piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty ósmy: Walentynki.


[muzyka]

Szedł korytarzem z opuszczoną głową. W prawo, w lewo. Schodami w dół  i znów w prawo… Kolejny połknięty dyniowy pasztecik. Ogarnęła go panika. Ostatni dyniowy pasztecik! Zaniepokojony rozejrzał się dookoła. Z zażenowaniem stwierdził, że wokół niego, pełno jest dziewczyn. Czy one się uwzięły? Cały dzień stoją na korytarzu i wlepiają te swoje oczy w przechodzących.
Westchnął i znów opuścił głowę. Walentynki. Nienawidził tego święta. Teraz jeszcze bardziej niż dotychczas. Pełno zakochanych par. Kiedyś było inaczej. Co roku, razem z przyjaciółmi siadał na kanapach przed kominkiem i wspólnie obmyślali plan, jak utrudnić życie zakochanym. Teraz oni siedzieli ze swoimi dziewczynami, a on się pałętał. Sam.
Ukradkiem zaczął się rozglądać. Przed nim szedł Lucjusz Malfoy wraz z Narcyzą. On dumnie się prężył, a ona uwiesiła się jego ramienia. Dziewczęta stojące wzdłuż korytarzy, wzdychały na jego widok. Skrzywił się zniesmaczony. Co ten facet miał w sobie, że potrafił działać na nie wszystkie? I dlaczego mogąc mieć je wszystkie, miał tylko Black? Dokładnie takim samym rodzajem mężczyzny był James i Syriusz. Oboje mieli niesamowite powodzenie, a wplątali się w związki z tą „jedną, jedyną”. Gdyby tylko on miał takie powodzenie.
Zatrzymał się i obserwował ukradkiem kolejnego chłopaka. O ile się nie mylił, to był to ten, którego dawno temu Evans posłała do diabła. Skąd u niego ta pewność siebie? Przecież jego przyjaciele zafundowali mu niezłe tortury. Stał właśnie oparty o ścianę i rozmawiał z jakąś prześliczną brunetką. Jego równe, białe zęby, błyszczały. Ona chichotała nie mogąc się opanować. Dwie minuty później, wręczył jej różę i o ile go słuch nie mylił, byli umówieni na wieczór. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Gdzieś z lewej strony, poczuł wwiercające się w niego spojrzenie. Ukradkiem zbadał sytuację. W ciemnym kącie stała blondynka o cudownych, zielonych oczach. Nie przeszkadzało mu nawet to, że była okrąglutka. Urzekło go to świdrujące spojrzenie. Nie dowierzając, spojrzał w prawo i w lewo. W pobliżu nie było nikogo, poza nim. Wyprostował się, pewniejszy siebie. Dłonią przeczesał włosy. Uśmiechnął się, jak mu się wydawało, zalotnie i ruszył w kierunku dziewczyny. Kiedy to dostrzegła, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy wykwitło oburzenie pomieszane z obrzydzeniem. Zatrzymał się zaskoczony. Cała pewność siebie uleciała z niego momentalnie. Spuścił głowę, i znów ogarnęła go paląca potrzeba na słodkie. Dokładnie w tym samym momencie, do blondyneczki podszedł jakiś przystojniak, podał jej bukiecik i oboje udali się w kierunku błoni.
Westchnął i zażenowany stwierdził, że dawno nie był u Hagrida.

***

Siedziałyśmy na ostatniej w tym dniu lekcji. Dorcas zniecierpliwiona zerkała na zegarek. Na twarzach moich przyjaciółek, ciekawość mieszała się z fascynacją. Wiedziałam, że obie nie mogą się doczekać dzisiejszego wieczoru. Eliksiry miały się skończyć dokładnie za trzydzieści trzy sekundy. Spojrzałam na rozpromienioną twarz Dorcas, a później na siedzącego w kącie Blacka. Tajemnicze zaproszenie nie dawało mi spokoju. Chociaż Syriusz usilnie zaprzeczał, trudno mi było uwierzyć w to, że to nie on jest „Zakochanym”.
Westchnęłam, a gdy miałam otworzyć usta i zacząć rozmowę z Dorcas, rozległ się dzwonek. Dziewczyny zerwały się z miejsca i niemalże biegiem poleciały w kierunku drzwi. Pokręciłam głową z uśmiechem. Posprzątałam po obu, posłałam całusa Jamesowi i powlokłam się za przyjaciółkami.
Dotarcie do dormitorium zajęło mi około dziesięciu minut. Nie spieszyłam się. Poprzedniego wieczoru naszykowałam sobie ubranie i niezbędne dodatki, a także zapakowałam prezent dla Jamesa. Już w pokoju wspólnym było słychać krzyki przyjaciółek. No tak… W końcu obie miały być gotowe na swoją randkę marzeń za niecałe trzy godziny.
- Przestań! Chcę tylko wziąć prysznic! Ty tam będziesz siedziała wieki!
- Akurat! Już ja dobrze wiem, jak wygląda ten twój prysznic!
Stanęłam w wejściu i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Obie stały przy drzwiach, przepychając się i krzycząc wniebogłosy.
- Hej! – wydarłam się, a obie spojrzały na mnie zaskoczone. – Słychać was w całym zamku! Uspokójcie się!
Przyjrzałam się obu. Dorcas wzrokiem błagała o wsparcie.
- Mary, pomalujesz mnie? – zapytałam przymilnie.
- Och! – zapiszczała i podleciała do swojej szafki.
Puściłam oko do Dorcas i opadłam na najbliższe krzesło. Z przyjemnością poddawałam się zabiegom blondynki. Już dawno przekonałam się o tym, że potrafi zdziałać niesamowite cuda. Nie miałam pojęcia, jak ona to robi. Zwłaszcza, że praktycznie w ogóle nie używała magii! Ja nie umiałam nałożyć podkładu. Nawet magia niewiele mi w tym pomagała.
Dokładnie pamiętam, jak na trzynaste urodziny podarowałam jej komplet mugolskich kosmetyków w ozdobnym, różowym kuferku. To właśnie wtedy po raz pierwszy przyjechały do mnie na wakacje, a w telewizji leciał program o modzie i makijażu. Mary była zachwycona. Od tamtego dania, mówiła już tylko o tym, że będzie miała swoją „Małą Krainę Cudów”. Uśmiechnęłam się na wspomnienie płonących oczu przyjaciółki.
Dorcas wyszła z łazienki nucąc pod nosem. Wiedziałam, że poproszenie Mary o makijaż było najlepszym rozwiązaniem. Dziewczyna uwielbiała malować i ubierać, ale lubiła też długie godziny gorących kąpieli. Gdyby weszła do łazienki jako pierwsza… Nie wiadomo kiedy by z niej wyszła. Tego również nauczyłyśmy się przez siedem lat spędzonych w Hogwarcie.
- Gotowe! – krzyknęła po piętnastu minutach.
Wprost niewiarygodne do jakiej doszła wprawy! Dwadzieścia minut, a makijaż gotowy! Ostrożnie podeszłam do lustra i aż zaniemówiłam. Makijaż był ostry i delikatny zarazem. Mary wymieszała delikatny odcień srebra wraz z szarością i czarnym eyelinerem. Zapiszczałam zadowolona i przytuliłam ją mocno.
- Dobra, tu masz tusz. Ja idę do łazienki, bo się nie wyrobię! – roześmiała się perliście i zniknęła za drzwiami.
Spojrzałam na Dorcas. Siedziała przy toaletce i formowała swoje brązowo – czekoladowe włosy w delikatne loki. Jej sukienka w czerwonym kolorze leżała rozłożona na łóżku.
- Jesteś pewna, że chcesz iść?
- Gdzie? – uśmiechnęła się.
- No na tą randkę z „Zakochanym”? – przygryzłam dolną wargę.
- Och, Lily! Oczywiście, że jestem pewna! Przecież Syriusz właśnie na to liczy! – roześmiała się.
- Skąd wiesz, że to Syriusz? – zapytałam osłupiała.
- Lily… - spojrzała na mnie z uśmiechem. – Rozpoznam jego charakter pisma wszędzie! Dokładnie tak, jak Jamesa i Remusa, czy nawet Petera! Nie przejmuj się, jestem pewna, że autorem listu jest Syriusz. Nawet jeżeli był on napisany przez Glizdogona – wzruszyła ramionami.
- A co jeżeli się mylisz? – zapytałam patrząc z podziwem na koronkowe wykończenia sukienki.
- Nie mylę! – odpowiedziała stanowczo. – Weź się lepiej, dziewczyno, przebieraj. Makijaż to dopiero początek. – zarządziła, ucinając tym samym rozmowę.

***

- Gdzie jest mój drugi kolczyk! Cholera! – pisnęła Dorcas i padła na kolana, błądząc dłońmi po podłodze.
- Dorcas! – krzyknęłam lekko poirytowana. – Accio kolczyk!
Małe, srebrne cudo wylądowało w moich dłoniach. Brunetka spojrzała na mnie z wdzięcznością, po czym dopadła znów do toaletki. Podeszłam do lustra. Przeciągnęłam usta ciemnowiśniową pomadką. Wyglądałam idealnie. Założyłam „małą czarną”, a do niej dopasowałam czerwone szpilki. Całość idealnie zgrywała się z makijażem. Odwróciłam się od lustra i rozejrzałam po sypialni.
Istne pobojowisko. Porozwalana bielizna, sukienki i miliony butów w każdym kącie. Przy toaletce Dorcas szarpała się z zapięciem swoich szpilek, a Mary podkreślała oczy kredką. Zegar na ścianie wskazywał za pięć siódmą.
- Gotowe? – zapytałam, chwytając torebkę.
- Och na Merlina! – pisnęła Dorcas i podniosła się z krzesełka. – Nie zdążę! – pisnęła i wypadła z sypialni.
- Mary, idziesz? – zapytałam z uśmiechem.
- Potrzebuję jeszcze minutkę. Powiedz Remusowi, że zaraz zejdę, dobrze?
- Okej… - mruknęłam zamykając za sobą drzwi.
Przy kominku siedział James wraz z Lunatykiem i Syriuszem. Obecność tego ostatniego, szczerze mnie zdziwiła. Dorcas pobiegła na siódme piętro w przekonaniu, że ma randkę właśnie z nimi. Więc, co Black robił tutaj?! Nie miałam jednak czasu o tym rozmyślać. Przywitałam się z moją oniemiałą „walentynką”, szepnęłam do Remusa trzy zdania i dałam się wyprowadzić z pokoju wspólnego.

***

Stała przy drzwiach. Jedną ręką, nerwowo wygładzała niewidoczne fałdki na sukience, drugą ściskała klamkę. Jej wielkie, niebieskie oczy obserwowały wiszący na ścianie, cekinowy zegar. Mała wskazówka wskazywała dokładnie siódemkę. Duża natomiast właśnie zmierzała ku jedynce. Oddychała głęboko, aby opanować zdenerwowanie.
Rozważała dokładnie to, co miało się dzisiaj wydarzyć. Jej pierwsze prawdziwe walentynki. Owszem. W swoim życiu przeżyła już ich kilka, ale te były wyjątkowe. Z wyjątkową osobą. Były z nim! Podniosła dumnie głowę. Pięć po. Idealnie. We wszystkich czasopismach, jakie prenumerowała, zawsze mówiono o tym, że dobre wejście rozpoczyna się od delikatnego spóźnienia. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, poprawiła włosy i zaczęła powoli schodzić po schodach. Nie dlatego, że tak wypadało. Dlatego, że niebotyczne obcasy nie pozwoliły jej sprawnie opuścić dormitorium.
Wzrokiem przeczesywała pokój wspólny. Kilkanaście osób spojrzało w jej kierunku. Nie obchodziło jej to. Już nie. Szukała jego. Wrażliwego blondyna o cudownych, miodowych oczach.
Stał przy dziurze pod portretem. Jego przyjaciel wraz z Lily, wyszli już jakieś piętnaście minut temu. Ruda wyraźnie powiedziała, że jego dziewczyna jest już gotowa i że za moment zejdzie. Spojrzał nerwowo na zegarek. Było pięć minut po czasie. Nienawidził się spóźniać. Od dziecka uczyli go porządku i punktualności. Westchnął i podniósł głowę. Jego wzrok powędrował dokładnie do dormitorium dziewcząt. Oniemiał. Po schodach schodziła jego walentynka. Włosy miała spięte w luźny kok. Krótka, obcisła sukienka idealnie podkreślała jej kształty. I te obcasy.
Uśmiechnęła się, widząc jego niemy zachwyt. Pewnym krokiem podeszła prosto do niego. Nie był w stanie wykrztusić słowa. Podał jej tylko czerwoną różę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a następnie pocałowała go w policzek. Jego serce przyspieszyło. Starając się opanować, podał jej rękę i pomógł przejść przez portret.

***

Stanęła na siódmym piętrze i podenerwowana wpatrywała się ścianę przed nią. Towarzyszyło jej przy tym, chyba z milion myśli. Ekscytacja i podniecenie, które ogarniało ją od samego rana, delikatnie się wzmogło. Siódma. Lada moment się przekona, czy jej narzeczony jest po drugiej stronie. Nie rozumiała tylko, dlaczego kiedy ona wychodziła, aby zdążyć tutaj, on siedział z chłopakami w pokoju wspólnym. I nagle ogarnęła ją przerażająca panika. A co, jeżeli Lily miała rację?! Co jeżeli to nie Syriusz stoi za tym listem?
Usłyszała ciche pyknięcie i aż podskoczyła. W ścianie pojawiły się drzwi, chociaż nawet nie wypowiedziała ustalonego hasła. W głowie jej się zakręciło, kiedy zaczęły się otwierać. A co, jeżeli po drugiej stronie będzie jakiś psychopata? Dookoła panowała idealna cisza. Rozejrzała się po korytarzu. Nie zobaczyła nikogo. Strach zaczął ją paraliżować. Rozum podpowiadał, żeby uciekała. Nogi odmówiły jej jednak posłuszeństwa. Czuła, że jest obserwowana. Wyczuwała czyjąś obecność. Słyszała ten nierówny oddech. Ostatni raz spojrzała zaniepokojona na tajemnicze drzwi. W pomieszczeniu za nimi, panowała nieprzenikniona ciemność. Przełknęła ślinę i zrobiła krok w stronę wieży. Z ulgą, zaczęła się oddalać od tamtej piekielnej ściany.
BUM.
Coś głośno huknęło. Podskoczyła i jeszcze bardziej przerażona, powędrowała wzrokiem w tamtym kierunku. Z otwartych drzwi, coś wystawało. Miało niesamowicie intensywny, zielony kolor. Kolor nadziei. Na podłodze, leżał, jakby postrzępiony materiał w równie intensywnej czerwieni. Jak zahipnotyzowana i wbrew wszelkiemu rozsądkowi, zawróciła i ruszyła w stronę tego dziwnego zjawiska.
Serce biło jej niesamowicie szybko. Po głowie szalało milion myśli, których nie była w stanie ogarnąć. Kiedy do drzwi zostały jej trzy kroki, ujrzała wśród fragmentach materiału, maleńką karteczkę. Lęk pomału zaczął ustępować. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła się niesamowicie bezpieczna. Schyliła się po kawałek papieru i rozwinęła go zafascynowana.

Ile bym ci kwiatów nie dał
Ile bym wierszy nie napisał
Ile bym Cię nie wycałował
To i tak wiem że
Że zawsze będzie mało,
za mało by Cię Przeprosić
Zakochany.

Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Ponownie rozejrzała się po korytarzu. Żadnej żywej duszy. Kolejne huk. Szybko zwróciła wzrok na drzwi. Balony, przemknęło jej przez głowę. Na podłodze leżała kolejna kartka. Tym razem, wśród zielonych strzępków. Podniosła ją z bijącym sercem.

Zabierz mnie proszę na koniec świata
gdzie w proste słowa - pragnienia się wplata
gdzie magia doznań rozkwita jak pąk
w cieple zachłannych spragnionych rąk

Zabierz mnie proszę w cudów krainę
na miękką nieba błękitną pierzynę
gdzie pośród obłoków głośno wykrzyczę
co w sercu na dnie chowam tak skrycie

Zabierz mnie proszę gdzie czas się zatrzyma
gdzie słodki uśmiech to wieczna chwila
Tańczyć będziemy wśród gwiazd jasności
uwięzieni w okowach szalonej miłości

Zakochany.

W oczach zaszkliły jej się łzy. Nie miała pojęcia, kto jest autorem. Zrobiło jej się przykro, że Syriusz nigdy w życiu, nie zdobył się na coś tak cholernie romantycznego. Kimkolwiek był zakochany, właśnie podbijał jej serce. Przestała się obawiać tego tajemniczego pokoju. Z bijącym sercem przekroczyła próg. Coś uderzyło ją w twarz. Nie mocno. Wręcz delikatnie, niczym muśnięcie. Wyciągnęła ręce przed siebie. Kolejny balon.
Och! Przydałoby się światło… Pomyślała lekko podenerwowana. Dokładnie w tym samym momencie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapłonęły światła. Dziewczyna oniemiała.
Stała na korytarzu. Nie takim, jak w Hogwarcie. Stała w pięknie urządzonym hollu. Po prawej stronie wisiało prześliczne, ogromne lustro. Po lewej, ręcznie rzeźbiona szafa. Widok na to, co było dalej przysłaniały jej… Unoszące się balony! Były ich tysiące. Jeden, obok drugiego. Światło pozwoliło jej zanotować, że w każdym znajduje się karteczka.
Ze ściśniętym gardłem, zaczęła przedzierać się dalej. Miała nadzieję, że uda jej się zobaczyć coś jeszcze. Z ogromnym trudem, doszła do końca korytarza. Kolejny szok. Po lewej stronie, ujrzała kuchnię. Wspaniałą, idealną kuchnię. Dokładnie taką, jaką chciałaby mieć. Zafascynowana otwierała kolejne szafki. Wszystko było poukładane na swoim miejscu. Kuchnia połączona była z jadalnią. Na jej środku, stał ogromny, rzeźbiony stół na chyba dwadzieścia osób. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Serce podpowiadało jej, że jak tylko opuści jadalnie, wykona trzy kroki, znajdzie się dokładnie…
Tak. Teraz już nie miała wątpliwości. To był dom jej marzeń. Dom, w którym mogłaby się zestarzeć, w którym mogłaby wychowywać dzieci… Kolory ścian, meble… Wszystko było dokładnie takie, jakie sobie wyśniła. Opadła na skórzaną kanapę w salonie. Tuż naprzeciwko, stał piękny, marmurowy kominek. Płomienie strzelały w nim wesoło. Zastanawiała się, czy ten dom pojawił się tu na czyjeś życzenie, czy raczej to jej ukryte marzenia i pragnienia. Było tu przecież zbyt pięknie… A to był Pokój Życzeń.
- Podoba ci się? – usłyszała jego ciepły głos.
Pokiwała głową, nie odrywając oczu od skaczących płomieni. Wzruszenie nie pozwalało jej mówić. Dlaczego to zrobił? Dlaczego właśnie dom jej marzeń?
- Dorcas… - szepnął i klęknął przed nią. – Przepraszam! Przepraszam za to, że byłem takim durniem! Kocham cię najmocniej na świecie! Nie potrafię bez ciebie żyć! Tamto wtedy, to był żart! Chcę się z tobą ożenić. Chociażby i dziś! Powiedz tylko słowo…
Spojrzała prosto w jego szare oczy. Były pełne lęku, a jednocześnie widziała czający się błysk nadziei. Kochała tego wariata. Po jej policzku popłynęła pierwsza łza. Łza szczęścia. Kochał ją. Pokazał jej to w taki wspaniały sposób. Pokazał jej, ich wspólny dom. Czy to nie potwierdza jego słów? I te balony!
- Zgaduję, że w każdym jest kartka? – zapytała ochrypniętym od płaczu głosem. Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Nie… - szepnął i otarł spływającą łzę. – Gdzieś w tym domu, jest jeden wyjątkowy balon…
Przeszył ją dreszcz. Przestała płakać. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Wyjątkowy? – wyszeptała.
- Tak. Dokładnie tak wyjątkowy jak ty…
Zerwała się z miejsca i zaczęła przebijać każdy napotkany balon. Z determinacją szukała tego jedynego. Zastanawiała się, czy ta wyjątkowość kryje się na kartce papieru i czy będzie musiała czytać je wszystkie. Zaskoczona zauważyła, że tuż za kuchnią są schody prowadzące na pierwsze piętro. Nie wiedziała, jak to jest możliwe. Rozejrzała się niepewnie. Do poręczy przywiązane były kolejne balony. Zupełnie tak, jakby wskazywały jej drogę. Z bijącym sercem, nadal je przebijając, ruszyła ich ścieżką…
Na piętrze wszystko uległo zmianie. Nie były porozsiewane wszędzie. Prowadziły do drzwi, na końcu korytarza. Niemalże biegiem podążyła w ich kierunku. Kiedy chwyciła za klamkę, on chwycił ją za dłoń. Spojrzała na niego zaskoczona. Pocałował ją delikatnie i wprowadził do środka.
Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to miliony świec i wielkie łóżko. Dopiero po chwili, dostrzegła przywiązany do niego balon. Był inny od pozostałych. Nie potrafiła powiedzieć, czym się różnił. Z bijącym sercem, podeszła do ostatniego, gumowego cuda. Wyciągnęła rękę i delikatnie musnęła balon.
BUM.
Z jego środka wysypał się malutki, złoty… Klucz. Zaniemówiła, a po jej policzkach znów zaczęły wędrować łzy. Objął ją w pasie i pocałował w szyję.
- Mam nadzieję, że tak właśnie miał wyglądać dom, w którym zamieszkamy… - szepnął, a ona spojrzała prosto w te szare tęczówki.
Dostrzegła ten charakterystyczny błysk. Wiedziała, co on może oznaczać, ale bała się, że to tylko jej głupie i niedorzeczne domysły. Czekała, aż utwierdzi ją w tym przekonaniu, lub obudzi drastycznie z tego wspaniałego snu.
- W rzeczywistości… W naszej prawdziwej kuchni, nadal panuje totalny bałagan… - westchnął. – Obiecali jednak, że skończą, zanim…
Nie pozwoliła mu dokończyć. Wtuliła się w niego i pocałowała. Długo i namiętnie. Zaskoczyła go, ale nie opierał się zbyt długo. Przyciągnął ją do siebie i odwzajemnił pieszczotę. Sekundę później, pociągnęła go za sobą. Opadli na miękką, satynową pościel…

***

Siedzieli w jakimś pomieszczeniu. Nie wiedziała, gdzie ją przyprowadził. Wyglądało to dokładnie tak, jak mini restauracja w jakimś ekskluzywnym hotelu. Byli jednak wyjątkowymi gośćmi. Jedynymi. Stolik stał na środku. Na nim świece i dwa nakrycia. Ujął ją za rękę i poprowadził do stoliczka, odsuwając krzesło. Uśmiechnęła się szeroko i usiadła na nim z gracją. Ledwo zajął miejsce, podleciał do nich domowy skrzat, wręczając im karty.
Była pod wielkim wrażeniem. Zaaranżował to wszystko specjalnie dla niej! Miała wrażenie, że są gdzieś na jakiejś cudownej wyspie. Tylko oni. Tymczasem oni nawet nie opuścili zamku!
Kolacja, świece… Już raz była na podobnej randce. Chłopak jednak okazał się totalnym palantem. Nie odsunął jej krzesełka, nie otwierał przed nią drzwi, nawet sama musiała za siebie płacić! Teraz było inaczej. Remus podkreślał na każdym kroku, że jest dla niego wyjątkowa. Nim się obejrzała, już złożył zamówienie. Pamiętał nawet, jaki jest jej ulubiony deser. Patrzyła na niego z podziwem i nie mogła uwierzyć we własne szczęście.
Był gotów zrobić dla niej wszystko. Założył nawet różową koszulę, którą mu podarowała z samego rana. Na dłoni widniał też plaster w serduszka.

Kochanie! Uważam, że różowy to zdecydowanie Twój kolor. Dlatego wierzę, że prezent Ci się spodoba. W jednej z kieszonek, znajdziesz też pudełeczko plastrów. Widziałam, że podczas poprzedniej przemiany, strasznie się pokaleczyłeś… Używając ich, będziesz pamiętać o tym, że Cię kocham!
Twoja Mary.

Dokładnie taki list znalazł dziś na swojej poduszce. Przyjaciele śmiali się z niego, ale on poczuł się fantastycznie. Nienawidził różu. Kojarzył mu się z jej poprzednim chłopakiem, Gilderoy’em. Nadal miał przed oczami to, jak smarował usta pomadką ochronną. Teraz, będąc z nią wiedział, że jest w stanie zrobić dla niej dokładnie to samo, jeżeli tego sobie zażyczy.
Uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni. Rozczulił go widok, jej rozszerzających się, niebieskich oczu. Położył przed nią małe, czerwone pudełeczko. Spojrzała zaskoczona najpierw na nie, później na niego i znów na nie.
- Och! – pisnęła i otworzyła.
O ile to możliwe, jej oczy zrobiły się jeszcze większe, a na policzkach pojawiły się rumieńce. Jak zaczarowana wyjęła małe, złote cudo i ułożyła na dłoni. Na średniej długości łańcuszku, znajdowała się zawieszka. Małe serduszko, pokryte było przepięknie mieniącymi się cyrkoniami. W jej oczach pojawiły się łzy. Jeszcze nigdy nie dostała niczego, co było równie piękne!
Podniósł się z miejsca i wyjął jej łańcuszek z dłoni. Delikatnie odgarnął jej włosy z szyi i zaczął mocować się z zapięciem. Był przeszczęśliwy, widząc jej minę. Bał się, że go wyśmieje, lub co gorsza, uzna naszyjnik za śmieszny i nieodpowiedni dla niej prezent. A ona się wzruszyła!
Czuła, że ma problem z zapinką. Jego palce, nerwowo mocowały się z łańcuszkiem, przyjemnie drażniąc jej skórę. Ogarnęło ją znane uczucie. Fala gorąca przeszyła jej ciało, aż dostała dreszczy. Przymknęła oczy. Zauważył to. Jak tylko łańcuszek delikatnie zawisnął na jej szyi, zaczął błądzić opuszkami po jej nagich plecach.
Każdemu muśnięciu, towarzyszyła kaskada dreszczy. Krew zaczęła szybciej krążyć. Oddech stal się płytszy. Z satysfakcją stwierdził, że nie tylko u niego. Serce. Serce zaczęło bić, jak szalone. Pożądanie, zaczęło wypełniać go całego. Chociaż miał trudności ze skupieniem, nie przestawał delikatnie pieścić jej ciała. Teraz pokrytego gęsią skórką. Jej malinowy zapach, uderzył mu do głowy. Nie mógł się powstrzymać. Pochylił się nieznacznie i musnął jej szyję. Kolejny dreszcz i jej cichy jęk.
W głowie jej wirowało. Oddychała z coraz większym trudem. Miała ochotę się odwrócić i wpić w jego usta. Czuła się dokładnie tak, jak wtedy w sypialni chłopców. Czyli jak jeszcze nigdy z nikim. Nie chciała jednak rujnować tej wspaniałej chwili. Czuła jego ciepły oddech na swoich barkach. Jego palce powędrowały teraz w stronę jednego z ramiączek od sukienki.
Jeden z domowych skrzatów postawił przed nimi talerze. Wspaniały zapach jedzenia drażnił jej nos. Nie miała ochoty na kolację. Właściwie to nie była nawet głodna. Teraz, wypełniało ją zupełnie inne uczucie. I w żadnym wypadku nie był to głód.
Jęknęła z rozkoszy, kiedy delikatnie przygryzł jej szyję. To spowodowało u niego natychmiastową reakcję. Stracił kontrolę i opanowanie. Chwycił ją w ramiona, odwrócił przodem do siebie i wpił się w jej usta. Z ochotą pogłębiła pocałunek. Jego ręce błądziły po jej ciele. Drażniły pośladki, plecy, piersi. Ona natomiast wplotła dłonie w jego włosy i poddawała się pieszczotom. Jego usta, raz po raz, muskały jej szyję, płatek ucha… Ogarnięta dzikim pożądaniem, zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
Kiedy poczuł jej drobne, cieple dłonie na swoim torsie, wiedział już, że nie będzie w stanie się opanować. Nie przestając jej całować, zrzucił ze stolika wszystko, co na nim było. Brzdęk tłuczonego szkła wypełnił pomieszczenie, zagłuszając na chwilę ich ciężkie oddechy i jej ciche pojękiwanie. Uniósł ją do góry i posadził na stole.
Spojrzała na niego z błyskiem w oku, po czym wróciła do całowania jego klatki piersiowej. Chwycił ją za włosy. Rodziła się w nim dokładnie ta dzikość, która towarzyszyła mu podczas pełni. Gdzieś w głębi duszy, coś kazało mu się hamować. Nie wiedział, jak będzie się zachowywał, kiedy zupełnie go pochłonie. Nigdy wcześniej nie było w nim, aż takiego pożądania. Jej drobne palce chwycił pasek jego spodni. Kolejny bodziec. Choć bardzo tego nie chciał, stracił kontrolę.
Odepchnął ją od siebie gwałtownie. Widział zaskoczenie w jej oczach. Nie dostrzegł jednak paniki. Wpił się w jej usta zachłannie. Jego dłoń powędrowała do zapięcia od sukienki. Z nim poszło o wiele łatwiej, niż z tym od łańcuszka. Chwilę później leżała przed nim zupełnie naga… Cyrkonowe serduszko, błyszczało w blasku świec. Oddychał ciężko. Patrzył na nią z podziwem. Była idealna. Pełny biust, wcięta talia idealnie zaokrąglone biodra… Czuł, jak krew w nim buzuje. Trzęsącymi się dłońmi, chwycił jej piersi. Zareagowała na to kolejnym dreszczem i kolejnym cichym jękiem. Pochylił się i zaczął je całować. Przymknęła powieki. Oddając się pożądaniu.
Błądził po jej ciele. Całował szyje, ssał sutki, błądził rękoma po brzuchu. Kiedy podczas jednego z namiętnych pocałunków, ugryzła go w wargę, ogarnął go jakiś dziwny szał. Przyciągnął ją mocno do siebie. Pomogła mu pozbyć się reszty ubrania…
Krzyknęła, kiedy wszedł w nią, tak niespodziewanie łagodnie…

***

Szliśmy kolejnymi korytarzami, co chwilę zmieniając kierunek. Nie wiedziałam, czy dlatego, że błądził, czy dlatego, że chciał pospacerować. Ciekawość mnie pożerała. Zastanawiałam się, gdzie mnie zabierze. Moje myśli, krążyły też wokół Dorcas i jej tajemniczego spotkania z Zakochanym. Sprawa siedzącego na kanapie Syriusza, nie dawała mi spokoju. A co, jeżeli cichy wielbiciel Dorcas, jest jakimś psychopatą ze Slytherinu?
James zatrzymał się i gwałtownie wpił w moje usta. Zaskoczona oddałam pocałunek. Nadal nie potrafiłam uwierzyć, że jesteśmy ze sobą. Przecież to było takie absurdalne! Zwłaszcza po tych wszystkich przejściach… Zaskakujące było też to, że jakoś nie było okazji, żeby na ten temat porozmawiać. Wydarzenia na Wieży Astronomicznej sprawiły, że po prostu przeszliśmy nad tym wszystkim do porządku dziennego. Przerwałam pocałunek i przytuliłam się do niego. Przyciągnął mnie do siebie mocno. Ręką zaczął gładzić moje włosy. Jego perfumy, drażniły moje zmysły… Pomału zaczęłam odpływać.
- Chodź… - usłyszałam jego cichy szept.
Jego dłoń zacisnęła się na mojej. Zaskoczona zauważyłam, że prowadzi mnie w kierunku ogromnego lustra. Spojrzałam na niego uważnie, ale on się tylko uśmiechnął i szedł dalej. Nagle zatrzymał się i zaczął coś majstrować przy jego ramie. Pomyślałam, że zwariował, ale wtedy usłyszałam cichy szczęk zamka. Wmurowało mnie. James zniknął, a po chwili jego dłoń pociągnęła mnie w bliżej nieokreślonym kierunku.
Znalazłam się w jakimś korytarzu. Na ścianach wisiały płonące na niebiesko pochodnie, tworząc delikatną poświatę tajemniczości. Lustro zamknęło przejście z cichym kliknięciem. Nie zapytałam go, skąd wiedział o tym przejściu. Był Huncwotem, który co miesiąc, o pełni księżyca, wędrował ze swoimi przyjaciółmi wspierając wilkołaka. Uśmiechnęłam się ponuro. Kolejna rzecz, o której nigdy z nim nie porozmawiałam. A przecież powinnam!
Szliśmy w milczeniu. Każde z nas było pogrążone we własnych rozmyślaniach. Śmieszne było dla mnie to, że idąc na wspaniałą randkę z Jamesem, w tak niesamowity dzień, tworzę listę tematów, na które chciałabym z nim porozmawiać. Niektóre z nich były błahe, inne poważne i psujące nastrój. Spojrzałam kątem oka na mojego chłopaka. Minę miał zaciętą. Skupiał się na drodze. Zupełnie tak, jakby czymś się denerwował.
- Wszystko w porządku? – zapytałam z lekkim niepokojem.
- W jak najlepszym! – uśmiechnął się i mocniej ścisnął moją dłoń.
- Jesteś pewny? Wyglądasz… - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Ci… - szepnął całując mnie namiętnie.
Zawirowało mi w głowie. Jednak, zanim na dobre oddałam pocałunek, James go przerwał. Spojrzałam na niego rozczarowana. Uśmiechnął się łobuzersko, obrócił tyłem do siebie i zakrył oczy dłońmi. Nie zbuntowałam się. Ufałam mu. Zaczęłam powolutku iść przed siebie. Czułam chłodny powiew wiatru. W pewnym momencie Rogacz stanął, a swoje ręce przeniósł z moich oczu, na talię.
Oniemiałam. Staliśmy na jakiejś polanie. Na jej środku, rozłożony był dokładnie taki sam koc, jak podczas moich urodzin. Na nim rozłożone były sztućce. Nad nim, unosiło się tysiąc świetlików, a obok stał mały wiklinowy koszyk. Niedaleko płynęła rzeczka. Drzewa otaczające polanę, pokryte były srebrnym pyłem.
- Cudownie… - wyszeptałam, podchodząc do koca.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba…
- Ale jak… Przecież jest środek zimy! – stwierdziłam zafascynowana.
- Nie wiem… Jesteśmy gdzieś w Hogsmeade. Nie zdążyliśmy jednak dokładnie zbadać okolicy. – uśmiechnął się i pomógł mi usiąść.
Otworzył koszyk i wyjął butelkę wina. Wlał do obu kieliszków, a następnie podał mi jeden z nich. Upiłam łyk, obserwując jak rozkłada naszą kolację. Zastanawiałam się, co jeszcze przyniesie nam los. Do końca roku, zostało już tak niewiele… Do końca ostatniego roku… Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie zdziwił mnie fakt, że naszą kolacją są naleśniki. Wręcz przeciwnie. gdybym się zastanawiała nad posiłkiem, jaki wybierze James, od razu wiedziałabym, że wybierze naleśniki z polewą jagodową. Mnie też się wspaniale kojarzyły.
Zjedliśmy w ciszy. Jednym machnięciem różdżki spakowałam wszystko do koszyka i ułożyłam się na kocu, obserwując niebo upstrzone gwiazdami. Również się położył. Jednak nie tak, jak się spodziewałam. Leżał tak, że nasze głowy były obok siebie. w pewnym momencie, błysnęło niebieskie światło… To mi o czymś przypomniało.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam przeszukiwać torebkę. Obserwował mnie z zaciekawieniem i lekkim rozbawieniem. Wzięłam chyba najmniejszą torebkę, jaką miałam, a i tak nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam! Przecież to jakiś absurd. Odetchnęłam z ulgą, kiedy moje palce zacisnęły się na pudełeczku. Z uśmiechem podałam mu pakunek. Spojrzał na mnie zaskoczony. Najwyraźniej nie spodziewał się jakiegokolwiek prezentu.
- Nie otworzysz? – zapytałam lekko podenerwowana.
Miałam nadzieję, że prezent okaże się strzałem w dziesiątkę. Nienawidziłam robić prezentów. Zwłaszcza dla panów. Od zawsze miałam problem z prezentem dla dziadka, ojca, czy wujka. Kobiecie na każdą okazję, można kupić biżuterię, albo perfumy i będzie zadowolona! Dlaczego oni muszą być aż tak problemowi?
Jak zaczarowany rozerwał wstążeczkę. Przygryzłam wargę. Wymyślony przeze mnie prezent, bynajmniej nie przypominał prezentu na walentynki. Nie było serduszek, łzawych listów, czy wierszyków. Nic z tych rzeczy. Chciałam mu jednak podarować coś wyjątkowego i ważnego… Może właśnie dlatego, sugerowałam się…
- Żartujesz?! – krzyknął, przerywając moje rozmyślania. – Moneta Rodericka Plumtona?!
Odetchnęłam z ulgą widząc jego minę.
- Skąd wiedziałaś, że go uwielbiam?! Ten człowiek jest genialny! Wiesz, że w 1921 roku, wygrał mecz po trzech i pół sekundy?! Najlepszy szukający… Przez całe wieki próbowałem wygrać mecz, używając formacji zwanej Zagraniem Plumptona. Nigdy mi to nie wyszło! Jak ją zdobyłaś? Przecież to wersja limitowana!
Zarumieniłam się. Prawda była taka, że monetę znalazłam bardzo dawno temu w księgarni na Pokątnej. Leżała na środku sklepu, a ludzie ją mijali. Niewiele myśląc, podniosłam ją i schowałam do kieszeni. Dopiero niedawno, podczas robienia porządku znalazłam ją między kosmetykami. Stwierdziłam, że skoro jest to gracz quidditcha, to James na pewno się ucieszy. Wolałabym jednak umrzeć niż przyznać się do swojej niewiedzy.
- Ach, szkoda gadać – wzruszyłam ramionami.
- Jesteś niesamowita… - szepnął i pocałował mnie.
Z przyjemnością oddawałam pocałunek. Początkowo delikatny, przerodził się w niesamowicie namiętny i zmysłowy. Jeszcze nigdy nie całował mnie w taki sposób. Wszystko przestało mieć znaczenie. Liczył się tylko on i ta magiczna chwila. Nie przestając mnie całować, delikatnie ułożył mnie na kocu. Przeszył mnie znajomy dreszcz. Ogarnęło pożądanie. Serce przyspieszyło bieg. Wplątałam dłonie w jego włosy, przyciągając go tym samym mocniej do siebie i pogłębiając pocałunek.
W pewnym momencie przerwał i spojrzał mi głęboko w oczy. Zaczęłam głębiej oddychać. Starałam się opanować targające mną emocje. Obserwowałam nieustannie zmieniające się tęczówki. Pojawiał się w nich tajemniczy błysk, na przemian z pożądaniem. Widziałam, jak walczy ze sobą. Widocznie chciał mi coś powiedzieć, a niezmiernie trudno było mu się opanować.
Wyciągnęłam dłoń i z czułością pogłaskałam go po policzku. Przymknął oczy.
- Kocham cię… - wyszeptał nagle, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
Otwiera oczy i patrzy na mnie uważnie. Na jego twarzy maluje się wyraz lekkiego rozczarowania.
- Kiedyś „kocham cię” było wszystkim… Teraz to tak mało… - stwierdził, jakby z żalem.
- Dlaczego? – wyszeptałam zachrypniętym głosem, patrząc uważnie w jego orzechowe tęczówki.
- Bo to tylko słowa, a ja chcę ci pokazać, jak bardzo cię kocham... Tylko nie ma, aż tak wielkich czynów… - wymamrotał i usiadł patrząc w dal.
Poczułam, jak łzy wzruszenia po raz kolejny napływają do moich oczu. Przecież on na każdym kroku pokazywał mi, jak bardzo mnie kocha. Nieprzerwanie od siedmiu lat. Na każdym kroku. Wiedziałam, że był w stanie zrobić dla mnie wszystko. Podejrzewam, że gdybym poprosiła o gwiazdkę z nieba… Uśmiechnęłam się do siebie. Przecież ja już dostałam od niego taką gwiazdkę. Podniosłam się i przytuliłam mocno do jego pleców.
- Lily… Jesteś dla mnie najważniejsza… - zaczął nagle, odwracając się do mnie. Spojrzał prosto w moje lekko przerażone oczy i chowając moje dłonie, w swoich. – Jestem pewien, że przed nami bardzo ciężkie chwile. Jestem pewien, że w pewnym momencie jedno z nas, albo nawet oboje, będziemy chcieli odejść...Ale jestem także pewien, że jeżeli nie poproszę cię, żebyś była moją… - zająknął się i sięgnął do kieszeni. Moje serce przyspieszyło bieg. Nie. To nie może być coś, o czym myślę. – To będę tego żałował przez resztę życia, dlatego że głęboko w sercu wiem, że jesteś dla mnie stworzona… Liluś… Kochanie… - wyszeptał, a ja czekałam, aż wypowie to cholerne zdanie. – Chciałem ci podarować, coś bardzo niezwykłego. Tak niesamowitego i fascynującego, jak ty. Coś, co pokaże ci, jak bardzo cię kocham i jak bardzo ważna i wyjątkowa dla mnie jesteś… Mam nadzieję, że mi się to uda… - dokończył i wręczył mi malutkie pudełeczko.
Wzruszenie odbiera mi mowę. W głowie tłukła mi się tylko jedna myśl! Aktualna sytuacja przerosła moje wszelkie oczekiwania. Byliśmy na pięknej polanie, zjedliśmy przepyszną kolację, a teraz James Potter, miłość mojego życia, właśnie mi się oświadcza?!
- O mój Boże… - szeptam i drżącymi rękoma otwieram pudełeczko. Łzy napływają mi do oczu. – James, czy to… - unoszę wieczko i… - Och!
Słowa uwięzły mi w gardle. Nie mogę wykrztusić słowa. Po policzku spływa pierwsza łza. Patrzę na jego roześmianą twarz.
- Wiedziałem, że ci się spodoba! Robiony specjalnie na zamówienie! Bałem się, że nie przyjdzie na czas… Coś podobnego, dostała moja matka, od ojca! Do tej pory chowa go głęboko w szafie…
- Jest bardzo… piękny… - wyszeptałam w końcu, biorąc cudo w dłonie. – Dziękuję… Dlaczego właśnie… - zaczynam, próbując się uśmiechnąć, ale mi przerywa.
- Złoty Znicz? Znicze są zaczarowane tak, by mogły zidentyfikować pierwszą osobę, która ich dotknęła, mają pamięć cielesną. – wyrecytował, patrząc na mnie bardzo uważnie. – Piłeczka nie ma kontaktu z gołą skórą przed uwolnieniem. Nawet wytwórca nosi rękawiczki.
- Aha… - stwierdziłam, nie bardzo wiedząc, jak mam zareagować i jakie to ma znaczenie.
Niewiele mi to mówiło i niewiele tłumaczyło. Wywołało natomiast ogromny zawód i rozczarowanie. Po takiej przemowie, spodziewałam się pierścionka, a nie… naszyjnika z tą durną piłeczką! James chyba jednak źle odczytał moje łzy. Zadowolony z siebie wyjął mi naszyjnik z dłoni i zawiesił na szyi. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, a następnie spojrzał w oczy tak, jakby mówił coś niesamowicie ważnego.
- To bardzo fascynujący przedmiot, Lily. I nadzwyczajny. Dokładnie tak, jak ty. Musisz mu się tylko dokładnie przyjrzeć, a pokochasz go tak, jak ja pokochałem ciebie…
Akurat! Daje mu limitowaną, trudno dostępną monetę, a on mi beznadziejną złotą piłkę! Wiedział, że nie znoszę quidditcha, że go nie rozumiem. Że panicznie boję się latać, a daje mi… TO?! To najgorsze walentynki, jakie kiedykolwiek przeżyłam!

5 komentarzy:

  1. Niewdzięczna Lily... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta namiętność u wszystkich jakoś nie pasuje mi do czarnych szat Hogwartu i naukí transmutacji. Hogwart to magiczna szkoła, a nie amerykański high school

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to ma niby znaczyć, że nie mogą być namiętni? Przecież to ludzie z tymi samymi uczuciami co inni.Nie rozumiem twojego zdziwienia tą sytuacją. Te czarne szaty i ten właśnie magiczny Hogwart są jeszcze piękniejsze z takim zapasem miłości.

      Usuń
  3. I ten moment gdy myślałam, że się jej oświadczyć a dał jej... Naszyjnik?! Serio?!

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem to było romantyczne!!! Dał jej coś co nylon dla niego ważne!!! Część ze swoejego życia!!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy