sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział Pięćdziesiąty Pierwszy: Winien jestem ci wszystko, ponieważ cię kocham


[muzyka]

Szedł korytarzem uśmiechając się zawadiacko. Dawno nie czuł się tak fantastycznie. Wrócił do szkoły, do domu, który uwielbiał. Panienki pochłaniały go wzrokiem. Wystarczyło tylko się przyczaić i wybrać jedną z nich, jego zdaniem, odpowiednią i już. Nie musiał się nawet wybitnie starać. Wyglądało na to, że każda chciała wykorzystać moment, w którym rozstał się ze swoją narzeczoną. Żadna z nich nie zdawała sobie sprawy z tego, że Dorcas jest dla niego ważna i kiedyś do siebie wrócą. Kiedyś, ale jeszcze nie teraz. Teraz potrzebował odpoczynku, musiał odetchnąć i pożyć tak jak niegdyś. Bez zobowiązań i tych drażliwych tematów. Za dwa, góra trzy tygodnie, kiedy oboje od siebie odsapną i zrozumieją, jakie błędy popełnili, wrócą do siebie i znów będzie wspaniale. A teraz? Teraz miał kumpli, imprezy, panienki i pełnie. Jedna z nich właśnie się zbliżała, a on, Syriusz Black, był wolny. Po raz pierwszy od bardzo dawna będzie mógł wyjść bez wysłuchiwania tych wszystkich żalów i pretensji.
Z euforią zeskoczył z trzech ostatnich stopni i wpadł do Wielkiej Sali, gdzie siedzieli jego przyjaciele. Remus delikatnie blady. Opadł na ławkę i spojrzał na ich posępne miny. Delikatnie go to zirytowało, ale obiecał sobie, że dzisiaj nikt nie zepsuje mu humoru. James podniósł wzrok znad swojej jajecznicy i spojrzał na przyjaciela pytająco.
- O której w pokoju wspólnym? – spytał Syriusz, pochylając się delikatnie w przód.
- Tak, jak zawsze. – Wzruszył ramionami. – Nie rozumiem twojego podniecenia, Łapo. Przecież będzie tak jak zawsze.
- Nie! – wyszeptał gorączkowo i rozejrzał się dookoła, aby się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. – Znalazłem kolejne przejście! Nie mam pojęcia dokąd prowadzi, ale uważam, że powinniśmy to sprawdzić!
Peter zatrząsł się delikatnie.
- Więc w tym miesiącu również idziemy? – zapytał, ale go zignorowali.
James ożywił się nagle i przestał wpatrywać w siedzącą nieopodal Rudą.
- Gdzie?
Ale Black nie zdążył odpowiedzieć. Tuż przy nich zmaterializowała się McDonald, więc cała czwórka powróciła do jedzenia śniadania.
- Wiecie, że szykuje się impreza? – zagadnęła wesoło.
Popatrzyli po sobie porozumiewawczo.
- Oczywiście! – odpowiedzieli chórem.
Przyjrzała im się podejrzliwie, ale po chwili wzruszyła ramionami i zwróciła swoje niebieskie oczy na ukochanego.
- Zapomniałam, że wy o wszystkim wiecie! – szepnęła i pocałowała z czułością Remusa.
Glizdogon się zmieszał, a James z Syriuszem skrzywili nieznacznie i jednocześnie wydusili coś, co brzmiało jak „Ugh”. Zgromiła ich wzrokiem, a po chwili cała piątka wybuchła śmiechem. Jego wzrok automatycznie odnalazł jej niesamowitą sylwetkę.
Nie umknęło to uwadze siedzącym dookoła. Dobry humor z samego rana? I to jeszcze wśród Huncwotów? Nie mógł oznaczać niczego dobrego. Ludzie patrzyli na nich podejrzliwie i szeptali gorączkowo. Nie. Nie dlatego, że jeden z nich właśnie odzyskał wolność. Powodem był ich powrót do Hogwartu, a konkretnie to, że niezniszczalna ekipa przestała być… niezniszczalna. Prawdziwą sensację wywołał fakt, że Meadowes nagle rozstała się z Blackiem, ale jeszcze większą popularnością cieszyła się kłótnia pomiędzy nią a Rudą. Chyba każdy w tej szkole wiedział, że te dwie są niczym siostry. Gdzie jedna, tam i druga. Odwiecznie i nieprzerwanie razem, i nagle bum? Coś musiało być na rzeczy! W dodatku, Evansówna nie rozmawiała również z Potterem, a więc do całości mogła pasować tylko jedna opcja! Gdyby nie główny podejrzany…
Syriusz Black nie zachowywał się bowiem jak Syriusz Black. Owszem, starał się, ale to nie było to, co przeszło rok temu. Przez jego zachłanne rączki przewijała się masa dziewczyn i rzec można, że nie odbiegało to od normy, ale coś w tym wszystkim wyraźnie nie pasowało. Chłopak spędzał jeszcze więcej czasu z przyjaciółmi niż zazwyczaj. Jak zawsze okupowali fotele przy kominku i jak zawsze było ich słychać w całym pokoju wspólnym. Jak zawsze zastanawiano się, czy zamek wytrzyma kolejny z głupich żartów i jak zawsze obrywał szlaban za szlabanem, chociaż od świąt minęły zaledwie dwa tygodnie – co wieczór lądował w gabinecie któregoś z profesorów i zarobił tyle szlabanów, co przez ostatnie pół roku. Społeczność zrozumiała, że chce nadrobić zaległości i przypomnieć o swojej skromnej osobie.
Jednakże, ci bardziej spostrzegawczy, zauważyli, że gdy się śmieje, to jednocześnie rozgląda badawczo dookoła, gdy się zamyśli, patrzy w jeden punkt, a gdy broi lub coś komentuje, to patrzy, czy zwrócił na siebie jej uwagę. A ona odwzajemniała owe spojrzenia. Teraz także siedziała z delikatnym, niemalże niezauważalnym uśmiechem i wpatrywała się w swoich przyjaciół, a konkretnie w niego. Trwało to nie dłużej niż trzy sekundy, ale to im wystarczyło. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, ona ponownie wpatrywała się w swój talerz, a on kontynuował rozmowę z przyjaciółmi.
Od przeszło piętnastu minut dłubała widelcem w swoim talerzu, nie wziąwszy do ust ani kawałeczka. Od samego rana dziwnie się czuła. Zresztą od kilku dni albo jadła jak szalona tylko po to, aby lecieć  do toalety i wymiotować, albo jadła niewiele. Towarzyszyły jej również huśtawki nastrojów. Potrafiła być oazą spokoju w najbardziej kryzysowych sytuacjach, ale jednocześnie byle powód mógł wywołać nieposkromioną histerię. Domyślała się przyczyny, ale jakoś nie umiała jej w pełni dopuścić do swojej świadomości. Łapa ponownie posłał jej krótkie spojrzenie, ale momentalnie odwróciła wzrok.
Krążyli wokół siebie, odkąd ponownie znaleźli się w zamku. Nie miała pojęcia, czego od niej chce i czego ona sama oczekuje. Jego zachowanie zdecydowanie nie należało do normalnego. Potrafił wpatrywać się w jeden punkt przez godzinę, a następnie podnieść z miejsca i przyłączyć się do Jamesa, który odstawiał komedię na środku pokoju wspólnego. Potrafił śledzić każdy jej najmniejszy ruch, uśmiechać się do niej w czarujący sposób, a następnie pochwycić w ramiona najbliżej stojącą dziewczynę. Co chciał jej pokazać? Co chciał jej udowodnić?
Niemalże w tym samym czasie podnieśli się ze swoich miejsc. Ona z Marleną, on z przyjaciółmi i Evans... Ta ostatnia zbierała ze stołu stos podręczników i starała się je upchnąć do torby. Przypatrywał się jej poczynaniom z lekką dezaprobatą. Pokręcił głową z niedowierzaniem i z lekkim uśmiechem podszedł do niej, i zaoferował swoje dłonie. Dwie. Dokładnie tyle, ile jej brakowało. Zgromiła go wzrokiem. To, że nie przyjmie jego pomocy było wręcz oczywiste! Przekrzywił głowę i uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale go zignorowała. Stos ksiąg wypadł jej z rąk i zbierała je teraz z podłogi, a jej twarz zlewała się z tłem, na którym widniał złoty lew Gryffindoru. Westchnął teatralnie i schował ręce do kieszeni.
- Nie musisz pokazywać, że jesteś samowystarczalna. Oni wszyscy już to wiedzą.
- Spadaj, Potter – warknęła i podniosła się z klęczek.
- Zły humorek? – spytał rozbrajająco.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Owszem – prychnęła.
- Źle się spało?
- Och, nie! Skądże! – zaśmiała się krótko i nareszcie udało jej się pochwycić wszystkie książki. Mogła teraz spojrzeć na niego z triumfem. – Spało się znakomicie. Szkoda tylko, że piękny sen się skończył, a ja ponownie muszę oglądać twoją nadętą buźkę – syknęła i ruszyła w kierunku Sali Wejściowej, aby wspiąć się na pierwsze piętro, gdzie lada chwila miała rozpocząć się transmutacja.
Trzydzieści minut później siedzieli już w klasie i przerabiali niesamowicie skomplikowane zaklęcia, które miały zmienić ich wygląd. Ich zadaniem było zmienić partnera tak, aby przeobraził się w zupełnie kogoś innego.
- Nie rozumiem, pani profesor, po co komu takie zaklęcia? Przecież po to stworzono eliksir wielosokowy!
- Żeby użyć eliksiru, trzeba umieć go uwarzyć, Potter – mruknęła McGonagall. – A z tego, co mi wiadomo, orłem z eliksirów nie jesteś.
- Kto pani takich głupot naopowiadał? – spytał, idealnie udając wzburzenie.
Odłożył różdżkę na bok, oparł głowę na dłoniach i wpatrywał się w nauczycielkę wielkimi oczami.
- Nie trzeba być kretynem na miotle, aby zauważyć, że twoja ocena z eliksirów waha się pomiędzy troll a nędzny – stwierdziła Ruda, pracując w skupieniu nad kolorem loków, które właśnie wyczarowała u Mary.
- Wiesz, Evans, bycie kretynem na miotle pomaga w zarejestrowaniu pewnych faktów z odpowiedniej perspektywy – stwierdził, odchylając się na krześle i kładąc ręce pod głowę.
- Och, nie miałam pojęcia, że potrafisz cokolwiek zauważyć! No wiesz… - rzuciła mu krótkie spojrzenie i ściszyła ostentacyjnie głos. – Poza swoim ego.
- Moje ego jest wprost proporcjonalne do urody, a więc…
- Chciałeś powiedzieć do głupoty – roześmiała się głośno.
- Wolę być głupi niż zarozumiały! – warknął.
- Wolę być zarozumiała niż nieodpowiedzialna.
- Wolę być nieodpowiedzialny niż przewrażliwiony.
- Wolę być – zaczęła, ale wyprostował się gwałtownie, a jego krzesło opadło z hukiem na posadzkę.
Zamilkła i spojrzała na niego lekko przerażona. Podniósł się z miejsca, oparł ręce na ławce i utkwił swoje orzechowe oczy w jej zielonych.
- Wolę być idiotą popełniającym błędy niż zarozumiałym rudzielcem, który uparcie twierdzi, że jest nieomylny.
Zaniemówiła. Robiło jej się naprzemian gorąco i zimno. Czuła, że jej policzki płoną i była pewna, że wszyscy się w nią wpatrują. Już kiedyś to przerabiali. Wtedy też ich obserwowali. Można to było porównać do meczu ping – ponga, z tą różnicą, że zawodnicy odbijają piłeczkę, a oni rzucali w siebie złośliwymi uwagami. Wygrywał ten, który odezwał się jako ostatni. Nie wiedziała, czy wyszła z wprawy, czy też James zmienił stosunek do sytuacji. W końcu, jeszcze nie tak dawno temu, szczerze go nie znosiła, a on starał się zrobić wszystko, żeby się do niego przekonała. Jego uwagi nie były aż tak zgryźliwe. Teraz pełne były jadu i ironii. Niekiedy słusznej, ale przecież nie mogła mu przyznać racji. Ostatnia uwaga zabolała zbyt mocno. Jej palce zacisnęły się na różdżce. Nie patrzyła w jego stronę. Jeszcze nie. Musiała w sobie zebrać tyle nienawiści, ile zdoła. Rozejrzała się po klasie. Profesor McGonagall kręciła się przy Ślizgonach, którzy źle rzucili zaklęcia na jednego z uczniów. Może właśnie dlatego jeszcze nie dostali szlabanu?
Upewniwszy się, że każdy powrócił do swoich zajęć i profesorka naprawdę nie zwraca na nich uwagi, podniosła się z miejsca i wyciągnęła różdżkę. Dziękowała Merlinowi, że perfekcyjnie opanowała zaklęcia niewerbalne. Świsnęło i huknęło, a James Potter przeleciał przez salę i walnął w ścianę.
- Potter! – krzyknęła przerażona McGonagall i podeszła do miejsca, w którym zbierał się z podłogi. – Do reszty oszaleliście?! – krzyknęła, a kąciki jej ust delikatnie zadrgały.
- To nie ja! – warknął. – Tylko Evans!
Nauczycielka spojrzała na Rudą i pokiwała głową z uznaniem.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru – stwierdziła i podeszła do katedry.
- Słucham?! – krzyknął, nadal masując głowę i patrząc to na nauczycielkę, to na Lily. Dziewczyna uśmiechnęła się z triumfem i rzuciła mu lusterko.
- Muszę ci przyznać rację, Potter. Jako napuszony kretyn wyglądasz zdecydowanie lepiej niż jako zarozumiały rudzielec.
Oniemiały pochwycił lusterko i aż pisnął z przerażenia. Jego włosy zmieniły kolor z kruczoczarnego na rudy. Na jego nosie pojawiła się cała masa piegów, a on sam zrobił się nieco dłuższy. Gdzieniegdzie pojawiły się blizny, otarcia i siniaki. Otworzył oczy ze zdumienia i zanotował, że jego górne jedynki są czarne, a z tyłu pobłyskiwała złota szóstka. Wyglądał koszmarnie.
- Coś ty mi zrobiła?! – wyjąkał, a jego ręce błądziły po twarzy.
- Rzuciła poprawnie zaklęcie, Potter. – McGonagall spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem. – Cresswell!
Chłopak o mysich włosach źle machnął różdżką i właśnie rozlewał wodę na najbliżej siedzących. Profesorka podeszła do niego, aby jakoś nad tym zapanować. Nie zwracała już uwagi na to, co dzieje się w dalekim kącie klasy.
- Cofnij to! – zażądał, a na jego twarzy pojawiła się żądza mordu.
- Masz wybitny z obrony przeciwko czarnej magii, Potter. Wymyśl coś – szepnęła z ironią, a on wybałuszył oczy.
- Cofnij to!
- Myślałam, że nie przyjmujesz pomocy od zarozumiałych rudzielców? – Uniosła brwi i jednym machnięciem różdżki spakowała swoje rzeczy. O ile się nie myliła, dzwonek zadzwoni za dziewiętnaście sekund.
- Cofnij to albo… - zaczął, ale się roześmiała.
- Albo co, dasz mi szlaban?
- Dwie rolki pergaminu na temat zaklęć metamorfotycznych na poniedziałek! – krzyknęła McGonagall, chcąc przekrzyczeć pakujących się w pośpiechu uczniów.

***

- Mogłaś dostać szlaban!
- Wiem.
- Jak mogłaś być tak nierozsądna!
Nie odpowiedziała od razu. Musiała pozwolić swojej inteligencji na przewałkowanie tego, co właśnie usłyszała i przeczytała. Postanowiła natychmiast zabrać się za wypracowanie na transmutację. Przeszukała dziesiątki ksiąg, a nadal brakowało jej ponad pół rolki. Stwierdziła, że najlepiej będzie, jak zaszyje się w sypialni. Nie tylko dlatego, że Huncwoci postanowili dać popis swoich zdolności, ale również dlatego, że nie miała ochoty patrzeć na Dorcas, która coraz lepiej radziła sobie w tej chorej sytuacji. Zapisała krótką uwagę, a następnie spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem.
- Od kiedy to ty prawisz morały mnie, a nie ja tobie? – spytała ze źle skrywanym poirytowaniem.
- Od kiedy jestem z Remusem, a ty ponownie kłócisz się z Jamesem. – Wzruszyła ramionami i usiadła na jej łóżku. – Nie rozumiem was.
- Nie proszę, abyś zrozumiała – oburzyła się natychmiast.
- Nie musisz się na mnie wydzierać – warknęła urażona, a Rudej zrobiło się głupio. – Chodzi mi po prostu o to, że ponownie kłócicie się o jakąś bzdurę! Jak dzieci!
- To on się obraził o to, że zapomniałam o tych cholernych urodzinach! – Z hukiem zatrzasnęła opasły tom. – I uważa, że skoro ja zapomniałam, to on miał prawo się dobrze bawić z tą... - nie dokończyła.
- I uważasz, że niesłusznie? – Uniosła brwi w zaskoczeniu. – Postaw się na jego miejscu, Lily. Myślał, że wiesz o tej imprezie i nie przyszłaś tylko dlatego, że się pokłóciliście. No i sama przyznałaś, że zapomniałaś... A co by było, gdyby to on zapomniał?
- Merlinie! – krzyknęła i podniosła się z łóżka.
Podeszła do kufra i pogrzebała w nim przez chwilę. Następnie wyprostowała się i rzuciła coś na pościel. Mary spojrzała na nią pytająco, ale nie doczekała się odpowiedzi, więc pochwyciła dwie podłużne kartki i zaczęła się im przyglądać.
- Żartujesz? – szepnęła zaskoczona. – Przecież to mistrzostwa Ligii Europy!
- Nie, nie żartuję. Żeby zdobyć te bilety, trzeba było się naprawdę cholernie postarać, więc może przestaniecie mi wmawiać, że zapomniałam o tych pieprzonych urodzinach?! – krzyknęła i ruszyła w stronę łazienki.
- Ale mówiłaś, że... On myśli...
- Bo miał tak myśleć! Nadal nie łapiesz?! – wydarła się i trzasnęła drzwiami.
Opadła zrezygnowana na brzeg wanny i ukryła twarz w rękach. Miała serdecznie dosyć. Wszystkiego. Kłótni z Dorcas, Syriuszem i z samym Jamesem. Nie miała jednak pojęcia, jak z tego wszystkiego wybrnąć. Nie chciała zrobić z siebie idiotki. Oskarżono ją o coś, czego nie zrobiła. Miała nadzieję, że jak James wróci z Doliny Godryka, to spędzą wspaniały wieczór. Że pójdą na spacer, może na jakiś piknik, a ona wtedy da mu kopertę z biletami... Ale on nie wrócił. Został na imprezie, a ona uciekła z domu, bo nie miała odwagi, by zmierzyć się z rodzicami. Wszystko się strasznie pokomplikowało i pogmatwało. Powiedziała, że zapomniała tylko po to, aby go zranić i wkurzyć. Tak jak on ją zdenerwował tym, że bawił się z Alison. Mary ma rację, zachowują się jak dzieci, ale jaką ona ma pewność, że na tej imprezie do niczego nie doszło? Wiedziała doskonale, że nie potrafi bez niego żyć. Już nie... Zrozumiała również, że i ona jest dla niego ważna. Tylko dlaczego, na Merlina, on znów zachowuje się tak, jakby mu nie zależało? Z jednej strony miała Syriusza, który nagle dostał małpiego rozumu, a z drugiej Dorcas, która nagle zaprzyjaźniła się z Marleną. No i Jamesa, który przyjął za wzór przyjaciela i postanowił wrócić do tego, co było! Jednego była pewna. Co się stało, to się nie odstanie, a co zostanie wypowiedziane... jeszcze bardziej ich podzieli.
Do jej uszu doleciał gromki śmiech i odgłos muzyki. Pokręciła głową. Oni nigdy się nie zmienią. Wyglądało na to, że impreza się rozkręca. Westchnęła, otarła łzy i poprawiła makijaż. I tak nie zaśnie, więc może warto zejść na dół i wypić ze trzy piwa kremowe? Huncwoci na pewno o nie zadbają.

***

- Dalej, przełaź! – syknął, rozglądając się niepewnie po korytarzu.
Postanowili się pogrupować. On miał iść z Peterem, a James z Remusem. Nie mogli się gorzej podzielić, zwłaszcza, że Peter trząsł się jak galareta, a on nie miał pojęcia, dokąd prowadzi nowo odkryty tunel. Założyli, że spotkają się w Hogsmeade, ale z każdą sekundą coraz bardziej w to wątpił. Glizdogon miał spore trudności ze wspięciem się na półkę. Powinien to przewidzieć! Był niski i grubawy od wiecznego wcinania słodyczy, nic więc dziwnego, że pół metra to dla niego problem.
- Wingardium Leviosa! – warknął zdenerwowany, rozglądając się niepewnie po ciemnym korytarzu.
Pogasili lampy, bo wydawało im się to rozsądne, nie mieli Peleryny Niewidki, a w ciemności nikt nie mógł ich dostrzec. Wydawało mu się jednak, że ktoś ich obserwuje, a już na pewno słyszał czyjeś kroki.
- Dobra, udało mi się! – krzyknął uradowany.
- Zamknij się, idioto! – warknął i jeszcze bardziej wytężył wzrok. Nikogo nie dostrzegł. – Przesuń się i otwórz portret – polecił, a Peter pokiwał głową i zniknął z zasięgu wzroku.
Po chwili usłyszał cichutkie skrzypnięcie, uśmiechnął się łobuzerko i szybko wspiął się na górę. W pewnym momencie gwałtowniej się podciągnął i jednocześnie poczuł przeszywający ból w czaszce.
- Au! – jęknął i opadł z głośnym hukiem z powrotem na posadzkę.
- Przepraszam! – pisnął Glizdogon i zaczął złazić z półki.
- Właź na górę, idioto! – warknął poirytowany, ale było za późno.
Krótkie nóżki Petera nie sięgały podłogi, chłopak zaryzykował i oderwał dłonie, a jego ciało runęło na Blacka.
- Przepraszam! – krzyknął ponownie i natychmiast zerwał się na równe nogi, pomagając Syriuszowi wstać. Niestety, nie był na tyle silny, a jego dłonie były spocone. Nie był w stanie go utrzymać, więc Łapa ponownie wylądował na podłodze. – Przepraszam!
- Przestań przepraszać, do cholery! – wydarł się, tracąc panowanie nad sobą i nie zważając na to, że stoją w ciemnym korytarzu bez peleryny i po ciszy nocnej. – Właź na górę, bo jak nie dotrzemy na miejsce w ciągu pięciu minut, to możemy mieć problemy!
- Och! – wydał zduszony okrzyk i natychmiast zaczął próbować wspiąć się ponownie.
- Nie, może lepiej będzie, jak ja pójdę przodem i pomogę ci się wspiąć, dobra? – zasugerował, ale nie czekał na odpowiedź. – Masz. – Wcisnął w jego ręce Mapę Huncwotów i zakasał rękawy. Minutę później już był na górze. Wyciągnął dłoń, aby pomóc przyjacielowi. Nie przewidział, że będzie to takie trudne. – Poczekaj, użyję ponownie zaklęcia – wysapał, wyciągając różdżkę, ale Peter chyba tego niedosłyszał. W momencie, kiedy Black pochylił się, aby dobrze wycelować, Pettigrew podskoczył uderzając go w nos.
- Ty pieprzony idioto! – krzyknął i objął twarz rękoma.
- Przepraszam! – pisnął ponownie.
- Nie przepraszaj! – warknął i zaczął kląć pod nosem.
Z różdżki, którą Black nadal trzymał w ręku, co jakiś czas strzelał snop iskier.
- Syriuszu – zaczął, ale przyjaciel go nie słyszał, a może ignorował? – Syriuszu! – powiedział trochę głośniej, ale nadal nie było reakcji. – Syriuszu! – krzyknął wobec tego.
- Zamknij się, do cholery! Pieprzony idiota! Ściągniesz tutaj połowę zamku! Jak dostanę przez ciebie szlaban, to obiecuję ci, że… – Ale resztę jego słów zagłuszył potężny huk.
Wrzasnął i w pośpiechu zeskoczył z półki, zamknąwszy uprzednio portret. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się stało. Musiał przez przypadek wypowiedzieć jakieś zaklęcie, które wysadziło korytarz. Słyszał już chrapliwy głos Filcha i zaklął pod nosem. Nie był w stanie się ruszyć. Wszystko go bolało i najprawdopodobniej skręcił kostkę. Peter natomiast leżał sparaliżowany i wpatrywał się w obraz na ścianie. Jęknął z furii i cisnął w niego jednym z kamyczków. Peter zerwał się na równe nogi i starał się mu pomóc. Na niewiele się to zdało.
- Spadaj! – syknął, a on przestał się z nim szarpać i zniknął za rogiem. Jedyne, co zdążył uczynić, to pochwycić leżący pergamin i szepnąć: – Koniec psot!
- Ha! Nareszcie!
Zza rogu wyłonił się Argus Filch wraz ze swoją kotką. Po chwili schylił się i podniósł podniszczony pergamin. Black jęknął i opadł bez sił na posadzkę. To będzie długa noc.

2 komentarze:

Obserwatorzy