piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział czwarty: Nowy szukający.


[muzyka]

- Nie, ja po prostu z nim rozmawiałam, nic więcej.
- A Potter był zazdrosny o to wasze „tylko rozmawiałam”. To musiało wyglądać na coś więcej! – upierała się Dorcas, patrząc na Lily z lekką irytacją.
- Jak dla mnie to mi wyglądało jak… - zaczęła Mary, po czym wzruszyła ramionami. – Zapomniałam tego słowa – uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Och, Mary, daj spokój! - Rozdrażnienie Dorcas wyraźnie wzrastało.
Znajdowały się aktualnie w szklarni numer dwa, a profesor Sprout dała im wyjątkowo nudne i piekielnie trudne zadanie. Miały wydobyć jakieś śmieszne strączki z wnętrza jakiejś wielkiej rośliny, której nazwy nie udało im się zapamiętać. Dodatkowo, korzystając z panującego tutaj hałasu, Dorcas upierała się, żeby Lily po raz kolejny przerobiła z nią temat Remusa i zazdrości u Jamesa. Nie dopuszczała przy tym do siebie żadnego z argumentów, którego używała Lily, żeby ją przekonać, że ona i Remus tylko rozmawiali.
- Dość już tych pogaduszek! – Fuknęła na nie profesor Sprout, stając przy nich i obserwując ich pracę. – Obijacie się, wszyscy już zaczęli i nawet Huncwoci mają już pierwszy strączek!
Rozejrzały się dookoła. Potter miał rozciętą wargę, Remus kilka zadrapań, a Black nadal trzymał kolczyste gałęzie.
- Okej, już zaczynamy!
Odetchnęły głęboko i pochyliły się nad sękatym pniakiem. Ledwo Lily dotknęła go opuszkiem, pieniek natychmiast ożył. Kolczyste gałęzie zaczęły wściekle smagać powietrze. W plątaninie gałązek otworzyła się dziura. Dorcas wyciągnęła szybko rękę, a chwilę później wyjęła małą, pomarszczoną fasolkę.
- Podaj miskę, Lily – poleciła Dorcas.
- A gdzie…
- Och, przy nawozie! - warknęła przyglądając się małej fasolce.
Lily wzięła głęboki oddech i całą siłą woli skupiła się na tym, żeby nie wybuchnąć. Ostatnie dni były dla niej dość trudne. Odkrycie tajemnicy Remusa nie było miłym ani łatwym doświadczeniem. Przyprawiało ją nawet o senne koszmary, a fakt, że nie mogła się tym podzielić z przyjaciółkami tylko pogarszał sprawę. I nie chodziło w sumie o to, że obiecała Remusowi. Lupin sam jej zezwolił na podzielenie się tą tajemnicą. Nie wiedziała tylko, czy chce dziewczyny obarczać czymś tak... mocnym i nieprawdopodobnym. Podeszła do miejsca gdzie stały miseczki i jęknęła w duchu. W jej kierunku zmierzał nie kto inny jak James Potter.
- Co tam, Evans? - rzucił pogodnie, otwierając torbę z nawozem.
- Przywróciło ci mowę? Czy może mówisz tylko wtedy, kiedy słodkiej Elizabeth nie ma obok? – Rzuciła kąśliwie, patrząc na niego ze źle ukrywaną pogardą.
- A co ona ma do tego? – zapytał, nie rozumiejąc.
- Czego chcesz? Nagle ci się przypomniało, że chodzę i oddycham?
- Wiem to od bardzo dawna. Nie jestem idiotą. – odciął się Potter.
- Niestety miałam okazję się o tym przekonać. Przypominasz się w dość wkurzający sposób. Nadal się zastanawiam, czego chcesz? – rzuciła ostro, porzucając na dobre te wszystkie gierki.
- Chciałem porozmawiać. Nic więcej.
Wybuchła głośnym, sarkastycznym śmiechem.
- My nie mamy, o czym rozmawiać - rzuciła, ucinając temat.
- Co jest między tobą a Lupinem? – Zapytał szybko, wprawiając ją w osłupienie.
- Że co proszę? – Wykrztusiła w końcu.
- Co jest między tobą a Lupinem. I co ci powiedział wczorajszego wieczoru?
- To chyba nie twój interes, prawda? – spytała lekko unosząc brwi.
- Mylisz się, to nawet bardzo moja sprawa.
- Pod jakim względem?
- To mój przyjaciel! Zna moje tajemnice, a poza tym nie wiem, czy wytrzymam, patrząc na waszą dwójkę, jako na… - najwyraźniej słowa „para” nie był w stanie wykrztusić.
Lily delikatnie się zatrzęsła. Sama nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w takiej roli z Remusem. Świetnie się sprawdzał w roli przyjaciela, ale nie byłaby w stanie poczuć do niego czegokolwiek. I już miała zacząć zaprzeczać, ale widząc jednak zaciętą minę Jamesa i pamiętając o tym iż Remus jest jego przyjacielem, zmieniła zdanie i syknęła jedynie:
- Więc to jest twój problem, tak? - jego milczenie było wystarczającym potwierdzeniem jej wniosków. - Więc obchodzi cię, co jest pomiędzy mną i Remusem, pomimo iż sam chodzisz z tą… tą… dziewuchą?! – Spytała odrobinę zbyt dramatycznie.
- A, więc taki jest twój problem?
- Nie, to ty masz problem, Potter! Ze mną i Remusem!
- A, więc jesteście razem?
- Nie twój interes!
- Już ci tłumaczyłem, że mój, więc po prostu odpowiedz!
- Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. – opowiedziała wymijająco, drżąc od nadmiaru emocji. Czuła, że jeszcze chwila, a zaciśnie pięść i po prostu mu przywali.
- Wiedziałem! Niech to szlak! I co ja mam teraz zrobić… jak mu przemówić do rozumu, jak…
- ŻE CO PROSZĘ?! Chcesz mu przemawiać do rozumu, bo co? Bo ze mną chodzi? A nawet, jeżeli to, co?! Ty wstrętny hipokryto!
- On zna moje tajemnice! A jak człowiek zakochany to mówi i robi różne rzeczy!
- To, że jesteś idiotą, to żadna tajemnica, Potter! I jeżeli nie ufasz Lupinowi, to znaczy, że naprawdę nim jesteś!
- Skąd mam wiedzieć, że nim nie manipulujesz dla własnych celów?!
- Że co robię?!
- Manipulujesz nim!
- Bo przegadaliśmy jeden wieczór?!
- Bo siedzicie razem, Evans. To nienaturalne!
- Co jest nienaturalne?
- Wy razem, rozumiesz? Wy razem!
- A to, że ty jesteś z Elizabeth, to jest normalne?!
- Tak!
- Więc, co jest takiego nienaturalnego we mnie i w Lupinie?!
- Bo to mój przyjaciel!
- Więc moim być nie może, tak?
- Wy się przytulaliście! Tak nie robią przyjaciele. I nie, nie może, bo…
- Tak, wiem, zna twoje tajemnice! Osobiście nie widzę związku! On zresztą też!
- A więc o tym też już rozmawialiście?!
- Co masz na myśli mówiąc, że o tym też?
- Powiedział ci o swoim problemie i o tym, że...
- Całkiem niepotrzebnie, Potter! Zajmij się swoją Elizabeth, a o mnie i o Lupina, o nas nie musisz się martwić – syknęła zjadliwie, a widząc jego bezradną i zdezorientowaną minę, skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się triumfująco.
- Fajnie!
- Fajnie!
- Świetnie!
- Świetnie!
- Dobra! – krzyknęła i chwyciła miskę.
- Dobra!
Odkrzyknął i chwycił drugą, po czym oboje odwrócili się na pięcie i wrócili do swoich towarzyszy.
- Nadęty bufon! – Krzyknęła, rzucając miską, która z hukiem spadła na podłogę i się roztrzaskała.
- Reparo – mruknęła Dorcas, patrząc na nią z uwagą. – Kto?
- Potter?            
- A co on znowu ci takiego zrobił? 
- Co on zrobił? Ty się jeszcze pytasz?! – krzyknęła, ledwo panując nad przejmującym kontrolę gniewem. Policzki całe jej spurpurowiały, włosy się skręciły i jakby naelektryzowały, a dłonie zacisnęła w pięści. – On, ooooo! I jeszcze aaachh! O nie! 
- No, to wiele wyjaśnia… W każdym razie, nie tylko ty zdajesz się być wzburzona i nie tylko ja totalnie nic nie rozumiem – mruknęła Dorcas.  
 - CO?! 
- Lily, może się po prostu rozejrzyj, a nie tak się wydzierasz, co? 
Spojrzała w stronę Huncwotów. Potter gwałtownie gestykulował, raz na raz trącając Remusa. Bojowa mina Lupina utwierdziła ją jedynie w przekonaniu, że i do niego ma jakieś chore i niczym nie uzasadnione pretensje. 
- No wiesz! Jak on mógł?  - W tym momencie Black spojrzał nią spod przymrużonych oczu. Nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że cała ta sytuacja niesamowicie go bawi. Jego postawa odrobinę wytrąciła ją z równowagi. - Nie! Jak on może…
- No właśnie! Jak on mógł?!
Niespodziewanie odezwała się Mary, a jej głos był na skraju lamentu i gigantycznego oburzenia. Obie natychmiast zwróciły się w jej stronę, totalnie zaskoczone. Mary miała ubłocona sukienkę, rozcięty policzek, a w oczach lśniły jej łzy. Wzrok utkwiony miała w swoich dłoniach. Wreszcie posłała przyjaciółką lekko zdesperowane spojrzenie i warknęła:
-Ta poczwara złamała mi paznokieć!

***

Kilkanaście kolejnych dni nie przyniosło niczego, czego nie dało się przewidzieć. Wszystko wskazywało na to, że nie tylko Dorcas i Potter uważali Remusa i Lily za parę. Po Hogwarcie chodziły najróżniejsze plotki, a sytuacje podkręcało to, że owa dwójka wręcz znakomicie czuła się w swoim towarzystwie i nie zamierzała dementować niczego. Tematów dostarczali zatem na każdym kroku. Coraz częściej można ich było dostrzec nad książkami w bibliotece, razem przesiadywali w pokoju wspólnym, a bywały dni, że razem schodzili na śniadanie. Ponadto, coraz częściej tworzyli parę na zajęciach, kiedy trzeba było coś ćwiczyć. Biorąc pod uwagę fakt, że Mary i Dorcas były aktualnie zajęte swoimi nowymi miłościami i coraz ciężej im było dzielić czas wspólny z Lily, Lily cieszyła się, że ma kogoś z kim mogła porozmawiać lub zwyczajnie posiedzieć. Niestety ich brak zainteresowania plotkami spowodował, że Dorcas święcie wierzyła, że to jednak prawda, a Potter starał się na nich wpadać tak często jak tylko się dało. I nie tylko on. Widać było, że panowie usilnie się starają śledzić każdą ich rozmowę i każde ich spotkanie. Wewnętrzny głos podpowiadał Lily, że w dużej mierze chodzi o jedną z tajemnic, które Remus mógłby jej przypadkiem wyjawić. Wreszcie znudzona docinkami i podchwytliwymi pytaniami przyjaciółek, urządziła im wykład na temat tego, co łącz ją z Remusem, a w momencie kiedy w okolicy pojawiał się jakiś Huncwot, posyłała Remusowi znaczące spojrzenie i uciekała od tak znienawidzonego towarzystwa.
Dodatkowo, jak przewidziała Dorcas, czas wolny w szóstej klasie nie był porą błogiego leniuchowania, na co obie z Mary cieszyły się jak dzieci, ale czasem, w którym zmagały się z nawałem prac domowych. Uczyły się, jakby nazajutrz miał być egzamin. Same lekcje również były trudniejsze i wymagały więcej skupienia i uwagi. Niewerbalne zaklęcia były teraz wymagane nie tylko na obronie przed czarną magią, ale także na zaklęciach i transmutacji. Jak dotąd nadal miała z nimi problem. Nie potrafiła skupić się i poprawnie rzucić zaklęcia.
- Mogę ci pomóc – znikąd pojawił się Remus, patrząc na nią ze  źle ukrywanym rozbawieniem. 
Nie miała mu tego za złe. Od kilkunastu minut siedziała z różdżką w ręce, skupiając się nad formułą. Zdawała sobie sprawę jak wygląda w takich momentach i chyba dlatego jej policzki pokryły się delikatnym różem.
- Chętnie - Westchnęła z rezygnacją zbierając podręczniki, żeby zrobić mu miejsce. - Ale to chyba bez sensu.
- Za szybko się poddajesz - posłał jej serdeczny uśmiech i opadł na kanapę obok niej. - Zobacz – wyjął różdżkę i rozejrzał się dookoła. W końcu jego wzrok zatrzymał się na siedzącej przy kominku parze. Byli do siebie tak przyklejeni, że Lily zastanawiała się jak to się stało, że mogą oddychać. Remus dostrzegł jej grymas i puszczając do niej oko, machnął krótko różdżką.
- Hej!
Chłopak krzyknął wystraszony, kiedy jakaś niewidzialna siła pociągnęła go za kostkę i spowodowała, że zawisł nad ziemią, wymachując dziko rękoma. Lily wybuchał niekontrolowanym śmiechem.
- Evans!
- To nie ja!
- Wybacz, Rogaczu, już cię opuszczam – wyszczerzył się Lupin. – Widzisz? To proste!
- Jakie to zaklęcie? – spytała patrząc, jak Potter podnosi się z podłogi i siada obok Elizabeth. Dziewczyna natychmiast go oplotła.
- Levicorpus.
- Skąd znasz to zaklęcie?
- Bo ja wiem… ostatnio stało się dosyć popularne – uśmiechnął się – James używał go w piątej klasie. Z reguły wieszał Snape’a, a później to już wiesz, co się działo.
- Tak, aż za dobrze… - westchnęła i przygryzając wargę przeniosła wzrok na Jamesa.
Obraz owego czerwcowego, letniego popołudnia spłynął na nią mimo woli. W jej uszach zadźwięczał głos Potter, który zdenerwowany i oburzony bronił ją przed Severusem. Powinna być mu wdzięczna, ale po tym jak traktował Snape'a jakoś nie potrafiła. Westchnęła ciężko i przeniosła oczy na trzymaną w dłoniach różdżkę. Nie do końca wierząc w to, że jej się uda, pomyślała zaklęcie.
- Cholera jasna, Remus! - Potter ponownie zawisł głową w dół i to w momencie, kiedy wymalowane czerwoną szminką usta Elizabeth właśnie miały spocząć na jego.
Black poderwał się z fotela i niczym pies myśliwski, z różdżką w dłoni i zmrużonymi oczami poszukiwał sprawcy, który ośmielił się rzucić zaklęcie na jego przyjaciela.
- Stary, to nie ja! Serio! – Lupin wyglądał na zbitego z tropu. Lily nie mogła się powstrzymać. Widząc zdezorientowane miny Huncwotów, a także skaczącą pod Jamesem Elizabeth, która bezskutecznie starała się ściągnąć go w dół, zaczęła chichotać. Remus spojrzał na nią zaskoczony.
- No nie, Lily? - W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie.
- W końcu mi się udało, no nie? - Roześmiała się.
- Super. Moje gratulacje, ale może mnie ściągniesz, co?! – Wrzasnął Potter.
- A po co? Jakby ci się przyjrzeć, to tak wyglądasz dużo lepiej.
- I znów ta złośliwość, Evans? Czy ty sobie w końcu odpuścisz?
- Chyba nie. To najlepsze, co mogło mnie spotkać z rozrywek w Hogwarcie – rzuciła bez zastanowienia.  Wszyscy spojrzeli na nią uważnie, co spowodowało u niej jeszcze większe zakłopotanie i wywołało lekki rumień.
- Puść go, Evans! - zapiszczała Elizabeth, posyłając Lily wściekłe spojrzenie. Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
- Zamknij się, Brown, bo zarobisz szlaban – uśmiechnęła się złośliwie.
- Ty mi grozisz? - jej niebieskie oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Och, nie, pouczam – wzruszyła ramionami. – Remusie, mógłbyś? – Zapytała, patrząc prosto w miodowe oczy, czym doprowadziła Jamesa do białej gorączki.
- Sama nie umiesz, że sługusów potrzebujesz?! - warknął, jeszcze bardziej wierzgając nogami.
- James, nie podałem jej formuły na cofnięcie zaklęcia... - wtrącił lekko zakłopotany Remus, ale to najwyraźniej nie usatysfakcjonowało Jamesa.
- Nic się nie stało - Lily ścisnęła dłoń Remusa i uśmiechnęła się pogodnie, dając do zrozumienia, że nie ma pretensji.
- Cholera jasna, Evans! Czym on sobie zasłużył na takie traktowanie?!
Roziskrzone, zielone tęczówki natychmiast spoczęły na dyndającym Huncwocie. Miała wrażenie, że to pytanie padło przypadkiem, będąc totalnie nieprzemyślanym i będące wynikiem emocji, które buzowały w żyłach Rogacza.
- Zachowaniem. - Wysyczała, mrużąc oczy jeszcze bardziej.
- Gdybyś tylko nie była taka uparta i dała mi szansę... Cholera, Evans, możesz mieć każdego, dlaczego więc chcesz Remusa? - jęknął.
- Słucham?!
- Możesz mnie, do cholery, uwolnić! - krzyknął, a Remus chyba mimowolnie machnął różdżką. Potter runął na podłogę, ale wyraźnie się tym nie przejął. Podniósł się z niej natychmiast, odtrącając przy tym zatroskaną Elizabeth.
- Co ma on, czego ja nie mam, Lily?
- Kulturę osobistą? – rzuciła oschle i ruszyła do dormitorium, mając dosyć tej bezsensownej dyskusji.
- Lily! – Zawołał desperacko.
- Potter! – odkrzyknęła i odwróciła się, będąc już na trzecim schodku.
- Lily!
 -Od kiedy mówisz do mnie Lily? – spytała ozięble.
- A kiedy ty wreszcie zaczniesz do mnie mówić James?
- Nigdy, Potter. Kiedy ty to wreszcie zrozumiesz?
- Nigdy, Evans. Tym bardziej, że tylko do mnie i do Syriusza z całej naszej czwórki mówisz po nazwisku. Możesz mi powiedzieć, dlaczego?
- Bo tylko wy dwaj jesteście takimi idiotami – Odparła będąc na skraju wytrzymałości. Czuła zbliżający się ból głowy. Skronie zaczęły jej pulsować, a w głowie jej huczało od zbyt wielu sprzecznych emocji.
- I widzisz, znowu to robisz!
- Robię co?!
- Odwracasz się, ucinasz temat i uciekasz. Za każdym jednym razem, kiedy próbuję przytoczyć jakieś konkretne i racjonalne argumenty. Za każdym razem warczysz coś i zamykasz się w dormitorium, udając, że nie chcesz ze mną rozmawiać, a w gruncie rzeczy zdajesz sobie sprawę z tego, że mógłbym powiedzieć coś, co okaże się prawdą!
- Merlinie - roześmiała się ironicznie. - Zacznijmy od tego, że racjonalne i konkretne w twoim wykonaniu to jakiś absurd, a zakończmy na tym, że ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać, więc nie mam czego udawać!
- Rozmawiasz z Lupinem, dlaczego więc...
- A co w tym takiego dziwnego?! -Wybuchła, dając upust wszystkim emocjom. 
- Nigdy nie rozmawialiście, a teraz…
- A teraz chcę z nim rozmawiać! I chcę spędzać z nim czas!
Krzyknęła i chwyciła Remusa za rękę, bardziej przypadkiem niżeli celowo splatając ich palce. Potter już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale głos najwyraźniej uwiązł mu w gardle, kiedy jego orzechowe oczy spoczęły na ich splecionych dłoniach.
- Nie rozumiem, jak możesz być aż takim kretynem. Remus jest twoim przyjacielem. I to takim, który nigdy niczego nie wymaga w zamian! Że też możesz wypowiadać takie rzeczy! Zupełnie jakbyś uważał, że twój najlepszy przyjaciel jest kimś gorszym od ciebie, że oni wszyscy są! Wywyższasz się nas nimi i uważasz za coś lepszego, chociaż nie masz zupełnie nic do zaoferowania! Mało tego, to właśnie bez nich i bez tej pieprzonej piłeczki jesteś nikim!
Wyrzuciła siebie jednym tchem i spojrzała na Jamesa z mieszaniną obrzydzenia i niedowierzania. Wreszcie pociągnęła Remusa za sobą i wyprowadziła z pokoju wspólnego, zostawiając osłupiałego Pottera na środku pokoju wspólnego.
- Nie wierze, że to powiedziałaś - Wykrztusił Remus, ledwo znaleźli się na korytarzu.
- A ja nie wierzę, że ty tego nie zrobiłeś! Przecież ten kretyn traktuje cię jak przedmiot!
- To skomplikowane...
- Nie! Właśnie nie, Remusie! Oboje mamy swoje życie! Ja decyduję o swoim: o tym z kim się przyjaźnię, z kim spotykam, a on o swoim! Nie wtrącam się w jego życie, nie mówię mu z kim ma przebywać, a z kim nie. Nie dobieram mu znajomych i nie kontroluje go na każdym kroku, dlaczego więc on aż tak bardzo stara się wpieprzyć do moich decyzji?! I przestańcie mi wmawiać, że James Potter jest we mnie beznadziejnie zakochany! Przerabiamy to już kilka lat i sprawa jest jasna: jakby mnie kochał, to by nie zaliczał tych wszystkich panienek! Powinien spróbować mi to udowodnić, a nie być z Elizabeth! - krzyknęła, a przy ostatnim zdaniu głos jej się delikatnie załamał.
Remus nic na to nie odpowiedział. Lily oddychała ciężko, starając się uspokoić rozszalałe serce i drżące dłonie. Wiedziała, że Lupin nie znajdzie na to odpowiedniego kontrargumentu. Nikt nie potrafił. Zawsze trafiała w sedno i żadne z nich nie potrafiło jej wytłumaczyć, dlaczego James Potter umawia się z każdą napotkaną pięknością, chociaż powszechnie wiadomo, że jest zakochany w pannie Evans.
- To mi powiedz, co mam robić, Lily! - usłyszała drżący od gniewu głos. - Staram się jak tylko potrafię. Chodzę za tobą, zagaduje, ale to na nic. Odpuszczam więc, ale wtedy też jest źle. Mówię o tym co czuje, ale kwitujesz to za każdym razem jakąś kąśliwą uwagą i spławiasz, nie dając dojść do słowa! Wiem, dziwny sposób dobie wybrałem, ale nic na to nie poradzę. Nie potrafię inaczej! Gdy tylko jesteś w pobliżu natychmiast zaczynam zachowywać się jak kretyn! Zależy mi na tobie jak na nikim innym i zrobiłbym wszystko, żebyś chociaż raz jeden jedyny dała mi szansę i porozmawiała ze mną tak, jak rozmawiasz z nimi wszystkimi... Bez tych złośliwości, bez sarkazmu, obrzydzenia i niedowierzania... - podszedł i splótł palce ich lewych dłoni, prawą uniósł i zaczął gładzić jej zaróżowiony od emocji policzek. - Lily, zrozum, że kocham cię jak wariat odkąd zobaczyłem cię w tych słodkich warkoczykach na peronie. Zachowałem się jak debil w tym przeklętym przedziale, ale to już się stało, sześć lat demu, do cholery!
Spojrzała na niego totalnie zdezorientowana. Pod wpływem jego dotyku, kolana zaczęły jej delikatnie drżeć, a serce odrobinę przyspieszyło swój bieg, chociaż robiła wszystko, aby to ukryć. Nie wiedziała też, co mu na to odpowiedzieć. Po raz pierwszy w życiu powiedział coś szczerze, bez żadnego kręcenia... A może to ona po raz pierwszy od dawna dała mu wreszcie dojść do słowa i usłyszała to, co powtarzał przez cały ten czas? Orzechowe oczy świdrowały ją spojrzeniem i było widać, że wyraźnie czeka aż powie cokolwiek.
- Ja... - zaczęła, ale portret otworzył się z lekkim skrzypnięciem.
Lily mimowolnie odwróciła wzrok, chcąc zobaczyć kto do nich dołączył. Dostrzegła Elizabeth, która z dziwnym wyrazem twarzy przyglądała się ich splecionym dłoniom. W jej oczach zalśniły łzy. Lily ponownie otworzyła usta i uwolniła się od uścisku Pottera.
- James? - Wyszeptała Brown drżącym, łamiącym się głosem, ale ten nawet na nią nie spojrzał. Cały czas wpatrywał się w Lily z nadzieją, nawet nie dając po sobie poznać, ze wie o obecności swojej aktualnej dziewczyny. To właśnie wtedy do Lily dotarło to, co zostało stłumione przez potok jego pięknych słów. Przed nią, pomimo wszystko stał ten sam, bezczelny i zapatrzony w siebie dupek, jakim był James Potter.
- To, co mówisz jest bardzo piękne, Potter – zaczęła ozięble, a w jego oczach pojawiła się desperacja. Złożył ręce jak do modlitwy i zaczął oponować.
- Nie, Lily, nie rób tego...
- Nie będę zabawką w twoich rękach, jak te wszystkie dziewczyny, James - powiedziała z naciskiem, - To nie jest miłość, tylko twoja chora wyobraźnia. Jesteś wściekły i zdesperowany, bo jako jedyna traktuję cię, tak jak powinieneś być traktowany przez nie wszystkie. Tylko ja jedna nie uległam twojemu urokowi. Jesteś jak płaczące dziecko, któremu rodzice nie dali ukochanej zabawki. Jesteś nikim. A teraz wróć do swojej dziewczyny. – powiedziała stanowczo, ale z lekkim żalem. Musiał to wyczuć, bo natychmiast powiedział:
- Ja nie mam dziewczyny, Lily. To ona ma mnie. Ja nawet nie chciałem z nią być… - roześmiała się drwiąco.
- Czy ty się w ogóle słyszysz? Myślisz, że jak ją rzucisz, to padnę ci w ramiona? Jesteś niesamowity! Przed chwilą mówiłam, że jesteś idiotą wykorzystującym ludzi, a ty na potwierdzenie owych słów chcesz rzucić dziewczynę, z którą jesteś, dla mnie? Ile dziewczyn potraktowałeś w ten sposób? A wiesz, co jest najgorsze? Że przez tą jedną chwilę, wierzyłam, że ty naprawdę się zmieniłeś – spojrzała na niego z odrazą i chcąc ukryć gromadzące się w jej oczach łzy, wyminęła go i ruszyła przed siebie.
Przebiegła przez pokój wspólny, po drodze mijając dziewczyny rozmawiające z Lupinem, który nawet nie wiedziała, kiedy wrócił zostawiając ją i Pottera samych. Wpadła do dormitorium i zaczęła płakać. Łzy kapały obficie na poduszkę, a ona nie umiała ich powstrzymać. Po raz kolejny dała się nabrać na gierki Pottera. Po raz kolejny mu uwierzyła. Był taki szczery, kiedy wypowiadał te zdania. Zwłaszcza to, że ją kocha. Tak bardzo chciała w to wierzyć i tak wielką idiotkę z siebie zrobiła. Poczuła się, jak ta jedenastoletnia dziewczynka, z której dwoje chłopców naśmiewa się w przedziale.
- Lily – usłyszała nieśmiały głos Mary.
Nie chciała z nią rozmawiać. Odwróciła twarz od drzwi, żeby nie widziała jej łez.
- Och, Lily… - powtórzyła, a rudowłosa poczuła jak sprężyny materaca uginają się pod jej ciężarem kiedy siadała na jej łóżku, a chwilę później delikatna dłoń spoczęła na jej ramieniu. – Co się stało? Lupin nam tylko powiedział, że o coś się pokłóciliście, że wyszedł James, ale, że wolał zostawić was samych. Potter natomiast wymamrotał tylko do Remusa ciche przepraszam i też zamknął się w sypialni. – Milczała. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Przełykała tylko łzy i zawzięcie liczyła pojawiające się krople deszczu na szybie. – Lily, porozmawiaj ze mną, proszę.
- Mary, ja nie wiem, co mam robić – wyszeptała wreszcie odwracając się do niej i zaczęła szlochać.
Mary przytuliła ją do siebie i w matczyny sposób zaczęła głaskać po głowie. Nie mówiła totalnie nic. Nie pocieszała i  nie pospieszała. Pozwoliła jej płakać i cierpliwie czekała, aż jej przyjaciółka będzie gotowa z nią porozmawiać. Lily nie wiedziała ile czasu minęło odkąd znalazła się w sypialni, ale słońce już dawno zniknęło za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi.Wreszcie Lily odsunęła się od przyjaciółki i spojrzała prosto w jej niebieskie, wyrozumiałe oczy. W końcu wzięła głęboki oddech i po prostu wylała z siebie cały żal, opowiadając o tym co wydarzyło się w opustoszałym pokoju wspólnym, to co powiedział James a korytarzu i to jak potraktował Elizabeth.
- Mary, on się nigdy nie zmieni! Nadal jest tym samym nadętym Potterem, który dokucza słabszym i brnie w zaparte, dopóki czegoś sobie nie udowodni. Boję się mu zaufać.
- Jeżeli to cię pocieszy, to wrócił sam. Nie wiem, co się stało między nim, a Elizabeth, ale on weszła chwilę po nim. Była zapłakana, ale chyba pogodzona z tym, co się stało. Wydaje mi się, że większość dziewczyn, które się za nim uganiały, a także te, które się w nim potajemnie kochały wiedziały, że nie mają przy tobie szans, Lily – uśmiechnęła się smutno, a do Lily dotarła informacja, którą powinna była zauważyć jak tylko Mary wysyłała sygnały.
- Na galopujące gargulce, Mary! Ty byłaś jedną z nich? – zapytała przerażona. Nie odpowiedziała, ale wyraz jej oczu mówił sam za siebie. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?
- Bo moja najlepsza przyjaciółka go kochała – odpowiedziała z lekkim uśmiechem widząc jej zdziwienie.
- To Dorcas też… - zaczęła niepewnie, ale Mary natychmiast jej przerwała.
- Nie, Lily, nie Dorcas, ale ty.
- Ale ja…
- Och, Lily, kogo ty oszukujesz? - jęknęła zniecierpliwiona. - Jesteś piękna i mądra. Potter kocha cię od pierwszego wejrzenia, tak jak i ty kochasz jego, tylko pogubiliście się po drodze. On chce to naprawić, ale nie wie jak, a ty się boisz i każdy jego krok odbierasz na jego niekorzyść. Jesteście na dobrej drodze, aby dojść do porozumienia, tylko chociaż raz zrób to co podpowiada ci serce, a nie to co mówi rozsądek! Zaryzykuj! - Uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń przyjaciółki. Lily westchnęła ciężko i odwzajemniła uścisk.
- Ale to jest Potter...
- Lily, proszę cię. Już dość dziewczyn wycierpiało i już dosyć męskich serc złamałaś tylko dlatego, że to jest Potter. Tak, wiem, co mówię – powiedziała z naciskiem, widząc, że ma ochotę zaprzeczyć. – Ty, chociaż o tym nie wiedziałaś, odrzucałaś każdego chłopca, bo nie był Jamesem. Potter natomiast chciał, ale nie umiał cię zastąpić. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. To spowodowało rozczarowanie u wielu fanek, z których większość wiedziała, że nie ma co się z tobą równać. Nawet nie próbowały. A jutro z samego rana wszystkie spotka kolejne rozczarowanie.
- Nie rozumiem – wyszeptała po dłuższej chwili milczenia, totalnie nie rozumiejąc rozbawienia, które czaiło się na twarzy Mary.
- Lily, Potter wyznał ci miłość przy Grubej Damie. Prawdopodobnie już poleciała na ploteczki do tej swojej przyjaciółki. Jutro będzie o tym mówić cały zamek – pisnęła podekscytowana.
- O rany… - westchnęła i opadła na poduszkę. – To chyba ostatnia rzecz, jaką bym teraz chciała. Przecież one będą próbowały mnie otruć! Za to, że wcale się nie prosiłam o to, aby mnie adorował.
- Żadna nie spróbuje, to oczywiste. – Stwierdziła patrząc na przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby widziała ją po raz pierwszy. – Lily, przecież jesteś prefektem. Każdy się ciebie boi! 
I kręcąc głową wyszła z dormitorium mrucząc coś pod nosem o głupocie i przewrażliwieniu.

***

Następne dni były koszmarem. Ludzie na korytarzach patrzyli na mnie dziwnie. Tak jak przypuszczała Mary, o mojej rozmowie z Potterem wiedział już chyba każdy. Panowie, którzy mnie mijali patrzyli z drwiącym uśmiechem. Natomiast wśród dziewcząt zapanowała nowa moda. Albo wszystkie rzucały mi spojrzenie z chęcią mordu, albo udawały, że nie istnieję. Podczas posiłków, kiedy wchodziłam, przerywały rozmowy. Na przerwach, jak chciałam podejść, nagle się rozchodziły. Czułam się strasznie. Mary i Dorcas próbowały mnie pocieszyć, ale efekt był krótkotrwały. Dodatkowo, za co nie mogłam ich winić, swój czas nadal dzieliły między mnie, a swoich chłopaków, więc bywało tak, że siedziałam w pokoju wspólnym zupełnie sama, bez przerwy obserwowana przez ludzi dookoła.
Lupin znów wrócił do Huncwotów. Od kiedy Potter zerwał z Elizabeth, cała czwórka wróciła do swojego dawnego stylu życia. Wieczorami było teraz głośno i wesoło dla wszystkich poza mną. Niby nic wielkiego się nie działo, ale czułam się nieswojo i wolałam uciekać do biblioteki, albo do sypialni. Tu w samotności i bez jakichkolwiek zgryźliwych uwag mogłam zatopić się w lekturze i pracach domowych. Niestety po pewnym czasie w bibliotece zaczęły pojawiać się fanki Pottera, albo Ślizgoni. Zbierałam wtedy swoje rzeczy i wracałam do wieży.
Sytuacja uległa zmianie w połowie listopada. Siedziałam samotnie w kącie biblioteki skrobiąc wypracowanie dla Slughorna, kiedy ktoś usiadł na krześle obok mnie.
- Lily – usłyszałam spokojny, smutny głos. Spojrzałam na osobę, która się dosiadła i aż zamrugałam.
- Jeżeli masz zamiar rzucać jakieś uwagi, to ja chyba wolę stąd iść już teraz. To nie moja wina, że…
- Nie po to się przysiadłam. Chciałam porozmawiać.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy miały o czym, Elizabeth. – rzuciłam sucho.
- Ale mi się wydaje, że jednak mamy.
- Dobrze, a więc słucham?
Powiedziałam patrząc na nią wyczekująco. Zapadła cisza. Elizabeth chyba uważała, że ta rozmowa będzie dla niej łatwiejsza. Po dłużej chwili milczenia, kiedy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, wypaliłam nagle.
- To nie moja wina, że Potter cię rzucił. Ja nawet tego nie chciałam, nie prosiłam go o to. Ja nawet nie wiem, czy fakt, że z tobą nie jest cokolwiek dla mnie zmienia, rozumiesz?
- Lily, ja nie mam do ciebie żalu, ani pretensji. Stało się to, co i tak by się stało wcześniej czy później.
- Wybacz, ale nie bardzo wiem, o co ci chodzi.
- Myślę, że bardzo dobrze wiesz, o co mi chodzi. Potter kocha cię od dawna, a ja jak idiotka łudziłam się, że odwrócę jego uwagę od ciebie. Że może mnie też pokocha tak, jak kocha ciebie. Niestety – uśmiechnęła się ponuro.
- Ale ja wcale tego nie chciałam! – Nie wiem czemu, ale za wszelką cenę chciałam się wytłumaczyć. Chciałam, żeby zrozumiała.
- Ja wiem. Wiedziałam, na co się godzę. Właściwie to po prostu się do niego przykleiłam, a on mnie nie odepchnął. Nie zależało mu na mnie. Chciał tylko ciebie. Nigdy się z tym nie ukrywał, a ja się łudziłam.
- To on cię nie wykorzystał, żeby być ze mną? Żeby pokazać, że mu na mnie nie zależy? Żeby wzbudzić moją zazdrość?
- Nie, Lily. Sama się w to wpakowałam. Widziałam w jego oczach obojętność, ale wierzyłam, tak jak on wierzy.
- W co wierzy?
- Że będziecie razem. – Spojrzała na mnie ponuro z lekkim niedowierzaniem, jakby zadane przeze mnie pytanie było nie na miejscu. – Wiesz, w naszych rozmowach więcej było ciebie, niż nas.
- Więcej mnie…? – Wyszeptałam nie rozumiejąc.
- Tak. Nieustannie o tobie mówił.  O tym, że masz dołeczki, jak się śmiejesz, że dzisiaj na niego nie krzyknęłaś, że na niego spojrzałaś…
- Ale Lupin mi mówił, że ma dość waszego towarzystwa, bo w kółko mówicie o was… - wyszeptałam.
- O tak, zawsze w takich momentach próbowałam mu przypomnieć, jak mu ze mną dobrze. A raczej tak mi się wydawało.
- Elizabeth, bardzo mi przykro. Ja… - zaczęłam, ale nie wiedziałam, co dalej powiedzieć.
- Niepotrzebnie. To, co było między mną i Potterem, cokolwiek to było i jakkolwiek tego nie nazwiemy to już przeszłość. Teraz pora na was – uśmiechnęła się dobrodusznie. Wiedziałam, ile to spotkanie musiało ją kosztować. Przyjść i opowiadać o miłości ukochanego do innej. Ja bym się nie odważyła.
- Elizabeth, ale ja nie chcę z nim być. To dzieciak, który jest zarozumiałym…
- Nie, Lily – przerwała mi. – To fantastyczny facet. Tylko ma dość głupią przykrywkę. Przy bliższym poznaniu naprawdę wiele zyskuje. Jesteś szczęściarą Lily. Doceń to – uśmiechnęła się smutno, po czym odeszła. Nie ruszyłam się z miejsca patrząc jak odchodzi. Ta rozmowa rozwiała wiele pytań, ale wprowadziła ogrom następnych i chaos. Można by powiedzieć, że bardziej namieszała, niż pomogła. Nie wiedziałam czy wierzyć Elizabeth, mogła przecież wybielać Pottera, ponieważ go kochała, ale z drugiej strony…
- Wszystko w porządku?
 Miejsce Elizabeth zajął Potter. Spojrzałam na niego uważnie. Miał duże orzechowe oczy. Teraz pełne smutku i niepokoju.
- A czemu miałoby nie być? – Spytałam siląc się na uprzejmy, ale zdawkowy ton.
- Widziałem, że dosiadła się do ciebie Elizabeth. Nie nękała cię? – Spytał z niepokojem.
- Nie, rozmawiałyśmy sobie.
- To dobrze… - powiedział zamyślony. Spojrzałam na niego wyczekująco, ale nic więcej już nie powiedział. Wróciłam do pisania wypracowania, ale nie mogłam się skupić. Chłonęłam jego zapach i czekałam na jakikolwiek ruch z jego strony. Mijały jednak sekundy, a za nimi minuty, a on tylko siedział i milczał. Jakby się bał, że każdy ruch, każde słowo, a nawet głębszy oddech zburzy tą dziwną aurę. W końcu zmusiłam się, by podnieść głowę i spojrzałam w jego oczy. Zatonęłam w tym cudownym orzechowym odcieniu…
- Lily – wyszeptał w końcu.
- Tak? – Odpowiedziałam chyba za szybko, ponieważ spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ja chciałbym cię o coś zapytać…
- Tak?
- Jeżeli nie chcesz, nie możesz lub uznasz to za niestosowne i nie odpowiesz – zrozumiem.
- Potter, do sedna! – Teraz już się lekko zirytowałam. Po co to całe owijanie w bawełnę? Natomiast Rogacz po usłyszeniu swojego nazwiska delikatnie się uśmiechnął.
- Pomimo wszystko, lubię, gdy tak do mnie mówisz, wiesz?
- Potter! – Krzyknęłam zniecierpliwiona. Najpierw zaczyna, a później nie kończy, albo zmienia temat! Cały on!
- Co znowu? – Spytał z głupią miną, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, o co mi chodzi.
- Chciałeś o coś zapytać. Pytasz, czy nie? Bo jak nie, to ja stąd idę. Mam do dokończenia pracę domową dla Slughorna – mruknęłam wskazując na pergamin. Zapadła cisza. Znowu. Potter z dziwną intensywnością wpatrywał się w moje wypracowanie. Westchnęłam z dezaprobatą i zaczęłam się zbierać.
- Wiesz co, następnym razem pomyśl. A nie zaczynasz i nie…
- O czym rozmawiałaś z Elizabeth? – Wypalił w końcu ignorując moje marudzenie. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Słucham?
- O czym z nią rozmawiałaś?
- Dlaczego pytasz?
- Z czystej ciekawości. To takie dziwne?
- I to bardzo. Chyba nie muszę ci się spowiadać, prawda?
- Nie. I szkoda.
- Szkoda?
- Tak!
- Nie rozumiem, Potter. O co ci właściwie chodzi?
- O Elizabeth… Ona mogła ci o mnie czegoś nagadać. Czegoś co nie jest prawdą. Nie chciałbym, żebyś miała o mnie jeszcze gorsze zdanie, o ile to w ogóle jest możliwe – uśmiechnął się dziwnie.
- A niby czemu miałaby to robić?
- Naprawdę nie wiesz?
- Nie, nie wiem!
- Przecież ją rzuciłem! Przy prawie całym pokoju wspólnym. Może chce się mścić, bo ja wiem? Za wami jeszcze żaden nie nadążył. – Powiedział to szybko, jakby się bał, że mu przerwę. Zmarszczyłam brwi.
- Za nami?
- Tak, za wami, kobietami! Człowiek się stara, chodzi, prosi, a wy co?
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz Potter! Ale jeżeli następnym razem podejdzie do mnie jedna z twoich byłych i będzie mi ględzić, o tym, jaki to jesteś super przy bliższym poznaniu i jaka to ze mnie szczęściara, to powtórzę jej twoje słowa! I to z przyjemnością! – Krzyknęłam chwytając książki i udając się do wyjścia zanim zdążył zareagować.
- Proszę, proszę… Kogo my tu mamy. Nasze gołąbeczki – od strony drzwi szedł Malfoy z Narcyzą uwieszoną na jego ramieniu. Jego ekipa otoczyła mnie w wąskiej alejce między regałami. Gdzieś z tyłu, niczym nietoperz czaił się Snape. Spojrzałam na niego z nadzieją, ale wydawał się być niewzruszony. Naprzeciwko mnie stanęła Bellatriks z kpiącym uśmieszkiem. W ręku miała różdżkę. Moja spoczywała w torbie, nie miałam szans wyjąć jej na czas.
 - Odwal się, Malfoy – usłyszałam głos Pottera, który wszedł między śmierciożerów zasłaniając mnie swoim ciałem. Zauważyłam jak nerwowo zaciska palce na różdżce. 
- Nie zgrywaj takiego bohatera, Potter. W pobliżu nie ma twoich kolegów, a ta szlama nie wie jak trzymać różdżkę. Nie masz szans. – Zadrwiła Belltriks. 
- Nie waż się tak o niej mówić! – Krzyknął Potter i doskoczył do bandy Malfoy’a. 
- Grozisz mi? Ty mi grozisz?! Zdajesz sobie sprawę, Potter, z kim masz do czynienia?!
- Jak tak na ciebie patrzę to chyba z idiotą. Przyszedłeś z kolegami i myślisz ze jesteś bohaterem, Lucjuszu? Dlaczego nie potrafisz stawić mi czoła sam na sam? Jak słusznie zauważyłeś MOICH kolegów tu nie ma.
- Dlatego nie podskakujesz aż tak wysoko, co Potter? – Nagle z szeregu wystąpił Severus. Na jego twarzy wypisana była nienawiść. – Gdyby był tu twój plugawy przyjaciel Black na pewno już bym wisiał do góry nogami. Jesteś zwykłym tchórzem, Potter, i jeszcze masz czelność obrażać lepszych od siebie?
- Mówiąc lepszych, masz na myśli siebie i tą bandę, Smarku? Jeżeli ja jestem tchórzem, to kim jesteś ty? Nie potrafisz nawet dobrze rzucić zaklęcia rozbrajającego. Poza tym gdyby nie oni, nie zabrałbyś głosu. – Zakpił Rogacz i zaczął celować różdżką w Snape’a, jakby wybierał odpowiednie miejsce na rzucenie zaklęcia.
- Daj mi powód. Daj mi tylko mały powód, a wreszcie odpłacę się tobie i tej szlamie za tyle lat poniżania. – Wyszeptał Severus i podszedł do Pottera tak, że jego różdżka prawie dźgnęła go w serce. Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę, gdy nagle Rogacz ku zdziwieniu wszystkich odsunął się od niego i delikatnie opuścił nieznacznie różdżkę.
- Nie jesteś tego wart, Smarku. Każdy wie, że tylko śmierciożerca dzieli czarodzieji na tych o czystej krwi i na szlamy. Poza tym, jak ty to mówisz, niejedna „szlama” jest lepszą i bardziej uzdolnioną czarodziejką od takich jak ty. Ile to SUM - ów zdobyłeś? Evans ma całą dwunastkę. – Tu spojrzał na speszonego Malfoy’a – Przy niej jesteś nikim, Lucjuszu.
- Nie porównuj mnie do tej brudnej szlamy! – Syknął, patrząc na Pottera szaleńczym spojrzeniem. Wyglądało na to, że Rogacz znalazł jego słaby punkt.  – Jesteś taki sam jak ona! Cholerny zdrajca. Uganiasz się za nią jak pies za swoim ogonem. Latasz jak kretyn w nadziei, że na ciebie spojrzy. Dookoła jest tyle pięknych czarodziejek. Prawdziwych, Potter, nie takich niewydarzonych, a ty wybrałeś sobie tą nic nieznaczącą… – przerwał, teraz w jego oczach widać było przerażenie. Błysnęło, a Lucjusz wpadł na regał z książkami stojący za nimi. Cała reszta Ślizgonów wyjęła różdżki, a ja nie potrafiłam nawet ruszyć palcem.
- Powiedziałem, nie mów tak o Lily. – Syknął podchodząc do Malfoya. Żaden z jego kolegów nie był w stanie się ruszyć. Nawet Bellatriks stała patrząc z niedowierzaniem na Pottera, nie zdając sobie sprawy z faktu, że jej dłoń drży, a w niej różdżka, która teraz była skierowana na mnie. – Jesteś nikim, Malfoy. Szkoda tylko na ciebie szlabanu. Chodzisz z tą swoją Narcyzą i kolegami próbując siać postrach, każdy wie, że po prostu nie warto się tobie stawiać.
- Jesteś żałosny, Potter – syknął Lucjusz i podniósł różdżkę, ale czarnowłosy chłopak był szybszy. Znów błysnęło. Malfoy jęknął i pomału osunął się na posadzkę. Kilka opasłych tomów spadło mu na głowę.
- Wolę być żałosny niż głupi. A teraz zabieraj się stąd. Ty, twoja panienka i cała gromada tych niedojdów. I jeżeli jeszcze raz wyrazisz się w taki sposób o Lily, to będziesz miał ze mną do czynienia, rozumiesz? – Każde słowo wypowiadał bardzo powoli, i z każdą sylabą wolnym krokiem zbliżał się do Malfoy’a. W końcu kucnął, a koniec jego różdżki dzieliły centymetry od czubka nosa Lucjusza. – Zapytałem, czy rozumiesz!
- Tchórz! – Wycharczał Malfoy zezując na kawałek drewna. Potter uniósł różdżkę.
- Nie! – Krzyknęłam, a razem ze mną krzyknął ktoś jeszcze.
- Co tu się dzieje! – Nagle pojawiła się pani Prince. – Co wyście zrobili z tymi książkami?! Natychmiast stąd wyjść, ale już! WYNOCHA!
- Spadamy! – Krzyknął Yaxley. Cała banda ruszyła do drzwi, Malfoy leciał pierwszy.
- Potter!
- Tak, wiem, do profesor McGonagall. Znam drogę. – Wymruczał obrażony i poczłapał za bibliotekarką. Przy drzwiach obrócił się i spojrzał na mnie uważnie. Nie byłam w stanie się ruszyć. Stałam, nadal patrząc w miejsce gdzie przed chwilą drżała wymierzona we mnie różdżka Bellatriks i oddychałam głęboko. Gdyby nie Potter… Po raz kolejny mnie przed nimi uratował, mało tego zaraz dostanie szlaban, a ja nie byłam w stanie mu podziękować. Jednak Rogacz nie wyglądał na rozczarowanego czy wściekłego. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, puścił do mnie oczko i ruszył dzielnie do opiekunki naszego domu.

***

Zbliżał się weekend. W tą sobotę miał się odbyć pierwszy mecz quidditcha, Gryfoni przeciw Krukonom. W zamku dawało się odczuć napięcie, które zazwyczaj pojawiało się w takim okresie. Uczniowie głośno dyskutowali na temat składu drużyny Gryffindoru, a sensacje wzbudzał wolny pan Potter, gwiazda domu i najlepszy szukający w tym stuleciu. Osobiście wolałam nie wdawać się w dyskusje na temat rozgrywek. Kibicowałam naszemu domowi, to oczywiste, ale prawdę mówiąc skład naszej drużyny mnie nie interesował. Liczyły się po prostu wyniki.
- Nie uwierzysz! – znikąd pojawiła się Mary.
- Podejrzewam, że nie – mruknęłam znad książki.
- Lily!
- Och no dobrze, co takiego się stało? – zapytałam odkładając lekturę i prostując się w wygodnym fotelu.
- Szukający Krukowów, ten Belby czy jak mu tam, na wczorajszym treningu nabawił się kontuzji. – Powiedziała z błyskiem w oku.
- No i? – Zapytałam patrząc na nią uważnie.
- Zastąpi go Michael Davies. No wiesz ten przystojniak. – Zapiszczała.
- Tak wiem który. Jest perfektem naczelnym. Puszy się troszkę, ale jest całkiem sympatyczny i dosyć rzeczowy. W każdym razie, u niego na spotkaniach nie zasypiam – wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po książkę.
- No wiesz! Taki przystojniak, a ty wydajesz mu opinie jak tej nudnej książce! – Nachmurzyła się.
- Nudnej? Nawet jej do ręki nie wzięłaś, a już mówisz, że jest nudna.
- Żartujesz?! Tyle literek i ani jednego obrazka! Takie coś musi być nudne, Lily – rzuciła z niedowierzaniem i odeszła. No tak jeszcze mi tego brakuje żeby najlepsza przyjaciółka się na mnie obraziła.
- No idziesz? – Odwróciła się przy portrecie patrząc na mnie dziwnie.
- Idę gdzie?
- Na transmutacje?
- Dopiero za godzinę… - mruknęłam nie wiedząc, o co jej chodzi.
- Masz zamiar się spóźnić? – Teraz to ona patrzyła na mnie jak na głupiutką blondynkę.
- Spóźnić?
- No tak. Lekcja zaczyna się dokładnie za dziesięć minut…
-O rany! – Rzuciłam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Leć! Ja dojdę. Muszę się wrócić po różdżkę.
Tak się zaczytałam, że nawet nie zauważyłam, że czas tak szybko zleciał. Dotarcie do klasy transmutacji zajęło mi trochę ponad kwadrans. Otworzyłam drzwi i od progu zaczęłam przepraszać.
- Pani profesor, ja… - ale nie dokończyłam. Cała klasa siedziała cicho i patrzyła na katedrę nauczycielki. Stały tam dwie osoby. Wściekły Gryfon z czwartej klasy i nikt inny jak Michael Davies.
- Siadaj, Evans. Na tablicy macie instrukcje – tu machnęła różdżką, a na tablicy pojawiły się wykresy skomplikowanych ruchów. – Potrzebuję dziesięć minut. W tym czasie bardzo proszę, abyście bez zbędnych rozmów zaczęli ćwiczyć zaklęcie.
Wszyscy chwycili za różdżki i zaczęli nimi nieudolnie machać. Przyjrzałam się panom rozmawiającym z McGonagall. Michael był wyraźnie wzburzony. Kłócił się z profesorką zamaszyście gestykulując. Młodocianie wyglądał na wyraźnie zadowolonego. Wygląda na to, że mu się upiekło – pomyślałam. – Ciekawe, co przeskrobał.
- Lily, ćwicz! McGonagall jest w bojowym nastroju. – Mruknęła Dorcas. Machnęłam różdżką. Pojawiło się tylko małe, żółte piórko. – Jak ty to robisz? – Jęknęła Dorcas. Na jej ławce nadal leżała mysz.
- Nie wiem. Po prostu machnęłam tak jak jest tam rozrysowane.
- Panie Davies, uważam ten temat za zakończony. Proszę zaprowadzić pana McLaggena na lekcję i samemu udać się do profesora Flitwicka z tym liścikiem. Do widzenia. – Usłyszał groźny głos naszej opiekunki.
- Ojej! – Jęknęłam i wymówiłam formułę. Nade mną zaczęły latać trzy śliczne kanarki.
- Brawo, panno Evans! Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Do widzenia panom. – Oboje ruszyli do wyjścia. Michael z zaciętą miną.
- Oppungo. O nie! Przepraszam! Przekręciłam formułę! – żółte kanarki rzuciły się na przebiegającego Krukona. McGonagall machnęła krótko różdżką. Podbiegłam do Michaela. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Na prawdę bardzo cię przepraszam – zaczęłam go energicznie przepraszać.
- Nic się nie stało Lily – uśmiechnął się niepewnie, jakbym znowu miała go czymś zaatakować.
- Na pewno? – Zapytałam z niepokojem.
- Tak. Zdarza się, nie?
- Chyba tak… - szepnęłam, a na moich policzkach pojawiła się purpura.
- Panno Evans. Pan Michael musi już iść. Nasz lekcja. – Wtrąciła profesor.
- Och! No tak. Już, już. – Rzuciłam pośpiesznie, po czym znów spojrzałam na chłopaka.
- Do później? – Uśmiechnął się tym razem pewniej.
- Taaaak, chyba tak – westchnęłam, patrząc w jego błękitne oczy. Tak inne do oczu Pottera.

***

Po południe upłynęło mi na studiowaniu „Transmutacji dla zaawansowanych”, gdyż McGonagall zadała nam dość trudną pracę domową. Ślęczałam tak nad książką w bibliotece, gdy nagle usłyszałam za sobą męski głos. 
- Cześć, Lily. – Obróciłam się i zobaczyłam tego chłopaka, który wpadł do klasy podczas dzisiejszej transmutacji. 
- Eee, cześć… - odpowiedziałam zdawkowo, gdyż po tym niemiłym incydencie nie miałam pojęcia, jak się zachować. 
- Nazywam się Michael Davies i chodzę do Ravenclawu. Jestem na siódmym roku i już wiem, że lubisz przekręcać formułki zaklęć – powiedział to szybko, siadając na krześle obok mnie i uśmiechając się pogodnie. Zarumieniłam się.
- Cześć. Jestem Lily Evans. Uwielbiam atakować ludzi żółtymi ptaszkami! – Odpowiedziałam, co spowodowało, że oboje zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Świetnie sobie z tym poradziłaś. Pomyślałem sobie, że może mógłbym Ci pomóc, jeśli miałabyś z czymś problem. Oczywiście wiem, że jesteś bardzo uzdolnioną czarownicą, widziałem dzisiaj zalążek twoich umiejętności, ale gdyby co, to wal śmiało. – Powiedział i po chwili znów się głośno roześmialiśmy. 
- Dzięki, na pewno dam Ci znać.- Odpowiedziałam, a na moje policzki wkradła się delikatna purpura. – Ale wiesz, jakbyś ty chciał się podszkolić w niekontrolowanym rzucaniu zaklęć to jak widać wiesz gdzie mnie szukać – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
- Och, przydałoby mi się – odwzajemnił uśmiech.
- Tak na poważnie to chciałbym cię jeszcze raz przeprosić za to, że cię zaatakowałam. Nie mam pojęcia, jak to się stało.
- Nie ma sprawy, Lily.
- A, czemu chcesz się nauczyć niekontrolowanego czarowania? – Zapytałam po chwili ciszy, żeby nawiązać rozmowę.
- No wiesz. Jestem prefektem naczelnym. Gdybym mógł rzucać zaklęcia i tłumaczyć się, tak słodko jak ty, miałbym dużo łatwiej.
- Nie rozumiem…
- Oj, Lily, Lily – roześmiał się delikatnie. – Przecież, gdy taki Potter dostał zaklęciem raz czy drugi to by mu się odechciało dalszego psocenia, nie?
- Potter? – Zapytałam zdziwiona. – Już od dawna nie słyszałam, żeby coś zrobił.
- Tak, Potter. Wyobraź sobie, że podczas naszego porannego treningu w quidditcha, próbował skonfundować naszego obrońcę. Na szczęście zaczęło padać i odwołałem trening. Wiesz, co by się stało, gdyby on wsiadł na miotłę? Aż boję się pomyśleć.
- Oj, tak… Po Potterze można się wszystkiego spodziewać. Zarozumiały kretyn. Chociaż nie wiedziałam, że jest zdolny do czegoś takiego. Do puszenia się, targania tych swoich włosów i uwodzenia dziewczyn to zawsze był pierwszy! Tak samo jak do wykorzystywania lub dręczenia słabszych, ale coś takiego?! Do reszty mu rozum odjęło?!
- Łał. Musicie się lubić, co? – Zapytał zaskoczony moim nagłym wybuchem.
- Och, tak, bardzo! – Wysyczałam. – A co na to profesor McGonagall? To po to byłeś u niej na naszej lekcji?
- Nie, nabroił ktoś inny wtedy. Już nie pamiętam, o co tam chodziło. Wyobraź sobie, że McGonagall nic z tym nie zrobiła. Jeżeli chodzi o quidditcha nigdy nie była obiektywna. Przecież to nie pierwszy taki wybryk ze strony waszej drużyny – uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Co?! – Wykrzyknęłam.
- Noo… Powiedziała mu tylko, że jeszcze jeden głupi wybryk a mecze quidditcha będzie mógł sobie oglądać z trybun. Oczywiście na tym się nie skończyło. Potter zarobił sobie również szlaban… 
- Kolejny… - wtrąciłam. 
- … i jak tak dalej pójdzie, to mamy większe szanse na zwycięstwo! – Ostatnie zdanie Michael wypowiedział z nieukrywaną satysfakcją. Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy ja mam jakiegoś pecha? Sami gracze i sami napaleńcy na jakąś małą piłeczkę i zwycięstwo. Czy nie mogę trafić na kogoś normalnego? Czy to aż tak dużo?!
- No tak. Ty też. Przecież nie mogło być inaczej! Tylko quidditch, znicz i wygrana! Jak każdy zarozumiały kretyn! – Rzuciłam wściekła i podniosłam się z miejsca, chcąc opuścić bibliotekę.
- Lily… - wyszeptał zaskoczony.
- CO?! – Wydarłam się.
- Co cię ugryzło?
- Co mnie ugryzło?! – Zapytałam z ironią. – Żartujesz sobie? Najpierw Potter! Teraz ty! I oboje tylko o jednym! Myślałam, że może ty będziesz inny, bardziej wrażliwy. NORMALNY! Jak widać te wszystkie cechy w jednej osobie waszej płci to niewykonalne zadanie. – Syknęłam i wypadłam na korytarz. Ku mojemu zaskoczeniu Michael poleciał za mną.
- Lily! Proszę cię, poczekaj. – Nie zareagowałam – Lily! Chcę tylko porozmawiać. Lily, stój! – Odwróciłam się tak gwałtownie, gdy się zatrzymał staliśmy zbyt blisko siebie. Zdecydowanie, za blisko.
- O czym chcesz rozmawiać? O tym, jakim jesteś genialnym szukającym? O tym, ile dziewczyn już wyrwałeś? O no taak! Na pewno chcesz rzucić jakiś głupi tekst w nadziei, że to załagodzi sprawę, prawda?!
- Dlaczego jesteś tak źle do mnie nastawiona?
- Bo jesteś graczem quidditcha! Wy wszyscy jesteście…
- Nie, Lily! bardzo cie przepraszam, jeżeli cię uraziłem. Nie chciałem, okej? Ale nie możesz nas wszystkich porównywać do Pottera! – Spojrzałam na niego zawstydzona.
- Wiem, ja też cię przepraszam. Kiedy powiedziałeś o tej wygranej, to…
- Wiem. Czysto potterowskie zagranie. Więcej się nie powtórzy – Uśmiechnął się wesoło. Odwzajemniłam uśmiech. – To co, idziemy na kolację? – zapytał pojednawczo. Kiwnęłam głową. 
Może jednak Michael nie jest taki zły?

8 komentarzy:

  1. Zdajesz sobie sprawę, Potter, z kim masz do czynienia?!
    - Jak tak na ciebie patrzę to chyba z idiotą.

    Hahahha, padłam xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu Lily jest tak bojowo nastawiona do wszystkich? Czy Rowling kiedykolwiek pisała coś o jej charakterze? Wydaje mi się, że powinna być nieco milsza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze czemu Lily to taka jędza? ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo autorka ją tak sobie wymyśliła. I miała do tego prawo - w końcu to jej opowiadanie, nie? >:/

    OdpowiedzUsuń
  5. jezu James się zmienił czemu ona kurde nie da mu szansy!!?

    OdpowiedzUsuń
  6. Hhmmmmh.. W jakimś wcześniejszym rozdziale pisałyście, że Bellatrix wyszła za Rudolfa i dopuściła się kilku mordów. Więc jakim cudem nagle jest w szkolnym oddziale przyszłych śmierciożerców w Hogwarcie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie można czasem poślubić kogoś przed ukończeniem hogwartu? A co do mordów, to Bellariks mogła ich dokonać... w wakacje? XD Ja to tak mniej więcej rozumiem, bo to chyba jedyne wytłumaczenie.

      Usuń
    2. Nie no spoko. Zamordowała parę osób i normalnie idzie do szkoły? Ludzie -,-

      Usuń

Obserwatorzy