piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty siódmy: Tak, bo święta to taki magiczny czas.


[muzyka]

Nie miałam czasu ani okazji, żeby porozmawiać z dziewczynami, a już tym bardziej z Jamesem. Widziałam, że jemu również nie jest łatwo. Nie miałam pojęcia, jak będą wyglądać tegoroczne święta. Bez dziewczyn wydawały mi się wręcz niemożliwe. Mama pisała jednak, że czeka na mnie jakaś niespodzianka. Miałam, co do niej mieszane uczucia.
Bardziej jednak od niespodzianki obawiałam się powrotu do domu. Nie rozmawiałam z przyjaciółmi, odkąd wyrzuciłam Jamesa z naszego dormitorium. Ja unikałam ich, a oni mnie. Oczywiste dla mnie było to, że będą jechać razem w przedziale, ale... co ze mną? Też mam się przysiąść? Zacząć rozmowę od tak, jak gdyby nigdy nic? A może raczej usiąść przy oknie i nie odzywać się wcale?
Westchnęłam i wrzuciłam ostatnią książkę do kufra, po czym zatrzasnęłam go z hukiem. Wypowiedziałam formułkę, a mój bagaż posłusznie wzniósł się w górę. Rozejrzałam się ostatni raz po pomieszczeniu. Stwierdziwszy, że nic nie zostało, narzuciłam płaszcz, szyję obwiązałam ręcznie robionym szalem, a na głowę wcisnęłam czapkę. Z rozmachem otworzyłam drzwi i... spojrzałam prosto w orzechowe oczy Pottera. Również opuszczał swoją sypialnię.
Uśmiechnął się nieznacznie i gestem nakazał mi iść jako pierwszej. Zastanawiałam się, czy to jest dobry moment na rozmowę. Za chwilę święta. Czy to nie właśnie ten magiczny czas, w którym ludzie wybaczają sobie nawet te najgorsze rzeczy? Prychnęłam z pogardą. Magiczny? Jak to śmiesznie brzmi! Jestem najlepsza pod każdym względem. Mam same „wybitny” na egzaminach, najlepsze oceny z prac domowych, najlepiej i najszybciej zdałam teleportację, a nie potrafię odezwać się do osoby, która tak ważne miejsce zajmuje w moim sercu! Dlaczego tego nas nie uczą w tej piekielnej szkole?
Spojrzałam na niego z ukosa. Szliśmy już korytarzami w dół do Sali Wejściowej. Zastanawiałam się, gdzie podziała się reszta naszych przyjaciół i czy to nie jest przypadkiem jakiś kolejny spisek. Zamek świecił pustkami! Nikt się nie napatoczył przez całą drogę. Siedem pięter! I ani rozmowy, ani żywej duszy.
Westchnęłam. W przy wyjściu też już właściwie nie było nikogo. Kilka osób tłoczyło się przy woźnym. Nieliczni rzucili nam krótkie spojrzenie. Pojawiły się drwiące uwagi i złośliwe komentarze. Nie zwracałam na to uwagi. Gdy przed nami zostały dokładnie trzy osoby, nie wytrzymał.
Chwycił mnie za rękę i spojrzał głęboko w oczy. Widziałam, jak w jego głowie toczy się walka. Liczyłam na to, że się odezwie, że przerwie to okrutne milczenie, że spróbuje po raz kolejny.
 - Potter! Evans! – Usłyszałam skrzeczący głos Filcha. Z trudem odwróciłam się od Jamesa i podeszłam do woźnego. – Wyczuwam łajnobomby. Uważaj! - Usłyszałam za plecami. Nie zwracałam już na to najmniejszej uwagi. Szłam w kierunku powozów. Chciałam zniknąć. Dogonił mnie i znów chwycił za rękę. Tak jak poprzednio nie wypowiedział słowa.
 - Halo? Pospieszcie się, bo nie zdążymy na pociąg! – jakaś Krukonka nas ponagliła.
Pokręciłam zrezygnowana głową. Wsiadłam do pierwszego lepszego powozu. Zatrzasnęłam drzwi, a on ruszył. Wyjrzałam przez okienko. Stał tam, gdzie go zostawiłam. Wzrok utkwiony miał w spadających płatkach śniegu. Tak zaciskał pięści, że aż mu pobielały knykcie.

***

Wpadłam do pociągu, jakby ktoś mnie gonił. Przemierzałam przedziały z prędkością światła. Jak tylko znalazłam całkowicie pusty, wrzuciłam kufer na półkę, zdjęłam płaszcz i opadłam załamana na siedzenie. Przed oczami nadal miałam ten cudowny orzechowy odcień.
Ukryłam twarz w dłoniach. Za oknem słyszałam głosy rozentuzjazmowanych uczniów, pohukiwanie sów i trzaskanie drzwi. Gdzieś z oddali napływały do mnie strzępki rozmów. Było jednak na tyle głośno, że nie rozumiałam, czego one dotyczą. Wiedziałam jednak, że są to rozmowy moich przyjaciół.
Czekałam w napięciu. Dokładnie za trzydzieści sekund pociąg miał ruszyć. Żyła we mnie iskierka nadziei, że będą próbowali mnie znaleźć, że się dosiądą, a wtedy nie będę musiała się dziwnie tłumaczyć. Wszystkie problemy by zniknęły.
Usłyszałam gwizdek. Patrzyłam z nadzieją przez okienko w pociągu. Uczniowie mijali mój przedział, nawet nie zaglądając do środka. W pewnym momencie zobaczyłam znajomą, rozczochraną fryzurę. Serce zabiło mi mocniej. Wraz z nią szła cała reszta. Śmiali się z czegoś głośno. Tam wszystko już jest zajęte. Wracamy, usłyszałam głos Dorcas. Nie zauważyli mnie. Po kilkunastu minutach dosiadła się do mnie grupka jakichś pierwszoroczniaków. Zrezygnowana, chwyciłam swój kufer i opuściłam przedział. Wiedziałam, że tu nie zaznam spokoju. Takie maluchy zawsze hałasują.
 - Lily! – Usłyszałam i odwróciłam się niechętnie.
 - Remus? – rzuciłam pytająco.
 - Dołączysz do nas? – zapytał z uśmiechem.
W jego oczach dostrzegłam troskę. Spojrzałam na siedzących w przedziale przyjaciół. Nie zwracali na mnie uwagi. Potter coś opowiadał, Peter siedział w niego wpatrzony, Mary malowała paznokcie, nucąc coś pod nosem, a Dorcas tuliła się do Syriusza.
 - Będzie nam naprawdę miło, gdybyś – zaczął, lecz w tym samym momencie Dorcas podniosła wzrok i spojrzała na mnie chłodno, jakby z wyższością, po czym odwróciła się z powrotem do przyjaciół – się przyłączyła.
 - Nie - powiedziałam przez ściśnięte gardło. Rozległ się głośny śmiech. – Nie chcę wam przeszkadzać. - Uśmiechnęłam się krzywo.
 - Ale przecież... - zaczął.
 - Nie - powiedziałam łamiącym się głosem i chwyciłam go z wdzięcznością za rękę – ale dziękuję.
I nie oglądając się już na nikogo, skierowałam się do wagonu prefektów.

***

Siedziałam w swoim przytulnym pokoju z różową tapetą, wygodnym łóżkiem i zdjęciami przyjaciół. Mama już od przeszło piętnastu minut wołała mnie na dół. Ponoć ktoś miał się u nas za moment pojawić.
Nie miałam ochoty na gości. Coś podpowiadało mi, że tym ważnym gościem będzie Vernon, chłopak Petunii. Razem z dziewczynami uwielbiałyśmy się z niego naśmiewać! Dobrze bawiłyśmy się również przy wkurzaniu Petunii.
Westchnęłam. Czekał mnie kolejny, nudny dzień. Przyjaciele nie pisali. Byłam pewna, że gdzieś tam, gdziekolwiek są, bawią się świetnie!
 - Proszę - powiedziałam niewyraźnie, słysząc cichutkie pukanie. Nikt nie wszedł. Ponowny dźwięk uderzania w drewno. – Proszę! – krzyknęłam lekko podenerwowana i odwróciłam twarz do drzwi. Zero reakcji, tylko kolejne pukanie. Wściekła, podniosłam się z łóżka i, warcząc pod nosem, podeszłam do drzwi. – Przecież mówię... O rany! Spencer! Co ty tu robisz?!
W drzwiach zobaczyłam najlepszą z kuzynek.
 - Przyjechaliśmy na święta! Mama woła cię już chyba od piętnastu minut! – Uśmiechnęła się.
 - A nie jedziecie do twojej babci?
 - Nie, wystarczy, że byliśmy w tamtym roku! Mam dosyć! Tu jest o wiele fajniej! O rany! Jak się stęskniłam! - Przytuliła mnie energicznie.
 - Dziewczynki, za pół godziny obiad. – Do pokoju weszła mama.
 - Dobrze! – krzyknęłyśmy ze śmiechem, a jak tylko rodzicielka opuściła pomieszczenie, wróciłyśmy do rozmowy.
 - Żartujesz? – Spencer spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
 - Nie - potwierdziłam speszona.
 - Pocałowałaś TEGO Jamesa Pottera?! – Spencer nie kryła swojego zdziwienia.
 - Tak, ale, jak widzisz, za dużo dobrego to mi z tego nie przyszło – westchnęłam, patrząc na jedno ze zdjęć.
 - Och, daj spokój! Przejdzie im! – Uśmiechnęła się pocieszająco.
 - Nie wiem. Najgorsze jest to, że oni wszyscy oskarżają mnie! A przecież nie tylko ja biorę w tym udział - oburzyłam się.
 - Tak, ale z tego, co mówisz wynika, że to ty szukasz dziury w całym.
 - No wiesz?! Ty też będziesz go bronić?!
 - Nie, Lily. Myślę, że ja jako jedyna jestem obiektywna - westchnęła. – Spójrz... James cię kocha, a ty kochasz jego. I to wiem już od bardzo dawna. Jak tylko wróciłaś po pierwszym roku, buzia ci się na jego temat nie zamykała! – Roześmiała się na to wspomnienie, a mnie oblał rumieniec. – Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, że lada moment będziecie razem. Ale z roku na rok było coraz gorzej - westchnęła. – Uwierz mi, Lily, że zapewne nie tylko ja doszłam do takich wniosków. I na pewno twoi przyjaciele też mają dosyć tych waszych wiecznych przepychanek.
 - Ale Dorcas... - zaczęłam.
 - Dorcas jako jedyna odważyła ci się powiedzieć prawdę bez żadnego cackania się. Teraz próbuje cię zmotywować do działania. Zobacz... Zostałaś odizolowana od przyjaciół i już wiesz, co możesz stracić, wiesz, jak to boli. Zrób coś z tym!
 - Spencer, przecież to nie jest takie łatwe - powiedziałam cicho.
 - To jest banalne, Lily. Tylko ty niepotrzebnie szukasz dziury w całym. – Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę drzwi.
 - Spencer! – powiedziałam nagle. Odwróciła się i spojrzała na mnie pytająco. – Dziękuję - szepnęłam z uśmiechem.
 - Nie ma za co, a teraz już chodź! Jestem strasznie głodna! – Roześmiała się i zbiegła na dół.
Właśnie za to kochałam ją najbardziej. Była starsza ode mnie o całe osiem miesięcy. Z pozoru podobna do mnie, a w praktyce ładniejsza wersja. Miała sięgające ramion brązowe włosy i tego samego koloru oczy. Była wyższa ode mnie i miała lepsze „walory”. Pomimo tego, że chłopcy za nią latali, a ona zachowywała się identycznie jak nasi Huncwoci, to potrafiła bardzo dobrze doradzać w sprawach sercowych. Może właśnie dlatego wybierała się na psychologię?
Westchnęłam.
 - Jest za co. I to nawet nie wiesz, jak bardzo.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zeszłam po schodach w zdecydowanie lepszym humorze.

***

Siedziałam i z uśmiechem obserwowałam naszą jadalnię. Mama z ciocią Anne krzątały się po kuchni. Tata z ojcem Spencer siedzieli przy kominku, pijąc najlepszą szkocką, jaką miał w barku. Sama Spencer kłóciła się ze swoim starszym bratem. Było głośno. Uwielbiałam ten stan. Zwłaszcza w święta! Wszyscy się śmiali, wygłupiali. To wszystko sprawiało, że człowiek nie myślał o problemach. Atmosfera była naprawdę MAGICZNA.
 - O, jest i Lily! Nareszcie! Nakryjcie z Petunią do stołu – poprosiła rodzicielka, podając mi talerze.
 - Chętnie, ale Petunia siedzi w swoim pokoju. Od przeszło trzech godzin się ubiera i maluje! – stwierdziłam zażenowana.
 - Och! – Mama uśmiechnęła się tajemniczo. – Dobrze, to...
 - To weź Spencer – wtrąciła się ciocia Anne. – Może wreszcie przestanie dogryzać bratu - westchnęła z nadzieją.
 - Nie sądzę - szepnęłam.
 - Ja też! – Roześmiała się mama. – Anne, nie wiesz, jak to jest z dziećmi? Kłócą się, ile wlezie! Ale tak właśnie wyznają sobie miłość!
 - Oby! – Ciocia pokiwała głową. – Dobra, zawołaj moją córę, a ty leć ustawiać talerze!
 - Dobrze.
Westchnęłam. Za naszymi mamami bardzo trudno było nadążyć. Jako jedyne w naszej rodzinie były przykładnym i zawsze zgodnym rodzeństwem. Ponoć nigdy się nie kłóciły, zawsze kochały, a nawet jedna za drugą odrabiała prace domowe! Trudno mi było wyobrazić sobie Petunię, która pisała mój esej na eliksiry.
 - Spencer, mamy nakryć do stołu. – Uśmiechnęłam się do kuzynki.
 - Jak zwykle! A Petunia? – prychnęła.
 - No wiesz... - Spojrzałam na nią znacząco.
 - Niewiarygodne! – Pokręciła głową i opuściła pomieszczenie.
W tym samym czasie rozległ się dzwonek.
 - Ja otworzę! – Usłyszałam spanikowany głos Petunii.
Westchnęłam z dezaprobatą i wróciłam do kuchni.
 - Kto idzie?
 - Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
 - Jak to nie wiesz?
 - Petunia leciała jak głupia, więc może to ktoś do niej.
 - Ach! A tu jeszcze nic nie gotowe!
 - Ależ Alice! Stół nakryty, zupa ciepła, mięso też. Co ty chcesz mieć jeszcze gotowe? – zapytała rozbawiona ciocia.
 - Wy nic nie wiecie – rzuciła tajemniczo. Spojrzałam zdziwiona na Spencer. – Do stołu, ale już!
Westchnęłyśmy i obie wróciłyśmy do jadalni. Zastałyśmy tam nowo przybyłego. Siedział spięty przy stole. Pogrążony był w rozmowie ze wszystkim panami. Mike wyglądał na znudzonego.
 - No już, kochani! Siadamy, siadamy! – Do jadalni wpadła mama, a za nią ciocia. – Witaj, Vernonie – powiedziała słodkim tonem.
Chłopak poderwał się z miejsca, chwycił leżące na stole kwiaty i, całując rękę mojej mamy, podał jej bukiet.
 - Och, nie trzeba było, chłopcze – zaćwierkała.
 - Zaraz zwymiotuję. - Usłyszałam głos Spencer, a ja parsknęłam śmiechem.
Petunia zgromiła nas wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Dziwne. W normalnych warunkach by się odgryzła.
Obiad minął bez większych przeszkód. Mama wymieniała się przepisami z ciocią, a tata wraz z wujem obstawiali wieczorny mecz.
 - A kiedy przyjedzie babcia? – zapytałam nagle.
 - Wujek pojedzie po nią na dworzec. Pociąg będzie na stacji za pięć siódma.
 - Świetnie! – Ucieszyłam się.
Babcia Gerthruda, mama mojej mamy, była najlepszą z babć! Pomimo tego że miała osiemdziesiąt siedem lat była bardzo nowoczesna. Zwiedziła chyba cały świat i znała tyle opowiadań! Uwielbiałam ich słuchać, szczególnie jak byłam mała tuż przed zaśnięciem.
Z rozmyślań wyrwało mnie czyjeś chrząknięcie. Rozejrzałam się zdezorientowana, a wszyscy wpatrywali się teraz w purpurowego i spoconego Vernona. Wyraźnie się czymś denerwował.
 - Bo ja... chciałbym prosić państwa – tu zwrócił się do moich rodziców – o rękę Petunii.
 - Och! Ależ oczywiście! – powiedziała rozpromieniona mama.
Tata był zbity z topu. Nie odpowiedział nic. Petunia promieniowała szczęściem. Chłopak klęknął przed swoją wybranką i wyjął małe pudełeczko.
 - Petuniu, czy wyjdziesz za mnie? – spytał drżącym głosem.
 - Tak – powiedziała dumnie i popatrzyła na mnie z nieukrywaną satysfakcją w momencie, kiedy Vernon zakładał jej pierścionek na palec.
 - Nie wierzę - szepnęłam dokładnie w tym samym momencie, co Spencer i, ku zaskoczeniu wszystkich, także Mike.

***

 - Po prostu nie wierze! – krzyknęłam.
 - A myślisz, że ja w to wierzę? – prychnął Mike, opadając na jedno z łóżek w sypialni dla gości.
Chyba po raz pierwszy w życiu rozmawiał z nami bez dogryzania. Spencer siedziała na podłodze. Przygryzała dolną wargę. To oznaczało, że wyraźnie nad czymś myśli.
 - Przecież ona ma dopiero dziewiętnaście lat! – prychnęłam.
 - Żartujesz?! Przecież ja mam dwadzieścia jeden! Widziałaś minę mojej mamy! Coś czuję, że będę następny! – warknął.
 - Ty? – Spencer włączyła się do rozmowy. – Do ślubu potrzeba dziewczyny! A ty takowej nie posiadasz!
Obie wybuchłyśmy śmiechem.
 - A nie pomyślałaś, że mam, ale ukrywam ją przed wredną siostrą?
 - Jasne! – Roześmiała się.
Przyjrzałam się Mikowi. Był wysoki. Czarne włosy opadały mu na czoło. Wysportowany. Od zawsze interesowało mnie, dlaczego nie ma dziewczyny. Westchnęłam.
 - Dziewczynki! – Usłyszałyśmy.
 - Nareszcie! – Ucieszyłam się i pognałam na dół, żeby przywitać się z babcią.
 - Kochani, nie myślałam, że aż tylu nas tu będzie. – Rozejrzała się po zebranych. – Zaprosiłam moją znajomą. Ma się zjawić z synem, jego żoną i ich synem - szepnęła speszona.
 - J-jak to? – Mama wyglądała na zaskoczoną.
 - Nie widziałam jej już tak dawno, a ona nigdy nie obchodzi świąt bez swoich najbliższych. Nie wiedziałam, że Anne nie jedzie w tym roku do rodziny na północ.
 - Na pewno jakoś się pomieścimy – powiedziałam, przytulając się do babci.
 - Nie wiesz jak? – zapytała z lekkim trudem mama.
 - Przecież to proste! Mamy dokładnie pięć sypialni! W jednej będzie spać babcia ze swoją przyjaciółką, w drugiej rodzice Spencer, w trzeciej rodzice tego chłopaka.
 - A my? I wy? – Była wyraźnie zaniepokojona.
 - Wy będziecie spać w salonie, ja ze Spencer i Petunią w jednej sypialni, a panowie w drugiej – powiedziałam zadowolona z siebie.
 - Chyba żartujesz! – Do rozmowy włączyła się moja siostra. – Nie mam zamiaru spać z tobą w jednym łóżku! – prychnęła.
 - Świetnie! – Wzniosłam oczy do góry.
 - Dobra, ja będę spać z Petunią, a ty najwyżej z chłopakami - westchnęła Spencer.
 - CO?! – oburzyłam się.
 - Spokój! – krzyknęła babcia. Wszyscy na nią spojrzeli. – Dobrze. Napiszę do koleżanki, że to nieaktualne - westchnęła smutno.
Spojrzałam znacząco na mamę.
 - Dobra, będę spać z panami.
 - Tak, myślę, że tak możemy to rozwiązać.
Kiwnęła głową, chociaż nadal nie wyglądała na przekonaną.

***

Wszyscy się od rana krzątali. Każdy był wyraźnie podenerwowany, a chyba najbardziej mama. Czepiała się najmniejszych szczegółów. Wszystko musiało być idealnie wysprzątane i gotowe na przyjazd gości. Nawet podczas kolacji wigilijnej panował dziwny stan podenerwowania.
 - Ciekawa jestem, jaki on jest… - szepnęła Spencer, kiedy siedziałyśmy wieczorem w moim pokoju.
 - Kto? – zapytałam znad książki do zaklęć.
 - No ten chłopak, co ma tu przyjechać. – uśmiechnęła się rozmarzona. – Myślisz, że jest przystojny?
 - Mam nadzieję! – uśmiechnęłam się.
 - No wiesz! – prychnęła i wróciła do romansidła, które czytała.
 - A tobie, o co znowu chodzi? – zapytałam zaskoczona.
 - Masz Jamesa! Zostaw coś dla mnie!
 - Przecież akurat na brak adoratorów, to ty narzekać nie możesz! – roześmiałam się.
 - Jasne. Nie każdy jest taki wspaniały, jak ten twój James. – burknęła.
 - Po pierwsze, on nie jest mój. A po drugie, on nie jest wspaniały. – zirytowałam się.
 - Nie? Wskaż mi drugiego takiego faceta, który lata za dziewczyną od siedmiu lat!
 - Zawsze używasz tego argumentu.
 - Tak, szkoda tylko, że co rok zmienia się ilość lat jego oczekiwania, a nie waszego związku!
 - Przestań! – oburzyłam się i rzuciłam w nią poduszką.
 - Jak możesz?! – prychnęła i chwyciła swoją.
 - O rany… Ale z was dzieci! – do pokoju wszedł Mike.
 - Dzieci? – obie prychnęłyśmy z pogardą.
 - Ta, macie się za takie dorosłe, a… - urwał. Spencer mało myśląc rzuciła w niego poduszką. Zrobił się purpurowy. – Nie daruje wam tego! – krzyknął ze śmiechem i odrzucił poduszkę.
Jakiś czas później usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spencer zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Ja z Mikem leżeliśmy na podłodze. Brzuch mnie bolał, a na policzkach czułam łzy.
 - Nic nie widać! – syknęła.
 - A może po prostu pójdziesz na dół? – zapytał Mike z trudem opanowując śmiech.
 - A może po prostu się zamkniesz? – prychnęła Spencer i znów rzuciła w niego poduszką.
 - Przestań, to się robi nudne. – warknął, ale podjął grę. Spencer oberwała w głowę. Włosy miała potargane już na wszystkie strony i pełno było w nich piór z poduszek. Zachichotałam.
 - Nabijasz się ze mnie? – rzuciła ostro.
 - Nie, ależ skąd! – starałam się opanować śmiech. Spojrzałam na Mika i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
 - No nie wierzę! Od kiedy to się z nim tak dogadujesz? – zapytała z przekąsem.
 - Ja się z nim nie dogaduję. To tak tylko wyszło! – tłumaczyłam się, nadal chichocząc.
 - Dziewczynki! Goście przyjechali! – usłyszałam głos mamy.
 - Leć, ptaszyno! – zarechotał Mike, patrząc na opierzoną głowę Spencer. Zaśmiałam się jeszcze głośniej. – Twój książe przybył!
 - Świetnie! – prychnęła i wyszła z pokoju. Otarłam spływającą łzę.
 - Myślisz, że się obraziła? – zapytałam w końcu, trzymając się za bolący brzuch.
 - Nie mam pojęcia i mało mnie to obchodzi. – wzruszył ramionami i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać.
 - Dzięki. – uśmiechnęłam się. – Dlaczego wcześniej się z nami tak… Nie trzymałeś? – zapytałam patrząc na niego uważnie.
 - Bo wcześniej byłaś nieznośną, młodszą kuzynką.
 - A teraz? – zapytałam z szeroko otwartymi oczami.
 - A teraz jesteś nieznośną, ale piękną młodszą kuzynką. – powiedział i roześmiał się. Zawtórowałam mu.
 - Lily! Mike! – usłyszałam ponaglający głos mamy.
 - Panie przodem! – Mike lekko się ukłonił i puścił mnie pierwszą.

***

Serce przyspieszyło mu bieg. Poznawał ten dom. Spędził tu cudowne dwa tygodnie. Teraz wyglądał jeszcze piękniej. Dach i wejście przystrojone były migającymi lampkami, na drzwiach wisiał wieniec, a cały ogród i dom, pokryte były cudownie mieniącą się warstwą śniegu.
 - Zapraszamy! – w drzwiach pojawiła się pani Evans.
 - Dzień dobry. – ukłonił się i ucałował dłoń kobiety.
 - Och… - spłonęła rumieńcem. – Proszę, proszę!
Gdy przekroczyli próg, uderzyło ich przyjemne ciepło i zapach czekolady. Gdzieś w głębi korytarza zauważył siostrę Lily. Widząc przybyłych gości, wyszła do przedpokoju. Powiedziała cicho „dzień dobry” i poszła na górę. Za pewne do swojego pokoju.
 - Dziewczynki! Goście przyjechali! – pani Evans krzyknęła. – Trochę nas będzie dużo, przyjechała moja siostra z dziećmi, ale mam nadzieję, że się jakoś pomieścimy. – zwróciła się w kierunku gości.
 - Och na pewno! Niech się pani nie martwi. – jego ojciec zachichotał.
Usłyszał śmiech. Podniósł głowę z zaciekawieniem.
 - Świetnie! – usłyszał oburzony, kobiecy głos.
Chwilę później, jego oczom ukazała się przepiękna dziewczyna. Brązowe włosy, brązowe, bystre oczy i ten uśmiech… Tak, zdecydowanie takiego cuda, chyba jeszcze nigdy wcześniej nie widział. 
- O rany… - szepnęła wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnął się nonszalancko i poczochrał włosy.
 - Lily! Mike!
Zaraz, zaraz… Jaki Mike?! Przecież miały być dwie córki… Czy nie? Spojrzał zdenerwowany w górę schodów. Znowu usłyszał ten denerwujący śmiech.
 - Poczekaj! Masz piórko we włosach! – chłopak roześmiał się i chwycił Lily za rękę. 
 - Tylko jedno? – zapytała lekko rozczarowana.
 - Niestety… - szepnął, przysuwając się, aby je wyjąć. Tak, był zdecydowanie za blisko.
 - Łaskoczesz! – roześmiała się.
 - Ekhm… - pani Evans chrząknęła łagodnie.
 - Nie wierzę w to, co widzę! – roześmiała się druga kobieta. Była niemalże identyczna, jak mama Lily. Chłopak domyślił się, że są siostrami. – Oni się wreszcie dogadali!
 - Oj tam, oj tam! – roześmiali się oboje i zaczęli schodzi w dół.

***

Zauważyłam wmurowaną kuzynkę. A więc jest przystojny. Pomyślałam rozbawiona i stanęłam obok niej. Rozejrzałam się po korytarzu. Dostrzegłam starszą panią, za pewne koleżankę babci. Zaraz za nią stało małżeństwo. Ukłoniłam się ładnie i szepnęłam do Spencer.
 - Gdzie masz swojego przystojniaka?
 - Lily… - szepnęła i spojrzała na mnie przerażona.
 - Ej, Evans! – usłyszałam znajomy głos.
Pobladłam. Ścisnęłam ramię Spencer tak mocno, że aż syknęła z bólu. Przerażona, odwróciłam głowę w kierunku owego głosu.
Nie. To przecież NIEMOŻLIWE.

***

 - Dobrze. To może ja zrobię herbaty! – krzyknęła mama i gestem zaprosiła gości. – Zapraszam do salonu, proszę się rozgościć.            
Nie ruszyłam się z miejsca. Stałam na schodach i jak zaczarowana wpatrywałam się w chłopaka stojącego przede mną.
 - Cześć. – uśmiechnął się i podszedł do mojej kuzynki. – Jestem James.
 - Spencer. – odwzajemniła uśmiech. 
 - Wszystko okej? – usłyszałam zaniepokojony szept Mika. Kiwnęłam głową. – Jesteś pewna? Jesteś strasznie blada.
 - Tak. – powiedziałam dziwnym głosem. – Chodźmy.
Rzuciłam i nie patrząc na nikogo pognałam do kuchni.
 - James Potter! We własnej osobie! – przy mnie znikąd wyrosła Spencer. 
 - Bawi cię to? – zgromiłam ją wzrokiem.
 - Trochę. – zachichotała.
 - Trochę?! Spencer! Ja mam z nim spać w jednym pokoju! – ofuknęłam ją.
 - Może nareszcie się pogodzicie! – powiedziała pogodnie.
 - Mike! – powiedziałam zadowolona.
  -Co z nim? – zapytała, patrząc na mnie uważnie.
 - Przecież on też z nami śpi! – ucieszyłam się.
 - I co to ma wspólnego z wami?
 - To, że nie będę musiała wcale z nim rozmawiać!
 - Dziwna jesteś. Nareszcie masz możliwość wszystko wyjaśnić, a ty zamiast skorzystać, to się wymigujesz… - westchnęła. – Jak go nie chcesz, to mi powiedz. Ja się nim zaopiekuje. – mrugnęła do mnie i opuściła kuchnie.
Cholera. Czy ona zawsze musi mieć rację?

***

 - Lily, zabierz Jamesa i pokaż mu, gdzie będzie spał. – mama rzuciła mi znaczące spojrzenie.
 - Oczywiście - szepnęłam bez entuzjazmu.
Potter podniósł się z miejsca zadowolony. Bałam się. Bałam się tego momentu. Wiedziałam, że on w końcu nadejdzie, ale dlaczego tak szybko? Spencer patrzyła na mnie z uśmiechem. Kiwnęłam jej głową i poczłapałam na górę. James ruszył za mną. Z głośnym westchnieniem otworzyłam drzwi.
- Łóżko jest moje. Ty i Mike, będziecie spali na materacach. – wykrztusiłam z trudem i opadłam na łóżko.
- Mike? – zapytał, opierając się o framugę drzwi.
- Tak. Mój kuzyn. – oznajmiłam, nie patrząc na niego.
- Tak, wiem. Nie słyszałaś? Podczas kolacji mówił, że jedzie do swojej dziewczyny.
- Co?! – krzyknęłam przerażona. – To niemożliwe…
- No, ale dopiero co… - zaczął.
- Zaraz wracam! – powiedziałam i pospiesznie opuściłam sypialnię.
Skierowałam się prosto do pokoju dla gości. Mike stał nad walizkami i pakował swoje rzeczy.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – naskoczyłam na niego.
- Lily? – wyglądał na zaskoczonego.
- Dlaczego sobie jedziesz?
- Jadę do Jessiki. Obiecałem jej to… - powiedział obserwując moje dziwne zachowanie.
- Nie możesz! – krzyknęłam nienaturalnie wysokim głosem.
- Tak będzie wygodniej… - powiedział spokojnie. – Tutaj, jest aż za dużo osób. Wrócę, jak goście opuszczą wasz dom. – uśmiechnął się.
- Mam tam spać z nim sama! Czy ty wiesz, co zrobiłeś?! – krzyknęłam wściekła i ruszyłam w stronę drzwi. – Nienawidzę cię!
- Ale Lily! – usłyszałam jeszcze jego głos.
Trzasnęłam drzwiami.
To jest niemożliwe. Potter ze mną w sypialni. Zamknęłam oczy i oparłam się o chłodną ścianę. Przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy byliśmy sami w dormitorium.  Czułam zapach jego skóry, jego delikatny dotyk na moich plecach. Serce mi przyspieszyło. Przeszedł mnie dreszcz. Niemalże czułam jego ciepły oddech na mojej szyi. Jego dłonie na moim ciele… Jego usta… Ten delikatny pocałunek… Tak zachłannie przeze mnie oddawany… Otworzyłam oczy. Nie! To nie działo się w mojej głowie! To działo się naprawdę!
- Potter! – szepnęłam zaskoczona i próbowałam go odepchnąć.
- Lily… Musimy porozmawiać. – powiedział stanowczo. Był silniejszy.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać! – pisnęłam.
- Ale oboje wiemy, że to nieuniknione! Zrozum, że do niczego między nami nie doszło! – powiedział z desperacją.
- Tego nie wiem. – syknęłam wściekła. – Straciłam pamięć!
- Lily… - szepnął błagalnie. Wykorzystałam moment i wyplątałam się z jego uścisku. – Lily! – zawołał za mną.
Nie zareagowałam. Pognałam do łazienki i zatrzasnęłam drzwi.

***

Leżała na swoim łóżku i wpatrywała się w tańczące na suficie światło. Nie znała jego źródła. Nie wiedziała też, która może być teraz godzina. Nie mogła zasnąć. Wróciła do pokoju, jak Czarnowłosy już spał. Po pokoju rozpłynął się zapach jego perfum. Słyszała jego równy oddech. Gnębiło ją to dziwne uczucie, które, aż za dobrze, już znała. W sercu coś ją ściskało. Nie mogła skupić myśli na niczym konkretnym. Nie potrafiła wytłumaczyć swojego zachowania. Przecież od bardzo dawna chciała wyjaśnić to wydarzenie. Zamknęła oczy. Znów widziała jego uśmiech, jego roześmiane tęczówki. Potrząsnęła głową i znów utkwiła wzrok w migoczącym świetle.
Targały nią różne myśli, bała się że jeśli zrezygnuje to straci go zapewne na zawsze, a jeśli zaryzykuje, to prawdopodobnie czekają ją kolejne lata cierpienia... Wiedziała jednak, że niezależnie od tego, co wybierze jej świat i tak stanie w miejscu…
Westchnęła i znów przewróciła się na drugi bok. Chłopak leżący na podłodze, również zmienił pozycję. Czuła na sobie, jego świdrujące spojrzenie.
 - Śpisz? – rzuciła w przestrzeń.
 - Nie. – odpowiedział, niemalże natychmiast.
 - Dlaczego? – zapytała zaskoczona.
 - Nie chcę wkraczać do świata marzeń. – odpowiedział po dłuższej chwili.
 - Jak to?
 - W nim za pięknie jest. – szepnął.
Dokładnie w tym momencie podjęła decyzję

***

-James… - zaczęłam tą trudną rozmowę.
-Mmm? – usłyszałam jego lekko zaspany głos.
-Co jest między tobą a Marleną? – zapytałam i przygryzłam wargę. Zapadła cisza.
-Nic… - szepnął w końcu.
Gdzieś w oddali słychać było pohukiwanie sowy. Blade światło księżyca wpadało do mojego pokoju. Nie widziałam jego twarzy. Widziałam tylko zarys jego sylwetki, leżącej na materacu. Wpatrywał się w sufit z dziwną intensywnością. Koszulka idealnie odznaczała jego mięśnie. Oddychał równo. Pomimo tego, że w pokoju było tak ciemno, widziałam ten tajemniczy błysk w jego oku.
- Ale coś było… - dociekałam.
Uśmiechnął się. Niezauważalnie.
- Czy to ważne, Liluś?
- Ważne… - szepnęłam wpatrując się w niego.
W pokoju nie było nikogo więcej. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Zaczęłam szybciej oddychać, w głowie zaczęło mi się kręcić, a na policzki wstąpił delikatny rumień. Oboje szeptaliśmy….Baliśmy się przerwać tą, jakby nie było, magiczną chwilę.
- Było. Ale skończyło się, już bardzo dawno temu…
- James… - skarciłam go delikatnie.
- Lily, posłuchaj… Marlena była nic nie znaczącą przygodą, odskocznią. Między nami było dziwnie… Rzekłbym, że nawet źle i to bardzo źle. Bałem się do ciebie mówić, bałem się na ciebie patrzeć… Rany! – zachichotał. – Ja nawet bałem się o tobie myśleć!
- Dlaczego? – mnie wcale nie było do śmiechu.
- Jeszcze pytasz?! – prychnął zaskoczony. – Przecież ty się mnie czepiałaś o wszystko! Nie wiedziałem, co mam robić, jak mam robić… Nie wiedziałem, czy cokolwiek, poza tak dobrze okazywaną przez ciebie nienawiścią, jest między nami! Marlena była inna… Nie czepiała się. Preferowała raczej… Wolne związki. Tak, jak ty, nie reagowała na moje zaczepki. Musiałem się postarać. Może właśnie dlatego, aż tak bardzo na mnie działała?
- Ekhm… - chrząknęłam delikatnie. – Wybacz, ale nie mam ochoty o niej słuchać. – warknęłam. Coś ścisnęło mnie w sercu, kiedy w taki sposób o niej mówił.
- Jesteś zazdrosna? – usłyszałam cień triumfu w jego głosie.
-Zazdrosna! Chyba sobie kpisz – prychnęłam. – Po prostu robisz z niej taką… idealną! Obje dobrze wiemy, że taka nie jest.
- Liluś… - roześmiał się cicho. – Chciałem po prostu zaznaczyć, że byłem nią zafascynowany. Nie kochałem jej. Kocham tylko ciebie. I tak pozostanie.
Policzki mi płonęły. Mimowolnie, na moje usta wstąpił uśmiech. W tym momencie cieszyłam się, że  jest noc, że jest ciemno, że nie widzi mojej twarzy. Był to bowiem uśmiech triumfu. Tak nie chciany…
- Jak to się stało, że byłeś z nią aż tak długo? – zapytałam, jak mi się wydawało, rzeczowym tonem. Promień księżyca oświetlił teraz jego twarz. Przymknął oczy, a na jego ustach zagościł uśmiech.
- Nie byłem z nią długo. W momencie, kiedy straciłaś przytomność, zorientowałem się, że przez ten śmieszny romans… Mogę stracić, kogoś bardzo dla mnie ważnego…
- Ale wtedy, w pociągu… - wyszeptałam z trudem.
- Weszła za mną. Nikt jej nie zapraszał… - wzruszył ramionami.
- A te wszystkie późniejsze sytuacje? – zapytałam zaskoczona. – Przecież to wyglądało, jakbyście byli parą…
- I to dlatego, przez ostatnie miesiące, pokazywałaś mi, jak bardzo mnie nienawidzisz? – zapytał i przewrócił się na bok. Teraz patrzył prosto w moje oczy.
- N-nie… - zająknęłam się. Wiedziałam, że wie…
- Niby rozmawiamy szczerze, a i tak kłamiesz.Och, Liluś, Liluś…
- Nie pozwalaj sobie! – rzuciłam ostrym tonem, ale uśmiechnęłam się pod nosem. – Prawda jest taka, że grałeś na dwa fronty! – naburmuszyłam się. – Mówiłeś, że mnie kochasz, spotykałeś się z nią, a w międzyczasie…
- Och, Lily! Zrozum wreszcie, że ja z nią nie byłem! Ona sobie coś ubzdurała! Próbowałem jej delikatnie powiedzieć, że między mną, a nią nigdy niczego nie będzie, ale nie docierało to do niej!
- A w Sali Prób? – zapytałam nagle. Przez jego twarz przebiegł dziwny cień. – O nie… - westchnęłam, i przewróciłam się na plecy.
- To był jeden, jedyny moment, w którym rozum i serce, przegrało z pożądaniem. – powiedział z trudem. – Nie masz pojęcia, jak bardzo tego żałuję… Gdybym mógł cofnąć czas…
- Ale nie możesz… - urwałam, nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej.
- Wtedy, na balu… Serce mi pękało, jak widziałem cię z Daviesem. Wiedziałem, że wasz powrót do siebie jest niemożliwy, ale tak bardzo się bałem! Byłem wściekły. Na ciebie, na siebie, na Marlenę! Wystarczyłoby dosłownie trzydzieści sekund, a wszystko wyglądałoby inaczej… Tańczyłabyś ze mną… Kochałabyś mnie… Pozwalałabyś się całować… Znów byłabyś moją Lily… - urwał.
Słyszałam, jak głos mu drży. Odwróciłam twarz w stronę okna. Płatki śniegu tańczyły jak szalone w rytm, jaki wygrywał im wiatr. Gwiazdy mrugały. Gdzieś za oknem, chociaż to absurdalne o tej porze roku, słyszałam cykanie świerszcza. Zegar w kuchni wybił trzecią.
- James… - zaczęłam.
- Tak? – zapytał z nadzieją.
- Tamtego wieczoru… No wiesz… Wtedy, kiedy…
- Straciłaś pamięć? – domyślił się.
- Tak… - szepnęłam. – Co się wtedy stało?
Nie odpowiedział. Leżałam na plecach. Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Wyobrażałam sobie, że chwytam tańczące na suficie światełka. Pomimo tego, że miałam na sobie tylko koszulkę i bokserki, było mi strasznie gorąco.
- James? – rzuciłam ponownie w przestrzeń.
Ponowny brak odpowiedzi. Pewnie zasnął, pomyślałam. Zaczęłam nucić po cichu.
- Sorry I never told you. All I wanted to say… - szepnęłam.
- Kocham cię… - usłyszałam tuż przy swoim uchu.
Nie wystraszyłam się, nie odepchnęłam go, nie podskoczyłam gwałtownie na łóżku. Nie zrobiłam zupełnie nic. Na moich ustach zagościł jednak uśmiech.
Pozwoliłam, aby jego dłoń gładziła mnie po włosach. Pozwoliłam, aby jego usta muskały moją szyję. Podniósł się z materaca i delikatnie, aby nie zrobić mi krzywdy, opadł na moje łóżko.
Dalej bawił się moimi włosami. Delikatnie uniósł koszulkę. Muskał ustami mój brzuch. Zachichotałam. Kochałam to wspaniałe uczucie. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. James zmienił pozycję. Usiadł teraz tak, że między swoimi nogami miał moją miednicę. Patrzył na mnie wyzywająco. Dostrzegłam w jego oczach to cudowne światełko. Powoli, błądząc rękoma po moim brzuchu, talii, zniżał głowę. Po chwili poczułam dotyk jego ciepłych warg.
Odwzajemniłam pocałunek z ochotą. Tak bardzo za tym tęskniłam. Uczucie, które do tej pory było bardzo dobrze schowane, wypełniło mnie całą. Uderzyła we mnie fala gorąca. Serce przyspieszyło bieg. Z trudem łapaliśmy oddech. Wplątałam ręce w jego włosy. Jego usta błądziły po moim podbródku, muskały ucho, szyję. Ręce gładziły brzuch.
Nie wiedziałam, co robię… Nie wiedziałam, gdzie jestem… Straciłam nad sobą panowanie. Pożądanie wzięło górę. Uniosłam delikatnie jego koszulkę i zaczęłam muskać ustami jego nagi tors. Usłyszałam jego cichy jęk. Przylgnął do mnie całym ciałem i wpił się w moje usta. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Pieszczoty coraz bardziej odważne. Błądziłam rękami po jego torsie, plecach… Zerwał z siebie koszulkę i rzucił gdzieś w kąt. Ponownie zaczął mnie całować.
W pewnym momencie jego ręce powędrowały pod moją koszulkę. Przestraszyłam się. Przyszło opanowanie. Z trudem odepchnęłam go od siebie. Z jeszcze większym łapałam oddech.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Na jego twarzy wypisane było rozczarowanie.
- Przepraszam… - szepnęłam. Pokręcił głową.
- Dokładnie to stało się tamtego wieczoru… - szepnął mi wprost do ucha.
Moim ciałem wstrząsnęła kaskada drgań. Jego usta znów delikatnie muskały moje ucho.
- James… - zaprotestowałam cicho.
- Lily… Przepraszam… - spoważniał nagle. – Gdybym wiedział, że tak bardzo się między nami popsuje, nigdy bym…
- Wiem… - szepnęłam i uśmiechnęłam się delikatnie. Wyciągnęłam rękę, by pogładzić go po policzku.
- Kocham cię… Wróć do mnie… - szepnął, patrząc prosto w moje oczy.
- Ja też cię kocham… - szepnęłam. Jego oczy pojaśniały. – Tylko widzisz, ja nie chcę faceta, który chce wrócić tylko dlatego, że jakaś inna dziewczyna złamała mu serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy