piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział Czterdziesty: Człowiek zakochany potrafi pojąć niepojmowalne i rozpoznać nierozpoznawalne...

[muzyka]

Słońce świeciło z niesamowitą intensywnością, sprawiając, że to, co kiedyś było równą warstwą śniegu, przemieniło się w kleistą, brudną maź. Tafla lodu pokrywająca jezioro stopniała, umożliwiając wielkiej kałamarnicy wysunięcie, co jakiś czas, macek. Na niektórych drzewach można było dostrzec pierwsze pączki. Było to niemalże absurdalne, ale wszystko zwiastowało rychłe i przedwczesne nadejście wiosny.
Zamek nadal żył dniem zakochanych. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin, narodziło się więcej par, niż w ciągu ostatniego roku. Gdziekolwiek się nie spojrzało, widać było dwójkę, przytulających się lub całujących, ludzi. Zupełnie tak, jakby cały świat, nie miał dla nich znaczenia. Nie obchodziło ich, szerzące się zło, kolejne zaginięcia i mordy. Tutaj, w zamku, pod opieką Dumbledore’a byli bardziej bezpieczni, niż we własnych domach. Może właśnie dlatego, większość z nich, nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się poza jego murami?
Westchnęła przemierzając korytarze i wspinając się na kolejne schodki. W jej głowie nadal toczyła się bitwa. Serce mówiło jedno, rozum podpowiadał drugie. Z pozoru, każde ciągnęło ją w swoją stronę, w praktyce… Oboje mówili to samo, ale w zupełnie innym języku. Już dawno temu zdała sobie sprawę, ze swojego uczucia. Kochała Jamesa Pottera. Miłością, jakiej na świecie jeszcze nikt, nigdy nie widział. Można śmiało powiedzieć, że na ich związek, spadło już tyle nieszczęść i katastrof, że mogliby napisać poradnik o tym, jak nie stracić wiary w dążeniu do ukochanego serca. Udało im się jednak przezwyciężyć wszelkie przeszkody i od blisko miesiąca, byli parą. Zgodną, kochającą się parą, która podobnie, jak reszta zakochanych, szczęśliwych par, dwanaście dni temu, spędziła miły, walentynkowy wieczór.
Była jednak sprawa, która nie potrafiła dać jej spokoju. Dlaczego? Dorcas dostała klucz do domu, który Syriusz zakupił dla ich dwójki. Był w nim nawet pokoik dla dziecka! Mary otrzymała cudowny, złoty naszyjnik z serduszkiem, a ona?! Przecież dobrze wiedział, że nienawidzi quidditcha! Nie zna się na tym sporcie, a ta śmieszna złota piłka tylko jej przypominała o tym, jakim facetem był, zanim na dobre oddała mu swoje serce.
Westchnęła i wskoczyła na ostatni schodek. Złoty Znicz odbił się od jej piersi. Dlaczego podarował jej właśnie jego? I te słowa…

Musisz mu się tylko DOKŁADNIE przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…

Co miał na myśli? Spędziła ostatnie dwanaście godzin, na badaniu tego przedmiotu. Nawet Dorcas z Mary jej pomagały. Żadna nie znalazła nic, co pomogłoby jej rozwiązać tą zagadkę. Chwyciła ponownie złote cacko i zaczęła mu się dokładnie przyglądać. Dwa pozłacane skrzydełka, idealnie czysta, złota otoczka z malutką grawerką, tuż pod jednym ze skrzydeł.

To, co widzimy zależy w głównej mierze od tego, co chcemy zobaczyć.

To wyraźnie coś znaczyło. Nie miała jednak pojęcia, jak to odczytać! Bo nawet jeżeli, to nie wiedziała, co chciałaby zobaczyć! Nie wiedziała nawet, co James chce jej przez to pokazać!
Zamyślona wyszła zza kolejnego zakrętu. Z impetem na kogoś wpadła. Straciła równowagę i gwałtownie machając rękoma, rozrzucając wszystko, co w nich trzymała, opadła na podłogę.
- Auć… - syknęła, rozmasowując bolącą dłoń.
- Patrz, jak łazisz! – usłyszała nad sobą i zaskoczona podniosła wzrok.
Tak, jak przypuszczała, górował nad nią, nie kto inny, jak Severus Snape. Rozszerzyła oczy w niemym zdziwieniu. Stał, patrząc na nią wyniośle i z nieukrywaną nienawiścią. Jego oczy były zimne i nieprzeniknione. Ręce skrzyżował na piersi, a czarna, długa szata, oplotła się wokół niego, tworząc niemalże barierę, która miała go odgrodzić od innych. Gorszych… Przebiegło jej przez głowę.
Zażenowana sytuacją, przeniosła się na kolana i ze ściśniętym sercem, zaczęła zbierać kartki Proroka Codziennego. Jej serce krzyknęło, kiedy na jednej z nich, odnalazła krótką notkę na temat śmierci państwa Hemilton, jej sąsiadów.
Voldemort rósł w siłę. Zbierał sojuszników i zwolenników. Jego potęga stawała się wręcz nieposkromiona. Czy człowiek, który stał nad nią, również będzie zabijał? Będzie zdradzał przyjaciół? Będzie niszczył wszystko i wszystkich, co sprzeciwi się jemu? A co, jeżeli dojdzie do bitwy, w której będą musieli walczyć przeciwko sobie? Czy zabije ją bez mrugnięcia okiem? Samotna łza potoczyła się po jej policzku. Otarła ją szybko, podniosła się z ziemi i wytarła okurzone kolana. Następnie skinęła głową niezauważalnie i szybkim krokiem opuściła korytarz.
Minęły dwa lata. Dwa długie lata, pełne niesamowitych rzeczy, a jej serce nadal ściskał ból, na myśl tamtego czerwcowego dnia…

***

Blondyneczka siedziała na jednym z łóżek i kończyła obgryzać lakier z paznokcia. Jej oczy uważnie śledziły krzątającego się po pokoju Remusa. Lada moment miała być pełnia. Oboje dobrze wiedzieli, co to oznacza. Tygodniowa rozłąka, nigdy im nie służyła. Ona obgryzała idealny manicure, a on miał wyrzuty sumienia, że się przez niego martwi. Co miesiąc bał się również, że straci nad sobą panowanie i zrobi coś, czego będzie żałował do końca życia. Już w zeszłym miesiącu, wykazała skłonności do opuszczenia zamku, aby mu towarzyszyć, aby go wspierać…
- Remusie… - wyszeptała cichutko.
Słyszał, jak jej głos zadrżał. To wystarczyło, aby jego serce ścisnął ból. Kochał ją nad życie i nie potrafił znieść myśli, że mogłaby przez niego cierpieć. Odrzucił na bok koszulkę i podszedł do łóżka, na którym siedziała. Złapał jej dłonie i zamknął w swoich. Ten gest wystarczył. W jej dużych, niebieskich oczach zalśniły łzy, a buzię wykrzywił znienawidzony wyraz. Przyciągnął ją mocniej do siebie.
- Nie o mnie powinnaś się martwić - szepnął do jej ucha, słysząc zbliżającą się pielęgniarką. – To oni są w większym niebezpieczeństwie.
I nie czekając, aż mu odpowie, złożył na jej ustach szybki, namiętny pocałunek i opuścił sypialnię. Dopiero w tym momencie, pozwoliła sobie na głośny szloch.

***

Podniosła się z miejsca i zarzuciła na siebie koszulę. Jej wzrok padł na migoczący pomiędzy drzewami księżyc. Cała radość z niej uleciała. Odwróciła się w stronę swojego łóżka. Syriusz nawet się nie ruszył. Z lubieżnym uśmiechem obserwował swoją narzeczoną. Uśmiechnęła się nieznacznie. Zapięła ostatni guzik i usiadła na łóżku. Przyciągnął ją do siebie, ale go odepchnęła.
Zmarkotniał. Ten problem towarzyszył im już od bardzo dawna. Nie wymagał od niej zgody. Wymagał zrozumienia. Jego przyjaciel cierpiał. Co miesiąc o pełni księżyca, przechodził to samo. Na polecenie dyrektora, izolowano go jak jakiegoś psychopatę. Nie mógł go zostawić tam samego! Tak się nie robi. Nie mógł go zawieść, a ona powinna to zrozumieć!
Ponownie wyciągnął rękę, aby pogłaskać ją po policzku. Nie pozwoliła mu. Siedziała z surową miną. Jej oczy były pełne niepokoju, bólu i… Nadziei, że może w tym miesiącu zostanie z nią… Że przestanie się narażać dla tej garstki adrenaliny. Mogła mu jej ofiarować znacznie więcej, gdyby tylko chciał!
- Dorcas… - szepnął błagalnie.
Pokręciła głową i podeszła do okna. Wiedział, co to oznacza. Po raz kolejny przyparła go do muru. Po raz kolejny kazała mu wybierać. I po co? Oboje wiedzieli, jaki będzie tego finał. Nawet jeżeli teraz nie wyjdzie, zrobi to późną nocą, jak będzie pogrążona w słodkim śnie. Nie. Nigdy nie sypia, tej nocy… Wyczuwa moment, w którym on zbiera się do wyjścia i razem z Jamesem i Peterem w kieszeni idą na błonia… Za każdym razem czuje na sobie jej palące spojrzenie, pomimo tego, że są pod Peleryną Niewidką… Dlaczego więc, co miesiąc robi sobie złudne nadzieje? Dlaczego co miesiąc, muszą to przerabiać od nowa?
Podniósł się z łóżka i zaczął pospiesznie zakładać ubrania. Nie zaszczyciła go spojrzeniem. Stała przy oknie i wpatrywała się w dal. Zerwał się gwałtowny wiatr. Zazwyczaj równa tafla jeziora, pokryła się masą zmarszczek... Niebo zaczęło się pokrywać licznymi, ciemnoszarymi chmurami. Zbierało się na deszcz. Westchnął i objął ją w tali. Nie odepchnęła go. Wiedział jednak, że to tylko chwilowe. Za moment padnie ostateczne pytanie. Do tego zrobi tą minkę, a on poczuje się głupio. Później będą łzy, obietnice bez pokrycia i awantura…
Pocałował ją szybko w policzek i opuścił sypialnie, nim zdążyła zrobić cokolwiek. Odczekała trzydzieści sekund. Pozwoliła, aby złość wypełniła ją całą. Aż po same cebulki. Dopiero wtedy, chwyciwszy gwałtownie za stojącą na szafce ramkę, odwróciła się w stronę drzwi i cisnęła nią z całej siły. Brzdęk szkła odbił się łagodnym echem po pomieszczeniu. Z rozczarowaniem stwierdziła, że nie przyniosło to ulgi. Po policzku spłynęła łza. Uniosła dumnie głowę i otarła ją wierzchem dłoni. Nigdy więcej.

***

Pchnęłam drzwi i nadepnęłam na coś. Usłyszałam dziwny zgrzyt. Spojrzałam w dół. Pokręciłam głową, spojrzałam najpierw na leżącą i wpatrzoną w jeden punkt Dorcas, następnie na stojącą w oknie Mary, a na samym końcu na zarys okrągłego cuda. No tak. Pełnia. Wyjęłam różdżkę, mruknęłam ciche reparo i chwyciłam posklejaną ramkę. Niemalże bezszelestnie podeszłam do szafki nocnej przyjaciółki i z cichym puknięciem ją odstawiłam. Sfotografowany Syriusz, spojrzał na mnie z wdzięcznością.
Nikt nie wypowiedział ani słowa. Zapadła przeraźliwa cisza. Cisza, która aż brzęczała w uszach. Bałam się jednak odezwać. Bałam się zwrócić ich uwagę, na swoje problemy i dumania. Czekałam w napięciu, aż wreszcie któraś wybuchnie. Zastanawiałam się, która z nich, zrobi to jako pierwsza. Zegar wiszący na ścianie wybił kolejną godzinę. Świeca, którą dawno temu zapaliła Mary, już praktycznie wygasła. Siedziałam na swoim łóżku i z intensywnością wpatrywałam się w Złotego Znicza. Nie wytrzymałam.
- Dziewczyny… - zaczęłam, ale Dorcas mi przerwała.
- Nie próbuj nawet ich bronić. Robisz to, co miesiąc! Za każdym razem masz ten sam argument, że robią to dla Remusa. Do cholery, Lily! – krzyknęła, siadając gwałtownie – Nie dociera do ciebie to, że Remus może pewnej pięknej nocy, stracić nad sobą panowanie?! Jak długo chcą to ciągnąć?! Jak długo chcą bawić się w Huncwotów?! – w jej oczach zalśniły łzy.
- Dorcas… Ja rozumiem… Ale ty też musisz się postarać zrozumieć ich! – wyszeptałam.
- Zrozumieć?! – prychnęła – Mam uwierzyć, że pozwalasz Jamesowi włóczyć się po okolicy w towarzystwie wilkołaka?! – krzyknęła z niedowierzaniem.
- Nie! Nie pozwalam! Ale dobrze wiem, że cokolwiek bym nie zrobiła, to on i tak pójdzie! I wiesz co?! Gdybyś to ty, co miesiąc, o pełni księżyca zamieniała się w potwora, zrobiłabym to samo! – odkrzyknęłam wściekła.
- Nie prosiłabym cię o to! – stwierdziła zbyt wysokim tonem.
- Nie musiałabyś… - szepnęłam, podchodząc do Mary i przytulając ją mocno.
Ona miała najgorzej z nas wszystkich. Jej ukochany nie miał wyboru. Bez względu na wszystko, co miesiąc ulegał transmutacji. Nie mogła mu tego zabronić. Nie pomogłyby krzyki, awantury, obrażanie się… Groźby i pogróżki… Nic. Jedyne, co mogła zrobić, to obserwować błonia przez okno w nadziej, że może przez kilkadziesiąt sekund go zobaczy. Huncwoci byli jednak niesamowicie ostrożni, nigdy nie pozwolili sobie na zauważenie.
- Lily… - usłyszałam łamiący się głos brązowookiej – Obie dobrze wiemy, że to się nigdy nie skończy… Ich przyjaźń przetrwa wszystko. Będą się widywać po Hogwarcie. Jak to sobie wyobrażasz? Będą się włóczyć po Londynie? Stworzą mapę najciekawszych i wartych zobaczenia miejsc?! A później zabiorą tam nas i… - głos jej się załamał – I nasze dzieci?!
Nie odpowiedziałam. Po Hogwarcie. Do tej pory ten zwrot był dla mnie taki odległy. Pół roku. Kiedy to zleciało? Może Dorcas ma racje? James się zmienił. Nigdy nie prosiłam go, aby został… Aby nie szedł. Byłam jednak pewna, że cała ich trójka ma cichy pakt. Choćby nie wiem co, idą razem. Starałam się zrozumieć Dorcas. Na jej palcu, od przeszło dwóch miesięcy, błyszczał pierścionek zaręczynowy. Syriusz dał jej nadzieję na to, że kiedyś założą rodzinę… Będą mieć dzieci… Pokazał jej ścieżkę, którą chciałby z nią zmierzać. Jej obawy nie były bezpodstawne. Ona, jako jedyna, miała prawo obawiać się… Tak dojrzale!
Spojrzałam ukradkiem na stojącą obok mnie Mary. Szczerze wątpiłam w to, aby pomyślała o wspólnym życiu, domu, dzieciach. Była roztrzepaną blondynką, która nie umiała sklecić poważnej wypowiedzi! Wszystko zmieniało jej się z dnia na dzień. Co do jej uczuć, to chyba po raz pierwszy widziałam, żeby była aż tak zakochana. Nie wiedziałam, jak to się stało… Zapatrzona w siebie i swoje kłopoty, opuściłam tak wyjątkowy moment w jej życiu! Dziękowałam jednak Bogu, że mogłam być przy niej w chwili zwątpienia, że mogłam wskazać jej drogę, aby nie popełniła tego błędu, co ja!
Uśmiechnęłam się ponuro. Przecież ze mną wcale nie było lepiej. Mój związek z Jamesem rozpoczął się stosunkowo niedawno. Byliśmy na etapie poznawania się, akceptacji swoich wad, poznawaniu zalet. Jak idiotka liczyłam na to, że po zaledwie dwóch miesiącach mi się oświadczy! Gdzie się podziała roztropna Lily? Lily, która odczekałaby co najmniej rok, zanim wyraziłaby zgodę na poślubienie mężczyzny. Zwłaszcza takiego, który chyba już zawsze, będzie wiecznym dzieckiem.
Dorcas miała racje. Mamy zaledwie osiemnaście lat. Jesteśmy pełnoletnie, ale nadal jednak jesteśmy dziećmi! Nadal żyjemy chwilą, nie myśląc o przyszłość, o konsekwencjach! O ich comiesięcznych wyprawach wiem od roku! Dlaczego nie zrobiłam nic?! Od przeszło roku, o każdej pełni księżyca… Co gdyby Remus faktycznie stracił panowanie nad sobą? Nie był animagiem! Był… Był prawdziwy! Miał zew i pożądanie, które w nim buzowały. Co jeśli…? Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
- Co chcesz zrobić? Pójść do McGonagall? – zapytałam bez wyrazu.
- Nie wiem… - przygryzła wargę – Jeżeli do niej pójdziemy, wylecą ze szkoły, a jak nie zrobimy nic…
Westchnęłam i chwyciłam za złotą piłeczkę. Była niesamowicie ciepła. Zastanawiałam się, czy ma to związek z moimi uczuciami. Za każdym razem, kiedy ją chwytałam, miała inną temperaturę. Teraz, kiedy po głowie chodziła mi myśl, że pewnego dnia… James nie wróci po nocnej wyprawie…
- Auć! – syknęłam i puściłam ją. Dziewczyny spojrzały na mnie zaskoczone – Parzy! – warknęłam i zdjęłam ją z szyi.
Dorcas podeszła do mnie i chwyciła ją w obie dłonie. Nawet nie jęknęła. Czy wobec tego, owe ciepło mogłam czuć tylko ja? Zaczęła obracać, przekręcać i po raz kolejny dokładnie oglądać przedmiot.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego dał mi właśnie tą piłeczkę… - westchnęłam i usiadłam na łóżku.
- Bo cię kocha. Tak, jak kocha quidditcha – wzruszyła ramionami. – To facet. Oni nie umieją powiedzieć tego wprost! Kręcą się, wiercą. Krążą wokół ciebie. Kiedy wreszcie się zgodzisz pójść na randkę i wydaje ci się, że jest fantastycznie, nadchodzi pełnia księżyca, a on po prostu sobie idzie! I zostawia cię tu samą!
- Dorcas… Nadal mówimy o Jamesie, tak? – zapytałam, teraz już lekko rozbawiona.
Chyba zaczynałam rozumieć jej punkt widzenia. Nie chodziło o dzieci. Nie chodziło o wspólny dom i rodzinę. Nie chodziło o odpowiedzialność, ani też o to, że coś może im się stać. W głębi duszy, miała do niego pretensje o to, że po prostu wychodzi zamiast zostać z nią. Nie była dojrzalsza od nas… Była takim samym dzieckiem, jak my!
- Oczywiście, że nie o nim! – warknęła i odrzuciła mój wisiorek na łóżko – Jak on może mnie tak tutaj zostawiać! Nie działają na niego groźby, prośby, ani… - zająknęła się, patrząc w jeden punkt.
- Dorcas? – zapytałam z lekkim niepokojem.
Miała niesamowicie skupioną minę. Wiedziałam, że coś właśnie do niej dotarło i próbowała to przyswoić oraz odpowiednio przerobić. Nagle wydała z siebie zduszony okrzyk, podbiegła do mojego łóżka i ponownie wzięła małą piłeczkę, do swoich rąk.
- Lily! Spójrz! – krzyknęła rozentuzjazmowana.
- Oglądałam ten badziew tysiące razy! – warknęłam.
- Och! Zobacz! – jęknęła i podsunęła mi go pod nos.
- Nic nie widzę – wzruszyłam ramionami.
- Tutaj! – krzyknęła i… odsunęła drugie skrzydełko.
- Och! Merlinie! – zerwałam się z łóżka i wyrwałam go jej.
Pod drugim skrzydełkiem, widniała mała dziurka. Zupełnie tak, jakby gdzieś na świecie, był idealnie dopasowany do niego klucz! Jak mogłam tego nie zauważyć wcześniej?!

Musisz mu się tylko DOKŁADNIE przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…

Teraz zrozumiałam jego słowa! Miał na myśli ową dziurkę. Nie był to zwykły Znicz! Skrywał w sobie wielką tajemnicę! Chciałam ją poznać natychmiast. Chciałam odnaleźć Jamesa i poprosić o klucz. Zapytać, dlaczego nie podarował mi go od razu!
Wyjęłam różdżkę.
Alohomora – szepnęłam, ale nic się nie wydarzyło. Dorcas wyjęła swoją.
Dissendium.
Sezam Materio – mruknęłam bez przekonania.
Homenum Revelio – wypaliła Dorcas, a ja spojrzałam na nią zaskoczona – Och! Warto było spróbować!
- Dorcas, ale…
- Wiem! – warknęła poirytowana i rozejrzała się dookoła – To na nic… Och!
Podleciała do toaletki, pochwyciła wsuwkę i wróciła do mnie.
- Może lepiej… - zaczęłam.
- Cicho! Obie dobrze wiemy, że jestem w tym mistrzem! – syknęła i zaczęła majstrować przy piłeczce. – Och! – metalowy przyrząd stopił się w jej rękach.
Najwyraźniej Złoty Znicz był nadzwyczaj dobrze zabezpieczony. Najprawdopodobniej, otworzy go tylko owy kluczyk, którego nie miałam. Opadłyśmy zrezygnowane na swoje łóżka. Z miny Dorcas wyczytałam, że jest może nawet bardziej rozczarowana, niż ja!
- Człowiek zakochany potrafi pojąć niepojmowalne i rozpoznać nierozpoznawalne, jako, że miłość jest kluczem do wszelkich tajemnic – usłyszałyśmy cichy szept Mary.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nadal tu jest. Smutna, przerażona i wpatrująca się w księżyc, jakby chciała go unicestwić.
- He? – zapytała Dorcas, krzywiąc się i posyłając mi znaczące spojrzenie.           
- Odpuść – stwierdziła, odwracając się w naszą stronę. Wyglądała strasznie. Podpuchnięte oczy z fioletowymi podkówkami. Rozmazany makijaż, potargane włosy. Blada, ziemista cera. Duże, niebieskie oczy… Pozbawione chęci do życia i wesołych ogników – James najwyraźniej nie chce, abyś odkryła ten sekret teraz. Pozwól mu, aby sam zadecydował o tym momencie.
- Chyba żartujesz! – oburzyła się Dorcas – Ja na jej miejscu…
- Po prostu mu pozwól! – powtórzyła z mocą – Przynajmniej ma wybór! – pisnęła, a jej oczy ponownie się zaszkliły – Tak samo, jak twój Syriusz, czy Peter! – niewiele rozumiałam z jej wypowiedzi, ale słuchałam każdego słowa, z coraz większym przerażeniem. Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo musi cierpieć – Remus nawet nie miał szansy, aby się odezwać… Zadecydowano za niego…
Dokończyła szeptem i weszła do łazienki. Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia. Czy to możliwe, aby z nas trzech, najbardziej odpowiedzialną i najbardziej dorosłą, była właśnie Mary?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy