piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzeci: Halloweenowe zagadki.



Kolejne dni września mijały niesamowicie szybko i nim się obejrzała, przyszedł jeszcze chłodniejszy pażdziernik. Pogoda za oknem z dnia na dzień robiła się coraz bardziej nieprzyjemna i ewidentnie oddawała nastrój, który jej towarzyszył. Coraz częściej padał deszcz, a niebo pokrywały liczne, brudnoszare chmury uniemożliwiając przebicie się chociażby jednego promyczka. W dodatku bywały dni kiedy nie przestawał padać deszcz, a wraz z nim do Hogwartu zawitały również błyskawice.
Aktualnie, przyodziana w parę rękawic ochronnych i okrutnie cuchnący fartuch, stała przy jednym ze stanowisk razem z Mary i Docas, zastanawiając się, czy jakikolwiek dotychczasowy pobyt w tym miejscu był aż tak beznadziejny. Przez ostatnie kilkanaście tygodni sytuacja robiła się z dnia na dzień coraz bardziej nie do zniesienia. Dziewczyny patrzyły na siebie porozumiewawczo, a kiedy nagle pojawiała się w pokoju, natychmiast milkły, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że jak nie ma jej obok debatują o tym, co się dzieje. Co prawda żadna nie zapytała wprost o to co się stało, ale Lily wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała z nimi porozmawiać. Zastanawiała się również co hamuje ich naturalną i wrodzoną ciekawość. Do tej pory nie miały oporów, żeby po prostu spytać, nie zważając na jej nastrój czy delikatność sprawy. Co zmieniło się w tej kwestii? A może było coś co one wiedziały, a ona nie miała o tym pojęcia?
Tu jej wzrok mimowolnie powędrował do stołu z drugiej strony, gdzie pracowała grupka Huncwotów. Jeden z nich zachowywał się ostatnio nader dziwnie. Od czasu owej ostrzejszej wymiany zdań, na szlaban szła sama i sama też z niego wracała. Kiedy docierała na miejsce, James z reguły już tam był. Chwytał swoje przybory i oddalał się w najdalszy kąt Izby Pamięci, czyszcząc zawzięcie kolejne trofea. Kiedy chwilę po północy zjawiała się McGonagall, rzucał ścierkę i pastę w kąt, i już go nie było. Na lekcjach, jak nigdy dotąd, siedział cicho, skrobiąc coś po pergaminach, albo dyskutując o czymś z Blackiem. Nawet nauczyciele wydawali się być zaniepokojeni jego zachowaniem. Profesor McGonagall co chwilę zerkała w jego stronę i chociaż nic nie mówiła, wydawała się być wyraźnie wytrącona z równowagi i jakby lekko zaniepokojona. Ponadto, wszystko wskazywało na to, że czas wolny spędzał poza wieżą, albo zamknięty w dormitorium, a jeżeli już udało jej się go ujrzeć w pokoju wspólnym, to tylko nad książkami co było jeszcze bardziej niepokojące. Kiedy chciała podejść i z nim porozmawiać, a takie próby podjęła aż trzy, zawsze wymijał ją, udając, że jej nie dostrzega, po czym oddalał się ignorując jej nawoływania.
Na początku października owa sytuacja była już nie do zniesienia. I pomimo tego iż z jednej strony ogromnie cieszyła się z braku jego obecności to z drugiej nie potrafiła pozbyć się gnębiących ją wyrzutów sumienia. I chociaż nigdy się do tego nie przyzna, tęskniła za jego zarozumiałą postawą i wyzywającym, lekko irytującym uśmiechem.
- Lily, wszystko w porządku?
- A czemu miałoby być inaczej? – odparła niemalże natychmiast, posyłając Dorcas wymuszony uśmiech.
Sama do końca nie wiedziała, czy powinna grać w ich grę, przestrzegać tych wszystkich zasad o szerokim uśmiechu, dowcipach i nieustannym powtarzaniu "wszystko w porządku", czy raczej przejść do konkretów i zrzucić w końcu to piekielnie dziwne coś, co ściskało jej serce i ciążyło na żołądku. Zagryzła wargę i spojrzała na przyjaciółki ukradkiem. Tak jak się spodziewała, wymieniły znaczące spojrzenia. Wzięła więc głębszy oddech i czekała na rozwój sytuacji.
- No wiesz - Dorcas uważniej dobierała słowa. - Ostatnio jesteś jakaś dziwna. W kółko tylko o czymś rozmyślasz. Na lekcjach nie notujesz, a jak siedzimy w pokoju wspólnym to patrzysz tępo na drzwi. To do ciebie nie podobne - pokusiła się nawet o beztroski ton, zupełnie jakby chciała powiedzieć "ale niczym się nie martw, nie chcesz to nie mów".
Lily pochwyciła stojącą nieopodal miskę i mocniej zaczęła rozbijać pokarm dla rośliny przed nimi. Przez chwilę obserwowała jak fioletowe fasolki odbijają się od szklanych ścianek, żeby w końcu wylądować pod tłuczkiem. W jej głowie toczyła się powolna bitwa. W końcu stwierdziła, że nie wytrzyma dłużej, dusząc w sobie owy ciężar, ale też nie może zdradzić wszystkich szczegółów. Dlatego też pochwyciła miskę w obie dłonie i wziąwszy głęboki oddech, rozpoczęła swój wywód.
- Załóżmy, że ktoś zrobił coś, czego odrobinę żałuje, ale za żadne skarby nie przyzna się do tego ani tej osobie, ani swoim najbliższym - wykrztusiła w końcu.
Zarówno Mary jak i Dorcas spojrzały na nią uważniej. Wyraz twarzy Mary wyraźnie podpowiadał Lily, że przyjaciółka nic z tego nie rozumie i za pewne rozumieć nie będzie. Dorcas natomiast rozbłysły oczy, rzuciła krótkie spojrzenie na Huncwotów po drugiej stronie, po czym wyjęła z rąk Lily miskę i odwróciła się do żarłocznego kwiata przypominającego stokrotkę.
- To zależy, co ta osoba zrobiła i co chce osiągnąć winowajca - tu rzuciła ukradkowe spojrzenie Lily, która delikatnie się spłoszyła.
- Sęk w tym, że winowajca nie ma pojęcia jaki ma cel. Wie tylko, że ma kolosalne wyrzuty sumienia oraz, że... chyba trochę tęskni za tym, co przez własną głupotę stracił.
Miska runęła z głośnym hukiem na podłogę, kiedy Dorcas pisnęła przeraźliwie i przytuliła się do Lily, skacząc przy tym niesamowicie. W końcu się jednak opanowała, jednym machnięciem różdżki przywołała naprawioną już miskę i nienaturalnie normalnym tonem, kontynuowała rozmowę. Lily natomiast czuła, że powinna rozwiać jedną, ważną kwestię, która mogłaby rzucić złe światło na całą rozmowę.
- Dorcas, tylko, że winowajca nie... - urwała i przygryzła wargę, kiedy Dorcas ponownie na nią spojrzała. Mina odrobinę jej zrzedła, ale w oczach wciąż czaiła się iskierka nadziei.
- Nie? - szepnęła, patrząc prosto w zielone oczy.
Lily wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Na kilka sekund zapanowała cisza, w trakcie której słychać było tylko przeżuwanie owej stokrotki. W końcu Dorcas chrząknęła i z lekkim uśmiechem postanowiła brnąć w rozmowę dalej.
- Wiesz, nadal podałaś odrobinę za mało szczegółów. Mogłabyś zdradzić, co winowajca uczynił, że sprowadził na siebie tak piekielną zemstę i taki gniew... poszkodowanego?
Obie zachichotały, a Lily trąciła ją lekko łokciem.
- Przyjmijmy, że winowajca zachował się jak pięcioletnie, obrażone dziecko i oskarżył o coś poszkodowanego.
- Bezpodstawnie?
- Bezpodstawnie - przytaknęła, bijąc się w pierś.
- I tak nagle, po sześciu latach chce go przeprosić, chociaż totalnie nic...? - wypaliła Dorcas z prędkością karabinu, a Lily rozszerzyła oczy w zdziwieniu.
- No wiesz?! - krzyknęła, udając oburzenie i chwytając spryskiwacz do kwiatów. - Jakie sześć lat! - pisnęła i uwolniła strumień.
Dorcas krzyknęła lekko przestraszona, po czym pochwyciła identyczną broń, zabierając spryskiwacz jakiejś grupce Puchonów. Przez chwilę lały się wodą niczym małe dziewczynki, śmiejąc się przy tym w głos. Kiedy idealny makijaż Dorcas był rozmazany, a rude kosmyki Lily skręciły się i utworzyły wrażenie "baranka", podeszła do nich profesor Sprout. Minę miała surową, a ton, którym przemówiła nie wróżył niczego dobrego. Wyjęła obu dziewczynom spryskiwacze i z głuchym stuknięcie odstawiła je na ławkę.
- Po pięć punktów od Gryffindoru. Miałyście spowodować, że kwiat rozkwitnie, karmiąc go, a nie przyczynić się do skulenia w pąk poprzez strach! - ofuknęła je.
- Przepraszamy, pani profesor - wyjąkała Dorcas, wciąż nie mogąc powstrzymać chichotu.
Na szczęście w tym momencie zadzwonił dzwonek i klasa pospiesznie opuściła cieplarnie, udając się na obiad.
- W każdym razie - Dorcas nałożyła sobie na talerz pokaźną porcję makaronu i rozejrzała się dookoła, aby się upewnić, że nie ma w pobliżu niepożądanych osób. - Jeżeli już zrozumiałaś, jak beznadziejna byłaś przez sześć lat i nareszcie chcesz porozmawiać z Jamesem, to uważam, że najlepszą sposobność będziesz miała w najbliższy weekend - oznajmiła oficjalnym tonem i wyprostowała się z miną znawcy.
Lily z trudem powstrzymała śmiech, po czym upiła łyk soku i z błyskiem w oku zaatakowała przyjaciółkę.
- Masz fantastyczny zmysł obserwacji, nie rozumiem więc, dlaczego uważasz, że chcę kogokolwiek przepraszać! - roześmiała się, nie mogąc utrzymać powagi. - No i co ma do tego weekend? Tylko wtedy przyjmuje audiencje?
- Nie. W ten weekend jest Hogsmeade! - mrugnęła do Lili i zaczęła pałaszować makaron.
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę. Mogła się zgodzić, że wioska jest dobrą opcją. Między innymi dlatego, że daje dużo prywatności i ustronnych miejsc, w których nikt nie będzie im przeszkadzać. Problem natomiast leżał gdzie indziej. James nigdy nie chodził bez swoich przyjaciół, a ona nie miała zamiaru przepraszać go przy nich. Zwłaszcza z to, co wydarzyło się sześć lat wstecz w pociągu. Bo w sumie jak by się głębiej zastanowić to owy incydent z Severusem był początkiem ich kłótni.
- Dorcas - zaczęła, uważniej patrząc na przyjaciółkę. - A co zrobimy z resztą Huncwotów?
W odpowiedzi Dorcas uśmiechnęła się do niej jeszcze szerzej i spłonęła niesamowitym rumieńcem.

***

Dzień bynajmniej jej nie sprzyjał. Wstała zdecydowanie później niżeli zamierzała, a to oznaczało mniej więcej  półtoragodzinne czekanie na wolną łazienkę - Mary uwielbiała pobijać własne rekordy. Ponadto, poplamiła dwie koszulki i musiała aż trzy razy wracać się do wieży, żeby się przebrać i kolejne dwa, aby dopakować zapomniane rzeczy. Kiedy stały więc w długiej kolejce, aby odhaczyć się na liście Filcha, nastrój miała fatalny. Pogoda również jakby sprzysięgła się przeciwko niej. Ciężkie chmury pokryły niebo, standardowo o tej porze roku blokując słońce, a wiatr najprawdopodobniej wziął sobie za cel, aby w ciągu jednego dnia pozrzucać wszystkie liście.
W żołądku czuła niemiły skurcz. Ręce jej się spociły, a serce waliło jak szalone. I chociaż starała sobie wmówić, że jest to zwykły, sobotni dzień, w którym wspólnie z przyjaciółkami wybiera się na wycieczkę, nie mogła pozbyć się czyhającej z tyłu głowy myśli, która przypominała jej o postawionym przed nią zadaniu. Miała zrobić dziś coś, co wręcz było sprzeczne z jej naturą. Coś, co ogólnie rzecz ujmując miała zrobić po raz pierwszy w swoim życiu i do czego nie była przyzwyczajona. Nic więc dziwnego, że w ciągu dwudziestu minut stała się kłębkiem nerwów. Nienawidziła nieznanego. A tu porywała się z motyką na słońce i nie wiedziała jak to wszystko w jej sytuacji się skończy. Wzięła więc głębszy oddech i zaczęła się rozglądać po korytarzu. Jak zawsze w przypadku wolnej soboty, korytarz był zaludniony. Do wioski mogli się co prawda udać uczniowie od trzeciej klasy wzwyż, ale nie zabrakło tu takich, co ślepo wierzyli, że uda im się przechytrzyć nader wyczulonego Filcha. Huncwoci też próbowali na drugim roku. To chyba właśnie za to zarobili pierwszy w swojej karierze szlaban. Później było już tylko z górki. I jak każdy doskonale wiedział - i tak znaleźli sposób, aby owego dnia w Hogsmeade się znaleźć.
Pokręciła głową i przeniosła wzrok od grupki pierwszaków na grupkę wyjątkowo głośnych Gryfonów. Jeden z nich stał oparty o ścianę i w akompaniamencie najlepszego przyjaciela, opowiadał jakąś zaczarowaną historię towarzyszącej im dziewczynie. Lily nigdy wcześniej jej nie widziała, a z koloru krawatu domyśliła się, że dziewczyna należy do jej domu. Była odrobinę gorszą wersją Dorcas. Ciemne, lekko podkręcone włosy sięgały jej pasa, a całkiem spore, nie pasujące do urody, niebieskie oczy w kształcie migdałów otoczone były poprzez długie rzęsy. Ponadto, co zdążyła zaobserwować, miała hipnotyzujący uśmiech, którym wywoływała u Pottera dość dziwne, niekontrolowane zachowanie, które Lily widziała po raz pierwszy w życiu.
- Kto to? – spytała, nim zdążyła ugryźć się w język i siląc się na beztroski ton.
- Chodzi ci o tą dziewczynę, która stoi obok Pottera? Elizabeth Brown. Dwa lata młodsza, codziennie siada w fotelu niedaleko nas – odpowiedziała Dorcas, wzruszając ramionami. – Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości - posłała przyjaciółkom wymuszony uśmiech, ale raczej w niego nie uwierzyły, więc pochwyciła je za ręce i pociągnęła do Filcha.
 Nie mogła się jednak pozbyć tego piekielnego obrazu sprzed oczu. Kim była ta dziewczyna i jak to się stało, że z nimi rozmawiała? Czy to z nią spędzał czas, kiedy nie było go w pokoju wspólnym? Niby nie miało to większego znaczenia, ale dla Lily miało szczególną wagę. Jeżeli Potter wcale nie zmienił swojego podejścia przez nią, nie miała powodów do tego, żeby go przepraszać. Bo co miałaby mu powiedzieć? Przepraszam za to co powiedziałam, ale skoro znalazłeś kolejną ofiarę to mogę śmiało stwierdzić, że miałam rację? Przygryzła wargę i spojrzała ukradkiem za siebie, aby się upewnić, że idą za nimi.
- Lily? Jak myślisz? - do jej uszu dotarła w końcu wesoła paplanina Mary.
- Hmm? - odwróciła się szybko i spojrzała na przyjaciółki nieprzytomnym wzrokiem. - Och, tak, tak. Zdecydowanie jestem za! - uśmiechnęła się niepewnie.
Na moment zapanowała cisza, w trakcie której Dorcas uniosła pytająco brwi, a Mary uśmiechnęła się z triumfem.
- Widzisz! Lily też uważa, że powinno być więcej bali w Hogwarcie! Czym są zaledwie dwa? Jeden na Halloween, a drugi w Boże Narodzenie, też mi coś!
Lily odetchnęła z ulgą i posłała przepraszające spojrzenie Dorcas. Kilkuletnie doświadczenie nauczyło ją, że w tego typu sytuacjach, kiedy pytającą jest Mary, cokolwiek by się nie działo, zawsze należy przytakiwać. To było perfekcyjnym rozwiązaniem, ale niosło za sobą ciężkie skutki. W tym przypadku, wysłuchiwały opowieści o kolorowych sukienkach, idealnym manicurze i jeszcze ważniejszym elemencie, a mianowicie o butach, aż do samego Hogsmeade. Tam bez zastanowienia skierowały swoje kroki prosto do Trzech Mioteł, gdzie zamówiły po piwie kremowym i, chcąc nie chcąc, dalej rozprawiały o balu halloweenowym.
- Mam nadzieje, że w tym roku będzie równie piękny jak poprzedni - rozmarzyła się Mary.
- A istnieje inna opcja? - Lily wymieniła znaczące spojrzenie z Dorcas.
- Chyba nie rozumiem? - Niebieskie oczy Mary, rozbłysły lekkim gniewem.
- Jesteś jedną z głównych organizatorek, Mary! Nie pozwolisz sobie na to, żeby bal był nieperfekcyjny - obie wybuchły śmiechem.
- Och! - Mary zamyśliła się przez chwilę, intensywnie śledząc pojedynczy płatek śniegu. - Tak, racja. Będzie idealnie! - zapiszczała.
- I oby tak było - Dorcas pogroziła jej palcem. - Mam zamiar wyrwać w tym roku prawdziwego przystojniaka - mrugnęła okiem i uśmiechnęła się znacząco.
- Oho! To oznacza tylko tyle, że już jakiegoś wypatrzyłaś! - Mary natychmiast podjęła temat.
- Widziałyście tego brązowookiego bruneta z siódmego roku? Nazywa się Thomas Smith i musi być niesamowity! Jest w Huffelpuffie!
- Och, Dorcas - westchnęła z dezaprobatą Lily. – Przed wakacjami twoją głowę zaprzątał niejaki Nicolas Flinch. Skąd ta nagła zmiana?
- Daj spokój! – odpowiedziała trochę urażona. – Poddałam się po trzeciej randce. To nudziarz… Wiesz, że potrzebuję u mego boku kogoś, kto będzie równie szalony, co ja i będzie potrafił mnie zaskakiwać - przybrała aurę tajemniczości i oplotła się ozdobnym szalem, perfekcyjnie udając nauczycielkę wróżbiarstwa.
Cała trójka wybuchła niekontrolowanym śmiechem, a następnie zamówiły po kolejnym kremowym piwie.

***

Kiedy za oknami zaczął zapadać zmrok, dziewczyny nadal siedziały w Trzech Miotłach i nadal wesoło rozprawiały o najświeższych nowinkach i wymieniały coraz to ciekawsze i pikantniejsze ploteczki. Do ich stolika co rusz dosiadała się inna znajoma, powodując, że w głowie Lily zabrakło miejsca na roztrząsanie sprawy z Potterem. Wręcz przeciwnie. W całym tym zamieszaniu, gwarze i śmiechu, totalnie o nim zapomniała. I prawdopodobnie, gdyby nie to, że musiały wrócić do zamku na czas, zostałaby w pubie zdecydowanie dłużej, zamawiając kolejne kremowe piwa i śmiejąc się do łez i bólu brzucha. Pogada również nie była zachęcająca. Po raz pierwszy tej jesieni zaczął padać śnieg z deszczem, ganiany niemalże lodowatym wiatrem. Nie była to typowa, październikowa pogoda, ale ponoć taki miał być tylko ten weekend.
Szczelniej okryły się szalikami, a na głowy naciągnęły kaptury. Lily była w fantastycznym humorze. Padający od blisko godziny deszcz narobił całkiem sporych kałuż, ale jej to bynajmniej nie przeszkadzało. W pewnej chwili rozpędziła się i wskoczyła w jedną z największych, chlapiąc przy tym towarzyszące jej przyjaciółki.
- Hej! A może odwiedzimy dziś Hagrida? - odwróciła się w ich stronę i przez moment szła tyłem.
- W sumie, czemu nie! - wesoły nastrój Lily udzielił się Dorcas. Tylko Mary jakby lekko posmutniała.
- Nie lubię do niego chodzić - mruknęła. - Ma tyle strasznych i jednocześnie dziwnych rzeczy w tym domku. I robi paskudną tartę! Ostatnio natknęłam się w niej na pazur i jestem niemalże pewna, że to tego ptaka, co wisi nieopodal kominka - aż się zatrzęsła.
- Ugh... Ale pamiętaj, że to nasz przyjaciel! - dodała Dorcas pocieszająco i poklepała Mary po ramieniu.
- Proszę, proszę. Prawdopodobnie jedyny przyjaciel i równie parszywy jak wy. - Usłyszały za sobą szyderczy głos.
Odwróciły się natychmiast, instynktownie wyjmując różdżki. Znały ten ironiczny ton zdecydowanie za dobrze. Lucjusz Malfoy. Najbardziej bezlitosny i wyrachowany arystokrata w świecie czarodziei. Był członkiem jednej z najbardziej wpływowych rodzin i zarazem jednej z najbogatszych. Swoim złotem potrafili przekupić najbardziej szanowanego człowieka w Ministerstwie. Ponadto pozbawiony był skrupułów i wszelkich uczuć, które wiązały się ze współczuciem, miłością czy lojalnością. Aktualnie zaręczony był z reprezentantką równie potężnego rodu, Narcyzą Black. To dzięki niej, a właściwie dzięki Syriuszowi, wiedziały jak niebezpieczna i nieprzewidywalna osoba stoi teraz przed nimi. Syriusz był bowiem spokrewniony z Narcyzą i jej starszą siostrą - Bellą. Nie od dziś wiadomo było, że obie rodziny miały się wkrótce połączyć poprzez małżeństwo Lucjusza z Narcyzą, podobnie jak to, że obie rodziny szczodrze wspierają Voldemorta.
Lily nie miała pojęcia, co ten człowiek robił aktualnie w Hogsmeade, ale wiedziała, że trzeba się zwijać - i to szybko. Zwłaszcza, że Lucjusz wyglądał na osobę, która wiedziała z kim miała do czynienia. Z niesamowitą uwagą przyglądał się każdej z nich i badał najmniejszy detal, najmniejszy ruch. Lily poczuła się nieswojo. W głębi duszy czuła również, że szykuje się coś większego. Coś... poważniejszego. Osoby, które mu towarzyszyły nosiły dziwne maski, zakrywające ich twarze. Lucjusza najprawdopodobniej brali za przewodnika, a on jako jedyny nie bał się ukazać swojego oblicza. Coś w tym wszystkim jej jednak nie pasowało. Nie umiała jednak powiedzieć co dokładnie.
- Moje drogie panie, odłóżcie różdżki, bo zrobicie sobie krzywdę - uśmiechnął się ironicznie.
Palce Gryfonek jeszcze mocniej zacisnęły się na trzymanym przed sobą drewnie. Dorcas drgnęła nerwowo i zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Lily natomiast nie odwracała wzroku od szarych tęczówek Lucjusza.
Śmierciożecy. Przeleciało jej przez głowę, a uśmiech na twarzy Malfoy'a stał się jeszcze szerszy. Skinął głową i utkwił w niej świdrujące spojrzenie.
- Zgadza się, panno Evans.
Fakt, że zna jej nazwisko wywołał u niej lekki atak paniki. Zaczęła mieć drobne problemy z oddychaniem, a ręka w której ściskała różdżkę niebezpiecznie zadrżała.
- Nierozsądne jest działać pochopnie. Prawda, Severusie?
Ostatnie zdanie totalnie ją zamroczyło. W głowie jej się zakręciło i poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Ktoś z kręgu wypchnął chłopca w za dużych szatach. Lily poznała go od razu. Do oczu mimowolnie napłynęły jej łzy. Ich oczy spotkały się. Oczy, które tak dobrze znała stały się nieprzeniknione i zimne. Severus wyprostował się dumnie, a jego usta wykrzywił pół uśmiech. Wyglądał na odrobinę zagubionego i speszonego, ale w pełni zadowolonego z takiego obrotu sytuacji.
- Sev? - głos Lily drżał od nadmiaru emocji.
Bała się wykonać chociażby najmniejszy krok i najmniejszy gest. Lucjusz co prawda nie trzymał różdżki, ale na tym etapie, był zdecydowanie potężniejszym czarodziejem od niej. Może nawet potrafił rzucać czar bez użycia różdżki?
- Och, Narcyzo, naprawdę nie było nikogo ciekawszego? - po okolicy potoczył się echem kolejny głos. Głos, który przypomniał Lily jaki był główny powód ich wizyty w wiosce.
Rozejrzała się nerwowo dookoła, aż wreszcie dostrzegła jak Huncwoci wychodzą z Gospody pod Świńskim Łbem. Uwieszona ramienia Lucjusza kobieta drgnęła i podążyła chłodnym, lekko nieprzytomnym wzrokiem do miejsca, z którego dobiegł ją dziecinny, drwiący głos. Sytuacja wyraźnie się zagęściła. W tym momencie towarzysze Lucjusza powyjmowali różdżki i skierowali je na Syriusza, który najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.
- Marnujesz się przy tym… - głos Blacka był prawie beztroski. W dodatku uśmiechał się drwiąco i bez cienia lęku zakończył swój wywód. - Czymś.
- No proszę, kogo my tu mamy! - z kręgu wyłoniła się kolejna postać.
Bellatriks Lestrange. Starsza siostra Narcyzy, która dopiero co poślubiła szanowanego przez społeczeństwo Rudolfa. Ich opinia popsuła się w mgnieniu oka. Bella już kilkukrotnie pokazywana była w gazetach, a jej zdjęcia opatrywano nagłówkami informującymi o kolejnych mordach. Stała się jawną i najbardziej niebezpieczną popleczniczką Voldemotra. Z każdą koleją zbrodnią coraz bardziej brutalna i bezlitosna w swoich poczynaniach, wyraźnie ignorująca Ministerstwo i tych, którzy ją ścigali. Aktualnie przetaczała między palcami różdżkę i mordowała spojrzeniem najmłodszego z kuzynów.
- Nasz kochający szlamy kuzynek. Powiedz mi jak to się stało, że z całej rodziny tylko ty stałeś się takim odmieńcem? – Wysyczała Bellatriks.
- Daj spokój i odłóż tą różdżkę, chyba nie chcesz zrobić sobie krzywdy, prawda? - postawa kuzynki wyraźnie nie robiła wrażenia na młodym Blacku. W tym momencie Lily zaczęła się zastanawiać jak często był świadkiem podobnych awantur i ile razy Bella wymierzała w niego swoją różdżką.
Gdzieś z tyłu za plecami Syriusza, delikatnie zbliżali się James z Lupinem oraz Peter z przerażoną Elizabeth. Lily nie mogła jej winić. Ona sama ledwo utrzymywała różdżkę, a towarzysząca im dziewczyna była o dwa lata młodsza od niej.
- Ja mam zrobić sobie krzywdę? Co, jak co, ale żarty się ciebie trzymają. Znam o wiele potężniejsze zaklęcia, takie o których nigdy ci się nie śniło. Pokażę ci, chcesz? – zapytała Bellatriks z szyderczym uśmiechem, pomału zbliżając się w stronę Lily. – Ona będzie idealna. Takiej szlamy nikt nie będzie żałował. Nauczę cię, Syriuszu!
Lily cofnęła się o krok i wstrzymała oddech. Nie myśląc zbytnio nad tym co robi, wypowiedziała formułę, jeszcze mocniej zaciskając palce na różdżce.
Expelliarmus
Zaklęcie chybiło o włos. Bellatriks zaśmiała się ironicznie i bynajmniej nie zwolniła. Kiedy dzielił je dystans mniej więcej czterech metrów, zatrzymała się i bacznie obserwowała drgające paniką tęczówki Lily. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Bellatriks w mgnieniu oka uniosła różdżkę i rzuciła zaklęcie.
Criucio!
-Protego!
Tuż przed Lily wyrosła tarcza, a zaklęcie odbiło się od niej i poszybowało w drugą stronę. Bella rozejrzała się dookoła i wyraźnie rozjuszona zwróciła się teraz w stronę Lucjusza.
- Nie chcemy ich przestraszyć, Bello. Pamiętaj, że nieznane są plany Czarnego Pana - powiedział wyraźnie znudzony, po czym schował swoją różdżkę.
- Od kiedy jesteś taki ostrożny? – Rzuciła lodowatym tonem. 
- Od kiedy plany się skomplikowały. – Stwierdził, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie i ucinając tym samym dyskusje.
W tym momencie z Trzech Mioteł wyszedł dyrektor z McGonagall. Lucjusz musiał to dostrzec, ponieważ skłonił się nisko. Dumbledore odwzajemnił gest, a następnie pomógł poprawić szal profesor McGonagall.
- Życzymy spokojnego wieczoru - Lucjusz ponownie zwrócił się do Lily i Huncwotów, po czym skłonił się nisko i oddalił w kierunku dyrektora. To musiało być jakimś przesłaniem dla Śmierciożerców, którzy natychmiast zniknęli w Gospodzie pod Świńskim Łbem, a wraz z nimi Severus, obdarzając Lily ostatnim triumfującym spojrzeniem.
Dopiero kiedy za ostatnim osiłkiem zamknęły się drzwi, a głosy nauczycieli i Malfoy'a ucichły w oddali cała ósemka odetchnęła głęboko.
- Co to, do cholery było? - Dorcas zaczęła się trząść.
Black wzruszył ramionami i nic sobie z tego nie robiąc, powoli ruszył w stronę zamku. Reszta stała jak zaklęta, nie mogąc wykrztusić z siebie chociażby pół słowa.
- Zapytałam cię, co to do cholery było! - Dorcas najwyraźniej traciła cierpliwość. Głos jej się delikatnie trząsł, a oddech stał się szybki i urywany.
Łapa musiał zrozumieć, że owe pytanie jest kierowane do niego, bo zatrzymał się i odwrócił, patrząc na Dorcas z niezrozumieniem.
- Moja kuzynka? - zironizował, unosząc obie brwi.
- Serio? - wydyszała, ledwo łapiąc oddech.
- Ta, nawet dwie. - Wzruszył ramionami i zaczął iść dalej.
- Cholera jasna, Black! Mogliśmy zginąć!
- Nie.
- Przepraszam?!
- Nie ma za co.
- Pieprzony gnojek! - krzyknęła chwytając kamień z ziemi i rzucając w jego oddalającą się sylwetkę. Musiało go to wkurzyć, bo nagle zawrócił i w trzy sekundy znalazł się przy niej.
- Licz się ze słowami, Meadowes. Gdyby chcieli cię zabić, już byłabyś martwa. Nie pomyślałaś? - uśmiechnął się ironicznie. - Są typowymi Ślizgonami. Nie zrobią niczego, na co nie zezwoli im ten cały Czarny Pan.
Posłał znaczące spojrzenia chłopakom i ponownie skierował swoje kroki w stronę zamku. Po raz kolejny tego wieczoru, wszyscy wzięli głębsze oddechy. Lily opadła bezsilnie na rozmokłą ziemię, oddychając ciężko. Dorcas stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawił ją Syriusz, powstrzymując szloch. Mary wtuliła się w Elizabeth, wyraźnie przestraszona. Pierwszy doszedł do siebie Lupin, Rozejrzał się dookoła, a następnie podszedł do leżącej na ziemi Lily.
- Hej, wszystko w porządku? - spytał, wyciągając dłoń.
- Tak, dzięki - starała się uśmiechnąć, ale na niewiele się to zdało. Pochwyciła rękę i wstała, otrzepując ubranie.
- Lepiej się zwijajmy, nigdy nie wiadomo kiedy wrócą i co im strzeli do głowy.
Kiwnęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Wzrokiem odprowadziła Remusa, który przytulił do siebie Dorcas i powoli zaczął z nią iść tą samą ścieżką, którą szedł Black. Odwróciła głowę, aby odszukać Mary, a wtedy jej oczy napotkały orzechowe tęczówki Jamesa. Posłała mu wymuszony uśmiech i przez moment biła się z myślami. Teraz, albo nigdy, pomyślała i nieśmiało ruszyła w jego stronę. Kiedy i on miał wykonać pierwszy krok, Mary odkleiła się w końcu od Elizabeth i biegła zapłakana do Lily. Jęknęła w duchu, ale rozłożyła ramiona i pochwyciła w nie przyjaciółkę. W tym samym czasie James tulił już Brown. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a następnie wspólnie ruszyli do zamku.

***

Kolejne kilka dni nie przyniosły niczego dobrego, poza informacją, że bal halloweenowy jednak się odbędzie. Z czasem zarówno Mary jak i Dorcas zapomniały, a może raczej przeszły do porządku dziennego nad wydarzeniami z Hogsmeade. Tutaj, w zamku, były w końcu bezpieczne. Lily natomiast nie potrafiła wyzbyć się obrazu, w którym widziała triumf i jakby lekką satysfakcję w oczach Lucjusza. Przeciągnął na swoją stronę Snape'a i to po to był wtedy w wiosce, co do tego nie było wątpliwości, ale nie miała pojęcia dlaczego było ich tam aż tylu. I rozmowa z Dumbledorem... To wszystko było strasznie pokręcone.
Życia nie ułatwiali jej również Huncwoci. O ile do tej pory głowiła się, gdzie Potter spędza czas, o tyle teraz miała go po dziurki w nosie. Nie miała już ani chwili spokoju, gdyż teraz dla odmiany, w kółko przesiadywał w pokoju wspólnym, a towarzyszyła mu nowa zdobycz - Elizabeth Brown. Dziewczyna siedziała dumna jak paw i na każdą przechodzącą dziewczynę patrzyła z góry. Czuła się jak gwiazda i nieustannie była w centrum uwagi. Z min Huncwotów, Lily domyśliła się, że nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy.
Do tego wszystkiego dochodził również sam Potter. Rudowłosa miała ogromną nadzieję, że pomimo tego iż nie udało jej się porozmawiać z nim w Hogsmeade - z przyczyn oczywistych, może uda jej się go złapać w przerwie między lekcjami, albo jakimś cudem wychwyci moment, w którym nie będzie z nim Elizabeth. Niestety dni mijały, a ona nadal nie miała ku temu okazji. W momentach, kiedy słodka Lizzy znikała w swoim dormitorium, a ona zbierała się na odwagę, natychmiast pojawiał się Black, a wtedy nie obyło się bez jakiegoś idiotycznego żartu i hałasu na cały zamek.
W końcu, pewnej środy, kiedy biegła spóźniona na zaklęcia, wpadła na niego na wysokości biblioteki. Książki, które trzymała w dłoniach rozsypały się na podłodze. Jęknęła i zaczęła je zbierać. Kiedy się podniosła, James podał jej ostatnią zgubę i uśmiechnął się niewyraźnie. Próbowała odwzajemnić uśmiech, ale chyba jej to nie wyszło. Po długich dwóch minutach niezręcznej ciszy, kiwnęła głową rozumiejąc, że to chyba na tyle po czym go wyminęła.
- Lily... - usłyszała i niemalże natychmiast się odwróciła.
- Wiem - przerwała mu, wiedząc, że jak pozwoli mu mówić to straci całą zebraną w sobie odwagę. - Wtedy po szlabanie - urwała na moment, żeby wziąć głębszy oddech i kontynuowała. - Przesadziłam, za co bardzo cię przepraszam. Czasami zachowuje się jak totalna idiotka, mówię coś, chociaż wcale tak nie uważam, a później nie wiem jak się z tego wyplątać, na co jesteś chyba idealnym przykładem.
Zakończyła trochę niefortunnie i przygryzła dolną wargę. Potter spojrzał na nią wyraźnie zmieszany i uniósł pytająco brew. W końcu podał jej zrulowany pergamin i wyjąkał.
- Upadło ci, a ja...
- Merlinie - jęknęła i zakryła rękoma twarz. - Nie ważne. - Stwierdziła w końcu i chwyciła swoje wypracowanie. Przytrzymał ją chwilę za rękę i patrząc prosto w oczy, szepnął.
- Nie mam ci tego za złe, Lily. Tylko... Tak jest lepiej.
Zrozumiała aluzję. Spojrzała na niego z wyższością i wyrwała mu pergamin z rąk.
- Tak, Potter, tak jest lepiej.
I oddaliła się w stronę klasy profesora Flitwicka. Wściekła wpadła do środka i zajęła swoje miejsce, nawet nie przepraszając za spóźnienie. Rzuciła książki na blat ławki i na moment zamknęła oczy, próbując się uspokoić.
- Słyszałaś?! - Dorcas najwyraźniej nie mogła się powstrzymać przed zdradzeniem jej jakiegoś sekretu.
- Nie. - odburknęła, ale przyjaciółka chyba nie dostrzegła jej fatalnego nastroju.
- James nie idzie na bal z Elizabeth! - niemalże krzyknęła.
- Nie obchodzi mnie to. - Ucięła temat i porwała pióro, żeby spisać inkantacje.
- Słucham?! - Mary wyglądała na totalnie zaskoczoną, natomiast Dorcas wpatrywała się w przyjaciółkę oczami wielkimi jak spodki. - Zdajesz sobie sprawę, że Elizabeth mu zagroziła, że albo idzie z nią, albo z nimi koniec?
- Nie obchodzi mnie to, okej?! - krzyknęła tracąc cierpliwość i zatrzaskując książkę.
W duchu dziękowała Merlinowi za to, że te zajęcia dają tak fantastyczne możliwości w kwestii rozmowy. Zwłaszcza dzisiejsze zajęcia, bo cokolwiek nie ćwiczyli - klasa była tak niesamowicie głośno, że nikt nie zwrócił uwagi na jej krzyk.
- A co z winowajcą? - wyjąkała idiotycznie Dorcas, czym do reszty wytrąciła Lily z równowagi.
- Mam dość. Was, jego i całej tej cholernej akcji. Przez całe sześć lat żyłam bez niego - pożyje kolejnych kilkanaście. Wszystko było w porządku dopóki nie zaczęłyście chrzanić tych popranych, moralizujących gadek!
- Co w ciebie wstąpiło, Lily? Wszystko w porządku? - Dorcas wyglądała na poważnie zaniepokojoną.
- Och, przestańcie się wreszcie mieszać w nieswoje sprawy! To moje życie i moje decyzje! A moją decyzją jest nienawidzić Pottera! - krzyknęła, nie zważając na to iż robi z siebie totalną idiotkę.
Zebrała swoje rzeczy i nim wybił dzwonek, opuściła salę.

***

Piątek zbliżał się nieuchronnie i można było śmiało rzec, że wszystkich ogarniało jakieś trudne do opisania szaleństwo. Jeżeli chodziło natomiast o pannę Evans, to nie widziała ona w tym totalnie nic, co wykraczałoby w jakikolwiek sposób poza pewną normę. Bal odbywał się przecież każdego roku, a więc pewne było, że i w tym roku się odbędzie. Jedyną anomalią w całym tym zamieszaniu, a może raczej główną przyczyną całej gorączki wśród dziewcząt był bowiem fakt iż teoretycznie zajęty szanowny pan Potter, kategorycznie odmówił pójścia na bal. I to nie tylko z aktualną dziewczyną - Elizabeth, ale w ogóle!
Panna Brown natomiast, szczerze obrażona, podczas śniadania wyraziła się głośno i wyraźnie na temat tego, co sądzi nie tylko o nim, ale również o ich związku, po czym oddaliła się do Rogera Williamsa, gwiazdy domu Puchonów i jak zaczęły głosić plotki, to z nim wybierała się na jutrzejszy bal. Sam Potter niezbyt przejął się utratą wybranki, co jedynie utwierdziło Evansównę w przekonaniu, że bynajmniej nie powinna sobie mieć czegokolwiek do zarzucenia. Jednakże pomimo wszystko drażniło ją to, że wokół Jamesa zrobił się taki szum. Dziewczęta czaiły się na niego nie tylko na wszystkich możliwych korytarzach, pod każdą klasą czy Wielką Salą. Część z nich dowiedziała się, gdzie znajduje się wejście do salonu Gryfonów i czatowało z wszystkim co było słodkie, smaczne lub przypominało o nich. James był w niebo wzięty i perfekcyjnie odnajdywał się w całej tej sytuacji, czując się jak ryba w wodzie. A może były to po prostu lata praktyki?
Lily sama do końca nie wiedziała, kiedy to się zaczęło. Chyba już pod koniec pierwszego roku, kiedy szukający Gryfonów doznał poważnej kontuzji, która uniemożliwiła mu grę w finałowym meczu. Zorganizowano wtedy kolejne nabory, a napuszony James, pomimo tego iż był na pierwszym roku, postanowił do testów podejść. W momencie kiedy szybował na miotle trybuny były pełne gapiów, a on sam wykonując w sposób perfekcyjny Zwód Wrońskiego zapewnił sobie nie tylko natychmiastową popularność, pełną rozpoznawalność i szacunek, ale również natychmiastowe przyjęcie do drużyny. I chociaż McGonagall uważała, że w pełni na to zasługuje, Lily była pewna, że miał więcej szczęścia niż rozumu, a owy Zwód Kogośtam, był czystym przypadkiem.
Słuchając więc wesołej paplaniny swoich najlepszych przyjaciółek zaciskała zęby i posyłała uważne spojrzenia wszystkim napotkanym grupkom. W duchu prosiła Merlina, żeby którakolwiek z nich zrobiła cokolwiek, co zakończyłoby się szlabanem. Pokonując właśnie ostatnie schody, które dzieliły je od Wielkiej Sali, dostrzegła, że James rozmawia z Eloise, dziewczyną, która była o rok młodsza i należała do domu Ravenclawu. Próbowała mu wcisnąć jakieś pudełko. W Lily odrobinę się zagotowało, ale jednocześnie przez jej głowę przeszła pewna myśl. Doskonale wiedziała, że czekoladki są naszpikowane eliksirem miłosnym. W tej gorączce dziewczyny nawet się z tym nie kryły, a wręcz prześcigały w tym, która zdoła go podać Potterowi. Mało myśląc i nie do końca wiedząc dlaczego to robi, podeszła do nich i wyrwała pudełko z rąk dziewczyny.
- Ej! – Krzyknęła oburzona Eloise
- Evans, miałem zamiar je zjeść.
- Och, ależ proszę! Tylko uprzedzam cię, że są naszpikowane eliksirem miłosnym.  Za to jest szlaban, Eloise, wiedziałaś? – Zapytała, posyłając jej mściwe spojrzenie, a czekoladki wpychając Potterowi w ręce, po czym odwróciła się na pięcie.
- A dlaczego tak właściwie cię to obchodzi? Przecież to dla ciebie frajda patrzeć jak robię z siebie idiotę, prawda? – spytał, podchodząc pomału i mrużąc oczy. Eloise nie ruszyła się z miejsca.
- Wiesz, może gdybyś nie robił z siebie idioty tak często dałabym się skusić, ale wiedz, że obrzydło mi patrzenie na ciebie w tej przykrej roli. Myślę, że zabierając te czekoladki ratuję nie tylko siebie, ale i całe multum ludzi chcących uniknąć tego żałosnego widoku, Potter.
Stwierdziła krzyżując ręce i podobnie jak James, mrużąc oczy. Przez chwile mierzyli się wzrokiem, nie mówiąc zupełnie nic. W pewnym momencie w orzechowych oczach Pottera pojawił się błysk rozbawienia.
- Nie do ciebie należy decydować o tym, co jest dla mnie dobre, Evans. Następnym razem po prostu się nie wtrącaj, kochanie – Spojrzał na nią przekrzywiając głowę.
- To ja ci ratuje tyłek, a ty tak mi się odwdzięczasz? – wyszeptała, z coraz większym trudem powstrzymując chichot i totalnie nie zwracając uwagi na to, że przygląda im się cała Sala Wejściowa.
- A czy kiedykolwiek cię o to prosiłem? Prosiłem, żebyś wściubiała ten swój zarozumiały nos w moje życie?
I chociaż wypowiedział to zdanie bez najmniejszej złośliwości, doprowadził nim Lily do skrajnie przeciwnych emocji. Delikatny uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy, a policzki poróżowiały. Dłonie zacisnęła w pięści, a oczy, chociaż były już przymrużone, teraz wyraźnie przypominały kota czającego się do ataku.
- Świetnie! - prychnęła nienaturalnie wysokim tonem.
- Świetnie! - Dobry humor zdawał się nie opuszczać młodego Gryfona.
- Super!
- Super!
- Dobra!
- Dobra!- podniósł głos, perfekcyjnie ją naśladując. Kiedy jej oczy zaszły łzami bezsilności i wyraźnie nadchodzącym wybuchem, Potter ponownie przybrał minę niewiniątka, uśmiechając się przy tym zalotnie, co na moment zbiło ją z tropu. - A może się jednak poczęstujesz, co, Evans?
- Nie mam zamiaru piać z zachwytu nad jej urodą, stanowczo nie jest w moim typie. – Rzuciła bez namysłu, trzęsąc się z gniewu. Dopiero kiedy James wybuchnął głośnym śmiechem dotarło do niej co powiedziała, chociaż nie do końca rozumiała co go tak rozbawiło. Uniosła więc pytająco brwi.
- Lepiej taki niż żaden, Evans! - zawył, trzymając się za brzuch. Jego nastrój udzielił się Lily. Bunt i gniew powoli ustępował, a jej usta niebezpiecznie drgały.
- Wole żaden - stwierdziła i dołączyła do Jamesa, śmiejąc się w głos, nadal nie wierząc w to, że w pewien sposób świetnie się bawi w jego towarzystwie.
- Dość!
Piskliwy głos Eloise potoczył się po sali wejściowej i wszystko prysło niczym mydlana bańka. Lily natychmiast przestała chichotać i raz po raz mrugając oczami, wpatrywała się to w Eloise, to w Pottera z każdą sekundą coraz bardziej zmieszana. Potter natomiast ocierał łzy, ale jednocześnie dalej wyciągał ku Lily czekoladki.
- Może wrócimy wreszcie do moich czekoladek?
Prychnęła i uwiesiła się ramienia Rogacza. Ten spojrzał na nią z wyraźnym znudzeniem, a to przypomniało Lily kim naprawdę jest James Potter: beznadziejnym, egoistycznym i zarozumiałym podrywaczem.
Wzięła więc głębszy oddech i odgarniając włosy do tyłu, odwróciła się na pięcie i nawet na niego nie spojrzawszy, udała się do Wielkiej Sali.

***

Kiedy Lily wreszcie udało się dotrzeć po obiedzie do dormitorium, była niesamowicie wyczerpana. Niemalże natychmiast cisnęła torbę w kąt, perfekcyjnie zagłuszając wyrzuty sumienia jakie były wywołane toną prac domowych, a następnie zrzuciwszy buty padła na łóżko. Marzyła chociażby o piętnastominutowej drzemce nim sumienie wygra nad zmęczeniem i nie zapędzi jej z powrotem nad książki. Nigdy nie uważała się za kujonkę. Była po prostu pilna i sumienna, a to sprawiało, że pomimo wszystko większą cześć weekendu potrafiła przesiedzieć w fotelu z dobrą lekturą. Teraz też miała taki zamiar: szybkie odrobienie zadań na przyszły tydzień, a następnie zajęcie fotela przy kominku.
Pogoda za oknem zrobiła się niesamowicie irytująca. Na niebie nadal widniało słońce, które roztaczało swoje czerwonawo złote promienie, powodując jednocześnie, że było niesamowicie duszno. Jakby się dobrze przyjrzeć to w oddali można było dostrzec pędzące w kierunku zamku burzowe chmury. Nie było w tym totalnie nic dziwnego. Bal halloweenowy nie byłby balem halloweenowym, gdyby nie porządna burza. Nic więc dziwnego w tym, że zmęczonej dwugodzinnymi eliksirami Evansównie, powieki zaczęły niebezpiecznie ciążyć. Po kolejnych kilku minutach wsłuchiwania się w wesoły świergot tutejszych ptaków, przymknęła oczy i pozwoliła, aby sen pomału zaczął przejmować nad nią kontrolę. Nim jednak na dobre odpłynęła, drzwi otworzyły się z hukiem, a jej dwie lokatorki wpadły do środka, głośno się o coś kłócąc. Lily westchnęła ciężko i poprawiła poduszkę, opierając je o wezgłowie łóżka i przyglądając się przepychającym się przyjaciółką.
W końcu Mary zatrzasnęła się w łazience z toną kosmetyków, a Dorcas pochyliła się nad kufrem, rozpoczynając wywalanie wszystkich rzeczy na środek pokoju, rozdzielając sukienki od całej reszty i mrucząc przy tym pod nosem. Rudowłosą zauważyła dopiero wtedy, kiedy na jej i Mary łóżku zabrakło już miejsca na kolejne kreacje.
- Dlaczego się nie szykujesz? - Zły humor najwyraźniej dawał o sobie znać.
- Nie idę, mówiłam przecież. - Wzruszyła ramionami, podchodząc do łóżka przyjaciółki i co jakiś czas podnosząc inną sukienkę. W końcu wybrała jedną z nich i podeszła do lustra, przyglądając się swojemu odbiciu i oceniając jakby w niej wyglądała.
- Dlaczego?
Lily spojrzała na Dorcas w lustrzanym odbiciu z lekką rezygnacją.
- Nikt mnie nie zaprosił - wzruszyła ramionami, odwracając się do szatynki. - No i obie doskonale wiemy, że nie przepadam za balami - przywołała na usta sztuczny uśmiech i podała przyjaciółce trzymane ubranie. Ta pochwyciła je niepewnie i stanęła przed lustrem w takiej samej pozycji jak Lily przed chwilą. Sama Lily wróciła z powrotem na łóżko, opadając na nie bez większego entuzjazmu i krzyżując nogi.
- Wiesz, to chyba nie najlepszy wybór - Meadowes odrzuciła sukienkę na swoje łóżko, po czym zajęła miejsce obok Lily. - Obie doskonale wiemy, że dostałaś kilka zaproszeń, ale każde jedno odrzucałaś. Nie przyjaźnisz się już ze Snapem, więc nie musisz wszystkim wmawiać, że nie lubisz ładnych sukienek, malowania się i tej ekscytacji jaka temu towarzyszy.
- No wiesz! - Lily natychmiast się oburzyła, ale nie potrafiła zatuszować wpływającej na jej policzki purpury.
- Tak, wiem - Dorcas uśmiechnęła się tajemniczo i wyciągnęła do Lily sukienkę w odcieniu pięknej zieleni. Evansówna z lekkim ociąganiem pokręciła głową, doprowadzając Meadowes do stanu lekkiej irytacji. - Chcesz wzbudzić kolejną sensację?
- Kolejną? Dorcas, ty chyba nie wiesz co mówisz! - Lily zaśmiała się sarkastycznie. - Nie idzie żaden z Huncwotów, więc nikt nie zauważy, że i mnie tam nie będzie!
- Albo właśnie zauważą - mruknęła pod nosem, nakładając bazę pod makijaż.
- Chyba nie do końca rozumiem co masz na myśli.
- Lily... Dla nikogo nie jest tajemnicą, że James Potter kocha się w tobie jak szalony i zrobi chyba wszystko, abyś zgodziła pójść się z nim na randkę.
- Co to ma wspólnego z...
- A to, że on także nie pojawi się na balu. Dodadzą dwa do dwóch i dojdą do wniosku, że to musi mieć głębszą tajemnicę. Nikt nie będzie pamiętać, że panna Evans nigdy nie chodziła na bale. Uznają, że wreszcie dałaś się złamać i jesteś z nim
- Gadasz pierdoły zupełnie jak Mary! - warknęła, trzęsąc się ze złości.
- Być może - wzruszyła ramionami odkładając tusz do rzęs i wciągając jedną z żółtych sukienek. - Ale pamiętaj, że pretensje będziesz mogła mieć tylko i wyłącznie do siebie.
Kiedy była już przy drzwiach, odwróciła się do przyjaciółki i po dłuższym zastanowieniu, stwierdziła.
- A jak już będziesz w pokoju wspólnym czekała na Wiecznie - Zarozumiałego - Palanta - Pottera w nadziei, że może tym razem przyłapiesz go na czymś brutalnie okrutnym kwalifikującego się pod szlaban, napisz proszę wypracowanie na czarną magię. Kompletnie nie mam do tego głowy!
I wyszła, w ostatniej chwili uciekając przed lecącą w jej stronę puchową poduszką.

***

Krążył po pokoju coraz bardziej zdenerwowany. Czuł, że moment kryzysowy zbliża się ogromnymi krokami i lada moment przestanie mieć kontrolę nad własnym ciałem. Jego zmysły już były wytężone do granic możliwości. Słyszał najmniejszy szmer i najcichszy szept, dlatego dziękował Merlinowi, że wieża z minuty na minutę robi się coraz bardziej pusta - nagromadzone zewsząd głosy doprowadzały go do obłędu. Kiedy był pewien, że zostali już tylko oni, nakazał Peterowi żeby się przemienił, a następnie upewnił się, że Black z Potterem są dokładnie ukryci pod Peleryną. Nie mogli sobie pozwolić na zdemaskowanie. Bardziej wyczuł niżeli usłyszał jak zbliża się pani Pomfrey. Specyficzny zapach jaki ze sobą niosła przyprawiał go o dreszcze  i mdłości. Wziął więc głębszy oddech i opadł na łóżko, chwytając książkę w ostatniej chwili.
- Dobry wieczór Remusie - przywitała się z nim na tyle pogodne na ile umiała, przysiadając na łóżku obok niego.
Wyjęła z przyniesionej torby dwie strzykawki i stetoskop. Następnie obejrzała go dokładnie i przez blisko trzy minuty wsłuchiwała się w bicie jego serca. Wreszcie pokręciła głową - jak to miała w zwyczaju, i z lekkim grymasem współczucia wkuła się w odpowiednie miejsce, dawkując leki przeciwbólowe. Wiedział już, że nadszedł czas. Zacisnął zęby i pogłębił oddech ignorując ogromny ból jaki wywołała igła. Aż dziwne, że przez tyle lat jeszcze się nie przyzwyczaił. W końcu podniósł się z łóżka, posadził na swoim ramieniu wychudzonego szczura i dał znać, że jest gotowy. Wyszedł w milczeniu razem z pielęgniarką, ale zatrzymał się gwałtownie jak tylko zorientował się, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
- Lily! Co ty tu robisz? Nie jesteś na balu? - starał się ukryć zdenerwowanie, ale dosyć kiepsko mu to wyszło.
- Nie – Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie i wskazałam na książkę trzymaną w ręku. – Ona jest ciekawsza niż cały ten bal. No i, żeby tam iść, musiałabym mieć z kim – wzruszyła ramionami.
W tym momencie po salonie potoczył się delikatny chichot. Lily zmarszczyła brwi i uważnie rozejrzała się dookoła, aby na końcu spojrzeć na Lupina z wyraźnym pytaniem malującym się na jej twarzy. Chłopak tylko wzruszył ramionami z minuty na minutę coraz bardziej zdenerwowany.
- Wszystko w porządku? – Zapytała, patrząc na panią Pomfrey, a podejrzliwość ustąpiła miejsca trosce.
- Lekkie zadrapanie - wskazał dość dużą ranę na łokciu. - Skutek przepychanki, nic poważnego - starał się uśmiechnąć, ale w tym momencie poczuł ucisk w okolicach żeber. Nie mógł też złapać oddechu. 
- Remus?! - Lily poderwała się z miejsca i podbiegła do chłopaka, ale ten odwrócił się do niej plecami, usilnie zakrywając twarz.
Wiedział, że za chwilę może się zrobić gorąco. Musiał dotrzeć do Wrzeszczącej Chaty i to jak najszybciej, nim komukolwiek stanie się krzywda. Wziął więc głębszy oddech i wymruczał.
- To chyba jednak coś poważniejszego, lepiej będzie jak już pójdziemy.
- Podrzucę ci w poniedziałek notatki. Kuracja przy złamaniach żeber jest niesamowicie bolesna i długa. Może ci się nudzić.
- Nie, Lily, nie ma potrzeby. Odpiszę od Jamesa.
- Nie bądź niemądry. Oboje wiemy, że on odpisze najpierw ode mnie, a i przy tym opuści tą ważniejszą połowę - starała się go rozweselić, ale Remus ponownie krzyknął z bólu, chwytając się za brzuch i dysząc ciężko.
- Nie! - wycharczał, padając na kolana.
Lily wystraszyła się już na dobre. Nie miała pojęcia co dzieje się z Remusem, ale po natychmiastowej reakcji ze strony pani Pomfrey domyśliła się, że to nie pierwszy raz. Kobieta pisnęła bowiem lekko przerażona, ale natychmiast pomogła mu się podnieść i przytrzymując go, wyprowadziła go z pokoju wspólnego, mrucząc co chwila "wytrzymaj jeszcze chwilę" i "już nie daleko".
Lily z szaleńczo bijącym sercem opadła na zajmowany fotel. Przez moment wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknęła pielęgniarka z Lunatykiem. W końcu wzięła głęboki oddech i schyliła się po upuszczony podręcznik.  Odnalazła odpowiednią stronę i wsunęła zrobioną przez siebie zakładkę. Na prośbę Dorcas zaczęła pisać wypracowanie dla Cullen na temat zaklęć niewybaczalnych i ich używania na wilkołakach. Nie od razu zamknęła książkę. Jej bystre, zielone oczy wpatrywały się właśnie w obrazek prezentujący przemianę człowieka w bestię. Chłopak ze środkowej ilustracji, padał na kolana zupełnie tak samo jak przed momentem Remus...

***

Obudziła się na chwilę przed tym jak do pokoju wspólnego wpadły rozradowane przyjaciółki. Właściwie to nie spała zbyt dużo. Zamknęła oczy dosłownie na moment, skrajnie wyczerpana przeczesywaniem notatek. Dookoła niej pełno leżało podręczników, tabel i zapisanych własnoręcznymi notatkami pergaminów. Widząc pędzące w jej stronę dziewczyny, natychmiast zaczęła je zbierać.
- Nie poszłaś na bal, bo pisałaś wypracowanie? - Mary nie kryła swojej irytacji.
- Lily, zdajesz sobie sprawę z tego, że żartowałam, prawda? - Dorcas z wyraźnym niepokojem pochwyciła jedną z kartek, ale Lily natychmiast jej ją wyrwała.
- Musiałam coś sprawdzić- warknęła chowając notatki do torby. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, ale nic nie odpowiedziały. - Powiedzcie mi lepiej jak się bawiłyście.
Mary natychmiast zaczęła opowiadać o romantycznym spacerze, świecach i niesamowitym spacerze. Lily potakiwała głową, od czasu do czasu mrucząc "to wspaniale", ale jej wzrok skupiony był na tabeli księżycowej.
- I wtedy poszliśmy się przejść. To było cudowne! Pełnia księżyca, jezioro i och! Lily, a jak on całuje! - Mary padła na fotel i przymknęła powieki rozkoszując się owym wspomnieniem.
- Pełnia? - Twarz Lily straciła kolory. Ręce jej się trzęsły, kiedy ponownie szukała czegoś w notatkach.
- Wszystko w porządku? - Dorcas wyglądała na bardzo zaniepokojoną. Przyglądała się przyjaciółce już od dłuższego czasu i widziała wyraźnie, że coś nią wstrząsnęło.
- Co? Och, tak! Wszystko w porządku - wymruczała nieprzytomna, nareszcie odnajdując to czego szukała. - Merlinie.
Jej oczy rozszerzyły się ledwo spojrzała na kartkę. Zakryła dłonią pobielałe wargi, a pędzące przej jej głowę wspomnienia zaczęły się zlewać i tworzyć odpowiedź na dręczące ją od kilku godzin pytanie. Nigdy nie się nad tym głębiej nie zastanawiała, ale teraz, kiedy stało się to prawie oczywiste... To nie był pierwszy raz, kiedy widziała Remusa z pielęgniarką. Regularnie brakowało go na zajęciach i zawsze prosił ją o notatki. Nigdy nie pytała o powód jego nieobecności, ale dwukrotnie słyszała rozmowę w trakcie której rozmawiał z kolegami z roku o wyjeździe do rodziny. W dodatku niejednokrotnie pytał Lily o rzeczy, których właściwie nie mógł słyszeć! Do tej pory zastanawiała się jakim cudem znał odpowiedź na pytanie, które zadała szeptem Mary na obronie przed czarną magią będąc w drugim końcu sali. Nie wspominając o tym, że właśnie wtedy ćwiczyli zaklęcia rozbrajające i było niesamowicie głośno.
- Lily? - Dorcas kucnęła przy jej fotelu i z niepokojem chwyciła ją za drżącą dłoń. Jedną rękę wyciągnęła po pergamin, ale Lily pokręciła głową i szybko wrzuciła go do torby. Gdyby była Remusem, nie chciałaby, żeby to wyszło na jaw. - Jesteś pewna, że wszystko gra?
Rudowłosa spojrzała w czekoladowe oczy zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. Ile osób doszło do prawdy? Czy to próbował jej właśnie powiedzieć Severus, kiedy jeszcze się przyjaźnili? A może sobie to wymyśliła? Przecież to niemożliwe... Dumbledore nie pozwoliłby na to, żeby... Tak. To zdecydowanie było jakimś absurdem. Nie ma się czego obawiać!
Przywołała na twarz uśmiech i kiwnęła głową. Dorcas jeszcze przez moment wpatrywała się w nią uważniej, a następnie rzuciła krótkie spojrzenie na jej torbę. Lily była pewna, że za chwilę po nią sięgnie, ale nim Meadowes wykonała jakikolwiek ruch, nagle odezwała się Mary.
- Wiesz, James ma na prawdę milutki koc. Mogę tu dzisiaj spać? A jak nie tu, to przynajmniej pod tym kocem? – zapytała układając się na zniszczonym fotelu, ziewając przy tym potężnie.
- Jaki James? Przecież jego tu nie ma, o czym ty mówisz? – spytała, przenosząc wzrok z Dorcas na blondynkę.
- Późno już - Dorcas przybrała rzeczowy ton i nadal spoglądając raz po raz na Lily, chwyciła Mary za rękę - Chodźmy do sypialni, bo zaczynasz bredzić.
- Nie rób ze mnie pomylonej! Wiem co mówię - Mruknęła lekko obrażona, ale podniosła się z miejsca, podając Lily koc. Rudowłosa była pewna, że widzi go po raz pierwszy. Zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.
- Mary, skąd to wytrzasnęłaś?
- Podniosłam. Musiał spaść jak się zerwałaś żeby ukryć przed nami, że zostałaś tylko po to, żeby dokończyć wypracowanie - wzruszyła ramionami i podreptała do dormitorium.
Lily nic jej na to nie odpowiedziała. Nie było sensu po raz kolejny im tego tłumaczyć. Jej zielone, bystre oczy wpatrywały się uważniej we wskazany fragment. Złotą nitką wyhaftowany był Złoty Znicz, ale też imię i nazwisko. Koc należał do Jamesa, ale jak na Merlina znalazł się w pokoju wspólnym? Albo inaczej - jak Potterowi udało się ją przykryć. Musiałby być niewidzialny, a przecież to kolejny absurd.

***

Lily Evans zajmowała właśnie jednoosobowy stolik w pokoju wspólnym Gryffindoru. I chociaż na jej stoliku walały się chyba wszystkie możliwe podręczniki jakie były dostępne w Hogwarcie, ona sama wpatrywała się w siedzącego z Huncwotami Lupina. Bez trudu dostrzegła to, co do tej pory wyraźnie pomijała. Jego oczy były podkrążone, jakby przez ostatnie noce nie sypiał, a do tego miał liczne zadrapania i siniaki. Skoro był w Skrzydle Szpitalnym, dlaczego pielęgniarka ich nie wyleczyła? Przecież zajęło by jej to ledwie dwie minuty.  Chyba, że są to rany, których wyleczyć się nie da...Westchnęła ciężko. Nie podzieliła się z dziewczynami swoją teorią, głównie dlatego, że obie zajęte były swoimi nowymi partnerami. Dorcas dość intensywnie uczyła się z Thomasem, a Mary przesiadywała z niesamowitym Justinem.
Dlatego też Lily siedziała totalnie sama, ale pomimo braku marudzenia Mary, nie potrafiła dokończyć wypracowania na trnasmutację. Jej wzrok mimowolnie lądował na stoliku po drugiej stronie pomieszczenia. Nie wiedziała, czy Remus budzi w niej strach czy może raczej obrzydzenie. Nie potrafiła go sobie wyobrazić pod postacią bestii, ale też nie umiała na niego patrzeć tak jak do tej pory. Chłopak musiał wyczuć, że mu się przygląda, bo jego miodowe oczy zwróciły się nagle w jej stronę. Uśmiechnął się do niej serdecznie. Lily natychmiast się spięła i posyłając mu wymuszony uśmiech, natychmiast wróciła do pracy domowej.
Tak było już blisko dwa tygodnie. Unikała go tak bardzo jak tylko mogła. Jeżeli już musiała, rozmawiała z nim szybko bez zbędnego przeciągania i uprzejmości, natychmiast przechodząc do sedna sprawy. Kiedy dziwnym trafem zostawali w pomieszczeniu tylko we dwoje, natychmiast zaczynała drżeć i pod byle pretekstem szukała ucieczki. Widziała, że jest zaniepokojony. Trzykrotnie zapytał ją czy wszystko w porządku, ale zwalała swoje zachowanie na stres spowodowany sama nie wiedziała czym. Panika, która jej towarzyszyła musiała mu zasygnalizować, że w jakiś sposób rozgryzła jego tajemnicę. Po pięciu dniach uników dostrzegła, że kiedy na nią patrzy w jego oczach pojawia się dziwny rodzaj żalu i pewna forma wyrzutów. Ganiła się w myślach, powtarzając sobie przy tym, że przecież Remus jest jej... przyjacielem? Nigdy nie byli ze sobą jakoś bardzo blisko, ale mogła śmiało stwierdzić, że z grupy Huncwotów był jedyną osobą, którą akceptowała. Mało tego, jedyną z którą nie tyle co rozmawiała, ale do tego miała o czym. Bywały dni, że siedząc w bibliotece, drążyli niektóre tematy godzinami!
Pochylona nad książkami, kątem oka dostrzegła jak Remus gawędzi z Jamesem i Syriuszem. Jego oczy nie były już tak roześmiane jak przed momentem, a dobry humor jakby z niego wyparował. Raz na jakiś czas spoglądał na Lily, wyraźnie bijąc się z myślami. Wreszcie podniósł się z kanapy i z zaniepokojoną miną podszedł do jej stolika.
- Hej - przywitał się ostrożnie, wsuwając ręce do kieszeni.
- Cześć - odpowiedziała lekko drżącym głosem i utkwiła wzrok w książce, udając, że czyta i licząc na to, że chłopak zostawi ją w spokoju.
- Wszystko w porządku? Jesteś jakby roztrzęsiona - w jego głosie słychać było troskę i niepokój.
Chcąc nie chcąc podniosła wzrok i uśmiechnęła się sztucznie.
- Tak! - zganiła się w myślach za zbyt wysoki głos, natychmiast opuszczając głowę i zbierając w popłochu notatki. Salon Gryfonów zaczynał świecić pustkami. Zajęte już były tylko dwie kanapy, które oblężone były przez Jamesa i Elizabeth oraz Syriusza i Petera a także jej fotel. - Nie siedzisz z Huncwotami? - starała się jakoś utrzymać rozmowę, chociaż w głębi serca pragnęła uciec i to jak najszybciej.
- O nie, to nie na moje nerwy – uśmiechnął się.
- Co jest nie na twoje nerwy?
Ona. W kółko tylko mówi o nich. Ile można słuchać o romantycznych kolacjach, spacerach i ech… mogę się przysiąść? - Zaproponował niespodziewanie, przysuwając sobie krzesło.
- Właściwie to ja... - zerwała się z miejsca i wrzuciła rzeczy do torby. - Skończyłam i chyba pójdę się położyć.
Pokiwał tylko głową, wyraźnie nad czymś myśląc. Zapanowała między nimi głucha, krępująca cisza. W końcu Lily mruknęła niewyraźne "cześć" i odwróciła się na pięcie, oddalając się do dormitorium i zaciskając pięści, żeby jej nie zawołał.
- Lily, napisałaś wypracowanie dla Cullen.
Zatrzymała się gwałtownie. Nie była do końca pewna do czego zmierza Remus. Ostatnie zdanie nie było ani pytaniem, ani stwierdzeniem. Wypowiedział je chyba wbrew sobie, totalnie się nad tym nie zastanawiając. To dlatego ponownie odwróciła się w jego stronę, nie potrafiąc ukryć przerażenia. Dystans pomiędzy nimi nagle wydał jej się zbyt mały, więc zrobiła jeden krok w tył. Spojrzenie jego miodowych oczu było znaczące. Ewidentnie chciał jej dać do zrozumienia, że to coś więcej niż tylko zagadnienie o pracę domową. W końcu wzięła głęboki oddech i kiwnęła głową.
- Tak, chcesz odpisać zakończenie? - Próbowała się uśmiechnąć, ale totalnie jej to nie wyszło.
- Nie, Lily. Znam zakończenie aż za dobrze - szepnął i opadł na krzesło ukrywając twarz w dłoniach
Kierowana wyrzutami współczucia, wbrew sobie opadła na fotel obok niego. Utkwiła wzrok w Remusie i nagle zdała sobie sprawę z tego, że pomimo wszystko jest to ktoś, kto jest jej bliski.  Lupin natomiast gwałtownie się spiął. Rozglądał się niepewnie po pokoju wspólnym ze zmarszczonym czołem, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Kilka razy otworzył buzię, a następnie ją zamykał. Pocierał również nerwowo ręce, jakby my było zimno. W końcu oparł się na fotelu i wypuścił ze świstem powietrze. Kiedy przemówił głos mu drżał, a Lily zrozumiała, że właśnie podjął walkę o coś niesamowicie istotnego. O akceptację.
- Kiedy byłem dzieckiem, ugryzł mnie wilkołak. Fenrir Greyback, który w ten sposób chciał dopełnić zemsty na moim ojcu. Mój tata nie zgodził się z nim współpracować. - Z każdym kolejnym słowem, które wypowiadał, przerażenie, które towarzyszyło Lily ustępowało miejsca dla troski i współczucia. - Od tamtej pory, co miesiąc, o pełni księżyca przemieniam się w pragnącego ludzkiej krwi wilkołaka. Rodzice za wszelką cenę starali się odnaleźć lekarstwo, lecz żadne nie istniało i nie istnieje do dzisiaj. - Wyciągnęła rękę, żeby dodać mu otuchy, ale się odsunął. Zacisnął pięści i spojrzał na nią wyzywająco. - Kiedy mnie widziałaś szedłem do specjalnego pomieszczenia. Wiesz, podczas przemiany wilkołak jest nieobliczalny. Co miesiąc stosowane są środki bezpieczeństwa. Muszę być odseparowany. Dumbledore pozwolił mi się uczyć, ale wszyscy musimy bardzo uważać. No wiesz, rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby się dowiedzieli. – uśmiechnął się ponuro i utkwił wzrok w oknie za nią. Nie za bardzo wiedziała co ma powiedzieć. Fakt, iż nie uciekła z krzykiem wywoływał u niej mieszane uczucia. Patrząc na Remusa nadal widziała tylko Remusa... Aktualnie widziała go w odrobinę innym świetle: dostrzegła zapadniętą i naznaczoną bliznami twarz, a na ciemnej czuprynie kilkanaście siwych włosów. Ponadto przemawiało przez niego zmęczenie, a każdy mięsień był napięty w oczekiwaniu na jej reakcję. Postawił wszystko na jedną szalę. Zdradził jej swoją tajemnicę. Owszem, domyślała się, ale nie była pewna, a on postawił na szczerość, chociaż mógł stracić praktycznie wszystko. W końcu wzięła głębszy oddech i zadała pytanie, na które poznała odpowiedź nim je dokończyła.
- Ktoś jeszcze o tym wie? - Lupin spojrzał na nią z wdzięcznością i kiwnął głową.
- Syriusz, James i Peter również się domyślili - uśmiechnął się niewyraźnie, a jego oczy powędrowały po pokoju. W pewnym momencie chwycił ją za obie dłonie i spojrzał głęboko w roziskrzone oczy. Mimowolnie i raczej automatycznie, wyswobodziła ręce i cofnęła się do tyłu. Pokiwał smutno głową, a jej zrobiło się głupio. - Zrozumiem jeżeli przestaniesz ze mną rozmawiać, ale błagam, Lily, nie mów nikomu.
W tym momencie do salonu weszła Dorcas i Mary. Ich śmiech potoczył się po pomieszczeniu. Lily przez moment je obserwowała, przygryzając wargę.
- Jeżeli chcesz być fair w stosunku do Mary i Dorcas... - zaczął, ale pokręciła gwałtownie głową.
- Twój sekret jest ze mną bezpieczny - uśmiechnęła się serdecznie i ścisnęła jego dłoń. - Jak będziesz gotowy, sam im powiesz o swoim futerkowym problemie.
Nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu. Całę napięcie natychmiast uleciało. Znikł niepokój i przerażenie, a zarówno Lily jak i Remus przeszli na tematy bardziej przyjemne. W pewnym momencie oboje wybuchli głośnym śmiechem i śmiali się jeszcze długo tego wieczoru. Kątem oka zerknęła na Huncwotów.  Peter kończył wypracowanie, Syriusz siedział rozwalony na fotelu i znudzony patrzył w sufit. Potter natomiast odsunął się od Elizabeth i ze zmrużonymi oczami wpatrywał się w ich dwójkę.
W tym momencie, Lily zaczęła się zastanawiać, jak to się stało, że do siebie wrócili. Mary konspiracyjnym szeptem wtajemniczyła ją dziś na zielarstwie, że Elizabeth i James zeszli się następnego dnia po balu i właściwie nikt nie wie jak to się stało, ale ponoć sama Lizzy oświadczyła podczas śniadania, że Roger to skończony kretyn czym do reszty wkupiła się w łaski Pottera.
- Wiesz, że ty i Potter macie ze sobą wiele wspólnego? – zapytał nagle Remus.
- Mmm? – mruknęła odrywając oczy od dwójki na kanapie i przenosząc je na niego. – Przepraszam, zamyśliłam się, co mówiłeś?
- Że ty i James macie wiele wspólnego – uśmiechnął się ciepło. - Dziękuję, Lily.
Odwzajemniła uśmiech, perfekcyjnie odszyfrowując o co mu chodzi.
- Wiesz, że Potter się na ciebie gapi? – znikąd pojawiła się Mary.
- No i żeby było śmieszniej, wygląda na zazdrosnego i niezadowolonego, a przecież rozmawiasz z Huncwotem, nie? Więc raczej nie powinien – zawtórowała jej Dorcas, przez chwilę przyglądając się obrażonej Elizabeth i naburmuszonemu Jamesowi. Brown wyglądała tak, jakby miała ochotę kogoś zabić i ewidentnie siłą starała się ściągnąć na siebie uwagę Pottera. - Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego do niej wrócił – Dorcas westchnęła ciężko i przysiadła na fotelu obok Lily.
- Och, to ona wróciła do niego – stwierdził rozgoryczony Lupin.
- Ale po, co? Na balu całowała się z Rogerem, a trzy dni później znów ląduje u Pottera.
- No wiesz… Jemu to i tak wszystko jedno. Sam nie wiem, dlaczego z nią chodzi i chodził wtedy.
- Ale co jej nie pasowało w Rogerze?
- To ten przystojniak z Ravenclawu? – wyrwała nagle Mary patrząc na Lupina swoimi wielkimi oczami.
- Nie wiem, czy przystojniak, ale tak, z Ravenclawu. A zostawiła go, bo: „był nadętym burakiem, który w kółko tylko gadał o tym swoim klubie gargulkowym, czy jakimś tam” – stwierdził dość trafnie parodiując Elizabeth.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nagle Mary ziewnęła potężnie.
- Idę spać! - uśmiechnęła się słodko i podniosła z fotela. - Dobranoc.
- O nie! - Dorcas zerwała się ze swojego miejsca. - Jak wejdziesz do łazienki, to zajmiesz ją na całe godziny! Najpierw ja! - krzyknęła i pognała po schodach za blondynką.
Lily pokręciła głową z niedowierzaniem i spojrzała na zegarek. Było już wpół do dwunastej. Stłumiła  ziewnięcie i ponownie zebrała wszystkie swoje rzeczy.
- Też już pójdę - zwróciła się do Remusa.
Chłopak potaknął i podniósł się z miejsca. Na moment zapanowała między nimi krępująca cisza, aż w końcu Lily przytuliła się do niego na jeden krótki moment.
- Dziękuję, że byłeś ze mną szczery, Remusie - szepnęła, odsuwając się od niego i patrząc prosto w ciepłe i spokojne oczy Lupina. - To wiele dla mnie znaczy.
- Nie wiedziałem, że zmieniasz przyjaciół - tuż przy nich pojawił się James.
- A ja nie wiedziałem, że zmieniasz obiekt zainteresowań – odgryzł się Remus, krzyżując ręce na piersi i posyłając przyjacielowi zrezygnowane spojrzenie.
- Bratanie się z wrogiem, nigdy nie przyniosło niczego dobrego, Luniaczku - Black najwyraźniej wyczuł, że szykuje się grubsza akcja, bo również do nich podszedł.
- Lily nie jest wrogiem.
- Nie jest też przyjacielem - Black zmarszczył czoło i spojrzał na rudowłosą z wyższością.
Nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego tak właściwie się nie znoszą. Było to chyba bardziej dla zasady, niżeli na podłożu jakiegoś problemu. Ona była jedną z najbardziej pilnych uczennic, a do tego dumnie obnosiła się z tytułem prefekta. Nie pasowała do obrazu i grupy jaką tworzyli z Jamesem. I bynajmniej nie chodziło o to, że była brzydka czy pospolita. Wręcz przeciwnie. Już dawno dostrzegł jej delikatne rysy twarzy, roziskrzone zielone oczy i ognisty charakter. Tylko w tym całym jej nadzwyczajnym obrazku była zwykła zwyczajność... Mając te swoje zasady i perfekcyjność stawała się przewidywalna, a przecież oni nie po to tworzyli wizerunek Huncwotów, żeby jakaś rudowłosa małpa im go popsuła. A może, a do tego nie przyzna się nawet sam przed sobą, irytował go sposób w jaki traktowała Jamesa? A może raczej sposób w jaki on traktował ją? Chociaż jak by się tak głębiej nad tym zastanowić, to właściwie mogłoby chodzić o to, że sama obecność rudego małpiszona zmieniała Jamesa nie do poznania. Każdego dnia coraz bardziej, ujmując mu tych nieznośnych, huncwockich cech, które tak pilnie rozwijali przez ostatnie sześć lat. Lily Evans, bez względu na to jak niezwykła była, stanowiła zagrożenie. I to takie, którego wagi nie potrafił określić, ale wiedział, że cokolwiek by się nie działo, należy ją trzymać z daleka.
- Twoim zdecydowanie nigdy nie będę - warknęła, zarzucając torbę na ramię.
- I chwała ci za to! - Black złożył ręce jak do modlitwy, a następnie utkwił w niej pogardliwe spojrzenie. - A teraz zmiataj stąd, nim nasz Remus do końca postrada zmysły i wyjawi ci więcej swoich sekretów.
- Nie musiałem. Rozgryzła mnie tak samo jak wy...
- Świetnie, a ty jełopie zamiast zaprzeczać, wyśpiewałeś jej wszystko?
- Nie wszystko.
Akcja nabierała tempa, a Lily nie za bardzo wiedziała do czego to wszystko zmierza. Jednak obserwując rosnącą agresję, zaciśnięte pięści i niedowierzanie była niemalże pewna, że w tej historii jest jeszcze jeden element. Istotny element, który Remus z jakichś dziwnych przyczyn pominął. Wiedziała też, że to nie najlepszy moment na drążenie tematu. Wzięła więc głębszy oddech i wyprostowała się dumniej, patrząc na rozgorączkowanych panów z wyraźną dezaprobatą.
- Po piętnaście punktów od Gryffindoru za każdego z was, za obrażanie prefekta - wypaliła, skutecznie zamykając im buzie. - Dobranoc, Remusie.
I zostawiła panów ze zdezorientowanymi minami na środku pokoju wspólnego. Kładąc się do łóżka blisko dwadzieścia minut później, nie mogła się pozbyć szerokiego uśmiechu. Bądź co bądź - zyskała dziś przyjaciela.

8 komentarzy:

  1. Super rozdział. Najlepsze było z Remusem .

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Mam tylko jedną uwagę: w zdaniu "Black złożył ręce jak do modlitwy, a następnie utkwił w niej gardzące spojrzenie." powinno być zamiast "gardzące" to "pogardliwe", ale poza tym nie ma chyba żadnego błędu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To drugi blog o takiej tematyce, który mi się podoba. No cóż jestem dość wybredna. ;-) Ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to opowiadanie jest bardzo dobre. ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Coraz bardziej mi się podoba. Brawo! To trudne pisać z pozoru już znaną historię i umieć jeszcze zaskoczyć i trak zaciekawić! I chwała Wam za to! Gratuluję ;D K.Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  5. Super blog,swietnie piszesz, bede czytac dalej ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy