piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty siódmy: Zakochany.


[muzyka]

Wywrócił zniecierpliwiony oczami. Wystarczyło, że zeszła. Niespokojnie zaczął się kręcić na fotelu. Pozostała dwójka, niczego nie zauważyła. Westchnął cicho. Oboje dyskutowali na temat Remusa. Osobiście nie widział nic wspaniałego w tym, że jest z tą dziewczyną. Dla niego była tylko pustą blondynką, która więcej robi zamieszania wokół swojej osoby, niż to naprawdę warte. Nie rozumiał entuzjazmu u swoich przyjaciół. Prychnął. O ile nadal może ich nazywać przyjaciółmi. Odrzucił puste pudełko, wytarł ręce w spodnie i zaczął się rozglądać.
Ludzie dookoła zerkali w ich stronę. Dziewczyny szeptały między sobą i pokazywały palcami. Niektóre się rumieniły, inne chichotały. Od zawsze budzili podziw. Najprzystojniejsi, najbezczelniejsi, najpewniejsi siebie. Największe rozrabiaki. I on. Ofiara, która wiecznie za nimi chodzi.
Znów spojrzał na towarzyszy. Uśmiechali się do niego. Bunt, który w nim rósł, nieco osłabł. Dopadły go wątpliwości. Może jednak nadal jest dla nich ważny? Może nadal jest częścią, czegoś wspaniałego? Może lada moment, wszystko wróci do „normalności”? Może znów będą razem siedzieć, rozmawiać, rozrabiać… Uśmiechnął się, ale jego entuzjazm momentalnie zmalał.
Szły w ich stronę, a to nie wróżyło nic dobrego. Syriusz wybuchnął śmiechem, kiedy James dokończył swoją opowieść. Lada moment, a znów przestaną go zauważać. Brunetka zakryła Łapie oczy, a gdy uniósł głowę, obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. Skrzywił się i spojrzał na Rogacza. Ten jednak nie dostrzegał już nikogo, ani niczego poza Rudą.
Westchnął i podniósł się z miejsca. Zrozumiał, że już nie będzie, jak dawnej… Już zawsze będzie tym chłopcem o mysich włosach, który chodził za Potterem i Blackiem. W drodze do portretu, pochwycił leżące na stoliku dyniowe paszteciki.

***

Wyciągnęłam kopertę w kierunku Jamesa. Spojrzał na mnie zaskoczony. Westchnęłam tylko i opadłam na siedzenie obok niego. Bez zbędnych pytań, pospiesznie wyjął i rozłożył kawałek pergaminu. Zareagował jeszcze gorzej, niż ja. Nawet delikatnie pobladł. Z trudem powstrzymywałam parsknięcie.
Dorcas z Syriuszem zaczęli mu się przyglądać zaciekawieni.
- Nie wierzę… - szepnął.
- Co tam masz? – nie wytrzymała.
- List od moich rodziców – odpowiedziałam spokojnie.
- Och! – jęknęła zniecierpliwiona i wyrwała go z rąk Jamesa. – Kochana, Lily. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Bardzo nam przykro, że nie możesz być z nami w tym szczególnym dla ciebie dniu… No i co w tym takiego strasznego? – zapytała zdziwiona, przerywając czytanie. Uśmiechnęłam się ponuro. Black prychnął i wyrwał jej list.
- Że nie możesz być z nami… Bla, bla, bla… O! Jak dobrze pamiętasz, Vernon oświadczył się Petunii podczas świąt. Chcą się pobrać jak najprędzej, ale oczywiście ciebie nie może na tym ślubie zabraknąć. Domyślam się, że trudno by ci było przyjechać w weekend, dlatego wspólnie ustaliłyśmy, że ceremonia odbędzie się w Święta Wielkanocne.
- CO?! – oburzyła się Dorcas, ale nikt jej nie odpowiedział.
W pewnym momencie Black zachichotał. Spojrzała na niego pytająco.
- Jest też zaproszenie dla Jamesa.
- Z jakiej racji? – spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Nie wiem. Jeszcze nie zdążyłam ich nawet poinformować, ale to chyba bez różnicy nie? I tak by ze mną pojechał… - wzruszyłam ramionami.
- Lily! Ona ma dziewiętnaście lat! – prychnęła Dorcas.
Spojrzałam na nią krytycznie.
- Nie uważasz, że jest za młoda?!
- Zdecydowanie! – Black nie przestawał chichotać.
James pokiwał głową. Mnie kąciki ust niebezpiecznie zadrgały.
- No wiesz?! – oburzyła się przyjaciółka. – Dziewiętnaście lat i już wychodzi za mąż, nie przeraża cię to? – opadła na fotel i skrzyżowała ręce na piersi.
- Dorcas… A ile ty masz lat?
Spłonęła rumieńcem.
- Dobrze wiesz, że to nie to samo… - próbowała się jeszcze bronić, ale wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ja tam się nigdy nie ożenię! – oznajmił nagle Łapa, wyciągając się na fotelu.
Wszystko zamarło. Zewsząd napierała nieopisana i tak drażniąca cisza. Oczy brunetki wyszły na wierzch, a ona sama z trudem łapała powietrze. Rozpętało się piekło…

***

Kolejne dni były dziwne. Syriusz uważał, że nic takiego nie zrobił i że nie ma za co przepraszać. To spowodowało, że Dorcas śmiertelnie się na niego obraziła, a jej zły nastrój pogorszał się z minuty na minutę. Zbliżały się walentynki. Dziewczyny chichotały na widok chłopaków, ustawiały się grupkami, szeptały i pokazywały sobie palcami. Fakt, że para roku jest pokłócona, tylko nakręcał plotki. Każda wzięła sobie na cel, jakby nie było, zajętego Syriusza. Ten natomiast, chyba zapomniał, że ma narzeczoną. Chętnie wdawał się w przypadkowe flirty i dyskusje. Nie przepuszczał żadnej okazji na popisywanie się i uparcie twierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a Dorcas sama jest sobie winna.
Nie pomagał też fakt, że zarówno mnie z Jamesem, jaki Mary z Lupinem, dosyć dobrze się układało. Podczas wspólnego siedzenia w salonie Gryfonów, nie można było się przytulać, całować, a nawet porozmawiać. Dorcas zawsze siadała daleko od Syriusza, a ten teatralnie wywracając oczami, obserwował otaczające go panienki. Każda rozmowa, na obojętnie jaki temat, kończyła się ich kłótnią. Dorcas trzaskała drzwiami. Syriusz portretem. Nie pomagały rozmowy za równo z nim, jak i z nią. Oboje pozostawali nieugięci, a my baliśmy się na siebie spojrzeć, podczas wspólnych wieczorów. Nigdy nie wiadomo było, co tym razem wywoła wojnę.
Na lekcjach też wcale nie było lepiej. Starałam się normalnie zachowywać. Siadałam obok Dorcas i starannie pisałam notatki. Niby było okej, ale jak tylko obok mnie usadowił się Potter, zaczynała prychać i mruczeć pod nosem. Nauczyciele też mieli ich zwyczajnie dosyć. Zachowywali się karygodnie. Dochodziło nawet do tego, że Dorcas wypadała z płaczem z sali, podczas gdy Black głośno rechotał.
Po kolejnym dniu ciężkich awantur, z ulgą zaszyłam się w bibliotece, gdzie mogłam uniknąć przyjaciółki. W głębi duszy miałam wyrzuty sumienia. Ona nigdy mnie nie zostawiała, kiedy jej potrzebowałam. Czułam jednak, że jeszcze trzy minuty, a moja głowa po prostu eksploduje, a wraz z nią moje nerwy i zrobi się naprawdę tragicznie. Chwyciłam więc swoją torbę i niezauważona schowałam się tutaj. To miejsce zawsze pozwalało mi się wyciszyć.
Oddychałam głęboko, siedząc przy jednym ze stolików. Promienie słońca delikatnie muskały moją twarz. Zapach starego pergaminu, mieszającego się z duszącym zapachem kurzu i odrobiną atramentu, od zawsze potrafiły zdziałać cuda. Przymknęłam oczy. Zaczęłam się zastanawiać, jak mogę pomóc dwójce najbliższych mi przyjaciół. Nie mogłam pozwolić, aby ich związek skończył się przez jedno głupie zdanie! A póki co, do tego to wszystko zmierza. Oboje byli za bardzo uparci, aby dać się przegadać. Remus stwierdził, że sami muszą sobie z tym poradzić. Bałam się jednak, że sami nie dadzą sobie rady.
Westchnęłam i otworzyłam oczy. Zmartwienia momentalnie ze mnie uleciały. Wystarczyło spojrzenie w te cudowne, orzechowe tęczówki. Nie musiałam pytać, skąd wiedział, że tu jestem. Siedział naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie z dziwną intensywnością. Dzielnie starałam się wytrzymać jego spojrzenie. Niestety, w całym swoim osiemnastoletnim życiu, udało mi się to tylko raz. Dokładnie w osiemnaste urodziny. Nigdy więcej nie powtórzyłam tego wyczynu. Wyprostowałam się nieznacznie na krzesełku, chwyciłam pióro i spojrzałam na niego znacząco. Wiedział, że za sekundę zadam pytanie, rujnując tą magiczną chwilę.
- Naprawdę musisz? – uśmiechnął się, a ja się zarumieniłam.
Westchnęłam i znów zwróciłam twarz w kierunku okna. Zbliżała się połowa lutego. Pogoda jednak, zupełnie na to nie wskazywała. Słońce świeciło intensywnie, rozświetlając błonia pokryte brudnym brązem. 
- Lily?! – usłyszałam niepewny, ale pełny buntu, głos Dorcas.
Jęknęłam i zamknęłam oczy. Nie byłam gotowa, na kolejną rzekę lamentów. Przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że Black kocha ją nad życie! Krążyły opinie, że prawdopodobnie nigdy się nie ustatkuje. Szokiem były ich oświadczyny, które przesądziły sprawę. Nawet James uważał, że to znacząca zmiana w jego postawie! Dlaczego ona nie mogła tego zrozumieć? Przecież on potrzebował czasu, na podjęcie, aż tak ważnej decyzji! W końcu był Huncwotem!
- Ci… - usłyszałam szept Jamesa.
Podał mi książki oraz torbę, a następnie chwycił za rękę. Nie miałam siły oponować. Przeszył mnie nawet delikatny dreszcz ekscytacji. Znał ten zamek lepiej, niż ktokolwiek. Mogłam się nawet założyć, że on i jego banda są lepsi od Filcha!
Mocniej i pewniej chwyciłam jego dłoń. Rzucił mi krótkie spojrzenie, a w jego oczach zapaliły się, nieznane mi dotąd ogniki. Nie miałam pojęcia, co one mogą wróżyć. Moim ciałem wstrząsnęły jednak kolejne dreszcze. Zmierzaliśmy  w kierunku najciemniejszych alejek. Promienie słoneczne praktycznie się tu nie dostawały. Podobnie, jak uczniowie. Dział Ksiąg Zakazanych. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Ogarnęła mnie nutka przerażenia. Jeszcze chyba nigdy, nie wchodziłam tutaj bez zezwolenia. Kiedy chwycił barierkę, oddzielającą czarną magię, od ogólnodostępnej, wyrwałam swoją rękę z jego uścisku. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał pytająco.
- Nie możemy… - wyszeptałam.
- Oczywiście, że możemy… - wymruczał.
Kolejny dreszcz. Tym razem podniecenia. Rozejrzałam się nerwowo dookoła. Nie dostrzegłam nikogo. I trudno było się dziwić. Pomimo tego, że był środek dnia. Tutaj panował półmrok. Nie paliła się, choćby jedna świeca. Przygryzłam dolną wargę. Gdzieś z oddali dobiegł do mnie nerwowy głos Dorcas. Nie wiem, czy to jej pretensjonalny ton, czy może raczej ciepło jego ciała… Coś jednak nakazało mi, chwycić jego rękę i dać się porwać. Uśmiechnął się zadowolony. Nie przestając patrzeć mi w oczy, zaczął iść. W otaczającej nas ciemności, przestałam widzieć rysy jego twarzy. Przestałam widzieć to, co jest dookoła nas. Wyrzuty sumienia zostały zagłuszone przez głośne uderzenia serca. W pewnym momencie doszedł do ściany. Przyciągnął mnie do siebie. Niemalże czułam, skaczące po naszym ciele iskry. Wstrzymałam oddech. Poczułam, jak czymś nas otula. Sekundę później, jego dłonie mocno objęły mnie w pasie, a usta połączyły się z moimi. Peleryna Niewidka. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, nim sprawnym ruchem, posadził mnie na stojącym niedaleko stole…

***

Siedział w pokoju wspólnym i rozglądał się dookoła. Z zażenowaniem stwierdził, że już go nie kręci dotychczasowe zachowanie. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Miał dosyć tych dziecinnych gierek i awantur z Dorcas. Tęsknił za nią. Za jej uśmiechem, poczuciem humoru… Dotykiem… Pocałunkami…
Zamyślił się na chwilę. Zamknął oczy i mruknął zadowolony, przypominając sobie ich ostatnią randkę w Pokoju Życzeń. Wydawać by się mogło, że od tamtego czasu minęły już wieki! Poruszył się niespokojnie. Jakaś urocza szatynka uśmiechnęła się do niego. Gdyby miała czekoladowe oczy, byłaby niemalże Westchnął. Wiedział, że byle jakie przeprosiny, nie pozwolą im zapomnieć o tym niemiłym incydencie. Oczywiście, że miał w planach ślub z tą dziewczyną! Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego uwierzyła w ten dowcip. Przecież go znała. Banda małolat, zajęła miejsca obok niego. Patrzył tępym, niewidzącym wzrokiem w płomienie. Jedna chichotała przez drugą. Co chwila podtykały mu coś pod nos. Chciały go masować. Rozpieszczać. Miał tego dosyć.
Zerwał się gwałtownie z kanapy. Do jego głowy wdarł się jęk zawodu. Spojrzał na nie zniesmaczony. Dorcas nigdy by się tak nie zachowała. Jego Dorcas… Jego kochana, jedyna… W biegu chwycił swoją różdżkę. Pojutrze walentynki. W duchu gratulował sobie genialnego pomysłu. Musiał tylko odwiedzić Zonka.

***

Leżała na plecach i obserwowała tańczące światełka. W życiu nie była równie szczęśliwa. Na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Skierowała głowę w kierunku siedzącego obok chłopaka. W skupieniu śledził drobny tekst. Nie mogła uwierzyć, że wreszcie ma kogoś, kogo pokochała… Szczerą, niewinną miłością… Dziękowała Bogu, że pozwolił im dalej „być” po tym, jak zostawiła go na błoniach.
Kiedy kąciki jego ust delikatnie się uniosły. Zadowolona przewróciła się na brzuch i dziecięcym głosikiem, wyszeptała:
- Ciekawe?
- Bardzo… - odpowiedział z trudem powstrzymując śmiech i chęć spojrzenia w jej oczy.
Usiadła gwałtownie na łóżku i zajrzała mu przez ramię. Uwielbiał malinowy zapach jej ciała. Przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć.
- Ciekawsze ode mnie? – szepnęła prosto do jego wrażliwego ucha, drażniąc tym samym wszystkie zmysły.
Zadrżał. Czuł jej delikatny, równy i tak niesamowicie ciepły oddech, na swojej szyi. Jego serce przyspieszyło. Zaczął głębiej oddychać. Musiał opanować emocje. Z każdym dniem było mu coraz trudniej. Ona sama, też mu zresztą nie pomagała. Pragnął jej. Pragnął wpić się w jej malinowe usta… Pragnął całować jej szyję, brzuch… Pragnął błądzić ustami po jej ciele… Chciał chodź raz, bez opamiętania… Zatracić się w tym pożądaniu…
- Och! Ale piękne! – usłyszał jej pełen podziwu głos.
Trzy głębokie wdechy. Otwiera oczy i z rozbawieniem obserwuje jej reakcje, na widok Patronusa.
- Też będziemy się tego uczyć… - stwierdza z uśmiechem.
- Naprawdę? – jej oczy robią się wielkie, jak galeony.
- Naprawdę… - szepta.
- Remusie, a co to jest? – pyta zafascynowana.
- Patronus – a wiedząc, że i tak nie zrozumie, dopowiada – To czar, którego używa się, by przepędzić dementorów. Zazwyczaj jest srebrną mgłą, lecz wytrenowany czarodziej umie wyczarować cielesnego patronusa. W takim wypadku za każdym razem będzie przybierać formę tego samego zwierzęcia.
- Och! – pisnęła zafascynowana i zwróciła swoje ogromne, niebieskie oczy w jego kierunku.
Przełknął ślinę. Wiedział, że nie będzie w stanie dłużej z tym walczyć. Pogłębił oddech. Ku swojemu przerażeniu zauważył, że dziewczyna uśmiecha się zalotnie. Wyciąga rękę i delikatnie błądzi po jego dłoni. Przygryzła dolną wargę i przybliżyła usta. Z trudem opanował cichutkie jęknięcie, kiedy muskała jego szyję. Walczył jeszcze chwilkę. Nie mogąc się powstrzymać, wpił się gwałtownie w jej usta. Nie potrafił już myśleć o niczym. Liczyła się tylko ta chwila. Tylko on i ona. Ich języki tańczące w pożądaniu. Ich rozgrzane ciała. Poczuł, jak jej delikatne ręce, nieśmiało rozpinają guziki jego koszuli.
Oddychając ciężko, z trudem odsunął ją od siebie. Nie dziś. Nie teraz. Nie tak…

***

- Szukałam was… - szepnęła, jak tylko otworzyłam oczy.
- Och Dorcas… - jęknęłam.
Przeciągnęłam się, przetarłam oczy i usiadłam na łóżku. Przyjaciółka wpatrywała się we mnie, mokrymi od łez oczami.
- Lily… A jeżeli on mnie zostawi? – wychlipała.
- Daj spokój co?! Nie odzywacie się do siebie od przeszło tygodnia! To jest nienormalne. Zamiast usiąść i porozmawiać, to na siebie wrzeszczycie i zachowujecie się jak dzieci! – prychnęłam. – Dzisiaj są walentynki! Może, więc dzisiaj?
- Nie zaprosił mnie… - mruknęła ocierając łzy.
Zamyśliłam się. Ostatnimi czasy wiele się działo. Wiedziałam, że nadchodzą walentynki, ale jakoś nie miałam okazji porozmawiać na ten temat z Jamesem. Zmarszczyłam czoło, usiłując sobie przypomnieć poprzedni wieczór. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale nie o tym…
- Jeżeli to cię pocieszy, to ja też nie zostałam zaproszona. – warknęłam i ruszyłam w stronę łazienki.
Jak mogłam zapomnieć o tym szczególnym dniu? Przecież to święto zakochanych. Święto moje i jego… Odkąd skończyłam siedem lat, marzyłam o idealnych walentynkach. W ten szczególny dzień, mój tata poprosił mamę o rękę. W ten szczególny dzień została poczęta moja kuzynka. Dla mnie ten dzień oznaczał coś MAGICZNEGO.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o lustro. Walentynki to takie bezsensowne święto. Ludzie powinni się kochać przez cały rok, a nie tylko czternastego lutego. Wściekła cisnęłam szczotką i wyparowałam z łazienki, trzaskając przy tym drzwiami. Dorcas siedziała już ubrana. Po jej policzkach, co jakiś czas spływała łza. To wkurzyło mnie jeszcze bardziej, zrzuciłam z Mary pościel.
- Lily… - mruknęła niezadowolona.
- Wstawaj. – warknęłam. – Za pięć minut śniadanie. Nie mam zamiaru się spóźnić!
- Jeszcze pięć minut… - sapnęła.
- Za pięć minut, to musimy tu wrócić po torby. Wtorek dzisiaj! Eliksiry nas czekają! – krzyknęłam.
- Nie drzyj się tak… Dzisiaj są walentynki, daj mi pospać…
- No i co z tego?! Dzień, jak co dzień – warknęłam i wyszłam trzaskając drzwiami.
 W pokoju wspólnym było już kilkanaście osób. Panowie podchodzili do dziewcząt z różyczkami. Wszędzie porozwieszane były czerwone serduszka. To tylko pogorszyło mój nastrój. A co, jeżeli James ma zamiar potraktować ten dzień tak, jak wszystkie inne? Bo zapomnieć, na pewno nie zapomniał! Przy tych wszystkich cmokających do siebie parach, nie da się zapomnieć!
- Lily! Poczekaj! – usłyszałam pełen wyrzutu głos Dorcas.
- Och na Boga. Dziewczyno! Nie rozumiesz, że mam już serdecznie dosyć twojego marudzenia? – jęknęłam i spojrzałam na nią z wyrzutem. Do oczu napłynęły jej łzy – Och! Ja nie to… - zająknęłam się i przytuliłam ją mocno do siebie.
Czułam się okropnie. Przecież to moja przyjaciółka! Nie zostawia się najbliższych w potrzebie! Chwyciłam ją za rękę i poprowadziłam do najbliższej ławki.
- Dorcas… - westchnęłam i odgarnęłam kosmyk niesfornych włosów z jej zalanej łzami twarzy – Przecież on żartował! Wszyscy zgodnie uważają, że Black się zmienił. Zaręczyliście się! Gdyby był tym samym człowiekiem w życiu by tego nie zrobił! Stracił dla ciebie głowę już bardzo dawno temu i świata poza tobą nie widzi! Dlaczego szukasz dziury w całym? – zapytałam łagodnie.
- Ale… Ale on…! – wykrztusiła przez łzy i urwała zanosząc się głośnym  szlochem.
- Och na Boga! Przecież te wszystkie dziewczyny i ten flirt był po to, aby zrobić ci na złość! Próbował udowodnić sobie, tobie i nam wszystkim, że potrafi bez ciebie żyć! Ale uwierz mi, że nie potrafi – uśmiechnęłam się uspokajająco – Jestem nawet pewna, że lada moment przyjdzie i cię przeprosi! Chociaż naprawdę nie wiem, czy ma powód… - westchnęłam, a ona spojrzała na mnie zaskoczona – Och! Chodzi mi o to, że każdy z nas doskonale wiedział, że to był żart! Tylko ty potraktowałaś go tak poważnie! Osobiście… - zaczęłam, ale urwałam bo podeszła do nas jakaś dziewczyna.
- Dorcas Meadowes? – spytała niepewnie przyglądając się nam obu.
- Tttak… - wyjąkała ocierając łzę.
- Miałam ci to przekazać – uśmiechnęła się i wyciągnęła kopertkę.
Jak tylko brunetka ją pochwyciła, natychmiast się odwróciła i odeszła. Zupełnie tak, jakby się obawiała pytań… Dorcas przyglądała się jej z uwagą i zafascynowaniem.
- Myślisz, że to od… - zająknęła się, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie gadaj, tylko otwieraj! – krzyknęłam rozentuzjazmowana.

Był piękny wschód i piękny zachód.
W dzień tęcza choć nie padał deszcz.
A teraz ponuro i pada deszcz.
Proszę Cię rozegnaj chmury,
choć na chwilę abym jeszcze raz
ujrzał słońce...
Zakochany

Spojrzałam zdumiona na Dorcas. Gdzieś w głębi duszy, coś kazało mi myśleć, że to Syriusz. Wiedziałam jednak, że ten prymitywny gnojek i huncwot zarazem w życiu by nie wpadł na taki wspaniały i romantyczny pomysł! Ten wniosek, spowodował jednak, że poczułam ukłucie zazdrości i napływający gniew. Na niego, na Jamesa, na nią. Na cały dzisiejszy dzień! Po pierwsze dlatego, że z miny przyjaciółki, domyśliłam się, że całą sobą wierzy, że to jej cudowny i wspaniały narzeczony. Po drugie, wszystko wskazywało na to, że jako jedyna nie dostałam zaproszenia na dzisiejszy wieczór. A po trzecie… Westchnęłam odganiając złe myśli i przywołując na usta uśmiech, zaproponowałam.
- Chodźmy lepiej na śniadanie.
Ledwo jednak podniosłyśmy się z miejsca i zrobiłyśmy trzy kroki, podszedł do nas jakiś młodzieniec i podarował jej różę! Oniemiałe odprowadziłyśmy go wzrokiem, a następnie wlepiłyśmy oczy w kwiatek. W połowie wysokości dostrzegłyśmy kartkę z tym samym charakterem pisma. Rozwinęłam ją.

Podaruj mi choć uśmiech, aby mój dzień był równie fascynujący, jak Twój…

To już było ponad mnie. Wściekła rozejrzałam się dookoła, ale nikogo, poza nami i grupką rozchichotanych trzynastolatek, nie było nikogo. Burknęłam coś pod nosem i ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali. Nie miałam ochoty na debatę o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Dorcas chyba to wyczuła, bo wlokła się za mną bez słowa, co jakiś czas wąchając tylko różdżkę. W momencie, kiedy dotarłyśmy do ostatnich schodów, wydarzyło się coś niesamowitego. Coś huknęło, ktoś gwizdnął, coś rozbłysło, a schody zostały obrzucone blisko tuzinem czerwonych róż. Zafascynowana podniosłam pierwszą z nich i z bijącym sercem rozwinęłam karteczkę.

Blisko tuzin róż, ofiarowuję Ci w podziękowaniu, za każdy dzień rozpoczęty od Twego uśmiechu…

Wściekła podałam ją Dorcas. Po charakterze pisma domyśliłam się, że to jednak do niej, a nie do mnie. Nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, przeszłam Salę Wejściową i pognałam prosto do naszego stołu. W fatalnym humorze opadłam na ławkę. Chwilę później obok mnie opadła Dorcas. Nasypałam sobie płatków i polałam mlekiem. Zewsząd dochodziły mnie ochy i achy. Uniosłam łyżkę do góry i zaczęłam przyglądać się czekoladowym kulkom.
- Hej kochanie… - usłyszałam pogodny głos Jamesa, a następnie poczułam, jak całuje mnie w policzek – Łapo, jakie plany na wieczór? – zwrócił się do przyjaciela.
- Umówiłem się z Peterem na partię szachów, Eksplodującego Durnia i… takie tam – zachichotał i spojrzał na Jamesa porozumiewawczo. Oboje wybuchnęli śmiechem. Wiedziałam, co to oznacza. Dlatego postanowiłam zaszyć się w sypialni i nie wyłaniać, dopóki panowie nie przestaną wymyślać zemsty na zakochanych, jak to mieli w zwyczaju.
- A wy? – Syriusz spojrzał na mnie z uśmiechem satysfakcji – Co macie dzisiaj w planach?
Nie odpowiedziałam. Moje myśli krążyły własnymi torami. W pewnym momencie do Dorcas podeszła jakaś dziewczynka. Na oko miała jedenaście lat. Gdyby miała czekoladowe oczy, mogłaby być jej kserokopią. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Łyżka z hukiem spadła na stół. Dorcas bez słowa odebrała od niej długą, czerwoną różę i malutką kartkę. Dziewczynka skinęła głową i bez słowa odeszła na drugi koniec stołu. Przyjaciółka spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, po czym zaczęła gwałtownie rozdzierać kopertę. Chwilkę biłam się sama ze sobą. Chciałam pokazać, że wcale mnie to nie rusza, że mnie nie obchodzi. Ciekawość jednak zwyciężyła. Nachyliłam się.

Każdy boski Twój uśmiech
Oczu Twych pięknych spojrzenie
Ciała Twego piękno rozkosz
Hałas w głowie, w oka mgnienie
A we mnie rozpala
Miłość ostatnie swe tchnienie

Ciebie chciałbym smakować dotykiem
I Ciebie chciałbym nazywać spełnieniem
Eh to tylko czyjeś skryte marzenie…
               
„Dziewiętnasta” , Pokój Życzeń…
Zakochany….

Dorcas pojaśniała. Spojrzała na Blacka, ale ten dalej jadł swoją owsiankę wesoło rozmawiając i planując z Glizdogonem. Pokręciła głową i w podskokach opuściła Wielką Salę. Zagotowało się we mnie. Byłam pewna, że Remus zabiera gdzieś Mary. Dorcas właśnie dostała zaproszenie, a ja?! Spojrzałam uważnie na swojego chłopaka. W tym momencie, zdawał się mnie nie zauważać. Z niedowierzaniem podniosłam się z miejsca i wściekła ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Ej, Evans! – usłyszałam nagle jego głos. Automatycznie się odwróciłam. Evans?!
- Czego chcesz, Potter?! – podjęłam grę.
Stałam na środku Wielkiej Sali. Czułam na sobie setki spojrzeń. Nie obchodziło mnie to. Patrzyłam prosto w jego orzechowe oczy i coraz trudniej było mi utrzymać minę i postawę niedostępnej Lily. Przełknęłam ślinę. Kiedyś było o wiele łatwiej, pomyślałam. Stał naprzeciwko mnie. Włosy miał rozczochrane. Zęby wyszczerzył w uwodzicielskim uśmiechu. Szatę szkolną miał rozpiętą. Tak samo, jak pierwsze trzy guziki, nieskazitelnie białej koszuli. To wystarczyło, aby ukazać idealnie wyrzeźbiony tors. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Niezawiązany krawat, dopełniał wizerunku nieznośnego Pottera. Sama już nie wiedziałam, którą wersję bardziej wolę. Miałam trudności z oddychaniem. Serce biło mi jak szalone. Bałam się, że jeszcze chwila, a rzucę się na niego.
- Umówisz się ze mną? – wyrecytował.
Jego niesamowita pewność siebie, przyprawiła mnie o dreszcze i zawroty głowy. Nie mogłam się powstrzymać. Na moich ustach, pojawił się delikatny uśmiech. Nie zapomniał… Nie rozumiałam tylko, po co to całe przedstawienie. Miałam ogromną ochotę zrobić mu na złość. Uśmiechnęłam się złośliwie. Pobladł. W Wielkiej Sali zrobiło się zupełnie cicho.
- Zapomnij, Potter… - szepnęłam, a po pomieszczeniu potoczył się ryk. Spojrzał na mnie z wyrzutem. Powolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Czekałam cierpliwie, aż zrobi się cicho. – Zapomnij, Potter, że tak łatwo ci odpuszczę… - dokończyłam, stojąc dokładnie naprzeciw niego.
Uśmiechnął się łobuzersko i podał mi czerwoną różę. Zafascynowana wdychałam jej zapach.
- O dziewiętnastej w pokoju wspólnym… - szepnął mi do ucha.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- A musi być pokój wspólny? – jęknęłam.
Nie odpowiedział. Przyciągnął mnie mocniej do siebie i pocałował namiętnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy