piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział drugi: Szlaban



Promienie słońca wpadały przez uchylone okno do dormitorium dziewcząt, muskając twarz Lily i powoli wybudzając ją ze snu. Rude kosmyki opadły na jej rumiane policzki i unosiły się rytmicznie wraz z jej oddechem. W końcu uchyliła delikatnie powieki, a do jej uszu dotarł w końcu wesoły świergot ptaków. Uśmiechnęła się rozleniwiona i przeciągnęła w swoim łóżku z czterema kolumienkami. Przez chwilę wpatrywała się w mknące po niebie chmury, gratulując sobie w duchu tego, iż powstrzymała się przed zaciągnięciem zasłon. Kiedy osiągnęła pełną trzeźwość umysłu, a bok, na którym leżała, zaczął drętwieć, usiadła na łóżku i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Mary aktualnie marudziła coś pod nosem, co jakiś czas machając raz lewą, raz prawą ręką. Dorcas zdarzało się natomiast raz na jakiś czas chrapnąć. Innymi słowy, obie jej przyjaciółki nadal słodko spały, zupełnie nie przeczuwając chytrego i odrobinę szalonego planu, jaki właśnie zrodził się w głowie Lily.
 - Wstajeeemyy! – krzyknęła wesoło i rzuciła poduszką w marudzącą przyjaciółkę. Spod zwiniętych tobołków dało się usłyszeć kolejne niezadowolone pomruki.
 - Oszalałaś?! Która godzina? - Mniej więcej coś takiego wypłynęło z jej ust, nim Mary skrzywiła się odrobinę i naciągnęła kołdrę po sam czubek głowy.
 - Wstawaj, śpiochu! - Lily roześmiała się pogodnie i podniosła ze swojego łóżka, aby do końca rozsunąć zasłony. Dormitorium wypełniło się wrześniowymi promieniami, ale to bynajmniej nie spodobało się współlokatorkom. - Och, przecież mamy taki piękny dnień! - rzuciła z pretensją, patrząc na Dorcas, która gramoliła się ze swojego materaca.
 - Jasne - mruknęła niewyraźnie Mary i przewróciła się na drugi bok, szczelnie zakrywając blond czuprynę poduszką Lily.
Rudowłosa skrzyżowała ramiona na piersi, a następnie spojrzała na Dorcas porozumiewawczo. Jej przyjaciółka zdawała się już w miarę wybudzona, bo uśmiechnęła się szeroko i z błyszczącymi z podniecenia oczami potaknęła głową. Po cichu odliczając do trzech, z głośnym śmiechem rzuciły się na łóżko Mary, bez problemu odnajdując miejsca, w których miała największe łaskotki.
Po przeszło trzydziestu minutach, w pełni ubrane i w doskonałych humorach, opadły przy stole w Wielkiej Sali, nadal wesoło wspominając poranne wygłupy. Kiedy wreszcie ze śmiechu rozbolały je brzuchy, pochwyciły po ciepłym toście i posmarowały je grubą warstwą dżemu. Niedaleko nich, w połowie stołu Gryffindoru, krzątała się profesor McGonagall, rozdając plany lekcji każdemu uczniowi. Przy roku szóstym trwało to odrobinę dłużej niż przy reszcie uczniów. Głównie dlatego, że dalsza edukacja tego rocznika zależała od wyników poważnych i piekielnie trudnych testów, a mianowicie SUM-ów.
 - Wiecie już, jakie przedmioty wybierzecie w tym roku? – zapytała Lily, odwracając głowę od Marleny McKinnon, która kłóciła się o coś z opiekunką Gryffindoru.
 - Ja wybiorę wszystkie te, na których ty zamierzasz się pojawić – do jej uszu dotarł wesoły głos Pottera.
Chwilę później tuż obok Mary opadł Peter, a koło Dorcas Lupin. Wyczuła również, że pozostała dwójka zajmuje miejsca po obu jej bokach. 
 - Obawiam się, że to za wysoko jak na twoje możliwości - powiedziała z przekąsem, w ostatnim momencie odtrącając rękę Jamesa, która sięgała po nadgryzionego przez nią tosta. Potter prychnął teatralnie i ponowił próbę, czym zmusił ją do tego, aby wreszcie na niego spojrzała. - A tak właściwie, jak to się stało, że cokolwiek zaliczyłeś na wyżej niż Przeciętny? Przecież w komisji nie było żadnej kobiety, którą mógłbyś oczarować tym swoim nadętym uśmieszkiem – stwierdziła zgryźliwie.
 - Och, Evans, wydaje mi się, czy nie doceniasz moich możliwości? - westchnął, uśmiechając się łobuzersko i w śmieszny sposób przekrzywiając głowę. 
Lily z trudem stłumiła w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. W tym samym momencie udało mu się w końcu pochwycić jeszcze cieplutkiego tosta z jej talerza.
 - Ej!
 - A jak ci się spało? - zignorował oburzoną i wyraźnie zniesmaczoną Lily, biorąc wielkiego gryza i dodając z pełną buzią: - Śniłaś o mnie?
 - Potter, zadajesz mi to pytanie każdego poranka od przeszło sześciu lat i za każdym razem otrzymujesz dokładnie tą samą odpowiedź. Jesteś aż takim kretynem, że nie umiesz tego pojąć, czy uwielbiasz ten niespotykanie rzadki przypadek, w którym dziewczyna ci odmawia? - odparła, uważniej obserwując jego nagle czerwieniącą się twarz. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wywróciła oczami, wyprostowała się na ławce i na szybko splotła włosy w niesamowicie wysoką kitkę, jaką nosiła nieustannie, będąc na drugim roku. Wygładziła szatę i przywołała na twarzy grymas niedowierzania, który pojawił się w dniu, w którym po raz pierwszy skierował do niej owe zapytanie i powiedziała z obrzydzeniem: - Jesteś ostatnią osobą, o której kiedykolwiek mogłabym śnić, Potter!
To spowodowało, że James zakrztusił się przeżuwanym aktualnie tostem, a zarówno jej przyjaciółki, jak i reszta Huncwotów wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
 - Oj, Rogaczu, zdaje się, że twoja ukochana wstała dzisiaj lewą nogą - wykrztusił Black, ocierając spływające łzy.
 - Zamknij się, stary, albo... - urwał w połowie zdania, przywołując na twarz wesoły, odrobinę zawadiacki uśmiech. 
Reszta podążyła za jego wzrokiem, natychmiast rozumiejąc przyczynę, dla której przerwał rutynową poranną sprzeczkę. Tuż przy nich wyrosła właśnie profesor McGonagall, a wyraz jej twarzy bynajmniej nie był zachęcający.
 - Evans, Potter! Co to za hałasy? Słychać was w Sali Wejściowej!
 - Przepraszamy, pani profesor! - wyszczerzył się James i wyciągnął prawą dłoń. U lewej skrzyżował palce, zacisnął powieki i zaczął szeptać: - Wróżbiarstwo, błagam, niech tam będzie wróżbiarstwo!
McGonagall zacisnęła usta i spiorunowała go wzrokiem. Widząc jednak, że nic nie wskóra, westchnęła i rozdała każdemu pergamin z uzupełnionymi rubryczkami.
 - No, a gdzie wróżbiarstwo? - jęknął Rogacz, patrząc na swoją kartkę. - Na czym będę teraz odpisywać prace domowe od naszej kochanej pani prefekt? - westchnął i posłał Lily zawiedzione spojrzenie.
To niespodziewane wyznanie spowodowało, że policzki Lily pokryły się czerwienią, a u kompanów wywołało kolejny napad śmiechu. Rudowłosa zacisnęła usta, zupełnie jak McGonagall, i posłała Rogaczowi piorunujące spojrzenie. Jej klatka piersiowa znacznie przyspieszyła, a to, co po pięciu latach znał aż za bardzo, oznaczało nagły i niekontrolowany wybuch. Nie za wiele sobie jednak z tego zrobił. Uśmiechnął się jeszcze bardziej bezczelnie i utkwił w niej swoje orzechowe oczy, zupełnie jakby toczyli pojedynek na spojrzenia. Przegrać miał ten, kto szybciej mrugnął.
 - A teraz kończyć śniadanie i jazda na lekcje. I bez wydzierania się! – McGonagall posłała znaczące spojrzenia pojedynkującej się parze, po czym z wyraźnym niepokojem i jakby lekką obawą przeszła na koniec stołu. 
 - Evans, mówiłem już, że do twarzy ci w czerwonym? - szepnął, zdając sobie sprawę z tego, że balansuje na cienkiej granicy. 
Widząc, jak oczy Lily robią się wielkie niczym spodki, a palce mocniej zaciskają się na pergaminie wiedział, że właśnie dopiął swego. Kilka sekund później z jej ust wydobył się słodki i tak wyczekiwany przez niego wrzask:
 - POTTER!
 - Lily, wychodzimy! – Dorcas aż podskoczyła i niemalże natychmiast podniosła się z ławki, ciągnąc obie przyjaciółki za dłonie w kierunku wyjścia.
 - Do zobaczenia na eliksirach! Zajmij mi miejsce, kochanie! Koniecznie po twojej prawej stronie! Lewy profil mam ładniejszy, będziesz miała, na co popatrzeć!
Głos Pottera potoczył się echem po pomieszczeniu, wywołując na twarzach kończących śniadanie uczniów pogardliwe i odrobinę złośliwe uśmieszki. Panna Evans wydała z siebie cichy okrzyk oburzenia, ale kątem oka dostrzegła, że opiekunka Gryffindoru ponownie zwróciła się w ich stronę. Prawdopodobnie dlatego nie oponowała i nie wyrywała się w stronę tego kretyna z zamiarem mordu.
- Co za bezczelny, nadęty dupek! – warknęła, wyrywając się z uścisku Meadowes, kiedy wreszcie opuściły Wielką Salę i kroczyły korytarzem do klasy eliksirów.
- Oj, Lily, przesadzasz. Jak dla mnie, to on jest całkiem słodki – powiedziała niewinnie Mary.
- Tak? Skoro tak uważasz, to się za niego zabierz! Będę miała wreszcie święty spokój! – odparła poirytowana, ale obie dziewczyny wyczuły źle skrywaną nutkę nadziei w jej głosie.
- Lily, przecież musisz sobie zdawać sprawę z tego, że Potter świata poza tobą nie widzi – wtrąciła ostrożnie Dorcas, patrząc na Lily z lekkim niedowierzaniem.
Nie odpowiedziała od razu. Ścisnęła mocniej książki i wykrzywiła usta w zawiedzionym uśmiechu. W końcu westchnęła ciężko i chwyciła za klamkę od drzwi sali lekcyjnej. Popatrzyła również na przyjaciółki z nadzieją i szepnęła:
- Wiem, ale trzeba mieć nadzieję, prawda? – Wzruszyła ramionami zrezygnowana i weszła do środka, nie czekając na odpowiedź. 
W klasie panował półmrok, a jedyne światło, jakie tutaj dochodziło, pochodziło od licznie porozstawianych świec. Ponadto klasa eliksirów była najchłodniejszą i najbardziej ponurą klasą w całym zamku. Nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego - profesor Slughorn, najlepszy nauczyciel w całym zamku, praktycznie zawsze tryskał niesamowitym entuzjazmem i optymizmem, rozsiewając dookoła tyle uśmiechu i pozytywnej energii, ile tylko się dało. Część uczniów wierzyła, że jest to spowodowane okrutnym zapachem licznie poustawianych słoików, których nazwy mieli niebawem poznać, inni byli przekonani, że owy chłód bierze się z samego położenia tego pomieszczenia. Nikt nie był w stanie tego sprawdzić, ale chodziły plotki, że prawie całe lochy, w tym salon Ślizgonów i klasa eliksirów, mieściły się dokładnie pod taflą hogwarckiego jeziora.
Lily uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do swojego stanowiska. Ogólnie rzecz ujmując, przebywanie w tym miejscu napawało ją niesamowitym spokojem i ulgą. Potrafiła wyrzucić z umysłu wszelkie troski i zmartwienia, skupiając się jedynie na siekaniu, krojeniu, obieraniu i stojącym przed nią kociołkiem. Nieśpiesznie opadła na jedno z krzeseł i rozpoczęła wypakowywanie niezbędnych przyborów. W tym czasie po obu jej stronach usiadła Mary z Dorcas, robiąc przy tym niesamowity raban. Obie śmiały się głośno i paplały o najświeższych, dopiero co usłyszanych ploteczkach.
- Evans, jak mogłaś? - po klasie potoczył się zbolały i rozhisteryzowany głos Pottera. 
Wywróciła oczami, ale nie umiała powstrzymać lekkiego, błąkającego się na jej ustach uśmiechu. Odwróciła się w jego stronę i z roziskrzonymi oczami obserwowała, jak przedziera się w jej kierunku, z niemałym trudem wymijając stanowiska i wypakowującą się resztę klasy.
- Jak mogłam, co? - odparła przesłodzonym głosem, kiedy znajdował się dokładnie przed nią.
- No wiesz? - praktycznie wymruczał, perfekcyjnie oddając zaskoczenie. Pochylił się nad nią, a ręce oparł na blacie po obu jej stronach, przysuwając twarz do jej twarzy, skracając dystans do niesamowicie niebezpiecznego. - Dlaczego nigdy nie zwracasz uwagi na to, co do ciebie mówię?
Lily przekręciła głowę i uniosła brew. I chociaż w tym momencie mogła zobaczyć jedynie jego orzechowe oczy i ten bezczelny, nadęty uśmieszek, to wyczuwała, że panująca w klasie cisza jest spowodowana tym iż niemalże każdy w tym pomieszczeniu patrzył dokładnie na ich dwójkę. Typowe, przeleciało jej przez głowę. W końcu odetchnęła ciężko i wyciągnęła dłoń, odsuwając go od siebie chociażby odrobinę.
- Być może dlatego, że w kółko słyszę to samo niesamowicie irytujące i nudne "bla, bla, bla"?
Uśmiech satysfakcji zagościł na jej ustach, kiedy klasa parsknęła śmiechem, a sam James Potter po raz kolejny dnia dzisiejszego pokrył się czerwienią. Ponadto co chwilę to otwierał, to znów zamykał usta, jakby szukał odpowiedniej riposty, ale ostatecznie się rozmyślał przed jej wypowiedzeniem.
- James, daj już spokój – westchnął Lupin z nutką irytacji, oddalając się na drugi koniec sali, aby zająć im miejsce. Black natomiast podszedł do Rogacza i poklepał go znacząco po ramieniu. Chłopak kiwnął głową na znak, że zrozumiał, po czym ponownie zwrócił się do Evansówny:
- Jeszcze trochę, a i tak dostanę to, czego tak bardzo chcę, Evans – szepnął do jej ucha tak, że jedynie ona mogła to usłyszeć. 
Nie wiedząc czemu, przeszedł ją dreszcz, a kiedy na chwilę wwiercił się w jej oczy, na policzkach poczuła rytujące i tak znajome ciepło. Musiał osiągnąć swój cel, gdyż uśmiechnął się z zadowoleniem i jeszcze bardziej pewny siebie, odwrócił się, aby usiąść z resztą Huncwotów.
- Dzień dobry, moi mili! - W tym momencie do klasy wparował profesor.
Lily odwróciła się przodem do katedry, usilnie starając się wyrównać oddech i opanować trzęsące się dłonie. Celowo ją zdenerwował i wyprowadził z równowagi - i to tylko po to, żeby ośmieszyła się na lekcji! Za żadne skarby nie da Potterowi tej satysfakcji. W końcu przywołała na usta uśmiech i kręcąc głową, skupiła się na słowach profesora.
- Dzisiaj zajmiemy się przygotowywaniem Felix Felicis. Kto mi powie, co to za eliksir?
Ledwo Slughorn dokończył pytanie, ręka Lily natychmiast wystrzeliła w powietrze. Jako jedna z niewielu przestudiowała to podczas wakacji.
- Słucham, panno Evans?
- Felix Felicis to wywar płynnego szczęścia. Jest barwy złota, a nad powierzchnię wyskakują wielkie krople. Póki działa, sprzyja osiąganiu sukcesów we wszystkich poczynaniach. 
- Bardzo dobrze, Lily! Piętnaście punktów dla Gryffindoru! - Uśmiechnął się. - Tak, Felix Felicis jest niesamowicie złożonym i niebezpiecznym wywarem...
- Chwila! - Potter aż zamrugał z wrażenia. Profesor spojrzał na niego ponaglająco, tak samo zresztą jak reszta klasy. - Czyli ten, kto go wypije... ma szczęście we wszystkim? W sensie - tu zamyślił się na chwilę - bierze łyk i wszystko, o czym marzył, tak po prostu mu się spełnia?
- Dokładnie tak, panie Potter. - Na ustach profesora pojawił się nikły uśmiech.
- Czyli jakbym go tak pił nieustannie, wygrywałbym wszystkie mecze, dostał się do reprezentacji... - Jego oczy rozszerzyły się i rozbłysły niesamowicie. Rudowłosa prychnęła z pogardą. - Co? - spytał zbity z tropu.
- To, że ten eliksir jest zakazany we wszystkich zorganizowanych współzawodnictwach, na przykład w zawodach sportowych lub podczas egzaminów. - Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego krytycznie. To jednak go nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko i posłał jej znaczące spojrzenie.
- Quidditch nie jest jedynym marzeniem, które chciałbym spełnić, Evans.
Zrozumiała aluzję, ale była na nią przygotowana.
- Biedactwo... O ile ta śmieszna piłeczka jest w zasięgu twoich rąk i bez eliksiru, o tyle, aby osiągnąć całą resztę twoich głupich i bezwartościowych marzeń, musiałbyś pić Felixa codziennie, a i tak nie wróżę powodzenia przy większości. Nie wspominając o tym, że i bez tego jesteś wystarczająco lekkomyślny i pewny siebie. Po co mamy narażać społeczność na większe niebezpieczeństwo i sprawiać kłopoty temu, kto przyniósłby zbawienie i doprowadził do twej śmierci?
- O czym ty mówisz? - prychnął wyraźnie zdenerwowany.
- O tym, że gdy zażywa się go za często, uderza do głowy, powodując groźną lekkomyślność i przesadne zaufanie do samego siebie, Potter, a w zbyt dużych dawkach działa jak silna trucizna - wtrącił Severus.
- Smarkerusie, Smarkerusie, Smarkerusie - zanucił Black, przestając bujać się na krześle i opadając z hukiem na posadzkę. Spojrzał na Snape'a z ironicznym, wyzywającym uśmiechem. - Kiedy wreszcie się nauczysz, że masz nie mówić i nie oddychać, kiedy nie zostaniesz poproszony?
- Koniec dyskusji! - do rozmowy wtrącił się wyraźnie zaniepokojony profesor, a w klasie zapanowała niemalże idealna cisza. - Lily i Severus otrzymują po dziesięć punktów, a pan Black traci ich całą dziesiątkę. Macie godzinę! Czas, start!
Posłała Huncwotom triumfujący uśmiech, po czym z zapałem otworzyła książkę na odpowiedniej stronie. Profesor miał rację. Nigdy przedtem nie widziała aż tak skomplikowanej receptury. Przeczytała na szybko listę składników i przeanalizowała zawartość swoich zapasów. Nabazgroliła na karce te brakujące, po czym przeczytała pierwszą ze wskazówek. Uśmiechnęła się szeroko i wypięła dumnie pierś. Wcale nie było tak skomplikowane, na jakie wyglądało! Chwilę później wracała do stolika z naręczem dodatkowych składników.

***

Eliksiry były jedynymi zajęciami w tym dniu. Ogólnie rzecz biorąc, szósty rok miał dużo więcej wolnego, niżeli samych zajęć. Wszyscy zacierali ręce i cieszyli się z możliwości słodkiego lenistwa. Wszyscy poza sceptycznie nastawioną Dorcas, która od samego rana próbowała im przetłumaczyć, że za tym musi stać coś innego. Usilnie wierzyła, że prowizoryczny czas wolny będzie momentem, w którym na szybko będą odrabiać zadane prace domowe, a i tak będzie im groziło zawalenie któregoś z przedmiotów.
Pomimo wszystko, korzystając z resztki pięknego i słonecznego dnia, dała się namówić na spacer po błoniach. Oczywiście zabrała ze sobą całe naręcze książek i już rozkładała się pod ich ulubionym drzewem w celu napisania chociażby wstępu do zadanego wypracowania na temat skutków w nadużyciu eliksiru Felix Felicis.
Lily ułożyła się wygodnie na trawie i przymknęła oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepłem i błogim spokojem. Tęskniła z tym jak za niczym innym. W domu wiecznie coś się działo. Ktoś przyjeżdżał, ktoś przychodził. Mama uwielbiała wieczorki poetyckie, więc często zapraszała kółko, do którego należała na po południowe herbatki. Tata natomiast lubił pić koniak z wujkiem Davidem, głośno rozmawiając o polityce. Ponadto ona sama nadal toczyła wojnę z Petunią, która momentami bywała uciążliwa i wręcz nie do zniesienia. Tutaj te wszystkie rzeczy przestawały mieć znaczenie. Oddawała się temu, co kochała najbardziej - magii.
Lily założyła ręce pod głowę i wsłuchała się w melodyjny śpiew ptaków rozchodzący się echem po błoniach. Dookoła panowała niesamowita cisza, a wszystko dlatego, że cała reszta nadal była na zajęciach. Słońce przygrzewało, a delikatny wiatr kołysał koronami pobliskich drzew i mącił taflę jeziora. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie zdanie, które w końcu wypłynęło z ust Mary:
- Wiesz, Lily, ty to jednak masz szczęście - mruknęła jakby lekko obrażona.
Rudowłosa otworzyła oczy i spojrzała na nią z ukosa. Dziewczyna siedziała tuż obok niej ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się w coś, czego ona sama nie mogła dostrzec. Dorcas przestała skrobać po pergaminie i również przyjrzała się przyjaciółce z uwagą i jakby lekkim niepokojem.
- Ja? - Lily roześmiała się perlistym śmiechem i podążyła wzrokiem za Mary. Kiedy jej zielone oczy napotkały grupkę siódmoklasistów, zrozumiała pretensjonalny i obrażony ton przyjaciółki. Pomimo iż Mary wdzięczyła się, śmiała i machała do największego przystojniaka, jakim był Frank, chłopak wyraźnie nie zwracał na nią uwagi. - Dlaczego tak sądzisz? – Ponownie odwróciła głowę w stronę Mary, całą siłą woli skupiając się na tym, aby nie roześmiać się znów.
- No wiesz! - prychnęła niczym rozjuszona kotka i przerwała przeszukiwanie swojej torby, aby posłać jej zniesmaczone spojrzenie. – Każda by chciała mieć takiego niczym niezrażonego adoratora jak James Potter - burknęła i powróciła do przetrząsania torebki.
- Mary! - Dorcas aż syknęła i prawie rozlała atrament.
Blondynka wzruszyła tylko ramionami, totalnie ignorując fakt, iż Lily aż usiadła z wrażenia. Zmarszczyła nos i uniosła brwi pytająco. Kiedy Mary pochwyciła w końcu buteleczkę perłowo-różowego lakieru i zaczęła malować paznokcie, nie wytrzymała i postanowiła się odezwać:
- Co masz na myśli? - zwęziła oczy i skrzyżowała ręce na piersi.
- Och, no nie wiem... Może na przykład to, że każda dziewczyna skrycie marzy o tym, by facet tak o nią zabiegał? – Powoli traciła cierpliwość.
Lily wymieniła znaczące spojrzenie z Dorcas, która zdawała się być przerażona zaistniałą sytuacją. Ogólnie rzecz ujmując, to wszystko byłoby niesamowicie zabawne. Mary niejednokrotnie miała podobne napady, zazwyczaj spowodowane tym, że aktualny obiekt jej westchnień wyraźnie ją ignorował, ale do tej pory nigdy nie mieszała do tego Jamesa.
- Mary, być może masz rację, ale nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo to jest uciążliwe i irytujące. - Uśmiechnęła się do przyjaciółki łagodnie.
- Czasami się zastanawiam, czy to, co mówisz jest tym, co tak naprawdę myślisz i czujesz, czy tylko próbujesz utrzymać pozory tego, co się między wami utworzyło przez te sześć lat – westchnęła, z niedowierzaniem kręcąc głową, zakręcając przy tym lakier i machając rękoma, aby szybciej wyschnął.
- O czym ty mówisz, na Merlina?! - Rudowłosa zdenerwowała się. - Ja mam serdecznie dosyć tego jego łażenia za mną! Mam dosyć tych banalnych zalotów i przede wszystkim tej jego natarczywości! Jest wszędzie tam, gdzie jestem ja. Ładuje mi się do łazienki, do dormitorium, łazi za mną krok w krok, powodując tym samym, że nie mam nawet odrobiny prywatności! Dosłownie we wszystko musi wtrącić ten swój kudłaty łeb! - Ze zdenerwowania aż się zatrzęsła.
- Rozumiemy, doskonale rozumiemy. Prawda, Mary? - Dorcas spojrzała znacząco na przyjaciółkę, ale ta zrobiła tylko wielkie oczy i prychnęła z politowaniem.
- Przestań udawać, Dorcas! Dzisiaj rano mówiłaś, że też masz tego dosyć.
- Mary! - pisnęła i posłała totalnie wmurowanej Lily przepraszające spojrzenie.
- Och, proszę cię! Przecież to nie jest żadną tajemnicą. Wszyscy mają tego dość.
- Dość czego?! - wydarła się, totalnie nie rozumiejąc i czując, jak emocje w niej buzują.
- Tego chorego... czegoś, co utworzyło się między wami!
- Utworzyło? I to jeszcze między nami? Przecież między mną a Potterem nigdy nic nie było, nie ma i nie będzie!
- Oczywiście, że nie - burknęła Mary, wprawiając Lily w jeszcze większe zdziwienie i wywołując u niej chwilowe zakłopotanie. - I nie rozumiem, co cię w tym momencie tak zdziwiło. Zachowujesz się jak zadufana w sobie kretynka. Każdy jego pomysł, nawet ten najbardziej wyszukany, bierzesz za atak i odsuwasz go od siebie od razu. A nie pomyślałaś, że chłopak nie wie, co ma robić? Każdy widzi jak on się stara i osobiście jestem pewna, że gdybyś pozwoliła mu działać, to by się zmienił! A tak - robi z siebie kretyna, bo nie ma już pomysłów na to, żebyś zwróciła na niego uwagę i wreszcie się do niego przekonała.
Na kilka długich sekund zapanowało milczenie. Dorcas patrzyła z niepokojem to na jedną, to na drugą, usilnie powstrzymując się od wtrącenia się do wymiany zdań. Doświadczenie nauczyło ją, że cokolwiek by się nie działo, w kwestii Jamesa Pottera najlepiej jest przytakiwać i przyznawać rację. Wszystko inne mogło się źle skończyć.
Słońce zaszło za szarawą chmurę i prawdopodobnie lada moment się rozpada. Spokojna do tej pory tafla jeziora coraz mocniej uderzała o łagodny brzeg, uwalniając swoje krople, które wzmożony wiatr porywał i roznosił na pobliską okolicę. Mary z Lily mierzyły się natomiast wzrokiem. Nawet nie zanotowała momentu, w którym obie podniosły się z ziemi. Każda z nich miała taką minę, jakby nie miała zamiaru odpuścić. Ewidentnie było widać, że w głowie każdej z nich toczy się walka i szukanie kolejnych argumentów. W końcu, z braku lepszego pomysłu, Lily zmrużyła oczy i cedząc słowa, wyszeptała:
- A ty co, jesteś jego adwokatem, że tak go bronisz? Zaczynam wątpić w to, czyją trzymasz stronę.
- Tu nie ma stron, Lily! - krzyknęła z niedowierzaniem. - Jestem twoją przyjaciółką i dobrze wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej, ale martwię się o ciebie i widzę, jak James się stara!
- I to cię najbardziej boli, prawda? - syknęła, nim zdążyła ugryźć się w język. - To, że on za mną lata, że wcale tego nie chcę, że tego nie doceniam, a on i tak to robi. A ty, taka fantastyczna, najlepsza i najpiękniejsza, starasz się ze wszystkich sił, a i tak każdy z tysiąca twoich adoratorów w końcu zaczyna mieć cię gdzieś!
- Na Merlina, Lily! - Dorcas rzuciła jej karcące spojrzenie i wreszcie odrzuciła książki na bok, gotowa do tego, aby rozdzielić przyjaciółki.
Mary wyprostowała się natomiast dumnie i wyciągnęła rękę, aby przytrzymać rozjuszoną Dorcas. Lily zagryzła wargę w poczuciu winy, ale nie miała zamiaru tego teraz pokazywać. Wiedziała, że przesadziła, ale słowo się rzekło i nie było odwrotu.
- Uważam, że powinnaś przemyśleć swoje zachowanie i podjąć jakąś decyzję. Nim kogoś naprawdę zranisz, Lily - stwierdziła Mary stanowczym i opanowanym głosem.
- Pozwól, że sama zadecyduję o tym, co będzie najlepsze w całej tej sytuacji! - Odwróciła się na pięcie i pochwyciła leżącą na ziemi torbę. - A skoro tak bardzo podoba ci się to, co robi Potter, to może użyjesz tego całego swojego cholernego uroku i sprawisz, że wreszcie się ode mnie odczepi, a zainteresuje tobą?! - warknęła kompletnie wyprowadzona z równowagi, ruszając przed siebie. 
W głowie jej huczało od natłoku szalejących myśli. Nie spodziewała się tego, że jej najlepsze przyjaciółki staną po stronie tego cholernego kretyna! I dlaczego właśnie teraz, po tych wszystkich latach wałkowania tego tematu i przerabianiu tych wszystkich kompromitujących i niesamowicie irytujących sytuacji?
Pochłonięta własnymi myślami nie skupiała się zbytnio nad tym, gdzie i jak idzie. Pruła przed siebie niczym piorun, rozgarniając na boki uczniów, którzy właśnie skończyli zajęcia. W pewnym momencie nie zareagowała dostatecznie szybko i nim wyciągnęła rękę, by odepchnąć zbliżającego się trzecioroczniaka, potknęła się o jedną z jego nóg. Zachwiała się niebezpiecznie, a chwilę później poczuła totalną bezwładność, która ciągnęła ją w dół. Zacisnęła powieki i pisnęła odrobinę przerażona, kiedy czyjeś silne ramiona pochwyciły ją pewnie i stanowczo, i przygarnęły do siebie. Odetchnęła z ulgą.
- Wreszcie po tylu latach doczekałem się momentu, kiedy wpadasz mi w ramiona - usłyszała pogodny i jakby lekko rozczulony głos. Jęknęła przerażona i niemalże natychmiast wyplątała się z jego uścisku, wygładzając nerwowo szatę. - Ponawiam więc propozycję - umówisz się ze mną, Evans? -  zapytał, niewinnie się uśmiechając.
- Oczywiście, kiedy tylko zechcesz – stwierdziła, wywracając oczami i biorąc głębszy oddech. Spojrzał na nią zaskoczony, więc zgromiła go wzrokiem i dodała: - A następnie wyjdę za ciebie i urodzę dwójkę bachorów, które będą tak samo obrzydliwie zarozumiałe i zapatrzone w siebie jak ty! Marzę o tym! - krzyknęła, wyraźnie tracąc panowanie nad sobą. 
Widząc jego zbolałą i nic nierozumiejącą minę, warknęła poirytowana i chciała go wyminąć, ale załapał ją za nadgarstek i przyciągnął z powrotem do siebie.
- Lily, daj spokój, co cię ugryzło?
- Gówno cię to obchodzi, Potter! Nie twoja sprawa! - warknęła, wyszarpując rękę. Zrobiła dwa kroki, po czym zawróciła i gromiąc go wzrokiem, totalnie tracąc panowanie nad sobą, wykrzyczała: - Chociaż nie, to ewidentnie twoja sprawa! Nie mam zielonego pojęcia, co w tobie widzą te wszystkie żałosne i puste idiotki! Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego mając tak szeroki wachlarz możliwości i takie nieskończone zasoby w przebieraniu, nadal latasz właśnie za mną, ale skończ wreszcie! Zrozum, że randka z tobą jest ostatnią rzeczą, o jakiej w tym momencie marzę! Ostatnią rzeczą, której kiedykolwiek będę chciała!
Tamując łzy wściekłości i pogłębiając oddech, odwróciła się na pięcie i pobiegła w kierunku klatki schodowej.
- Lily... Na Merlina, Lily! - krzyknął za nią, ale go zignorowała. Jak zawsze zresztą. - A niech to szlag! - wydarł się.
Wsadził ręce do kieszeni i powłócząc nogami, ruszył do Wielkiej Sali.

***

Zimny podmuch wiatru zakołysał kotarami, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej plecach. Nie spała już ładnych kilkanaście minut. Bezwiednie wpatrywała się w okno, po którym kolejne krople deszczu rozpoczęły gonitwę. Niebo pokryte było licznymi, szarymi chmurami, a skryte za nimi słońce nawet nie próbowało znaleźć choćby odrobiny przestrzeni, żeby przebić się ze swoimi promieniami.
Lily westchnęła ciężko i przewróciła się na drugi bok, obserwując teraz wciąż spokojnie śpiące przyjaciółki. Kątem oka spojrzała również na zegarek, który w brutalny sposób poinformował ją, iż do śniadania zostały okrągłe dwie godziny. Zrezygnowana, przewróciła się na plecy i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w sufit. W głowie miała totalną pustkę. Pozwoliła myślom swobodnie błądzić wokół czegoś i niczego. Tworzyć obrazy, a z nich mozaiki. Nie skupiała się na niczym konkretnym, chciała tylko doczekać do śniadania, a następnie udać się na lekcję. Ot tak, po prostu, żeby móc wreszcie zająć się czymś konkretnym.
Kiedy ciało zaczęło jej drętwieć, podniosła się zrezygnowana i udała do łazienki. Miała nadzieję, że ciepły, orzeźwiający prysznic przyniesie jej ulgę, ale nic takiego się nie stało. Przyniósł wręcz odwrotny skutek - zamiast fantastycznego humoru, sprowadził wyrzuty sumienia i palące poczucie winy.
Odrobinę zniesmaczona, ubrała się i zeszła do opustoszałego pokoju wspólnego. Nieśpiesznie zebrała swoje rzeczy i powolnym krokiem udała się do Wielkiej Sali z nadzieją, że skrzaty podadzą jej śniadanie oraz nie będzie tam jeszcze nikogo, poza nią. Mimowolnie zaczęła rozmyślać o wczorajszej sytuacji. Wiedziała, że zareagowała zbyt emocjonalnie, ale nie umiała sobie wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Nie potrafiła też zrozumieć, czemu przez tyle lat obie dziewczyny skrywały przed nią rosnące z dnia na dzień zażenowanie i zniesmaczenie tym, co działo się pomiędzy nią a Jamesem. Owszem, Dorcas nie powiedziała zbyt wiele, ale Lily doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Mary wypowiadała się także w jej imieniu. Wiedziała, że przyjaciółki chcą dla niej jak najlepiej. Może więc powinna dopuścić do siebie to, co powtarzają jej już jakiś czas?
Temat Pottera nie był bowiem nowością w ich życiu. Pojawiał się i znikał regularnie, przybierając wszelkiego rodzaju najdziwniejsze formy. Był moment, że zarówno Mary, jak i Dorcas uwielbiały ową grupkę rozrabiaków. Ba! Lily sama spędzała z nimi czas. Dopóki Jamesowi nie odbiło i nie zaczął się zachowywać jak skończony dupek. Wkrótce po tym, jak uznały ich za totalnych kretynów, ochrzcili się Huncwotami, a ich myślą przewodnią stało się robienie jak największej liczby kawałów. Kiedy Potter dostał się do drużyny quidditcha, w jego życiu zaczęły pojawiać się również całe tabuny dziewcząt pragnących zostać tą jedną jedyną. Nikt nie zaprzeczy, nawet Lily Evans, że miał w czym wybierać. W gronie zainteresowanych pojawiły się nie tylko młodsze, ale również i starsze koleżanki. Wkrótce wianuszek dziewcząt rozprzestrzenił się na domy Ravenclawu i Hufflepuffu, a z każdą kolejną Potter stał się coraz bardziej napuszony i coraz bardziej zapatrzony w siebie. Podobną popularnością cieszył się również najlepszy przyjaciel Jamesa, Syriusz. Obaj panowie podnosili sobie ego nawzajem, aż urosło do rozmiarów pokaźnego domku Hagrida i najwyraźniej nie mieli zamiaru przestać. Będąc na piątym roku, żyli w przekonaniu, że nie ma dziewczyny w zamku, która nie uległaby ich urokowi. Byli pewni, że wystarczy kiwnąć palcem, a dana piękność przyjdzie do nich sama. Tak też z reguły się działo. Trwali w tej sielance kolejnych kilka miesięcy, ale o ile Black coraz bardziej się w to zagłębiał, o tyle Pottera zaczynało to nudzić. Uwielbiał wyzwania, a takim niewątpliwie była Lily Evans, jedyna dziewczyna w caluteńkim zamku, która nie uległa najprzystojniejszemu i najlepszemu graczowi w dziejach historii Hogwartu. Jego zaloty nie rozpoczęły się w piątej klasie. Wybrał ją sobie już w trzeciej klasie. Regularnie powtarzali utarte schematy, co chwila poszerzając to o kolejną wyszukaną ripostę. I chociaż jego natarczywość wzrosła dopiero w ciągu ostatniego roku, wiedziała, że lada moment ponownie się znudzi i zajmie inną, do tej pory niezdobytą dziewczyną.
Lily Evans zdawała sobie bowiem sprawę z tego i powinny to również wiedzieć jej przyjaciółki, że w tym wszystkim wcale nie chodziło o nią. No, może trochę chodziło, ale nie w takim sensie jak Dorcas z Mary myślały lub też chciały, aby chodziło. James Potter próbował tylko udowodnić, że zawsze dostaje to, czego chce. Czy nie to właśnie powiedział wczoraj podczas eliksirów? Co prawda moment zainteresowania jej skromną osobą trwał znacznie dłużej niż zazwyczaj i był odrobinę bardziej wyszukany, ale nie miała zamiaru być zabawką w jego rękach. Widziała to setki, a może nawet tysiące razy. Każdy jeden przypadek kończył się tak samo - w momencie największego znudzenia dziewczyna lądowała w kącie ze złamanym sercem.
- Cześć - usłyszała nieśmiały głos tuż nad sobą i aż podskoczyła na ławce. Zamrugała kilkakrotnie i uniosła głowę w górę, na moment przerywając dłubanie widelcem w swojej owsiance. - Wszystko w porządku?
Tuż nad nią stał Potter. Po chwili namysłu i wyraźnej konsternacji opadł na wolnym miejscu tuż obok niej i przysunął w swoją stronę talerz z dyniowymi pasztecikami.
Reszta Huncwotów usiadła po drugiej stronie stołu. Rzuciła im krótkie, badawcze spojrzenie, ale nie potrafiła niczego wyczytać z wyrazu ich twarzy.
- Wow - westchnęła z uznaniem i odsunęła od siebie nietkniętą owsiankę. - Muszę przyznać, że jesteś w tym coraz lepszy. - Usiadła na ławce okrakiem, odwracając się twarzą w jego stronę i świdrując go spojrzeniem. Po jego rozszerzonych tęczówkach i uniesionych brwiach zrozumiała, że nie ma pojęcia, o czym mówi. - No wiesz, prawie uwierzyłam, że naprawdę cię to obchodzi, Potter.
Nie odpowiedział od razu. Chwilę wpatrywał się w stojące przed nim paszteciki, a na jego ustach pojawił się najszczerszy uśmiech, jaki do tej pory u niego widziała. Niemniej jednak, dostrzegła w nim również całą masę ironii oraz rezygnacji. W końcu usiadł dokładnie w taki sam sposób jak ona, a oczami odnalazł jej. W orzechowych tęczówkach czaiło się wyzwanie i jakby determinacja wymieszana z rezygnacją. Najdziwniejsze połączenie świata.
- Wiesz, Lily, może to najwyższa pora, abyś wreszcie uwierzyła, że naprawdę mnie to obchodzi. - Przekrzywił głowę i na chwilę zacisnął usta, po czym kontynuował: - A może raczej moment, w którym na serio powinno przestać mnie to obchodzić.
Na chwilę zapanowało niezręczne milczenie. James wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem do swoich pasztecików, ale najwyraźniej on też stracił apetyt, bo odsunął od siebie talerz z wyraźną irytacją. Lily wyczuła natomiast czyjeś przenikliwe spojrzenie. Czując narastający gniew, odwróciła głowę w tamtą stronę napotykając szare tęczówki należące do Syriusza. Black przez chwilę przyglądał jej się uważnie, po czym, wciąż nie odrywając od niej wzroku, zagadnął wesoło:
- Stawiam galeona, że nasz kochany Rogacz oberwie dzisiaj szlaban od szanownej profesor McGonagall! - Wyjął z kieszeni złotą monetę i, odwracając wzrok od Lily, położył ją na drewnianym stole.
- Jak ja, to i ty, Łapo – westchnął James, siląc się na beztroski ton.
- Mmm, a później to ja dostaję od niej pogadankę na temat waszego zachowania – stwierdził z żalem Lupin.
- Luniaczku, chyba nie myślałeś, że przyjaźń z nami jest bezpodstawna i nie niesie za sobą żadnych korzyści? - odparł z pełną buzią Black, na co Potter wybuchnął śmiechem.
- A co wam tak wesoło? - Tuż obok Blacka opadła Mary, wyraźnie ignorując natarczywe spojrzenie Lily i niemalże natychmiast przyłączając się do wesołej pogawędki z Huncwotami.
Tuż obok Evansówny opadła Dorcas. Spojrzała na przyjaciółkę z lekkim niepokojem i chrząknęła porozumiewawczo.
- Lily… - zaczęła szeptem tak, żeby reszta jej nie usłyszała, ale Evans nie pozwoliła jej dokończyć.
Pokręciła głową z rezygnacją i podniosła się z miejsca, w pośpiechu chwytając swoją torbę. Nie miała najmniejszej ochoty wałkować i rozprawiać na temat wydarzeń poprzedniego wieczoru. Powolnym krokiem udała się pod klasę transmutacji, gdzie opadła na podłogę i odchylając głowę do tyłu, przymyknęła powieki. W jej głowie niczym echo pobrzmiewały słowa, które wypowiedział James. Może faktycznie zaczynają przesadzać? Już dawno powinna była dostrzec, że nie tylko jej przyjaciółki mają dosyć tych wszystkich kłótni. Działali sobie na nerwy blisko sześć lat i chyba właśnie nadeszła pora, żeby porzucić te wszystkie złośliwości i kąśliwe uwagi. Zaprzestać szukania podtekstów i zaczepek w każdym zdaniu. I przede wszystkim zapomnieć to, co było, i spróbować żyć... nienaturalnie. Mary miała rację - coś się między nimi utworzyło i czymkolwiek to nie było i jakkolwiek by tego nie nazwali, to owe coś miało swój urok. I żeby było śmieszniej, to właśnie tym czymś były te przepychanki. To dogryzanie i owe złośliwości, bez których prawdopodobnie nie potrafiła już sobie wyobrazić Hogwartu.
W jej głowie krok po kroku zaczęły przetaczać się obrazy, kiedy to James usilnie próbował się z nią umówić. Uciekał się do najróżniejszych sposobów i najdziwniejszych pomysłów, a ona za każdym razem mówiła nie. Nawet jeżeli naprawdę osiągnął swój cel i sprawił, że była pod ogromnym wrażeniem. Mimowolnie się uśmiechnęła i podniosła z podłogi, kiedy zadźwięczał dzwonek. Weszła do klasy i opadła na zazwyczaj zajmowane miejsce. Chwilę później do pomieszczenia wkroczyła reszta uczniów. Miejsca po obu jej stronach zajęły Dorcas z Mary, a tuż za nimi standardowo zasiedli Black, Potter i Lupin. Peter, jako lekki wyrzutek, wylądował w ławce gdzieś na początku sali. Odrobinę wbrew sobie, odwróciła głowę i spojrzała na rzucającego papierkiem Jamesa. Kiedy wyczuł jej wzrok, przestał się uśmiechać i odwzajemnił spojrzenie. Przygryzła wargę. Czy to właśnie nie przypadkiem te wszystkie odmowy przyczyniły się do tego, że za każdym razem stawał się coraz bardziej namolny, złośliwy i natarczywy?
Tym razem swój wzrok skierowała w stronę Mary. Dziewczyna, podobnie jak James, wyczuła jego natarczywość i po chwili odwróciła się w kierunku przyjaciółki ze znudzeniem w oczach. Wyszeptała ciche przepraszam i wyciągnęła dłoń w jej stronę. Mary zawahała się przez chwilę, po czym wychyliła się z ławki i przytuliła do niej mocno.
- Lily - usłyszała cichy szept z lewej strony. Odwróciła się do Dorcas z szerokim uśmiechem, przykładając palec do ust. Meadowes wzruszyła jedynie ramionami i rozpoczęła najwyraźniej długo przygotowywany wywód: - Jesteśmy przyjaciółkami, a jeżeli dobrze pamiętam, to główną zasadą w przyjaźni jest szczerość - stwierdziła buntowniczo.
- Tak, wiem, ale…
- Nie, Lily, posłuchaj!
- Panno Meadowes! Proszę o spokój! Pogaduchy urządzicie sobie po lekcji! – przerwała jej profesor McGonagall. 
Dorcas zacisnęła usta i odczekała, aż nauczycielka ponownie powróci do tłumaczenia formuły zaklęcia i wznowiła swój wywód:
- Wiemy, że ty i Potter to delikatna sprawa, ale naszym skromnym zdaniem oboje już przesadzacie. Dostałaś jakiejś obsesji, przeszkadza ci nawet to, że on siedzi z nami w pokoju wspólnym! Wystarczy, że pojawi się na horyzoncie, a ty już dostajesz białej gorączki! Czy to jest normalne zachowanie? Nie sądzę. Już pięcioletnie czarownice zachowują się lepiej od ciebie. Wrzeszczysz na niego z byle powodu, a i na nas zdarza ci się wyładowywać swoją złość. Jesteśmy przyjaciółkami i tylko dlatego tolerujemy twoje zachowanie, ale męczysz nim siebie, nas i Pottera.
Uśmiechnęłam się pod nosem i ścisnęłam delikatnie jej dłoń.
- Wiem.
- Nie, Lily, przestań... - Najprawdopodobniej dotarł do niej sens wypowiedzianych przez Lily słów, bo wytrzeszczyła oczy i spojrzała na przyjaciółkę podejrzliwie.
Lily wzruszyła jedynie ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco - nic lepszego nie przychodziło jej teraz do głowy. Kątem oka dostrzegła również, że James wpatruje się w nią z dziwnym uśmiechem. Mało myśląc, odwróciła się w jego stronę. Po raz kolejny tego dnia zielone tęczówki napotkały orzechowe i po raz kolejny u właścicielki zielonych nastąpiła dziwna reakcja. Nie to, że serce przyspieszyło, a w brzuchu poczuła motylki. Nie, było to raczej irytujące ciepło na policzkach i niemożność złapania oddechu. Skrzywiła się nieznacznie i już miała coś do niego szepnąć, kiedy na ziemię sprowadził ją wyraźnie zdenerwowany głos McGonagall:
- Panno Evans, panie Potter! Mam dość waszego przeszkadzania! Uprzedzałam raz i więcej nie będę! - Zacisnęła usta w wąską linię. - Szlaban!
Lily wybałuszyła oczy i rozszerzyła usta w niemym zdziwieniu. Jaki szlaban? I jakie uprzedzałam? Przecież ona trzymała upomnienie tylko raz i to w trzeciej klasie!
- Ale, pani profesor… – zaczęła nieśmiało.
- Nie ma żadnego „ale”, panno Evans. Punkt dwudziesta widzę was w moim gabinecie.
- Świetnie - mruknęła niezadowolona i opadła z rezygnacją na krzesło, nie omieszkując przy tym zgromić wzrokiem Pottera.

***

Prosto po kolacji udała się do pokoju wspólnego, gdzie zaszyła się w kącie tuż przy kominku. Było to najbardziej pożądane miejsce w całym pokoju wspólnym, a od blisko trzech lat przypisane jako własność Huncwotów. Co roku zdarzały się osoby, które porywały się z motyką na słońce i próbowały odebrać ową przynależność. Nikt jednak do tej pory nie zrobił tego dość skutecznie. Nikt poza nią. Siadała tu zazwyczaj wtedy, kiedy ilość przyniesionych książek nie mieściła się na żadnym innym stoliku, a ten przy komiku był największy i zarazem najbardziej pojemny. Wówczas żadnemu z Huncwotów fakt ten aż tak bardzo nie przeszkadzał. Prawie żadnemu.
Pomiędzy nią a Huncwotami zaistniała cicha, nigdy nie ustalona i nigdy nie wypowiedziana umowa - ona nie przeszkadzała im, oni nie przeszkadzali jej. I chociaż mogli przebywać w tym samym miejscu i o tej samej porze, żadne z nich nie zdradziło nawet w najmniejszym geście, iż wie o istnieniu tego drugiego. To właśnie najbardziej pasowało młodej Evansównie. Nie, wcale nie chodziło w tym o to, że oni milczeli, patrząc w płomienie, a ona przewracała kolejne stronice potężnych ksiąg. Wręcz przeciwnie. Wszystko toczyło się swoim standardowym i naturalnym torem. Huncwoci knuli najdziksze i najbardziej wyszukane spiski, a ona, skupiając się na kolejnych literkach, udawała, że tego nie słyszy. Ponadto nie miała prawa później wykorzystać poznanej ukradkiem wiedzy przeciwko nim. Stała się po prostu kolejnym Remusem Lupinem, ale dopóki miała święty spokój - mogło jej to nawet odpowiadać.
Postawiła ostatnią kropkę i odłożywszy pióro, rozpoczęła analizę spisanego przez siebie tekstu. Nigdy nie było tak, że nie popełniła jakiegoś durnego błędu. Odkąd na pierwszym roku oddała nabazgrane na szybko i nieprzeczytane przez siebie wypracowanie, za które otrzymała naganę, nigdy więcej nie popełniła podobnego błędu. Musiała też sprawdzić, czy jest wystarczająco "za mądrze" napisane, aby James Potter nie potrafił go odpisać.
- Evans, mam nadzieję, że pamiętasz o naszym wspólnym szlabanie? – Na sąsiadujący fotel opadł Potter, a widząc, że właśnie skończyła, skorzystał z okazji.
- Wiesz, gdyby nie fakt, że w precyzyjny sposób za każdym razem podkreślasz słowo "szlaban", byłabym skłonna uwierzyć, iż myślisz, że to randka - westchnęła, zwijając pergamin i chowając go do torby. 
- Wieczór sam na sam to tak jak randka – stwierdził z uśmiechem i schylił się po dopiero co schowane wypracowanie.
Uśmiechnęła się sama do siebie i wywróciła oczami. Nie, nie starała się oponować, wyrywać pracy domowej i krzyczeć, że da mu szlaban - to wszystko już przerabiali i na przestrzeni lat zrozumiała, że najlepszym sposobem na odpisywanie jest...
- Ugh! Znów się wymądrzasz! - jęknął i rzucił krótkie spojrzenie w stronę Lupina. Wychylił się nawet odrobinę, aby przeczytać pierwsze trzy zdania, po czym uśmiechnął się z triumfem i odrzucił jej skradziony pergamin. - Lunio jest lepszy, dzięki.
Posłała mu wymuszony uśmiech i schyliła się po kolejną książkę. Ułożyła się wygodniej na kanapie i otworzyła na zaznaczonej stronie.
- Swoją drogą, Potter, zdajesz sobie sprawę z tego, że przebywanie z dziewczyną w jednym pomieszczeniu, sam na sam, to w rzeczywistości nie randka? – wtrąciła, kiedy cisza zaczęła być niesamowicie irytująca i nim zdążyła ugryźć się w język.
- A to jest takie ważne, ponieważ...? - Spojrzał na nią z ukosa.
- Bo to oznacza, że musisz zredukować liczbę na swojej rekordowej tablicy o ładnych kilka setek - odcięła się z uśmiechem i przewróciła stronicę. - I czy właśnie to nie spowoduje, iż Black ponownie znajdzie się na pierwszej pozycji w waszym rankingu?
- Nie - wyprostował się dumnie i posłał jej oczko. Uniosła pytająco brwi. - Szlaban z tobą jest tak wysoko punktowany, że choćby Black umówił się z całym Gryffindorem i połową Ravenclawu, to nie uda mu się mnie wyprzedzić.
Przestała się uśmiechać i lekko obrażona powróciła do lektury.
- A jeżeli dorzucimy do tego także Hufflepuff? - usłyszeli, a na drugi fotel opadł Black, patrząc na nich z kpiącym uśmiechem.
- Ponoć jesteś tak cienki, że nawet cały zamek nie załatwi sprawy - rzuciła kąśliwie Evans, nawet na niego nie spojrzawszy.
W tym momencie w pokoju wspólnym rozbrzmiał gromki śmiech. James podniósł się z fotela, szukając jego źródła, a zaraz za nim podążył Remus. Lily uniosła jedynie głowę, coraz bardziej zniesmaczona. Przemierzając wzrokiem po pomieszczeniu, chcąc nie chcąc, natknęła się na szare oczy Syriusza. Chłopak przyglądał jej się z wyraźną irytacją. Prychnęła i wywróciła oczami.
- Cały zamek nie, ale szlaban z tobą wyrówna rachunek.
I podniósł się z fotela, aby dołączyć do przyjaciół.
Zacisnęła zęby. Poczuła się tak, jakby ją spoliczkował. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Chociaż z drugiej strony Syriusz pochodził od Blacków. Nie był w stanie wyprzeć się tego, iż płynęła w nim tak samo paskudna, szlachecka krew, która płynęła w Narcyzie czy Bellatrix. Mógł udawać, że porzucił rodzinę, że się jej wyparł, ale nigdy, przenigdy rodzina nie wyprze się jego. Teoretycznie, rzecz jasna. Wieść o jego ucieczce z domu i wydziedziczeniu z głośnym hukiem obleciała Hogwart. Nie było chyba osoby, która nie znałaby najbardziej pikantnych szczegółów owego incydentu, a postarały się o to właśnie siostry Black. Pomimo wszystko, postawa Syriusza miała w sobie całą masę czystokrwistych cech, które obserwował przez prawie całe swoje życie i których, chcąc nie chcąc, w pewnym stopniu nabrał i pozbyć się nie umiał.
Wzięła głębszy oddech i spojrzała na zegar. Miała piętnaście minut na dotarcie do gabinetu wicedyrektorki. Wiedząc, jak nauczycielka nienawidzi spóźnialskich, podniosła się z kanapy i ruszyła do dziury pod portretem.
- Ej, Evans! - usłyszała pogodny, lekko zawadiacki głos.
- Czego chcesz, Potter? - Uśmiechnęła się, nawet na niego nie spojrzawszy.
- Nie poczekasz na mnie?
Tym pytaniem zmusił ją, by w końcu na niego spojrzała. Uśmiechnęła się lekko i mógłby przysiąc, że przez chwilę rozważała propozycję i istniejące możliwości. W końcu jednak przygryzła wargę, pokręciła głową i odwróciła się do przejścia, rzucając krótkie:
- Nie.
- Dlaczego? - Przez chwilę udawał obrażonego, ale niemalże natychmiast wyrównał z nią krok. - Przecież oboje zarobiliśmy ten szlaban, prawda? Nie możemy wobec tego iść razem?
- To ty go zarobiłeś. Dla nas obojga. Więc z łaski swojej zawróć tę swoją rozczochraną, nadętą głowę i zrób mi tą przyjemność idąc inną drogą, dobrze?
- Będę taki kochany jak ty i również powiem nie – wyszczerzył zęby.
- Pięknie! – jęknęła. – Mało, że mam przez ciebie szlaban, to jeszcze mam z tobą na niego iść? Za co?! - Uniosła oczy ku górze, jakby to tam kierowała swoje pytanie.
- Jak zawsze pesymistka. Kochanie, mamy taki piękny wieczór. Znajdź jakiś pozytyw, chociaż jeden!
Rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
- Jeden! No chyba tyle możesz dla mnie zrobić? – Spojrzał na nią wyczekująco, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi, jęknął, wywołując u niej praktycznie niezauważalny uśmiech. – Tak ładnie proszę.
- No dobra - westchnęła w końcu zrezygnowana.
- No! – krzyknął uradowany – Więc?
- To jest pierwszy i ostatni mój szlaban. A zwłaszcza z tobą.
- No wiesz?
- Tak, wiem. Nawet jestem tego pewna, Potter! - Uśmiechnęła się słodko i przelazła przez drzwi do gabinetu wicedyrektorki.
- Pięć minut spóźnienia – stwierdziła surowo profesor McGonagall.
- Przepraszamy, pani profesor.
- Oczywiście, panie Potter. Przejdźmy do Izby Pamięci.
- Do Izby Pamięci? – Uniosła w zdziwieniu brwi. – Ale, pani profesor, dlaczego właśnie tam?
- Będziecie czyścić puchary, panno Evans – odpowiedziała lekko zaskoczona tym jakże banalnym pytaniem.
- Puchary? Ale… wszystkie?
- Tak, a zwłaszcza te, które dotyczą quidditcha. Pan Filch prosił, aby mu w tym pomóc. Ale nie rozumiem, dlaczego u ciebie takie zdziwienie, panno Evans.
- Bo ja… och… - jęknęła.
- Myślę, że znacie zasady - czyścicie bez użycia czarów, a ja przyjdę po was, kiedy uznam, że skończyliście.
Oboje kiwnęli głowami.
- Puchary? Quidditch? Nie mogliśmy trafić lepiej! – zawołał uradowany Potter.
- I do tego twoje towarzystwo. Racja, lepiej już być nie może – prychnęła z ironią.
- I znów ten pesymizm – westchnął Potter z rezygnacją, podnosząc jedną ze szmatek, które leżały w kącie. – O, popatrz! Nigdy nie sądziłem, że zobaczę tu puchar mojego poprzednika… O! A tu jest nagroda dla poprzedniego kapitana za świetne prowadzenie drużyny! Też będę taki mieć!
- Ta, szkoda, że nie ma tutaj pucharów dla najbardziej napuszonych kretynów. Wtedy na pewno nie jeden byłby twój. A teraz weź się do roboty, Potter! Nie mam zamiaru wszystkiego odwalić za ciebie!
- Dobra, już dobra. I po co się tak wściekasz? – spytał lekko poirytowany i zaczął czyścić jeden z pucharów. – Wiesz, mam nadzieję, że kiedyś będę grał w reprezentacji. Bardzo bym chciał, żeby…
Cztery godziny później miała już tego serdecznie dosyć. Ledwo trzymała się na nogach, a w brzuchu niemiłosiernie jej burczało. Nie wspominając o tym, że była pewna, iż lada moment oszaleje. Głowa ją bolała od nazwisk, dat i tych wszystkich śmiesznych nazw sztuczek i trików, które są dozwolone, jak i zakazane podczas gry. Była niemalże pewna, że poznała całą historię quidditcha, jego założycieli, wynalazców, kanciarzy i największe gwiazdy. Siedziała właśnie na podłodze, z głową opartą o jedną z gablotek i przyglądała się, jak James czyści jeden z pucharów. Wkładał w to tyle serca i czułości, że gdyby nie buzujące w niej zdenerwowanie, na pewno miałaby powód do żartów. Aktualnie, mając po dziurki w nosie pasty do czyszczenia, Pottera i tego piekielnego pomieszczenia, miętoliła w dłoniach ścierkę, planując w głowie najlepszy sposób na zabójstwo. W momencie, kiedy jej cierpliwość dotarła do punktu kryzysowego, przybyła profesor McGonagall.
- Panno Evans, panie Potter, proszę się udać do pokoju wspólnego. Na dzisiaj koniec szlabanu. Macie się jednak stawić tutaj jutro o tej samej godzinie.
- Oczywiście, pani profesor – odpowiedział natychmiast Potter, szczerząc zęby.
- Jutro? - jęknęła, patrząc prosząco w stronę nauczycielki.
- Tak, panno Evans. Wyraźnie zaznaczyłam, że macie wyczyścić wszystko, a zrobiliście niewiele ponad połowę.
- A czy ja mogłabym… No… Dostać inny szlaban? To znaczy, taki bez Pottera? – zapytała błagalnie, skrajnie wyczerpana.
- Panno Evans, to ja wybieram formę szlabanu. Jak mniemam, nie możesz znieść towarzystwa pana Pottera? Doskonale cię rozumiem.
- Dziękuję za komplement, pani profesor – wtrącił Potter zadowolony. 
Mina mu jednak zrzedła, gdy zobaczył wzrok profesor McGonagall.
- Jednakże – ciągnęła dalej, patrząc to na nią, to na Pottera, jakby z lekkim niedowierzaniem – następnym razem, zanim ponownie zaczniesz przeszkadzać, poważnie się nad tym zastanowisz, wiedząc, jakie mogą być tego skutki. Myślę więc, że jest to najlepsza kara dla ciebie. A teraz proszę już iść – dodała surowo.
Westchnęła i niezadowolona ruszyła w stronę wieży, pogrążając się we własnych myślach i starając się totalnie ignorować maszerującego obok Jamesa. O swojej obecności przypomniał jednak bardzo szybko.
- Co taka smutna? Zawsze mogliśmy trafić gorzej! Wyobrażasz sobie przepisywanie tych wszystkich kart dla Filcha? Przecież ja sam mam osobną szufladkę! To dopiero koszmar! Albo patroszenie tych wszystkich świństw dla Slughorna... - Wzdrygnął się.
- Zamknij się, Potter! – To było kroplą goryczy, która przelała czarę. Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie mam ochoty tego słuchać! Mogłabym przepisywać, patroszyć, a nawet czyścić nocniki! Mogłabym robić wszystko! Dosłownie wszystko, rozumiesz?! Byleby tylko z dala od ciebie!
- Coś ty się tak na mnie uparła?! – On też nie wytrzymał. – Będziemy się tak wiecznie do siebie odzywać czy wreszcie dorośniesz? Próbuję normalnie z tobą porozmawiać, a ty wiecznie tylko zamknij się i spadaj!
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i na chwilę wybuchnęła głośnym, ironicznym śmiechem. Czyż nie to samo starała się robić przez cały dzisiejszy dzień?
- A więc to ja jestem dzieckiem? To ja mam dorosnąć? Ja? Żartujesz sobie? – wyszeptała w końcu. – A kto chodzi po korytarzu i miota zaklęciami? Kto robi te wszystkie kawały? Kto jest tak nadęty? Ty, Potter! A to ja mam dorosnąć!
- Wiecznie wypominasz mi tylko te same wybryki. Wiecznie tylko słyszę, jaki to jestem nadęty, jaki żałosny, bo hałasuję. I wiecznie tylko słyszę o tym Smarkerusie! A tak naprawdę, co ty o mnie wiesz? Nic! A może gdybyś tylko spróbowała, to dowiedziałabyś się czegoś więcej? Nie jestem tylko tym nadętym palantem, który bez powodu dokucza Snape’owi. Nie jestem aż takim kretynem, za jakiego mnie uważasz! A tak poza tym, to kiedy ostatni raz widziałaś mnie w akcji?  Tak poza tym, to ciekaw jestem, czy jesteś w stanie wymyślić inny powód, aby się na mnie drzeć!
- Ja… - urwała, myśląc gorączkowo, totalnie wytrącona z równowagi. 
Pierwszy raz w życiu James tak zareagował na jej atak. Do tej pory odgryzał się jakąś iście piekielną ripostą, po czym dawał jej spokój na kolejnych kilkanaście tygodni. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie. Szybka analiza zadanych pytań doprowadziła ją do kluczowych wniosków. Już dawno nie figurował jako przyczyna poważnego przewinienia. Nie była również świadkiem napaści na Snape'a, ale czy to oznaczało, że w ogóle tego nie robi? No i w dodatku znajdowali się w szkole raptem kilka dni!
- Nie jesteś w stanie zarzucić mi nic innego, prawda, Lily? – Widocznie poprawnie odczytał jej milczenie. – I nie mogę uwierzyć, że obrażasz mnie od sześciu lat z powodu tego incydentu w pociągu.
- Nieprawda! A poza tym, mamy dopiero początek roku, więc to, że Snape jest cały, jeszcze nic nie znaczy! Tak w ogóle, to wcale nie jest tak jak mówisz!  – oburzyła się niczym pięciolatek, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jest dokładnie tak, jak przed chwilą powiedział.
- A jak? – spytał z dziwną miną. Nie odpowiedziała, bo i co miała mu powiedzieć? – Rozumiem. – Uśmiechnął się szyderczo i wszedł po schodach.
Stała na środku pokoju wspólnego i patrzyła, jak wchodzi do dormitorium. W głowie miała milion myśli. Nie wiedziała, co zrobić. Iść i przeprosić go za swoje zachowanie czy może przejść nad tym do porządku dziennego i udawać, że tej wstydliwej dla niej rozmowy nie było? Przecież Potter właśnie wygarnął jej to, co niedawno wypomniały również dziewczyny. Czy ten piekielny incydent naprawdę jest jedynym powodem, dla którego tak traktowała Pottera? Dlaczego wszyscy tak go bronią? A co ze nią? I jak będzie zachowywał się teraz Potter? Tak! To będzie najlepsze rozwiązanie! Zobaczy, co zrobi Potter i po prostu się dostosuje. 

5 komentarzy:

  1. No, no czytałam i nie moglam się oderwać :D
    Świetny rozdział. A wybuch James'a był tak cholernie niespodziewany, że aż zaczęłam się śmiać do monitora jak jakaś nienormalna :D
    /Scytthe

    OdpowiedzUsuń
  2. dopiero trafiłam na tego bloga i już się w nim zakochałam <3333

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, Lily przesadza ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. zgadzam się, że Lily przesadza
    powinna być bardziej kulturalna

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja uważam że nie tylko ona zawiniła ale on jest taki słodki i rozbrajający ;)Po jego kwestiachśmieję się do monitora xD

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy