Pettigrew wpadł do
pokoju wspólnego z prędkością światła. Impreza nabrała już rozmachu, a on
założył, że Lupin z Potterem wrócili tutaj, aby na nich poczekać. W końcu taki
był plan. Trzydzieści minut i ani sekundy dłużej. Jakiekolwiek opóźnienie mogło
wywołać problemy. Niestety nie miał pojęcia, która jest godzina, ani o której
wymknęli się z pomieszczenia. Imprezę wymyślili celowo – miała odwrócić uwagę
od ich planów. Dysząc ciężko, wypowiedział hasło i przekroczył dziurę pod
portretem. Muzyka natychmiast dotarła do jego uszu, uniemożliwiając normalne
myślenie. Jego wodniste oczy z uwagą badały pokój wspólny, ale w tym tłumie
ciężko mu było zauważyć kogokolwiek. Westchnął i wpadł na schody prowadzące do
dormitorium. Niestety, w sypialni, poza standardowym bałaganem, nie było nikogo
ani niczego, co wskazywałoby na to, że James z Remusem tutaj wrócili. Powoli
zaczęła ogarniać go panika. Filch miał Blacka. Prawdopodobnie dorwał również
Mapę, którą on, Peter – idiota, wypuścił z rąk w tym całym zamieszaniu. Musieli
coś wymyślić i go uratować! Ale jego głowę ogarnęła totalna pustka. Opadł na
najbliższe łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Nawalił, ponownie nawalił!
Nagłe wiwaty, krzyki
i śmiechy spowodowały u niego nieuzasadnione szczęście. Doskonale wiedział, że
taka reakcja ze strony tłumu może oznaczać tylko jedno! Poderwał się z miejsca
i wyleciał z sypialni. Ze schodów łatwiej mu było prowadzić obserwacje. Nie
pomylił się! Jego przyjaciele właśnie powrócili z wioski z siatkami pełnymi
alkoholu, słodyczy i przekąsek. Aktualnie wypakowywali to wszystko na stoły
ustawione pod oknem. Roześmiał się z ulgą i natychmiast popędził w ich
kierunku.
- Remusie! Remusie! –
wydarł się i ostatkami tchu pochwycił go za rękaw.
- Co się stało? –
spytał zaniepokojony.
- Mają go! Dorwali
Blacka! I Mapę! Filch ma Mapę! – wydyszał, z trudem łapiąc oddech.
Spojrzeli po sobie
przerażeni. Nie musieli nic mówić. Potter skinął głową, machnął krótko różdżką
i wyszedł na zewnątrz. Minutę po nim zniknął Remus, a wraz z nim Peter. Już za
portretem spojrzeli znacząco na tego ostatniego. Pisnął przerażony, ale dotknął
swoją różdżką czubka głowy, a sekundę później siedział już w kieszeni Lupina.
James wyjął zza pazuchy Pelerynę Niewidkę i narzucił ją na siebie oraz
Lunatyka. Wiedzieli jedno – Blackowi nie uda się wywinąć, ale może jakimś cudem
odzyskają swój skarb?
***
Nie od razu zwróciła
uwagę na Petera. Z reguły nie odgrywał większej roli w życiu Huncwotów. On po
prostu przy nich był. Nic ponad to. Główną rolę od zawsze miał James z
Syriuszem. Nigdy Lupin, a Peter im jedynie przygrywał. Bywało, że Łapa z
Rogaczem zostawiali pozostałą dwójkę i zajmowali się swoimi sprawami. Glizdogon
nienawidził tych momentów. Czuł się wtedy niepotrzebny i niechciany.
Najczęściej latał wtedy po wszystkich możliwych miejscach i szukał swoich
liderów. Tak, to właśnie dlatego nadal siedziała na kanapie z trzecim piwem w
ręku i jedyne, co uczyniła, to potężne ziewnięcie. Miała dosyć tej chorej
imprezy, tego zamieszania i hałasu. Chciała iść do swojego dormitorium, położyć
się w ciepłej pościeli i zasnąć. Niestety ludzie bawili się coraz lepiej, a
muzyka grała coraz głośniej – nawet, jeżeli rzuciłaby zaklęcia, to wiedziała,
że na niewiele się to zda. Hogwart od zawsze był dziwny pod tym względem.
Próbowała już chyba wszystkiego i to niejednokrotnie. Zawsze, ale to zawsze
przegrywała. Zupełnie tak, jakby ten cholerny zamek chciał, żeby imprezy się
odbywały, a ci najmniej wytrwali siedzieli do końca choćby nie wiadomo co!
Zawsze wyzywała pod nosem i wściekała się niemiłosiernie. Waliła pięściami w
poduszkę, trzaskała drzwiami, a kiedy została prefektem, groziła wszystkim
dookoła. Wszystko to na nic! Szła spać tak, jak każdy na imprezie. Nie
wcześniej i nie później. O ile zazwyczaj przeszkadzało jej to niesamowicie, o
tyle dziś... Dzisiaj miało być inaczej!
Stłumiła kolejne
ziewnięcie i wyprostowała się gwałtownie na kanapie. Nagle pojawili się
Huncwoci, a konkretnie Remus z Potterem. Ten drugi wypakowywał właśnie z torby
całą masę przekąsek i alkoholu. Zmrużyła oczy. To mogło oznaczać tylko jedno:
wyprawa do Hogsmeade! Doskonale wiedzieli, że to niedozwolone. Co prawda nie
złapała ich na gorącym uczynku, ale zawsze mogła im trochę podokuczać, prawda?
Wcisnęła swoją butelką jakiemuś Gryfonowi w ręce, podniosła się z kanapy i
wygładziła butelkowo zieloną tunikę. Przeczesała włosy palcami i uśmiechnęła
się z triumfem i... wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. Miejsce, w którym przed
sekundą stali, teraz było puste. Rozejrzała się uważnie po pokoju wspólnym. Nie
było po nich śladu, a w pomieszczeniu można było usłyszeć jęk zawodu. Nikt nie
zauważył... Prawie nikt. Jej bystre, zielone oczy nie pominęłyby tak istotnego
szczegółu. Uwagę Lily przykuło jednak coś zupełnie innego. W dalekim kącie
siedziała spora grupka. Stworzyli koło, a pomiędzy nimi wirowała butelka. Co
jakiś czas wybuchali gromkim śmiechem. Przygryzła wargę. Wśród nich dostrzegła
Dorcas, która śmiała się głośno razem z Marleną, a niedaleko nich siedziała
Mary. Jej zielone oczy na trzy sekundy spotkały się z brązowymi. Po chwili obie
wyprostowały się dumnie i cisnęły w siebie iskrami.
Odwróciła się na
pięcie. Jakiś chłopak wyrósł przed nią i chciał porwać do tańca, ale go
wyminęła. Miała dosyć tej piekielnej imprezy, tych cholernych ludzi i
pieprzonego hałasu! Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej, nim zwariuje do
reszty.
***
- Gdzie twoi koledzy?
– warknął zza swojego biurka.
Nie mógł się pozbyć
uśmiechu triumfu. W końcu, po tylu latach, udało mu się ich złapać na tak
poważnym przewinieniu. No... może nie ich wszystkich, ale na pewno ten jeden
wsypie pozostałych. Kiedy patrzyli na te wszystkie narzędzia do tortur, po
pewnym czasie śpiewali wszystko, co chciał z nich wydusić.
- Gdzie oni są?
Black ziewnął
potężnie i jeszcze bardziej rozwalił się na podstarzałym, delikatnie
podniszczonym fotelu.
- Nie było nikogo
więcej. Tylko ja. – Wzruszył ramionami.
Męczyły go już te
wszystkie pytania. Dlaczego ten dureń nie potrafi zrozumieć, że on niczego nie
powie? Mógłby wreszcie wezwać McGonagall, ta dałaby mu szlaban i wezwała
pielęgniarkę do jego kostki, a następnie odprowadziłaby go do wieży, zwymyślała
po drodze i wszystko wróciło by do normy. Oczywiście w tym całym zamieszaniu
znalazłby sposób na to, aby poinformować Gryfonów o tym, że się zbliżą. Chociaż
z drugiej strony... Peter uciekł. Miał wobec tego nadzieję, że ich wszystkich
uprzedził o tych jakże przeuroczych okolicznościach.
- Co to jest? – Filch
zmienił taktykę.
- Kawałek pergaminu?
– odpowiedział pytaniem na pytanie.
Musiał przyznać, że w
całej tej dramatycznej sytuacji było niesamowicie dużo komizmu. Dopóki ten
idiota nie pośle po nauczyciela, był bezpieczny. Woźny na magii znał się tak
bardzo, jak na on sam na charłactwie.
- Doskonale wiem, że
to jeden z waszych głupich kawałów! Gadaj! Gdzie oni są i do czego miało to
służyć?! – wydarł się, a Black poruszył się niespokojnie.
Dziękował Merlinowi,
że Filch był już starym kretynem, a co za tym idzie, trochę przygłuchym. Był
pewny, że usłyszał swoje imię, a to mogło oznaczać tylko jedno. James już
wiedział i właśnie próbują się dowiedzieć, gdzie się znajduje poprzez lusterko,
które spoczywało w jego kieszeni. Jednocześnie przeklął w duchu. Dlaczego nie
powiadomił ich w momencie, kiedy pojawiły się trudności tylko czekał i dał się
złapać? Jednak nie to było istotne w tym momencie. Wyszczerzył zęby w szerokim
uśmiechu. Nie zostawili go na pastwę losu. Jeżeli dobrze to rozegrają,
odzyskają mapę, a on sam nie otrzyma szlabanu. Wyprostował się nieznacznie na
krześle i rozejrzał dookoła.
- A więc, gdzie
zamierzasz ją schować? W tamtej szafce? – zapytał z udawanym zainteresowaniem.
– To tu trzymasz nasze kartoteki?
Miał nadzieję, że to
im wystarczy. Nie mógł wyjąć kolejnego magicznego przedmiotu, ale wiedział, że
słuchają go uważnie.
- Nie twój interes!
Gadaj, gdzie są twoi przyjaciele i do czego to służy!
- Już ci
powiedziałem. Byłem sam, nikt mi nie pomagał, a to jest jedynie kawałek
pergaminu. Jeżeli to jest jedyny powód, dla którego przyprowadziłeś mnie do
tego... uroczego gabinetu, to uważam, iż sprawa jest zamknięta i możemy iść
spać – uśmiechnął się złośliwie.
Teraz już był pewny,
że przyjaciele zrozumieli jego położenie. Nie było dla nich zagadką, gdzie
znajduje się nora Filcha. Na te słowa woźny niemalże dostał apopleksji.
- Spać? Obawiam się,
że to niewykonalne – wycharczał i spojrzał na swoją kotkę. – Leć, kochana, po
profesor McGonagall. Ona będzie wiedziała... - Nie musiał kończyć. Kotka
miauknęła głośno i ruszyła do drzwi. Woźny spojrzał na niego z dziką radością w
oczach. – Mam nadzieję, że nareszcie po tylu latach cię wywalą!
- Och tak, na pewno!
– ucieszył się, co zbiło Filcha z tropu. – Przecież posiadanie kartki papieru
jest karalne. – Wzruszył ramionami i ponownie opadł na fotel, wyraźnie
zrezygnowany.
- Oboje doskonale
wiemy, że to nie jest jedynie kartka papieru! A wicedyrektorka będzie
wiedziała, co z tobą i tym świstkiem zrobić! – Klasnął w dłonie. – Poza tym,
Black, byłeś poza swoim łóżkiem i to w trakcie ciszy nocnej!
Nie dał po sobie
poznać, że go to ruszyło. Wiedział, że opiekunka Gryffindoru odkryje tą
tajemnicę zdecydowanie szybciej, niż ten pieprzony charłak. Nie obawiał się
wyrzucenia ze szkoły. Nie pierwszy raz włóczył się korytarzami w godzinach
niedozwolonych i nie pierwszy raz otrzyma za to jedynie ujemne punkty i jakiś
miesięczny szlaban. Ale Mapa... Mało, że była to ich jedyna kopia, to jeszcze
połowa z tych korytarzy prowadziła poza Hogwart. Jeżeli ona to odkryje... Jeśli
zrozumie, a zrozumie na pewno... Miał nadzieję, że jego przyjaciele się
pospieszą i dotrą tu, zanim zrobi to McGonagall.
***
- Jest u Filcha! –
krzyknął uradowany.
- James, chyba nie
chcesz tam tak po prostu wtargnąć?
- Remusie! Oni mają
Blacka!
- Nic mu nie będzie!
Otrzyma szlaban za chodzenie nocą po zamku, nic ponad to!
- Zapomniałeś, że
mają Mapę! – syknął, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Oboje wiemy, że
Filch jest charłakiem. Nie jest w stanie odkryć naszej tajemnicy!
- Nie bądź
nierozsądny, Remusie. Przecież on natychmiast pośle po McGonagall! A jeżeli
pokaże jej ten kawałek pergaminu...
- Przecież ona zna
się na transmutacji, a nie na zaklęciach! Poza tym – podniósł głos, bo Rogacz
już chciał się odezwać. Żadne z nich nie zwracało uwagi na głośne piszczenie
małego szczura, który spoczywał w jednej z kieszeni. – Dobrze ją
zabezpieczyliśmy! Doskonale wiesz, co się stanie, jak będą próbowali ją
odczytać!
- I właśnie tego się
obawiam – mruknął. – Idziesz ze mną czy masz zamiar tu stać jak kołek?! –
warknął.
- James, bądź
rozsądny...
- Nie zostawię go
tam! On by mi pomógł! Czy ci się to podoba, czy nie, mam zamiar tam wpaść i go
uwolnić!
- Przecież to czyste
szaleństwo!
- To daj mi szlaban!
– krzyknął i spojrzał na przyjaciela wyzywająco.
Na chwilę zapanowała
cisza.
- Nie bądź idiotą.
Oboje wiemy, że nie dam ci szlabanu – szepnął. – Ale...
- Więc mnie nie
powstrzymuj! Jeżeli się boisz, to wracaj do wieży i siedź na dupie, a właściwie
uprzedź ich, żeby skończyli imprezę! Ja idę po Blacka! – warknął, pociągnął za
Pelerynę i zostawił pozostałą dwójkę za sobą.
Lunatyk pokręcił
głową z niedowierzaniem. Nie bał się, ale był przekonany, że James przesadza.
Black już niejednokrotnie znalazł się w poważniejszych tarapatach i zawsze
udawało mu się wywinąć. Nie widział powodu, aby teraz robić jakąś aferę.
Spojrzał na Petera pytająco. Jego wąsy poruszały się niesamowicie szybko. Spojrzeli
sobie w oczy, a następnie ruszył z powrotem do Wieży Gryffindoru. Potter miał
rację. Filch na pewno wezwie McGonagall, a ta odprowadzi ich pod samą
sypialnię. Jeżeli nie zakończą imprezy – nie tylko Black będzie miał problemy.
***
Weszła do ogromnej
wanny i odkręciła kurek z ulubionym płynem. Od wieków nie korzystała z Łazienki
Prefektów. Nigdy nie miała na to czasu, zawsze były ważniejsze sprawy. Już
zapomniała, jak wspaniale tu jest... Szybko zrzuciła z siebie szaty i zanurzyła
się w ciepłej wodzie. Jej ciało pokryła gęsia skórka, a wzdłuż kręgosłupa
przebiegł dreszcz. Słodki zapach płynu wymieszany z parującą wodą dotarł do jej
nosa. Przymknęła oczy i oczyściła umysł ze wszystkiego. Pozwoliła, aby cały
stres i całe napięcie uleciało z niej wraz z parą wodną. Przestała martwić się
nadchodzącymi egzaminami, przestała wałkować sytuację z Dorcas i wywaliła
złość, którą kumulowała na Pottera. Wzięła głęboki oddech i... zakasłała
głośno. Oddech był tak głęboki, że do jej nozdrzy dostała się otaczająca ją piana.
***
Badał wzrokiem
pomieszczenie, starając się jednocześnie wymyślić jakieś wyjście z sytuacji.
Zastanawiał się również nad tym, jak James chce się dostać niezauważony do
środka. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, a otrzymał odpowiedź. Coś nad ich głowami
huknęło, ale wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Filch nie poderwał się z miejsca z
okrzykiem „Iryt!”, tylko nadal siedział przy swoim biurku i bazgrał coś, co
zapewne było jego kartoteką. Dostrzegł na biurku swoją różdżkę, a do głowy
wpadł mu fantastyczny pomysł. Pochwycił ją, a Argus spojrzał na niego
poirytowany.
- Długo będzie mnie
pan tu trzymał? – spytał i zaczął obracać różdżkę w dłoniach.
- Tyle, ile będzie
trzeba – mruknął i wyciągnął dłoń.
- Myślę, że możemy
się jakoś dogadać – uśmiechnął się prosząco i gwałtowniej machnął różdżką.
Drzwi za nimi otworzyły się z hukiem. – Ups! – jęknął i natychmiast odłożył
drewno na biurko. – Przepraszam.
Ale Filch już nie
zwracał na niego uwagi. Przyciągnął jedynie różdżkę bliżej siebie i przygniótł
stosem papierzysk.
- To ja – usłyszał
tuż przy swoim uchu i ostatkami silnej woli powstrzymał krzyk.
Wzdrygnął się jedynie
i kiwnął nieznacznie głową, dając tym samym do zrozumienia, że jest gotowy. Był
tylko jeden problem i nie miał pojęcia, czy James o nim wie. Postanowił to w
porę ujawnić, zanim obaj wpadną na pomysł, jak się z tego wyplątać.
- Wezwie pan
pielęgniarkę? – spytał, a kiedy czarne oczy spojrzały na niego, najwyraźniej
nie rozumiejąc, dopowiedział lekko poirytowany: – Moja kostka. Mówiłem, że ją
skręciłem!
- A jaki w tym
problem? – wykrzywił usta w szatańskim uśmiechu. – To jedynie daje nam pewność,
że nie uciekniesz.
Potter zaklął pod
nosem i wytężył pamięć. Przerabiali to. Był tego pewien! Jakoś na początku
roku. Szybko przeczesywał te cholernie nudne lekcje. Doskonale pamiętał, że na
tych felernych zajęciach, razem z Blackiem rzucali papierkami w Daviesa. Co
wtedy mówił nauczyciel? Nawet nie pamiętał, na którym z przedmiotów przerabiali
to piekielne zaklęcie!
- Założymy się? –
Pochylił się delikatnie do przodu i oparł ręce na biurku. Filch spojrzał na
niego ze źle ukrywaną ciekawością, ale nic nie odpowiedział. Uznał to za znak,
że może kontynuować. – Jeżeli ucieknę, zabiorę ze sobą różdżkę, którą mi
skonfiskowałeś, a ty mi na to pozwolisz – urwał, czekając na reakcję, ale Argus
nic nie odpowiedział. Zignorował nawet to, że chłopak tak sprawnie przeszedł z
nim na ty. – A jeżeli nie ucieknę lub w trakcie uciekania mnie złapiesz, powiem
ci, czym jest ten kawałek papieru. – Rozwalił się ponownie na krześle, założył
ręce za głowę i spojrzał na woźnego wyzywająco.
Wiedział, że nie może
się powstrzymać. Od zawsze pragnął ich złapać na poważnym przewinieniu, a
szansa na to, że mu się wywinie były bliskie zeru. Ilekroć zmieniał pozycję,
jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie był w stanie samodzielnie wykonać choćby
kroku!
Na chwilę zapomniał,
po co tu przyszedł. W napięciu nasłuchiwał ostatniej wymiany zdań. Black
najwyraźniej uważał, że jego kostka lada moment będzie zdrowa i uda im się stąd
prysnąć. Oczywiście, zanim pojawi się McGonagall! Niestety, Łapa nie miał
pojęcia, że on sam ma czarną dziurę i za żadną cholerę nie może sobie
przypomnieć tej chorej inkantacji!
- Ile czasu mam ci
dać, abyś miał jakiekolwiek szanse? – uśmiechnął się paskudnie. Spróbował
poruszyć stopą, ale nadal piekielnie bolała, a to znaczyło, że zaistniały
jakieś problemy.
- Ach, ta ironia!
Zawsze z góry zakładacie, że my, uczniowie, nie mamy z wami, nauczycielami,
najmniejszych szans! – roześmiał się sztucznie.
- Ile? – Filch
przyjął rzeczowy ton.
Patrzył na niego z
nieukrywaną satysfakcją. Był święcie przekonany, że już wygrał i lada moment
pozna mroczny sekret pergaminu, który leżał przed nim. Spojrzeli sobie w oczy.
Na chwilę zapanowała irytująca cisza. Oboje myśleli gorączkowo, jak wyplątać się
z tego gówna. Nie mieli też pojęcia, za ile zjawi się tutaj profesor
McGonagall. Gdyby była tu Evans, na pewno byliby już daleko! I nagle go
olśniło! Wycelował różdżkę w kostkę przyjaciela i pomyślał Episkey.
- Będę łaskawy! –
Argus wyprostował się na krześle. – Masz dziesięć sekund!
Ledwo wypowiedział te
słowa i zdążył powiedzieć dziewięć, a Black wykrzywił usta w radosnym uśmiechu,
podniósł się z miejsca, pochwycił zarówno swoją różdżkę, jak i Mapę i...
zniknął. Woźny poderwał się z miejsca i zaczął rozglądać po pomieszczeniu.
- Niemożliwe –
szeptał, a kiedy jakaś magiczna siła otworzyła drzwi, a następnie zatrzasnęła
je z hukiem, wydał zduszony okrzyk i wybiegł ze swojego gabinetu, wrzeszcząc: –
UCZNIOWIE NIE ŚPIĄ!
Dopiero teraz
odetchnęli z ulgą. Zrzucili z siebie Pelerynę i otworzyli pergamin. Przyjrzeli
mu się uważnie.
- Droga do Wieży jest
czyściuteńka! Ten krety lata na trzecim piętrze, a McGonagall nadal siedzi w
swoim gabinecie! – zarechotał Black. – Dotarcie do sypialni chyba nie może być
prostsze!
Ale jego przyjaciel
wpatrywał się w coś ze zmarszczonym czołem. Podążył za nim wzrokiem i
wytrzeszczył oczy.
- Cholera.
***
Ubrała się i
starannie zamknęła za sobą portret. Kąpiel zdecydowanie jej pomogła! Miała
nieodparte wrażenie, że nic nie jest w stanie zepsuć jej humoru. Czuła też, że
ciepła woda wywołała u niej senność. Miała przeogromną nadzieję, że impreza już
się skończyła, wejdzie do sypialni, położy się w ciepłej pościeli i zaśnie
kamiennym snem, śniąc cudowne, kolorowe sny.
- Nie musiałaś nam
pomagać – usłyszała ten piekielnie irytujący głos, a tuż przed nią znikąd
wyrósł sam James Potter, a tuż za nim Syriusz.
- Nie musiałam wam
pomagać w czym? – wybałuszyła oczy, kompletnie nie rozumiejąc, o co im chodzi.
- Swoją drogą, jestem
niesamowicie ciekawy, skąd wiedziałaś – kontynuował, wyraźnie jej nie
słuchając.
- Nie wiem, o co wam
chodzi, ale jesteś ostatnią osobą, której chciałabym w tym momencie pomóc.
Cokolwiek by to nie było! – warknęła i chciała ich wyminąć.
Dobry humor prysł.
- Zamknij się –
syknął. – Wszystko pod kontrolą. Odzyskaliśmy Mapę i mamy Niewidkę. Nie ma
opcji na to, żeby nas złapali.
Wybałuszyła oczy w
niedowierzaniu. Jego słowa wcale jej nie uspokoiły.
- MAPA?! A więc
ryzykujecie swoją edukację, wykształcenie i przyszłość dla tego cholernego
kawałka papieru?! – wydarła się. Nie mieściło jej się to w głowie.
- Zamknij się! –
syknął i rozejrzał się niecierpliwie dookoła.
- Nadal na trzecim
piętrze – wtrącił Black, patrząc w pergamin.
- Nie mamy czasu.
Musimy iść. Filch zmierza do McGonagall, zbudzi wszystkich, byleby nas dopaść!
– warknął i chwycił ją za rękę. Wyrwała się natychmiast.
- Nigdzie z tobą nie
pójdę! Powinnam sama do niej iść i na was donieść!
Spojrzeli po sobie i
wybuchnęli śmiechem.
- Tak, tak, kochanie
– stwierdził, kręcąc głową i ponownie chwycił ją za rękę. – Nie mamy czasu na
tego typu dyskusje, porozmawiamy, jak wrócimy do pokoju wspólnego. Mam
nadzieję, że impreza jeszcze się nie skończyła! – oświadczył i spojrzał
porozumiewawczo na przyjaciela.
- Cholerni kretyni! –
prychnęła, ale przestała się wyrywać.
Nic z całej tej
sytuacji nie rozumiała, ale wiedziała, że awantura o tak później porze jest
wysoce nie na miejscu i może im jedynie zaszkodzić. Ich miała gdzieś, ale skoro
już się do niej przyczepili, a wiedziała, że się nie odczepią, dopóki nie
znajdzie się w sypialni, to wolała iść w ciszy, nie mówiąc nic, niż się
wydzierać i oberwać przez nich szlaban.
- Uuu! Już dawno nie
słyszałem od ciebie tak wspaniałego komplementu! – Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie przyzwyczajaj
się. Więcej nie usłyszysz ode mnie nic! Nawet jednego, najmniejszego słowa!
- Nie obiecuj, Evans.
– Black wyszczerzył zęby i odwrócił się, by na nią spojrzeć. – Po co mamy się
niepotrzebnie rozczarować?
- Jeszcze jedno
słowo... - zaczęła, ale jej przerwał.
- No dobrze, ale
obiecaj, że to już naprawdę będzie ostatnie – uśmiechnął się.
- Uduszę cię! Gołymi
rękami! – wrzasnęła i wyrwała się z uścisku Pottera.
Rzuciła się z
pięściami na Blacka, jednak ten szybko sobie z nią poradził. Złapał ją za oba
nadgarstki i wykręcił ręce do tyłu. Syknęła z bólu, ale spojrzała na niego
wyzywająco.
- Och, umrzeć z
twoich rąk, to czysta przyjemność, Evans. Uwierz mi, że o niczym innym nie
marzę – szepnął, patrząc głęboko w jej roziskrzone oczy.
Na chwilę zrobiło jej
się nieswojo. Nabrała powietrza i bezskutecznie szukała odpowiedzi. Rzuciła
nawet szybkie spojrzenie w kierunku Jamesa, ale ten śmiał się w głos. Black
uśmiechnął się drwiąco.
Nagle coś niedaleko
nich głośno stuknęło. Rozejrzeli się niepewnie. Gdzieś w dalekim końcu
korytarza usłyszeli kroki i głośne miauczenie.
- Spadamy – szepnął
James i mocniej chwycił Pelerynę.
Nie mieli szans, aby
się pod nią ukryć. Bezpieczniej było puścić się biegiem. Wieża Gryffindoru
znajdowała się niedaleko, a woźny deptał im po piętach.
- Uff! – Black
roześmiał się i odetchnął głośno.
Potter oparł się o
ścianę, a ona położyła dłonie o kolanach i pogłębiła oddech. Nigdy nie miała za
dobrej kondycji, a odkąd mogła się teleportować, raczej nie uciekała. Po prostu
obracała się wokół własnej osi i już była daleko. - Niewiele brakowało!
- Jestem na to za
stary – zawtórował mu Rogacz.
- Żartujesz!
Koniecznie musimy to powtórzyć!
- Oboje upadliście na
głowę! – warknęła. – Mogli was wyrzucić! Mogliście stracić kolejne punkty!
- Przestań, na
szczęście nic takiego się nie stało! – ofuknął ją James i ruszył w kierunku
schodów na Wieżę.
- Ale mogło! Dlaczego
nie potraficie zrozumieć, jakie to niebezpieczne?! Mam nadzieję, że to ostatni
raz! – Oboje ją zignorowali, więc przyspieszyła kroku i zagrodziła im drogę. Od
portretu dzieliło ich jedynie sto metrów i kilka schodów. – Jako prefekt... -
zaczęła, ale nie dokończyła.
Oboje wybuchnęli
głośnym śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersi i przybrała groźny wyraz. Nie
pozwoli im z siebie drwić! Ma prawo dać im szlaban i uczyni to, jak tylko będą
w stanie zrozumieć, co do nich mówi! Nie odpuści im. Nie tym razem. Strzeliła w
nich roziskrzonymi oczami. Przestali się śmiać, a ona wyprostowała się dumnie.
- Jako prefekt
naczelny i prefekt Gryffindoru... – zaczęła, lecz ponownie jej przerwano.
- Dobry wieczór, mam
nadzieję, że bawicie się wspaniale – odwróciła się na pięcie.
Już rozumiała,
dlaczego mieli takie przerażone miny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz