piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty drugi: Ludzie często na to, aby ukoić własne cierpienia, zadają je innym.


[muzyka]

Siedziała w przedziale i z otwartą buzią, wpatrywała się w drzwi, które pozostawił niedomknięte. Nie za bardzo wiedziała, co przed chwilą się wydarzyło. Co miało znaczyć jego zachowanie? Wyglądało to tak, jakby właśnie się z nią pożegnał. Nie rozumiała tylko dlaczego? Przecież razem wracają do Hogwartu. Będą się spotykać w pokoju wspólnym, będą chodzili razem na posiłki, razem będą siedzieć na tych samych lekcjach.
Czuła, jak szaleńczo bije jej serce. Zupełnie tak, jakby chciało się wyrwać i pobiec za tym drugim… Bijącym równie mocno, tym samym rytmem… W przedziale nadal unosił się jego zapach, w ten fascynujący sposób drażnił jej nozdrza i uderzał do głowy.
W tym samym momencie do przedziału wpadł zziajany Black. Chyba coś krzyczał. Nie docierało do niej, co. Przed nią samą, znikąd wyrosła twarz Dorcas. Też najwyraźniej coś do niej mówiła. Wpatrywała się w nią, ale nie potrafiła zrozumieć, o co jej chodzi. Nadal tonęła w tych fascynujących tęczówkach. Widziała tylko to spojrzenie.
Sprawnie opuścił pociąg i przemierzał pozostały dystans. Jego kufer podskakiwał na nierównej powierzchni. W drugiej ręce trzymał zimowy płaszcz. Nie przejął się wszechobecnym zimnem. Nie potrafił odczuć tak prozaicznego, fizycznego bólu, podczas gdy cierpiało jego serce. Pomimo otaczającej go szarej bieli, widział tą cudowną zieleń. W tym momencie, nie wiedział, czy postąpił słusznie. Dopadły go cholerne wątpliwości. Nienawidził, tego niepożądanego efektu ubocznego. Może powinien jednak porozmawiać z Syriuszem? Zresztą… Ruda najwyraźniej nie zrozumiała, o co mu chodziło. Tego się właśnie obawiał.
Chciał to skończyć. Raz na zawsze. Już dawno sobie obiecał, że nie pozwoli jej na takie traktowanie, że będzie obojętny, że ułoży sobie życie… Robiła z nim, co tylko chciała, ale to? To przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Nie zdradził jej. Nie mógłby. Nie po tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. A może to wszystko, działo się tylko i wyłącznie w jego głowie? Może tak naprawdę, to wszystko było jakimś absurdalnym snem?
Nie. Nadal czuł dotyk jej ciepłych warg. Czuł jej mokre policzki, jej łzy na swoich palcach. Ostatkami sił, dotarł do pierwszego, lepszego powozu i opadł na siedzenie. Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Tyle razy myślał o tym powrocie. Układał tyle cudownych scenariuszy. Specjalnie zwlekał do ostatniej chwili. Ugadał się już nawet z chłopakami. Im też spodobał się ten plan. Dobrze wiedział, że im później, tym mniejsza ilość uczniów zabierze się z nimi. Powozów było dużo. Za dużo na taką garstkę. Miał tu być tylko z nią…
Jego myśli mimowolnie wylądowały w przyjemnym, różowym pokoju. Rude loki opadły na jej twarz. Usta miała delikatnie rozchylone. Zupełnie tak, jakby czekały, aż ułoży na nich swoje. Czuł zapach słodkiego płynu do płukania. Usłyszał jej delikatnie zachrypnięty głos. Był pewny, że śpi… Jego koszulka lądująca w kącie…
Nie. Nie potrafiłby sobie tego tylko wyobrazić.

***

Hogsmeade wyglądało okropnie. Zupełnie tak samo źle jak błonia, na które aktualnie patrzyła. Śniegu już praktycznie nie było. Szalejący w tej części świata deszcz sprawił, że zazwyczaj zielone tereny, pokryły się okropną, błotnistą berbeluchą. Wyszedł tak szybko. Nim zdążyła zareagować, już był w powozie, który wiózł go do Hogwartu. Nie potrafiła przepędzić tego dziwnego uczucia i obrazu jego smutnych oczu.
Siedziała na swoim łóżku, w cudownie znajomym dormitorium. W rękach trzymała szczotkę do włosów. Już dawno miała rozczesać, poplątane loki. Nie potrafiła się jednak skupić, na tak prostej czynności. Jej myśli nieustannie krążyły wokół niego. Nie miała zielonego pojęcia, jakie będą konsekwencje. Nie chciała tego. Przecież go kocha!
Westchnęła cichutko i podeszła do okna. Objęła się ramionami i wpatrywała w niespokojną taflę jeziora. Dorcas. Rozmowa z nią była dziwna. Nie potrafiła się skupić, żeby zrozumieć o czym do niej wtedy mówiła. Chyba chodziło o to ostatnie zdanie. „Nie potrafię być z kimś, kogo nie kocham”. Ale co ono miało wspólnego, z jego zachowaniem? Przecież był tam, słyszał, że to nie chodziło o niego! A może nie słyszał?
Dlaczego? Dlaczego, nie posłuchała przyjaciółki? Dlaczego, jest taka uparta?! Dlaczego tak późno, zdała sobie sprawę z tego, że sytuacja między nim, a Alison, niewiele ją obchodzi? Kocha go. Gdy widzi jego oczy, to jej serce szaleje. Dlaczego, nie pozwoliła dać sobie przetłumaczyć, że to podpucha. Dlaczego, po raz kolejny uwierzyła komuś, a nie własnemu sercu…
Jej wzrok już od dłuższego czasu na kimś spoczywał. Stał niedaleko jeziora. Z dziwną zawziętością, wpatrywał się w jego taflę. Wiatr targał mu włosy. Krople deszczu moczyły jego koszulę… Dlaczego nie założył płaszcza? Przecież jest taki mróz! Krzyknął. Głośno. Echo potoczyło się po okolicy. Jego sens zagłuszył jednak szalejący wiatr. Zachowywał się tak, jakby dostał szału. Schylił się i rzucił kamieniem, jeszcze bardziej mącąc niebieską powierzchnię. Najpierw raz, później drugi… W końcu odwrócił się w stronę zamku. Była niemalże pewna, że jego oddech stał się ciężki. Przetarł twarz dłonią i uniósł wzrok. Wiedziała, gdzie za moment powędruje i na kim spocznie. Nie pomyliła się.
Patrzył prosto w jej okno. Zupełnie tak, jakby wyczuł, że go obserwuje. Speszyła się. Pomimo dzielącej ich odległości, potrafiła dostrzec smutny, orzechowy odcień. A może nie potrafiła? Może to tylko jej wyobraźnia? Jej serce ścisnął ból. Działała pod wpływem chwili, nieznanego impulsu.
Odwróciła się na pięcie. Odrzuciła szczotkę, która z łoskotem spadła z łóżka. Nie przejęła się tym. W drzwiach minęła się z Dorcas. Spojrzała na nią ostrzegawczo. Na pytania przyjdzie jeszcze czas. Przeszła przez pokój wspólny i wyszła pewnym krokiem na korytarz. Nie obchodził jej fakt, że jest po ciszy nocnej, że może dostać szlaban. Musiała z nim porozmawiać. Po raz kolejny potrzebowała wyjaśnień. Zupełnie tak samo, jak w pociągu. Rozsadzało ją od środka! Przyspieszyła kroku. Mijała kolejne korytarze, kolejne zakręty, kolejne schody. Jeszcze tylko dwa piętra. Jeszcze tylko jedno… Trzy stopnie… Z zawziętością pchnęła wejściowe drzwi. Z okropnym piskiem i strasznie powoli ukazały wyjście.
Stanęła na schodach i zaczęła się rozglądać. Stał pod ulubionym drzewem. Zaskoczony patrzył w jej stronę. Zrobiła trzy kroki. Nie miała zielonego pojęcia, co mu powie. Nie miała zielonego pojęcia, jak on zareaguje. Krople szalejącego deszczu, muskały jej twarz. Po raz kolejny moczyły włosy. Już rozumiała. Pomimo panującego mrozu, nie potrafiła go odczuć. Liczył się tylko on. Uśmiechnęła się delikatnie. Jego oczy utkwione były w jej osobie.  Przyspieszyła kroku, tylko po to, aby za moment zacząć biec.
Kiedy pokonała ten piekielny dystans, wtuliła się w niego. Objął ją tak mocno, jak tylko potrafił. Była taka drobna w jego silnych, wysportowanych ramionach. Czuła się tak wyjątkowo. Uniosła głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Stali tak dosłownie chwilę. Zatopił się w jej ustach. Oddawała pocałunki z zachłannością. Nie potrafił zrozumieć jej zachowania. Nie potrafił też się od niej oderwać. Błądził rękoma po jej przemoczonych ubraniach. Dopiero, gdy odpięła pierwszy guzik w jego koszuli, przyszło opamiętanie.
Odsunął się od niej, oddychając ciężko. Spojrzał w jej przestraszone oczy. Nie miał pojęcia, czy płacze. Krople deszczu spływały po jej policzkach.
 -James… - szepnęła.
Potrząsnął głową. Nie mógł. Nie potrafił. A może nie chciał? Wiedział, że jeżeli teraz da się ponieść, będzie tego żałował. Pragnął tego, jak chyba nikt. Pożądał tej dziewczyny, odkąd nauczył się znaczenia tego słowa.
Wziął głęboki oddech. Pocałował jej czoło i po prostu ruszył w stronę zamku, zostawiając ją za sobą. Czuł na sobie jej wzrok. Nie potrafił opanować emocji. Oddał jej całe swoje serce. Oddał jej całego siebie. Tylko po, żeby znowu się rozczarować. Nie kochała go.  I właśnie tego, chyba najbardziej, nie potrafił zrozumieć…

***

Pogoda za oknem, nie uległa zmianie. Przez kolejne trzy dni, o szyby tłuk deszcz ze śniegiem. Efekt? Przestało być bajecznie. Przestało być biało. Zupełnie tak, jak w jej życiu. Nie znała przyczyny. Tak samo, jak nie wiedziała, dlaczego w jednym z najpiękniejszych, zimowych miesięcy, pada deszcz. Oba fakty, zdecydowanie ją przerosły.
Siedziała w klasie od Transmutacji. Nowy semestr się zaczął, a nauczyciele byli nieubłagani. Owutemy. To ich, uczniów, czekało już za niecałe pół roku. Wszyscy profesorowie, jak na złość zaczęli o tym trąbić. Pojawiło się więcej prac domowych, więcej ćwiczeń, więcej nerwowych sytuacji i nieustających powtórek.
Na ławce przed nią, leżał "Poradnik transmutacji dla zaawansowanych”, otwarty dokładnie na dwieście pięćdziesiątej trzeciej stronie. Tytuł mówił, że zajmowali się właśnie animagami. Obrazki, znajdujące się na tejże stronie, pokazywały, jak człowiek w zadziwiający sposób przemienia się w psa. Widniały dokładne opisy, ruchu różdżki…
Ale ona nie miała o tym pojęcia. Patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nie przeczytała nic, poza tytułem, którego za pewne nie zrozumiała. Jej głową, zapanował zupełnie ktoś inny. Po raz kolejny przetwarzała sytuację, sprzed kilku dni. Widziała orzechowy odcień jego oczu, czuła zapach jego perfum. Jego łapczywe pocałunki, dlaczego?! Dlaczego ją zostawił na tych cholernych błoniach?! Dlaczego jej unikał?! To bardziej ona powinna mieć powód, aby z nim nie rozmawiać. Po raz kolejny byli w kropce i nie potrafili się z niej wyplątać. Niczego tak bardzo nie pragnęła, jak tego, żeby znów poczuć jego oddech na swoim karku…
Była tak pochłonięta swoimi myślami, że nie wyczuła jego wzroku. Siedział dokładnie trzy ławki dalej. Chociaż sobie obiecał, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Czego się spodziewał? Przecież była całym jego światem… Dziewczynę przeszył dreszcz, a na jej ustach błąkał się niewyraźny uśmiech. Mógł się tylko domyśleć, jakie szalone rzeczy krążą po jej mądrej główce. U niego, działo się to samo. Nie potrafił jej wyrzucić ze swoich snów, myśli, serca…
Zamykał się w dormitorium i godzinami rozpamiętywał każdy, nawet ten najmniejszy szczegół. Bolało. Ale inaczej nie potrafił. Musiał się przemóc. Powiedziała wyraźnie, że nic do niego nie czuje. Od roku się starał ją w sobie rozkochać. Miał wrażenie, że lada moment będą parą… Ba! Że już nią są! Był taki naiwny… Przecież jest Jamesem Potterem. TYM Jamesem Potterem. Nienawidziła go od pierwszego spotkania. Dlaczego się łudził, że to ulegnie zmianie?
Dzwonek. Momentalnie rozległy się rozmowy. Nikt już nie zwracał uwagi, na przekrzykującą ich profesor McGonagall. Westchnął i z ciężkim sercem chwycił swoją torbę. Poklepał przepraszająco przyjaciela po ramieniu. Nie potrafił cieszyć się jego szczęściem. W głębi serca im wiwatował, ale po prostu nie potrafił już z nim normalnie rozmawiać. Nie na TAKIE tematy. Nie teraz… Może za jakiś czas. Ruszył do wyjścia.
Uczyniła dokładnie to samo. Spotkali się w drzwiach. Delikatnie ją trącił. Książki wyleciały jej z rąk. Uniosła wściekła głowę i momentalnie jej wyraz twarzy złagodniał. Widziała tylko ten orzechowy odcień. Stał tak blisko niej. Już zapomniała, jak przyjemne ciepło od niego bije.

***

Niewysoka, niebieskooka blondynka siedziała wygodnie na kanapie. Ostatnia lekcja, jaką była transmutacja, skończyła się już dawno. Postanowiła wykorzystać chwilkę i po raz kolejny, przejrzeć ostatnie wydanie Czarownicy. Ten numer wyjątkowo im się udał. Było tyle cudownych porad! I nareszcie wiedziała, jak sobie poradzić z nieustającą suchą cerą! Już żadne maseczki, ani eliksiry nie potrafiły jej pomóc. Przepis, który wynalazła w tej gazecie, rozwiązał wszystkie jej problemy!
Była tak zaczytana, że nie zauważyła przyglądającego się jej chłopaka. Stał na schodach do dormitorium chłopców, wsparty na łokciach o poręcz. Jego miodowe oczy pożerały jej sylwetkę. Nadal nie potrafił uwierzyć w to, że z nim jest. Najładniejsza dziewczyna w szkole! Była tylko jego…
Odkąd po raz pierwszy pocałował jej malinowe usta, nie potrafił pozbyć się dręczącej go myśli. Każdego ranka budził się z obawą, że to właśnie dzisiaj, przestanie na niego patrzeć w TEN sposób. Przecież był tylko nic nie znaczącym wilkołakiem. Nie zasługiwał na to, aby być szczęśliwy. Nie z nią. Ba! On wcale nie zasługiwał na szczęście, a zwłaszcza takie. Był potworem. Nic nie wartym potworem.
Ta myśl przerażała go jeszcze bardziej. Pozwolił rozwinąć się uczuciom, chociaż dobrze wiedział, że co miesiąc, o pełni księżyca przemienia się w niekontrolującą swojego zachowania, swoich odruchów, swoich uczuć, bestię. Nie mógł pozwolić, aby tej niewinnej istocie coś się stało. Nie potrafiłby żyć z myślą, że coś jej zrobił.
Podniosła swoje niebieskie oczy i rozejrzała się po pokoju wspólnym. Odnalezienie go zajęło jej dosłownie trzydzieści sekund. Pojaśniała. Ten cudownym błękit nabrał przepięknego blasku. W rumianych policzkach pojawiły się dołeczki. Uśmiechała się tak pięknie. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Odrzuciła ulubione czasopismo i zaczęła kroczyć w jego stronę. Obserwował, jak jej drobne ciałko wspina się po stopniach. Czuł już jej perfumy. Wyminęła go z udawaną obojętnością. Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Nigdy nie spotkał dziewczyny, która potrafiłaby go rozśmieszyć, która by tak silnie na niego działała. Kątem oka dostrzegł, że zatrzymała się dosłownie dwa stopnie wyżej.
 Oparła się plecami o ścianę i nucąc pod nosem, z dziwnym zainteresowaniem obserwowała pomieszczenie. Odwrócił się w jej kierunku. Nie potrafił przestać się uśmiechać. Wyglądała, jak mała bezbronna dziewczynka. Wyczuła jego spojrzenie. Czekał w napięciu. Patrząc prosto w jego miodowe oczy, zsunęła się o jeden stopień. Była tak niziutka, że nawet w takim ułożeniu, nie była na równi z nim. Wspięła się delikatnie na paluszkach i złożyła słodki i tak delikatny pocałunek, na jego spierzchniętych i popękanych ustach.
Zadrżał. Wiedział, że nie powinien jej na to pozwolić. Że nie powinien sobie na to pozwolić! To uczucie, nie miało szans na przetrwanie. Im dłużej to ciągnęli, tym bardziej odwlekał ten moment. Z czułością zaczęła głaskać go po policzku. Wiedział, że wie, co go gnębi. Rozmawiali już o tym. Stwierdziła, że jej to nie przeszkadza. Ale czy na pewno? Spojrzał na nią z desperacją. Chwyciła go pewnie za dłoń i ścisnęła mocno. Przybliżyła się nieznacznie.
Jej włosy delikatnie łaskotały jego przemęczoną i delikatnie pooraną twarz. Zamknął oczy. Nie potrafił jej się oprzeć. Nie potrafił jej nie kochać…

***

Nie miała zielonego pojęcia, gdzie ją prowadził. Korytarz, zakręt i kolejne schody. Szła z nim za rękę. Coś opowiadał, śmiał się, jak szalony. Nie potrafiła się skupić. Przed oczami widziała smutną twarz przyjaciółki. Nie umiała zrozumieć tej dwójki. Chociaż byli dla siebie stworzeni, los nieustannie sprowadzał na nich lawinę nieszczęść.
- Dorcas? Słuchasz mnie w ogóle?
Spojrzała nieprzytomnie na twarz swojego chłopaka. Oczywiście, że nie słuchała! Teraz zastanawiała się tylko i wyłącznie nad tym, co by bez niego zrobiła. Są ze sobą już tak długo. Oświadczył jej się. W ferie wielkanocne, mają zamiar poszukać cudownego domu! Jakie byłoby jej życie, gdyby nie on?
Zatrzymała się gwałtownie. Spojrzał na nią zniesmaczony. Zastanawiał się, co znowu jej się ubzdurało i jakie plany „ratowania świata” właśnie odkryła. Kochał ją. Była jego małą iskierką, ale miał już stanowczo dosyć, kiedy wpychała swój piękny nosek, w sprawy innych. Miał dosyć słuchania o Lily i jej problemach. Przecież on też tu był! On też powinien być dla niej ważny! Jeżeli znów wpadła na jakiś irracjonalny pomysł, to z jego pomysłu, nie zostanie nic.
Jakże wielkie było jego zaskoczenie, kiedy brązowowłosa wspięła się na palce i pocałowała go namiętnie. Spojrzał na nią uważnie.
 - Kocham cię… - szepnęła i przylgnęła do niego całym swoim ciałem.
 Zadrżał.
- Ja ciebie też… - odszepnął.
Uniosła swoje czekoladowe oczy i spojrzała na niego filuternie. Znał ten wzrok. Wiedziała już, co się z nim dzieje. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak na niego działa. Pomimo tego czasu, nie potrafił jeszcze opanować swoich emocji. Chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą. Zostało już stosunkowo niewiele. Jeszcze tylko kilka zakrętów, kilka stopni i będą na miejscu. Przyspieszyli kroku. Prawie za nim biegła. Uwielbiała go. Właśnie takiego. Szalonego i nieprzewidywalnego.
Nie wiedziała, czy dobrze robi. Przecież tak na dobrą sprawę, powinna teraz siedzieć z Lily, a ona zostawiła ją samą. Chociaż z drugiej strony, jest jeszcze Mary, prawda?
Przygryzła dolną wargę i spojrzała niepewnie na biegnącego przed nią czarnowłosego. Zatrzymał się gwałtownie. Rzucił jej tajemnicze spojrzenie i wyciągnął czarną opaskę. Nie odważyła się zaprzeczyć. Zawiązał jej oczy, po czym przeszedł trzykrotnie wzdłuż ściany. Usłyszała cichy trzask. Objął ją ramieniem i podprowadził do zmaterializowanych drzwi. Dopiero kiedy przez nie przeszli, rozwiązał opaskę.
Zamrugała kilka razy. W pomieszczeniu panowała nieprzenikniona ciemność. Zrobiła niepewny krok do przodu. Natrafiła na coś miękkiego. Automatycznie spojrzała w dół i właśnie w tym momencie, zapaliło się milion świec. Były dosłownie wszędzie. Patrzyła na to oniemiała. Podłoga usłana była milionami płatków, czerwonej róży. Na środku pomieszczenia, leżało kilkadziesiąt, wszelkiego rozmiaru poduszek.
Nim zdążyła zareagować  podszedł do niej i wpił się namiętnie w jej usta. Zamknęła oczy i zaczęła go odwzajemniać. Nie liczyło się już zupełnie nic, poza ich dwójką.
Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Ręką błądził po jej drobnym, idealnie zbudowanym ciele. Czuł jej dłonie w swoich włosach. Serce biło mu jak szalone. Oddech stał się płytki i nierówny. Przycisnął ją mocniej do siebie. Jej język delikatnie drażnił jego podniebienie. Zaczęło go ogarniać, nieopisane pożądanie. Przygryzła jego wargę. Tego już nie potrafił znieść. Czuł, że za moment wybuchnie.
Wziął ją na ręce, ale nie przestawał całować. Szedł niezdarnie. O coś się potknął. Czuł, że traci grunt pod nogami. Poleciała na poduszki, a on za nią. Bezgłośnie wylądowała na największej z nich i zachichotała. Spojrzał na nią łakomie. Krew buzowała w jego żyłach, kiedy po raz kolejny pocałowała go w ten charakterystyczny, delikatny sposób. Ułożył się wygodniej na poduszce. Usiadła na nim okrakiem. Jej włosy opadły na jego twarz. Przygryzła płatek jego ucha. Jęknął zniecierpliwiony. Uśmiechnęła się delikatnie. Uwielbiała go drażnić.
Z dziecinną niewinnością, zaczęła odpinać guziki jego koszuli. Oddychał coraz szybciej. Jego ręce błądziły po jej ciele. Widziała, że jest na skraju wytrzymałości. Poderwał się niecierpliwie i próbował ją przewrócić na plecy. Nie pozwoliła mu. Jednym, pewnym ruchem pchnęła go z powrotem na poduszki. Spojrzał na nią z żalem. Z błyskiem w oku rozpięła ostatni guzik i rozchyliła koszulę. Ustami zaczęła błądzić po jego nagiej, idealnie wyrzeźbionej klatce piersiowej. Znów usłyszała jego cichy jęk.
Przerwała pieszczotę i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Oddawał go łapczywie, niecierpliwie. Znów zachichotała. Językiem zaczęła drażnić płatek jego ucha, później szyję… Schodziła coraz niżej… Minęła klatkę piersiową… Teraz muskała ustami jego umięśniony brzuch. To było ponad jego nerwy.
Nie potrafił się opanować. Chwycił ją pewnie w pasie i gwałtownym, ale zarazem delikatnym ruchem ułożył na poduszkach. Spojrzała na niego zaskoczona. Wpił się w jej usta. w zaskakująco szybki sposób pozbył się jej koszulki oraz stanika. Jego ręka właśnie gładziła jej wewnętrzną stronę uda. Przeszedł ją dreszcz podniecenia. Straciła ochotę na jakiekolwiek gierki. Wyciągnęła ręce i wprawionym ruchem pozbyła się jego paska.
W tym momencie, odsunął się i spojrzał na nią uważnie. Jej oczy się świeciły. Przygryzła wargę. Widział, jak jej klatka piersiowa szybko faluje. Wiedział, że jest tak samo podniecona, jak on. Uśmiechnął się tajemniczo. Pocałował ją. Bez pośpiechu. Powoli. Namiętnie. Ich języki szalały. Podniecenie osiągnęło apogeum. Wyciągnęła ręce i zaczęła rozpinać jego rozporek. Nie pozostał jej dłużny. Nie spieszyli się. Wręcz przeciwnie. Starali się delektować tą chwilą. Zaczął z namysłem całować jej ciało. Na każdy jego kawałek, poświęcał tyle samo uwagi. Jakby nie chciał ominąć, ani jednego milimetra. Słyszał jej ciche pojękiwanie, co tylko potęgowało jego podniecenie. Uniósł delikatnie jej kusą spódniczkę.
Nie potrafiła się już opanować. Gwałtownie się podniosła i popchnęła go na poduszki. Sekundę później wylądowała dokładnie na nim. Ich ciała złączyły się w jedno. Przeszedł go dreszcz rozkoszy. Z jej ust wydobył się zduszony okrzyk.
Płonęła. Zupełnie tak samo, jak on…

***

Siedział na schodach prowadzących do jego dormitorium. Plecami opierał się o chłodną ścianę. W rękach trzymał zwiędniętą różę. Wybrał doskonałą miejscówkę. Z tej pozycji widział wszystkich, a nikt nie widział jego…
Nieobecny wzrok, utkwiony miał w rudowłosej. Nie było w tym nic zadziwiającego. Można wręcz śmiało powiedzieć, że to normalne. Od przeszło dwóch godzin, zbierał się na odwagę. Chciał i nie chciał do niej podejść. Z jednej strony czuł, że dłużej bez niej nie wytrzyma, że traci coś ważnego… Z drugiej zaś, chyba nie do końca chciał to odzyskać. Był przecież tylko zabawką w jej rękach… A może taka była właśnie kara? Może w taki sposób się na nim mści, za te wszystkie lata nękania?
Westchnął. Obserwował każdy jej ruch, nawet ten najmniejszy. Dziwnie się zachowywała. Siedziała zupełnie sama. Dookoła było pełno ludzi, znajomych, a ona siedziała sama… Skulona na kanapie, wertowała opasłą księgę. Coś mu mówiło, że próbuje napisać esej dla Flitwicka. Wyglądała tak pięknie. W jej zielonych, spokojnych oczach odbijały się płomienie z kominka. Była taka skupiona. Co chwila zapisywała ważniejsze rzeczy, na osobnej kartce pergaminu.
Podniósł się z miejsca. Nadal ją obserwując, zaczął schodzić w dół. Zbliżał się do niej pomału. Nie chciał, żeby go zauważyła. W razie co, zawsze może uciec… Dzieliło ich już tak niewiele, że słyszał jak mruczy coś pod nosem.
Uśmiechnął się do siebie. Chwyciła różdżkę i starała się poprawnie rzucić zaklęcie. Na zmianę, to machała różdżką, to coś zapisywała. W pewnym momencie wściekła odrzuciła wszystko na stół i ukryła twarz w dłoniach. Nie miał serca jej tak zostawiać.
- Źle wypowiadasz zaklęcie… - powiedział cicho.
Wzdrygnęła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Poprawna formułka brzmi Obliviate, a nie obliviet – uśmiechnął się niepewnie.
- Och - najwidoczniej tylko tyle, potrafiła z siebie wykrztusić.
Z ciężkim sercem usiadł na kanapie obok niej i wyciągnął rękę po jej notatki.
- Nie. Światło nie jest fioletowe, tylko zielone lub białe - mruknął.
- Nie potrafię się skupić… - wyszeptała i wyprostowała się na kanapie. – Mógłbyś mi pomóc?
Przeniósł wzrok z rękopisu na dziewczynę. Pierwsze, co napotkał, to były jej zielone, wielkie oczy. Jego oddech stał się płytszy. Dlaczego musiała na niego tak działać?
- Jasne - wykrztusił i z trudem odwrócił się w stronę stolika.
Uczyniła ten sam gest, w tym samym czasie. Ich ręce się spotkały. Przeszył go dreszcz. Ponownie odwrócił głowę, w jej stronę. Wiedział, tak doskonale wiedział, że na niego patrzy. Była stanowczo za blisko. Mógł policzyć piegi, którymi pokryty był jej nos. Rozum apelował i nalegał, żeby uciekał. Wiedział, że jeszcze chwila, a nie będzie w stanie jej się oprzeć. Tylko czy on chciał się opierać?
Chwyciła go za rękę. Jej serce wariowało. W głowie zaczęło się kręcić. Widziała niepewność w jego oczach. Musiała go zapytać. Musiała z nim porozmawiać. Poczuła, jak drętwieje jej kark. Chciała się tylko delikatnie poprawić. Nie wiedziała, jak to się stało. Ich usta się połączyły.
Podziałało to na nich jak impuls. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Początkowo niewinny pocałunek, przerodził się w namiętny. Nie przeszkadzał im fakt, że są w pokoju wspólnym, pełnym uczniów. Nie obchodziły ich szepty i pomruki. Nie obchodziło ich, że są sensacją. Wiecznie niedostępna Evans i Potter. Chwycił ją mocniej w pasie i usadowił na swoich kolanach. Objęła go mocno. Z każdą sekundą całowali się coraz bardziej zawzięcie, z coraz większym pożądaniem. Jego ciałem wstrząsały dreszcze.
Tak trudno było mu się opanować. Z ogromnym trudem odsunął ją od siebie. Wiedział, że nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy. Wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy…
- Przepraszam… - szepnął.
Opuścił głowę i zdecydowanym ruchem podniósł się z kanapy.
- James… - usłyszał jej przepełniony żalem i smutkiem głos.
Nie zatrzymał się i nie cofnął. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że płacze.
- James! – teraz już prawie krzyczała.
Zacisnął zęby. Nie mógłby znieść tego widoku. W tym momencie, nienawidził siebie. Wykonał trzy kroki i znalazł się na korytarzu. Dopiero tam, spokojnie zsunął się po ścianie na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Dziewczyna zaniosła się szlochem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy