piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział szesnasty: Tajemnicze zadanie od Zakonu Feniksa.

[muzyka]


- KOOOOOOOOOOOONIEC! – krzyknęła Mary, wybiegając z Wielkiej Sali, gdzie dokładnie trzydzieści sekund temu zakończyliśmy pisanie ostatniego egzaminu. Uśmiechnęłam się pod nosem. – Dacie wiarę?! Nareszcie wakacje! – piszczała uradowana.
 - Tak, wiemy! – ofuknęła ją Dorcas.
 - Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
 - Tak, chyba źle odpowiedziałam na ostatnie pytanie – powiedziała, przeglądając gorączkowo notatki.
 - Dorcas - westchnęłam z troską i wyjęłam jej notatki z rąk.
 - Lily! To naprawdę nie są żarty! – krzyknęła, próbując mi wyrwać notatki z powrotem.
 - Dorcas! Są wakacje! Znaczy prawie... Za trzy tygodnie dostaniemy wyniki. Odpuść sobie, co?
Spojrzałam na nią z łagodnym uśmiechem. Przygryzła wargę.
 - Lily, wiesz, jakie to dla mnie ważne. Jeszcze tylko jedna rzecz – poprosiła, a ja spojrzałam na nią podejrzliwie.
 - Jedna – powiedziałam stanowczo. Pokiwała głową energicznie i złożyła ręce, jak do modlitwy. – Dobra, ale Dorcas, naprawdę jedna – westchnęłam z rezygnacją i oddałam jej plik kartek.
 - No i wiedziałam! – pisnęła bliska płaczu.
 - Co wiedziałaś?! – zapytałam już lekko zdenerwowana.
 - Zaklęcie Patronusa to zaklęcie obronne! A ja napisałam jakąś głupotę! Napisałam formułę, jaki jest efekt, co trzeba zrobić podczas jej wymawiania, ale musiałam wymyślić jakąś bzdurę zamiast napisać, że to zaklęcie obronne!
 - Dorcas! – krzyknęłam, powstrzymując lament przyjaciółki. Spojrzała na mnie bliska płaczu. – Kogo to obchodzi?! Są wakacje! Korzystaj z tak pięknego dnia, póki jeszcze możesz! Nie wiadomo, co będziemy robić za niecałe trzy dni. Nie wiesz, kogo spotkamy, ani czy będziesz mogła spotykać się z Syriuszem. Nie mamy też pewności, że w przyszłym roku wrócisz do szkoły!
 - Co? – Mary spojrzała na mnie z nadzieją.
 - No tak. W końcu Same – Wiecie – Kto rośnie w siłę, prawda? Skąd wiemy, że nie wywoła jakiejś wojny, czy czegoś takiego? – zapytałam i usiadłam na brzegu jeziora.
 - Lily, nie mów tak. - Dorcas była przerażona.
 - Taka jest prawda. Przejmujesz się rzeczami, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia w normalnym, codziennym życiu.
 - Lily! Ty nie masz pojęcia, co jest ważne w normalnym, codziennym życiu! Zdajesz sobie sprawę, że moi rodzice, a także rodzice Mary, są czarodziejami?! Jak On wywoła wojnę, to oni na pewno zginą! Są w Zakonie - dodała szeptem. – Od dwóch lat się ukrywają i tylko cud uchronił ich od śmierci. Gdyby nie Dumbledore...
 - Wiem – powiedziałam stanowczo. Przerwała w połowie zdania i spojrzała na mnie zaskoczona. Patrzyłam prosto w jej brązowe oczy. – Wydaje ci się, że nie mam pojęcia, jak to jest? Że nie wiem, co czujesz? Jak się martwisz o rodzinę?! Moi rodzice są mugolami! Voldemort może ich dopaść w każdym momencie, a oni nawet nie wiedzą, jak się bronić! A to wszystko moja wina! Bo jestem jakimś chorym dziwolągiem! – krzyknęłam, a w oczach pojawiły mi się łzy.
Oczy przyjaciółki rozszerzyły się w przerażeniu. Chyba zrozumiała, jaki popełniła błąd.
 - Lily... Ja nie chciałam...
 - Wiem. Tak niewielu z was, czystych czarodziei, potrafi nas zrozumieć. Jestem szlamą. Kimś bezwartościowym dla Niego. Jak myślisz, kogo od tak dawna On się pozbywa? Czarodziei ze szlachetnych rodów? Nie! Nas! I ja mu na to nie pozwolę, Dorcas! Pokonam Go, nawet jeżeli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w swoim życiu!

***

Nie pamiętałam, co mówił dyrektor, ani jak wyglądała ostatnia lekcja. Przemowy. Nie przypominałam sobie też imprezy w pokoju wspólnym, ani tego, co mówił do mnie Potter. Nie pamiętałam nic z poprzedniego wieczoru. Krajobraz za oknem zmieniał się bardzo szybko.
Jeden dzień. Dwadzieścia cztery godziny. Dokładnie tyle mam, aby spędzić czas z rodziną. Po tym czasie przeniosę się do dobrze zabezpieczonego domu pełnego Aurorów. Poznam ludzi takich jak ja -  pewnych swojego celu, chcących pokonać Czarnego Pana. Bardzo byłam ciekawa tego, czy pozwolą mi działać. Tak bardzo chciałam zrobić cokolwiek. Po raz setny spojrzałam na nagłówek Proroka. Zginęło dwunastu ludzi... Zaledwie troje z nich było czarodziejami czystej krwi... Reszta to półkrwi i mugole, tacy jak ja. Na gazecie leżała koperta. W środku, niczym zbawienie, był list. Od mamy. Ze łzami w oczach przycisnęłam go do piersi. To mogli być oni! Ci ludzie zginęli zaledwie parę przecznic od naszego domu! Ulga. Ogromna, ale jakże ulotna. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Dla mojej rodziny, bo w końcu jestem im to winna.
 - Lily? - Usłyszałam cichy głos Dorcas. Spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem. – Wszystko w porządku?
 - Tak, jasne - powiedziałam zachrypniętym głosem.
 - Przepraszam – rzekła cicho. – Za tamtą rozmowę. Miałam zamiar to zrobić wcześniej, ale jakoś nie było okazji do rozmowy.
 - Wiem, Dorcas. Ja też przepraszam. Nie powinnam była tego mówić, ale zrozum... To jest takie trudne - wyszeptałam.
 - Wiem, kochanie - powiedziała jeszcze ciszej i przytuliła mnie do siebie.
 - Nie wybaczyłabym sobie, jakby  coś im się stało - powiedziałam.
 - Wiem, dlatego my z Mary też chcemy pomóc. W końcu twoja mama, to tak jakby nasza, nie? – powiedziała radośnie.
Też się uśmiechnęłam. W końcu odkąd pamiętam wszystkie święta i wakacje spędzały u mnie.
 - Ciekawe, jak to będzie – zamyśliłam się, patrząc przez okno.
 - A jak ma być? Dobrze!
 - Ech - westchnęłam.
 - Ej! Musi być! Przecież jesteśmy w tym razem, prawda? – Uśmiechnęła się szeroko.
 - Tak… - wyszeptałam i uśmiechnęłam się. Szczerze. Po raz pierwszy od bardzo dawna.

***

 - Mamo, tłumaczę ci to po raz ostatni. Jutro jadę w pewne miejsce, razem z dziewczynami. Nie musisz się o mnie martwić, będę bezpieczna. W tym miejscu będzie pełno czarodziei i Aurorów.
Złapałam rodzicielkę za rękę. Nadal nie wyglądała na przekonaną. Tata nie odzywał się od początku rozmowy.
 - Ale dlaczego, córeczko? – spytała po raz setny tego wieczoru moja mama.
Westchnęłam. Wiedziałam, że ta rozmowa będzie ciężka, ale nie miałam pojęcia, że aż tak. Dziewczyny stwierdziły, że pójdą do ogrodu, żeby nam nie przeszkadzać. Spojrzałam na zegarek. To było tak dawno temu. Siedziałam z rodzicami przy kuchennym stole już trzecią godzinę.
 - Mamo, muszę - wyszeptałam i podałam jej gazetę.
Wzięła ją do ręki i zaczęła czytać. Patrzyłam na nią uważnie. Z każdym kolejnym zdaniem jej oczy robiły się coraz większe.
 - Tak! To było całkiem niedawno! Pani Brown widziała to zdarzenie. O mało co nie zginęła! – powiedziała mama, a gazetę podała tacie.
 - Mamo, nie rozumiesz?! – krzyknęłam z desperacją. – To mogliście być wy! Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby cokolwiek wam się stało!
 - Córeczko, dlaczego miałoby nam się coś stać? – zapytała mama.
 - Bo On zabija takich, jak my! Jestem czarodziejką z rodziny mugoli, czyli według Niego nie zasługuję na to, żeby żyć. Dlatego chcę walczyć przeciw Niemu! Będzie chciał dotrzeć do mnie przez was. Dlatego wasz dom również będzie pod ochroną – wyszeptałam ze łzami w oczach.
Mama chyba nareszcie zrozumiała, bo przytuliła mnie mocno do siebie. Nie płakała.
 - Dobrze, córeczko. Rozumiem. Nie będę cię zatrzymywać. Nie byłabyś szczęśliwa, siedząc tu w domu i nic nie robiąc. Ale proszę cię... Odzywaj się czasem, dobrze? – zapytała, patrząc na mnie z matczyną troską.
 - Będę pisać tak często, jak tylko się da - obiecałam i otarłam spadającą łzę.

***
 - Gotowe? – Usłyszałam czyjś głos.
 - Gotowe! – krzyknęła rozentuzjazmowana Dorcas.
Kiwnęłam głową. W oknie mojego rodzinnego domu stała mama. Tata obejmował ją ramieniem. Płakała.
 - Lily! Skup się, słoneczko, bo to nie takie łatwe.
 - Zdałam egzamin z teleportacji – powiedziałam oschle.
Miała nas eskortować jakaś kobiecina z ministerstwa. Była strasznie oschła i niemiła.
 - Wiem, złociutka, ale teleportowanie się do tego miejsca jest dużo trudniejsze niż zdać egzamin – powiedziała ozięble. – Na trzy. Masz się teleportować z panną McDonald dokładnie dwie stopy od tego miejsca. – Mówiąc to, podała mi kartkę papieru. Przeczytałam ją, ale niewiele mi to mówiło. Kiwnęłam głową. – Dobrze. Więc raz... - powiedziała głośno i wyraźnie, Mary chwyciła mnie kurczowo za ramię. – Dwa... - Obejrzałam się na mamę i uśmiechnęłam pocieszająco. – Trzy! - Obróciłam się w miejscu.
Kilka rzeczy wydarzyło się bardzo szybko. Najpierw ogarnęła mnie ciemność. Obrazy latały jak szalone. Nie mogłam oddychać. I nagle wszystko ucichło, obraz jeszcze się nie unormował. Poczułam ostre, zimne powietrze. Wzięłam głęboki oddech.
 - Uwaga!
Ktoś chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie widziałam, kto to, ale biegłam za nim. Był taki pewny siebie. Biegliśmy jakiś czas, ktoś biegł za nami. Co chwilę zaklęcia przecinały powietrze tuż koło mnie. I nagle poczułam coś dziwnego. Jakbym weszła do mydlanej bańki. Wszystko ucichło. Dopiero wtedy rozejrzałam się dookoła. Przede mną stało pięciu Śmierciożerców, ale chyba mnie nie widzieli. Z trudem łapałam oddech.
 - Nie widzą nas? – wysapałam.
 - Nie, Kwatera Główna jest dobrze chroniona – powiedział chłopak z uśmiechem.
Był mniej więcej w moim wieku, kojarzyłam go ze szkoły.
 - A gdzie... - zaczęłam, ale mi przerwał.
 - Twoje przyjaciółki? Nic im nie jest. Profesor McGonagall i Szalonooki doprowadzili ich aż tutaj, są tam – powiedział i wskazał na grupkę ludzi stojących niedaleko nas.
 - Och! - Odetchnęłam z ulgą. – Dzięki - wyszeptałam z uśmiechem i opadłam na ziemię.
 - Nie ma sprawy, wszystko w porządku? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.
 - Tak, nie jestem po prostu przyzwyczajona do takiego biegu.
 - Przyzwyczaisz się. – Uśmiechnął się i podał mi rękę, pomagając wstać. – A więc jednak zgodziłaś się dołączyć, Lily.
 - A dlaczego miałabym się nie przyłączyć...? – zająknęłam się.
 - Frank. Frank Longbottom – powiedział i ponownie podał mi rękę. – Skończyłem właśnie siódmą klasę – oznajmił z dumą. – Też byłem w Gryffindorze.
 - Ach, to wyjaśnia, skąd się znamy. – Uśmiechnęłam się pogodnie.
 - Lily! Nic ci nie jest! – Dorcas dopadła do mnie i przytuliła się mocno.
 - Panno Meadowes! Proszę się uspokoić! Dziewczęta, proszę mi się tu ustawić – zarządziła profesor McGonagall. – Frank, myślę, że możemy wchodzić - powiedziała i spojrzała na chłopaka znacząco.
 - Się robi, pani profesor! Dziewczyny, witamy w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa! – powiedział i pchnął duże dębowe drzwi, które nagle się pojawiły.
 - O nie! – krzyknęłam, gdy tylko weszłam do środka.
 - Syriusz! – krzyknęła Dorcas i podbiegła do chłopaka.                
 - Evans! Ja też się cieszę, że cię widzę! – powiedział czarnowłosy i podszedł do mnie z uśmiechem.
 - Co ty tu robisz? – wykrztusiłam w końcu.
 - Tymczasowo mieszkam – powiedział z uśmiechem.
 - Mieszkasz? – Byłam kompletnie zaskoczona tą sytuacją.
 - A co cię tak dziwi? Mówiłem o tym ostatniego wieczoru w Hogwarcie! – Roześmiał się.
 - Myślisz, że ja nie miałam nic innego do roboty, niż cię słuchać?! Nie! Ja się nie zgadzam! – krzyknęłam buntowniczo.
 - Na co się nie zgadzasz, Evans? – zapytał, nadal się uśmiechając.
 - Na to, żebyś ty też tu był, Potter! – krzyknęłam desperacko.
 - Obawiam się, że masz niewielki wpływ na to, kto tu może przebywać, kochanie – powiedział dobitnie i podniósł torbę, która właśnie się zmaterializowała przy moich nogach. – Chodź, oprowadzę cię.
 - Nie chcę – powiedziałam natychmiast.
Byłam przerażona. Miałam nadzieję, że te wakacje pozwolą mi zapomnieć o tak przyziemnych sprawach, że nie będę musiała myśleć ani o nim, ani o tym co, jakby nie było, wydarzyło się między nami. Otworzyłam przed nim serce, a on tak mnie potraktował. Czy on nie rozumie, że mogę nie chcieć z nim przebywać? A może on myśli, że...
 - Evans, o co ci chodzi tym razem? – spytał niecierpliwie.
 - Wydaje ci się, że po tym wszystkim nadal będziemy się przyjaźnić? Że będę z tobą rozmawiała, jak gdyby nigdy nic?! – wydarłam się.
 - Panno Evans! – upomniała mnie profesor McGonagall.
Zarumieniłam się.
 - Przepraszam - wyszeptałam.
 - Chodź – powiedział stanowczo i chwycił mnie za rękę.
 - Puszczaj! Nie rozumiesz, że nie mam ochoty z tobą nigdzie iść?! – warknęłam.
 - Ale pójdziesz. Musimy w końcu porozmawiać.
 - Nie mamy o czym! A poza tym już rozmawialiśmy! – powiedziałam z trudem, nadal próbując się wyrwać z jego uścisku.
 - Nie – powiedział i odwrócił się do mnie. – To ty mówiłaś. Ja musiałem słuchać. Nie dałaś mi się obronić, nie dałaś mi nic powiedzieć!
 - Dziwisz się? – zapytałam z wyrzutem.
Przestałam się wyrywać i zaczęłam po prostu za nim iść. Byliśmy na pierwszym piętrze. Poprowadził mnie do ładnych drzwi. Na nich była tabliczka z moim imieniem, a także moich przyjaciółek, oraz numer pokoju: dwieście pięć.
 - Nie dziwię. Ale gdybyś tylko pozwoliła mi cokolwiek powiedzieć... – Pchnął drzwi i wszedł do środka.
Pokój był średniej wielkości, ale trzy osoby ze spokojem mogłyby się w nim zmieścić. Został pomalowany na niebiesko. A właściwie na błękit, dokładnie taki, jaki przybiera niebo w bezchmurny, letni dzień. Na prawo od drzwi stała nie za duża szafa z ogromnym lustrem. No tak, Mary się zmieści, gorzej z nami. Uśmiechnęłam się do siebie, otwierając ją. Po drugiej stronie w kształcie litery U ustawione były trzy łóżka. Przy każdym stała szafka nocna. Na środku pokoju leżał mały beżowo – biały dywan. Na ścianie naprzeciw drzwi było ogromne okno i prześliczna biała firanka. Na parapecie stały dwa małe kwiatki doniczkowe.
 - Piękny - wyszeptałam w końcu.
 - Wiem. Tylko wasz pokój jest taki wyjątkowy. Nie mam pojęcia, dlaczego tak zrobili. Reszta jest dosyć obskurna i ponura - westchnął Potter i podszedł do jednego z łóżek.
 - Nie tam. Zawsze pod oknem - powiedziałam cicho, patrząc, jak zawraca i kładzie torbę w odpowiednim miejscu.
 - Lily - zaczął i spojrzał na mnie błagalnie.
 - Nie, Potter, nie mam ochoty tego słuchać! – powiedziałam natychmiast.
 - Zachowujesz się gorzej, niż jak miałaś jedenaście lat! Wtedy też wyszłaś z tego cholernego przedziału! Nigdy tego później nie żałowałaś?! – zapytał nagle wzburzony.
Spojrzałam na niego zaskoczona tym wybuchem.
 - Żałowałam - powiedziałam po dłuższej chwili. – Ale w tym momencie bardziej żałuję tego, że zaprosiłam cię wtedy do tego pieprzonego Pokoju Życzeń!
 - A możesz mi powiedzieć dlaczego?!
 - Bo... - zająknęłam się.
 - No właśnie! Nie żałujesz niczego, poza tym, że nie dałaś mi się wytłumaczyć! I teraz też nie chcesz ze mną porozmawiać, bo odezwała się w tobie ta sama zarozumiałość, co wtedy w pociągu. Gdybyś mogła, to byś wyszła i nie odzywała się do mnie przez następne sześć lat!
 - Przestań! – krzyknęłam coraz bardziej wściekła. – Czego ty ode mnie chcesz, Potter?!
 - Jak to: czego chce? – zapytał z głupią miną.
 - No nie bardzo wiem, czemu tak bardzo chcesz się wytłumaczyć. Udało ci się! Zdobyłeś mnie! – ironizowałam. – Więc nie wiem, czego tak naprawdę chcesz.
 - Lily, ty naprawdę myślisz, że tylko o to mi chodziło? – zapytał zaskoczony.
 - Tak, dokładnie tak myślę. I widząc, jak się zachowałeś i jak się zachowujesz, mam coraz większą pewność. Tylko nie rozumiem jednego, dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby teraz się wytłumaczyć.
 - Jak się zachowałem? I że niby co ja takiego robię teraz?
 - Nie rób z siebie idioty większego, niż jesteś, Potter - powiedziałam znudzona.
 - Kiedy ja naprawdę nie mam pojęcia, co zrobiłem! – krzyknął.
 - Poza tym, że pokazałeś wszystkim, że potrafisz dopiąć swego, a tym samym zagrałeś na moich uczuciach? Nic – powiedziałam beznamiętnie.
 - Lily! Będąc z tobą, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! – krzyknął wyraźnie zdesperowany.
 - Więc dlaczego, do cholery, mnie zostawiłeś?!
 - Bo cię raniłem. Nie potrafiłem być dostatecznie dobry dla ciebie!
 - O czym ty mówisz? – wyszeptałam zaskoczona.
 - O tym, że wiecznie miałaś pretensje o to, że nie jestem taki, jakim w twoich oczach powinienem być. O wszystko się czepiałaś. Cokolwiek bym nie zrobił i tak było źle! Więc wolałem się rozstać, niż dalej cię ranić swoim zachowaniem. Ale kiedy zrozumiałem, jaki to był błąd i chciałem go naprostować, ty mi wyskoczyłaś z tą przyjaźnią! I z tym, że nic do mnie nie czujesz. Co miałem zrobić? Gadać dalej? I tak byś nie słuchała – powiedział rozżalony i opadł na łóżko.
Zapanowała cisza. Patrzył na mnie w napięciu.
 - I to wszystko?! – zapytałam w końcu. – Wszystko, co masz do powiedzenia?! Znowu grasz na skrzywdzonego chłopczyka, tak?!
 - Lily - powiedział z desperacją.
 - Nie, James. I co ja mam teraz powiedzieć? Że bardzo mi przykro? Że ja też cię kocham? I co, może masz nadzieję, że skoro już z siebie to wszystko wyrzuciłeś, to rzucę ci się w ramiona i będziemy parą?
 - Nie. – Wykorzystał moment, w którym wzięłam oddech i przerwał mi. Nie ukrywam, że mnie zaskoczył. Stałam naprzeciw niego z otwartymi ustami i patrzyłam, nie wiedząc, co mam teraz zrobić. Wstał i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Nie oczekuję tego, chociaż nie ukrywam, że nadal będę żył z nadzieją, że może kiedyś...
 - Więc dlaczego? – wyszeptałam tylko.
 - Chciałem, żebyś to wszystko wiedziała. Żebyś zrozumiała. Sam też chciałem zrozumieć.
 - I co ci to da? – zapytałam, nie bardzo rozumiejąc.
 - To, że może przestaniesz mnie wreszcie nienawidzić - wyszeptał i pocałował mnie w czoło.
W tym momencie do pokoju wpadła Mary, a za nią Dorcas z Syriuszem i resztą Huncwotów.
 - Ups! - Usłyszałam triumfalny głos Blacka.
Spojrzałam na nich wystraszona. Oczy miałam zaszklone od zbierających się łez. Potter wypuścił mnie z objęć i ruszył w kierunku drzwi. Objęłam się rękoma.
 - O nie! – Mary była bliska płaczu. Dorcas patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziałam, że wie. Spojrzałam na blondynkę. – Lily! On jest niebieski!

***

 - Nie! To ty nie rozumiesz! Nie mogłam mu powiedzieć, że nic się nie stało!
 - Lily, przecież cię przeprosił!
 - No i co z tego?! A ja mam mu się rzucić w ramiona, tylko i wyłącznie dlatego, że przyszedł tu ze mną, zrobił maślane oczka i powiedział kilka słodkich słówek?
 - To co on ma jeszcze zrobić?
 - Nie wiem, Dorcas, ale nie wierzę w to, że nagle mu się odwidziało. On chce czegoś więcej, a ja nie wiem, czy chcę tego czegoś. Potrzebuję czasu.
Westchnęłam i podniosłam się z łóżka, podchodząc do torby. Miałam zamiar się wreszcie rozpakować. Do kolacji zostało niecałe trzydzieści minut.
 - Lily! - Mary była bliska płaczu. – Błagam cię! On nie chce przestać być niebieski!
 - Och - mruknęłam i sięgnęłam po różdżkę. – Jaki ma być kolor? – zapytałam, pomimo iż znałam odpowiedź.
 - Różowy! – pisnęła z uciechy.
Pokręciłam głową i machnęłam różdżką. Wiedziałam, że Dorcas nie zniesie samego różu, więc  połączyłam cudowny odcień czekoladowego brązu, który pokrył ścianę za moim i jej łóżkiem, oraz pudrowego różu, który pojawił się na pozostałych dwóch ścianach. Chodniczek na środku pokoju zamienił się w dwa okrągłe. Jeden większy, drugi mniejszy. Ten większy był w środku różowy z brązową obwódką, a mniejszy calutki różowy. Reszta nie uległa zmianie.
 - Może być?
 - Och! Jest cudowny! – odpowiedziała Mary, chociaż pytanie było skierowane bardziej do Dorcas niż do niej. Przyjaciółka kiwnęła tylko głową.
 - Muszę przyznać, że jak na moje pierwsze czarowanie to jest całkiem nieźle – powiedziałam, z uznaniem rozglądając się po pokoju. – No dobra, ale bierzmy się do pracy!
Z trudem dotaszczyłam swoją torbę aż pod szafę. Otworzyłam ją i przeniosłam całą jej zawartość do pierwszej części. Szafa składała się z trzech przegródek. Drogą rozsądku podzieliłyśmy ją tak, aby każda miała po jednej. Zmieściłam się idealnie. Mary nie była natomiast zachwycona. Przywiozła ze sobą kufer szkolny (który pełen był butów, torebek i pasków), kuferek z kosmetykami, kuferek z lakierami, a także pięć toreb wypchanych ciuchami. Nie miałyśmy z Dorcas pojęcia, jak ona się zmieści do swojej małej części w szafie.
Kiedy się wreszcie rozpakowałam, usiadłam i z zaciekawieniem obserwowałam zmagania Mary. Pierwsza część poszła jej nieźle. Pod oknem, niedaleko mojego łóżka, stało biurko. Mary ułożyła na nim według kolorów wszystkie kosmetyki, począwszy od kredek, poprzez pomadki i cienie, aż po lakiery. Drugą stronę biurka zajęły kosmetyki typu balsam, mleczko i te sprawy. Nie miałam pojęcia, po co jej to wszystko, skoro miała skończone siedemnaście lat. Teraz zabrała się za układanie butów. W tym celu otworzyła swoją część szafy. I stanęła, najwyraźniej myśląc, jak to rozegrać.
 - To będzie dobre. - Usłyszałam głos Dorcas.
Spojrzałam na nią z uśmiechem. Przyjaciółka również opadła na swoje łóżko i zaczęła obserwować blondyneczkę.
W końcu Mary stwierdziła, że kufer rozpakuje na samym końcu. Chwyciła pierwsza lepszą z brzegu torbę i zaczęła układać ubrania. Wszystkie były posegregowane według kolorów. Te na krótki rękaw były osobno, podobnie jak spodnie krótkie i długie. Byłam mile zaskoczona, widząc, że ma taki porządek.
 - Gotowe! – oznajmiła dwadzieścia minut później.
Rozejrzałam się dookoła. Wszystkie torby zniknęły. Ich zawartość znalazła się w szafie.
 - Jakim cudem? – wyszeptała Dorcas, obchodząc szafę.
 - Żartujesz? – Mary spojrzała na nią jak na idiotkę. – Przecież skończyłam siedemnaście lat! To jest miejsce, w którym żyje co najmniej kilkudziesięciu dorosłych czarodziei! Powiększyłam ją! Myślisz, że bym się zmieściła w coś tak żałosnego?
Dorcas wmurowało. Stała z otwartą buzią i patrzyła, jak Mary idzie w stronę łóżka. Roześmiałam się.

***

 - Och, to był ciężki dzień! – westchnęłam, opadając na łóżko.
 - Tak, ale nadal mam mnóstwo pytań! – żachnęła się Dorcas. – Przekazali nam tak niewiele informacji! No i, póki co, mamy siedzieć z tyłkami w pokojach. Widzisz w tym jakiś sens?
 - Dorcas, przecież wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że dopóki nie skończymy szkoły, to na niewiele nam pozwolą.
 - No tak, ale dlaczego na razie mamy się tylko przyglądać? Przecież mogłybyśmy pomóc, prawda?
 - Niby tak.
 - Naprawdę nie wiem, czym oni się tak sugerują. No i bardzo jestem ciekawa, kto z naszej szkoły jest po Jego stronie.
 - Nie mam zielonego pojęcia - powiedziałam zamyślona i w sumie nie do końca szczerze.
Niemalże było jasne, że do grona Śmierciożerców należy Malfoy i jego banda. Szkoda mi tylko było Severusa. Nie był taki, jak oni wszyscy. Musiałam jednak przyznać rację Dorcas. Niewiele się dowiedziałyśmy podczas dzisiejszej kolacji.
Kiedy zeszyłyśmy na dół, przy stole siedziała już większa część Zakonu. Stanęłyśmy lekko skrępowane i nawet zawstydzone, ale jakoś nie zwrócili na nas uwagi. Dwóch mężczyzn w kącie siedziało nad jakimiś papierami, Frank i jakaś dziewczyna pogrążeni byli w rozmowie. Inni śmiali się i żartowali. Rudowłosa kobieta przekrzykiwała tłum. Krzątała się po kuchni i najwyraźniej próbowała podać do stołu. Podeszłam do niej.
 - Pomóc może w czymś? – zapytałam nieśmiało.
Spojrzała na mnie dobrodusznie.
 - Ale z ciebie chudzinka! Nie, kochanie, usiądź sobie. Już podaję do stołu. Arturze! – krzyknęła do mężczyzny pogrążonego w rozmowie, a ten natychmiast poderwał się z miejsca.
 - Słucham, kochanie? – zapytał przejęty.
 - Zaopiekuj się, proszę, tą dziewczynką. Przyjechali dziś nowi i nie znają jeszcze naszych przyzwyczajeń – powiedziała, trzymając dłoń na moim ramieniu.
Zarumieniłam się.
 - Och, witam! Jestem Artur Weasley, a ta cudowna kobieta to moja żona, Molly – powiedział z uśmiechem i wyciągnął dłoń, aby uścisnąć moją.
 - Miło mi pana poznać – odpowiedziałam nieśmiało. – Jestem Lily Evans.
 - Wiemy, złociutka – powiedziała kobieta. Spojrzałam na nią zaskoczona. – My tu wiemy o wszystkim, tak właśnie działa Zakon – wyjaśniła.
 - Chodź, oprowadzę cię – powiedział Artur.
 - Dobrze, ale... - zaczęłam i obróciłam się przez ramię na przyjaciółki.
Obie gawędziły już z grupką członków Zakonu Feniksa.
 - Jak widać, one już się zaaklimatyzowały – powiedział mężczyzna. – Chodź. – Zaczął mnie prowadzić wzdłuż stołu. – Tu jest Alastor Moody, dla nas Szalonooki. Jest naszym najlepszym Aurorem. O, a tu jest grupka nauczycieli z Hogwartu! Zapewne już wszystkich znasz. Ten wspaniały agent to Hagrid, ale przecież wszyscy go znają. Tutaj...
Szliśmy wzdłuż stołu. Poznawałam coraz to nowych ludzi. Imion, przezwisk ani też nazwisk nie potrafiłam powtórzyć. Czułam się okropnie. Byłam bardzo zawstydzona i nie bardzo wiedziałam, jak się mam zachować. Wszyscy byli bardzo serdeczni, ale miałam wrażenie, że patrzą na mnie jakoś dziwnie. Jeszcze bardziej zawstydzona poczułam się, kiedy podeszliśmy do miejsca, w którym siedziały moje przyjaciółki.
 - A tu jest najnowsza grupa! Domyślam się, że te dwie młode damy to twoje przyjaciółki.
 - Tak, to Mary i Dorcas. A to jest pan Artur Weasley – przedstawiłam nieznajomego moim przyjaciółkom.
 - Bardzo nam miło, proszę pana – powiedziała radośnie Mary i podniosła się z krzesła, aby się z nim przywitać. – To pana dom? Jest naprawdę rewelacyjny!
 - Och, nie. – Roześmiał się. – Ten dom zorganizował Dumbledore, ale o tym dowiecie się za moment. A właściwie zaraz po kolacji. Mam nadzieję, że pokój wam się podoba?
 - Tak, teraz już tak. Wie pan, ktoś nie pomyślał i pomalował pokój dla dziewczyn na niebiesko! Da pan wiarę?! – roześmiała się dźwięcznie. Wymieniłam z Dorcas zawstydzone spojrzenia. – Musiałam wziąć sprawy w swoje rączki i teraz jest prześlicznie różowy! No i ta szafa... Jedna na nas trzy?!
Wszyscy się roześmiali. Mary była główną atrakcją aż do kolacji. Opowiadała najprzeróżniejsze historie. Nie miałyśmy pojęcia, jak zachowywać się z Dorcas. Z jednej strony cieszyłyśmy się, że jakoś udało nam się wtopić w towarzystwo, a z drugiej... Z drugiej była Mary, której nawet podczas kolacji buzia się nie zamykała. Gestykulowała tak zawzięcie, że w pewnym momencie dziewczyna Franka Longbottoma, Alicja, dostała łyżką gulaszu.
 - No dobrze, moi drodzy. Posprzątam, a wy możecie przedstawić naszym nowym kolegom, jakie mamy plany działania – oznajmiła Pani Weasley. – Arturze, myślę, że możesz zaczynać, tylko nie mów za dużo!
 - Kochanie, przecież wiem. Dobrze, a więc na początku chciałbym was bardzo serdecznie powitać. Jesteśmy w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. Zakon ten powołał sam Dumbledore, a naszym celem jest walka z Sami – Wiecie – Kim oraz jego poplecznikami. Nie będę wam przedstawiał naszych, bo poznacie ich w trakcie mieszkania tutaj.
 - Przepraszam – odezwała się Dorcas.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Nigdy nie przerywała.
 - Słucham? – zapytał uprzejmie pan Weasley.
 - Chciałam się dowiedzieć, gdzie jesteśmy.
 - Moja droga, to, gdzie naprawdę jesteśmy, wie tylko sam Albus Dumbledore. Dostaliście adres na karteczce, ale teraz żadne z was i nas nie może go przekazać dalej – oznajmił mężczyzna z prawej strony. Był tak podobny do brata, że nikt z nas nie zapytał kim jest.
 - Dlaczego? – zapytała Mary z otwartą buzią.
 - Zaklęcie Fideliusa – odpowiedziałam natychmiast.
Wszyscy na mnie spojrzeli. Część z podziwem, część z zaskoczeniem.
 - Co? – Mary popatrzyła na mnie błagająco.
 - Zaklęcie Fideliusa - powtórzyłam.
 - Jak ono działa? – dopytywała blondynka.
Rozejrzałam się po znajomych. Nie tylko Mary wyglądała na niedoinformowaną. Spojrzałam niepewnie na pana Weasleya. Kiwnął głową z uśmiechem.
 - To bardzo złożone zaklęcie, przy którym dochodzi w sposób magiczny do zdeponowania tajemnicy w duszy żywego człowieka. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć, chyba że sam Strażnik Tajemnicy zechce ją wyjawić, inaczej pozostaje niedostępna.
 - Co? – zapytali niemalże chórem.
Zdenerwowałam się.
 - Och! Skutkiem tego zaklęcia jest, na przykład, to, że nikt, komu przez Strażnika Tajemnicy nie wyjawiono tajemnicy, nie może znaleźć ludzi, którzy się ukrywają.
 - Czyli, że jesteśmy chronieni przez tego Strażnika? – zapytała Dorcas.
 - Tak – powiedział zadowolony pan Weasley.
 - A kto nim jest? Tym Strażnikiem? – drążyła temat Dorcas.
 - Żartujesz? – Brat dyrektora wyglądał na rozbawionego. – To chyba oczywiste?
 - Albus Dumbledore. Nie ma bardziej odpowiedzialnej i bezpieczniejszej osoby na to stanowisko. Jesteśmy pewni, że nikt nigdy nie ośmieli się go zaatakować, aby wyciągnąć miejsce naszego pobytu.
 - Chyba nie rozumiem. Darzę naszego dyrektora ogromnym szacunkiem, ale skąd pewność... - zaczął Syriusz, ale mu przerwano.
 - Wszyscy wiedzą, że Dumbledore jest jedyną osobą, której boi się Voldemort.
Reakcja była natychmiastowa. Połowa stołu wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia. Na mnie nie zrobiło to wrażenia.
 - Szalonooki, tyle razy cię prosiłam!
 - Wybacz, Molly.
 - Dobrze. Zakładam, że to miejsce nie jest chronione jedynie zaklęciem Fideliusa - zaczęłam niepewnie.
 - I masz całkowitą rację! Dumbledore się namęczył, żeby dobrze zabezpieczyć to miejsce.
 - To naprawdę bardzo wspaniale, ale przecież magia zostawia ślady, prawda? Domyślam się, że Voldemort wie, że istnieje coś takiego jak Zakon Feniksa. Nie jest idiotą. Wie, że Dumbledore jest jedyną osobą, która może mu przeszkodzić. Ma swoich ludzi w Hogwarcie. Jestem pewna, że zdaje sobie sprawę z tego, co robimy. Jaką macie pewność, że nie mamy tu szpiega? Skąd wiecie, że tak wybitny czarodziej jak On nie znajdzie nas po śladach, które zostawiły rzucone na to miejsce zaklęcia? – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Wszyscy spojrzeli na mnie z podziwem i przerażeniem jednocześnie. Nie wiem, czy dlatego, że wymówiłam jego imię, czy dlatego, że zadałam taką ilość pytań.
 - Jesteś bardzo inteligentną osobą. Jak się nazywasz? – Pierwszy odezwał się Szalonooki.
 - Lily Evans - wyszeptałam lekko zmieszana.
Nie ukrywam, że Moody lekko mnie przerażał. Miał sztuczne oko, które obracało się o trzysta sześćdziesiąt stopni i był strasznie poharatany.
 - Lily, myślałaś może o karierze Aurora? – zapytał, a mnie wmurowało.
 - Ostatnimi czasy tak.
 - Nadawałabyś się idealnie.
 - Do sedna, Alastorze – ponagliła go Minerwa McGonagall.
 - Ach, tak, pytania. Nie uważasz, że do takich samych wniosków doszedł także równie wybitny Dumbledore? Na całej kuli mamy chyba z dwadzieścia miejsc, które są dokładnie tak samo zabezpieczone. Nie ma szans, aby, jak słusznie zauważyłaś, wystarczająco sprytny Czarny Pan wpadł akurat tutaj. A co do szpiega, to wyczuwam go swoim lekko pokiereszowanym nosem. Nie ma mowy, żeby ktokolwiek prześliznął się obok mnie z wiedzą o tym, co tu robimy i dlaczego. Słusznie zauważyłaś. On wie, co my robimy i wie dlaczego. Nie ma jednak dokładnych informacji na temat tego, co planujemy.
 - Dobrze, ale w takim razie co planujemy?
 - Panie Potter, naprawdę uważa pan, że na pierwszym spotkaniu omówimy i przekażemy wam wszystkie nasze plany? Są rzeczy, o których wiedzą tylko te osoby, które są niezbędne do wykonywania danego zadania. Jeżeli będzie nam pan potrzebny, na pewno pan się o tym dowie – wyjaśniła McGonagall, spoglądając na niego surowo.
 - Ale... - zaczął się buntować.
 - Wyrywny jak rodzice - westchnął Alastor. – Swoją drogą, zdajesz sobie sprawę, że zrezygnowali z działalności z twojego powodu? Gdyby coś ci się stało, chyba by nam tego nie darowali.
 - Myślisz, że ich o to prosiłem?! Szanuję ich, bo to moi rodzice. Musieli wiele poświęcić, ale w końcu jestem dorosły! Mogliby powrócić do walki! – zaperzył się.
 - Owszem, mogliby, bo byli świetnymi Aurorami - wtrąciła profesor McGonagall.
 - Minerwo, nie każdy ma tyle krzepy, co Weasleyowie.
 - Och, daj spokój, Alastorze – odezwała się Molly. - W końcu dzieci są z nami tutaj, prawda? No i nie wykonujemy jakichś strasznie skomplikowanych zadań.
 - Ale wykonujecie. Pomimo wszystko narażacie swoje życie.
 - No tak, ale jakby nam się cokolwiek stało, to przecież Bill, Percy i Charlie na pewno będą mieli wspaniałą opiekę – zaśmiał się pan Weasley.
 - Zginąć im nie pozwolimy, to macie jak w banku – wtrącił się brat Dumbledore'a.
 - Zajrzę do dzieci, Arturze – powiedziała ze łzami w oczach Molly. - Tylko proszę was, nie mówcie tym dzieciom niczego, czego nie powinny wiedzieć! – upomniała męża i wyszła.
 - Jak zwykle przewrażliwiona – jęknął Szalonooki.
 - Przepraszam, ja bym chciał bardzo wiedzieć, jakie są te plany! – warknął Potter.
 - Takie, że, póki co, obserwujemy działania Czarnego Pana. Nie możemy się za bardzo wyrywać. Po jego stronie są olbrzymy, wilkołaki i inne przedziwne stwory. Mamy za mało ludzi, aby poszerzyć działanie.
 - Jeżeli chodzi o wilkołaki... - zaczął Lupin.
 - Tak, między innymi dlatego tu jesteś, Remusie - powiedział Artur. – Domyślamy się, że za dużo od ciebie wymagamy.
 - Zrobię, co będzie trzeba - powiedział stanowczo Remus.
 - Dobrze – powiedział Alastor Moody - a więc zaczniesz jutro z samego rana. Podamy ci namiary na grupę, która zamieszkuje pobliską wioskę.
Lupin tylko kiwnął głową. Zapanowało milczenie.
 - I to wszystko? Nic więcej nam nie powiecie?! A mojego przyjaciela chcecie wysłać nie wiadomo gdzie prawdopodobnie na pewną śmierć?! – Potter zerwał się miejsca.
Spojrzałam na niego przerażona. Też byłam pełna złych przeczuć.
 - Poradzi sobie. Jest młody i zdolny. I tak, masz rację, nic więcej wam nie powiemy. Jesteście jeszcze za młodzi.
 - Mamy siedemnaście lat!
 - Nie każdy z was! A poza tym, dobrze wiedzieliście, że niewiele się dowiecie! Do Zakonu mogą wstąpić w pełni wyedukowani czarodzieje. Wzięliśmy was po to, aby rozpocząć przedwczesne szkolenie.
 - Chcę mu pomóc – powiedział stanowczo James.        
 - Świetnie! – Moody najwyraźniej stracił nad sobą panowanie. Wstał z krzesła. Wyglądał teraz jeszcze groźniej. – Idź z nim, a oboje zginiecie! Wydaje ci się, że jesteś taki dorosły, a gówno wiesz o prawdziwym życiu! Są rzeczy, w których nie możesz pomóc innym. Bohaterem możesz sobie być w szkole, jak po raz kolejny złapiesz znicza. Tu panują inne realia – mówił spokojnie, ale budził jeszcze większe przerażenie, niż jak krzyczał. Potter zaniemówił. Wpatrywał się tylko w jego twarz z otwartą buzią. – Spotkanie skończone. Wychodzimy – zarządził po dłuższej chwili milczenia.
Nikt więcej się nie sprzeciwił. Wszyscy podnieśli się z miejsc i zaczęli wychodzić. Został tylko Moody i Lupin.
 - Potter i reszta. – Usłyszałam surowy głos profesor McGonagall. Spojrzeliśmy na nią uważnie. – Słyszeliście? Proszę się udać do swoich pokoi. Jutro czeka was pobudka.
 - Lily? - usłyszałam cichutki głos Mary.
 - Tak?
 - Lupinowi nic się nie stanie, prawda? – zapytała.
- Nie wiem, Mary – wyszeptałam, patrząc z niepokojem na księżyc, który jutro o tej porze będzie okrąglutki.

1 komentarz:

Obserwatorzy