piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty dziewiąty: Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą.


[muzyka]

Siedział w pokoju wspólnym. Zimnym, ale jakże szykownym pokoju wspólnym. W ręku ściskał kilka cennych dla siebie rzeczy. Parę drobiazgów, których nigdy, przenigdy nie wyrzuci.
Trzy listy napisane jej ręką… Pomimo takiego czasu, nadal czuł zapach jej poziomkowego kremu do rąk… Uśmiechnął się na wspomnienie jej obsesji w tamtym czasie. Nie było minuty, żeby po niego nie sięgała… Zupełnie taką samą obsesję, miała na punkcie spinki z zielonym motylkiem, którą zgubiła podczas spacerów. Odnalazł ją. Przeczesywał błonia przez blisko dwa tygodnie. Znalazł! Nigdy jednak nie miał okazji, żeby ją zwrócić… Wśród tych błahostek, był też sprawdzony przez niego, jej esej z eliksirów… Pierwszy, z którego dostała Wybitny… Pierwszy, który spowodował, że zaistniała na tych zajęciach… To dzięki niemu zrozumiała, jak fantastyczną frajdę, sprawia ważenie, siekanie, a nawet mieszanie… Dzięki niemu, była niemalże najlepsza… Na samym dnie, małego ozdobnego pudełeczka, leżało… Zdjęcie. Stała koło niego. Uśmiechnięta, rozpromieniona, nienawidząca tej chorej, zadufanej w sobie bandy… W tamtej chwili, była tylko jego…
Opadł zrezygnowany na kanapę. Przycisnął zdjęcie do piersi i zamknął oczy. Tak, jak zawsze, obrazy przyleciały natychmiast. Przenigdy nie zapomni jej roześmianej twarzy. Jej wielkich, zielonych oczu… Tego blasku, który czaił się w nich, kiedy rozmawiali, kiedy otwierał przed nią tajniki świata magii.

- Severusie… Opowiedz mi znowu o dementorach.
- A po co chcesz o nich wiedzieć?
- No, bo jak użyję czarów poza szkołą…
- Za coś takiego nie wydadzą cię dementorom! W ich ręce wpadają tylko ci, którzy zrobią coś naprawdę złego. Oni strzegą więzienia czarodziejów, Azkabanu. Ty tam nie trafisz, ty jesteś zbyt…

Nigdy nie zapomni uśmiechu, jakim go wtedy obdarowała. Nigdy… Serce mu się ścisnęło na wspomnienie późniejszych wydarzeń… Nigdy więcej nie ośmielił się wypowiedzieć czegoś takiego. Nigdy więcej nie ośmielił się przekroczyć wyznaczonych, a właściwie z góry ustalonych przez nią granic. Był jej przyjacielem. Najlepszym, ale jednak zawsze, tylko przyjacielem… Dziękował Merlinowi, że otrzymał od niej tak wiele i niewiele zarazem… Pamiętał, jak jego serce zawyło z bólu, kiedy Tiara przydzieliła ją do Gryffindoru. Bał się, że przestanie się do niego odzywać, że ulegnie presji swoim nowym przyjaciołom… Nigdy tego nie zrobiła.
Bywały momenty, że jego rozgoryczenie, żal, że nie może być przy niej troszkę więcej, niż lekcje, czy czas wolny, wywoływały u niego niepohamowaną zgryźliwość i złośliwość. Często, teraz wiedział, że zdecydowanie za często, potrafił zrobić jej przykrość, potrafił zranić, samym tylko słowem… A jednak nadal była z nim… Nadal była jego… Mógł na nią patrzeć, mógł z nią rozmawiać, mógł wdychać czekoladowy zapach jej ciała… Mógł słyszeć jej perlisty śmiech… Mógł liczyć jej piegi… Mógł ocierać jej łzy i tulić w swoich ramionach, kiedy po raz kolejny płakała przez tego dupka… Mógł obserwować, jak zmienia się z przerażonej dziewczynki, którą poznał, jako jedenastolatek, w przepiękną, pewną siebie i, co najważniejsze, nienawidzącą Pottera kobietę. Mógł obserwować, jak w jej oczach pojawiają się niebezpieczne ogniki, kiedy się denerwowała… Mógł, prawdopodobnie jako jedyny, zanotować, że jej zielone tęczówki, zmieniają swój odcień w zależności od jej humoru, pory dnia, czy pogody… Mógł i pochłaniał każdy, najmniejszy szczegół z jej życia, z takim samym, a może nawet większym zainteresowaniem, niż receptury na eliksirach… Wiedział, jakiego balsamu do ciała używa. Wiedział, jaki jest jej ulubiony kolor. Wiedział, jakie książki najczęściej czyta. Wiedział, co je na śniadanie. Wiedział, jak ma na imię każdy członek jej rodziny. Wiedział, jakie było jej największe marzenie… Wiedział o niej wszystko! Bo był… przyjacielem. Najlepszym przyjacielem…
Jego serce ponownie ścisnął ból. Nie było dnia, godziny, minuty, sekundy… Żeby o niej nie myślał… Każda chwila bez niej nie miała dla niego sensu. Była bolesnym oczekiwaniem na kolejny uśmiech z jej stronny, na kolejną kaskadę słów wypowiedzianych tym aksamitnym, pogodnym głosem. Była jedyną jasną stroną w jego życiu… Jedyną iskierką, która pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach i nie oszaleć… Cokolwiek by nie robił, myślał o jej reakcji… O jej wielkich, zielonych oczach i tej fascynacji, która towarzyszyła jej niemalże na każdym kroku…
Uwielbiała wyzwania. Często podejmowała się najróżniejszych zadań z czystej ciekawości. Nigdy nie zapomni, jak zapisała ich na darmowe, wakacyjne warsztaty do mugolskiego centrum sztuki. Spędzili całe dwa miesiące na jakichś durnych zajęciach. Cudowne dwa miesiące… Lepili garnki z gliny, tworzyli obrazki z ziarenek kukurydzy, malowali farbami… Opiekunka ich grupy zawsze na nich krzyczała. Nie było zajęć, żeby nie obkładali się plasteliną, chlapali wodą, czy nawet celowali w piegowatą, nieznośną, zarozumiałą Elen. Tylko jedne, ostatnie zajęcia wyglądały inaczej… Właśnie na nich stworzyła dla niego owe malutkie, ozdobne pudełeczko.
- Na wszystkie nasze skarby, Severusie! Kiedyś, jak będziemy bardzo starzy, usiądziemy w fotelach przed kominkiem i będziemy się śmiać, wspominając nasze przygody, zobaczysz!
Mówiła to z taką pewnością siebie. Po raz pierwszy widział u niej to dziwne światło w oczach. Nie potrafił tego zidentyfikować, ale pojawiało się ono coraz częściej… Zawsze wtedy, kiedy rozmawiali o przyszłości. Nie chciał sobie robić pustej nadziei. Nie chciał sobie niczego obiecywać. Od tamtego momentu, była dla niego jedną, wielką zagadką… Cudowną zagadką!
Potrafiła się śmiać niemalże ze wszystkiego… Potrafiła płakać z błahego powodu… Niewiele było jej potrzebne, aby przejść z jednej skrajności w drugą. Bardzo często nie nadążał za jej humorkami. Jednak zawsze przy niej był… Przy niej, nigdy z nią…
Zacisnął mocniej powieki, tamując napływające do oczu łzy. Kiedy to się zmieniło? Kiedy pozwolił im na oddalenie się od siebie? Był ślepo zapatrzony w swoich „przyjaciół”… Przestawał mieć dla niej czas… Coraz częściej kłócili się o jego kontakty z rzekomymi śmierciożercami… Coraz częściej mówiła o tym dupku… Następował w niej przełom, a on nie umiał tego powstrzymać. Starał się z całych sił, ale nie potrafił… Czuł, że ją traci. Czuł, że lada moment stanie się dla niej kimś niewartym uwagi… Może nawet zacznie go nazywać Smarkerusem. Tajemnicze światło powoli zanikało… Przestały pojawiać się plany na przyszłość… Przestawał być jej przewodnikiem…
Nie miał pojęcia, kiedy pochłonęło go to uczucie… Nie miał pojęcia, kiedy ta drobna istota, zaczęła być dla niego kimś więcej, niż tylko przyjaciółką. Zakochał się. Jego serce drżało ilekroć widział jej roześmiane oczy. Jego serce wyło, kiedy ona płakała. Była dla niego wszystkim. Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Mógł poświęcić każdego. Byleby tylko móc siedzieć przy niej… Nie musiała do niego mówić, nie musiała na niego patrzeć… Wystarczyło, że była obok… Że czuł ciepło jej ciała... Że czuł słodki zapach jej perfum, które w niesamowity sposób drażniły każdy jego nerw…
Ale było za późno. Za późno, by jej o tym powiedzieć… By o nią walczyć… Tracił ją. A tracąc ją, zatracał siebie… Potworny ból rozrywał jego serce, kiedy nachodziła go wizja życia bez niej… Nie potrafił się jednak przemóc. Nie umiał zebrać w sobie odwagi, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach… Bał się odrzucenia… Bał się, że go wyśmieje… Bał się, że straci to trochę, które miał…
Przecież nie mogłaby go pokochać… Był tylko biednym, niekochanym Severusem Snapem, z patologicznej rodziny. Był kimś zdecydowanie gorszym od niej. Nie mógł jej zapewnić życia, na które zasługiwała… A jednak to tajemnicze światełko nie dawało mu spokoju… Tylko dlaczego zaczęło się pojawiać również wtedy, kiedy mówili o tym dupku? Coraz częściej padało jego imię, coraz częściej o nim mówiła, coraz częściej o nim myślała… Widział to… I wiedział, że nie przeżyje momentu, w którym od niego odejdzie… W którym go zostawi. Wolał to przerwać szybko i gwałtownie. Dokładnie tak, jak zrywa się plaster. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Nie mógłby… Nie potrafiłby powoli… przestawać być częścią jej życia…

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!

Nidy nie zapomni tańczących promieni słońca, w jej niesamowicie rudych włosach. Nigdy nie zapomni tego bólu w jej oczach… Czy to właśnie wtedy, tajemnicze światło zniknęło na zawsze? Za późno zrozumiał, że nie umie bez niej żyć. Za późno zrozumiał, że jest dla niego kimś nieziemsko ważnym. Za późno zrozumiał, że ona jedna, potrafiła go rozśmieszyć. Za późno…
Wypowiadając tamte słowa, zranił ją zbyt mocno. Wraz z jej odejściem, umarła część jego duszy. Za późno zorientował się, że wypowiadając to krótkie, nieprzemyślane zdanie, popchnął ją w ramiona tego dupka. Stracił ją, na własne życzenie…
Dlaczego nie potrafiła mu wybaczyć? Temu dupkowi, wybaczała już tyle razy, a jemu… Jemu nie umiała… A może umiała, ale on nie próbuje? Może gdyby z nią porozmawiał, przeprosił po raz kolejny… Czy znów śmialiby się godzinami podczas jesiennych spacerów? Czy znów próbowałaby go obrzucić całym tuzinem śniegowych kulek? Czy znów mógłby z nią przesiadywać w bibliotece niemalże dniami i nocami? Z nią, nie obok niej… Czy zostawiłaby tego dupka i czy znów byłaby… jego Lily?
Przerwał rozmyślania i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nawet nie wiedział, jak i kiedy się tu znalazł. Dostrzegł ją od razu. Wyróżniała się na tle pospolitego, szarego tłumu. Emanowała od niej niesamowita aura. Jej uśmiech powodował, że zwykły, pochmurny dzień, stawał się dla niego lepszym, wyjątkowym. Nawet jeżeli nie był posłany do niego… Ze smutkiem zanotował, że siedzi koło tego dupka, a w jej oczach czai się to światełko. Ten dupek puszył się jeszcze bardziej niż dotychczas. Jego wzrok nie był już taki rozbiegany po innych pannach, był skupiony na niej… Pochłaniał ją, zupełnie tak, jak on…

***

Z szerokim uśmiechem podniosła się z miejsca. Zaklęcia. To ich właśnie czekało. Znał jej rozkład zajęć niemalże na pamięć. W tym dniu miała tylko zaklęcia. Zupełnie tak, jak on. Będzie mógł na nią patrzeć przez calutkie dwie godziny… Odprowadził ją wzrokiem do drzwi. Jego serce krzyczało, kiedy chwyciła dłoń tego dupka. Spojrzał na swój talerz. Miał dwie minuty, aby dotrzeć do klasy profesora Flitwicka. Poderwał się z miejsca pozostawiając niedojedzonego naleśnika, pokrytego równą warstwą, jagodowego sosu…
Z trudem mógł się skupić na lekcji. Patronusy. Tylko tyle potrafił wychwycić. Będą się uczyć o tym, jak je wyczarować. Uczucie satysfakcji i nieopisanej radości przepełniło jego serce. Nie siedziała z nim. Siedziała z przyjaciółkami i najwidoczniej nie była zachwycona. Zastanawiało go skąd ma ten dziwny, niemalże śmieszny naszyjnik. Złoty Znicz. Wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu. Żałosne. Ten dupek dał jej to, co ją zupełnie nie interesowało. Quidditch. Przecież to był jeden z powodów, z jakich nienawidziła szanownego szukającego. Jak mógł być takim idiotą?! I to jeszcze dać jej coś tak prymitywnego na walentynki! Gdyby był z nią…
- Panna Evans! Proszę! - usłyszał jej imię i otrząsnął się.
Dzielnie uniosła różdżkę. Ciekaw był, o czym pomyślała… Jakie było jej najszczęśliwsze, najlepsze wspomnienie? Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Wiedział, że zatraca się w swojej wyobraźni… Tyle razy widział to zjawisko… Zamykała oczy i odpływała. Niejednokrotnie na długie minuty. Uwielbiał ją wtedy obserwować. Jej twarz zmieniała się z sekundy, na sekundę ukazując wszystkie towarzyszące jej emocje…
Expecto Patronum! – melodyjny dźwięk wydobył się z jej ust, kiedy uniosła wysoko różdżkę i wykonała nią obrót.
Następnie gwałtownym ruchem wycelowała w przestrzeń przed sobą, ale z jej różdżki nie wyleciał strzępek mgły. Otworzył ze zdziwienia oczy. Nie był zaskoczony, że wyczarowała cielesnego patronusa. Już dawno udowodniła wszystkim, że jest piekielnie zdolną czarownicą. W dodatku widział, jak ćwiczy… Dlaczego dopiero teraz zrozumiał, że…
- Panie Snape, teraz pan! – usłyszał radosny głosik profesora.
Spojrzał na niego przerażony. Opanował to zaklęcie już dawno. Wiedział, jaka będzie jego postać. Bał się tego. Co, jeżeli ona zrozumie? Nie mógł jednak odmówić… Uniósł różdżkę i zamknął oczy. Obraz, który mu się ukazał nie był zaskoczeniem. Czternastoletnia Lily Evans rozmawiała z nim o przyszłości. W tym wspomnieniu, byli przyjaciółmi na śmierć i życie. Przyjaciółmi do końca świata. Przyjaciółmi na zawsze…
- Expecto Patronum – wyszeptał, kiedy jego oczom ukazał się obraz owego światełka.
Z końca jego różdżki wyskoczyła srebrna łania. Usłyszał ciche westchnienie. Z trudem otworzył oczy. Spojrzał niepewnie na Flitwicka, który stał oniemiały, ale nic nie powiedział. Dziękował mu za to w duchu. Nikt, poza nim, chyba nie zrozumiał tego dziwnego zjawiska i chciał, aby tak pozostało. Z jeszcze większym trudem spojrzał jednak na Lily. Siedziała oniemiała, wpatrzona w dwie szalejące łanie. Jej usta otwarte były w niemym zdziwieniu… Nagle zwróciła swoją głowę w jego stronę. Kolejna rzecz, której nigdy nie zapomni… Wyraz jej twarzy, mówił wszystko. Wiedział doskonale, że poza profesorem, była jedyną osobą, która zdała sobie sprawę z tej sytuacji. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego patrzyła na niego w taki sposób.
Nie było w tym strachu… Nie było w tym nienawiści, czy pogardy… Było w tym natomiast coś, co spowodowało u niego dreszcze. Jego serce przyśpieszyło bieg. Do jego nozdrzy doleciał ten charakterystyczny, czekoladowy zapach… Klasa, szmery, nieudane próby… To wszystko znikało… Widział tylko spojrzenie tych zielonych tęczówek. Ich odcień zmieniał się z prędkością światła. Ich wnętrze było pełne żalu, smutku i… tego światła…
Rozległ się dzwonek. Żadne z nich się nie ruszyło. Uczniowie podnosili się z miejsc, profesor ruszył w kierunku swojego gabinetu. Nie słyszał i nie widział tego, co dzieje się wokół niego. Tak, jak nikt nie widział, co dzieje się z nimi… W głowie tłukła mu się jedna myśl… Kochała go. Zrozumiał nareszcie to niesamowite zjawisko w jej oczach! To światełko… Jego charakterystyczne pojawianie się… Jej determinacja i zawziętość wypisana przy nim, na tej idealnie skrojonej twarzy…
Wstał, a ona uczyniła to samo. Patrzyli na siebie, a wokół nich tworzyła się niesamowicie dziwna i napięta aura. Nie potrafił oderwać wzroku od niej wzroku. Jej wargi zaczęły drżeć. Oczy zaszły delikatną mgiełką zwiastując potok łez. Zostali już tylko oni. Cała reszta udała się na drugie śniadanie. Jego serce wyrywało się z piersi. Kochała go! Zrobił niepewny krok w jej stronę. Uczyniła dokładnie to samo. Ostrożnie badali grunt. Ostrożnie poznawali siebie na nowo… Kiedy pierwsza łza, opadła z jej długich rzęs i potoczyła się po policzku zostawiając za sobą czarną smugę, coś ścisnęło jego serce. Ból wykrzywił jego twarz. Nie mógł… Nie potrafił stać i patrzeć. Podszedł do niej szybkim krokiem i porwał ją w ramiona.
W pierwszej chwili bał się, ze go odtrąci. Że go odepchnie, uderzy, nawrzeszczy na niego i… zostawi z jeszcze bardziej potrzaskanym sercem… Zamiast tego, przylgnęła do niego swoim drobnym ciałem. Wtuliła się w niego mocno. Objął ją ciaśniej swoimi ramionami. Czuł, jak jej łzy moczą jego szatę. Dlaczego? Severusie, och dlaczego? Szeptała gorączkowo, dławiąc się słonymi łzami. Nie potrafił jej odpowiedzieć. Nie wiedział, czy pyta o przyczynę ich kłótni, czy może raczej o powód jego skrytych uczuć… Nie był w stanie myśleć.
Wdychał zapach jej ciała. Gładził dłonią jej włosy. Paraliżowała go jej bliskość… Marzył o tym każdego wieczoru, śnił o tym każdej nocy, a kiedy nareszcie była w jego ramionach… Nie miał odwagi zrobić czegokolwiek. Paraliżował go strach, o jej reakcję. Przecież była z tym dupkiem. Jakie były szanse na to, że… Otworzył oczy. Nie miał nic do stracenia! Poprzednim razem stracił ją na własne życzenie. Stracił ją, bo nie miał odwagi walczyć o swoją miłość… O ich miłość! Dlaczego? Severusie, och dlaczego? Po raz kolejny usłyszał jej łkanie. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy. Po policzkach płynęły strumienie łez. Otarł je kciukami. Zaczęła się uspokajać… Szloch pomału ustępował…
- Severusie, dlaczego? – szepnęła z rezygnacją. Wyraźnie oczekiwała odpowiedzi. To światełko…
Wziął głęboki oddech.
- Kocham cię… - wyszeptał w końcu, obserwując, jak zmienia się jej twarz. – Na Boga! Kocham cię!
Oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Łzy przestały moczyć, pokryte piegami i rozmazanym makijażem, policzki. Była tak blisko niego, że potrafił wyczuć, że jej serce przyspieszyło. Jej oczy, pełne były pytań. Myślał gorączkowo, co dalej. Do głowy przyszło mu tylko jedno rozwiązanie…
Za bijącym szaleńczo sercem… Z buzującą krwią we własnych żyłach… Z przyspieszonym oddechem… Zbliżył swoją twarz do jej twarzy. Ostatnią rzeczą, jaką zanotował, było przerażenie w jej zielonych tęczówkach. Przymknął powieki i dotknął swoimi ustami, jej ust…
Przeszył go dreszcz. Rzeczywistość, przerosła jego wszelkie marzenia… Jej usta… Idealnie skrojone, czerwonawe usta, odwzajemniły pocałunek… Przycisnął ją mocno do siebie. Wplótł dłonie w jej rude, poplątane włosy… Poczuł jej dłonie na swojej piersi… Ogarnęło go niesamowite uczucie… Pożądanie buzowało jego krew… Nie potrafił ogarnąć swoim umysłem tego, co czyniła z nim ta dziewczyna… Sprawiła, że jego dzień kończył się i zaczynał od myśli o niej… Sprawiła, że jej drobna osóbka nawiedzała nawet jego sny… Sprawiła, że szukał jej na korytarzach, w bibliotece, klasach, wszędzie! Teraz, spowodowała u niego niesamowitą kaskadę dreszczy… Wiedział, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi… kochał ją i właśnie odkrył, że i ona kochała jego…
Pogłębił pocałunek i jeszcze mocniej do niej przylgnął. Do jego nozdrzy, wdarł się zapach jej perfum, wymieszany z czekoladą i… Na Merlina, z poziomkową nutą kremu do rąk… Pchnął ją delikatnie… Pokracznie dotarli do ściany. Przywarła do niej, nie przestając go całować… Z trudem oderwał swoje usta, od jej… Z szaleńczo bijącym sercem, nie mogąc złapać tchu, zaczął całować jej szyje…
- Severusie… - usłyszał jej słaby, zachrypnięty głos.
- Kocham cię… Zawsze kochałem… - wyszeptał w jej szyję.
- Severusie! – powiedziała trochę bardziej stanowczo, zdejmując jego ręce ze swojej tali.
Spojrzał na nią zaskoczony. Przerażony zanotował, że znów płacze…
- Lily… - szepnął, ale pokręciła głową.
- Nie możemy… - również szepnęła.
Poczuł, że traci grunt pod nogami… Po jej policzku potoczyła się kolejna łza…
- Dlaczego… - wychrypiał. Tak bardzo chciał zrozumieć… Przecież go kochała!
- Jestem z Jamesem… Kocham go tak, jak kiedyś kochałam ciebie… - przerwała, tłumiąc kolejne łzy. – Severusie! Och, dlaczego?! – wybuchnęła nagle.
Jego świat się zawalił… Żołądek wrócił na swoje miejsce, serce przestało śpiewać… Ona go naprawdę kochała… Ona go kochała, a on pozwolił jej odejść! Spojrzał w jej oczy… Serce ścisnął ból… Gdyby wiedział, gdyby wtedy wiedział… Widział pytanie w jej oczach… Nie potrafił na nie odpowiedzieć. Dlaczego z niej zrezygnował? Dlaczego o nią nie walczył… Przecież była całym jego światem… Kolejny szloch wstrząsnął jej ciałkiem… Chciał ją przytulić, ale wyrwała mu się i pobiegła przed siebie…
- Lily! – krzyknął za nią. Nie odwróciła się.
Jego serce ponownie się roztrzaskało… Kocham go tak, jak kiedyś kochałam ciebie… Zamknął oczy. Chłonął resztkę zapachu, jaki pozostawiła w tej rozświetlonej słońcem klasie. Zmarnował ich szansę… Poddał się zbyt wcześnie… Gdyby podjął ryzyko wtedy… Gdyby powiedział jej to, co powiedział teraz… Nigdy nie będzie Jamesem Potterem. Był za to Severusem Snapem… Mężczyzną, którego kiedyś kochała…
Po jego policzkach popłynęły łzy… Za późno… Było za późno… To światełko… Świeciło dla tego dupka…

***

Wypadła z klasy i biegła przed siebie. Nie potrafiła zrozumieć tego, co wydarzyło się przed chwilą. Siedem lat. Siedem pieprzonych lat! Dlaczego dopiero teraz? Teraz, kiedy jest z Potterem! Kiedy jest szczęśliwa! Kiedy przestała cierpieć. Kiedy zaczyna sobie układać życie! Łzy spływały po jej policzkach… Nie potrafiła ich zatamować… Nie wiedziała nawet, czy na pewno chce… Płacz zmywał z niej cały ból. Zmywał całą tą trudną i niepojętą dla niej sytuację. Dotarła do schodów i zatrzymała się na moment, chwytając łapczywie powietrze… Rozważała tysiące rozwiązań… Żadne, nie wydawało jej się dostatecznie dobre…
Mogła zbiec trzy piętra w dół i wpaść prosto na błonia pełne uczniów… Mogła pobiec przed siebie i spocząć niewiadomo gdzie i niewiadomo w jakim stanie… Mogła wbiec cztery piętra w górę i spotkać… Jej serce zamarło… James! Co powie Jamesowi?! Och bogowie, przecież on go zabije! Mogła też…
Jej serce przyspieszyło ponownie, kiedy usłyszała jego głos. Nie mogła się odwrócić… Nie mogła. Nie teraz. Nie w takim stanie… Nadal czuła jego usta na swoich. Nie wiedziała, jakie uczucia wywołał u niej ten pocałunek. Nie wiedziała, co zrobić z tym dalej. Jego głos stawał się coraz mocniejszy… Był coraz bliżej… Czuła się tak, jakby była rozerwana pomiędzy dwoma światami… Jeden należał do jej serca, a drugi… No właśnie, do kogo należał ten drugi?! Otarła dłonią kolejną łzę. Kocha Jamesa. Jest w związku z Jamesem i kocha go!

Kocham go tak, jak kiedyś kochałam ciebie…

Och Merlinie! Dlaczego?! Nie oglądając się przed siebie, pognała korytarzem na wprost.
Był jej przyjacielem… Jej przewodnikiem… Jej jedyną iskierką, w tym ponurym, chorym i nieznanym wcześniej świecie! Merlinie! Pokochała go! I to bynajmniej nie miłością braterską… Czekała latami, aż w końcu się przełamie, aż w końcu jej powie, potwierdzi… Nie uczynił tego… Dlaczego teraz?! Masakryczny ból rozrywał jej klatkę piersiową. Włosy falowały podczas biegu… Łzy kapały jedna po drugiej, zostawiając ślad… Ścieżkę… Zupełnie tak, jakby liczyła, że będą dla niego drogowskazem. Ale czy na pewno właśnie tego oczekiwała?
Nie mogąc złapać tchu i nie wiedząc za bardzo gdzie się znajduje, oparła plecy o chłodną ścianę… Przymknęła powieki i pozwoliła łzom płynąć ze zdwojoną siłą. Było jej źle… Było jej ciężko i źle, a żeby było jeszcze gorzej, nawet nie miała z kim porozmawiać! Była sama na środku wielkiego rozdroża i nie miała pojęcia, którędy powinna zacząć zmierzać. Którędy powinna iść, aby postąpić właściwie. Gdzie było jej przeznaczenie? Gdzie było jej miejsce? Chciała krzyczeć… Głośno! Wołać o pomoc… Szanse na to, że ktoś ją usłyszy, były jednak bliskie zeru.
Opadła na zimną posadzkę… Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jej serce krwawiło, a nikt dookoła tego nie dostrzegł. Łańcuszek ze złotą piłeczką ciążył jej niemiłosiernie, wywołując wyrzuty sumienia. Dlaczego mu na to pozwoliła? Doskonale wiedziała, do czego zmierza… To było takie oczywiste!

Kocham cię… Zawsze kochałem…

Zamknęła oczy i przyciągnęła do siebie kolana. Zobaczyła jego oczy. Czarne, przerażone oczy… Wiedział, że zrozumie! Czytali przecież kiedyś o patronusach. Tylko, czy wiedział, jaką postać miał jej srebrny stwór? Przecież tak rzadko zdarzało się, aby ludzie mieli identyczne patronusy. Ale w jego oczach czaiło się coś jeszcze… Coś niesamowicie znajomego… Coś, czego nie widziała już dawno… Radość i nadzieja. Tak. W jego oczach pojawiło się też zrozumienie… Czy to wtedy zrozumiał, co siedziało w jej głowie? Czy to wtedy postanowił ją odzyskać?
Odzyskać… Jej wyobraźnia zabrała ją do tego pamiętnego dnia… Dnia, w którym nazwał ją szlamą. Dlaczego to zrobił? Oddalili się od siebie, owszem. Widziała, że między nimi z dnia na dzień, jest coraz gorzej. Jego uwagi były coraz bardziej kąśliwe, a ona sama miała na głowie, wiecznie za nią latającego Pottera. Była zmęczona jego namolnymi prośbami, szlabanami, które zarabiał i podczas których musiała go pilnować. W dodatku zakuwała do SUMów. Severus wiedział, jak piekielnie jej zależało na ocenach. Pomimo to wszystko stał się niesamowicie zimny, dla jej osoby… Początkowo myślała, że to wina jego towarzystwa. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. To zaczęło się dziać, zanim do nich dołączył na dobre… To zaczęło się w momencie, kiedy…
Otworzyła gwałtownie oczy. Ta myśl spadła na nią, niczym grom z jasnego nieba. Czy to właśnie z powodu tego dupka, nazwał ją szlamą? Czy czuł, że to przeinacza się w coś więcej? Czy dostrzegł to, czego ona nie widziała przez tak długi czas? Nie. Niemożliwe… Nazwał ją tak, ponieważ tym dla niego była. Brudną, nic nieznaczącą szlamą. Może przeszkadzała mu w dołączeniu do śmierciożerców? Przecież oni nie zadają się z kimś takim, jak ona…
Kolejna myśl zawitała w jej głowie, powodując kolejny napad łez. Nie wiedziała, czy jest to wynik żalu, czy może zbierającej się w niej złości i gniewu. Jego przyjaciele! Może to jakiś chory podstęp?! Wiedziała, że Severus dołączył do kręgu śmierciożerców. Tak to przynajmniej wyglądało! Był wtedy na cmentarzu. Pamiętała dokładnie wyraz jego twarzy. Jego głos… Zimny, pewny siebie, ale jednak… Delikatnie drżący… I te oczy… Kiedy na nią patrzyły, było w nich coś, co nie pasowało do jego wyniosłej postawy. Czaił się w nich lęk… Nie powiedział też, że jest szlamą, za co zapewne by zginęła… Zerwała się z podłogi tak gwałtownie, że przechodzący nieopodal drugoroczny, aż podskoczył. Musi z nim porozmawiać…

Kocham cię… Zawsze kochałem…

To nie mogło nic nie znaczyć… To nie mógłbyś podstęp… Musiała wiedzieć dlaczego… Potrzebowała odpowiedzi… Pognała przed siebie… Błagam, błagam bądź tam… Błagam… Myślała gorączkowo… Mijała uczniów. Na ich twarzach wypisane było zdziwienie. Ale nie przejmowała się tym…

Kocham cię… Zawsze kochałem…

Nagle opanowało ją zupełnie inne uczucie. Zaczęła się śmiać. Głośno! Gorzkie, słone łzy bólu, przemieniły się w dziką radość… On ją kochał! Jeżeli tylko siedzi w tej klasie i czeka, znaczy że jest gotów podjąć walkę… Walkę o nią, o jego uczucie, o ich uczucie! Dopadła do klasy i gwałtownym szarpnięciem, otworzyła drzwi…
Siedział na jednej z wysłużonych ławek i płakał! Merlinie! Płakał niczym małe dziecko! Jej serce ścisnął ból… Drzwi odbiły się z hukiem od ściany, poderwał się z miejsca, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie…
- Lily… - usłyszała jego szept.
Nie wiedziała, co robi… Nie wiedziała, co nią kierowało… Łzy ponownie zaczęły moczyć jej szatę… Jednak na jej twarzy gościł uśmiech…
- Severusie… - wyszeptała, dławiąc się łzami. – Och, Severusie!
Zaniósł się szlochem i ponownie porwał ją w ramiona. Nie wiedziała ile czasu stoją tak wtuleni w siebie. Czuła się tak, jakby znów miała jedenaście lat. Jakby jej problemy zniknęły. Jakby nigdy się nie pokłócili. Jakby nigdy nie nazwał ją szlamą, a ona nigdy nie związała się z… W tym momencie spłynął na nią inny obraz. Kruczoczarne włosy, orzechowe oczy… Niemalże czuła zapach jego ciała. Widziała jego roześmianą twarz. Widziała to cudowne światło w jego oczach! Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy wyobraźnia podsunęła jej wspomnienie sytuacji na Wieży Astronomicznej… Ogarnęło ją to czucie. Wiedziała już, co powinna zrobić. Jej myśli stały się niesamowicie przejrzyste. Wszystko wydało się takie… Oczywiste! Łańcuszek na jej szyi stał się nagle ciepły…
Kiedy ją od siebie odsunął, nie płakała. Jej policzki nadal jednak lśniły od łez. Dostrzegł na jej twarzy niebezpieczny wyraz… Dokładnie taki sam, jak kiedyś… Tuż przed tym, jak zatrzasnęła portret. Prawą dłonią, ściskała Złotego Znicza. Jej oczy płonęły…
- Lily… - zaczął niepewnie.
- Nie, Severusie… - szepnęła, ale była w tym niesamowita pewność siebie. Podjęła decyzję. – To nie powinno się wydarzyć. A jeżeli już, to na pewno nie teraz. Nie dziś, ale wtedy… Ja… - zająknęła się, a jego serce przyspieszyło. – Dlaczego teraz? Po tylu latach? – zapytała, patrząc w jego oczy. Jej własne, pełne były bólu i cierpienia. Dlaczego cierpiała?
- Patronus… - odpowiedział po dłuższej chwili. – Twój patronus uświadomił mi, że… Na Merlina! – krzyknął i uderzył pięścią w ławkę. – Odkąd cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś wyjątkowa! Zabrakło mi cholernej odwagi! Liczyłem na to, że może kiedyś… Że ty… Bałem się, że cię stracę… - wyjąkał w końcu.
- Nie straciłbyś… - powiedziała tak cicho, że niemalże szepnęła. Jego serce ścisnął żal.
- Wiem. Teraz to wiem… Pokochałem cię, sam nie wiem kiedy… To po prostu się stało! Kiedy się zorientowałem, ogarnęła mnie panika. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Mój dzień rozpoczynał się i kończył od myśli o tobie… Nawiedzałaś mnie w snach… Każdą chwilę, w której byliśmy osobno, wykorzystywałem na rozpamiętywanie spędzanych z tobą chwil! Byłaś… JESTEŚ! Całym moim światem! Zbierałem się na odwagę latami… Widziałem, że coś się zmienia… Nie tylko we mnie, ale również i w tobie! Widziałem to w twoich oczach! Nie potrafiłem tego jednak zidentyfikować… Nie potrafiłem nazwać! Dziś wiem… Dziś zrozumiałem, jak wielkim byłem idiotą…
- Dlaczego się poddałeś? Dlaczego nie spróbowałeś? – po jej policzkach popłynęły kolejne łzy.
- Oddalaliśmy się od siebie… Widziałem, jak powoli pochłaniają cię ci ludzie… Zaczęłaś o nich coraz więcej mówić… Zaczęłaś mieć dla mnie coraz mniej czasu… Czułem, że lada moment mnie zostawisz, że ode mnie odejdziesz… Nie zniósłbym tego! Każdego dnia, wraz z brakiem twojego uśmiechu, umierała cząstka mnie… Widziałem, że w tobie też coś zaczyna się kruszyć… Widziałem ból w twoich oczach, kiedy na mnie patrzyłaś, kiedy byłem, jaki byłem… Zebrałem w sobie tyle nienawiści, ile potrafiłem…
- To dlatego nazwałeś mnie szlamą? – zapytała. Nagle to wszystko stało się takie oczywiste.
- Tak… Kochałem cię i nie mogłem patrzeć, jak cierpisz. Przeze mnie! Nie potrafiłem się pogodzić z myślą, że nigdy nie będę dla ciebie tym, kim chciałbym być. Stwierdziłem, że najlepszym sposobem, będzie szybkie rozstanie… Chciałem, żebyś mnie znienawidziła…
- Dlaczego? Dlaczego podjąłeś decyzje za mnie? – głos zaczął jej drżeć. – Kochałam cię… Przepłakałam miesiące… Och na Boga! – krzyknęła gwałtownie i zaczęła okładać go pięściami. – Czułam, jak się zapadam! Straciłam jedynego przyjaciela! Najważniejszą osobę w życiu! Zdajesz sobie sprawę, co przeżyłam?! Co sobie myślałam?!
- Miałaś Meadowes i McDonald. Tak było lepiej… - szepnął.
- Dla kogo?! Dla ciebie?! A może przeszkadzałam ci w dołączeniu do nich?! Przyjaciółka – szlama nie pasuje do wyrafinowanego śmierciożercy! – wyciągnęła w końcu ten drażliwy temat.
- Nie! – zaprzeczył tak gwałtownie, że aż zaparło jej dech w piersi.
- Nie zaprzeczaj, Severusie! Widziałam cię tam! Na tym cholernym cmentarzu!
- Dołączyłem do nich po naszej kłótni - szepnął.
- Chcesz mi powiedzieć, że to przeze mnie? – wyjąkałam, totalnie zaskoczona.
- Nie… To nigdy nie będzie twoja wina… Ja… Trudno mi to wyjaśnić… - pokręcił głową i odwrócił wzrok.
Zapadła krępująca cisza. W głowie miała mętlik. Nie wiedziała, co ta rozmowa zmienia między nimi. Nigdy nie przestał być jej przyjacielem… Podjęła jego grę. Z dnia na dzień, zaczął ją traktować, jak swojego wroga… Jak kogoś niewartego uwagi… Przez cały ten czas, myślała, że on na prawdę jej nienawidzi. Dlaczego tak skomplikował całą tą sytuację? Czy faktycznie łatwiej mu było ją nienawidzić? Czy faktycznie zrobił to z troski o nią? A co z jej uczuciem do Jamesa? Zaczęli być ze sobą, niedługo po tym, jak w piątym roku obronił ją przed Sevem… Czy przelała na niego uczucia, którymi darzyła swojego przyjaciela? A może stał jej się tak niesamowicie bliski, tylko i wyłącznie dlatego, że potrzebowała kogoś w zamian? Czy jej uczucie, w stosunku do Rogacza, było tylko wyimaginowaną potrzebą? Czy cały ten czas, to Severusa, a nie Jamesa kochała z taką siłą?
- Nie… - usłyszała nagle.
Otrząsnęła się i zobaczyła, że jego czarne oczy wpatrują się w jej. Jego głos był stanowczy, ale delikatnie drżał. Wiedziała, że to z emocji. Nie rozumiała tylko, co chce jej przekazać… Skąd wiedział, co ona myśli? I skąd pewność, że…
- Lily… - zaczął, a jego oczy ponownie się zaszkliły.
Podjął decyzję dawno temu. Było zdecydowanie za późno, aby się z niej wyplątać. Kochał ją i nigdy nie przestanie. W jego umyśle będzie tętnić nadzieja, że kiedyś będzie mógł ją wziąć w ramiona i nazwać swoją Lily… Ale nie teraz. Widział to w jej oczach. Ona też podjęła decyzję… Dokładnie w momencie, kiedy zatrzasnęła mu portret przed nosem. Musiał się z tym pogodzić… Wziął głęboki oddech, chwycił jej dłonie i patrząc prosto w oczy, wygłosił swój wyrok.
- Kiedy na mnie patrzyłaś, to światełko nigdy nie było tak mocne i tak wyraźne, Lily… - głos mu się załamał.
Jej serce przyspieszyło. Zrozumiała, co chce jej powiedzieć. Nie potrafiła tylko zrozumieć, dlaczego ponownie się poddaje…
- Bo nigdy nie będziesz w stanie pokochać mnie tak mocno, jak kochasz jego… - wyszeptał, pocałował ją w czoło i ruszył w stronę drzwi. – Żegnaj…
Stała i nie potrafiła zrozumieć tego, co się dzieje. Wydawało jej się, że stoi obok, że w tym nie uczestniczy… Była niemalże pewna, że gdyby spróbował…

***

Błądziła korytarzami. Nogi same ją niosły. W głowie miała pustkę. Po policzkach płynęły strumienie łez… Wyobraźnia przynosiła tylko sceny z dzieciństwa. Sceny, w których pełno było Severusa. Kochał ją… Nie wiedziała, co ma myśleć na temat tej sytuacji. Wydawało jej się, że siedząc tam, w klasie od zaklęć, zawarli niewidzialny pakt… Szczerze wierzyła, że zarówno on, jak i ona zapamiętają ten dzień do końca życia… Nie potrafiła się tylko pogodzić z tym, że się poddał. Wiedział, jakimi uczuciami go darzyła, a i tak się poddał!
Nogi przyprowadziły ją pod samiuteńki portret Grubej Damy. Było już niesamowicie późno. Zastanawiała się, jak to jest możliwe, że przyjaciele jej nie szukali? James miał, co prawda trening, ale co z resztą? Nie była też pewna, czy jest w stanie znieść tą masę pytań i te podejrzliwe spojrzenia. Co im powie? Wybaczcie, ale wyznałam miłość Severusowi?
Westchnęła i podała hasło. Nie mogła ich przecież unikać wieki… Ku jej zaskoczeniu, w pokoju wspólnym nie zastała praktycznie nikogo. Nigdzie nie znalazła też swoich przyjaciół, co jej niezmiernie pasowało. Martwiło, ale jednocześnie dziękowała Merlinowi za ich nieobecność. Wolnym krokiem i ostatkami sił poczłapała do kanapy. Opadła na nią i ukryła twarz w dłoniach. Zaniosła się szlochem. Nie umiała się opanować. Łzy wściekłości mieszały się z łzami goryczy. Czuła się zagubiona. Nie wiedziała, co naprawdę czuję… Z jednej strony miała Severusa, z drugiej Jamesa i nie była w stanie podjąć decyzji…
- Lily? – usłyszała czyjś ciepły, zaniepokojony głos.
Uniosła głowę. Nad nią stał… Jej chłopak. Kolejny szloch wyrwał się z jej ust i wstrząsnął jej ciałem. Była z Jamesem i zdradziła go ze Sevem! Jej serce rozpadło się na milion kawałeczków i nie potrafiła go poskładać… Zerwała się z kanapy i wtuliła w niego mocno.
- Liluś? Lily, kochanie! Co się stało? – szepnął przerażony.
Czuła, jak jego serce bije w tym samym rytmie, co jej. Niebezpiecznie szybko… Targane niepokojem i bólem… Nie była w stanie wydusić słowa… Łzy kapały z jej policzków i moczyły jego koszulę. Czuła na karku opuszki jego palców, które obrały tor i błądziły tak, aby uspokoić jej rozszalałe serce…
- Cicho… No już… Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie… - usłyszała jego cichy szept.
Wiedziała, że drży z niepokoju. Nie miał pojęcia, co wywołało u niej taki napad, a pomimo wszystko starał się pomóc. Był przy niej przez te wszystkie lata. Raniła go, dręczyła, nienawidziła, a on ją kochał i był przy niej! Nie poddawał się! Trwał przy niej, bez względu na konsekwencje. Wspierał w każdej sytuacji… Nawet jeżeli wiedział, że skończy się to awanturą i kolejnym wyznaniem… nienawiści.

Kiedy na mnie patrzyłaś, to światełko nigdy nie było tak mocne i tak wyraźne…

Nareszcie zrozumiała! Zrozumiała Severusa, jego słowa i jego reakcje! Poddał się. Pozwolił jej pozbyć się wyrzutów sumienia i wszelkich wątpliwości! Pokazał jej, że to małe, rozszalałe coś w jej klatce piersiowej zostało wypełnione i przejęte, ale nie przez niego… Przez jego największego wroga! Uświadomił jej, że pokochała Jamesa już dawno temu… Zrezygnował z niej... Z tego uczucia… Z nich, tylko dlatego, aby ona mogła być naprawdę szczęśliwa! Uświadomił jej, że on nigdy nie byłby w stanie do takiego poświęcenia i że ona sama… Kochała go, ale zawsze tylko jak przyjaciela… To światełko, było tylko wdzięcznością za wszystko, co dla niej zrobił… Pomyliła prawdziwe uczucie, z przyjaźnią…
Podniosła wzrok i spojrzała w orzechowe, przerażone tęczówki. Nie dostrzegła w nich pytania. Widziała tylko troskę i ból spowodowany tym, że najprawdopodobniej cierpiała, a on nie umiał jej pomóc! Czekał… Nie napierał… Pozwolił jej dojrzeć do rozmowy. Pozwolił jej podjąć decyzję. Wiedziała, że jakiejkolwiek by nie podjęła, on się z tym pogodzi… Gdzieś w głębi duszy, na pewno czuł, że coś się tego dnia wydarzyło… Coś dziwnego, coś… Co mogło im zagrozić…
- Dziękuję… - szepnęła w końcu, przełykając kolejne łzy. Wyglądał na zaskoczonego tym wyznaniem. – Dziękuję, że jesteś…
Odetchnął z ulgą i przycisnął ją mocniej do siebie…

Na jego twarzy wylądowało coś nieprzyjemnie gorzkiego. Plując i kaszląc, otarł twarz chusteczką. Oczy piekły go niemiłosiernie. Poczuł napływające łzy.
- Smarkerus! – usłyszał szyderczy i jednocześnie uradowany głos – Nawet niechcący pokazujemy ci, gdzie jest twoje miejsce!
Nie odpowiedział. Wiedział doskonale, kto nad nimi stoi. Kto z niego szydzi. Czuł na sobie palące spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Nie miał zamiaru jednak biernie się temu poddawać. Spojrzał z żalem na równą warstwę jagodowego sosu, a następnie podniósł się z miejsca, dumnie unosząc głowę. Stali przez chwilę, patrząc sobie w oczy. Kiedy na ustach przeciwnika wykwitł złośliwy uśmieszek, wiedział już co się szykuje. Jak zwykle okazał się szybszy. Refleks szukającego, pomyślał z drwiną przyglądając się mahoniowej różdżce. Nie był idiotą. Nie zaatakowałby go przy nauczycielach. Jednak uwielbiał pokazywać swoją wyższość. Z uśmiechem przetaczał ją pomiędzy palcami, cmokając przy tym z zadowolenia.
- Potter! Black! – usłyszeli surowy głos profesorki – To chyba nie wasz stolik?
- I całe szczęście, pani profesor! – wysferzył do niej zęby.
- Slytherin ma znacznie gorszego opiekuna! W życiu nie chciałbym się zamienić! Jest pani niczym skarb! – zawtórował mu Black, a Wielka Sala wybuchła śmiechem. Jej surowy wyraz twarzy delikatnie zelżał. Starała się jednak trzymać fason. Wyprostowała się dumnie.
- Proszę natychmiast…
- Udać się do pana Filcha! – dokończyli z nią i rechocząc podążyli za nią.
Stała w kącie z przygryzioną wargą. Miała okropne wyrzuty sumienia. Fakt… obraził ją, ale czy tylko i wyłącznie dlatego, miała pozwolić, aby tak go traktowano?
- Proszę – szepnęła podając mu chusteczkę.
Spojrzał na nią zaskoczony. Skąd ta nagła zmiana? Przecież jeszcze dwadzieścia trzy minuty temu go nienawidziła. Jej idealny chłopak, w brutalny sposób wyrwał go ze świata marzeń. Ze świata wspomnień i uświadomił mu, że już zawsze będzie nic nie wartym… Smarkerusem. Jego ciemne tęczówki spoczęły na jej wyciągniętą rękę. Biały materiał leżał w jej dłoni. Zupełnie tak, jakby chciała zakończyć konflikt. Jakby chciała mu powiedzieć, że tęskni, że…
- Sev! – usłyszał znajomy głos i aż jęknął w duchu. Jeszcze trzydzieści sekund, a pochwyciłby chusteczkę w nadziei, że odzyskał to, co dobrowolnie stracił… - Wszystko w porządku? – czyjaś dłoń klepnęła go w plecy – Uważaj! Bo jeszcze cię upapra szlamem! – zarechotał i razem z resztą bandy ruszyli w kierunku drzwi.
Spojrzała na niego zaszklonymi oczami. Mógł do niej podejść, przytulić, powiedzieć cokolwiek, a nie zrobił nic. Stał i patrzył na jej zmieniającą się twarz. Patrzył, jak stara się pohamować i tłumić szloch. W końcu przezwyciężyła buzujące w niej emocje i posłała mu nienawistne spojrzenie.
- Dołącz do przyjaciół Sev – powiedziała tak zimno, że po plecach przebiegł mu dreszcz – Nie będą za tobą czekać wiecznie.
Po raz kolejny obserwował, jak odchodzi. Jak się odwraca… Jak rujnuje jego marzenia. Po raz kolejny jego serce płakało i wyrywało do niej. Miał ochotę rzucić wszystko i wszystkich i biec za nią… I jak zwykle tego nie zrobił… Spojrzał na talerz, na którym spoczywał jagodowy naleśnik. Ich tradycja. Ich wakacyjne śniadanie…

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!

Tak. Podjął decyzję bardzo dawno temu… Od tamtego momentu, codziennie uświadamia sobie, że była ona najgorszą, jaką kiedykolwiek mógł podjąć…

6 komentarzy:

  1. OMG!
    Ten rozdział mnie po prostu... spetryfikował. Wiem, mniej-więcej jak wyglądały uczucia Sev'a wobec Lily, ale... ten rozdział, to był po prostu SZOK!! Czytając go niemal nie wyplułam gumy do żucia, szczególnie po lekcji zaklęć. Na chwilę obecną nie jestem w stanie nic więcej napisać, ale na razie będę czytać kolejne notki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię Severusa. NIE lubię Severusa. I kropka. Jak można być tak głupim? A Lily.. jejku, James się dowie? :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę mi szkoda, że Lily i Severus nie zostali przyjaciółmi, ale chyba by nie dali rady...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na gacie Smarka! Ten rozdział jest niesamowity. Biedny Sev... jakby się nie poddał może by był z Lily. Zawsze byłam i jestem za Jily no ale szkoda mi Severusa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze to że jest część pisana z perspektywy Seva to ten rozdział jest taki.. inny w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To chyba najdłuższy mój komentarz na jakimkolwiek blogu. :o i pewnie był by dłuższy jakbym nie pisała go na telefonie. świetna robota dziewczyny, na dzień dzisiejszy to chyba mój ulubiony rozdział, no pomijając to że Lilka go pocałowala... zdradziła Jamesa, mam nadzieję że on się o tym nie dowie, a jak się dowie to niech nie robi lilce awantury :P

      Usuń
  5. Ohoho to ja nie chcę wiedzieć co się stanie jak James będzie wszystko wiedział :/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy