piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty: Dolina Godryka


[muzyka]

Siedziałam na parapecie w swoim pokoju i patrzyłam przez okno, na pokryty śniegiem ogród. Była piękna pogoda, jak na grudzień. Słońce świeciło dosyć mocno, powodując, że śnieg mienił się niesamowicie.
- Lily? – do mojego pokoju weszła Spencer.
Nie odwróciłam się w jej stronę. Potterowie wyjechali poprzedniego wieczoru. Od tamtego czasu, unikałam jej, jak tylko potrafiłam. Nie chciałam z nią rozmawiać. Bałam się tej rozmowy. Nie za bardzo wiedziałam, jak mam się zachować. Przesadziłam, wywalając ich wtedy z pokoju. Sądziłam, że Spencer wiedziała, jakie uczucia mi przy tym towarzyszyły. Zastanawiałam się jednak, czy teraz i ona nie ma podobnych…
Nie potrafiłabym znieść myśli, że moja najlepsza i najukochańsza kuzynka, jest z miłością mojego życia. Tak… Co do mojego uczucia, nie było już wątpliwości. Były za to zupełnie inne sprawy, które wszystko komplikowały. A mianowicie, sam James. Nie potrafiłam go rozgryźć. Raz zachowywał się normalnie, a za chwile znów był najzwyklejszym Potterem… Nawet tutaj, wiedząc, że jesteśmy pod pewną presją… Nie potrafił zachowywać się poważnie.
Zamknęłam oczy. Nadal czułam zapach jego perfum, dotyk jego rąk, smak tych pocałunków… Tak, tamtej nocy, coś się zmieniło. Wiele zrozumiałam, ale jeszcze więcej pytań się pojawiło. Czułam, że to coś, co jest między nami… Jest naprawdę wyjątkowe. Byłam gotowa mu zaufać. Zatracić się w jego pocałunkach, spojrzeniu… Ale co ze Spencer?
Westchnęłam. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Spojrzałam na kuzynkę. Stała w drzwiach, oparta o framugę. W prawej dłoni trzymała mała kopertę. Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Smutne, zamyślone oczy… Przygryziona warga. A może to wcale nie musi być trudne?
- Siadaj - uśmiechnęłam się niepewnie.
Jej twarz pojaśniała.
- Nie gniewaj się na mnie - poprosiła i przytuliła się mocno.
- Spencer… Co jest między tobą, a Jamesem? – zapytałam wpatrując się w szczotkę do włosów, trzymaną w rękach.
- Nic! Przysięgam! Uwielbiam tego gościa! – krzyknęła, spojrzałam na nią z ukosa. – Znaczy! Nie w takim sensie! Dogadujemy się po prostu. Idealnie nadaje się na przyjaciela. Ale nic więcej! Może, gdybyś nie była moją kuzynką, to bym się koło niego zakręciła, ale która by tego nie zrobiła?! Lily… Ja mu tylko pomagałam… - dokończyła cicho.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Cała Spencer.
- W czym mu pomagałaś?
- Chce zorganizować sylwestra – uśmiechnęła się i podała mi kartkę. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
- I to jest ta podejrzana sprawa, o której nie mogłam wiedzieć?
- T-tak… - zająknęła się.
- Spencer! – zganiłam ją. – Dlaczego nie mówisz mi całej prawdy?
- Bo nie mogę Lily… Ale jeżeli tylko się zgodzisz do niego pojechać, wszystko się wyjaśni… - spojrzała na mnie lekko podenerwowana. Chyba spodziewała się kolejnego napadu z mojej strony.
- Skąd wiesz, że mnie do siebie zaprosił? – zapytałam zaskoczona.
- Bo właśnie trzymasz zaproszenie – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Och! – zająknęłam się i otworzyłam kopertę.
Zaproszenie było przepiękne. Na żółtym, marmurowym tle narysowane były odręcznie dwa kieliszki od szampana, przewiązane wstążeczką oraz ogromna butelka bąbelkowego trunku. Pięknymi literami, wykaligrafowany był napis „Zaproszenie”.
- Piękne - szepnęłam z podziwem.
- I właśnie po to, byłam potrzebna ja! – roześmiała się.
- Ty to rysowałaś?! – zapytałam półgłosem.
- No, a co ty myślałaś!
- Dziewczyno! Ty się na tej twojej psychologii będziesz marnowała… - szepnęłam.
- A kto ci powiedział, że idę na psychologię?! – roześmiała się jeszcze głośniej.
- Ale przecież…
- Tak, takie plany miałam, jako ośmioletnia dziewczynka! Och, Lily!
Nie odpowiedziałam. Burknęłam coś pod nosem, ale chyba nie zrozumiała. Otworzyłam zaproszenie, treść wypisana była dokładnie tymi samymi literkami. Zaczęłam czytać.

James Potter,
Ma zaszczyt zaprosić
Lili Evans
Na najlepszą zabawę sylwestrową, na jakiej, kiedykolwiek była!
W ofercie przewidziany jest taniec, z gwiazdą wieczoru, ogromna ilość jedzenia oraz alkoholu, a także… Niespodzianka!
Gospodarz domu, będzie Pani oczekiwał od godziny 1200, dnia poprzedniego, tj. 30 grudnia.
Uroczyste otwarcie wyżej wymienionej imprezy, rozpocznie się o godzinie 1830, dnia 31 stycznia.
P.S. Gospodarz nie przyjmuje, jakiejkolwiek odmowy, wobec tego potwierdzenie przybycia, jest zbędne.
Z poważaniem,
Organizator.
               
Gdy skończyłam czytać, ogromny uśmiech zagościł na mojej twarzy.
- Pojedziesz? – zapytała rozentuzjazmowana.
- Ja… - spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. – Nie wiem… Mama na pewno szykuje jakąś wielką fetę… Wiesz… Rodzina, znajomi…
- Lily! Jesteś młoda! Nie wydaje ci się, że przesadzasz?! – popatrzyła na mnie zaskoczona. – Sama, gdybym tylko mogła, wyrwałabym się z domu! Taki Sylwester!
- To jedź ze mną! – chwyciłam ją rozentuzjazmowana za ręce.
- Zapomnij. – powiedziała z rezygnacją. – Mama świruje, jak idę do koleżanki za rogiem. W życiu mnie nie puści na imprezę do pełnoletniego czarodzieja! – roześmiała się. – Ale ty jedź!
- Spencer…  - zaczęłam.
- Lily! Nie masz pojęcia, jak bardzo się starał… Nie robi tego przecież dla siebie! – burknęła.
- No to chyba go jeszcze nie znasz! Oni uwielbiają imprezować!
- Wiesz, co miałam na myśli. Obie dobrze wiemy, że nie jest ci obojętny. Pamiętaj, że zawsze lepiej jest zrobić i żałować, niż po latach żałować… Że się nie zrobiło! – powiedziała filozoficznie i wyszła zostawiając mnie samą, z natłokiem myśli.
Wahałam się jeszcze tylko sekundę. Myśl, że znów będę mogła go zobaczyć, sprawiła, że nie mogłam się już doczekać. Przeraził mnie tylko jeden fakt… Nie miałam się w co ubrać!
Stałam przed szafą już od przeszło trzech godzin i jak do tej pory, nie znalazłam nic, co warte by było uwagi. W pierwszej chwili, chciałam chwycić za pióro i napisać do Mary. Dopiero później przypomniałam sobie, że przecież nie rozmawiałam z przyjaciółmi, od bardzo dawna.
Pokątna!  Olśniło mnie nagle. Mało myśląc, chwyciłam jakąś bluzę, przeczesałam włosy i zbiegłam po schodach na dół.

***

Szłam pokrytą śniegiem drogą. Witryny sklepowe, latarnie uliczne, dosłownie wszystko! Miało jeszcze na sobie ślady świąt. Ludzi było pełno! Dosłownie wysypali się na ulice. Każdy się gdzieś spieszył, przepychał. Nie zauważał, że jest piękny dzień, że świeci słońce, że śnieg tak przyjemnie się mieni, a mróz tak słodko szczypie w nos.
Uśmiechnęłam się pod nosem. W końcu dotarłam na miejsce. Dziurawy Kocioł. Przeczytałam po raz setny nazwę tego magicznego pubu. W doskonałym humorze, pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Na moment otulił mnie powiew ciepłego powietrza. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy podeszłam do tylnego wyjścia.
Pamiętam, jak pierwszy raz tutaj byłam. Towarzyszyło mi wtedy wspaniałe uczucie ekscytacji, ale także i lęku przed nieznanym. Teraz było podobnie. Drżącą ręką wyjęłam różdżkę i zaczęłam odliczać cegły. Chwilę później, moim oczom ukazała się wspaniała, długa ulica. Nad wszystkimi, pięknie przyozdobionymi i tak kolorowymi w tym okresie, budynkami wznosił się, zapierający dech w piersiach Bank Gringotta.
Poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam przed siebie. Nie miałam zielonego pojęcia, czego szukam. Wiedziałam, że muszę wyglądać fantastycznie, ale nie miałam koncepcji. Liczyłam na to, że po prostu w pewnym momencie ujrzę sukienkę, która będzie miała „to coś”.
Minęłam aptekę i już z daleka zauważyłam grupkę podekscytowanych uczniów. Na jednej z wystaw, właśnie umieszczono najnowszy model miotły.
„Nimbus 1001 – miotła, która zmieni Twoje życie! Wyprodukowana prze pionierską firmę, Miotły wyścigowe Nimbus! Osiąga prędkość nawet 106 km/h! Nie czekaj! Twoje  życie, może być lepsze, już dziś!”.
Tak przynajmniej głosiła reklama w Proroku Codziennym. Pokręciłam z dezaprobatą głową i poszłam dalej. Jak zawsze, z ochotą weszłam do księgarni. Uwielbiałam czytać! Panował tu przyjemny półmrok. Wszędzie unosił się zapach papieru i nowości. Przechadzałam się między regałami. W dziale nowości, znalazłam jakieś romansidło. Wzruszyłam ramionami i nie widząc nic ciekawszego, zakupiłam ją.
Moim następnym celem był sklep Madame Malkin. Niepewnie otworzyłam drzwi. Odurzył mnie zapach lawendowego kadzidełka. W środku, były tylko dwie osoby. Jedna stała na podeście i była mierzona, a druga coś notowała.
- Dzień dobry. – uśmiechnęłam się niewyraźnie.
- Witam serduszko, rozejrzyj się! Jak wezmę miarę, to się tobą zajmę – powiedziała serdecznie.
Kiwnęłam głową i zaczęłam rozglądać się po sklepie. Gdzieś w głębi, dostrzegłam przepiękną sukienkę ślubną. Bił od niej niesamowity blask. Westchnęłam. Na to, przyjdzie jeszcze czas. Teraz muszę znaleźć taką, która oczaruje gości na „balu sylwestrowym”.
Odwróciłam się, i aż zaniemówiłam z wrażenia. Przede mną wisiała przepiękna, plisowana sukienka, w kolorze złotego beżu.
- Doskonały wybór – przy mnie znikąd pojawiła się właścicielka.
- Och! - zająknęłam się.
- Złoty, to zdecydowanie twój kolor. W dodatku plisowany dół jest teraz bardzo modny! Przymarszczana góra, optycznie powiększa piersi. A odcięcie taśmą z cyrkonii, pozwala ukryć większy brzuszek – tu spojrzała na mnie krytycznie. – No tak… Tobie to akurat potrzebne nie jest. Natomiast z tyłu jest szarfa wiązana na kokardę. W tym wypadku, pozwoli ci ona podkreślić idealną talię. Asymetria sukienki decyduje o jej oryginalności i niepowtarzalności, więc zakładając ją, nie musisz się obawiać, że na tym samym balu pojawi się kobieta ubrana identycznie. – uśmiechnęła się do mnie.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jak zaczarowana dotknęłam materiału. Był cudny w dotyku.
- Czy mogę?
- Oczywiście, że możesz! – roześmiała się i krótko machnęła różdżką, przede mną pojawiło się wielkie lustro, w ozdobnej ramie. Drugie machnięcie, a już stałam ubrana w sukienkę.
- Ojej… - westchnęłam.
- Mówiłam, że będziesz wyglądać niesamowicie. Sylwester, jak mniemam? – bardziej stwierdziła niż zapytała. Kiwnęłam głową. – Świetnie! – ucieszyła się i ruszyła w głąb sklepu.
Fakt. Sukienka idealnie na mnie leżała. Podkreślała to, co powinna i wspaniale kryła niedoskonałości. Nawet moje rude włosy, wyglądały przy niej niesamowicie. Ciekawa byłam jej ceny. W duchu, dziękowałam rodzicom za pieniądze, które podarowali mi na święta.
- Do tej sukienki mam jeszcze idealnie zgrywające się buty, a także biżuterię. Torebka pewnie też jakaś się znajdzie – Madame Malkin wróciła z tobołkiem w rękach. – Mam nadzieję, że lubisz buty na wysokim obcasie. – spojrzała na mnie uważnie.
- Ja… - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Świetnie! – kolejne machnięcie różdżki.
Myślałam, że się przewrócę! Obcasy wcale nie były tylko wysokie. One były niesamowicie wysokie! Również w kolorze beżu. Palce miały odkryte i w taki cudowny sposób się mieniły. Zupełnie, jak tamta sukienka ślubna!
- Był jeszcze malutki diadem… - rozmarzyła się kobieta. – Ale niestety kupił go, jakiś młodzieniec.
Dała mi jeszcze dokładnie dwie minuty.
- To jak? Pakujemy? – uśmiechnęła się.
- Tak! – powiedziałam i wyjęłam sakiewkę z pieniędzmi.
- To będzie dwanaście galeonów i trzydzieści pięć sykli. – uśmiechnęła się i machnęła różdżką.
Znów się zachwiałam, kiedy zakupione rzeczy wylądowały w torbie, a ja ponownie stanęłam w grubym płaszczu i kozakach. Odliczyłam pieniądze, wzięłam pakunki i lżejsza o sporą ilość pieniędzy, ale za to w doskonałym humorze, opuściłam sklep.
Zakupy troszkę mi ciążyły. Wyjęłam różdżkę i rzuciłam na nie zaklęcie pomniejszające, a następnie wrzuciłam do torebki. O wiele lepiej. Pomyślałam zadowolona i chciałam ruszyć w kierunku Dziurawego Kotła. Coś jednak przykuło moją uwagę.
W Lodziarni Floriana Fortescue, która mieściła się dokładnie naprzeciwko Madame Malkin, dostrzegłam dwie znajome postacie. Jedną z nich, była brązowowłosa dziewczyna, a drugą… Czarnowłosy chłopak. Stałam, jak zaczarowana i wpatrywałam się w nich. Nie mogłam się ruszyć. Siedzieli pochyleni. Chłopak coś jej zawzięcie tłumaczył. Ona roześmiała się. W pewnym momencie, chwycił ją za ręce i z czułością spojrzał w jej oczy. Oniemiałam.
Z jakiej racji Potter i Dorcas siedzą na Pokątnej i się do siebie zalecają?! Przecież ona jest z jego najlepszym przyjacielem! A może nie? Może się rozeszli? Przecież od naszej ostatniej rozmowy, wiele mogło się zmienić… Ale to było niemożliwe, żeby oni się spotykali! W tym momencie, James podniósł się z miejsca i pocałował ją w policzek.
Nie wiedząc, co robię pognałam przed siebie. Nie potrafiłam się skupić. Miałam tysiące myśli. Ktoś na mnie wpadał, ktoś inny popychał. Nie przejmowałam się. Po moich policzkach płynęły słone łzy. Brakowało mi tchu. Oparłam się o jakąś ścianę i zaczęłam szlochać. Kucnęłam.
- No, no, no… - usłyszałam szyderczy głos.
Podniosłam przerażona głowę. Przede mną stał Malfoy z Narcyzą. Za nimi czaili się inni Ślizgoni.
- Co robisz, na Śmiertelnym Nokturnie, Evans? – zapytał i wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. – Chcesz przejść na ciemną stronę?
- Ja… - podniosłam się i zacisnęłam nerwowo palce na różdżce.
- Naprawdę myślisz, że masz szansę? – zarechotał.
Nie miałam. I to żadnych. Myślałam gorączkowo, co teraz. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w pułapce. Z lewej strony, nadciągali kolejni ludzie. Nie wyglądali na takich, co mogliby mi pomóc. Natomiast po prawo, gdzie widać było ruchliwą ulicę Pokątną, była zbyt długa droga. Nie miałam szans tam dobiec i przeżyć. Oddychałam głęboko. Przede mną i za mną, była ściana…
- Pobawmy się! – przez tłum przeciskała się Bellatriks.
Przeraziłam się. Potrafiła być naprawdę okrutna. Chodziły plotki, że jest naprawdę piekielnie dobra, w rzucaniu Zaklęć Niewybaczalnych.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Na jej twarzy gościł uśmiech szaleńca. Przywarłam do ściany. Wyciągnęła różdżkę w moją stronę. Nawet nie mrugnęła. Oddychałam głęboko, żeby opanować emocje. Nie mogłam panikować. Musiałam się skoncentrować i coś wymyślić.
Podchodziła do mnie powoli. Jej ręka delikatnie drżała. Nie wiedziałam, czy dlatego, że się tak bardzo cieszyła na możliwość torturowania, czy dlatego, że miała na sobie tylko cienki płaszcz, a zrobiło się przeraźliwie zimno.
- Błagam… - szepnęłam, ale wybuchnęła szyderczym śmiechem. To sprawiło, że przeraziłam się jeszcze bardziej.
To koniec. Tłukło mi się w głowie. Dlaczego nie patrzyłam na drogę?! Jak to się stało, że trafiłam właśnie tutaj? Prosto w ręce Śmierciożerców. Opadłam z bezsilności na ulicę. Ukryłam twarz w dłoniach. Byłam bliska płaczu.
- Biedna i taka bezbronna! - ironizowała Bella i ponownie skierowała różdżkę w moją stronę. – Ostatnie życzenie? – znów się roześmiała, a wraz z nią jej towarzysze.
Spojrzałam na nią błagalnie. Po raz ostatni wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu, a później zaczęła je otwierać. Nie miałam szans na ucieczkę, nie miałam szans w pojedynku, a wołanie o pomoc wywołałoby jedynie śmiech. Zacisnęłam powieki i ukryłam twarz w ramionach. Chociaż jeszcze nie wypowiedziała zaklęcia, czułam zbliżający się ból. Nasłuchiwałam, jakichkolwiek oznak…
Nagle poczułam, delikatny powiew. Najpierw jeden, później drugi, i trzeci… Pomimo zaciśniętych powiek, widziałam bardzo jasne, czerwone światło. Uniosłam zaskoczona głowę. Kilkoro Ślizgonów, opadło bezwładnie na ziemię. Lucjusz z Narcyzą, nerwowo rozglądali się dookoła. Bella wodziła wzrokiem na boki. Wszyscy mieli różdżki w gotowości, nie wiedzieli jednak, gdzie celować. W tym czasie, ktoś narzucił na mnie, jakiś płaszcz. Chciałam krzyknąć. Byłam przerażona. Nim jednak z mych ust, wydobył się jakikolwiek dźwięk, poczułam jak ręka mojego „wybawcy” szczelnie je zakrywa.
- Gdzie ona jest?! – usłyszałam przeraźliwy krzyk Belli.
Oddychałam głęboko. Wiedziałam, że mnie nie widzi, chociaż jej oczy świdrowały miejsce, w którym stałam. Nagle uśmiechnęła się z satysfakcją i z wyciągniętą ręką, szła przed siebie. Prosto na nas.
Jęknęłam przerażona.
- Cholera – usłyszałam tuż za sobą.
Poczułam, jak jego serce przyspiesza bieg. Nie mógł rzucić zaklęcia. W przeciwnym razie, wiedzieliby, gdzie dokładnie się znajdujemy. Była coraz bliżej, jej czarne oczy, patrzyły prosto w moje. Z tą tylko różnicą, że moje były przerażone, a ona triumfowała.
- Zrób coś! – pisnęłam niewyraźnie.
Podejrzewam, że niewiele myśląc, wziął mnie na ręce. Nie zważał już na to, czy wystają mu stopy, czy jesteśmy zakryci. Zaczął biec, prosto na ulicę główną.
- Tam są! – usłyszałam głos Malfoy’a.
Wypowiadane przez nich zaklęcia, demolowały dokładnie wszystko dookoła nas. Jakimś cudem, żadne nie trafiło w nas. Wtuliłam się mocno w tors wybawcy. Łzy przerażenia, moczyły jego ubranie.
W końcu dotarliśmy na Pokątną. Stanął i rozejrzał się nerwowo dookoła. Przeciwnik się nie poddawał. Nie przejmowali się tym, gdzie nas dopadną. Nie robiło im różnicy, czy będzie to ulica Śmiertelnego Nokturnu, czy niebezpiecznie zatłoczona Pokątna.
Dostrzegł jakąś dziurę między domami. Postawił mnie na ziemi i chwycił mocno za rękę. Nie wypowiedziałam słowa, tylko dałam się poprowadzić. Ścieżka była dosyć wąska. Po obu jej stronach, stały kubły na śmieci. Gdzieś z tyłu, majaczyła wysoka góra kartonów. Spojrzał na mnie uważnie i wskazał palcem. Nie widziałam, o co mu chodziło, ale zgodziłam się za nim pójść. Wszystko było lepsze, niż stanie na środku i czekanie na cud.
Kucnęliśmy za jednym z większych kartonów. Pomiędzy kartonem, a jedną ze ścian, była mała przestrzeń. Oparł się plecami o chłodny mur, tak aby móc obserwować to, co dzieje się na ulicy. Objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego mocno. Serce biło mi, jak szalone. Po głowie tłukła się jedna myśl. Skąd wiedziała? Trzęsłam się z zimna. Siedzieliśmy przecież na śniegu! Rozpiął swój płaszcz i otulił mnie nim. Przylgnęłam do niego, jeszcze bardziej.
- Ci… - szepnął, z troską gładził mnie po głowie.
Widziałam, jak banda Śmierciożerców, podzielona na małe grupki przemierza Pokątną. Pod płaszczami, mieli ukryte różdżki. Przeczesywali każdy, nawet najmniejszy kąt. Dziękowałam Bogu za to, że tak dużo ludzi tam chodzi oraz za to, że tutaj jest tak ciemno. Nie widać było dzięki temu, pozostawionych przez nas śladów.
Nie wiem, jak długo tam siedzieliśmy. Wiem tylko, że przemarzłam już zupełnie. Czułam, jak czerwone i zimne są moje policzki i nos. Rąk i nóg już praktycznie nie wyczuwałam. Z ust wydobywała mi się para. Spojrzałam na Jamesa. Też nie wyglądał najlepiej. Biło od niego jednak, jakieś przyjemne i nieopisane ciepło. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Byłam też pełna podziwu, dla jego postawy. Był taki spokojny i opanowany, podczas, gdy we mnie szalała burza!
- Chodź… - szepnął i pomógł mi wstać. – Musimy uważać. Nadal nas szukają. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo im na tym zależy. Udamy się do Dziurawego Kotła, a stamtąd teleportujemy się do twojego domu. Tam będziesz bezpieczna.
- A co z tobą? – zapytałam przerażona. Zaśmiał się cicho.
- Przecież nie wiedzą, że tu jestem prawda? Nie bój się, nic mi nie będzie. Tylko musisz jakoś kamuflować nasz ślady…
Kiwnęłam głową i drżącą ręką chwyciłam różdżkę. Ostrożnie, uważając, żeby nie narobić hałasu ruszyliśmy w stronę głównej ulicy. Starałam się opanować drżenie. Nagle James się zatrzymał. Podążyłam za jego wzrokiem. Dwóch nieznanych mi Śmierciożerców, patrzyło w naszą stronę. Wiedziałam, że nie mogą nas zobaczyć, jednak nerwowo ścisnęłam dłoń Pottera. W pewnym momencie, jeden szepnął coś do drugiego i zrezygnowani, poszli dalej. Odetchnęłam, a wtedy…
- Apsik! – wyrwało się z moich ust.
Potter odwrócił się w moją stronę przerażony. Moje oczy rozszerzyły się ze strachu. Obaj panowie, cofnęli się zafascynowani. Zarechotali i ruszyli w naszym kierunku.
James pociągnął mnie za rękę w kąt. Zaklęciem usunęłam nasze ślady. Kucnęliśmy i szczelnie zakryliśmy się Peleryną.
- Gdzie jesteś Potter? Wiemy, że chowasz się pod tą swoją szmatką – stwierdził jeden z nich, a oboje zarechotali.
Patrzyłam przerażona, jak są coraz bliżej kartonów. Pewnie uważali, że nadal się za nimi chowamy. Czekałam w napięciu, aż nas miną. Liczyłam na to, że właśnie wtedy, James ponownie weźmie mnie na ręce i pobiegnie w kierunku wyjścia.
- Apsik! – znów mi się wyrwało.
Nie było w sumie w tym nic dziwnego. Byłam cała morka i przemarznięta! Oboje się odwrócili i uważnie obserwowali przestrzeń za nimi. Cholera! A jeszcze trzy kroki i moglibyśmy uciekać!
- Accio peleryna! – szepnął jeden z nich.
Usłyszałam, jak James ze świstem wciąga powietrze i podrywa się gwałtownie. Niewiele myśląc złapałam za oba jej końce. Potter zrobił dokładnie to samo. Niestety.
- Tam są! – usłyszałam.
- Zrób coś! – krzyknęłam, przestałam się przejmować tym, że nas usłyszą.
- Skończyły mi się pomysły! – warknął, rozglądając się dookoła.
- Cholera! – pisnęłam.
Chwyciłam go za rękę. Jeden ze Śmierciożerców, wyciągnął rękę. Ścisnęłam mocniej dłoń Jamesa i obróciłam się w miejscu.
Świat zawirował. Zatkało mi uszy, nie mogłam złapać oddechu. Wspaniała myśl ogarnęła moją głowę. Udało się… Pomyślałam, gdy znów poczułam wspaniały, cudowny grunt pod nogami.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam mój ukochany plac zabaw. Na drżących nogach podeszłam do najbliższej ławki i nie zważając na to, że cała jest w śniegu, opadłam na nią. James leżał bezwładnie na śniegu.
- Było tak blisko! - szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
Potter zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Podniósł się ze i podszedł do mnie. Widząc moją minę, trochę się opanował.
- Skąd wiedziałaś? – zapytał, patrząc na mnie z uwielbieniem.
- Co wiedziałam?
- Że można się teleportować!
- Nie wiedziałam… To był jakiś chory impuls! Nie miałam już pomysłów, co robić, więc po prostu nas aportowałam tutaj! – warknęłam.
Znów zaczął się śmiać.
- To nie jest śmieszne! – oburzyłam się.
- Owszem, jest!
- Nie, wcale nie! No i czego rżysz?! – krzyknęłam wściekła.
- Bo na Pelerynę Niewidkę nie działa zaklęcie przywołujące! – powiedział i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Słucham?! – krzyknęłam zaskoczona. – Ty idioto! Mogliśmy zginąć! Dlaczego się tak przestraszyłeś?!
- Ty też się przestraszyłaś! – próbował się wybronić.
- Ale to jest twoje cudo!
- No, ale na dobre nam to wyszło, nie? – uśmiechnął się i wstał. – Gdyby nie ta mała gafa, pewnie nadal siedzielibyśmy w tym cholernym zaułku.
- Tak… Pewnie tak… - przyznałam mu rację.
Tętno wróciło mi do normy. Oddychałam już bez większych problemów. Czułam się tak, jakby sytuacja sprzed kilku minut, była tylko jakimś przeraźliwie dziwnym snem. Jakbym w tym nie uczestniczyła, tylko stała z boku.
- Chodź, odprowadzę cię do domu – uśmiechnął się z błyskiem w oku i wyciągnął dłoń. Z lekkim wahaniem ją chwyciłam.
- Wejdziesz na chwilkę? – zapytałam piętnaście minut później, kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami. Spojrzał w górę, udając, że się zastanawia. – Mam ten dobry syrop… Mogę zrobić naleśniki… - kusiłam. – Napijemy się ciepłej herbaty…
- Dzięki… - powiedział z łobuzerskim uśmiechem i objął mnie w tali. – Herbatę już dzisiaj piłem, wolałbym…
Nie słuchałam. Mój mózg zaczął przytaczać mi najróżniejsze sceny. W końcu odszukałam to, co chciałam. Spojrzałam na Jamesa oszołomiona.
- Lily? – usłyszałam jego zaniepokojony głos. – Wszystko w porządku.
- Tak - powiedziałam jak automat i chwyciłam mocniej ramiączko od torebki. – W jak najlepszym! – warknęłam i zaczęłam go nią okładać.

***

Otwarta szafa, na podłodze do połowy spakowany kufer. Prześliczny, puchowy, różowy dywanik zasypany ubraniami. Kubek z ciepłym kakao i garść tabletek na przeziębienie. I dziewczyna, siedząca na łóżku w opłakanym stanie. Smutne spojrzenie utkwione, gdzieś w oddali za oknem. Tysiąc myśli, wątpliwości… Skąd one się u mnie biorą?
- Lily… Powinnaś je połknąć. – do pokoju wchodzi Spencer.
- Wiem.. – westchnęłam i nie odwracając głowy w jej stronę, unoszę rękę i jednym porządnym łykiem popijam garść tabletek.
- Mam nadzieje, że się nie rozchorujesz przed tą imprezą… - szepnęła zaniepokojona i nakryła mnie jeszcze jednym kocem.
- Nie idę… - szepnęłam cicho.
- Słucham? – zapytała z ironią.
- Co się znów narodziło w tej twojej rudej główce? – zapytała i usiadła na krześle.
- Nic, po prostu nie idę… - mruknęłam i opadłam bezwładnie na łóżko.
- Jak to nic? Przecież musisz mieć jakiś powód.
Owszem, miałam. Dorcas i Potter. Nie mogłam wywalić ich widoku, ze swojej głowy. I po co miałam tam jechać? Żeby patrzeć, jak się do siebie ślinią.
- Bleh… - skrzywiłam się i znów podniosłam z poduszek, patrząc na kuzynkę ze zdziwieniem. – Co robisz?
- Pakuję twoje rzeczy – wzruszyła ramionami i dorzuciła dwie bluzki.
- Mam jeszcze trzy dni, zanim wyjadę. Sama to zrobię – uśmiechnęłam się ponuro.
- Wyjeżdżasz jutro.
- Nie, Spencer…
- To powiedz mi, co się stało – zażądała.
- Nic… - burknęłam.
- Tchórzysz? – zapytała z wysoko uniesionymi brwiami.
- Ja? – prychnęłam. – Nigdy!
- No więc , o co chodzi? – westchnęła z rezygnacją.
- Nie mam ochoty patrzeć, jak się… ygh!
- Słucham?
- Widziałam go z Dorcas! – krzyknęłam w końcu.
- Co?! – Spencer roześmiała się głośno.
- To nie jest śmieszne! Siedział z nią w lodziarni! Uśmiechali się do siebie, jakoś dziwnie. Głaskał ją po ręce! I pocałował w policzek! – krzyczałam coraz bardziej zdesperowana, a Spencer śmiała się coraz głośniej. – To nie jest ŚMIESZNE!
- Lily! Czy ty zawsze szukasz problemu tam, gdzie go nie ma? – zapytała poważniejąc.
- A czy ty zawsze musisz do wszystkiego podchodzić tak… lekceważąco?
- Ja niczego nie lekceważę, a ty się czepiasz. – uśmiechnęła się.
- Nie czepiam się.
- A rozmawiałaś z nim, lub nią? – zapytała krzyżując ręce.
- Nie… - mruknęłam.
- No właśnie! A może ona, tak samo jak ja, mu w czymś pomagała?!
- To, to na pewno! – syknęłam. – Gdybyś ty widziała, jak on ją po tych jej rączkach…
- Tak, twoja mama też cię głaska po rączkach. Głównie wtedy, jak cię pociesza, albo coś w tym stylu – powiedziała, patrząc na mnie dziwnie.
- Pocałował ją w policzek! – prychnęłam.
- Ach no tak… Bo przecież ty nie całujesz nikogo w taki sposób nie? Nie dalej, jak tydzień temu, pocałowałaś w ten sposób mojego BRATA! I co, to zbrodnia?! – prychnęła i ruszyła do drzwi.
- Spencer! – krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Co?! Staram ci się pokazać, jak bardzo doszukujesz się w nim złego! Z góry założyłaś, że ja i on coś do siebie mamy! Nawet nie zapytałaś i tylko niepotrzebnie się wściekałaś! A teraz widzisz go z Dorcas i też zakładasz, że robili coś złego, bo pocałował ją w policzek!
- Ale…
- Ale, ale! To twoje wieczne ale! – krzyknęła. – I tylko dlatego nie chcesz jechać?! Bo pocałował Dorcas w POLICZEK? – zapytała z naciskiem.
- Tak! Nie mam ochoty patrzeć, jak się do siebie ślinią! – warknęłam wściekła.
- A skąd wiesz, że będą?!
- Och! Jak ty nic nie rozumiesz!
- Wydaje mi się, że rozumiem więcej niż ci się wydaje! – prychnęła i otworzyła drzwi. – I wiesz co?! Ja na twoim miejscu, pojechałabym tam, chociażby tylko po to, żeby porozmawiać z obojgiem i dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia są słuszne!
Krzyknęła i trzasnęła drzwiami. Pięknie!

***

Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko wyglądało idealnie. Łóżko posłane, w szafie ubrania poukładane kolorami. Z bijącym sercem podeszłam do kufra. Dopakowałam dokładnie dwie rzeczy, i zatrzasnęłam go z powrotem.
Podniosłam się i spojrzałam na stojącą w drzwiach Spencer. Przygryzłam wargę i spojrzałam na nią wyczekująco. Nie odezwała się.
- Nie wiem, czy dobrze robię… - szepnęłam w końcu, bawiąc się rękawem swetra.
- Och, Lily…. – westchnęła i przytuliła mnie mocno do siebie. – Uwierz mi, że robisz dobrze. Jestem pewna, że to tylko jakieś nieporozumienie!
- Obyś miała racje… - szepnęłam.
- Oczywiście, że ją mam! – uśmiechnęła się.
- Dziękuje…
- Za co? – roześmiała się.
- Za wszystko… Gdyby nie ty, to… - zająknęłam się.
- To nadal próbowałabyś sobie wmówić, że Potter to nadęty dupek?
- Tak… - uśmiechnęłam się.
- Leć, i koniecznie mi napisz, jak było! – pogroziła mi palcem.
- Jasne! – krzyknęłam i chwyciłam kufer.
Zeszłam po schodach, a następnie skierowałam kroki do kuchni. Mama piekła jakieś ciasto, a tata siedział przy stole i czytał gazetę.
- Jadę… - powiedziałam nieśmiało.
- Och! – mama zakryła usta dłonią i powstrzymała się przed płaczem.
- Daj spokój, mamuś! Przecież przyjadę na Wielkanoc! – uśmiechnęłam się.
- Wiem, córeczko… Ale tak bardzo będę tęsknić - szepnęła i przytuliła mnie mocno do siebie.
- Wiem, ja też… - uśmiechnęłam się łagodnie. Znów dopadły mnie wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robię.
- Lily… - usłyszałam dziwnie zachrypnięty głos ojca. Delikatnie wyplątałam się z uścisku mamy i spojrzałam na niego pytająco. – Do widzenia, kochanie. – powiedział i wyciągnął dłoń.
Cały tata. Nie potrafił okazywać uczuć! Zawsze był taki… sztywny! Uśmiechnęłam się pod nosem, uścisnęłam mu rękę, a później mocno się do niego przytuliłam.
- Kocham cię, tatusiu… - szepnęłam i pocałowałam go z czułością w policzek.
- Dam znać, jak dojadę – uśmiechnęłam się i zaczęłam zapinać płaszcz.
- Dobrze - mama z ojcem stanęli w przedpokoju.
- Pa, ciociu Anne! – krzyknęłam do cioci, która weszła akurat do salonu. Jej mąż pojechał po Mika na dworzec.
- Pa, słoneczko! – uśmiechnęła się.
- No to idę… - westchnęłam i chwyciłam kufer.
Zamknęłam za sobą furtkę, stanęłam na krawężniku i machnęłam. Przede mną wyrósł czerwony, trzypiętrowy autobus.
- Witamy w Błędnym Rycerzu, jestem…
Westchnęłam. Jak ja nienawidzę tym podróżować!

***

Odetchnęłam głęboko i wyskoczyłam z autobusu.
- Dziękujemy, że wybrała pani nasz środek transportu! Zapraszamy ponownie! – usłyszałam wesoły głos konduktora.
- Taaak… Oczywiście… - wyjąkałam i chwyciłam swój kufer.
Usłyszałam głośny trzask i autobus zniknął. Rozejrzałam się dookoła. Nie miałam pojęcia, gdzie iść dalej! Wiedziałam tylko tyle, że Potter mieszkał w Dolinie Godryka i tutaj właśnie przywiózł mnie Błędny Rycerz. Wysłałam do niego szybką sowę, powinien po mnie wyjść. Miałam czekać dokładnie naprzeciwko małej fontanny.
Niewiele myśląc podeszłam do kamiennej ławki, stojącej nieopodal i opadłam na nią. Westchnęłam. Miałam nadzieję, że dostał mój list, że pamiętał o moim przyjeździe.
Okolica była niesamowita. Wszystko było takie… Magiczne! Wiedziałam, że mieszkają tu praktycznie sami czarodzieje. Jednakże nie miałam pojęcia, że będzie tu aż tak pięknie. W oddali było słychać bicie dzwonu. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam mały kościółek. Panowała tu idealna cisza, przerywana jedynie biciem owego dzwonu, więc z oddali, dało się słyszeć, jak chór śpiewa jedną z kolęd. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam w drugą stronę.
Dookoła było pełno domków, które aż „ociekały” magią! Wyczarowane mikołaje, unosiły się nad kominami. Kolorowe światełka mieniły się niczym gwiazdy nocą, klamki wyśpiewywały kolędy.
- Niesamowite… - szepnęłam do siebie.
Na środku stała mała fontanna. Miała kształt małej wróżki. Wyglądała niemalże identycznie, jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana. W wyciągniętej dłoni, trzymała małą, zgrabną różdżkę, z której tryskał strumień wody.
Usłyszałam jakiś szelest i spojrzałam w tamtą stronę. W moim kierunku zmierzał James. Towarzyszyła mu jednak jakaś dziewczyna. W pierwszej chwili myślałam, że to Dorcas i już miałam się teleportować. Jednak kiedy podeszli bliżej, zauważyłam, że jej włosy są delikatnie jaśniejsze. Przygryzłam wargę. Widać było, że tych dwoje zna się od dawna. Uwiesiła się jego ramienia i o czymś opowiadała, mocno gestykulując. Po chwili oboje się roześmiali. Serce zabiło mi mocniej.
- Lily! – podbiegł do mnie zostawiając dziewczynę z tyłu.
- Cześć… - mruknęłam dosyć niewyraźnie.
- Przyjechałaś… - jego oczy przepełnione były radością.
- Ekhm… Tak… - mruknęłam.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę… - szepnął i przytulił mnie do siebie.
Dziwnie się poczułam. Wzięłam głęboki oddech. Jego perfumy uderzyły mi do głowy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam ową dziewczynę, która z nim przyszła.
Była wyraźnie niezadowolona. Stała ze skrzyżowanymi rękoma i patrzyła na nas przymrużonymi oczami.
- Ekhm… James? – odezwała się w końcu z pretensją.
- Ach tak! – krzyknął i roześmiał się. – Lily! To jest Alison. Uczy się w Beauxbatons.
- Ali – uśmiechnęła się sztucznie i wyciągnęła dłoń.
- Lily – uścisnęłam ją krótko.
- Daj, pomogę ci… - uśmiechnął się i chciał złapać mój kufer.
- Nie, James… Nie trzeba… - powiedziałam rumieniąc się.
- Oczywiście, że nie trzeba! – Alison roześmiała się sztucznie.
Była dokładnie o głowę niższa od Jamesa i dużo lepiej zbudowana ode mnie. Włosy w kolorze jasnego brązu, opadały na idealnie pociągłą twarz, o nieskazitelnym makijażu. Czekoladowe oczy i idealnie równe, białe zęby. Usta, pociągnęła błyszczykiem w kolorze głębokiej wiśni. Poczułam się strasznie.
- No przecież jest czarodziejką, prawda? Jedno zaklęcie i kufer sam leci!
- Racja… - posłałam jej fałszywy uśmiech, i wypowiedziałam zaklęcie. James patrzył to na mnie, to na nią.
- To co? – zapytała przesłodzonym tonem. – Idziemy? Zimno się zrobiło. – zachichotała i wzięła Jamesa pod rękę.
- Taaa… Zimno – warknęłam i poczłapałam za nimi.

***

- Proszę… - uśmiechnął się i podał mi kubek z gorącą czekoladą.
- Dzięki – zarumieniłam się.
Zapanowała cisza. Nie wiedząc, co mam robić, zaczęłam pić parującą czekoladę.
- Bałem się, że nie przyjedziesz… - szepnął, patrząc na mnie uważnie.
- Tak, była taka opcja… - powiedziałam powoli.
- Dlaczego okładałaś mnie wtedy torebką? – zapytał z zaciekawieniem.
- Miałam powód. – chciałam uciąć temat.
- I nie mam prawa go poznać? – zapytał zaskoczony.
- Ja… N… Będzie reszta? – zapytałam w końcu.
- Mają przyjechać z samego rana…
- Świetnie! – ucieszyłam się, wolałam porozmawiać z Dorcas na ten drażliwy temat. – Ładny dom… - wykrztusiłam, widząc jego spojrzenie.
- Żartujesz?! Jeszcze nic nie widziałaś! – roześmiał się i wziął mnie za rękę.
Chodziliśmy między pokojami. Wszystko było takie niesamowite. Po raz pierwszy byłam w domu prawdziwego czarodzieja. Salon mieli ogromny, na ścianie, ku mojemu zaskoczeniu, nie było telewizji… Był za to ogromny kominek, a przy nim puszysty, biały dywan. Ściany pokryte były licznymi fotografiami rodzinnymi. Na większości z nich był James z rodzicami, lub sam. Wszystkie fotografie się poruszały.
- Jak pięknie… - szepnęłam podchodząc do kominka i biorąc fotografię jego rodziców.
- Aspen… - szepnął zaglądając mi przez ramię.
- Niesamowity widok… - szepnęłam, patrząc na tło.
- Kiedyś cię tam zabiorę – roześmiał się. Nie odpowiedziałam.
Salon sąsiadował z kuchnią i jadalnią, które oddzielone były od siebie jedynie wysepką, przy której stały krzesełka barowe.
- Tu masz ulubioną łazienkę mojej mamy… - uśmiechnął się i chwycił moją rękę.
Westchnęłam. Była w kolorach beżu. Widać było, że należy do kobiety. Pełno w niej było kosmetyków, kremów, soli do kąpieli i balsamów!
- Zapraszam do mojego królestwa… - szepnął mi do ucha.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- No chodź! – roześmiał się i pociągnął mnie na górę.
Wchodząc po schodach, przyglądałam się kolejnym zdjęciom. Ten dom urzekał mnie coraz bardziej!
- Ta-dam! – ryknął Potter i otworzył drzwi.
Wybuchłam śmiechem. Panował tu ogromny bałagan. Na ścianach pełno było plakatów drużyn quidditcha. Łóżko nie było ścielone chyba od wieków. Biurko zawalone było papierami, łajnobombami, popękanymi kałamarzami… Na środku pokoju stał do połowy rozpakowany kufer. Szafy i półki się niedomykany, gdzieniegdzie wystawała skarpetka, albo fragment bokserek. Natomiast w jednym z rogów, idealnie odstawiona, leżała miotła. Najnowszy model Nimbusa.
James zarumienił się delikatnie. Machnął różdżką, a w większej części pokoju zapanował porządek.
- Prawie jak w Hogwarcie – zachichotałam.
- Tak… - szepnął i podszedł do mnie z dziwną zaciętością. – Prawie…
Poczułam jego ręce na swojej tali. Był tak pewny siebie. Nie miałam odwagi, ani chyba nawet ochoty, na to żeby się opierać. Uśmiechnęłam się filuternie.
- No tu jesteście! Wszędzie was szukam! – do pokoju weszła Alison. – Zobacz, co znalazłam! – roześmiała się.
Zmieszałam się i wyplątałam z uścisku Jamesa. Ali najwyraźniej nie przejmowała się tym, że nam przerwała.
- Rozpakowałaś się już? – zapytała ze śmiechem.
- Nie, jeszcze nie doszliśmy do mojej sypialni – uśmiechnęłam się do Pottera.
- No to na co czekasz?! – zapytała zaskoczona. – Twój kufer już tam jest! Idź odśwież się, przebierz… Nie musisz się śpieszyć, kochanie! - uśmiechnęła się do mnie dobrodusznie.
Pociągnęła Jamesa w stronę drzwi.
- Ach! Gdzie ja mam głowę! – roześmiała się. – Twój pokój jest na końcu korytarza po prawej stronie.
I  nie czekając na moją odpowiedź wyszła, a za nią ze zdezorientowaną miną James.

***

Wyszłam spod prysznica i ręcznikiem wycierałam mokre jeszcze włosy. Z dołu dobiegły mnie kolejne śmiechy. Zadrżałam ze wściekłości. Myślałby kto! A miałam nadzieję, że spędzę ten wieczór sama z Jamesem!
Opadłam na wielkie łóżko. Byłam totalnie wyczerpana. Nie miałam ochoty schodzić na dół. Tutaj było tak przyjemnie. Pokój był średniej wielkości, a jego większą część, zajmowało… Łóżko! W rogu stał mały kominek. Niedaleko niego był regał z książkami i wygodny fotel. Z drugiej strony, stała mała komoda, a nad nią wisiało ogromne lustro. Na środku, leżał cudowny, okrągły, kawowy dywan. Ogólnie sypialnia, była w tonacji czekolady. Najbardziej cieszył mnie jednak fakt, że miałam własną łazienkę!
Zastanawiałam się, czy James wybrał tą sypialnie, specjalnie dla mnie, czy może wszyscy goście mieli takie same. Kolejny śmiech. Zrezygnowana podniosłam się z miejsca i podeszłam do kufra. Na samym wierzchu zauważyłam małą karteczkę.
„Kochana Lily… Chyba wzięłaś nie te ciuchy, co potrzeba! Troszeczkę cię… Przepakowałam! Miłego semestru, Spencer. PS. Powodzenia!”
Przeczytałam i przerażona zajrzałam do kufra. Nie było w nim prawie w ogóle starych podkoszulek, czy niemodnych, ale jakże wygodnych spodni! Nie mogłam też znaleźć żadnego z moich ulubionych swetrów!
Westchnęłam i sięgnęłam pierwszą, lepszą bluzkę i jakiekolwiek spodnie. Muszę przyznać, że Spencer wiedziała, co robi… Wyglądałam zdecydowanie lepiej, niż zazwyczaj. Uśmiechnęłam się pod nosem. Podsuszyłam włosy różdżką i zeszłam na dół.
- Och, albo to! – zachichotała Ali i potknęła Jamesowi kolejne zdjęcie pod nos.
Westchnęłam. Miałam serdecznie dosyć! Od przeszło czterech godzin, siedziałam i zmuszona byłam do oglądania durnych zdjęć! Na niemalże wszystkich był James, do którego tuliła się Ali!
- Znacie się od dziecka? – zapytałam, żeby utrzymać rozmowę.
- Tak, lataliśmy na jednej dziecięcej miotełce! – znów ten jej perlisty śmiech.
- Ta… nasi rodzice, mieli nawet nadzieję, że kiedyś będziemy parą. – James również się roześmiał. – Niestety. Plan się posypał, kiedy Ali poszła do Beauxbatons, a ja do Hogwartu.
- Tak… Wielka szkoda… - szepnęła, patrząc na niego w dziwny sposób.
- Jak to się stało, że poszłaś do Beauxbatons? – zapytałam z trudem.
- Och! Prawie cała moja rodzina tam była. Dostałam też list z Hogwartu, ale moja ciocia uważała, że powinnam podtrzymywać rodzinną tradycję.
- Rodzinną tradycję? – zapytałam nie do końca rozumiejąc.
- James! – spojrzała na niego z udawanym oburzeniem. – Nie powiedziałeś jej?
- Nie miałem czasu! – roześmiał się. – Alison pochodzi z rodziny will.
Zakrztusiłam się herbatą.
- Przepraszam. – Wykrztusiłam. – Że co? – Zapytałam z niedowierzaniem, wpatrując się w dziewczynę.
- Och, to nic wielkiego. - Posłała mi uśmiech przepełniony jadem.
Jej praw dłoń, powędrowała na ramię Jamesa. Ten chyba nie zauważył nic dziwnego w jego zachowaniu. Dalej przeglądał zdjęcia. Oparłam się zrezygnowana o oparcie. Świetnie. Konkuruje z willą! Nie mam najmniejszych szans…

3 komentarze:

  1. Chodzi o tę sukienkę: http://alejka.pl/plisowana-sukienka-zloty-bez-zdobiona-cyrkoniami-nr-524-1.html ? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że zrobiłyście/zrobiliście z Lily taką małą, bezbronną, łajzowatą czarodziejkę która nie potrafi się sama ochronić! do tego ten jej płacz i zazdrość... Okropne! Poza tym zdaję mi się, że nie które momenty ściągnęłyście z innego bloga....

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy