sobota, 5 stycznia 2013

Pięćdziesiąty Drugi: Bo prawdziwy przyjaciel jest z tobą na dobre i złe.


[muzyka]

Pettigrew wpadł do pokoju wspólnego z prędkością światła. Impreza nabrała już rozmachu, a on założył, że Lupin z Potterem wrócili tutaj, aby na nich poczekać. W końcu taki był plan. Trzydzieści minut i ani sekundy dłużej. Jakiekolwiek opóźnienie mogło wywołać problemy. Niestety nie miał pojęcia, która jest godzina, ani o której wymknęli się z pomieszczenia. Imprezę wymyślili celowo – miała odwrócić uwagę od ich planów. Dysząc ciężko, wypowiedział hasło i przekroczył dziurę pod portretem. Muzyka natychmiast dotarła do jego uszu, uniemożliwiając normalne myślenie. Jego wodniste oczy z uwagą badały pokój wspólny, ale w tym tłumie ciężko mu było zauważyć kogokolwiek. Westchnął i wpadł na schody prowadzące do dormitorium. Niestety, w sypialni, poza standardowym bałaganem, nie było nikogo ani niczego, co wskazywałoby na to, że James z Remusem tutaj wrócili. Powoli zaczęła ogarniać go panika. Filch miał Blacka. Prawdopodobnie dorwał również Mapę, którą on, Peter – idiota, wypuścił z rąk w tym całym zamieszaniu. Musieli coś wymyślić i go uratować! Ale jego głowę ogarnęła totalna pustka. Opadł na najbliższe łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Nawalił, ponownie nawalił!
Nagłe wiwaty, krzyki i śmiechy spowodowały u niego nieuzasadnione szczęście. Doskonale wiedział, że taka reakcja ze strony tłumu może oznaczać tylko jedno! Poderwał się z miejsca i wyleciał z sypialni. Ze schodów łatwiej mu było prowadzić obserwacje. Nie pomylił się! Jego przyjaciele właśnie powrócili z wioski z siatkami pełnymi alkoholu, słodyczy i przekąsek. Aktualnie wypakowywali to wszystko na stoły ustawione pod oknem. Roześmiał się z ulgą i natychmiast popędził w ich kierunku.
- Remusie! Remusie! – wydarł się i ostatkami tchu pochwycił go za rękaw.
- Co się stało? – spytał zaniepokojony.
- Mają go! Dorwali Blacka! I Mapę! Filch ma Mapę! – wydyszał, z trudem łapiąc oddech.
Spojrzeli po sobie przerażeni. Nie musieli nic mówić. Potter skinął głową, machnął krótko różdżką i wyszedł na zewnątrz. Minutę po nim zniknął Remus, a wraz z nim Peter. Już za portretem spojrzeli znacząco na tego ostatniego. Pisnął przerażony, ale dotknął swoją różdżką czubka głowy, a sekundę później siedział już w kieszeni Lupina. James wyjął zza pazuchy Pelerynę Niewidkę i narzucił ją na siebie oraz Lunatyka. Wiedzieli jedno – Blackowi nie uda się wywinąć, ale może jakimś cudem odzyskają swój skarb?

***

Nie od razu zwróciła uwagę na Petera. Z reguły nie odgrywał większej roli w życiu Huncwotów. On po prostu przy nich był. Nic ponad to. Główną rolę od zawsze miał James z Syriuszem. Nigdy Lupin, a Peter im jedynie przygrywał. Bywało, że Łapa z Rogaczem zostawiali pozostałą dwójkę i zajmowali się swoimi sprawami. Glizdogon nienawidził tych momentów. Czuł się wtedy niepotrzebny i niechciany. Najczęściej latał wtedy po wszystkich możliwych miejscach i szukał swoich liderów. Tak, to właśnie dlatego nadal siedziała na kanapie z trzecim piwem w ręku i jedyne, co uczyniła, to potężne ziewnięcie. Miała dosyć tej chorej imprezy, tego zamieszania i hałasu. Chciała iść do swojego dormitorium, położyć się w ciepłej pościeli i zasnąć. Niestety ludzie bawili się coraz lepiej, a muzyka grała coraz głośniej – nawet, jeżeli rzuciłaby zaklęcia, to wiedziała, że na niewiele się to zda. Hogwart od zawsze był dziwny pod tym względem. Próbowała już chyba wszystkiego i to niejednokrotnie. Zawsze, ale to zawsze przegrywała. Zupełnie tak, jakby ten cholerny zamek chciał, żeby imprezy się odbywały, a ci najmniej wytrwali siedzieli do końca choćby nie wiadomo co! Zawsze wyzywała pod nosem i wściekała się niemiłosiernie. Waliła pięściami w poduszkę, trzaskała drzwiami, a kiedy została prefektem, groziła wszystkim dookoła. Wszystko to na nic! Szła spać tak, jak każdy na imprezie. Nie wcześniej i nie później. O ile zazwyczaj przeszkadzało jej to niesamowicie, o tyle dziś... Dzisiaj miało być inaczej!
Stłumiła kolejne ziewnięcie i wyprostowała się gwałtownie na kanapie. Nagle pojawili się Huncwoci, a konkretnie Remus z Potterem. Ten drugi wypakowywał właśnie z torby całą masę przekąsek i alkoholu. Zmrużyła oczy. To mogło oznaczać tylko jedno: wyprawa do Hogsmeade! Doskonale wiedzieli, że to niedozwolone. Co prawda nie złapała ich na gorącym uczynku, ale zawsze mogła im trochę podokuczać, prawda? Wcisnęła swoją butelką jakiemuś Gryfonowi w ręce, podniosła się z kanapy i wygładziła butelkowo zieloną tunikę. Przeczesała włosy palcami i uśmiechnęła się z triumfem i... wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. Miejsce, w którym przed sekundą stali, teraz było puste. Rozejrzała się uważnie po pokoju wspólnym. Nie było po nich śladu, a w pomieszczeniu można było usłyszeć jęk zawodu. Nikt nie zauważył... Prawie nikt. Jej bystre, zielone oczy nie pominęłyby tak istotnego szczegółu. Uwagę Lily przykuło jednak coś zupełnie innego. W dalekim kącie siedziała spora grupka. Stworzyli koło, a pomiędzy nimi wirowała butelka. Co jakiś czas wybuchali gromkim śmiechem. Przygryzła wargę. Wśród nich dostrzegła Dorcas, która śmiała się głośno razem z Marleną, a niedaleko nich siedziała Mary. Jej zielone oczy na trzy sekundy spotkały się z brązowymi. Po chwili obie wyprostowały się dumnie i cisnęły w siebie iskrami.
Odwróciła się na pięcie. Jakiś chłopak wyrósł przed nią i chciał porwać do tańca, ale go wyminęła. Miała dosyć tej piekielnej imprezy, tych cholernych ludzi i pieprzonego hałasu! Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej, nim zwariuje do reszty.

***

- Gdzie twoi koledzy? – warknął zza swojego biurka.
Nie mógł się pozbyć uśmiechu triumfu. W końcu, po tylu latach, udało mu się ich złapać na tak poważnym przewinieniu. No... może nie ich wszystkich, ale na pewno ten jeden wsypie pozostałych. Kiedy patrzyli na te wszystkie narzędzia do tortur, po pewnym czasie śpiewali wszystko, co chciał z nich wydusić.
- Gdzie oni są?
Black ziewnął potężnie i jeszcze bardziej rozwalił się na podstarzałym, delikatnie podniszczonym fotelu.
- Nie było nikogo więcej. Tylko ja. – Wzruszył ramionami.
Męczyły go już te wszystkie pytania. Dlaczego ten dureń nie potrafi zrozumieć, że on niczego nie powie? Mógłby wreszcie wezwać McGonagall, ta dałaby mu szlaban i wezwała pielęgniarkę do jego kostki, a następnie odprowadziłaby go do wieży, zwymyślała po drodze i wszystko wróciło by do normy. Oczywiście w tym całym zamieszaniu znalazłby sposób na to, aby poinformować Gryfonów o tym, że się zbliżą. Chociaż z drugiej strony... Peter uciekł. Miał wobec tego nadzieję, że ich wszystkich uprzedził o tych jakże przeuroczych okolicznościach.
- Co to jest? – Filch zmienił taktykę.
- Kawałek pergaminu? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Musiał przyznać, że w całej tej dramatycznej sytuacji było niesamowicie dużo komizmu. Dopóki ten idiota nie pośle po nauczyciela, był bezpieczny. Woźny na magii znał się tak bardzo, jak na on sam na charłactwie.
- Doskonale wiem, że to jeden z waszych głupich kawałów! Gadaj! Gdzie oni są i do czego miało to służyć?! – wydarł się, a Black poruszył się niespokojnie.
Dziękował Merlinowi, że Filch był już starym kretynem, a co za tym idzie, trochę przygłuchym. Był pewny, że usłyszał swoje imię, a to mogło oznaczać tylko jedno. James już wiedział i właśnie próbują się dowiedzieć, gdzie się znajduje poprzez lusterko, które spoczywało w jego kieszeni. Jednocześnie przeklął w duchu. Dlaczego nie powiadomił ich w momencie, kiedy pojawiły się trudności tylko czekał i dał się złapać? Jednak nie to było istotne w tym momencie. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nie zostawili go na pastwę losu. Jeżeli dobrze to rozegrają, odzyskają mapę, a on sam nie otrzyma szlabanu. Wyprostował się nieznacznie na krześle i rozejrzał dookoła.
- A więc, gdzie zamierzasz ją schować? W tamtej szafce? – zapytał z udawanym zainteresowaniem. – To tu trzymasz nasze kartoteki?
Miał nadzieję, że to im wystarczy. Nie mógł wyjąć kolejnego magicznego przedmiotu, ale wiedział, że słuchają go uważnie.
- Nie twój interes! Gadaj, gdzie są twoi przyjaciele i do czego to służy!
- Już ci powiedziałem. Byłem sam, nikt mi nie pomagał, a to jest jedynie kawałek pergaminu. Jeżeli to jest jedyny powód, dla którego przyprowadziłeś mnie do tego... uroczego gabinetu, to uważam, iż sprawa jest zamknięta i możemy iść spać – uśmiechnął się złośliwie.
Teraz już był pewny, że przyjaciele zrozumieli jego położenie. Nie było dla nich zagadką, gdzie znajduje się nora Filcha. Na te słowa woźny niemalże dostał apopleksji.
- Spać? Obawiam się, że to niewykonalne – wycharczał i spojrzał na swoją kotkę. – Leć, kochana, po profesor McGonagall. Ona będzie wiedziała... - Nie musiał kończyć. Kotka miauknęła głośno i ruszyła do drzwi. Woźny spojrzał na niego z dziką radością w oczach. – Mam nadzieję, że nareszcie po tylu latach cię wywalą!
- Och tak, na pewno! – ucieszył się, co zbiło Filcha z tropu. – Przecież posiadanie kartki papieru jest karalne. – Wzruszył ramionami i ponownie opadł na fotel, wyraźnie zrezygnowany.
- Oboje doskonale wiemy, że to nie jest jedynie kartka papieru! A wicedyrektorka będzie wiedziała, co z tobą i tym świstkiem zrobić! – Klasnął w dłonie. – Poza tym, Black, byłeś poza swoim łóżkiem i to w trakcie ciszy nocnej!
Nie dał po sobie poznać, że go to ruszyło. Wiedział, że opiekunka Gryffindoru odkryje tą tajemnicę zdecydowanie szybciej, niż ten pieprzony charłak. Nie obawiał się wyrzucenia ze szkoły. Nie pierwszy raz włóczył się korytarzami w godzinach niedozwolonych i nie pierwszy raz otrzyma za to jedynie ujemne punkty i jakiś miesięczny szlaban. Ale Mapa... Mało, że była to ich jedyna kopia, to jeszcze połowa z tych korytarzy prowadziła poza Hogwart. Jeżeli ona to odkryje... Jeśli zrozumie, a zrozumie na pewno... Miał nadzieję, że jego przyjaciele się pospieszą i dotrą tu, zanim zrobi to McGonagall.

***

- Jest u Filcha! – krzyknął uradowany.
- James, chyba nie chcesz tam tak po prostu wtargnąć?
- Remusie! Oni mają Blacka!
- Nic mu nie będzie! Otrzyma szlaban za chodzenie nocą po zamku, nic ponad to!
- Zapomniałeś, że mają Mapę! – syknął, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Oboje wiemy, że Filch jest charłakiem. Nie jest w stanie odkryć naszej tajemnicy!
- Nie bądź nierozsądny, Remusie. Przecież on natychmiast pośle po McGonagall! A jeżeli pokaże jej ten kawałek pergaminu...
- Przecież ona zna się na transmutacji, a nie na zaklęciach! Poza tym – podniósł głos, bo Rogacz już chciał się odezwać. Żadne z nich nie zwracało uwagi na głośne piszczenie małego szczura, który spoczywał w jednej z kieszeni. – Dobrze ją zabezpieczyliśmy! Doskonale wiesz, co się stanie, jak będą próbowali ją odczytać!
- I właśnie tego się obawiam – mruknął. – Idziesz ze mną czy masz zamiar tu stać jak kołek?! – warknął.
- James, bądź rozsądny...
- Nie zostawię go tam! On by mi pomógł! Czy ci się to podoba, czy nie, mam zamiar tam wpaść i go uwolnić!
- Przecież to czyste szaleństwo!
- To daj mi szlaban! – krzyknął i spojrzał na przyjaciela wyzywająco.
Na chwilę zapanowała cisza.
- Nie bądź idiotą. Oboje wiemy, że nie dam ci szlabanu – szepnął. – Ale...
- Więc mnie nie powstrzymuj! Jeżeli się boisz, to wracaj do wieży i siedź na dupie, a właściwie uprzedź ich, żeby skończyli imprezę! Ja idę po Blacka! – warknął, pociągnął za Pelerynę i zostawił pozostałą dwójkę za sobą.
Lunatyk pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie bał się, ale był przekonany, że James przesadza. Black już niejednokrotnie znalazł się w poważniejszych tarapatach i zawsze udawało mu się wywinąć. Nie widział powodu, aby teraz robić jakąś aferę. Spojrzał na Petera pytająco. Jego wąsy poruszały się niesamowicie szybko. Spojrzeli sobie w oczy, a następnie ruszył z powrotem do Wieży Gryffindoru. Potter miał rację. Filch na pewno wezwie McGonagall, a ta odprowadzi ich pod samą sypialnię. Jeżeli nie zakończą imprezy – nie tylko Black będzie miał problemy.

***

Weszła do ogromnej wanny i odkręciła kurek z ulubionym płynem. Od wieków nie korzystała z Łazienki Prefektów. Nigdy nie miała na to czasu, zawsze były ważniejsze sprawy. Już zapomniała, jak wspaniale tu jest... Szybko zrzuciła z siebie szaty i zanurzyła się w ciepłej wodzie. Jej ciało pokryła gęsia skórka, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. Słodki zapach płynu wymieszany z parującą wodą dotarł do jej nosa. Przymknęła oczy i oczyściła umysł ze wszystkiego. Pozwoliła, aby cały stres i całe napięcie uleciało z niej wraz z parą wodną. Przestała martwić się nadchodzącymi egzaminami, przestała wałkować sytuację z Dorcas i wywaliła złość, którą kumulowała na Pottera. Wzięła głęboki oddech i... zakasłała głośno. Oddech był tak głęboki, że do jej nozdrzy dostała się otaczająca ją piana.

***

Badał wzrokiem pomieszczenie, starając się jednocześnie wymyślić jakieś wyjście z sytuacji. Zastanawiał się również nad tym, jak James chce się dostać niezauważony do środka. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, a otrzymał odpowiedź. Coś nad ich głowami huknęło, ale wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Filch nie poderwał się z miejsca z okrzykiem „Iryt!”, tylko nadal siedział przy swoim biurku i bazgrał coś, co zapewne było jego kartoteką. Dostrzegł na biurku swoją różdżkę, a do głowy wpadł mu fantastyczny pomysł. Pochwycił ją, a Argus spojrzał na niego poirytowany.
- Długo będzie mnie pan tu trzymał? – spytał i zaczął obracać różdżkę w dłoniach.
- Tyle, ile będzie trzeba – mruknął i wyciągnął dłoń.
- Myślę, że możemy się jakoś dogadać – uśmiechnął się prosząco i gwałtowniej machnął różdżką. Drzwi za nimi otworzyły się z hukiem. – Ups! – jęknął i natychmiast odłożył drewno na biurko. – Przepraszam.
Ale Filch już nie zwracał na niego uwagi. Przyciągnął jedynie różdżkę bliżej siebie i przygniótł stosem papierzysk.
- To ja – usłyszał tuż przy swoim uchu i ostatkami silnej woli powstrzymał krzyk.
Wzdrygnął się jedynie i kiwnął nieznacznie głową, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotowy. Był tylko jeden problem i nie miał pojęcia, czy James o nim wie. Postanowił to w porę ujawnić, zanim obaj wpadną na pomysł, jak się z tego wyplątać.
- Wezwie pan pielęgniarkę? – spytał, a kiedy czarne oczy spojrzały na niego, najwyraźniej nie rozumiejąc, dopowiedział lekko poirytowany: – Moja kostka. Mówiłem, że ją skręciłem!
- A jaki w tym problem? – wykrzywił usta w szatańskim uśmiechu. – To jedynie daje nam pewność, że nie uciekniesz.
Potter zaklął pod nosem i wytężył pamięć. Przerabiali to. Był tego pewien! Jakoś na początku roku. Szybko przeczesywał te cholernie nudne lekcje. Doskonale pamiętał, że na tych felernych zajęciach, razem z Blackiem rzucali papierkami w Daviesa. Co wtedy mówił nauczyciel? Nawet nie pamiętał, na którym z przedmiotów przerabiali to piekielne zaklęcie!
- Założymy się? – Pochylił się delikatnie do przodu i oparł ręce na biurku. Filch spojrzał na niego ze źle ukrywaną ciekawością, ale nic nie odpowiedział. Uznał to za znak, że może kontynuować. – Jeżeli ucieknę, zabiorę ze sobą różdżkę, którą mi skonfiskowałeś, a ty mi na to pozwolisz – urwał, czekając na reakcję, ale Argus nic nie odpowiedział. Zignorował nawet to, że chłopak tak sprawnie przeszedł z nim na ty. – A jeżeli nie ucieknę lub w trakcie uciekania mnie złapiesz, powiem ci, czym jest ten kawałek papieru. – Rozwalił się ponownie na krześle, założył ręce za głowę i spojrzał na woźnego wyzywająco.
Wiedział, że nie może się powstrzymać. Od zawsze pragnął ich złapać na poważnym przewinieniu, a szansa na to, że mu się wywinie były bliskie zeru. Ilekroć zmieniał pozycję, jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie był w stanie samodzielnie wykonać choćby kroku!
Na chwilę zapomniał, po co tu przyszedł. W napięciu nasłuchiwał ostatniej wymiany zdań. Black najwyraźniej uważał, że jego kostka lada moment będzie zdrowa i uda im się stąd prysnąć. Oczywiście, zanim pojawi się McGonagall! Niestety, Łapa nie miał pojęcia, że on sam ma czarną dziurę i za żadną cholerę nie może sobie przypomnieć tej chorej inkantacji!
- Ile czasu mam ci dać, abyś miał jakiekolwiek szanse? – uśmiechnął się paskudnie. Spróbował poruszyć stopą, ale nadal piekielnie bolała, a to znaczyło, że zaistniały jakieś problemy.
- Ach, ta ironia! Zawsze z góry zakładacie, że my, uczniowie, nie mamy z wami, nauczycielami, najmniejszych szans! – roześmiał się sztucznie.
- Ile? – Filch przyjął rzeczowy ton.
Patrzył na niego z nieukrywaną satysfakcją. Był święcie przekonany, że już wygrał i lada moment pozna mroczny sekret pergaminu, który leżał przed nim. Spojrzeli sobie w oczy. Na chwilę zapanowała irytująca cisza. Oboje myśleli gorączkowo, jak wyplątać się z tego gówna. Nie mieli też pojęcia, za ile zjawi się tutaj profesor McGonagall. Gdyby była tu Evans, na pewno byliby już daleko! I nagle go olśniło! Wycelował różdżkę w kostkę przyjaciela i pomyślał Episkey.
- Będę łaskawy! – Argus wyprostował się na krześle. – Masz dziesięć sekund!
Ledwo wypowiedział te słowa i zdążył powiedzieć dziewięć, a Black wykrzywił usta w radosnym uśmiechu, podniósł się z miejsca, pochwycił zarówno swoją różdżkę, jak i Mapę i... zniknął. Woźny poderwał się z miejsca i zaczął rozglądać po pomieszczeniu.
- Niemożliwe – szeptał, a kiedy jakaś magiczna siła otworzyła drzwi, a następnie zatrzasnęła je z hukiem, wydał zduszony okrzyk i wybiegł ze swojego gabinetu, wrzeszcząc: – UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ!
Dopiero teraz odetchnęli z ulgą. Zrzucili z siebie Pelerynę i otworzyli pergamin. Przyjrzeli mu się uważnie.
- Droga do Wieży jest czyściuteńka! Ten krety lata na trzecim piętrze, a McGonagall nadal siedzi w swoim gabinecie! – zarechotał Black. – Dotarcie do sypialni chyba nie może być prostsze!            
Ale jego przyjaciel wpatrywał się w coś ze zmarszczonym czołem. Podążył za nim wzrokiem i wytrzeszczył oczy.
- Cholera.

***

Ubrała się i starannie zamknęła za sobą portret. Kąpiel zdecydowanie jej pomogła! Miała nieodparte wrażenie, że nic nie jest w stanie zepsuć jej humoru. Czuła też, że ciepła woda wywołała u niej senność. Miała przeogromną nadzieję, że impreza już się skończyła, wejdzie do sypialni, położy się w ciepłej pościeli i zaśnie kamiennym snem, śniąc cudowne, kolorowe sny.
- Nie musiałaś nam pomagać – usłyszała ten piekielnie irytujący głos, a tuż przed nią znikąd wyrósł sam James Potter, a tuż za nim Syriusz.
- Nie musiałam wam pomagać w czym? – wybałuszyła oczy, kompletnie nie rozumiejąc, o co im chodzi.
- Swoją drogą, jestem niesamowicie ciekawy, skąd wiedziałaś – kontynuował, wyraźnie jej nie słuchając.
- Nie wiem, o co wam chodzi, ale jesteś ostatnią osobą, której chciałabym w tym momencie pomóc. Cokolwiek by to nie było! – warknęła i chciała ich wyminąć.
Dobry humor prysł.
- Zamknij się – syknął. – Wszystko pod kontrolą. Odzyskaliśmy Mapę i mamy Niewidkę. Nie ma opcji na to, żeby nas złapali.
Wybałuszyła oczy w niedowierzaniu. Jego słowa wcale jej nie uspokoiły.
- MAPA?! A więc ryzykujecie swoją edukację, wykształcenie i przyszłość dla tego cholernego kawałka papieru?! – wydarła się. Nie mieściło jej się to w głowie.
- Zamknij się! – syknął i rozejrzał się niecierpliwie dookoła.
- Nadal na trzecim piętrze – wtrącił Black, patrząc w pergamin.
- Nie mamy czasu. Musimy iść. Filch zmierza do McGonagall, zbudzi wszystkich, byleby nas dopaść! – warknął i chwycił ją za rękę. Wyrwała się natychmiast.
- Nigdzie z tobą nie pójdę! Powinnam sama do niej iść i na was donieść!
Spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
- Tak, tak, kochanie – stwierdził, kręcąc głową i ponownie chwycił ją za rękę. – Nie mamy czasu na tego typu dyskusje, porozmawiamy, jak wrócimy do pokoju wspólnego. Mam nadzieję, że impreza jeszcze się nie skończyła! – oświadczył i spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela.
- Cholerni kretyni! – prychnęła, ale przestała się wyrywać.
Nic z całej tej sytuacji nie rozumiała, ale wiedziała, że awantura o tak później porze jest wysoce nie na miejscu i może im jedynie zaszkodzić. Ich miała gdzieś, ale skoro już się do niej przyczepili, a wiedziała, że się nie odczepią, dopóki nie znajdzie się w sypialni, to wolała iść w ciszy, nie mówiąc nic, niż się wydzierać i oberwać przez nich szlaban.
- Uuu! Już dawno nie słyszałem od ciebie tak wspaniałego komplementu! – Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie przyzwyczajaj się. Więcej nie usłyszysz ode mnie nic! Nawet jednego, najmniejszego słowa!
- Nie obiecuj, Evans. – Black wyszczerzył zęby i odwrócił się, by na nią spojrzeć. – Po co mamy się niepotrzebnie rozczarować?
- Jeszcze jedno słowo... - zaczęła, ale jej przerwał.
- No dobrze, ale obiecaj, że to już naprawdę będzie ostatnie – uśmiechnął się.
- Uduszę cię! Gołymi rękami! – wrzasnęła i wyrwała się z uścisku Pottera.
Rzuciła się z pięściami na Blacka, jednak ten szybko sobie z nią poradził. Złapał ją za oba nadgarstki i wykręcił ręce do tyłu. Syknęła z bólu, ale spojrzała na niego wyzywająco.
- Och, umrzeć z twoich rąk, to czysta przyjemność, Evans. Uwierz mi, że o niczym innym nie marzę – szepnął, patrząc głęboko w jej roziskrzone oczy.
Na chwilę zrobiło jej się nieswojo. Nabrała powietrza i bezskutecznie szukała odpowiedzi. Rzuciła nawet szybkie spojrzenie w kierunku Jamesa, ale ten śmiał się w głos. Black uśmiechnął się drwiąco.
Nagle coś niedaleko nich głośno stuknęło. Rozejrzeli się niepewnie. Gdzieś w dalekim końcu korytarza usłyszeli kroki i głośne miauczenie.
- Spadamy – szepnął James i mocniej chwycił Pelerynę.
Nie mieli szans, aby się pod nią ukryć. Bezpieczniej było puścić się biegiem. Wieża Gryffindoru znajdowała się niedaleko, a woźny deptał im po piętach.
- Uff! – Black roześmiał się i odetchnął głośno.
Potter oparł się o ścianę, a ona położyła dłonie o kolanach i pogłębiła oddech. Nigdy nie miała za dobrej kondycji, a odkąd mogła się teleportować, raczej nie uciekała. Po prostu obracała się wokół własnej osi i już była daleko. - Niewiele brakowało!
- Jestem na to za stary – zawtórował mu Rogacz.
- Żartujesz! Koniecznie musimy to powtórzyć!
- Oboje upadliście na głowę! – warknęła. – Mogli was wyrzucić! Mogliście stracić kolejne punkty!
- Przestań, na szczęście nic takiego się nie stało! – ofuknął ją James i ruszył w kierunku schodów na Wieżę.
- Ale mogło! Dlaczego nie potraficie zrozumieć, jakie to niebezpieczne?! Mam nadzieję, że to ostatni raz! – Oboje ją zignorowali, więc przyspieszyła kroku i zagrodziła im drogę. Od portretu dzieliło ich jedynie sto metrów i kilka schodów. – Jako prefekt... - zaczęła, ale nie dokończyła.
Oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersi i przybrała groźny wyraz. Nie pozwoli im z siebie drwić! Ma prawo dać im szlaban i uczyni to, jak tylko będą w stanie zrozumieć, co do nich mówi! Nie odpuści im. Nie tym razem. Strzeliła w nich roziskrzonymi oczami. Przestali się śmiać, a ona wyprostowała się dumnie.
- Jako prefekt naczelny i prefekt Gryffindoru... – zaczęła, lecz ponownie jej przerwano.
- Dobry wieczór, mam nadzieję, że bawicie się wspaniale – odwróciła się na pięcie.
Już rozumiała, dlaczego mieli takie przerażone miny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy