkością światła. Przeskakując już po trzy schodki w Sali Wejściowej. Przed oczami mu pociemniało, a w głowie huczało.
Syriusz Black. Jego przyjaciel. Ojciec dziecka, które nosiła w sobie Dorcas! Jak on mógł! Jak śmiał! Przeszedł go dreszcz, a ciało wypełnił nieposkromiony gniew, budzący jakiś zwierzęcy zew. Czuł, że jeszcze chwila, a straci panowanie i prawdopodobnie już go nie odzyska. Jego oczy przeczesały pokój wspólny, a kiedy nie zauważył tego, kogo szukał, przemknął przez sam środek pomieszczenia i, pokonując niemalże po cztery stopnie naraz, otworzył z hukiem drzwi i wpadł do sypialni, stając oko w oko z Syriuszem Blackiem.
- Ty... - wychrypiał i z trudem opanował szalejące w nim emocje.
Z łazienki wyłoniła się nagle jakaś blondynka. Nie zwróciła uwagi na nowo przybyłego. Wybuchła jedynie głośnym, perlistym śmiechem i pognała na łóżko, gdzie siedziały jej koleżanki. Spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem i widząc jego głupkowaty uśmiech, nie wytrzymał.
Przeraźliwy krzyk dotarł do uszu Rogacza. Tak jak niemalże cały pokój wspólny, natychmiast uniósł oczy i spojrzał z niepokojem w drzwi do własnej sypialni. Ogarnęło go delikatne przerażenie, kiedy tuż za nim pojawiła się Mary. Sama. Zaklął pod nosem i zaczął się przepychać przez tłum. Wspiął się po schodach i niepewnie otworzył drzwi.

***

Siedziała w łazience, a grube, słone łzy spływały po jej policzkach. Przez głowę przelatywała cała masa obrazów z ostatnich kilkunastu tygodni. Czuła ogromny uścisk w okolicy gardła, tak dobitnie palący i znany uścisk. W ostatniej chwili zmieniła pozycję i zwymiotowała. Przemyła twarz chłodną wodą. Siedziała w łazience już od piętnastu minut. Stres pożerał ją niesamowicie. W rękach torturowała opakowanie od testu ciążowego. Najlepszy sposób, na jaki kiedykolwiek wpadła Mary. Szybka wysyłka, niemalże stu procentowa dokładność i brak krępujących pytań.
Poczuła, jak burczy jej w brzuchu, ale na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Ponownie pochyliła się nad toaletą. Otarła usta wierzchem dłoni i zagarnęła niesforne kosmyki. Była mokra od potu i skrajnie wyczerpana. Stres był ogromny, a w jej przypadku utrzymywał się od kilkunastu tygodni. Dzisiaj, za kilka sekund, będzie wiedziała na pewno.
Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Na trzęsących się nogach podeszła do jednej z pólek. Nie chciała, aby ktokolwiek jej towarzyszył. Sama chciała się z tym zmierzyć. Mary zjawiła się tutaj około pięciu minut temu, ale posłała ją do biblioteki. Sama nie wiedziała czemu. Teraz okropnie tego żałowała. Chciałaby, aby ktoś zrobił to za nią. Podniósł ten piekielny kawałek plastiku i odczytał wyrok.
Przełknęła ślinę, ponownie czując nachodzące pieczenie. Wzięła głęboki oddech i pochwyciła wyrocznię. Następnie pomału opuściła oczy i rozpłakała się jeszcze głośniej. Wynik był identyczny jak na poprzednich czterech. Pochwyciła je wszystkie i wypadła z łazienki. Musiała zobaczyć się z przyjaciółką. I to natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy