Siedziała
w pokoju wspólnym i przeżuwała kolejną porcję Fasolek Wszystkich Smaków
Bertiego Botta. Jej wzrok skupiał się jedynie na kartoniku trzymanym w rękach,
a w głowie po raz kolejny huczało tornado. Rozmowa z Mary sprzed kilku dni
bardzo jej pomogła. Przede wszystkim dlatego, że chociaż jedna osoba poznała
jej perfekcyjnie skrywany sekret. Zrobiło jej się lżej. Miała po swojej stronie
chociaż jedną osobę, na której mogła polegać. Mary zapewniła ją, że postara się
pomóc, a z samego rana zamówiła prenumeratę odpowiednich gazet, które obie
przeglądały późnymi wieczorami. W jednej z nich natrafiły również na wzmiankę o
testach potwierdzających domniemaną ciążę. To była w sumie pierwsza rzecz, o
jaką zapytała Mary: czy ma pewność, że jest w ciąży. Nie miała stu procentowej,
ale po rozmowie z panią Weasley nabrała pewności, że to, co dzieje się z jej
organizmem, może być spowodowane tylko tym. Nie chciała iść do pani Pomfrey.
Doskonale wiedziała, że zrobiłaby się z tego afera. Pielęgniarka na pewno
poinformowałaby grono pedagogiczne, a przecież nie miała pojęcia, co dzieje się
z dziewczynami, które zachodzą w ciążę! W bibliotece nie znalazła żadnej
wzmianki na ten temat, a ona sama nie słyszała o takim przypadku. Bała się, że
wyleci ze szkoły na trzy tygodnie przed egzaminami i nie zdobędzie nawet
wykształcenia. W duchu dziękowała Merlinowi, że kiedy ciąża będzie widoczna,
opuści mury Hogwartu i nikt nigdy się nie dowie, w jaką sytuację się wpakowała.
- O!
– Policzki Mary zapłonęły czerwienią. – Syriusz ma identyczną koszulkę! Będą ze
sobą wspaniale wyglądać! – zapiszczała z uciechy i zaznaczyła odpowiednią
stronę w katalogu, zapewne po to, aby zamówić ową koszulkę.
Westchnęła
cichutko i otarła potajemnie samotnie spływającą łzę. Chciałaby mieć entuzjazm,
który siedział w Mary. Według niej, Black miał przejrzeć na oczy i wkrótce stać
się najlepszym tatą w całym Hogwarcie, nawet jeżeli aktualnie omijał ją
szerokim łukiem. Jej czekoladowe oczy odnalazły go w tłumie niemalże
natychmiast. Siedział w najbardziej odległym końcu pokoju wspólnego i nie
zaszczycał jej nawet najzimniejszym spojrzeniem. W ogóle starał się z nią nie
przebywać w jednym pomieszczeniu, jeśli nie musiał. Jeżeli jednak sytuacja
zmuszała ich do konwersacji, zwracali się do siebie w sposób bardzo uprzejmy,
niemalże naturalny.
W
tym z pozoru sielankowym obrazku było jednak coś, co nie uszło uwadze całej
reszcie. W tonie ich głosu dało się wyczuć porażający chłód, a w spojrzeniach
dostrzegali żywą nienawiść. W dodatku James Potter nie był głupi i doskonale
wiedział, kogo spotkał tamtego wieczora w łóżku swojego przyjaciela. I chociaż
nie miał sposobności, aby porozmawiać na ten temat z Syriuszem, to znalazł
czas, aby wdać się w dyskusję z Remusem. Doszli do tych samych wniosków. To
wszystko musi się jakoś łączyć. Nie mieli pojęcia jeszcze jak, ale wiedzieli,
że prędzej czy później na pewno się dowiedzą.
Podobne
obserwacje przeprowadzała również Lily. Od ubiegłej imprezy uważniej
obserwowała zachowanie swojej przyjaciółki. Nie tylko dlatego, że Mary nagle
przestała jej poświęcać tyle czasu, co poprzednio. Głównym powodem było raczej
samo zachowanie szatynki. Jej huśtawka nastrojów, nieustanne i dobrze skrywane
wymiotowanie, a także pochłanianie gigantycznych porcji jedzenia. To wszystko
napawało Rudą wyraźnym poczuciem lęku o przyjaciółkę, a także ogromnymi
wyrzutami sumienia. Nie miała tylko pojęcia, jak w tej całej układance
przyczepić Blacka.
Zeszła
z ostatniego schodka i oparła się o chłodną ścianę. Jej zielone oczy
przyglądały się uważnie Dorcas. Przygryzła wargę, widząc wyraźnie ogromne sińce
pod oczami, resztki łez na rzęsach i chociaż na ustach czaił się uśmiech,
dostrzegła grymas bólu, cierpienia i zawodu.
-
Jak myślisz, o co im chodzi? – usłyszała tuż przy swoim uchu i podskoczyła
gwałtownie.
Odwróciła
niepewnie głowę i odetchnęła z ulgą. Tuż za nią, z rozczochranymi włosami i
nieskładnie zapiętą koszulą, stał nie kto inny, jak James Potter.
-
Nie wiem – pokręciła ze smutkiem głową. – Wygląda na coś poważnego.
-
Hmm...
Jego
oczy wpatrywały się w przestrzeń, a na twarzy pojawił się nieznany jej dotąd
wyraz. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że James Potter intensywnie nad
czymś... myśli! Z trudem stłumiła śmiech.
-
Wiedziałem, że to się tak skończy – wzruszył ramionami, a jego orzechowe oczy
ponownie odnalazły roziskrzony kolor nadziei. Widział w nich wyraźnie swoje
odbicie i całą masę pytań, tak typowych dla tej drobnej istoty. Westchnął z
niedowierzaniem. - Odkąd wlazłem do dormitorium i zastałem ją w jego pościeli.
Samą. Wiedziałem, że to nie może się dobrze skończyć.
-
Dorcas spała w waszej sypialni? Po tym wszystkim, co zaszło między nimi? Chyba
ci się coś przewidziało! – zaśmiała się delikatnie i pokręciła głową.
-
Wiem, co widziałem! – warknął, a wyraz jego twarzy powiedział jej, że nie
kłamie. Jednocześnie poczuła wypełniającą jej ciało furię.
-
Skąd wiesz, że to ma wpływ...?
- Bo
jego nie było obok, a to standardowa zagrywka – przerwał jej delikatnie
podenerwowany.
Zamyśliła
się. Jej oczy pokryły się delikatną mgłą, a w głowie huczało od natłoku myśli.
Dorcas była wyraźnie załamana. Owszem, robiła, co mogła, aby to ukryć, ale
przecież jako jej najlepsza przyjaciółka doskonale wiedziała, kiedy Dorcas
kłamie. Coś jej leżało na sercu, a najgorsze w tym wszystkim było to, że
najprawdopodobniej jest z tym sama.
- A
więc wiedziałeś o wszystkim – stwierdziła tak chłodnym tonem, na jaki było ją
stać.
-
Dowiedziałem się w momencie, kiedy wszedłem do dormitorium i ją w nim zastałem!
Nie jestem idiotą. Natychmiast zrozumiałem, że coś jest nie tak, ale było za
późno!
- Za
późno?!
Oburzenie
nie pozwoliło jej na spokojnie zebrać myśli. Na moment się zapowietrzyła, a on
wykorzystał okazję.
- Na
Merlina! Leżała w jego łóżku, w jego koszuli! Co miałem zrobić twoim zdaniem?!
Przenieść do waszej sypialni i wmówić, że to, co wydarzyło się między nimi
nigdy nie miało miejsca? Oboje są dorośli! Wiedzą, co robią i potrafią wziąć
odpowiedzialność za swoje czyny!
W
tym momencie, zarówno Black, jak i Dorcas, podnieśli się z kanap i ruszyli do
przejścia pod portretem. Kiedy spotkali się pod dziurą, ich wyrazy twarzy
zmieniły się natychmiast. Jej ciepłe, zmęczone oczy zaszły łzami. Jego usta
wykrzywił grymas wściekłości i lekkiego zdziwienia. To wszystko trwało tak
krótką chwilę, że nikt nie miał prawa tego zauważyć.
Dorcas
poprawiła torbę i, tłumiąc szloch, wyszła z pokoju wspólnego. Black natomiast
westchnął ciężko i rozejrzał się dookoła, jakby szukał odpowiedzi na dręczące
go pytanie. Kiedy jego oczy odnalazły Jamesa, uśmiechnął się sztucznie i ruszył
za swoją byłą, nim przyjaciel zdążył wykonać krok.
Jej
zielone tęczówki z uwagą obserwowały każdy szczegół sceny, która przed chwilą
się rozegrała i odnalazły postać drobnej, roześmianej blondynki. Patrzyła, jak
Mary zbiera porozrzucane czasopisma, jak zapisuje coś na kartce i uśmiecha się
szeroko. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Najprawdopodobniej coś jej
umykało, ale nie miała jeszcze pojęcia, co to takiego.
-
Dowiem się, o co w tym chodzi, bo nie wierzę, żeby głównym powodem była tylko
tamta noc! – stwierdziła z mocą, a on uśmiechnął się delikatnie, zbijając ją
tym z tropu.
Jego
orzechowe oczy błądziły po jej cerze i niezliczonych piegach, a z każdym
kolejnym w jego oczach pogłębiał się ten charakterystyczny wyraz ni to
rozbawienia, ni to czułości. W końcu pochylił się i pocałował ją delikatnie w
czoło.
- Ja
również uważam, że Mary coś wie.
Uśmiechnęła
się z wdzięcznością i cmoknęła go w policzek, ale nim zdążyła się odwrócić i
krzyknąć, ktoś chwycił ją za łokieć i przytrzymał. Poczuła wzrastającą
irytację. Sekundę wcześniej mówił, że jej pomoże, a teraz ją zatrzymuje?
Odwróciła się, a grymas wściekłości przemienił się w zaskoczenie. Miodowe oczy
Remusa spojrzały na nią łagodnie, a uścisk zelżał.
-
Zostaw. – Widząc pewien rodzaj buntu w jej zielonych tęczówkach, pokręcił głową
i dodał: – Jestem niemalże pewien, iż mnie powie więcej.
I
nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, zostawił ją i ruszył do Mary, która właśnie
zbierała swoje rzeczy. Otworzyła usta w wyraźnym szoku, a jej oczy odprowadziły
przytulone do siebie sylwetki Remusa i McDonald. Prychnęła z niedowierzaniem i
spojrzała na Pottera, który miał wyraźne problemy z tłumieniem chichotu.
- To
nie jest śmieszne! – warknęła, chociaż kąciki jej ust niebezpiecznie zadrgały.
James
dostrzegł jednak charakterystyczny błysk w jej oczach, który, jak dobrze
wiedział, zwiastuje nadchodzącą awanturę. Pokręcił więc tylko głową, objął ją
ramieniem i pocałował w nos, mrucząc:
-
Pamiętaj, że nie musisz być z tym sama, mój mały Sherlocku. – I zapobiegając
dalszej awanturze, splótł ich palce i dodał: - A teraz chodź, bo spóźnimy się
na zielarstwo.
***
Chociaż
był dopiero pierwszy tydzień maja, pogoda była niesamowita. Słońce świeciło
wysoko, rzucając na dół całą stertę promieni, a ptaki głośno ćwierkały,
śpiewając kołysanki. To wszystko wprowadziło ich w niesamowicie senny nastrój.
Zwłaszcza uczniów siódmego roku, którzy zajęcia mieli w cieplarni. Słońce
spowodowało ukrop, a zapach trawy, nawozu i kwiatów wywołał niepożądany efekt,
a mianowicie lenistwo i „nic nie robienie”. Dlatego, kiedy po błoniach i zamku
rozniósł się dźwięk dzwonka oznajmującego koniec lekcji, większa część uczniów
odetchnęła z ulgą i z radością wysypała się z klas. Gryfoni wydostali się z
cieplarni i z ulgą przywitali ciepły, łagodny powiew wiatru niosący świeże
powietrze.
Mary
natychmiast dogoniła Dorcas i już szukała czegoś w torbie, wesoło z nią
paplając. Pozostała trójka przyjaciół wymieniła znaczące spojrzenia. Remus
kiwnął głową i oddalił się w kierunku dziewcząt. Lekcja, która właśnie się
zakończyła, była ostatnią w tym dniu, a więc nadszedł czas na wprowadzenie ich
planu w życie. Ruda stała ze skrzyżowanymi rękoma i obserwowała, jak Lupin
podchodzi i chwyta w ręce jakieś czasopismo. Sekundę później cała trójka
roześmiała się głośno. W końcu chwycił Mary z rękę i oboje ruszyli wzdłuż
jeziora. Dorcas uśmiechnęła się, ale nawet z takiej odległości Ruda dostrzegła
błyszczące w jej oczach łzy. Westchnęła delikatnie.
-
Nie pozostaje nam nic innego, jak zdać się na urok osobisty Lunia. – James wyszczerzył
zęby w szerokim uśmiechu, a następnie zarzucił torbę na ramię i dodał: –
Quidditch czeka, widzimy się wieczorem.
Pocałował
ją szybko w policzek i oddalił się w kierunku boiska. Uśmiechnęła się
mimowolnie.
***
Widział
wyraźnie wypełniającą ją euforię. Jej niebieskie oczy błyszczały z podniecenia,
a ręce nie mogły przestać gestykulować. Był niemalże pewny, że gdyby to było
możliwe, unosiłaby się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Słowotok, którego
dostała, wychodził gdzieś z jej środka i chociaż był totalnie nieskładny i bez
sensu, dla niego oznaczał tylko tyle, że usilnie stara się coś ukryć.
-
Słuchasz mnie?
Jej
lekko rozczarowany głos oderwał go od unoszących się na niebie zarysów sylwetek
i sprowadził na ziemię. Odwrócił głowę w jej stronę i mruknął nieprzytomnie.
-
Co? Och, tak! Oczywiście, że tak!
- To
co powiedziałam? – zapytała groźnie, a z jej oczu wyleciało kilka iskierek.
Zaklął
w duchu. Jeszcze nigdy nie przeszedł tego testu.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - Posłał jej
przepraszające spojrzenie.
Pokręciła
głową i uśmiechnęła się słodko. Następnie pocałowała go w nos i ułożyła
wygodniej na miękkiej, zielonej trawie.
-
Jak zawsze, ciekawa tylko jestem, o czym tak intensywnie myślisz i czy to coś
naprawdę jest ważniejsze ode mnie! – roześmiała się pogodnie i spojrzała na
niego z ukosa.
Przygryzł
wargę, a jego oczy obserwowały zniżające swój lot miotły. Słońce zaczęło
zachodzić i rzucało czerwonawą poświatę na wszystko dookoła. Trening quidditcha
właśnie się skończył. Spacerował z nią całe popołudnie. W brzuchu mu burczało,
a jedyne, o czym marzył, to rzucić się na łóżko. Nie przeszkadzało mu
towarzystwo ukochanej. Wręcz przeciwnie! Uwielbiał z nią spędzać czas, ale
właśnie przeżył kolejną, bolesną przemianę, a jego zmęczenie i brak snu wyraźnie
dawały o sobie znać. „Czy to coś jest ważniejsze ode mnie”, powtórzył w myślach
i uśmiechnął się w duchu. Wszystko szło zgodnie z planem. Westchnął teatralnie
i chwycił źdźbło trawy, mieląc go w rękach.
-
Nic takiego – mruknął i natychmiast się zorientował, że wszystko idzie tak, jak
powinno.
W
jej niebieskich oczach błysnęło zainteresowanie i lekki niepokój. Podniosła się
trawy i spojrzała na niego uważnie.
-
Remusie, wszystko w porządku? – zapytała tak niepasującym do niej poważnym
tonem.
Stłumił
śmiech i, przybierając kamienną twarz, odwrócił się w jej stronę. Jego miodowe
oczy patrzyły na nią z wyraźną troską i niepokojem.
-
Martwię się o Dorcas – powiedział bez ogródek, a ona odetchnęła z ulgą i
roześmiała się. – Mary! To nie jest śmieszne! Ja naprawdę się o nią boję.
Wygląda jak swój cień. Raz je, raz nie je. Wiem też od Lily, że wymiotuje! A
jak coś jej jest? Jeśli jest chora?! Była u pielęgniarki?
Blondynka
uśmiechnęła się z czułością, pocałowała go delikatnie w policzek i oparła głowę
na jego ramieniu.
-
Nic jej nie jest – odparła i wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
-
Nic jej nie jest? Czy ty widziałaś, jak ona wygląda? Blada, sińce pod oczami,
huśtawki nastroju! Nie mówiąc o...
-
Kochanie – uniosła głowę i spojrzała na niego niebieskimi, roziskrzonymi
oczami. – A jak, twoim zdaniem, powinna zachowywać się kobieta, która nosi w
sobie malutką, kochaną istotkę? – zapiszczała, a świat zawirował mu przed
oczami.
Zerwał
się na równe nogi i spojrzał na nią przerażony. Jego oczy wędrowały od
rozpromienionej twarzy, po brzuch i z powrotem na twarz.
-
Czy t-ty? – wyjąkał. – Czy chcesz mi powiedzieć, że... że...
Roześmiała
się jeszcze głośniej. Podniosła się z ziemi i pocałowała go z czułością.
-
Nie, głuptasie! Nie ja!
Odetchnął
z ulgą i roześmiał się niewyraźnie. Dopiero po chwili dotarł do niego sens
słów, które wypowiedziała. Poczuł się tak, jakby ktoś wylał na niego kubeł
zimnej wody. Wytrzeszczył oczy, a jego miodowe tęczówki wpatrywały się w nią
intensywnie, trawiąc wszystkie informacje. Blada, ziemista cera. Sińce pod
oczami. Wymioty. Zwiększony apetyt. To wszystko mogło oznaczać tylko jedno. Jak
to się stało, że się nie domyślili?!
Spojrzał
na uradowaną twarz Mary, a słowa uwięzły mu w gardle. Spodziewał się
wszystkiego, ale nie tego. Co z tego, że to nie on był ojcem? Co z tego, że to
nie Mary była w ciąży? Przecież Dorcas była mu tak samo bliska, jak to drobne
stworzenie stojące przed nim.
-
Jest pewna? – wychrypiał tylko.
-
Dzisiaj przekazałam jej test, który ostatecznie to potwierdzi – uśmiechnęła się
rezolutnie, najwyraźniej nie dostrzegając tego, co działo się z Lunatykiem.
- A
Syriusz? – Jej twarz natychmiast spochmurniała.
Zrozumiał
wszystko, nie musiała odpowiadać.
-
Jeszcze mu nie powiedziała – mruknęła ze złością. – Black zachował się okrutnie!
Przespał się z nią po tej imprezie w pokoju wspólnym, a następnie stwierdził,
że nic jej nie obiecywał!
Skrzyżowała
ręce na piersi, a jej twarz wykrzywił grymas głębokiego oburzenia. Gdyby nie
powaga sytuacji, na pewno by się roześmiał. Jednak informacje, które mu
przekazała, sprawiły, że poczuł narastającą furię.
-
Ale jestem pewna, że któregoś dnia będzie wspaniałym tatą! Remus? Remus! –
krzyknęła, ale on najwyraźniej nie słyszał.
Mknął
przed siebie z prędkością światła. Przeskakując już po trzy schodki w Sali
Wejściowej. Przed oczami mu pociemniało, a w głowie huczało.
Syriusz
Black. Jego przyjaciel. Ojciec dziecka, które nosiła w sobie Dorcas! Jak on
mógł! Jak śmiał! Przeszedł go dreszcz, a ciało wypełnił nieposkromiony gniew,
budzący jakiś zwierzęcy zew. Czuł, że jeszcze chwila, a straci panowanie i
prawdopodobnie już go nie odzyska. Jego oczy przeczesały pokój wspólny, a kiedy
nie zauważył tego, kogo szukał, przemknął przez sam środek pomieszczenia i,
pokonując niemalże po cztery stopnie naraz, otworzył z hukiem drzwi i wpadł do
sypialni, stając oko w oko z Syriuszem Blackiem.
-
Ty... - wychrypiał i z trudem opanował szalejące w nim emocje.
Z
łazienki wyłoniła się nagle jakaś blondynka. Nie zwróciła uwagi na nowo przybyłego. Wybuchła jedynie głośnym, perlistym śmiechem i pognała na łóżko, gdzie siedziały jej koleżanki. Spojrzał
na przyjaciela z niedowierzaniem i widząc jego głupkowaty uśmiech, nie
wytrzymał.
Przeraźliwy
krzyk dotarł do uszu Rogacza. Tak jak niemalże cały pokój wspólny, natychmiast
uniósł oczy i spojrzał z niepokojem w drzwi do własnej sypialni. Ogarnęło go
delikatne przerażenie, kiedy tuż za nim pojawiła się Mary. Sama. Zaklął pod
nosem i zaczął się przepychać przez tłum. Wspiął się po schodach i niepewnie
otworzył drzwi.
***
Siedziała
w łazience, a grube, słone łzy spływały po jej policzkach. Przez głowę
przelatywała cała masa obrazów z ostatnich kilkunastu tygodni. Czuła ogromny
uścisk w okolicy gardła, tak dobitnie palący i znany uścisk. W ostatniej chwili
zmieniła pozycję i zwymiotowała. Przemyła twarz chłodną wodą. Siedziała w
łazience już od piętnastu minut. Stres pożerał ją niesamowicie. W rękach
torturowała opakowanie od testu ciążowego. Najlepszy sposób, na jaki
kiedykolwiek wpadła Mary. Szybka wysyłka, niemalże stu procentowa dokładność i
brak krępujących pytań.
Poczuła,
jak burczy jej w brzuchu, ale na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się
niedobrze. Ponownie pochyliła się nad toaletą. Otarła usta wierzchem dłoni i
zagarnęła niesforne kosmyki. Była mokra od potu i skrajnie wyczerpana. Stres
był ogromny, a w jej przypadku utrzymywał się od kilkunastu tygodni. Dzisiaj,
za kilka sekund, będzie wiedziała na pewno.
Spojrzała
na wiszący na ścianie zegar. Na trzęsących się nogach podeszła do jednej z
pólek. Nie chciała, aby ktokolwiek jej towarzyszył. Sama chciała się z tym
zmierzyć. Mary zjawiła się tutaj około pięciu minut temu, ale posłała ją do
biblioteki. Sama nie wiedziała czemu. Teraz okropnie tego żałowała. Chciałaby,
aby ktoś zrobił to za nią. Podniósł ten piekielny kawałek plastiku i odczytał
wyrok.
Przełknęła
ślinę, ponownie czując nachodzące pieczenie. Wzięła głęboki oddech i pochwyciła
wyrocznię. Następnie pomału opuściła oczy i rozpłakała się jeszcze głośniej.
Wynik był identyczny jak na poprzednich czterech. Pochwyciła je wszystkie i
wypadła z łazienki. Musiała zobaczyć się z przyjaciółką. I to natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz