Przemierzała okolicę z
prędkością światła, mrucząc przy tym kaskadę przekleństw. Ściskana w ręku
różdżka tryskała snopami iskier. Nadal nie potrafiła zrozumieć, co się przed
momentem wydarzyło! Przerzucała w głowie obrazy dzisiejszej nocy, a wyobraźnia
dopowiadała swoje.
Syriusz w objęciach
dwóch dziewczyn.
Dorcas, mierząca w
nią różdżką.
James w towarzystwie
Alison.
Alison w tej
piekielnej, czarnej sukience z niesamowicie wielkim dekoltem.
I ten wzrok.
Ten uśmiech.
Jego uśmiech.
Ten Triumf!
Chłód marcowego wieczoru nie był
wstanie jej złamać. Nie była wstanie go odczuć w pełni świadomie. Krew nadal w
niej buzowała, a wściekłość znalazła ujście w przypadkowo rzucanych zaklęciach.
Była w stanie rozwalić cokolwiek: ławkę, kosz na śmieci, drzewo. Wszystko,
byleby przestać odczuwać to, co w niej siedziało, co płynęło wraz z jej krwią i
rozchodziło się po organizmie, przyprawiając ją o dreszcze i gorączkę. Wirujące
płatki śniegu, wymieszane z zimnymi kroplami deszczu ginęły w jej splątanych,
rudych kosmykach, aby po chwili odnaleźć drogę po jej rozgrzanym karku. Nawet
się nie wzdrygnęła. Patrząc z boku, można było odnieść wrażenie, że wraz z
dotknięciem jej delikatnej skóry, przemieniają się w parę wodną i unoszą do
nieba. Przyspieszyła kroku czując, że lada moment wybuchnie, że straci kontrolę
i da ujście emocjom o trzy minuty za wcześnie. Wyobraźnia podsunęła kolejny,
tak znienawidzony i tak niepożądany w tym momencie widok.
Ona, w jego
objęciach.
Jego ręce na jej
nieokrytych materiałem plecach.
I po raz kolejny
wizja na wpół przytomnego Blacka.
-Alison! Jesteś dla mnie, jak siostra! Nie
potrafiłbym…
Zemdliło ją i przystanęła na
chwilę, głośno i ciężko oddychając. Nie potrafiła pozbyć się tego cholernego
wrażenia, że coś jej umyka. Zamknęła oczy i oparła dłonie o kolana, pogłębiając
oddech. Musiała się zrelaksować. Musiała oczyścić umysł. Tylko dlaczego na Boga
było to tak cholernie trudne?!
Błyszczące w półmroku oczy. Potargane włosy,
opadające kaskadami na ramiona. Jedno z grubych, czarny ramiączek wiszące luźno
na przedramieniu. Szybki, nierówny oddech. Podciągnięta sukienka. Cichy jęk i
zduszony okrzyk. Opuszki palców badające jedwabiście delikatną skórę i ciało
reagujące na najmniejszy bodziec, wyginające się pod wpływem języka i
oczekujące na dalsze instrukcje. Elektryzujące podniecenie, drażniące każdy
nerw. Jego dłonie na jej pośladkach. Pięści zaciskające się na złotoczerwonym
prześcieradle. Krzyk spełnienia i ten wspaniały skurcz, to ciepło w dole
brzucha…
Zrobiło jej się niedobrze i
ledwo zdążyła podbiec do najbliższego kosza. Otarła wierzchem dłoni kropelki
potu, które wystąpiły na jej czoło. Coś w niej pękło, ale nie miała siły
płakać. Nie miała siły krzyczeć, ani już dłużej uciekać. Miała ochotę paść na
ziemię, albo po prostu zapaść się w nicość. Nie czuć, nie widzieć, nie
reagować, nie pamiętać…
Ostatkami silnej woli zebrała
się w sobie i ruszyła dalej przed siebie. Na oślep, albo może raczej na pamięć
wybierając drogę. Widząc formułujący się z niczego dom Dorcas, poczuła nagły
przypływ sił. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej schować się w czterech
ścianach i zabarykadować drzwi uniemożliwiając dostanie się do środka całemu
światu. Wbiegła po schodach i naparła na klamkę. Nie puściła. Wiedziała, co ma
robić, jakby to było tak niesamowicie oczywiste i proste. Uniosła w górę
różdżkę, szepnęła cichutkie Alohomora, a kiedy usłyszała szczęk zamka wpadła do
środka i oddychając ciężko oparła się o ścianę w przedpokoju.
Dopiero tutaj pozwoliła sobie
odpłynąć. Zaniosła się szlochem i uwolniła tłumione łzy. Zjechała po ścianie w
dół i opadła na podłogę, przyciągając nogi do klatki piersiowej i opierając
głowę na kolanach. Barykadując się przed całym światem. Barykadując się przed nim.
***
Nie miała pojęcia, jak długo
siedzi na ławce i wpatruje się w budynek. Od Potterów wyszła zaraz za Rudą, ale
nie miała siły wejść do środka. Bała się tego, co tam zastanie. Było to
niesamowicie bezsensowne dumanie, ponieważ doskonale wiedziała, że jej
narzeczony nie wróci na noc do domu, a przecież dom sam siebie zniszczyć lub
spakować nie mógł. Pomimo tego wszystkiego, ignorując przemoczone ubranie
siedziała dalej, badając każdy najmniejszy detal, chcąc go wyryć w pamięci.
Nie wiedziała, jak dokładnie
skończy się to wszystko, ale zdawała sobie sprawę, że musi podjąć jakąś
decyzję, a przecież w głowie miała niesamowity mętlik! Nie miała pojęcia w co
wierzyć, a w co nie. Syriusz uparcie twierdził, że jej nie zdradził, ale
przecież ona tam była, widziała co się dzieje. To wszystko działo się tak
szybko… Nim zdążyła pomyśleć już się na niego rzucała, a w następnej chwili
mierzyła różdżką do Lily. Serce ścisnął żal. Gdzie ona się podziewa? Czy ją
nienawidzi? Co będzie dalej…
Podeszła do frontowych drzwi i z
uśmiechem odnalazła delikatne wgniecenie. Pamiątkę po jej wymarzonym kredensie.
Tuż obok niej stała mała wiklinowa ławeczka. Dokładnie pamiętała, jak stoczyli
o nią bój. Ona sama chciała taką mieć, bo przypominała jej dzieciństwo i
babcię. Nigdy nie potrafił tego zrozumieć, zawsze się z niej naśmiewał…
Westchnęła cichutko i odnalazła
w kieszeni klucz. Mały, i z pozoru delikatny, ale chociaż próbowała, nie
potrafiła go złamać. Tak, jak on załamał jej serce. Pamiętała dokładnie
okoliczności, w których jej go dał. Niemalże odczuwała towarzyszące jej wtedy
podniecenie i podenerwowanie, chociaż domyślała się, kto stał za listami to
bała się, że jednak się omyliła. Pamiętała dokładnie tysiące balonów i kartki w
każdym z nich. Serce przyspieszyło bieg, kiedy ujrzała jego twarz.
- Dorcas… - szepnął i klęknął przed nią. – Przepraszam! Przepraszam za to, że byłem takim durniem! Kocham cię najmocniej na świecie! Nie potrafię bez ciebie żyć! Tamto wtedy, to był żart! Chcę się z tobą ożenić. Chociażby i dziś! Powiedz tylko słowo…
- Dorcas… - szepnął i klęknął przed nią. – Przepraszam! Przepraszam za to, że byłem takim durniem! Kocham cię najmocniej na świecie! Nie potrafię bez ciebie żyć! Tamto wtedy, to był żart! Chcę się z tobą ożenić. Chociażby i dziś! Powiedz tylko słowo…
Stała wpatrując się w trzymany w
rękach klucz i czuła narastającą złość. Na siebie, na niego, na wszystkich.
Dlaczego była taką idiotką?! Dlaczego dała się nabrać na jego słodkie słówka i
dlaczego on ją okłamywał? Jaki miał w tym cel?! Krzyknęła z wściekłości i
bezsilności. Zamachnęła się i cisnęła kluczem przed siebie, a później opadła na
ławkę i rozryczała się, jak mała dziewczynka.
***
Drobną rączką pochwyciła go z
ziemi i uśmiechnęła się ponuro. Dużymi, niebieskimi oczami rejestrowała
wszystko, co dzieje się dookoła niej, chociaż niewiele potrafiła zrozumieć. Nie
miała pojęcia, co się stało. Kiedy się zjawiła, Remus szepnął jej, że lepiej
będzie jak przyjdzie tu i najprawdopodobniej miał rację… Chyba nigdy w życiu
nie widziała przyjaciółki w tak opłakanym stanie. Potargane, posklejane włosy,
tysiące zadrapań, rozmazany makijaż. Westchnęła cichutko i podeszła do niej
bezszelestnie. Dziewczyna nawet nie uniosła oczu, nie mówiąc już o wyjęciu
różdżki. Przeczesała palcami czekoladowo brązowe loki i zacisnęła swoje palce
na dłoni Dorcas. Nie stawiała najmniejszego oporu. Niczym dziecko uległa
delikatnej sugestii i dała się poprowadzić. Blondynka uśmiechnęła się cieplutko
i wsunęła klucz w dziurkę, kręcąc nim zawzięcie. Zamek nie ustępował. Lekko
podenerwowana nacisnęła klamkę i zamarła. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego
problemu, a ze środka dobiegł ich dźwięk tłuczonego szkła.
W środku było ciemno. Na
pierwszy rzut oka wszystko znajdowało się tam, gdzie powinno. Spojrzała na szatynkę,
ale ta osunęła się na podłogę i cichutko szlochała. Pokręciła głową i wściekła
uniosła różdżkę w pogotowiu. Zostawiła przyjaciółkę w korytarzu, a sama zaczęła
przeczesywać dom. Salon, łazienka, jadalnia… Zatrzymała się przy schodach i
rozważała, czy powinna wejść na górę, czy raczej najpierw udać się do kuchni.
Odpowiedź przyszła niespodziewanie. Kolejny brzdęk szkła. Zerknęła niespokojnie
na Dorcas, ale ta nadal siedziała na podłodze najwyraźniej nie zdając sobie
sprawy z tego, że cokolwiek jest nie tak.
Wzięła głęboki oddech, żeby
opanować emocje i rozszalałe serce. Kłóciła się jeszcze chwilkę sama ze sobą,
czy powinna wysłać patronusem wiadomość do Remusa, ale słysząc cichy szloch,
zrezygnowała. Weszła do pomieszczenia i zapaliła światło, wrzeszcząc:
- Expelliarmus!
Usłyszała przeraźliwy pisk i
kolejny brzdęk szkła. Przed nią na wysokim krzesełku w fatalnym stanie
siedziała rudowłosa.
- O Boże! Lily, ale mnie
wystraszyłaś! – krzyknęła chwytając się za serce i odkładając obie różdżki – Co
ty tu robisz? – spytała, ale dziewczyna spojrzała na nią przerażona i
rozpłakała się jeszcze mocniej.
Wywróciła oczami. Czekała ją
długa noc…
***
Siedziały już chyba z trzy godziny. Oczy jej ciążyły i marzyła o tym, aby położyć się do łóżka i zasnąć, ale nie mogła. Mówiły na zmianę, jedna przez drugą. Miała serdecznie dosyć płaczu, fruwających chusteczek i pretensji. Z tego co mówiły, wywnioskowała jedynie, że mają wyimaginowane powody i żadnych faktów, które by je potwierdziły. Nie ośmieliła się jednak tego wypowiedzieć na głos. Zatopiła się w fotelu i przymknęła oczy. Trzask kominka i ciepło płomieni podziałało na nią niczym kołysanka. Gdyby jeszcze dziewczyny tak nie krzyczały…
- Mogłam się tego spodziewać! Och
Merlinie! Dlaczego ja was nie posłuchałam! Mówiłaś mi od samego początku! Od
samiuteńkiego, że ta cała banda jest niebezpieczna! – przerwała na chwilę by
wydmuchać nos. – Powinnam była to skończyć w momencie, kiedy zdradził mnie z
tobą! – fuknęła, a jej oczy przybrały niebezpieczny wyraz.
- Myślałam, że już nigdy w życiu
nie będziemy o tym mówić! – warknęła Ruda, prostując się gwałtownie.
- Myślałaś, a może miałaś taką
nadzieję?! – rzuciła oschle, ale nim rudowłosa zdążyła odpowiedzieć, ciągnęła
dalej – Myślisz, że tak łatwo jest wyrzucić ten fakt ze wspomnień?! Moja
najlepsza przyjaciółka i mój chłopak – ironizowała – Jakież to dziecinnie
proste!
- Dobrze wiesz, że tego nie
chciałam! To tylko tak wyszło! – krzyknęła z niedowierzaniem.
- Tobie zawsze tak wychodzi! I to
nigdy nie jest twoja wina! Zawsze kogoś innego, ale nigdy nie twoja! –
krzyknęła i podniosła się z miejsca.
- Będziesz używać tego argumentu
za każdym razem, kiedy życie wymknie ci się spod kontroli?! To nie moja wina,
że twój narzeczony polazł tam bez ciebie! I nie moja wina, że nie masz pojęcia
co on robi! – syknęła również wstając z miejsca.
Dorcas zrobiła się purpurowa, a
jej palce zacisnęły się na różdżce. Widać było, że walczy ze sobą. Ruda
uśmiechnęła się ironicznie.
- Zrób to! Tym razem nie ma cię
kto powstrzymać! – roześmiała się paskudnie – Odważysz się? Nie będę się
bronić. Moja różdżka nadal leży na blacie w kuchni - Ręka Dorcas delikatnie się
zatrzęsła, ale jej nie opuściła. – Już raz dzisiejszej nocy byłaś gotowa mnie
zabić, nie rozumiem, co teraz cię powstrzymuje?
- Dobrze wiesz, że tego nie
chciałam. To tylko…
- Tak wyszło? – wysyczała Lily i
roześmiała się głośno.
- Działałam pod wpływem emocji!
Nie miałaś prawa się wtrącać! – warknęła, a z jej różdżki strzeliło kilka
iskier. Wystraszyła się, ale nadal trzymała ją wycelowaną w przyjaciółkę.
- Miałam ci pozwolić go zabić?! –
krzyknęła z niedowierzaniem – Wylądowałabyś w Azkabanie, a tak grozi ci jedynie
oddział zamknięty w Mungu!
- Jak śmiesz – wyszeptała z
niedowierzaniem patrząc na przyjaciółkę. – Jak możesz…
- Jak mogę, co, Dorcas?! Gdyby
nie James, prawdopodobnie byłabym w drodze do szpitala! Byłaś gotowa mnie
przekląć, może nawet zabić i pytasz mnie, jak mogę?! Ledwo tu wróciłam, a ty…
- Jakim prawem i jakim cudem –
wysyczała, przerywając jej gwałtownie i wprawiając ją w osłupienie.
- Jakim prawem, co?
- Jakim prawem tu wróciłaś?! To
mój dom! A drzwi były zamknięte.
- Otworzyłam je zaklęciem –
wyszeptała zdezorientowana. – Myślałam, że…
- Och! Myślałaś, że po tym
wszystkim możesz tu sobie tak po prostu tu przyjść i się włamać?!
- O co ci chodzi, do cholery?!
Jesteś mi to winna! Są tu moje rzeczy! Ja…
- To je zabierz i się stąd
wynieś! – warknęła, a Lily uniosła brwi z niedowierzaniem.
- Wyrzucasz mnie? Po tym
wszystkim, co razem przeszłyśmy? Po tym, co wydarzyło się dzisiaj, ty masz
czelność mnie stąd wyrzucać?! Przecież wiesz, że nie mam gdzie…
- NIE OBCHODZI MNIE TO! Całowałaś
się z Syriuszem…
- To było wieki temu, do cholery! – wtrąciła, ale Dorcas najwyraźniej tego niedosłyszała.
- A dzisiaj go broniłaś! Broniłaś tego pieprzonego skurwysyna! On mnie zdradził, Lily! Na moich oczach! A ty go broniłaś! Nie jestem ci nic winna, rozumiesz?! NIC!
Stały przez chwilę, patrząc na siebie w milczeniu. Pierś brązowowłosej falowała szybko. Z jej oczu płynęły łzy. Wyglądała jeszcze gorzej, niż przed trzydziestoma minutami. Różdżka w jej ręce delikatnie drżała, a kiedy przemówiła głos jej się łamał, chociaż dało się w nim odczuć zimną furię i nienawiść.
- Wynoś się.
- Z przyjemnością – warknęła i ruszyła na górę po swoje rzeczy.
Gotowało się w niej, nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Nawet w najgorszych snach nie przewidywała, że kiedykolwiek zostanie wyrzucona z domu swojej najlepszej przyjaciółki. Szukała w głowie rozwiązania, osoby, do której mogłaby pójść, u której mogłaby się zatrzymać, chociaż na jedną noc. Zbierała w popłochu wszystkie rzeczy, które zdążyła wyjąć zanim poszły do Potterów. Ostatni raz omiotła pokój i stwierdziwszy, że wszystko zabrała, chwyciła kufer i sprowadziła go na dół ze złośliwym uśmiechem obijając go o każdy schodek.
- Mogłabyś uważać?! – usłyszała krzyk dobiegający z salonu.
- Mogłabym! – odwrzasnęła i jeszcze mocniej zaryła kufrem w stopień. Porzuciła kufer przy drzwiach i wróciła do kuchni po swoją różdżkę.
- Której części zdania nie zrozumiałaś?! – syknęła Dorcas, stając po drugiej stronie wysepki. – Jeżeli znajdę chociażby jedną ryskę na tych schodach, to możesz mi wierzyć, że…
- Że co?! – przerwała jej śmiejąc się złośliwie – Zmusisz mnie do użycia Reparo?
- Skoro nie umiałaś sobie poradzić z zaklęciem lewitującym, jak mogę oczekiwać, że poradzisz sobie z równie prostym? – wykrzywiła wargi w drwiącym uśmiechu. Policzki rudowłosej zapłonęły, a ona sama straciła na chwilę pewność siebie.
- Kto ci powiedział, że sobie nie poradziłam? Ja nie chciałam go rzucać. Poza tym – wskazała na leżącą pomiędzy nimi różdżkę – Bez niej nie da się czarować – uśmiechnęła się jadowicie – A może ty posiadasz takie nadludzkie zdolności?
- Och, one nie są nadludzkie, kochanie – Dorcas wykrzywiła usta w grymasie satysfakcji – Posiada je każdy prawdziwy czarodziej.
Przelała czarkę goryczy. Rudowłosa doskonale zrozumiała, o co chodzi jej przyjaciółce. Jak mogła wypomnieć jej takie coś?! Po tylu latach sugeruje, że jest nic nie wartą szlamą?! Mierzyły się przez chwilę wzrokiem, a następnie obie spojrzały na wierzbowe drewno leżące na blacie przed nimi. Sytuacja potoczyła się niesłychanie szybko. Lily pochwyciła różdżkę dokładnie w tym samym momencie, w którym Dorcas wyjęła swoją. Ponownie odnalazły swoje oczy. Zielone były pełne nienawiści i niedowierzania, natomiast w brązowych czaił się groźny błysk, niemalże chęć mordu.
- To było wieki temu, do cholery! – wtrąciła, ale Dorcas najwyraźniej tego niedosłyszała.
- A dzisiaj go broniłaś! Broniłaś tego pieprzonego skurwysyna! On mnie zdradził, Lily! Na moich oczach! A ty go broniłaś! Nie jestem ci nic winna, rozumiesz?! NIC!
Stały przez chwilę, patrząc na siebie w milczeniu. Pierś brązowowłosej falowała szybko. Z jej oczu płynęły łzy. Wyglądała jeszcze gorzej, niż przed trzydziestoma minutami. Różdżka w jej ręce delikatnie drżała, a kiedy przemówiła głos jej się łamał, chociaż dało się w nim odczuć zimną furię i nienawiść.
- Wynoś się.
- Z przyjemnością – warknęła i ruszyła na górę po swoje rzeczy.
Gotowało się w niej, nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Nawet w najgorszych snach nie przewidywała, że kiedykolwiek zostanie wyrzucona z domu swojej najlepszej przyjaciółki. Szukała w głowie rozwiązania, osoby, do której mogłaby pójść, u której mogłaby się zatrzymać, chociaż na jedną noc. Zbierała w popłochu wszystkie rzeczy, które zdążyła wyjąć zanim poszły do Potterów. Ostatni raz omiotła pokój i stwierdziwszy, że wszystko zabrała, chwyciła kufer i sprowadziła go na dół ze złośliwym uśmiechem obijając go o każdy schodek.
- Mogłabyś uważać?! – usłyszała krzyk dobiegający z salonu.
- Mogłabym! – odwrzasnęła i jeszcze mocniej zaryła kufrem w stopień. Porzuciła kufer przy drzwiach i wróciła do kuchni po swoją różdżkę.
- Której części zdania nie zrozumiałaś?! – syknęła Dorcas, stając po drugiej stronie wysepki. – Jeżeli znajdę chociażby jedną ryskę na tych schodach, to możesz mi wierzyć, że…
- Że co?! – przerwała jej śmiejąc się złośliwie – Zmusisz mnie do użycia Reparo?
- Skoro nie umiałaś sobie poradzić z zaklęciem lewitującym, jak mogę oczekiwać, że poradzisz sobie z równie prostym? – wykrzywiła wargi w drwiącym uśmiechu. Policzki rudowłosej zapłonęły, a ona sama straciła na chwilę pewność siebie.
- Kto ci powiedział, że sobie nie poradziłam? Ja nie chciałam go rzucać. Poza tym – wskazała na leżącą pomiędzy nimi różdżkę – Bez niej nie da się czarować – uśmiechnęła się jadowicie – A może ty posiadasz takie nadludzkie zdolności?
- Och, one nie są nadludzkie, kochanie – Dorcas wykrzywiła usta w grymasie satysfakcji – Posiada je każdy prawdziwy czarodziej.
Przelała czarkę goryczy. Rudowłosa doskonale zrozumiała, o co chodzi jej przyjaciółce. Jak mogła wypomnieć jej takie coś?! Po tylu latach sugeruje, że jest nic nie wartą szlamą?! Mierzyły się przez chwilę wzrokiem, a następnie obie spojrzały na wierzbowe drewno leżące na blacie przed nimi. Sytuacja potoczyła się niesłychanie szybko. Lily pochwyciła różdżkę dokładnie w tym samym momencie, w którym Dorcas wyjęła swoją. Ponownie odnalazły swoje oczy. Zielone były pełne nienawiści i niedowierzania, natomiast w brązowych czaił się groźny błysk, niemalże chęć mordu.
- Nie moja wina, że Syriusz woli
rude – wyszeptała, a czekoladowe tęczówki rozszerzyły się z furii. –
Ekspelliarmus!
- Drętwota!
Wrzasnęły w tym samym momencie.
Różdżka Dorcas wyleciała w powietrze i opadła gdzieś pomiędzy nimi. Zaklęcie
wymierzone w Rudą minęło ją o cal i roztrzaskało wiszącą za nią szafkę ze
szklankami. Każda z nich rozleciała się na tysiące kawałeczków. Dziewczyna
przylgnęła do podłogi, zakrywając głowę. Czuła jak odłamki ranią jej dłonie i
opadają na ubranie. Odczekała, aż wszystko ustanie i wytężyła zmysły chcąc się
zorientować, gdzie może podziewać się Dorcas. Co jakiś czas do jej uszu
docierało dziwne skrzypienie. Domyśliła się, że szatynka przeszukuje
pomieszczenie w poszukiwaniu różdżki. Ostrożnie, starając się nie narobić
hałasu, zaczęła się podnosić, bacznie obserwując wszystko dookoła. Kuchnia była
częściowo zdemolowana, a owe skrzypienie było coraz bliżej. Dopiero teraz
zrozumiała, że jej przyjaciółka musi deptać szkło, a owy dźwięk jest jego
wynikiem. Machnęła krótko, aby zrobić sobie przejście i okrążyła wysepkę.
Pomarańczowy strumień świsnął nad jej uchem, a kolejny pod ramieniem. Schowała
się za ścianą i odetchnęła głęboko. Odszukała w głowie, jej zdaniem, idealną
inkantację i przyczaiła się, by zaatakować. Kiedy jednak wyskoczyła zza ściany,
Dorcas zniknęła. Przeczesywała wzrokiem każdy, najmniejszy kąt, wytężając przy
tym wszystkie zmysły, gdy to się stało.
Poczuła, jak jej ciało
drętwieje, ręce przylgnęły do tułowia, a nogi się złączyły. Zachwiała się, ale
nie potrafiła nad tym zapanować. Z jej ust nie wydobył się także okrzyk
przerażenia. Runęła do tyłu, uderzając głową w posadzkę. Jej aktualna
przeciwniczka zaśmiała się szyderczo i pojawiła z nikąd. Stanęła nad nią z
wyciągniętą różdżką i miną szaleńca. Ruda zaczęła się modlić, aby ktoś się
pojawił. Dorcas była coraz bliżej, a ją z każdą sekundą ogarniało coraz to
większe przerażenie. Dziewczyna przykucnęła.
- Zawsze byłam od ciebie lepsza –
uśmiechnęła się drwiąco i… cofnęła zaklęcie. Ruda poderwała się z podłogi i
wyciągnęła przed siebie różdżkę. Nie potrafiła opanować drżenia rąk. Na Dorcas
nie zrobiło to najmniejszego wrażenie – Wynoś się – stwierdziła, przeciągając
wyrazy i wstając z klęczek. Po raz kolejny tego wieczoru stały naprzeciw siebie
z uniesionymi rękoma.
- Na Merlina! – usłyszały pogodny
śmiech i odgłos głośnego ziewania. Mimowolnie spojrzały w kierunku drzwi. –
Musiałam przysnąć, dlaczego mnie nie obudziłyście? – zachichotała i przetarła
oczy – A mówiłam wam już, że zainwestowałam w lokal? Otwieram „Małą Krainę
Cudów”! – podskoczyła klaszcząc w dłonie. – Wybaczcie, że mówię wam dopiero
teraz, ale jakoś… nie było ku temu okazji – uśmiechnęła się szeroko,
najwyraźniej źle interpretując miny przyjaciółek.
***
Pędziła przed siebie, sama jeszcze nie znając celu. Jej ciało dygotało. Nie był to jedynie wynik padającego aktualnie śniegu i całkowicie przemoczonych butów. Drżała od nadmiaru emocji. Przerażenie, zdenerwowanie, niedowierzanie, strach… już sama nie wiedziała, czego aktualnie jest w niej najwięcej. Z jej ust wydobywały się kłęby pary, a każdy oddech przyprawiał ją o ból w klatce piersiowej. Jego również nie potrafiła zinterpretować. Bolało, bo mógł ja zranić odłamek szkła, bo jej kondycja wołała o pomstę do nieba, czy może raczej dlatego, że właśnie straciła najlepszą przyjaciółkę? Na samo jej wspomnienie tętno przyspieszyło jeszcze bardziej, a ją samą ogarnęła nieposkromiona wściekłość. Chociaż nadal to do niej nie trafiło, to wiedziała, że to co się wydarzyło miało kolosalny wpływ na jej życie. Zadecydowały pod wpływem silnych emocji, a skutki były nieodwracalne. Jakaś jej część mówiła jej, że nie będzie w stanie wybaczyć przyjaciółce. Nie dziś, nie jutro, nie, kiedy emocje opadną. To, co zrobiła, to, co była gotowa zrobić! To podzieliło je na zawsze.
Przystanęła gwałtownie, a
podążający za nią kufer, uderzył ją w plecy i spowodował utratę równowagi.
Jęknęła głośno i padła w błoto. Była wykończona. Ten dzień był stanowczo za
długi. Marzyła o wygodnym łóżku i kubku gorącej herbaty, ale zdawała sobie
sprawę z tego, że to nierealne. Nie miała się gdzie podziać. Rodzice uważali,
że w jakiś sposób zniszczyła Petunii przyjęcie, Spencer chyba się na nią
obraziła, a Jamesa nie miała ochoty widzieć, zwłaszcza, że oczami wyobraźni
nadal widziała jego i Alison. Nie mogła też wrócić do Dorcas. Bezsilność i
nieposkromiona wściekłość znalazła w końcu ujście. Wielkie, słone łzy zaczęły
płynąc po jej zamarzających policzkach.
- Lily?
Momentalnie poderwała się z
miejsca i uniosła dłoń, w której trzymała różdżkę. Chwilowe przerażenie i
niepokój minęło, ustępując miejsca rodzącej się agresji.
- Czego chcesz? – rzuciła oschle.
- Zapytać, czy wszystko w
porządku – jego zatroskany głos doprowadzał ją do szału.
- W jak najlepszym – syknęła i na
sekundy zapanowała przeraźliwa cisza. Spojrzał z niepokojem na miejsce, w
którym przed chwilą leżała.
- Ale…
- Nie wysilaj się. To i tak
niczego nie zmieni. Wszystko w porządku, mam się świetnie więc uspokój swoje
sumienie i zostaw mnie w spokoju – warknęła tracąc cierpliwość.
- Przecież to nie o to chodzi –
stwierdził zaskoczony jej tonem i kontynuował nie zważając na jej minę –
Dlaczego nie jesteś u Dorcas?
- A dlaczego ty nie jesteś u
Jamesa? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Uśmiechnął się delikatnie i
kręcąc głową po prostu udzielił odpowiedzi.
- Poszedł spać. Jak wyszłyście, impreza się rozsypała do reszty. Zresztą, oboje mieli juz serdecznie dosyć… - westchnął
– Ale powiedz mi lepiej, dlaczego taszczysz kufer? Gdzie jedziesz, Lily?
- Czemu aż tak bardzo cie to
obchodzi? – burknęła, coraz bardziej wściekła.
- Rozmawiałem z Jamesem.
Powiedział mi, co zaszło u ciebie w domu… Rozumiem, że nie chcesz nocować u
Dorcas, ale do domu pewnie też nie wrócisz – zatroskał się. – Dlatego powiedz
mi, co zamierzasz, a może będę mógł…
- Co będziesz mógł?! Olać mnie
tak, jak olałeś i tym razem?! – wydarła się, tracąc panowanie nad sobą. – Nie
rozumiem, jakim prawem stoisz teraz przede mną i pytasz o rzeczy, które nie
powinny cię obchodzić, Remusie!
- Nie wiem, dlaczego…
- Och, na Boga! Byłeś tam!
Dostałeś wiadomość o tym cholernym przyjęciu, a mnie nie raczyłeś poinformować!
- Jak miałem to zrobić?
Aportowałem się po was. Nie miałem pojęcia, że… - jego spokojny i niesamowicie
opanowany głos doprowadzał ją do szewskiej pasji.
- A ja myślę, że doskonale wiesz,
co się tam działo! Skoro zaproszenie otrzymałeś tak nagle i niespodziewanie, to
musiałeś widzieć, że to ona je zorganizowała! Powinieneś się domyślić, że… -
urwała na moment, a on to wykorzystał. Chwycił jej dłoń i wyjął z niej różdżkę,
a następnie pozwolił jej się przytulić. Płakała, najwyraźniej przerażona tym,
co podsuwała jej wyobraźnia.
- Nie wiem czy wiesz, ale… razem
z Mary postanowiliśmy, że po zakończeniu szkoły zamieszkamy razem. Nie tylko ze
względu na to, że zamierzamy się pobrać, ale również dlatego, że chcę pomóc jej
zrealizować marzenia – urwał na chwilę, ale nie powiedziała nic, więc
kontynuował – Zakupiliśmy średniej wielkości kamienicę, która jest tak
skonstruowana, że na dole może być salon, a u góry mieszkanie. Właściciele
szybko chcieli się go pozbyć… Mamy dwa pokoje, stan idealny. Oddali nawet meble
- urwał, a ona spojrzała w jego miodowe oczy z wdzięcznością – Jeżeli chcesz –
kiwnęła głową. Nie pytał o nic więcej.
***
Stała przy oknie i wpatrywała się we wstające słońce. Jego ostre promienie drażniły jej twarz, ale zdawała się tego nie dostrzegać. Objęła się rękoma i obserwowała jak świat budzi się do życia. Mary już dawno spała. Żadna z nich nie miała siły i głowy, aby posprzątać. W pokoju walały się resztki pobitych fotografii, a kuchnia wyglądała, jakby przeszedł przez nią huragan. Nie przejęła się tym. Ten dom, ta kuchnia… to wszystko legło zupełnie tak, jak jej świat. Nie było jednak rozpaczania i łez. Nic więcej ponad to trochę, które okazała w chwili słabości i pierwszego szoku. Ta noc była długa i ciężka, a ona zbyt wiele razy wystawiła się na pośmiewisko. Zastąpiła ból uczuciem nienawiści, a pękające serce skleiła pozbywając się sentymentów i tej masy…
Usłyszała cichy trzask, a
następnie chrzęst kruszonego szkła. Nie odwróciła się. Jedynie wytężyła wzrok,
który spoczął na małym ptaszku o żółtym brzuszku, aktualnie szarpiącego się z
jakąś gałązką.
- Merlinie – jego przerażony głos
podziałał na nią niczym balsam. Nie potrafiła się pozbyć złośliwego uśmiechu –
Co tu się stało? – zero reakcji. Czekała. Chciała usłyszeć, jak będzie się
tłumaczył, chciała usłyszeć ten cholerny stek bzdur wypływający kaskadą z jego
ust! Tak bardzo chciała mu pokazać, że już nigdy w życiu jej nie zrani. –
Dorcas… Przepraszam – szepnął podchodząc do niej, ale nie ośmielając się jej
dotknąć. Zachował nawet pewien dystans, tak na wszelki wypadek. – To nie jest
tak, jak myślisz. Ta impreza powstała na całkowitym spontanie. Nie mieliśmy
pojęcia, że ten dziecinny pomysł przerodzi się w coś takiego… - urwał, ale
pozostawała niewzruszona – Nie miałem czasu nawet pomyśleć, a kiedy to
zrobiłem, ty już pędziłaś w naszą stronę!
Obraz sam się nasunął. Rudowłosa
lafirynda, odpinająca po kolei każdy guzik, a później zmienił się. Widziała
płaczącą Lily, która tłumaczy jej coś zawzięcie. Zacisnęła zęby. Zanotowała
trzy wyrazy: oszalałaś, przepraszam, kocham, które ośmieliły się wypłynąć z
jego ust. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż zaniemówił i cofnął się, wpadając
na jedną z szafek. Przez chwilę wpatrywała się w jego ciemne oczy, napawając
się jego strachem i pozwalając sobie na chwilę triumfu.
- Weź szklankę – szepnęła na tyle opanowana, na ile potrafiła. Wybałuszył oczy.
- Co? – wykrztusił. Zrozumiała, że spodziewał się zupełnie czegoś innego.
- Weź szklankę – powtórzyła, odwracając się ponownie do okna. Nie potrafiła na niego patrzeć. Nie odważył się zaprotestować. Pochwycił niepewnie najbliżej stojące szkło. Ja tam się nigdy nie ożenię!
- Wziąłem… i co? – jego głos przywrócił ją na ziemię.
- Upuść ją – poleciła, a jej głos delikatnie się zatrząsł. Siedzą razem w pokoju wspólnym, a on rozmawia z całą masą tych wszystkich dziewczyn, nawet nie zauważa, że ona sama siedzi tuż przed nim. Brzdęk szkła.
- Rozbiła się, co dalej? – zapytał coraz bardziej zaniepokojony. Spojrzała mu w oczy. W jej czekoladowo brązowych zalśniły łzy. Ponownie ujrzała jego, Lily i tą dziewczynę z imprezy. Straciła całą pewność siebie, straciła wytworzone przed chwilą bariery. Znów była krucha i tak delikatna…
- A teraz – wzięła głęboki oddech, aby opanować emocje i szepnęła przeraźliwe wyniosłym, lodowatym tonem - Teraz ją przeproś i zobacz, czy się pozbiera - i nie czekając na odpowiedź, ignorując jego wielkie, nic nierozumiejące oczy, wyminęła go i ruszyła w stronę schodów – Masz godzinę, aby się stąd wynieść. Twoje rzeczy leżą w korytarzu.
- Weź szklankę – szepnęła na tyle opanowana, na ile potrafiła. Wybałuszył oczy.
- Co? – wykrztusił. Zrozumiała, że spodziewał się zupełnie czegoś innego.
- Weź szklankę – powtórzyła, odwracając się ponownie do okna. Nie potrafiła na niego patrzeć. Nie odważył się zaprotestować. Pochwycił niepewnie najbliżej stojące szkło. Ja tam się nigdy nie ożenię!
- Wziąłem… i co? – jego głos przywrócił ją na ziemię.
- Upuść ją – poleciła, a jej głos delikatnie się zatrząsł. Siedzą razem w pokoju wspólnym, a on rozmawia z całą masą tych wszystkich dziewczyn, nawet nie zauważa, że ona sama siedzi tuż przed nim. Brzdęk szkła.
- Rozbiła się, co dalej? – zapytał coraz bardziej zaniepokojony. Spojrzała mu w oczy. W jej czekoladowo brązowych zalśniły łzy. Ponownie ujrzała jego, Lily i tą dziewczynę z imprezy. Straciła całą pewność siebie, straciła wytworzone przed chwilą bariery. Znów była krucha i tak delikatna…
- A teraz – wzięła głęboki oddech, aby opanować emocje i szepnęła przeraźliwe wyniosłym, lodowatym tonem - Teraz ją przeproś i zobacz, czy się pozbiera - i nie czekając na odpowiedź, ignorując jego wielkie, nic nierozumiejące oczy, wyminęła go i ruszyła w stronę schodów – Masz godzinę, aby się stąd wynieść. Twoje rzeczy leżą w korytarzu.
Piszecie świetnie, tylko czemu tak im rujnujecie życia...
OdpowiedzUsuńSadystki jedne! ;D
OdpowiedzUsuń