Siedziałam
na parapecie w swoim pokoju i patrzyłam przez okno, na pokryty śniegiem ogród.
Była piękna pogoda, jak na grudzień. Słońce świeciło dosyć mocno, powodując, że
śnieg mienił się niesamowicie.
- Lily? – do mojego pokoju weszła
Spencer.
Nie odwróciłam się w jej stronę.
Potterowie wyjechali poprzedniego wieczoru. Od tamtego czasu, unikałam jej, jak
tylko potrafiłam. Nie chciałam z nią rozmawiać. Bałam się tej rozmowy. Nie za
bardzo wiedziałam, jak mam się zachować. Przesadziłam, wywalając ich wtedy z
pokoju. Sądziłam, że Spencer wiedziała, jakie uczucia mi przy tym towarzyszyły.
Zastanawiałam się jednak, czy teraz i ona nie ma podobnych…
Nie potrafiłabym znieść myśli,
że moja najlepsza i najukochańsza kuzynka, jest z miłością mojego życia. Tak…
Co do mojego uczucia, nie było już wątpliwości. Były za to zupełnie inne
sprawy, które wszystko komplikowały. A mianowicie, sam James. Nie potrafiłam go
rozgryźć. Raz zachowywał się normalnie, a za chwile znów był najzwyklejszym
Potterem… Nawet tutaj, wiedząc, że jesteśmy pod pewną presją… Nie potrafił
zachowywać się poważnie.
Zamknęłam oczy. Nadal czułam zapach jego perfum, dotyk jego rąk, smak tych pocałunków… Tak, tamtej nocy, coś się zmieniło. Wiele zrozumiałam, ale jeszcze więcej pytań się pojawiło. Czułam, że to coś, co jest między nami… Jest naprawdę wyjątkowe. Byłam gotowa mu zaufać. Zatracić się w jego pocałunkach, spojrzeniu… Ale co ze Spencer?
Westchnęłam. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Spojrzałam na kuzynkę. Stała w drzwiach, oparta o framugę. W prawej dłoni trzymała mała kopertę. Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Smutne, zamyślone oczy… Przygryziona warga. A może to wcale nie musi być trudne?
- Siadaj - uśmiechnęłam się niepewnie.
Jej twarz pojaśniała.
- Nie gniewaj się na mnie - poprosiła i przytuliła się mocno.
- Spencer… Co jest między tobą, a Jamesem? – zapytałam wpatrując się w szczotkę do włosów, trzymaną w rękach.
- Nic! Przysięgam! Uwielbiam tego gościa! – krzyknęła, spojrzałam na nią z ukosa. – Znaczy! Nie w takim sensie! Dogadujemy się po prostu. Idealnie nadaje się na przyjaciela. Ale nic więcej! Może, gdybyś nie była moją kuzynką, to bym się koło niego zakręciła, ale która by tego nie zrobiła?! Lily… Ja mu tylko pomagałam… - dokończyła cicho.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Cała Spencer.
Zamknęłam oczy. Nadal czułam zapach jego perfum, dotyk jego rąk, smak tych pocałunków… Tak, tamtej nocy, coś się zmieniło. Wiele zrozumiałam, ale jeszcze więcej pytań się pojawiło. Czułam, że to coś, co jest między nami… Jest naprawdę wyjątkowe. Byłam gotowa mu zaufać. Zatracić się w jego pocałunkach, spojrzeniu… Ale co ze Spencer?
Westchnęłam. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Spojrzałam na kuzynkę. Stała w drzwiach, oparta o framugę. W prawej dłoni trzymała mała kopertę. Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Smutne, zamyślone oczy… Przygryziona warga. A może to wcale nie musi być trudne?
- Siadaj - uśmiechnęłam się niepewnie.
Jej twarz pojaśniała.
- Nie gniewaj się na mnie - poprosiła i przytuliła się mocno.
- Spencer… Co jest między tobą, a Jamesem? – zapytałam wpatrując się w szczotkę do włosów, trzymaną w rękach.
- Nic! Przysięgam! Uwielbiam tego gościa! – krzyknęła, spojrzałam na nią z ukosa. – Znaczy! Nie w takim sensie! Dogadujemy się po prostu. Idealnie nadaje się na przyjaciela. Ale nic więcej! Może, gdybyś nie była moją kuzynką, to bym się koło niego zakręciła, ale która by tego nie zrobiła?! Lily… Ja mu tylko pomagałam… - dokończyła cicho.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Cała Spencer.
- W czym mu pomagałaś?
- Chce zorganizować sylwestra –
uśmiechnęła się i podała mi kartkę. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
- I to jest ta podejrzana sprawa,
o której nie mogłam wiedzieć?
- T-tak… - zająknęła się.
- Spencer! – zganiłam ją. –
Dlaczego nie mówisz mi całej prawdy?
- Bo nie mogę Lily… Ale jeżeli
tylko się zgodzisz do niego pojechać, wszystko się wyjaśni… - spojrzała na mnie
lekko podenerwowana. Chyba spodziewała się kolejnego napadu z mojej strony.
- Skąd wiesz, że mnie do siebie
zaprosił? – zapytałam zaskoczona.
- Bo właśnie trzymasz zaproszenie
– wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Och! – zająknęłam się i
otworzyłam kopertę.
Zaproszenie było przepiękne. Na
żółtym, marmurowym tle narysowane były odręcznie dwa kieliszki od szampana,
przewiązane wstążeczką oraz ogromna butelka bąbelkowego trunku. Pięknymi
literami, wykaligrafowany był napis „Zaproszenie”.
- Piękne - szepnęłam z podziwem.
- I właśnie po to, byłam
potrzebna ja! – roześmiała się.
- Ty to rysowałaś?! – zapytałam
półgłosem.
- No, a co ty myślałaś!
- Dziewczyno! Ty się na tej
twojej psychologii będziesz marnowała… - szepnęłam.
- A kto ci powiedział, że idę na
psychologię?! – roześmiała się jeszcze głośniej.
- Ale przecież…
- Tak, takie plany miałam, jako
ośmioletnia dziewczynka! Och, Lily!
Nie odpowiedziałam. Burknęłam
coś pod nosem, ale chyba nie zrozumiała. Otworzyłam zaproszenie, treść wypisana
była dokładnie tymi samymi literkami. Zaczęłam czytać.
James Potter,
James Potter,
Ma
zaszczyt zaprosić
Lili Evans
Na najlepszą zabawę
sylwestrową, na jakiej, kiedykolwiek była!W ofercie przewidziany jest taniec, z gwiazdą wieczoru, ogromna ilość jedzenia oraz alkoholu, a także… Niespodzianka!
Gospodarz domu, będzie Pani oczekiwał od godziny 1200, dnia poprzedniego, tj. 30 grudnia.
Uroczyste otwarcie wyżej wymienionej imprezy, rozpocznie się o godzinie 1830, dnia 31 stycznia.
P.S. Gospodarz nie przyjmuje, jakiejkolwiek odmowy, wobec tego potwierdzenie przybycia, jest zbędne.
Z
poważaniem,
Organizator.
Gdy skończyłam czytać, ogromny
uśmiech zagościł na mojej twarzy.
- Pojedziesz? – zapytała
rozentuzjazmowana.
- Ja… - spojrzałam na nią szeroko
otwartymi oczami. – Nie wiem… Mama na pewno szykuje jakąś wielką fetę… Wiesz…
Rodzina, znajomi…
- Lily! Jesteś młoda! Nie wydaje
ci się, że przesadzasz?! – popatrzyła na mnie zaskoczona. – Sama, gdybym tylko
mogła, wyrwałabym się z domu! Taki Sylwester!
- To jedź ze mną! – chwyciłam ją
rozentuzjazmowana za ręce.
- Zapomnij. – powiedziała z
rezygnacją. – Mama świruje, jak idę do koleżanki za rogiem. W życiu mnie nie
puści na imprezę do pełnoletniego czarodzieja! – roześmiała się. – Ale ty jedź!
- Spencer… - zaczęłam.
- Lily! Nie masz pojęcia, jak
bardzo się starał… Nie robi tego przecież dla siebie! – burknęła.
- No to chyba go jeszcze nie
znasz! Oni uwielbiają imprezować!
- Wiesz, co miałam na myśli. Obie dobrze wiemy, że nie jest ci obojętny. Pamiętaj, że zawsze lepiej jest zrobić i żałować, niż po latach żałować… Że się nie zrobiło! – powiedziała filozoficznie i wyszła zostawiając mnie samą, z natłokiem myśli.
Wahałam się jeszcze tylko sekundę. Myśl, że znów będę mogła go zobaczyć, sprawiła, że nie mogłam się już doczekać. Przeraził mnie tylko jeden fakt… Nie miałam się w co ubrać!
- Wiesz, co miałam na myśli. Obie dobrze wiemy, że nie jest ci obojętny. Pamiętaj, że zawsze lepiej jest zrobić i żałować, niż po latach żałować… Że się nie zrobiło! – powiedziała filozoficznie i wyszła zostawiając mnie samą, z natłokiem myśli.
Wahałam się jeszcze tylko sekundę. Myśl, że znów będę mogła go zobaczyć, sprawiła, że nie mogłam się już doczekać. Przeraził mnie tylko jeden fakt… Nie miałam się w co ubrać!
Stałam przed szafą już od
przeszło trzech godzin i jak do tej pory, nie znalazłam nic, co warte by było uwagi.
W pierwszej chwili, chciałam chwycić za pióro i napisać do Mary. Dopiero
później przypomniałam sobie, że przecież nie rozmawiałam z przyjaciółmi, od
bardzo dawna.
Pokątna! Olśniło mnie nagle. Mało myśląc, chwyciłam
jakąś bluzę, przeczesałam włosy i zbiegłam po schodach na dół.
***
Szłam pokrytą śniegiem drogą.
Witryny sklepowe, latarnie uliczne, dosłownie wszystko! Miało jeszcze na sobie
ślady świąt. Ludzi było pełno! Dosłownie wysypali się na ulice. Każdy się
gdzieś spieszył, przepychał. Nie zauważał, że jest piękny dzień, że świeci
słońce, że śnieg tak przyjemnie się mieni, a mróz tak słodko szczypie w nos.
Uśmiechnęłam się pod nosem. W
końcu dotarłam na miejsce. Dziurawy Kocioł. Przeczytałam po raz setny nazwę
tego magicznego pubu. W doskonałym humorze, pchnęłam drzwi i weszłam do środka.
Na moment otulił mnie powiew ciepłego powietrza. Nikt nie zwrócił na mnie
uwagi, kiedy podeszłam do tylnego wyjścia.
Pamiętam, jak pierwszy raz tutaj
byłam. Towarzyszyło mi wtedy wspaniałe uczucie ekscytacji, ale także i lęku
przed nieznanym. Teraz było podobnie. Drżącą ręką wyjęłam różdżkę i zaczęłam
odliczać cegły. Chwilę później, moim oczom ukazała się wspaniała, długa ulica.
Nad wszystkimi, pięknie przyozdobionymi i tak kolorowymi w tym okresie, budynkami
wznosił się, zapierający dech w piersiach Bank Gringotta.
Poprawiłam torebkę na ramieniu i
ruszyłam przed siebie. Nie miałam zielonego pojęcia, czego szukam. Wiedziałam,
że muszę wyglądać fantastycznie, ale nie miałam koncepcji. Liczyłam na to, że
po prostu w pewnym momencie ujrzę sukienkę, która będzie miała „to coś”.
Minęłam aptekę i już z daleka
zauważyłam grupkę podekscytowanych uczniów. Na jednej z wystaw, właśnie
umieszczono najnowszy model miotły.
„Nimbus 1001 – miotła, która zmieni Twoje życie! Wyprodukowana prze pionierską firmę, Miotły wyścigowe Nimbus! Osiąga prędkość nawet 106 km/h! Nie czekaj! Twoje życie, może być lepsze, już dziś!”.
„Nimbus 1001 – miotła, która zmieni Twoje życie! Wyprodukowana prze pionierską firmę, Miotły wyścigowe Nimbus! Osiąga prędkość nawet 106 km/h! Nie czekaj! Twoje życie, może być lepsze, już dziś!”.
Tak przynajmniej głosiła reklama
w Proroku Codziennym. Pokręciłam z dezaprobatą głową i poszłam dalej. Jak
zawsze, z ochotą weszłam do księgarni. Uwielbiałam czytać! Panował tu przyjemny
półmrok. Wszędzie unosił się zapach papieru i nowości. Przechadzałam się między
regałami. W dziale nowości, znalazłam jakieś romansidło. Wzruszyłam ramionami i
nie widząc nic ciekawszego, zakupiłam ją.
Moim następnym celem był sklep
Madame Malkin. Niepewnie otworzyłam drzwi. Odurzył mnie zapach lawendowego
kadzidełka. W środku, były tylko dwie osoby. Jedna stała na podeście i była
mierzona, a druga coś notowała.
- Dzień dobry. – uśmiechnęłam się
niewyraźnie.
- Witam serduszko, rozejrzyj się!
Jak wezmę miarę, to się tobą zajmę – powiedziała serdecznie.
Kiwnęłam głową i zaczęłam
rozglądać się po sklepie. Gdzieś w głębi, dostrzegłam przepiękną sukienkę
ślubną. Bił od niej niesamowity blask. Westchnęłam. Na to, przyjdzie jeszcze
czas. Teraz muszę znaleźć taką, która oczaruje gości na „balu sylwestrowym”.
Odwróciłam
się, i aż zaniemówiłam z wrażenia. Przede mną wisiała przepiękna, plisowana sukienka, w kolorze złotego
beżu.
- Doskonały
wybór – przy mnie znikąd pojawiła się właścicielka.
- Och! - zająknęłam się.
- Złoty,
to zdecydowanie twój kolor. W dodatku plisowany dół jest teraz
bardzo modny! Przymarszczana góra, optycznie powiększa piersi. A odcięcie taśmą
z cyrkonii, pozwala ukryć większy brzuszek – tu spojrzała na mnie krytycznie. –
No tak… Tobie to akurat potrzebne nie jest. Natomiast z tyłu jest szarfa
wiązana na kokardę. W tym wypadku, pozwoli ci ona podkreślić idealną talię.
Asymetria sukienki decyduje o
jej oryginalności i niepowtarzalności, więc zakładając ją, nie musisz się
obawiać, że na tym samym balu pojawi się kobieta ubrana identycznie. – uśmiechnęła się do mnie.
Nie
wiedziałam, co mam powiedzieć. Jak zaczarowana dotknęłam materiału. Był cudny w
dotyku.
- Czy mogę?
- Oczywiście,
że możesz! – roześmiała się i krótko machnęła różdżką, przede mną pojawiło się
wielkie lustro, w ozdobnej ramie. Drugie machnięcie, a już stałam ubrana w
sukienkę.
- Ojej… -
westchnęłam.
- Mówiłam, że
będziesz wyglądać niesamowicie. Sylwester, jak mniemam? – bardziej stwierdziła
niż zapytała. Kiwnęłam głową. – Świetnie! – ucieszyła się i ruszyła w głąb
sklepu.
Fakt.
Sukienka idealnie na mnie leżała. Podkreślała to, co powinna i wspaniale kryła
niedoskonałości. Nawet moje rude włosy, wyglądały przy niej niesamowicie.
Ciekawa byłam jej ceny. W duchu, dziękowałam rodzicom za pieniądze, które
podarowali mi na święta.
- Do tej
sukienki mam jeszcze idealnie zgrywające się buty, a także biżuterię. Torebka
pewnie też jakaś się znajdzie – Madame Malkin wróciła z tobołkiem w rękach. –
Mam nadzieję, że lubisz buty na wysokim obcasie. – spojrzała na mnie uważnie.
- Ja… -
zaczęłam, ale mi przerwała.
- Świetnie! –
kolejne machnięcie różdżki.
Myślałam, że
się przewrócę! Obcasy wcale nie były tylko wysokie. One były niesamowicie
wysokie! Również w kolorze beżu. Palce miały odkryte i w taki cudowny sposób
się mieniły. Zupełnie, jak tamta sukienka ślubna!
- Był jeszcze
malutki diadem… - rozmarzyła się kobieta. – Ale niestety kupił go, jakiś
młodzieniec.
Dała
mi jeszcze dokładnie dwie minuty.
- To
jak? Pakujemy? – uśmiechnęła się.
- Tak!
– powiedziałam i wyjęłam sakiewkę z pieniędzmi.
- To
będzie dwanaście galeonów i trzydzieści pięć sykli. – uśmiechnęła się i
machnęła różdżką.
Znów
się zachwiałam, kiedy zakupione rzeczy wylądowały w torbie, a ja ponownie
stanęłam w grubym płaszczu i kozakach. Odliczyłam pieniądze, wzięłam pakunki i
lżejsza o sporą ilość pieniędzy, ale za to w doskonałym humorze, opuściłam
sklep.
Zakupy
troszkę mi ciążyły. Wyjęłam różdżkę i rzuciłam na nie zaklęcie pomniejszające,
a następnie wrzuciłam do torebki. O wiele lepiej. Pomyślałam zadowolona i
chciałam ruszyć w kierunku Dziurawego Kotła. Coś jednak przykuło moją uwagę.
W
Lodziarni
Floriana Fortescue, która mieściła się dokładnie naprzeciwko Madame Malkin,
dostrzegłam dwie znajome postacie. Jedną z nich, była brązowowłosa dziewczyna,
a drugą… Czarnowłosy chłopak. Stałam, jak zaczarowana i wpatrywałam się w nich.
Nie mogłam się ruszyć. Siedzieli pochyleni. Chłopak coś jej zawzięcie tłumaczył.
Ona roześmiała się. W pewnym momencie, chwycił ją za ręce i z czułością
spojrzał w jej oczy. Oniemiałam.
Z jakiej racji Potter i Dorcas
siedzą na Pokątnej i się do siebie zalecają?! Przecież ona jest z jego
najlepszym przyjacielem! A może nie? Może się rozeszli? Przecież od naszej
ostatniej rozmowy, wiele mogło się zmienić… Ale to było niemożliwe, żeby oni
się spotykali! W tym momencie, James podniósł się z miejsca i pocałował ją w
policzek.
Nie wiedząc, co robię pognałam
przed siebie. Nie potrafiłam się skupić. Miałam tysiące myśli. Ktoś na mnie
wpadał, ktoś inny popychał. Nie przejmowałam się. Po moich policzkach płynęły
słone łzy. Brakowało mi tchu. Oparłam się o jakąś ścianę i zaczęłam szlochać.
Kucnęłam.
- No, no, no… - usłyszałam
szyderczy głos.
Podniosłam przerażona głowę.
Przede mną stał Malfoy z Narcyzą. Za nimi czaili się inni Ślizgoni.
- Co robisz, na Śmiertelnym
Nokturnie, Evans? – zapytał i wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. – Chcesz
przejść na ciemną stronę?
- Ja… - podniosłam się i
zacisnęłam nerwowo palce na różdżce.
- Naprawdę myślisz, że masz
szansę? – zarechotał.
Nie miałam. I to żadnych.
Myślałam gorączkowo, co teraz. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w pułapce. Z
lewej strony, nadciągali kolejni ludzie. Nie wyglądali na takich, co mogliby mi
pomóc. Natomiast po prawo, gdzie widać było ruchliwą ulicę Pokątną, była zbyt
długa droga. Nie miałam szans tam dobiec i przeżyć. Oddychałam głęboko. Przede
mną i za mną, była ściana…
- Pobawmy się! – przez tłum
przeciskała się Bellatriks.
Przeraziłam się. Potrafiła być
naprawdę okrutna. Chodziły plotki, że jest naprawdę piekielnie dobra, w
rzucaniu Zaklęć Niewybaczalnych.
Patrzyła na mnie szeroko
otwartymi oczami. Na jej twarzy gościł uśmiech szaleńca. Przywarłam do ściany.
Wyciągnęła różdżkę w moją stronę. Nawet nie mrugnęła. Oddychałam głęboko, żeby
opanować emocje. Nie mogłam panikować. Musiałam się skoncentrować i coś
wymyślić.
Podchodziła do mnie powoli. Jej
ręka delikatnie drżała. Nie wiedziałam, czy dlatego, że się tak bardzo cieszyła
na możliwość torturowania, czy dlatego, że miała na sobie tylko cienki płaszcz,
a zrobiło się przeraźliwie zimno.
- Błagam… - szepnęłam, ale
wybuchnęła szyderczym śmiechem. To sprawiło, że przeraziłam się jeszcze
bardziej.
To koniec. Tłukło mi się w głowie.
Dlaczego nie patrzyłam na drogę?! Jak to się stało, że trafiłam właśnie tutaj?
Prosto w ręce Śmierciożerców. Opadłam z bezsilności na ulicę. Ukryłam twarz w
dłoniach. Byłam bliska płaczu.
- Biedna i taka bezbronna! -
ironizowała Bella i ponownie skierowała różdżkę w moją stronę. – Ostatnie
życzenie? – znów się roześmiała, a wraz z nią jej towarzysze.
Spojrzałam na nią błagalnie. Po
raz ostatni wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu, a później zaczęła je otwierać.
Nie miałam szans na ucieczkę, nie miałam szans w pojedynku, a wołanie o pomoc
wywołałoby jedynie śmiech. Zacisnęłam powieki i ukryłam twarz w ramionach.
Chociaż jeszcze nie wypowiedziała zaklęcia, czułam zbliżający się ból.
Nasłuchiwałam, jakichkolwiek oznak…
Nagle poczułam, delikatny powiew. Najpierw jeden, później drugi, i trzeci… Pomimo zaciśniętych powiek, widziałam bardzo jasne, czerwone światło. Uniosłam zaskoczona głowę. Kilkoro Ślizgonów, opadło bezwładnie na ziemię. Lucjusz z Narcyzą, nerwowo rozglądali się dookoła. Bella wodziła wzrokiem na boki. Wszyscy mieli różdżki w gotowości, nie wiedzieli jednak, gdzie celować. W tym czasie, ktoś narzucił na mnie, jakiś płaszcz. Chciałam krzyknąć. Byłam przerażona. Nim jednak z mych ust, wydobył się jakikolwiek dźwięk, poczułam jak ręka mojego „wybawcy” szczelnie je zakrywa.
- Gdzie ona jest?! – usłyszałam przeraźliwy krzyk Belli.
Oddychałam głęboko. Wiedziałam, że mnie nie widzi, chociaż jej oczy świdrowały miejsce, w którym stałam. Nagle uśmiechnęła się z satysfakcją i z wyciągniętą ręką, szła przed siebie. Prosto na nas.
Jęknęłam przerażona.
- Cholera – usłyszałam tuż za sobą.
Poczułam, jak jego serce przyspiesza bieg. Nie mógł rzucić zaklęcia. W przeciwnym razie, wiedzieliby, gdzie dokładnie się znajdujemy. Była coraz bliżej, jej czarne oczy, patrzyły prosto w moje. Z tą tylko różnicą, że moje były przerażone, a ona triumfowała.
- Zrób coś! – pisnęłam niewyraźnie.
Podejrzewam, że niewiele myśląc, wziął mnie na ręce. Nie zważał już na to, czy wystają mu stopy, czy jesteśmy zakryci. Zaczął biec, prosto na ulicę główną.
- Tam są! – usłyszałam głos Malfoy’a.
Wypowiadane przez nich zaklęcia, demolowały dokładnie wszystko dookoła nas. Jakimś cudem, żadne nie trafiło w nas. Wtuliłam się mocno w tors wybawcy. Łzy przerażenia, moczyły jego ubranie.
W końcu dotarliśmy na Pokątną. Stanął i rozejrzał się nerwowo dookoła. Przeciwnik się nie poddawał. Nie przejmowali się tym, gdzie nas dopadną. Nie robiło im różnicy, czy będzie to ulica Śmiertelnego Nokturnu, czy niebezpiecznie zatłoczona Pokątna.
Dostrzegł jakąś dziurę między domami. Postawił mnie na ziemi i chwycił mocno za rękę. Nie wypowiedziałam słowa, tylko dałam się poprowadzić. Ścieżka była dosyć wąska. Po obu jej stronach, stały kubły na śmieci. Gdzieś z tyłu, majaczyła wysoka góra kartonów. Spojrzał na mnie uważnie i wskazał palcem. Nie widziałam, o co mu chodziło, ale zgodziłam się za nim pójść. Wszystko było lepsze, niż stanie na środku i czekanie na cud.
Kucnęliśmy za jednym z większych kartonów. Pomiędzy kartonem, a jedną ze ścian, była mała przestrzeń. Oparł się plecami o chłodny mur, tak aby móc obserwować to, co dzieje się na ulicy. Objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego mocno. Serce biło mi, jak szalone. Po głowie tłukła się jedna myśl. Skąd wiedziała? Trzęsłam się z zimna. Siedzieliśmy przecież na śniegu! Rozpiął swój płaszcz i otulił mnie nim. Przylgnęłam do niego, jeszcze bardziej.
- Ci… - szepnął, z troską gładził mnie po głowie.
Widziałam, jak banda Śmierciożerców, podzielona na małe grupki przemierza Pokątną. Pod płaszczami, mieli ukryte różdżki. Przeczesywali każdy, nawet najmniejszy kąt. Dziękowałam Bogu za to, że tak dużo ludzi tam chodzi oraz za to, że tutaj jest tak ciemno. Nie widać było dzięki temu, pozostawionych przez nas śladów.
Nie wiem, jak długo tam siedzieliśmy. Wiem tylko, że przemarzłam już zupełnie. Czułam, jak czerwone i zimne są moje policzki i nos. Rąk i nóg już praktycznie nie wyczuwałam. Z ust wydobywała mi się para. Spojrzałam na Jamesa. Też nie wyglądał najlepiej. Biło od niego jednak, jakieś przyjemne i nieopisane ciepło. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Byłam też pełna podziwu, dla jego postawy. Był taki spokojny i opanowany, podczas, gdy we mnie szalała burza!
- Chodź… - szepnął i pomógł mi wstać. – Musimy uważać. Nadal nas szukają. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo im na tym zależy. Udamy się do Dziurawego Kotła, a stamtąd teleportujemy się do twojego domu. Tam będziesz bezpieczna.
- A co z tobą? – zapytałam przerażona. Zaśmiał się cicho.
- Przecież nie wiedzą, że tu jestem prawda? Nie bój się, nic mi nie będzie. Tylko musisz jakoś kamuflować nasz ślady…
Kiwnęłam głową i drżącą ręką chwyciłam różdżkę. Ostrożnie, uważając, żeby nie narobić hałasu ruszyliśmy w stronę głównej ulicy. Starałam się opanować drżenie. Nagle James się zatrzymał. Podążyłam za jego wzrokiem. Dwóch nieznanych mi Śmierciożerców, patrzyło w naszą stronę. Wiedziałam, że nie mogą nas zobaczyć, jednak nerwowo ścisnęłam dłoń Pottera. W pewnym momencie, jeden szepnął coś do drugiego i zrezygnowani, poszli dalej. Odetchnęłam, a wtedy…
- Apsik! – wyrwało się z moich ust.
Potter odwrócił się w moją stronę przerażony. Moje oczy rozszerzyły się ze strachu. Obaj panowie, cofnęli się zafascynowani. Zarechotali i ruszyli w naszym kierunku.
James pociągnął mnie za rękę w kąt. Zaklęciem usunęłam nasze ślady. Kucnęliśmy i szczelnie zakryliśmy się Peleryną.
- Gdzie jesteś Potter? Wiemy, że chowasz się pod tą swoją szmatką – stwierdził jeden z nich, a oboje zarechotali.
Patrzyłam przerażona, jak są coraz bliżej kartonów. Pewnie uważali, że nadal się za nimi chowamy. Czekałam w napięciu, aż nas miną. Liczyłam na to, że właśnie wtedy, James ponownie weźmie mnie na ręce i pobiegnie w kierunku wyjścia.
- Apsik! – znów mi się wyrwało.
Nie było w sumie w tym nic dziwnego. Byłam cała morka i przemarznięta! Oboje się odwrócili i uważnie obserwowali przestrzeń za nimi. Cholera! A jeszcze trzy kroki i moglibyśmy uciekać!
- Accio peleryna! – szepnął jeden z nich.
Usłyszałam, jak James ze świstem wciąga powietrze i podrywa się gwałtownie. Niewiele myśląc złapałam za oba jej końce. Potter zrobił dokładnie to samo. Niestety.
- Tam są! – usłyszałam.
Nagle poczułam, delikatny powiew. Najpierw jeden, później drugi, i trzeci… Pomimo zaciśniętych powiek, widziałam bardzo jasne, czerwone światło. Uniosłam zaskoczona głowę. Kilkoro Ślizgonów, opadło bezwładnie na ziemię. Lucjusz z Narcyzą, nerwowo rozglądali się dookoła. Bella wodziła wzrokiem na boki. Wszyscy mieli różdżki w gotowości, nie wiedzieli jednak, gdzie celować. W tym czasie, ktoś narzucił na mnie, jakiś płaszcz. Chciałam krzyknąć. Byłam przerażona. Nim jednak z mych ust, wydobył się jakikolwiek dźwięk, poczułam jak ręka mojego „wybawcy” szczelnie je zakrywa.
- Gdzie ona jest?! – usłyszałam przeraźliwy krzyk Belli.
Oddychałam głęboko. Wiedziałam, że mnie nie widzi, chociaż jej oczy świdrowały miejsce, w którym stałam. Nagle uśmiechnęła się z satysfakcją i z wyciągniętą ręką, szła przed siebie. Prosto na nas.
Jęknęłam przerażona.
- Cholera – usłyszałam tuż za sobą.
Poczułam, jak jego serce przyspiesza bieg. Nie mógł rzucić zaklęcia. W przeciwnym razie, wiedzieliby, gdzie dokładnie się znajdujemy. Była coraz bliżej, jej czarne oczy, patrzyły prosto w moje. Z tą tylko różnicą, że moje były przerażone, a ona triumfowała.
- Zrób coś! – pisnęłam niewyraźnie.
Podejrzewam, że niewiele myśląc, wziął mnie na ręce. Nie zważał już na to, czy wystają mu stopy, czy jesteśmy zakryci. Zaczął biec, prosto na ulicę główną.
- Tam są! – usłyszałam głos Malfoy’a.
Wypowiadane przez nich zaklęcia, demolowały dokładnie wszystko dookoła nas. Jakimś cudem, żadne nie trafiło w nas. Wtuliłam się mocno w tors wybawcy. Łzy przerażenia, moczyły jego ubranie.
W końcu dotarliśmy na Pokątną. Stanął i rozejrzał się nerwowo dookoła. Przeciwnik się nie poddawał. Nie przejmowali się tym, gdzie nas dopadną. Nie robiło im różnicy, czy będzie to ulica Śmiertelnego Nokturnu, czy niebezpiecznie zatłoczona Pokątna.
Dostrzegł jakąś dziurę między domami. Postawił mnie na ziemi i chwycił mocno za rękę. Nie wypowiedziałam słowa, tylko dałam się poprowadzić. Ścieżka była dosyć wąska. Po obu jej stronach, stały kubły na śmieci. Gdzieś z tyłu, majaczyła wysoka góra kartonów. Spojrzał na mnie uważnie i wskazał palcem. Nie widziałam, o co mu chodziło, ale zgodziłam się za nim pójść. Wszystko było lepsze, niż stanie na środku i czekanie na cud.
Kucnęliśmy za jednym z większych kartonów. Pomiędzy kartonem, a jedną ze ścian, była mała przestrzeń. Oparł się plecami o chłodny mur, tak aby móc obserwować to, co dzieje się na ulicy. Objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego mocno. Serce biło mi, jak szalone. Po głowie tłukła się jedna myśl. Skąd wiedziała? Trzęsłam się z zimna. Siedzieliśmy przecież na śniegu! Rozpiął swój płaszcz i otulił mnie nim. Przylgnęłam do niego, jeszcze bardziej.
- Ci… - szepnął, z troską gładził mnie po głowie.
Widziałam, jak banda Śmierciożerców, podzielona na małe grupki przemierza Pokątną. Pod płaszczami, mieli ukryte różdżki. Przeczesywali każdy, nawet najmniejszy kąt. Dziękowałam Bogu za to, że tak dużo ludzi tam chodzi oraz za to, że tutaj jest tak ciemno. Nie widać było dzięki temu, pozostawionych przez nas śladów.
Nie wiem, jak długo tam siedzieliśmy. Wiem tylko, że przemarzłam już zupełnie. Czułam, jak czerwone i zimne są moje policzki i nos. Rąk i nóg już praktycznie nie wyczuwałam. Z ust wydobywała mi się para. Spojrzałam na Jamesa. Też nie wyglądał najlepiej. Biło od niego jednak, jakieś przyjemne i nieopisane ciepło. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Byłam też pełna podziwu, dla jego postawy. Był taki spokojny i opanowany, podczas, gdy we mnie szalała burza!
- Chodź… - szepnął i pomógł mi wstać. – Musimy uważać. Nadal nas szukają. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo im na tym zależy. Udamy się do Dziurawego Kotła, a stamtąd teleportujemy się do twojego domu. Tam będziesz bezpieczna.
- A co z tobą? – zapytałam przerażona. Zaśmiał się cicho.
- Przecież nie wiedzą, że tu jestem prawda? Nie bój się, nic mi nie będzie. Tylko musisz jakoś kamuflować nasz ślady…
Kiwnęłam głową i drżącą ręką chwyciłam różdżkę. Ostrożnie, uważając, żeby nie narobić hałasu ruszyliśmy w stronę głównej ulicy. Starałam się opanować drżenie. Nagle James się zatrzymał. Podążyłam za jego wzrokiem. Dwóch nieznanych mi Śmierciożerców, patrzyło w naszą stronę. Wiedziałam, że nie mogą nas zobaczyć, jednak nerwowo ścisnęłam dłoń Pottera. W pewnym momencie, jeden szepnął coś do drugiego i zrezygnowani, poszli dalej. Odetchnęłam, a wtedy…
- Apsik! – wyrwało się z moich ust.
Potter odwrócił się w moją stronę przerażony. Moje oczy rozszerzyły się ze strachu. Obaj panowie, cofnęli się zafascynowani. Zarechotali i ruszyli w naszym kierunku.
James pociągnął mnie za rękę w kąt. Zaklęciem usunęłam nasze ślady. Kucnęliśmy i szczelnie zakryliśmy się Peleryną.
- Gdzie jesteś Potter? Wiemy, że chowasz się pod tą swoją szmatką – stwierdził jeden z nich, a oboje zarechotali.
Patrzyłam przerażona, jak są coraz bliżej kartonów. Pewnie uważali, że nadal się za nimi chowamy. Czekałam w napięciu, aż nas miną. Liczyłam na to, że właśnie wtedy, James ponownie weźmie mnie na ręce i pobiegnie w kierunku wyjścia.
- Apsik! – znów mi się wyrwało.
Nie było w sumie w tym nic dziwnego. Byłam cała morka i przemarznięta! Oboje się odwrócili i uważnie obserwowali przestrzeń za nimi. Cholera! A jeszcze trzy kroki i moglibyśmy uciekać!
- Accio peleryna! – szepnął jeden z nich.
Usłyszałam, jak James ze świstem wciąga powietrze i podrywa się gwałtownie. Niewiele myśląc złapałam za oba jej końce. Potter zrobił dokładnie to samo. Niestety.
- Tam są! – usłyszałam.
- Zrób coś! – krzyknęłam, przestałam się przejmować tym, że nas
usłyszą.
- Skończyły mi się pomysły! – warknął, rozglądając się dookoła.
- Cholera! – pisnęłam.
Chwyciłam go za rękę. Jeden ze Śmierciożerców, wyciągnął rękę. Ścisnęłam mocniej dłoń Jamesa i obróciłam się w miejscu.
Świat zawirował. Zatkało mi uszy, nie mogłam złapać oddechu. Wspaniała myśl ogarnęła moją głowę. Udało się… Pomyślałam, gdy znów poczułam wspaniały, cudowny grunt pod nogami.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam mój ukochany plac zabaw. Na drżących nogach podeszłam do najbliższej ławki i nie zważając na to, że cała jest w śniegu, opadłam na nią. James leżał bezwładnie na śniegu.
- Było tak blisko! - szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
Potter zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Podniósł się ze i podszedł do mnie. Widząc moją minę, trochę się opanował.
- Skąd wiedziałaś? – zapytał, patrząc na mnie z uwielbieniem.
- Co wiedziałam?
- Że można się teleportować!
- Nie wiedziałam… To był jakiś chory impuls! Nie miałam już pomysłów, co robić, więc po prostu nas aportowałam tutaj! – warknęłam.
Znów zaczął się śmiać.
- To nie jest śmieszne! – oburzyłam się.
- Owszem, jest!
- Nie, wcale nie! No i czego rżysz?! – krzyknęłam wściekła.
- Bo na Pelerynę Niewidkę nie działa zaklęcie przywołujące! – powiedział i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Słucham?! – krzyknęłam zaskoczona. – Ty idioto! Mogliśmy zginąć! Dlaczego się tak przestraszyłeś?!
- Ty też się przestraszyłaś! – próbował się wybronić.
- Ale to jest twoje cudo!
- No, ale na dobre nam to wyszło, nie? – uśmiechnął się i wstał. – Gdyby nie ta mała gafa, pewnie nadal siedzielibyśmy w tym cholernym zaułku.
- Tak… Pewnie tak… - przyznałam mu rację.
Tętno wróciło mi do normy. Oddychałam już bez większych problemów. Czułam się tak, jakby sytuacja sprzed kilku minut, była tylko jakimś przeraźliwie dziwnym snem. Jakbym w tym nie uczestniczyła, tylko stała z boku.
- Chodź, odprowadzę cię do domu – uśmiechnął się z błyskiem w oku i wyciągnął dłoń. Z lekkim wahaniem ją chwyciłam.
- Wejdziesz na chwilkę? – zapytałam piętnaście minut później, kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami. Spojrzał w górę, udając, że się zastanawia. – Mam ten dobry syrop… Mogę zrobić naleśniki… - kusiłam. – Napijemy się ciepłej herbaty…
- Dzięki… - powiedział z łobuzerskim uśmiechem i objął mnie w tali. – Herbatę już dzisiaj piłem, wolałbym…
Nie słuchałam. Mój mózg zaczął przytaczać mi najróżniejsze sceny. W końcu odszukałam to, co chciałam. Spojrzałam na Jamesa oszołomiona.
- Lily? – usłyszałam jego zaniepokojony głos. – Wszystko w porządku.
- Tak - powiedziałam jak automat i chwyciłam mocniej ramiączko od torebki. – W jak najlepszym! – warknęłam i zaczęłam go nią okładać.
- Skończyły mi się pomysły! – warknął, rozglądając się dookoła.
- Cholera! – pisnęłam.
Chwyciłam go za rękę. Jeden ze Śmierciożerców, wyciągnął rękę. Ścisnęłam mocniej dłoń Jamesa i obróciłam się w miejscu.
Świat zawirował. Zatkało mi uszy, nie mogłam złapać oddechu. Wspaniała myśl ogarnęła moją głowę. Udało się… Pomyślałam, gdy znów poczułam wspaniały, cudowny grunt pod nogami.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam mój ukochany plac zabaw. Na drżących nogach podeszłam do najbliższej ławki i nie zważając na to, że cała jest w śniegu, opadłam na nią. James leżał bezwładnie na śniegu.
- Było tak blisko! - szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
Potter zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Podniósł się ze i podszedł do mnie. Widząc moją minę, trochę się opanował.
- Skąd wiedziałaś? – zapytał, patrząc na mnie z uwielbieniem.
- Co wiedziałam?
- Że można się teleportować!
- Nie wiedziałam… To był jakiś chory impuls! Nie miałam już pomysłów, co robić, więc po prostu nas aportowałam tutaj! – warknęłam.
Znów zaczął się śmiać.
- To nie jest śmieszne! – oburzyłam się.
- Owszem, jest!
- Nie, wcale nie! No i czego rżysz?! – krzyknęłam wściekła.
- Bo na Pelerynę Niewidkę nie działa zaklęcie przywołujące! – powiedział i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Słucham?! – krzyknęłam zaskoczona. – Ty idioto! Mogliśmy zginąć! Dlaczego się tak przestraszyłeś?!
- Ty też się przestraszyłaś! – próbował się wybronić.
- Ale to jest twoje cudo!
- No, ale na dobre nam to wyszło, nie? – uśmiechnął się i wstał. – Gdyby nie ta mała gafa, pewnie nadal siedzielibyśmy w tym cholernym zaułku.
- Tak… Pewnie tak… - przyznałam mu rację.
Tętno wróciło mi do normy. Oddychałam już bez większych problemów. Czułam się tak, jakby sytuacja sprzed kilku minut, była tylko jakimś przeraźliwie dziwnym snem. Jakbym w tym nie uczestniczyła, tylko stała z boku.
- Chodź, odprowadzę cię do domu – uśmiechnął się z błyskiem w oku i wyciągnął dłoń. Z lekkim wahaniem ją chwyciłam.
- Wejdziesz na chwilkę? – zapytałam piętnaście minut później, kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami. Spojrzał w górę, udając, że się zastanawia. – Mam ten dobry syrop… Mogę zrobić naleśniki… - kusiłam. – Napijemy się ciepłej herbaty…
- Dzięki… - powiedział z łobuzerskim uśmiechem i objął mnie w tali. – Herbatę już dzisiaj piłem, wolałbym…
Nie słuchałam. Mój mózg zaczął przytaczać mi najróżniejsze sceny. W końcu odszukałam to, co chciałam. Spojrzałam na Jamesa oszołomiona.
- Lily? – usłyszałam jego zaniepokojony głos. – Wszystko w porządku.
- Tak - powiedziałam jak automat i chwyciłam mocniej ramiączko od torebki. – W jak najlepszym! – warknęłam i zaczęłam go nią okładać.
***
Otwarta szafa, na podłodze do połowy spakowany kufer. Prześliczny, puchowy, różowy dywanik zasypany ubraniami. Kubek z ciepłym kakao i garść tabletek na przeziębienie. I dziewczyna, siedząca na łóżku w opłakanym stanie. Smutne spojrzenie utkwione, gdzieś w oddali za oknem. Tysiąc myśli, wątpliwości… Skąd one się u mnie biorą?
- Lily… Powinnaś je połknąć. – do pokoju wchodzi Spencer.
- Wiem.. – westchnęłam i nie odwracając głowy w jej stronę, unoszę rękę i jednym porządnym łykiem popijam garść tabletek.
- Mam nadzieje, że się nie rozchorujesz przed tą imprezą… - szepnęła zaniepokojona i nakryła mnie jeszcze jednym kocem.
- Nie idę… - szepnęłam cicho.
- Słucham? – zapytała z ironią.
- Co się znów narodziło w tej twojej rudej główce? – zapytała i usiadła na krześle.
- Nic, po prostu nie idę… - mruknęłam i opadłam bezwładnie na łóżko.
- Jak to nic? Przecież musisz mieć jakiś powód.
Owszem, miałam. Dorcas i Potter. Nie mogłam wywalić ich widoku, ze swojej głowy. I po co miałam tam jechać? Żeby patrzeć, jak się do siebie ślinią.
- Bleh… - skrzywiłam się i znów podniosłam z poduszek, patrząc na kuzynkę ze zdziwieniem. – Co robisz?
- Pakuję twoje rzeczy – wzruszyła ramionami i dorzuciła dwie bluzki.
- Mam jeszcze trzy dni, zanim wyjadę. Sama to zrobię – uśmiechnęłam się ponuro.
- Wyjeżdżasz jutro.
- Nie, Spencer…
- To powiedz mi, co się stało – zażądała.
- Nic… - burknęłam.
- Tchórzysz? – zapytała z wysoko uniesionymi brwiami.
- Ja? – prychnęłam. – Nigdy!
- No więc , o co chodzi? – westchnęła z rezygnacją.
- Nie mam ochoty patrzeć, jak się… ygh!
- Słucham?
- Widziałam go z Dorcas! – krzyknęłam w końcu.
- Co?! – Spencer roześmiała się głośno.
- To nie jest śmieszne! Siedział z nią w lodziarni! Uśmiechali się do siebie, jakoś dziwnie. Głaskał ją po ręce! I pocałował w policzek! – krzyczałam coraz bardziej zdesperowana, a Spencer śmiała się coraz głośniej. – To nie jest ŚMIESZNE!
- Lily! Czy ty zawsze szukasz problemu tam, gdzie go nie ma? – zapytała poważniejąc.
- A czy ty zawsze musisz do wszystkiego podchodzić tak… lekceważąco?
- Ja niczego nie lekceważę, a ty się czepiasz. – uśmiechnęła się.
- Nie czepiam się.
- A rozmawiałaś z nim, lub nią? – zapytała krzyżując ręce.
- Nie… - mruknęłam.
- No właśnie! A może ona, tak samo jak ja, mu w czymś pomagała?!
- To, to na pewno! – syknęłam. – Gdybyś ty widziała, jak on ją po tych jej rączkach…
- Tak, twoja mama też cię głaska po rączkach. Głównie wtedy, jak cię pociesza, albo coś w tym stylu – powiedziała, patrząc na mnie dziwnie.
- Pocałował ją w policzek! – prychnęłam.
- Ach no tak… Bo przecież ty nie całujesz nikogo w taki sposób nie? Nie dalej, jak tydzień temu, pocałowałaś w ten sposób mojego BRATA! I co, to zbrodnia?! – prychnęła i ruszyła do drzwi.
- Spencer! – krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Co?! Staram ci się pokazać, jak bardzo doszukujesz się w nim złego! Z góry założyłaś, że ja i on coś do siebie mamy! Nawet nie zapytałaś i tylko niepotrzebnie się wściekałaś! A teraz widzisz go z Dorcas i też zakładasz, że robili coś złego, bo pocałował ją w policzek!
- Ale…
- Ale, ale! To twoje wieczne ale! – krzyknęła. – I tylko dlatego nie chcesz jechać?! Bo pocałował Dorcas w POLICZEK? – zapytała z naciskiem.
- Tak! Nie mam ochoty patrzeć, jak się do siebie ślinią! – warknęłam wściekła.
- A skąd wiesz, że będą?!
- Och! Jak ty nic nie rozumiesz!
- Wydaje mi się, że rozumiem więcej niż ci się wydaje! – prychnęła i otworzyła drzwi. – I wiesz co?! Ja na twoim miejscu, pojechałabym tam, chociażby tylko po to, żeby porozmawiać z obojgiem i dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia są słuszne!
Krzyknęła i trzasnęła drzwiami. Pięknie!
***
Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko wyglądało idealnie. Łóżko posłane, w szafie ubrania poukładane kolorami. Z bijącym sercem podeszłam do kufra. Dopakowałam dokładnie dwie rzeczy, i zatrzasnęłam go z powrotem.
Podniosłam się i spojrzałam na stojącą w drzwiach Spencer. Przygryzłam wargę i spojrzałam na nią wyczekująco. Nie odezwała się.
- Nie wiem, czy dobrze robię… - szepnęłam w końcu, bawiąc się rękawem swetra.
- Och, Lily…. – westchnęła i przytuliła mnie mocno do siebie. – Uwierz mi, że robisz dobrze. Jestem pewna, że to tylko jakieś nieporozumienie!
- Obyś miała racje… - szepnęłam.
- Oczywiście, że ją mam! – uśmiechnęła się.
- Dziękuje…
- Za co? – roześmiała się.
- Za wszystko… Gdyby nie ty, to… - zająknęłam się.
- To nadal próbowałabyś sobie wmówić, że Potter to nadęty dupek?
- Tak… - uśmiechnęłam się.
- Leć, i koniecznie mi napisz, jak było! – pogroziła mi palcem.
- Jasne! – krzyknęłam i chwyciłam kufer.
Zeszłam po schodach, a następnie skierowałam kroki do kuchni. Mama piekła jakieś ciasto, a tata siedział przy stole i czytał gazetę.
- Jadę… - powiedziałam nieśmiało.
- Och! – mama zakryła usta dłonią i powstrzymała się przed płaczem.
- Daj spokój, mamuś! Przecież przyjadę na Wielkanoc! – uśmiechnęłam się.
- Wiem, córeczko… Ale tak bardzo będę tęsknić - szepnęła i przytuliła mnie mocno do siebie.
- Wiem, ja też… - uśmiechnęłam się łagodnie. Znów dopadły mnie wątpliwości, czy aby na pewno dobrze robię.
- Lily… - usłyszałam dziwnie zachrypnięty głos ojca. Delikatnie wyplątałam się z uścisku mamy i spojrzałam na niego pytająco. – Do widzenia, kochanie. – powiedział i wyciągnął dłoń.
Cały tata. Nie potrafił okazywać uczuć! Zawsze był taki… sztywny! Uśmiechnęłam się pod nosem, uścisnęłam mu rękę, a później mocno się do niego przytuliłam.
- Kocham cię, tatusiu… - szepnęłam i pocałowałam go z czułością w policzek.
- Dam znać, jak dojadę – uśmiechnęłam się i zaczęłam zapinać płaszcz.
- Dobrze - mama z ojcem stanęli w przedpokoju.
- Pa, ciociu Anne! – krzyknęłam do cioci, która weszła akurat do salonu. Jej mąż pojechał po Mika na dworzec.
- Pa, słoneczko! – uśmiechnęła się.
- No to idę… - westchnęłam i chwyciłam kufer.
Zamknęłam za sobą furtkę, stanęłam na krawężniku i machnęłam. Przede mną wyrósł czerwony, trzypiętrowy autobus.
- Witamy w Błędnym Rycerzu, jestem…
Westchnęłam. Jak ja nienawidzę tym podróżować!
***
Odetchnęłam głęboko i wyskoczyłam z autobusu.
- Dziękujemy,
że wybrała pani nasz środek transportu! Zapraszamy ponownie! – usłyszałam
wesoły głos konduktora.
- Taaak…
Oczywiście… - wyjąkałam i chwyciłam swój kufer.
Usłyszałam
głośny trzask i autobus zniknął. Rozejrzałam się dookoła. Nie miałam pojęcia,
gdzie iść dalej! Wiedziałam tylko tyle, że Potter mieszkał w Dolinie Godryka i
tutaj właśnie przywiózł mnie Błędny Rycerz. Wysłałam do niego szybką sowę,
powinien po mnie wyjść. Miałam czekać dokładnie naprzeciwko małej fontanny.
Niewiele
myśląc podeszłam do kamiennej ławki, stojącej nieopodal i opadłam na nią.
Westchnęłam. Miałam nadzieję, że dostał mój list, że pamiętał o moim
przyjeździe.
Okolica
była niesamowita. Wszystko było takie… Magiczne! Wiedziałam, że mieszkają tu
praktycznie sami czarodzieje. Jednakże nie miałam pojęcia, że będzie tu aż tak
pięknie. W oddali było słychać bicie dzwonu. Spojrzałam w tamtym kierunku i
zobaczyłam mały kościółek. Panowała tu idealna cisza, przerywana jedynie biciem
owego dzwonu, więc z oddali, dało się słyszeć, jak chór śpiewa jedną z kolęd.
Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam w drugą stronę.
Dookoła
było pełno domków, które aż „ociekały” magią! Wyczarowane mikołaje, unosiły się
nad kominami. Kolorowe światełka mieniły się niczym gwiazdy nocą, klamki wyśpiewywały
kolędy.
- Niesamowite…
- szepnęłam do siebie.
Na
środku stała mała fontanna. Miała kształt małej wróżki. Wyglądała niemalże
identycznie, jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana. W wyciągniętej dłoni, trzymała
małą, zgrabną różdżkę, z której tryskał strumień wody.
Usłyszałam
jakiś szelest i spojrzałam w tamtą stronę. W moim kierunku zmierzał James.
Towarzyszyła mu jednak jakaś dziewczyna. W pierwszej chwili myślałam, że to
Dorcas i już miałam się teleportować. Jednak kiedy podeszli bliżej, zauważyłam,
że jej włosy są delikatnie jaśniejsze. Przygryzłam wargę. Widać było, że tych
dwoje zna się od dawna. Uwiesiła się jego ramienia i o czymś opowiadała, mocno
gestykulując. Po chwili oboje się roześmiali. Serce zabiło mi mocniej.
- Lily! –
podbiegł do mnie zostawiając dziewczynę z tyłu.
- Cześć… -
mruknęłam dosyć niewyraźnie.
- Przyjechałaś…
- jego oczy przepełnione były radością.
- Ekhm…
Tak… - mruknęłam.
- Nie masz
pojęcia, jak bardzo się cieszę… - szepnął i przytulił mnie do siebie.
Dziwnie
się poczułam. Wzięłam głęboki oddech. Jego perfumy uderzyły mi do głowy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Otworzyłam oczy.
Zobaczyłam ową dziewczynę, która z nim przyszła.
Była
wyraźnie niezadowolona. Stała ze skrzyżowanymi rękoma i patrzyła na nas
przymrużonymi oczami.
- Ekhm…
James? – odezwała się w końcu z pretensją.
- Ach tak!
– krzyknął i roześmiał się. – Lily! To jest Alison. Uczy się w Beauxbatons.
- Ali –
uśmiechnęła się sztucznie i wyciągnęła dłoń.
- Lily –
uścisnęłam ją krótko.
- Daj,
pomogę ci… - uśmiechnął się i chciał złapać mój kufer.
- Nie,
James… Nie trzeba… - powiedziałam rumieniąc się.
- Oczywiście,
że nie trzeba! – Alison roześmiała się sztucznie.
Była
dokładnie o głowę niższa od Jamesa i dużo lepiej zbudowana ode mnie. Włosy w
kolorze jasnego brązu, opadały na idealnie pociągłą twarz, o nieskazitelnym
makijażu. Czekoladowe oczy i idealnie równe, białe zęby. Usta, pociągnęła
błyszczykiem w kolorze głębokiej wiśni. Poczułam się strasznie.
- No
przecież jest czarodziejką, prawda? Jedno zaklęcie i kufer sam leci!
- Racja… -
posłałam jej fałszywy uśmiech, i wypowiedziałam zaklęcie. James patrzył to na
mnie, to na nią.
- To co? –
zapytała przesłodzonym tonem. – Idziemy? Zimno się zrobiło. – zachichotała i wzięła
Jamesa pod rękę.
- Taaa… Zimno – warknęłam i poczłapałam za nimi.
- Taaa… Zimno – warknęłam i poczłapałam za nimi.
***
- Proszę…
- uśmiechnął się i podał mi kubek z gorącą czekoladą.
- Dzięki –
zarumieniłam się.
Zapanowała
cisza. Nie wiedząc, co mam robić, zaczęłam pić parującą czekoladę.
- Bałem
się, że nie przyjedziesz… - szepnął, patrząc na mnie uważnie.
- Tak,
była taka opcja… - powiedziałam powoli.
- Dlaczego
okładałaś mnie wtedy torebką? – zapytał z zaciekawieniem.
- Miałam
powód. – chciałam uciąć temat.
- I nie
mam prawa go poznać? – zapytał zaskoczony.
- Ja… N…
Będzie reszta? – zapytałam w końcu.
- Mają
przyjechać z samego rana…
- Świetnie!
– ucieszyłam się, wolałam porozmawiać z Dorcas na ten drażliwy temat. – Ładny
dom… - wykrztusiłam, widząc jego spojrzenie.
- Żartujesz?!
Jeszcze nic nie widziałaś! – roześmiał się i wziął mnie za rękę.
Chodziliśmy
między pokojami. Wszystko było takie niesamowite. Po raz pierwszy byłam w domu
prawdziwego czarodzieja. Salon mieli ogromny, na ścianie, ku mojemu
zaskoczeniu, nie było telewizji… Był za to ogromny kominek, a przy nim
puszysty, biały dywan. Ściany pokryte były licznymi fotografiami rodzinnymi. Na
większości z nich był James z rodzicami, lub sam. Wszystkie fotografie się
poruszały.
- Jak
pięknie… - szepnęłam podchodząc do kominka i biorąc fotografię jego rodziców.
- Aspen… -
szepnął zaglądając mi przez ramię.
- Niesamowity
widok… - szepnęłam, patrząc na tło.
- Kiedyś
cię tam zabiorę – roześmiał się. Nie odpowiedziałam.
Salon sąsiadował z kuchnią i jadalnią, które oddzielone były od siebie jedynie
wysepką, przy której stały krzesełka barowe.
- Tu masz
ulubioną łazienkę mojej mamy… - uśmiechnął się i chwycił moją rękę.
Westchnęłam.
Była w kolorach beżu. Widać było, że należy do kobiety. Pełno w niej było
kosmetyków, kremów, soli do kąpieli i balsamów!
- Zapraszam
do mojego królestwa… - szepnął mi do ucha.
Spojrzałam
na niego zaskoczona.
- No
chodź! – roześmiał się i pociągnął mnie na górę.
Wchodząc
po schodach, przyglądałam się kolejnym zdjęciom. Ten dom urzekał mnie coraz
bardziej!
- Ta-dam!
– ryknął Potter i otworzył drzwi.
Wybuchłam
śmiechem. Panował tu ogromny bałagan. Na ścianach pełno było plakatów drużyn
quidditcha. Łóżko nie było ścielone chyba od wieków. Biurko zawalone było
papierami, łajnobombami, popękanymi kałamarzami… Na środku pokoju stał do
połowy rozpakowany kufer. Szafy i półki się niedomykany, gdzieniegdzie
wystawała skarpetka, albo fragment bokserek. Natomiast w jednym z rogów,
idealnie odstawiona, leżała miotła. Najnowszy model Nimbusa.
James zarumienił
się delikatnie. Machnął różdżką, a w większej części pokoju zapanował porządek.
- Prawie jak w Hogwarcie – zachichotałam.
- Tak… -
szepnął i podszedł do mnie z dziwną zaciętością. – Prawie…
Poczułam
jego ręce na swojej tali. Był tak pewny siebie. Nie miałam odwagi, ani chyba
nawet ochoty, na to żeby się opierać. Uśmiechnęłam się filuternie.
- No tu
jesteście! Wszędzie was szukam! – do pokoju weszła Alison. – Zobacz, co
znalazłam! – roześmiała się.
Zmieszałam
się i wyplątałam z uścisku Jamesa. Ali najwyraźniej nie przejmowała się tym, że
nam przerwała.
- Rozpakowałaś
się już? – zapytała ze śmiechem.
- Nie,
jeszcze nie doszliśmy do mojej sypialni – uśmiechnęłam się do Pottera.
- No to na
co czekasz?! – zapytała zaskoczona. – Twój kufer już tam jest! Idź odśwież się,
przebierz… Nie musisz się śpieszyć, kochanie! - uśmiechnęła się do mnie
dobrodusznie.
Pociągnęła
Jamesa w stronę drzwi.
- Ach!
Gdzie ja mam głowę! – roześmiała się. – Twój pokój jest na końcu korytarza po
prawej stronie.
I nie czekając na moją odpowiedź wyszła, a za nią ze zdezorientowaną miną James.
I nie czekając na moją odpowiedź wyszła, a za nią ze zdezorientowaną miną James.
***
Wyszłam
spod prysznica i ręcznikiem wycierałam mokre jeszcze włosy. Z dołu dobiegły
mnie kolejne śmiechy. Zadrżałam ze wściekłości. Myślałby kto! A miałam
nadzieję, że spędzę ten wieczór sama z Jamesem!
Opadłam
na wielkie łóżko. Byłam totalnie wyczerpana. Nie miałam ochoty schodzić na dół.
Tutaj było tak przyjemnie. Pokój był średniej wielkości, a jego większą część,
zajmowało… Łóżko! W rogu stał mały kominek. Niedaleko niego był regał z
książkami i wygodny fotel. Z drugiej strony, stała mała komoda, a nad nią
wisiało ogromne lustro. Na środku, leżał cudowny, okrągły, kawowy dywan.
Ogólnie sypialnia, była w tonacji czekolady. Najbardziej cieszył mnie jednak
fakt, że miałam własną łazienkę!
Zastanawiałam
się, czy James wybrał tą sypialnie, specjalnie dla mnie, czy może wszyscy
goście mieli takie same. Kolejny śmiech. Zrezygnowana podniosłam się z miejsca
i podeszłam do kufra. Na samym wierzchu zauważyłam małą karteczkę.
„Kochana Lily… Chyba
wzięłaś nie te ciuchy, co potrzeba! Troszeczkę cię… Przepakowałam! Miłego
semestru, Spencer. PS. Powodzenia!”
Przeczytałam
i przerażona zajrzałam do kufra. Nie było w nim prawie w ogóle starych
podkoszulek, czy niemodnych, ale jakże wygodnych spodni! Nie mogłam też znaleźć
żadnego z moich ulubionych swetrów!
Westchnęłam i sięgnęłam pierwszą, lepszą bluzkę i jakiekolwiek spodnie. Muszę przyznać, że Spencer wiedziała, co robi… Wyglądałam zdecydowanie lepiej, niż zazwyczaj. Uśmiechnęłam się pod nosem. Podsuszyłam włosy różdżką i zeszłam na dół.
Westchnęłam i sięgnęłam pierwszą, lepszą bluzkę i jakiekolwiek spodnie. Muszę przyznać, że Spencer wiedziała, co robi… Wyglądałam zdecydowanie lepiej, niż zazwyczaj. Uśmiechnęłam się pod nosem. Podsuszyłam włosy różdżką i zeszłam na dół.
- Och,
albo to! – zachichotała Ali i potknęła Jamesowi kolejne zdjęcie pod nos.
Westchnęłam.
Miałam serdecznie dosyć! Od przeszło czterech godzin, siedziałam i zmuszona
byłam do oglądania durnych zdjęć! Na niemalże wszystkich był James, do którego
tuliła się Ali!
- Znacie
się od dziecka? – zapytałam, żeby utrzymać rozmowę.
- Tak,
lataliśmy na jednej dziecięcej miotełce! – znów ten jej perlisty śmiech.
- Ta… nasi
rodzice, mieli nawet nadzieję, że kiedyś będziemy parą. – James również się
roześmiał. – Niestety. Plan się posypał, kiedy Ali poszła do Beauxbatons, a ja
do Hogwartu.
- Tak…
Wielka szkoda… - szepnęła, patrząc na niego w dziwny sposób.
- Jak to
się stało, że poszłaś do Beauxbatons? – zapytałam z trudem.
- Och!
Prawie cała moja rodzina tam była. Dostałam też list z Hogwartu, ale moja
ciocia uważała, że powinnam podtrzymywać rodzinną tradycję.
- Rodzinną
tradycję? – zapytałam nie do końca rozumiejąc.
- James! –
spojrzała na niego z udawanym oburzeniem. – Nie powiedziałeś jej?
- Nie
miałem czasu! – roześmiał się. – Alison pochodzi z rodziny will.
Zakrztusiłam
się herbatą.
- Przepraszam. – Wykrztusiłam. – Że co? – Zapytałam z niedowierzaniem, wpatrując się w
dziewczynę.
- Och, to
nic wielkiego. - Posłała mi uśmiech przepełniony jadem.
Jej praw
dłoń, powędrowała na ramię Jamesa. Ten chyba nie zauważył nic dziwnego w jego
zachowaniu. Dalej przeglądał zdjęcia. Oparłam się zrezygnowana o oparcie.
Świetnie. Konkuruje z willą! Nie mam najmniejszych szans…
Chodzi o tę sukienkę: http://alejka.pl/plisowana-sukienka-zloty-bez-zdobiona-cyrkoniami-nr-524-1.html ? :)
OdpowiedzUsuńJaka cudowna *.*
UsuńSzkoda, że zrobiłyście/zrobiliście z Lily taką małą, bezbronną, łajzowatą czarodziejkę która nie potrafi się sama ochronić! do tego ten jej płacz i zazdrość... Okropne! Poza tym zdaję mi się, że nie które momenty ściągnęłyście z innego bloga....
OdpowiedzUsuń