piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział trzydziesty szósty: Księżyc pożycza światło od słońca.


[muzyka]

- Liluś! – jęknął.
- Mmm? – mruknęłam, nie odrywając się od książki.
- Naprawdę, mówiąc: „masz lepsze rzeczy do robienia” miałaś na myśli to? – zapytał z żalem, odkładając na bok podręczniki i pióra.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Byliśmy w dormitorium chłopców. Leżałam na brzuchu, na łóżku Jamesa i próbowałam dokończyć wypracowanie na zaklęcia. Samego szukającego, zmusiłam do odrobienia ze mną prac domowych, po uprzednim splądrowaniu biblioteki. Spacerując między regałami, nieustannie rzucałam dwuznaczne propozycje. Może właśnie dlatego łaził za mną blisko godzinę i nie użalał się kiedy dorzucałam książkę, po książce?
- Liluś… - mruknął i położył się obok mnie.
Odgarnął dłonią moje włosy z szyi i zaczął ją całować. Przeszedł mnie dreszcz. Przymknęłam oczy. Wiedział, że to mój czuły punkt. Wiedział doskonale, że to wystarczy, aby mnie zmiękczyć. Nie odrywając ust od mojej skóry, zaczął błądzić rękoma wzdłuż mojego kręgosłupa. Zaczynałam tracić silną wolę. Przestawałam mieć kontrole nad tym, co się dzieje. Jednocześnie wiedziałam, że nie mogę na to pozwolić. Jeszcze nie. Musiałam dokończyć jeszcze dwa wypracowania i poćwiczyć transmutację. Zaczęłam błądzić dłonią po łóżku. W tym samym momencie, James uniósł delikatnie moją koszulkę i z szyi, przeniósł się na dolną część pleców. Jęknęłam cichutko. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Jego usta pięły się w górę. Wiedziałam, że mam coraz mniej czasu. Serce zaczęło mi szybciej bić. Oddech stał się płytki i nierównomierny. W momencie, kiedy jego palce, chwyciły zapięcie od stanika, moje zacisnęły się na różdżce. Kolejny dreszcz, wywołał kolejne cichutkie westchnienie.
Ostatkami silnej woli, przewróciłam się na plecy i wycelowałam w niego różdżkę.
- Przestań… - szepnęłam z trudem.
Uśmiechnął się tylko zadziornie, jakby z lekkim triumfem.
- Jesteś pewna? – wymruczał, pochylając się i całując mnie namiętnie.
 Pomimo mojego początkowego oporu, pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny.
- James! – pisnęłam, kiedy jego usta ponownie zaczęły wędrówkę po moim ciele.
- Mmm? – mruknął tylko.
- O Merlinie… - jęknęłam i przymknęłam powieki.
Różdżka wypadła mi z ręki. Zacisnęłam dłonie na pościeli. Jego sprawne palce, zaczęły już nierówną walkę z zamkiem. Pergaminy, książki, kałamarze z hukiem opadły na posadzkę.
- Mam… Jeszcze… Wypracowanie do napisania… Och! – wysapałam z trudem, czując jego język na swoim brzuchu.
- No dobrze… - szepnął i… pocałował mnie szybko w czoło,  a następnie chwycił swój podręcznik od transmutacji i wrócił do swojego wypracowania.
Otworzyłam oczy, totalnie zaskoczona. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Zaczęłam oddychać głębiej, aby wyrównać oddech. Czekałam. Niestety, nie zrobił już nic więcej.

***

Siedziała w pokoju wspólnym i zastanawiała się, gdzie jest reszta ich przyjaciół. Przy niej, siedział tylko Peter, którego pomimo wszystko, średnio lubiła. Był przyjacielem jej narzeczonego, ale to przecież nie oznaczało, że musi go nie wiadomo jak lubić, prawda? Tolerowała go, owszem. Jednak nie na tyle, żeby z nim rozmawiać. Przeczesywała pomieszczenie z coraz większą zaciętością.
Peter siedział zażenowany i żuł Fasolki Wszystkich Smaków. Wpatrywał się w dziewczynę, a jego głowa pracowała na zwiększonych obrotach. Nie potrafił zacząć rozmowy w żaden, sensowny sposób. W pewnym momencie lekko się zakrztusił. Spojrzała na niego z obrzydzeniem, po czym najprawdopodobniej próbowała się uśmiechnąć. Westchnął i spojrzał uważnie na słodycz, trzymaną w ręku. Była czerwona w zielone plamki. Skrzywił się nieznacznie, wrzucił ją z powrotem do pudełka i odstawił kartonik na bok. Ubrudzone ręce wytarł w spodnie. Czuł na sobie wzrok dziewczyny, ale kiedy tylko podnosił oczy, ona przeczesywała pokój wspólny.
Znów westchnął i zaczął się przyglądać wzorkom na dywanie. Nabierał coraz więcej pewności, że jest niepożądany wśród przyjaciół. Każdy z nich, żył teraz w zupełnie innym świecie… Potter spotykał się z Evansówną, Lupin o dziwno nagle z Mary, a Syriusz to nawet się już zaręczył! Tylko on był sam. Zupełnie sam. Bez przyjaciół. Bez dziewczyny. Ciekawiło go, czy zwróciliby uwagę, gdyby nagle zniknął.
Ponownie przyjrzał się Dorcas. Nic się nie zmieniło. Usilnie próbowała na niego nie patrzeć. Równie mocno, chodź z beznadziejnym efektem, starała się pozbyć wypisanego na twarzy obrzydzenia. Jego wzrok znowu powędrował ku cukierkom. Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić i czym się zająć, ponownie chwycił kartonik i zaczął chrupać. Spojrzała na niego z niedowierzaniem i z jeszcze większą desperacją wypatrywała przyjaciół.
Nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że siedzi tu tylko z nim. Przecież miała lepsze rzeczy do roboty! Gdyby tylko którykolwiek z jej przyjaciół ukazał się na horyzoncie! Rozejrzała się nerwowo. Ludzie patrzyli na nich dziwnie. No tak. Ostatnimi czasy nie pokazywała się bez Syriusza. Gdyby tylko wiedziała, gdzie on się podziewa! Znów spojrzała niepewnie na Petera. Zrezygnowana stwierdziła, że przez następnych kilkanaście minut, są na siebie skazani. Westchnęła i opadła na kanapę. Ogarnęła wzrokiem stolik i z bijącym sercem chwyciła najnowszy numer Czarownicy.
Bez większego entuzjazmu, zaczęła przeglądać gazetę. Wszystko, byleby tylko na niego nie patrzeć. Byleby z nim nie rozmawiać. Bo i w sumie o czym? Już nawet zapomniała, że jest jednym z Huncwotów. Zawsze ją zastanawiało, dlaczego chłopacy się z nim trzymają. Przecież był tylko troszkę lepszą wersją Filcha.
- Piszą coś ciekawego? – usłyszała jego piskliwy głos.
Zamrugała trzy razy i opuściła delikatnie gazetę. Patrzył na nią speszony. Kiwnęła głową. Nie była w stanie mu odpowiedzieć. Skulił się jeszcze bardziej na swoim fotelu i zaczął żuć całą garść fasolek. Zrobiło jej się głupio. Przecież chłopak nic jej nie zrobił. W dodatku był w ich paczce od zawsze, a ona zachowuje się tak, jakby był kimś gorszym. Westchnęła, zamknęła gazetę i spojrzała na niego z uśmiechem. Ku jej zaskoczeniu, Peter zmieszał się jeszcze bardziej.

***

Leżałam na brzuchu. Starałam się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wpatrywałam się z intensywnością w podręcznik, leżący przede mną i przygryzałam trzymane w ręku pióro. Patrzyłam na literki, ale niewiele z nich rozumiałam. Nadal czułam na sobie dotyk Jamesa.
Nie potrafiłam wytłumaczyć tego, co się ze mną stało. Jeszcze nie tak dawno temu, próbowałam się bronić przed tym uczuciem… A teraz siedzę w jego sypialni i myślę tylko o tym, żebyśmy… Zarumieniłam się. Nadal nie potrafiłam się otrząsnąć po swoich urodzinach. Tyle się wydarzyło…
Nawet o tym nie porozmawialiśmy. Nadal nie miałam pojęcia, dlaczego wybiegł wtedy z przedziału i dlaczego mnie unikał. Nie potrafiłam też uwierzyć, że dałam się nabrać Alison. Gdybyśmy się nie spotkali tamtego dnia na Wieży Astronomicznej, to kto wie, jakby to się skończyło… Westchnęłam i zaczęłam skrobać po pergaminie. Czułam, jak jego oczy bacznie obserwują moje ruchy. Każdy nawet ten najmniejszy…
Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam mu w oczy. Orzechowe tęczówki błyszczały. Odkąd byliśmy razem, nie widziałam ich bez tego cudownego światełka. Moje serce automatycznie przyspieszyło bieg. Nie potrafiłam wyjaśnić tego dziwnego zjawiska. Ilekroć patrzyłam w jego oczy, moje serce wyrywało się do jego serduszka. Traciłam panowanie nad sobą… Nad swoim zachowaniem… Wystarczyło, że musnął moich ust… Że był obok… Nic nie miało znaczenia, a już na pewno nie te cholerne wydarzenia, krótko po powrocie do Hogwartu…
Wydarzenia, które oboje chcieliśmy wyrzucić z pamięci.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czemu tak na mnie patrzysz?
Odłożył książki na bok i przysunął się do mnie.
- Bo każde spojrzenie w twoje oczy, to powód, by kochać cię jeszcze mocniej… - szepnął, muskając delikatnie moje usta.

***

Spacerowali po błoniach już chyba blisko godzinę. Śnieg skrzypiał pod ich stopami, chłodny wiatr rozwiewał jej włosy. Szła wtulona w niego i liczyła spadające płatki śniegu. Była szczęśliwa. W pewnym momencie się zatrzymał. Delikatnie uniosła swoje duże, niebieskie oczy i spojrzała na niego. Jego serce zabiło jeszcze mocniej. Pogładził dłonią jej zarumieniony od zimna policzek. Gdyby tylko wiedziała, co z nim robi. Westchnął delikatnie i pocałował ją. Oplotła jego szyję ramionami. Chwycił ją w tali i przycisnął mocniej do siebie. Była tak niska, że musiała się wspiąć na palce.
Wiatr zawiał mocniej. Zakołysała się delikatnie i straciła równowagę. Bez problemu ją przytrzymał. W jej oczach pojawił podziw. I chociaż go to rozbawiło, to uwielbiał, kiedy patrzyła na niego właśnie w taki sposób. Pomimo swojego wieku, zachowywała się, jak pięcioletnia dziewczynka. Każde, nawet najbardziej błahe dla niego zdanie, dla niej mogło było być niewiarygodnym odkryciem. Stali i patrzyli sobie w oczy.
Nagle jego wnętrzności zaczęły topnieć. Posłała mu najwspanialszy uśmiech, jaki kiedykolwiek u niej widział. Pełen nadziei, zaufania… Wtulił się w nią. Mocno. Jego serce, biło rytmem jej serca. Już dawno przestał się bronić przed tym uczuciem. Nie potrafił. Nie chciał! Była najlepszą „rzeczą”, jaka mogła go spotkać w tym popapranym życiu. Nie chciał z niej rezygnować, bez uprzedniej walki. Wdychał malinowy zapach jej perfum.
- Kocham cię… - szepnął między pocałunkami.
Zaskoczył ją. Wybałuszyła oczy w lekkim przerażeniu. Wiedziała, że powinna mu odpowiedzieć to samo. Nie wiedziała tylko, czy będzie to szczera odpowiedź. Spojrzał na nią uważnie. Przygryzła dolną wargę. Nie była stała w uczuciach. Deklaracje i dłuższe związki, to była dla niej rzecz niepojęta. Nie widziała tylko, czy te przelotne miłostki, były spowodowane jej brakiem zaangażowania, czy może raczej tego, że od siedmiu lat, coś ją ciągnęło do Remusa? Ta myśl przeraziła ją jeszcze bardziej.
W jego oczach pojawił się cień zrozumienia. Bystre, miodowe oczy, jakby przygasły. Był przyzwyczajony do cierpienia. Nie wiedział jeszcze, czy ten cudowny sen, w którym żył od jakiegoś czasu, właśnie się zakończył, ale wiedział, że nawet jeżeli, to nigdy nie będzie tego żałować.


***


Zastanawiała się, jak rozpocząć konwersację. Przeanalizowała już wszystkie możliwe scenariusze tej rozmowy. Każdy wydawał jej się bezsensowny i… Naciągany. Przeglądała więc gazetę dalej, w nadziei, że jakoś jej to pomoże. Kiedy jednak dźwięk, gryzionych i połykanych fasolek stał się nie do wytrzymania, odrzuciła gazetę na bok i spojrzała na niego wściekła. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, kiedy do pokoju wspólnego wparowała Mary. Nim zdążyła zrobić cokolwiek, dziewczyna chwyciła ją za rękę i z zadziwiającą siłą pociągnęła w kierunku dormitorium.
Kiedy tam dotarły, dokładnie zamknęła drzwi, pchnęła ją na łóżko, a sama zaczęła po nim nerwowo krążyć. Nie napierała. Widziała ją w takim stanie, chyba po raz pierwszy w życiu. Zawsze pogodna, niczym nie zatroskana, z tym charakterystycznym, lekceważącym podejściem do świata… Teraz wyglądała, co najmniej przerażająco.
- Gdzie jest Lily? – wymamrotała w końcu.
- Z Jamesem. – odpowiedziała natychmiast.
Blondynka powiedziała coś niezrozumiale, po czym wyjrzała przez okno i… Jakby z trudem, opadła na swoje łóżko, ukrywając twarz w dłoniach.
- Mary… Wszystko w porządku? – zapytała niepewnie.
Podniosła głowę i spojrzała na nią swoimi niebieskimi, nic nie rozumiejącymi oczami.
- Powiedział, że mnie kocha… - wyszeptała w końcu.

***

Deszcz ze śniegiem tłukł w szyby już jakiś czas. Wiatr gwizdał przez nieszczelne okna. Zaczęło się ściemniać. Siedziały w dormitorium już kilkadziesiąt minut. Żadna się nie odezwała. Jedna z nich, dlatego że najzwyczajniej w świecie nie wiedziała, jak zareagować na przekazaną wiadomość, druga natomiast nadal rozpamiętywała jego słowa.
Kocham cię. Takie niewinne. Do tej pory, nic nie znaczące. A może nadal nic nie znaczące? Dla niej to brzmiało zupełnie tak, jak formułki wypowiadane na zajęciach. Kojarzyło jej się wręcz z czarną magią. Za każdym razem, kiedy słyszała takie coś z ust chłopaka, wybuchała głośnym śmiechem i… Więcej się nie widzieli. Z reguły były to jednak osoby, spoza Gryffindoru. Unikanie ich, było więc stosunkowo łatwe.
Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, jak siedzą przy kominku. Jak Dorcas obejmuje Syriusza, Lily siedzi na kolanach u Jamesa… I oni… Myśl, że Remus znalazłby kogoś innego, że to nie ona siedziałby wtulona w niego…
- Co mu odpowiedziałaś? – zapytała w końcu brunetka, przerywając uciążliwą ciszę.
Nie musiała dopytywać. Jej wzrok mówił wszystko.

***

Stał dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Na środku, niegdyś, zaśnieżonych błoni. Słońce już dawno zaszło, pokrywając okolice nieprzyjemną czernią. Ciężkie, deszczowe chmury pokryły niebo, skutecznie blokując dostęp cudownego, a jednocześnie znienawidzonego światła, pozbawiając go przy tym nadziei, na ujrzenie spełniającej życzenia gwiazdy. Oddychał głęboko, chcąc opanować targające nim emocje.
Nie przypuszczał, że można tak kochać. Nie. Nie przypuszczał, że można tak cierpieć… Zamknął oczy. Widział jej mały nos. Idealnie skrojone, malinowe usta. Blond włosy, układające się w niewinne loki. I oczy. Te cudowne, ogromne, niebieskie oczy… Ciekawskie i wiecznie roześmiane. Z charakterystycznym błyskiem. Była jego iskierką. Sprawiała, że zapominał o tym, kim jest. Była taka niewinna… Taka bezbronna… Niczym dziecko, poznające świat, swoimi małymi oczkami. Potrafiła go rozbawić, potrafiła go wzruszyć, a jednocześnie mu imponowała. Miała niesamowicie fascynujące podejście do świata. Na każde, nawet to najgorsze zło, potrafiła znaleźć rozwiązanie. Nie przejmowała się zupełnie niczym. Egzaminy, nauka, a nawet czyhające na zewnątrz zło, nie mogło jej zepsuć humoru.
A jednak… Dzisiaj była inna. Taka, jak zawsze. Wiedział, że nie potrafiła się angażować. Tyle razy widział, jak drwi z nich wszystkich. Jak ich zostawia. Dlaczego wierzył, że z nim będzie inaczej? Przecież nie jest lepszy od pozostałych. Ba. Oni nawet nie mają pojęcia, że jest od nich znacznie gorszy. Wiedział, że to szczęście, nie będzie trwać długo. Przecież jest tylko nic nie znaczącym… Wilkołakiem.
Zabolało. Padł kolanami na zimną, mokrą ziemię. Deszcz mieszał się ze śniegiem i siekł go w twarz. Pomimo szalejącego wiatru, nadal czuł ten cudowny, malinowy zapach…

***

Leżałam wtulona w nagą pierś Jamesa i nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Z uśmiechem wspomniałam nasze kłótnie, jego nieudolne próby zaproszenia mnie na randkę i… moje postanowienie, że nigdy, przenigdy się z nim nie umówię! Teraz, nie wyobrażałam sobie życia bez niego! Był jego częścią. Kochałam go całym swoim sercem. Byłam pewna, że o tym wie. Nie musieliśmy na ten temat rozmawiać. Wystarczyły gesty…
Niebo za oknem było już czarne. Poczułam, jak ogarnia mnie senność. Przymknęłam powieki. Czułam, jak jego równy oddech, wprawia moje włosy w delikatne falowanie. Słyszałam też, bicie jego serduszka. Więc babcia miała rację. Już wtedy było po nas widać… Znów się delikatnie uśmiechnęłam. Będę musiała napisać list…
Zerwałam się gwałtownie. Spojrzał na mnie pytająco, ale tylko pokręciłam głową. Zwlokłam się z łóżka i zaczęłam ubierać.
- Lily? – zapytał z niepokojem.
Nie odpowiedziałam. Przecież oni na pewno umierają z niepokoju! Jak mogłam zapomnieć?! Chwytam sweter, w biegu całuje jego usta i dryfując między porozwalanymi kałamarzami, podręcznikami i moimi pracami domowymi, dobiegam do drzwi.
Tydzień. Blisko tydzień temu dostałam przecież list od mamy! Pokiwałam głową z dezaprobatą. Nie oglądając się na nikogo, wpadłam do dormitorium.
Otworzyłam z hukiem drzwi. Dziewczyny nawet nie drgnęły. W środku panował półmrok. Niewiele myśląc, zapaliłam światło. Obie skrzywiły się nieznacznie. Atmosfera była co najmniej dziwna. Spojrzałam uważnie na Mary, a później na Dorcas. Ta ostatnia pokręciła gwałtownie głową i rzuciła znaczące spojrzenie na blondynkę. Westchnęłam i usiadałam niepewnie na skraju jej łóżka. Zwróciła w moją stronę, duże, smutne oczy. Coś ścisnęło mnie za serce. Przytuliłam ją do siebie.
- Wszystko będzie dobrze… - szepnęłam.

***

Wyszedł już z Zakazanego Lasu. Pożegnał się z Hagridem, obiecując, że wkrótce wpadną na herbatę i ruszył w stronę zamku. Pogoda była paskudna. Podniósł wyżej kołnierzyk płaszcza. Niewiele mu to jednak pomogło. Uniósł nieco głowę. Dojrzał palące się światło w wieży. Gdyby nie wdał się w tą głupią bójkę, pewnie teraz siedziałby z Dorcas. Pieprzony Slughorn. Że też musiał się napatoczyć właśnie wtedy. Ostatecznie jednak, szlaban wykonywany z Hagridem, nie był taki zły.
W pewnym momencie, jego wzrok padł na klęczącą postać. Idiota. Przebiegło mu przez myśl. W taką pogodę powinno się siedzieć w zamku, nie latać po błoniach. Już na pewno nie na nich klęczeć. Ledwo o tym pomyślał, chłopak uniósł głowę. Zatrzymał się gwałtownie. Niewiele myśląc, zmienił kierunek. Szedł niepewnie. Miał nadzieję, że oczy go zawiodły. Kiedy dzieliły go trzy kroki od klęczącego, ostatnia iskierka nadziei, wygasła.
Westchnął ciężko i nie wiedząc, co ma zrobić, położył tylko dłoń, na jego barku. Zwykły gest, ale w tym momencie, był niezbędnym bodźcem. Chłopak pokręcił głową i chwycił wyciągniętą dłoń. Podniósł się z klęczek i w zupełnej ciszy, ruszyli w stronę zamku.

***

- Mary… Zrobiłaś chyba najbardziej nieodpowiedni ruch, jaki mogłaś uczynić – westchnęła i przymknęła oczy.
Woda lejąca się z nieba strumieniami. Wiatr targający i plączący jej włosy. Namiętny pocałunek i ten ból. Ból, kiedy ją zostawia… Kiedy idzie do zamku. Potrząsnęła głową.
- Zostawiłaś go tam w niepewności…
- Sama jestem niepewna! – burknęła.
Chwila ciszy.
- Kochasz go? – pyta w końcu.
- Nie wiem… - szepta z rezygnacją. – Wiecie, jaka jestem. Nie wiem, co to miłość. Przecież to zagadka… Jestem tylko głupią blondynką…
Powstrzymuje śmiech. Nawet w takiej sytuacji pozostaje nieogarnięta.
- Nie jesteś głupia! Jesteś… - zająknęła się. Niebieski odcień wpatruje się w nią intensywnie. – Nie ważne – rezygnuje. Nic sensownego, nie przychodzi jej w tym momencie do głowy. – Mary… Zastanów się, czy bycie z Remusem, jest dokładnie takie samo, jak z kimś innym?
Chwila ciszy. Dziewczyna zamyka oczy. Czuje jego pocałunek. Czuje jego silne, szorstkie dłonie. Widzi jego fascynację, kiedy opowiada te wszystkie niesamowite historie. Mogłaby go słuchać godzinami. Nie rozumiała nawet połowy jego wywodów. Zawsze się wtedy uśmiechał, z czułością całował i tłumaczył. Niestrudzony. Aż do skutku. Nikt nigdy nie miał dla niej tyle czasu. Nikt nigdy nie poświęcał jej tyle uwagi. Nikt nigdy, tak jej… nie kochał…
- Nie… - szepta w końcu. – On jest wyjątkowy.
Czuje, jak policzki jej płoną. Serce przyspieszyło bieg. Ręce zaczynają drżeć. Jest wyjątkowy… Te słowa bębnią w jej głowie niczym echo.
Gładzi dłonią jej zarumieniony od zimna policzek. Westchnął delikatnie i pocałował ją. Oplata jego szyję ramionami. Chwycił ją w tali i przycisnął mocniej do siebie. Była tak niska, że musiała się wspiąć na palce. Kocham cię…
Widzi jego smutne oczy. Widzi ten żal. W jego oczach pojawia się cień zrozumienia. Bystre, miodowe oczy, jakby przygasły…  Coś ściska ją w klatce piersiowej. Kocham cię
Zrywa się z łóżka. Posyła spojrzenie swoim przyjaciółką. Dorcas chyba po raz pierwszy w życiu, nie wie o co chodzi. Ruda kiwa głową ze zrozumieniem. Dopada do drzwi.
A więc to jest miłość… Myśli, zeskakując z trzech ostatnich stopni.

***

Zadowolony zauważa, że z sypialni wyłania się Rogacz. No to będzie wesoło! Przebiega mu przez głowę. Żałował tylko, że nie ma Syriusza. Zawsze, gdy siedzieli razem, działo się tyle śmiesznych rzeczy. Tęsknił za tym. Wszystko tak drastycznie uległo zmianie. Wyprostował się na fotelu i odłożył słodycze.
- Widziałeś Lily? – zapytał z roztargnieniem obserwując pokój wspólny.
Cała radość wyparowała z niego w jednym momencie. Nie przyszedł posiedzieć z nim. Przyszedł zapytać o NIĄ. Gdyby nie to, że tu siedział i być może ją widział, pewnie nawet by do niego nie podszedł. Spuścił głowę, pokiwał przecząco i wrócił do żucia fasolek.
Chłopak przyglądał mu się przez chwilę. Chyba jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie. Zawsze zajadał, kiedy był smutny lub zdenerwowany. Prześledził z niepokojem walające się wokół niego pudełka i papierki. Z ich ilości można było wywnioskować, że jest tragicznie. Znikał już od dłuższego czasu. Nikt nie wiedział, co się z nim działo. On sam, nie miał głowy, żeby się tym przejmować. W końcu miał tyle spraw na głowie. Treningi, szlabany no i sama Lily.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską.
Wepchnął całą garść do buzi i znów kiwnął głową. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że z Peterem dzieje się coś niedobrego. Przysiadł ostrożnie na skraju kanapy i zaczął go obserwować. Miał sińce pod oczami. Pomimo tego, że nieustannie coś jadł, wyglądał na wychudzonego.
- Glizdku… - zaczął, ale mu przerwał.
- Jakiś czas temu szła do dormitorium. Od tamte pory jej nie widziałem. – burknął tonem, który miał oznaczać koniec rozmowy.
Westchnął. Miał wyrzuty sumienia. Ostatnio zaniedbał przyjaciół. Zresztą. Każdy z nich, pochłonięty był swoim związkiem. Ponownie otwierał usta, ale spojrzał na niego z wyrzutem. Nie zamierzał się jednak poddać.
W tym samym momencie, przez dziurę przelazł przemoczony Lupin, a za nim pochmurny Black. To kompletnie odwróciło jego uwagę. Uniósł brwi pytająco, ale ten ostatni pokręcił tylko głową. Oboje opadli na wolne fotele. Remus ukrył twarz w dłoniach. Zapadło krępujące milczenie.
Nie wiedział, czy powinien się cieszyć. Jego przyjaciel miał najwyraźniej problem, ale tak dawno z nim nie siedzieli. Tak dawno na niego nie patrzyli. Zupełnie tak, jakby nie istniał… Pomimo palącego poczucia winy, nie mógł się pozbyć szerokiego uśmiechu. Nie ważne, że nic nie mówili. Nie ważne, jaki był nastrój. Byli tu z nim. I to się liczyło.

***

- Gdzie się podziewałaś? – usłyszałam pretensjonalny głos Dorcas.
- Byłam z Jamesem. Przecież wiesz… - mruknęłam rumieniąc się.
- Musiałam siedzieć z Peterem! – burknęła. – Dobrze, że Mary w końcu się zjawiła.
- Przecież on jest całkiem w porządku… - wymruczałam przetrząsając książkę po książce.
- Może dla ciebie… - westchnęła i usiadła na łóżku. – Nawet nie miałam o czym z nim rozmawiać!
- Pewnie nawet się nie starałaś… - westchnęłam i odrzuciłam kolejną książkę.
- To nie tak! On budzi we mnie… obrzydzenie… - szepnęła konspiracyjnie. Zgromiłam ją wzrokiem. – Och! W kółko się opycha. Nieustannie coś mieli, mlaska i w ogóle – wzdrygnęła się.
- Mhm… - mruknęłam, próbując sobie przypomnieć, co robiłam owego dnia, kiedy przyszedł list.
- Czego szukasz? – zapytała w końcu.
- Listu! Zapomniałam, że w dniu urodzin dostałam list od mamy…
- Jeszcze go nie przeczytałaś? – zapytała zaskoczona.
- Nie wiesz kiedy? Tak dużo się działo… - stwierdziłam zarumieniona.
- Płaszcz… - powiedziała nagle.
- Co?
- Płaszcz. Dostałaś ten list, kiedy wracałyśmy z Hogsmeade!
- Och! – westchnęłam i podbiegłam do szafy.
Z bijącym sercem rozerwałam kopertę. W środku były trzy kartki urodzinowe i list. Jedna od babci, druga od rodziców, a trzecia od siostry mojej mamy. Uśmiechnęłam się. Z entuzjazmem rozłożyłam kawałek papieru. Z każdą kolejną literką, moje oczy robiły się coraz większe…

***

Zbiegła ze schodów i rozejrzała się po pokoju wspólnym. Serce biło jej jak szalone. Miała nadzieję, że pomimo wszystko go tu nie znajdzie. Nie była dobra w okazywaniu uczuć, a już na pewno nie takich. Wolała zaszyć się z nim w sypialni i tam wyjaśnić wszystko.
Po jakimś czasie dojrzała go na jednym z foteli. Przygryzła wargę. Siedział ze wszystkim Huncwotami. Nie to było jednak najgorsze. Jego miodowe oczy pozbawione były życia. Wpatrywał się w sufit. Nie rozmawiał z przyjaciółmi. Nawet nie drgnął. Tylko siedział. Zakuło ją w sercu. Musiała go naprawdę zranić… Oczy jej się zaszkliły.
Opuścił głowę i spojrzał dokładnie w jej oczy. Dziwny cień przebiegł jego twarz, a w oczach drgnęła delikatna iskierka. Uwielbiała to zjawisko. Nie miała pojęcia, co to jest, ale zawsze kiedy na nią patrzył, miał w oczach to cudo. Pierwsza łza rozpoczęła swą wędrówkę. Był dla niej jedną, wielką zagadką. Za mądrą zagadką. Zagadką, którą kochała…
Uśmiechnęła się przez łzy. Jego twarz delikatnie pojaśniała. Podniósł się z fotela i zaczął iść w jej kierunku. Wiedziała, że zrozumie. Płakała i śmiała się jednocześnie. Ujął jej twarz delikatnie. Otarł kciukami spływające łzy. I pocałował.
- Ja też cię kocham… - zdążyła jeszcze wyszeptać.

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że Mary nie wystraszy się gdy dowie się, że Lupin to wilkołak...

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy