piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział siedemnasty: Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?


[muzyka]

Kiedy zeszłyśmy na śniadanie następnego dnia, Lupina nie było już w Kwaterze. Przy stole siedział za to wzburzony Potter z Syriuszem oraz Frank z Alicją. Usiadłyśmy przy nich.
 - Śniadanie! – Rozległ radosny głos pani Weasley.
Przede mną pojawiła się miska z owsianką.
 - Gdzie są wszyscy? – zapytałam zaskoczona tym, że prawie nikogo tu nie ma.
 - Wszyscy wrócili do swoich zadań. Wczoraj zawiesiliśmy te lżejsze, aby móc was tu bezpiecznie przyprowadzić. Dzisiaj już jesteście cali i bezpieczni, więc możemy kontynuować działanie Zakonu – wyjaśniła mi kobieta.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Wzięłam się za pałaszowanie swojej porcji.
 - Dowiemy się, co robi Remus? – zapytała przejęta Mary.
 - Dziecko, nawet ja tego nie wiem. Moody miał mu osobiście przekazać polecenia od Dumbledore’a.
 - A kiedy on wróci?
 - Nie mam pojęcia. Jeżeli mu się uda wykonać wszystko, to powinien być najpóźniej pierwszego września. Wtedy przecież zaczynacie ostatni rok szkoły.
 - Nie musimy wracać. Tutaj bardziej się przydamy – powiedział zbuntowany James.
 - Dziecinko, twoja mama by nam nie wybaczyła, gdybyś zrezygnował z edukacji. No i zastanów się! Mamy zachowywać pozory. Nikt nie może się dowiedzieć, że taka organizacja jak Zakon Feniksa istnieje. Nawet jeżeli On się domyśla, to nie możemy go w tym przekonaniu utwierdzać.
Spojrzała na okularnika z troską i wróciła do zmywania w dalekim kącie kuchni.
 - Nie martwcie się. Dla was też już szykują zadania. Wiem, że Lily będą chcieli wykorzystać do opracowania jakichś planów. Nie mam zielonego pojęcia, o co konkretnie chodzi, ale doceniają twoją inteligencję – powiedział z uśmiechem Frank.
Zarumieniłam się.
 - Każdy wie, że ona jest mądra! I mają dla niej zadanie, a co z nami?! – warknął Potter i wrócił do jedzenia swojej porcji owsianki.

***

Pobyt w Kwaterze niewiele różnił się od pobytu w Hogwarcie. Może z wyjątkiem tego, że co jakiś czas do budynku wpadali coraz to różniejsi czarodzieje. Nigdy nie udało nam się dowiedzieć, co każdy z nich robi, ani dlaczego. Lupin nie pojawił się przez ostatnie dwa tygodnie. Zaczęliśmy się o niego niepokoić. Nie wolno nam było do niego pisać, on też nie mógł odezwać się do nas. Nie wiedzieliśmy gdzie jest, ani co robi. Mogliśmy tylko się domyślać z raportów, które regularnie wysyłał do Szalonookiego, że idzie mu świetnie i żyje.
Pani Weasley zaganiała nas do roboty. Mieliśmy przygotowywać posiłki oraz pokoje dla przeróżnych gości. Pomagali nam też jej synowie, siedmioletni Bill i pięcioletni Charlie. Obaj chłopcy doskonale radzili sobie z czarami, choć młodszy rudzielec okazał się lepszy. Czarowali do woli, ponieważ wiadomo, że w domu pełnym pełnoletnich czarodziei ministerstwo nie jest w stanie określić, które z nas rzuciło dane zaklęcie.
Najwięcej przyjemności sprawiała mi jednak opieka nad rocznym Percym. Maluch był tak grzeczny, że zabawa z nim to była czysta przyjemność. Uwielbiałam zamykać się z nim w bawialni na drugim piętrze. Biorąc pod uwagę fakt, że Dorcas każdą wolną chwilę spędzała z Syriuszem, a Mary na malowaniu swoich paznokci i doradzaniu czarodziejom, co zrobić, aby wyglądać lepiej, zajmowanie się maluchem bardzo mi odpowiadało. Jego mamie chyba też, ponieważ nie oponowała, gdy go zabierałam, a nawet sama mnie prosiła o opiekę.
Tak było również i dziś. Budowałam z nim właśnie domek z klocków.
 - Ładnie razem wyglądacie, Evans. – Usłyszałam i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził głos.
W drzwiach, oparty o framugę, stał nie kto inny jak James Potter. Zarumieniłam się.
 - Dzięki – powiedziałam w końcu, odwracając się do Percy’ego i podając mu kolejnego klocka.
 - Myślisz czasami o przyszłości? – zapytał, nie ruszając się z miejsca.
 - Czasami – powiedziałam, z uśmiechem patrząc, jak maluszek wspina się na palce, aby dokończyć wieżę.
 - Ja tam bardzo często – mruknął i usiadł obok mnie na podłodze. – Dasz wiarę, że kiedyś i my będziemy mieć takie maleństwo? – zapytał, patrząc jak zaczarowany na rudowłosego malca.
 - My? – zapytałam, patrząc na niego z uśmiechem. – Nie sądzę, Potter. – Roześmiałam się delikatnie.
 - Oj, Evans, przestań się bronić! Daj pomarzyć, kobieto!
Choć mówił do mnie, wzrok nadal miał skupiony na dziecku. Śledził każdy jego ruch, nawet ten najmniejszy.
 - Przepraszam! – powiedziałam, udając oburzenie i trąciłam go delikatnie łokciem.
 - Lepiej ze mną nie zadzieraj! – powiedział.
 - Bo co? – zapytałam buntowniczo.
 - Bo to może się źle skończyć – wyszeptał i spojrzał mi głęboko w oczy.
Zmieszałam się. Od dawna nie rozmawialiśmy w taki sposób. Sama nie wiedziałam, czy po raz kolejny próbuje mnie zdobyć, czy może po prostu zachowuje się jak przyjaciel. Od czasu zerwania bez przerwy się kłóciliśmy. Chociaż nadal się zastanawiałam, czy my tak właściwie ze sobą byliśmy. Dorcas uważała, że pomimo wszystko, coś nas łączyło i zachowanie Pottera świadczy o jego niedojrzałości. Czy mnie zranił? To na pewno. Wiem, że to wszystko wydaje się absurdalne! W końcu, tak na dobrą sprawę, zanim na dobre zaczęliśmy ze sobą być, to już przestaliśmy. Jednak, pomimo wszystko, to uczucie, które nadal we mnie drzemie rozwijało się bardzo powoli i długą drogę musiało przejść, aby wreszcie do mnie dotrzeć. Na moje nieszczęście, Potter o tym wiedział.
Uniosłam lekko głowę i spojrzałam na niego ukradkiem. Bawił się z małym chłopcem. Wyczarował dwie wyścigówki, a teraz budowali dla nich tor. Oboje głośno się przy tym śmiali.
 - Kiedyś będziesz naprawdę dobrym ojcem – powiedziałam z uśmiechem.
Spojrzał na mnie i odwzajemnił gest.
 - Dzięki, to dla mnie cenny komplement. Zwłaszcza z twoich ust.
 - Dlaczego? – zapytałam zaskoczona.
 - No wiesz, dobrze jest usłyszeć, coś, co nie brzmi jak: Jesteś zarozumiałym kretynem, Potter! – powiedział, próbując mnie naśladować.
 - Ja tak wcale nie mówię! – powiedziałam oburzona.
 - Nie, już nie – zgodził się. I znów to spojrzenie. Starałam się je dzielnie wytrzymać, chociaż policzki mi płonęły. – Wiesz, jestem jedynakiem, w dodatku rozpieszczonym - powiedział w końcu.
 - Niemożliwe! – powiedziałam, udając zaskoczoną.
Oboje się roześmialiśmy.
 - Wiem, że nie wyglądam, bo zachowuję się normalnie. No cóż, rodzice dobrze mnie wychowali – powiedział, co spowodowało, że znów się roześmiałam.
 - Gdybyś mi nie powiedział, nigdy bym się nie domyśliła – zapewniłam go w końcu.
Uśmiechnął się szeroko.
 - Sam nie wiem, dlaczego rodzice nigdy nie dali mi pod choinkę brata - powiedział lekko oburzony. – Moi koledzy pisali, że chcą mieć psa., a ja zawsze marzyłem o młodszym rodzeństwie.
 - Za to od początku wiedziałeś, że jesteś czarodziejem. Ja, zamiast magii, dostałam siostrę. – powiedziałam, wzruszając ramionami.
 - To gdzieś tam stąpa druga Lily?! – zapytał, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami.
Znowu się roześmiałam.
 - Tak – wykrztusiłam w końcu.
 - Nie miałem pojęcia! Gdybym wiedział, to pewnie zamiast uganiać się za tą niedostępną, poszedłbym do tej, która jest taka jak wszystkie – powiedział tak poważnie, że aż mi się zrobiło nieswojo.
 - Wiesz, tak naprawdę, to ona jest ode mnie starsza - zaczęłam, ale mi przerwał.
 - No i nie jest tobą. Naprawdę myślisz, że potrafiłbym być z kimś innym? – zapytał nagle.
 - Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Przecież przez te wszystkie lata miałeś wiele dziewczyn.
 - Lily - wyszeptał.
Odłożył samochodzik i podszedł do mnie. Przysiadł na piętach i spojrzał mi głęboko w oczy.
 - Słucham? – powiedziałam równie cicho.
Dało się wyczuć obustronne napięcie. Nawet mały Weasley patrzył na nas zaciekawiony.
 - A nie zauważyłaś, że wszystkie dziewczyny, które pojawiały się w moim życiu, były wtedy, kiedy w twoim pojawiał się jakiś chłopak? – zapytał, a ja spojrzałam na niego oniemiała. Potrząsnęłam głową. – One wszystkie miały wypełnić lukę. Miały złagodzić ból. Kiedy widziałem cię z tymi wszystkimi... – Potrząsnął głową, chcąc odgonić natrętne wspomnienia. -  A najgorszy był Snape!
 - On był tylko moim przyjacielem! – krzyknęłam zaskoczona.
 - Ale był bliżej ciebie niż ja. Nie miałem nawet co marzyć o tym, aby móc cię przytulić. Chociażby po przyjacielsku jak on - powiedział z żalem.
 - To dlatego go tak nienawidzisz? – bardziej powiedziałam niż zapytałam.
Spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
 - Dzień, w którym się pokłóciliście, był najlepszym dniem w moim życiu. To właśnie wtedy postanowiłem się zmienić.
 - Dlaczego właśnie wtedy?
 - Wiedziałem, że nareszcie będę mógł zająć jego miejsce – wyszeptał, wbijając wzrok w podłogę.
Nie odpowiedziałam. Byłam tak zaskoczona tym wyznaniem, że nie potrafiłam wykrztusić słowa. Nie nalegał. Chwycił ponownie mały samochodzik i wrócił do Percy’ego.
 - Więc dlaczego? – zapytałam nagle.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
 - Co dlaczego?
 - Dlaczego wyszło tak, jak wyszło? – zapytałam dziwnie.
 - Ponieważ oboje jesteśmy uparci – powiedział, wzruszając ramionami. – No i wiesz, pomimo wszystko i jakby nie patrzeć, dostałem wreszcie to, na co tak długo czekałem. Nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachować. Starałem się być normalnym Jamesem Potterem. Zapomniałem tylko, że ta wyjątkowa dziewczyna nie znosi zwyczajnego Pottera. - Uśmiechnął się. – A ty... wybacz, że to powiem, ale przynajmniej tak to odbieram... wydaje mi się, że u ciebie coś zaczęło się dziać, ale sama do końca nie wiedziałaś co. Bałaś się przyznać do tego uczucia po tylu latach. Tylko nie rozumiem czemu - powiedział jakby sam do siebie.
 - Nie rozumiesz?! – ofuknęłam go.
 - Nie – odpowiedział szczerze.
 - Świetnie! - Nie wiedząc dlaczego, zaczął się we mnie zbierać gniew.
 - To może mi wreszcie wyjaśnisz, Evans, co działo się w tej twojej pięknej i mądrej główce? – Potterowi też chyba przestało być do śmiechu.
 - Z wielką chęcią, Potter! W tym, co mówisz, jest wiele prawdy, ale nie do końca! Tak na dobrą sprawę, to wszyscy dookoła zaczęli na nas napierać! Dorcas, Mary, później Lupin.
 - Chcesz mi powiedzieć, że ten pocałunek w moje urodziny był przez ich gadanie? – powiedział, zrywając się z podłogi i patrząc na mnie z niedowierzaniem.
 - Po części – wyszeptałam.
 - Nie wierzę – powiedział cicho, gwałtownie blednąc.
 - James... – zaczęłam, ale mi przerwał.
 - Zdajesz sobie sprawę, Evans, że tak na dobrą sprawę, to ty zabawiłaś się moimi uczuciami, a nie ja twoimi?! – krzyczał.
Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie. Byłam przerażona. Mały Percy zaczął płakać. Podeszłam do niego i przytuliłam go do siebie.
 - Prawdę mówiąc, to nie sądzę, aby tak było!
 - Nie?! Wyznawałem ci miłość tysiące razy! A co dostawałem w zamian?! Bądźmy przyjaciółmi, James! Myślałem, że potrzebujesz czasu. Widziałem, że coś zaczyna się dziać. Żyłem cholerną nadzieją tylko po to, aby usłyszeć po raz kolejny to samo?!
 - To samo? – powtórzyłam za nim jak echo, nie wiedząc, co ma na myśli.
 - Tak, to samo! Zapewne za moment bym usłyszał, że to moja wina, że przecież cię zraniłem, bo dostałem, czego chciałem! Ach – roześmiał się ironicznie – i pewnie na koniec rzuciłabyś coś w stylu: Dobrze nam się rozmawia, bądźmy przyjaciółmi!
 - James!
W oczach miałam łzy. Percy wtulił się we mnie i przestał płakać, ale patrzył przerażony.
 - CO?! – wrzasnął i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Nie wspomnę o tym, że w między czasie całowałaś się z moim najlepszym przyjacielem!
 - Nie jestem ani twoją własnością, ani twoją dziewczyną! Mogłam wtedy robić, co tylko mi się podobało! Zrozum to wreszcie! Ja cię nie rozliczam z twoich wyskoków!
 - Problem w tym, że rozliczasz mnie na każdym kroku! Ze wszystkiego, co zrobiłem i czego nie zrobiłem! Rozliczasz mnie nawet z tego, o czym pomyślałem!
 - James!
 - No co?!
 - Co w ciebie wstąpiło? – spytałam bardzo cicho.
Potter spojrzał najpierw na mnie, a później na malca i troszkę się uspokoił. Już nie krzyczał, ale kiedy mówił, głos miał przepełniony żalem.
 - Nic. Właśnie zrozumiałem... W końcu to do mnie dotarło - powiedział i ruszył w stronę drzwi.
 - Ale co? – pisnęłam nienaturalnie wysokim głosem.
Odwrócił się. Rękę miał już na klamce. W jego oczach dostrzegłam potworny ból.
 - To, że ty nigdy mi nie pozwolisz... - mówił z trudem. – Że nigdy nie dasz mi szansy...
 - Szansy na co?
 - Aby ci pokazać, jak bardzo cię kocham, prawda, Lily? – wyszeptał. Nie odpowiedziałam. Chyba uznał to za potwierdzenie, bo powiedział: – Tak właśnie myślałem.
I wyszedł, zostawiając mnie samą z maluszkiem.

***

Minęło kilka kolejnych dni. Chodziłam jak struta. Dorcas nie pytała, co się stało, ale w sumie to nie miała czasu, bo opracowywali z Syriuszem jakieś tajne zadanie, które powierzył im Dumbledore. Mary nigdy nie zauważała, że cokolwiek się dzieje. Nie umiała też zbytnio pocieszać. Uważała bowiem, że jak coś nie kręci się wokół niej, to jej samej to nie dotyczy i nie ma ochoty o tym słuchać. Osobiście chyba wolałam, aby tak było. Z jej roztargnieniem musiałabym opowiadać wszystko ze trzy razy dłużej. Moja cierpliwość mogłaby się skończyć przedwcześnie, a biednej Mary by się oberwało. Żyłam więc w ciągłym napięciu, nie wiedząc, co mam dalej z tym robić.
Sam Potter przybrał znaną strategię. Udawał, że nic się nie stało. Rozmawiał, śmiał się, planował jakieś wyprawy. To wkurzało mnie najbardziej. W pewien piątkowy wieczór wykorzystałam fakt, że jest sam w kuchni. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą dokładnie drzwi.
 - Więc znów masz zamiar udawać, że nic się nie stało, tak? – zapytałam.
Odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony.
 - No wiesz, taką właśnie strategię zazwyczaj przyjmujesz. Myślałem, że i tym razem będzie ci to odpowiadać – powiedział ironicznie.
 - O co ci chodzi, James? – zapytałam z goryczą.
 - Nie wiem – powiedział i wrócił do wycierania naczyń. – A o co tobie tym razem chodzi? Znowu coś zrobiłem, co uraziło naszą kochaną Lily?
 - Nie, ale zastanawiam się, kiedy wreszcie przestaniesz zachowywać się jak gówniarz! – krzyknęłam.
Rzucił wściekły szmatką. Oparł dwie ręce na blacie i zapytał, cedząc słowa:
 - A więc znów jestem gówniarzem? – Odwrócił się do mnie. – Ja?!
 - A kto? Ja?! Przyszłam z tobą porozmawiać, a ty jak się zachowujesz?!
 - Ty oczywiście uważasz, że powinienem być miły! Jak zawsze! Bo ty tak chcesz i tak musi być!
 - Nie! Tak po prostu wypada, do cholery!
 - A skąd ty nagle wiesz, co wypada, a co nie?! – warknął.
 - James – powiedziałam, biorąc trzy głębokie oddechy.
 - Słucham, nasza panno miss doskonałości – powiedział ozięble i wyniośle.
 - Powiedz mi, skąd ja mam wiedzieć, czy to, co mówisz, jest prawdą, skoro nawet nie starasz mi się tego udowodnić? – zapytałam ze smutkiem i odwróciłam się w stronę wyjścia.
 - Lily. - Usłyszałam jego przepraszający ton. Nie odwróciłam się. – Proszę cię, zaczekaj.
Nie podszedł, nie chwycił mnie za rękę. Nie zatrzymał. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Ze łzami w oczach oparłam się o ścianę. W głowie miałam natłok myśli. Nie wiedziałam, co powinnam, a czego nie. Podjęłam decyzję pod wpływem impulsu. Otworzyłam drzwi i ponownie wparowałam do kuchni. Siedział przy stole. Twarz miał ukrytą w dłoniach.
 - Lily! - Poderwał się z krzesła.
 - Zamknij się – powiedziałam oschle. Opadł na nie z powrotem i spojrzał na mnie zaskoczony. – Traktujesz mnie okrutnie. Wydaje ci się, że jesteś skrzywdzonym, małym Jamesem, a nie jesteś. Wysnułeś sobie jakieś chore wnioski i teraz będziesz się na mnie wyżywał? Nie zasłużyłam sobie na tak podłe zachowanie! Poniekąd mam za swoje, ale z drugiej strony, to nie ja bajerowałam tą słodką blondynkę wtedy w pokoju wspólnym. To nie ja powiedziałam wszystkim, że jesteśmy przyjaciółmi, kiedy to po raz drugi odizolowaliśmy się w Pokoju Życzeń. Nawiasem mówiąc, to właśnie wtedy chciałam oznajmić wszystkim, że jesteśmy parą. No cóż, widocznie tobie pasowało, żeby nikt się nie dowiedział. Wtedy mógłbyś bajerować te wszystkie dziewczyny, a ze mną spotykać się na boku, prawda? – zapytałam z ironią.
 - Lily, to nie tak!
 - Zamilcz! – krzyknęłam histerycznie. – Wtedy, w tej cholernej bawialni, zaczęłam się zastanawiać, ile z tego, co mówisz, jest prawdą! Zaczęłam myśleć o tym, co się wydarzyło. Zrozumiałam, że przecież oboje doszliśmy do mylnych wniosków i może... Ale teraz to ja już nic nie rozumiem. Raz jesteś tym dobrym, miłym i kochanym Jamesem, a za moment znów przybierasz postawę Pottera! Gadasz te wszystkie dyrdymały na temat swoich uczuć, a jak tylko powiem coś, co urazi twoje chore ego, natychmiast przybierasz inną postawę! I zamiast pokazać właśnie w takich momentach, że naprawdę ci zależy, to udajesz, że nic się nie stało! I skąd ja mam wiedzieć, do cholery, że to, co mówisz, jest prawdą, skoro widzę, że w ogóle cię to nie obchodzi?! Właśnie dlatego wyszło, jak wyszło! I to nie była moja wina, tylko twoja! Bo co z tego, ze sobie mówisz te wszystkie piękne rzeczy?! Mówić może każdy! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem i, nim zdążył zareagować, opuściłam kuchnię.

***

Kilka dni później odbyło się zebranie Zakonu. Wyszło na jaw, że Voldemort urządza ze swoimi poplecznikami spotkania na cmentarzu niedaleko dużego domu. Zakon wspólnie postanowił, że należy kogoś wysłać na przeszpiegi. Los padł na mnie. Uważali, że jestem młoda, sprytna i bardzo inteligentna. Bałam się, ale Zakon stwierdził, że dostanę do pomocy swoich przyjaciół. Mówiąc to, mieli na myśli Pottera oraz Syriusza. Dorcas wyraziła sprzeciw, ale Zakon stwierdził, że bardziej przyda im się na miejscu.
W poniedziałkowy letni poranek wyszliśmy przed dom. Już dawno zauważyłam, że warunki pogodowe w tej okolicy różnią się od tych, gdzie mieszkałam. Razem z przyjaciółkami doszłyśmy do wniosku, że musimy być gdzieś bliżej bieguna. Teoretycznie było lato, ale wbrew wszelkim regułom, jak na koniec lipca, tutaj było dużo za chłodno.
 - Bądźcie ostrożni! – Dorcas wyszła się z nami pożegnać. Pocałowała Syriusza na pożegnanie, mnie przytuliła się mocno, a Potterowi uścisnęła dłoń. – Pilnuj jej - poprosiła.
 - Obiecuję, że włos jej z głowy nie spadnie - powiedział James, patrząc prosto w brązowe oczy Dorcas.
Kiwnęła głową i wróciła na próg domu.
 - Gotowi? – zapytałam, chwytając ich za dłonie.
W myślach powtarzałam sobie adres,  w którym mamy się pojawić.
 - Gotowi.
 - Na trzy – zarządziłam. – Raz... dwa...trzy! - Obróciłam się w miejscu.
Zawirowało mi w głowie, odczułam uścisk w klatce piersiowej, zabrakło mi tchu, a później wszystko się skończyło. Poczułam powiew lekkiego wiatru, więc otworzyłam oczy i z zadowoleniem odnotowałam, że wszystko się udało. Spojrzałam na chłopaków. Syriusz przycisnął palec do ust, nakazując tym samym, abym była cicho. Potter natomiast chwycił mnie za rękę i pociągnął w pobliskie krzaki.
 - Spotkanie powinno zacząć się dosłownie za trzydzieści sekund. Musimy być bardzo ostrożni. Nikt nie może nas zauważyć, bo będzie po nas – wyszeptał. Oboje z Syriuszem kiwnęliśmy głowami. – Myślę, że powinniśmy pójść bliżej tych kamieni, tam w dole. Starajcie się nie szeleścić. Biegiem!
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Dobiegliśmy do wyznaczonego miejsca dokładnie w tym samym momencie, kiedy przy jednym z kamieni pojawił się On, Voldemort. Oddychałam szybko. Serce waliło mi jak oszalałe. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, przyprawiało mnie o dreszcze. W oddali było widać zaniedbany dom pokryty bluszczem. Z jego prawej strony znajdował się zaniedbany ogród. W dalekim kącie widniał dach małego domku. Najprawdopodobniej należał do ogrodnika. Naprzeciw nas była średniej wielkości polana, a na niej trzy nagrobki. Niestety nie udało mi się odczytać nazwisk ludzi, którzy tutaj spoczywali.
Znikąd zaczęli pojawiać się ludzie. Tworzyli krąg wokół Voldemorta. Wyglądało to tak, jakby każdy z nich miał wyznaczone miejsce. Gdzieniegdzie były luki. Cały ten „proces” trwał może z półtorej minuty, która dla mnie była wiecznością.
 - Witam was, moi drodzy przyjaciele! – powiedział czarnoksiężnik, przywołując na wąskie usta żałosną imitację uśmiechu. Rozejrzał się po zebranych. - Jakie wieści?
 - Panie – odezwał się mężczyzna odziany w czarne czaty, stojący po lewej stronie Voldemorta - podobno Dumbledore stworzył swoją armię. Mają kwaterę gdzieś na północy.
 - Wiem o tym, Avery – stwierdził chłodno Czarny Pan. - Myślę, że powinniśmy zacząć działać. Atak na ministerstwo musi być bardzo dyskretny. Jugson już pracuje nad tym, aby naszego kochanego Ministra opętało zaklęcie Imperius – powiedział z szerokim uśmiechem. Śmierciożercy wybuchli śmiechem. – Dosyć! – Po kilku chwilach rozległ się stanowczy głos przywódcy i zapanowała cisza. -  Uważam, że w połowie następnego tygodnia uda nam się przejąć calutkie ministerstwo. Crabbe i Goyle starają się też wytępić pozostałe szlamy, które znajdują się w naszej społeczności.
Słuchałam tego z ciężkim sercem. Nie potrafiłam pojąć, dlaczego tyle zła chce wyrządzić ten człowiek. Potter złapał mnie za rękę. Wiedziałam, że pyta, czy wszystko w porządku. Kiwnęłam głową.
 - Panie... – Gdy usłyszałam kolejny głos, aż mnie ścięło.
Znałam ten baryton aż za dobrze. Spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Jamesa.
 - Tak, Severusie? – powiedział Voldemort, odwracając się w owym kierunku, gdzie stał czarnowłosy chłopak.
W tym momencie Syriusz stracił równowagę. Aby się utrzymać na nogach, chwycił gałąź, która, na nasze nieszczęście, zdradziła, gdzie jesteśmy.
 - Ktoś tam jest! – Rozległy się krzyki. - Brać ich!
Pomogłam Syriuszowi stanąć na nogi i cała nasza trójka wyjęła różdżki.
Zaklęcia śmigały dookoła nas. Kilkoro udało nam się oszołomić. Niestety, mieli nad nami przewagę liczebną. Ktoś chwycił mnie za kark i wyciągnął brutalnie zza krzaków na sam środek polany. Stanęłam twarzą w twarz z samym Voldemortem. Na jego twarzy czaił się chytry uśmieszek. Chwilę później tuż koło mnie stanęli Syriusz i Potter.
 - Ach! Młodzi, ambitni i tacy naiwni – powiedział Czarny Pan, spoglądając na nich kpiąco. Rozległy się pojedyncze śmiechy. – Severusie, podejdź tu. Powinieneś znać ich ze szkoły.
Snape wysunął się z kręgu z rozanieloną miną. Spojrzałam na niego błagalnie.
 - Tak, znam ich – powiedział bardzo powoli, patrząc z nienawiścią na Blacka i Pottera. – To jest Potter, a ten drugi to...
 - Mój kuzyn! – Z okręgu wyłoniła się Bellatriks.
Black spojrzał na nią, nie okazując żadnych uczuć poza obojętnością. Uśmiechnął się drwiąco.
 - Tak dobrze się komponujesz z otoczeniem, że cię nie zauważyłem, najukochańsza kuzynko – powiedział Syriusz.
Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że jeszcze nie stracił nad sobą panowania. Pomimo tego, co nam groziło, on nadal potrafił się śmiać i szydzić z innych. Bella już otwierała usta, ale przerwał im wysoki, chłodny głos Voldemorta:
 - Dosyć! – zarządził, a Bellatriks skinęła posłusznie głową i wróciła na swoje miejsce. - Severusie, a kim jest ta dziewczyna?
 - To jest Evans. Najwybitniejsza uczennica w całej szkole, panie – powiedział, patrząc na mnie przenikliwie.
Zastanawiałam się, kiedy powie, że jestem z rodziny mugoli. Nadgarstki okropnie mnie bolały. Musiał zauważyć mój grymas bólu.
 - Puśćcie ich, to tylko banda dzieciaków. Nic nam nie zrobią. Poza tym, jest nas więcej – zwrócił się do śmierciożerców, a w jego głosie można było się doszukać nutki samozadowolenia. Następnie odwrócił się powoli w naszą stronę. Przeszły mnie dreszcze na widok czerwonych tęczówek Voldemorta. - Kto was przysłał? Jesteście z tego całego Zakonu? – spytał, obracając w palcach różdżkę. – Wysłali was, bo sami bali się tu przybyć? A może jesteście najlepsi z nich wszystkich?
 - Nawet, jeżeli miałabym zginąć, to nic ci nie powiem! – krzyknęłam oburzona.
 - Och, z przyjemnością to załatwię! – Bellatriks Black wystąpiła przed szereg.
 - Spokojnie, Bello – zwrócił się do kobiety. – Jeszcze nie nadszedł na to czas.
Myślałam gorączkowo i miałam nadzieję, że moi towarzysze również. Zaczynało ogarniać mnie przerażenie. Każde wyjście wydawało mi się drogą do nikąd.
 - Bądź gotowa. - Usłyszałam cichy głos przy swoim uchu.
 - Uważam, że powinniście przejść na stronę wygranych. Nadajecie się i doskonale byście się odnaleźli w naszym towarzystwie. Młodzi, odważni, bojaźliwi... – wymieniał, patrząc na nas przenikliwym wzrokiem.
 - Nigdy nie przejdę na twoją stronę! Nawet jeżeli miałabym zginąć!
 - Powtarzasz się, a to staje się... - zaczął Voldemort, ale urwał, patrząc na to, co się dzieje.
 - Lily! – usłyszałam krzyk Pottera.
Wiedziałam, co robić. Chwyciłam jego i Syriusza za ręce. Spojrzałam na niego z wyższością.
 - Masz się za takiego wielkiego czarnoksiężnika, a boisz się Dumbledore’a! Gdybyś wiedział, że jesteś od niego lepszy, po prostu byś się z nim zmierzył!
Kilka rzeczy wydarzyło się  nagle. Usłyszałam, jak Potter krzyczy „teraz!”, a później jakiś płaszcz otoczył całą naszą trójkę. Voldemort i śmierciożercy rozglądali się dookoła zdezorientowani. Okręciłam się w miejscu.
 - Gdzie oni są?!
 - Szybciej, idioci! Nie mogą nam uciec!
Wirowałam, a głosy zaczęły cichnąć. W końcu runęłam głową w dół. Uderzyłam się o coś. Poczułam ostry ból z tyłu czaszki. Zaczęłam spadać, zagłębiać się w ciemność...
 - Lily!
 - Lily?!
Ktoś krzyczał, ale nie miałam siły, aby odpowiedzieć. Zamknęłam oczy, tak bardzo raziło mnie światło.
 - Lily, NIE!

***

 - Nie rozumiem, jak mogłeś do tego dopuścić!
 - Myślisz, że gdyby to zależało ode mnie, to właśnie tak by to wszystko się zakończyło?!
Usłyszałam jakiś hałas, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, jak się tu znalazłam, ani co się wydarzyło. Nie miałam siły, żeby się odezwać czy ruszyć ręką. Ogarnął mnie jakiś totalny bezwład. Leżałam więc i słuchałam.
 - Nie mam zielonego pojęcia, ale miałeś jej pilnować, do cholery! Słyszałeś, co mówili?! Ona może się nigdy nie obudzić!
 - Dorcas, zależy mi na niej tak bardzo jak tobie! Uwierz mi, że gdybym tylko mógł, to zamienił bym się z nią!
 - Jak w ogóle do tego doszło?
 - Po co po raz kolejny chcesz to przerabiać? – Do wymiany zdań dołączył się trzeci głos.
 - To moja przyjaciółka. Chcę jej pomóc, a nie uda mi się to bez dokładnych informacji!
 - Powiedzieliśmy wszystko Zakonowi.
 - Nie wydaje mi się. James, proszę cię... Dlaczego nie chcecie powiedzieć prawdy?
 - Dorcas, prawda jest taka, że wylądowaliśmy na tym cmentarzu i ledwo zdążyliśmy się schować za jakimiś krzakami, a oni się pojawili. Gadali o jakichś głupotach. Niestety, prawdziwym szokiem było dla nas to, że nagle wywołał Snape’a! Syriusz stracił równowagę, krzak zaszeleścił i nas znaleźli.
 - A więc to twoja wina?! – zapiszczała Dorcas z przerażeniem.
 - Chyba nie myślisz, że zrobiłem to specjalnie? – Chłopak próbował się bronić.
 - Nie wiem! W końcu zawsze uwielbiałeś być w centrum uwagi!
 - Dorcas! – Potter był zaskoczony jej reakcją. W jego głosie słychać było nutkę przerażenia. – Już dawno zrozumieliśmy, że nie jesteśmy w szkole! Tutaj, w prawdziwym życiu, panują inne wartości i zasady gry. Widziałaś Lupina! Jest cały zmasakrowany! Nawet nie chcą nam powiedzieć, gdzie był!
 - To nie to samo – powiedziała cicho.
 - Oczywiście, że nie, bo Lily jest dla ciebie bliższa, prawda? – spytał ostro.
Dorcas chyba się zmieszała, bo zapanowała cisza.
 - Nie możemy się teraz kłócić. Musimy trzymać się razem – ciszę przerwał Black. – Sprawy się zaostrzają. Szykuje się prawdziwa wojna. Został miesiąc do końca wakacji. Po nich wrócimy do szkoły. Chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, że nie będzie to taki rok jak każdy inny. Podjęliśmy się tego, czy nam się to podoba, czy nie. Nie możemy się już wycofać.
 - Tak bardzo się o nią boję – wyszeptała Dorcas łamiącym się głosem.
 - No już, już... – Black podszedł do dziewczyny i ją przytulił. – My też chcemy, żeby się obudziła.
Pomimo zmęczenia, jakie mnie ogarnęło, mój mózg zaczął pracować ze zdwojoną siłą. Miesiąc? Nie, niemożliwe! Coś musiało mu się pomylić! Przecież jak deportowaliśmy się na tym cmentarzu, to była połowa lipca. Przecież nie mogły minąć aż dwa tygodnie! W głowie miałam mętlik. Poczułam silny ból na skroniach. Uniosłam rękę i przycisnęłam do bolącego miejsca.
 - O mój Boże! Lily! – Usłyszałam jeszcze inny głos. – Dorcas! Dorcas, ona się obudziła!
Zrobiło się małe zamieszanie. Ktoś złapał mnie za rękę, ktoś inny pobiegł po lekarza, a jeszcze inna osoba płakała i krzyczała, że się obudziłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego ten fakt wywołał taką euforię.
 - Ciszej proszę! – Usłyszałam ostry głos jakiegoś mężczyzny. – Jak się czujesz? – spytał cicho, pochylając się nade mną.
W końcu otworzyłam oczy. Przede mną siedział Horacy Slughorn. Nauczyciel eliksirów.
 - Dobrze – wyszeptałam lekko zachrypniętym głosem. – Trochę boli mnie głowa, ale ogólnie jest w porządku.
 - Rozumiem – powiedział tylko i zaczął mnie badać.
Po dziesięciu minutach podał mi jakiś niedobry eliksir i oznajmił, że mam dużo leżeć i się nie denerwować oraz że potrzebuję ciszy i spokoju. Wygonił wszystkich oprócz najbliższych przyjaciół, a mianowicie Dorcas, Mary, Pottera i Syriusza. Odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz mogłam ze spokojem rozejrzeć się dookoła. Byłam w swoim pokoju. Dziewczyny usiadły po obu moich stronach i patrzyły na mnie z troską. Syriusz opadł na krzesło i skulił się w sobie, jakby spodziewał się jakiegoś ataku z mojej strony. Potter natomiast stanął przy drzwiach.
 - Co się stało? – zapytałam w końcu.
Wszyscy wymienili spojrzenia. Żadne z nich nie odpowiedziało.
 - Słyszałam fragment waszej rozmowy. Wiem, co stało się na cmentarzu, ale nie wiem, co wydarzyło się później. - Spojrzałam na każdego po kolei.
 - Och, Lily, a czy to takie ważne? Przecież nie wolno ci się denerwować – odezwała się Mary. - Poza tym, za miesiąc wracamy do szkoły, a wtedy...
 - Jaki miesiąc? – zapytałam z uśmiechem, przerywając jej. – Przecież mamy lipiec! Semestr zaczyna się w tym roku wcześniej? Dlaczego?
 - Lily - Mary spojrzała na mnie wielkimi, niebieskimi oczami – leżałaś nieprzytomna przez dwa tygodnie. Baliśmy się, że nie zdążysz się obudzić.
 - Że nigdy się nie wybudzisz! – Dorcas znów była bliska płaczu.
 - A tego nigdy bym sobie nie wybaczył. - Usłyszałam cichy szept Blacka z końca pokoju.
Patrzyłam na nich z uśmiechem. Miałam nadzieję, że w końcu ktoś krzyknie, że żartował, że to tylko taki kawał. Niestety, nic takiego się nie stało.
 - Ale dlaczego? – wyszeptałam w końcu.
 - Lily, to było straszne. Po tym, jak na tym cmentarzu nas złapali, James wymyślił dobry plan, jak nas stamtąd wyciągnąć. Problem był jednak bardziej poważny niż się wydawało. Musiał tylko wyciągnąć pelerynę-niewidkę spod płaszcza, ale jak miał to zrobić, skoro tylu śmierciożerców nas otaczało? Wykorzystałem więc moment i rzuciłem Drętwotę na tych, którzy stali za nami. Oczywiście niewerbalnie! Ale on i tak się domyślił, co się dzieje. Spojrzał na mnie, a następnie na Pottera. Wtedy usłyszałaś słowo „teraz”. Niestety, zanim James narzucił na nas pelerynę, ty nadal z nim dyskutowałaś. Kazał im nas zaatakować - mówił coraz szybciej i jakby z bólem. – Nie zdążyłaś się schować pod peleryną. Obróciłaś się w miejscu, ale niestety nie dałaś rady nas teleportować. Nic się nie wydarzyło, a oni rzucali w nas zaklęciami z każdej strony. Gdyby nie Potter, to nie wiem, jak by to się skończyło.
 - Co masz na myśli? – wykrztusiłam w końcu.
 - Ty padłaś na ziemię, a ja zacząłem panikować! Zapomniałem nawet, że mam różdżkę w dłoni! Lily, tak bardzo cię przepraszam! James chwycił cię za rękę i nakazał mi chwycić ciebie za drugą, a w następnej chwili usłyszałem po prostu krzyk Dorcas i zobaczyłem, jak leżysz na ziemi.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nadal to do mnie nie docierało. W pokoju panowała idealna cisza. Nikt się nie odzywał. Syriusz nie ruszał się ze swojego fotela. Potter patrzył na krajobraz za oknem. Dorcas gładziła moją pościel, a Mary patrzyła na każdego z nas po kolei.
 - A co z Remusem? – zapytałam w końcu.
 - Och, wrócił strasznie pokiereszowany. Nie wiemy ani gdzie był, ani co robił. Położyli go podobnie jak ciebie w pokoju i kazali odpoczywać – wyjaśniła Dorcas.
 - Aha – powiedziałam głupio. I znów ta cisza. Stawała się wręcz nie do zniesienia. – Możecie zostawić mnie samą? – poprosiłam w końcu.
Wszyscy kiwnęli głowami. Potter wyszedł jako pierwszy. Nawet na mnie nie spojrzał. Zrobiło mi się dziwnie. Fakt - pokłóciliśmy się, ale przecież tyle się wydarzyło, że chyba... A może jednak nie?

***

Trzy dni później profesor Slughorn powiedział, że zarówno ja, jak i Remus, odzyskaliśmy w pełni siły. Zakon wspólnie stwierdził, że nie jesteśmy gotowi na to, aby pozostać w Kwaterze Głównej. Spapraliśmy tak proste zadanie, że bali nam się powierzyć coś poważniejszego. Profesor Dumbledore oznajmił, że z samego rana mamy wrócić do swoich domów. Nie pasowała mi ta opcja. Miałam spędzić cały miesiąc w domu z nienawidzącą mnie siostrą? Napisałam szybką sowę do rodziców. Siedzieliśmy właśnie przy stole i jedliśmy śniadanie. Dokładnie za kilka godzin miałam wrócić do domu.
 - Lily, kochanie, list do ciebie. – Do kuchni weszła pani Weasley i podała mi kopertę.
Chwyciłam ją z uśmiechem. W ostatniej chwili. Zagłębiłam się w lekturę wiadomości, po czym uśmiechnęłam się zadowolona. Zgodzili się!
 - Co taka zadowolona? – Usłyszałam.
 - Mama się zgodziła. Napisałam do niej wczoraj wieczorem. Zapytałam, czy mogą do mnie przyjechać przyjaciele na resztę wakacji, a ona... – mówiłam, nadal patrząc na list.
 - Nie ty, Lily – powiedziała rozbawiona Dorcas, a ja spojrzałam na nią zaskoczona. – Pani Weasley!
 - Och, to nic takiego - powiedziała skromnie i położyła rękę na swoim brzuchu.
 - Merlinie! Molly, moje gratulacje! – Profesor McGonagall poderwała się z miejsca i uścisnęła ją serdecznie.
 - Dziękuję. – Kobieta uśmiechnęła się ucieszona.
 - Chwila, chwila. – Pan Weasley patrzył na tą scenę zaskoczony. – Molly?
 - Arturze... - Jego żona była wyraźnie wzruszona.
 - Molly? – Mężczyzna podniósł się z miejsca  i podszedł do małżonki. – Czy ty...?
 - Tak - powiedziała, a łza szczęścia spłynęła po jej policzku.
 - Będziemy mieli dziecko - wyszeptał. – O rany! Będziemy mieli dziecko! – krzyknął.
Wszyscy zaczęli się gromadzić wokół szczęśliwej pary. Nasza grupa nie chciała się przepychać. Siedzieliśmy z szerokimi uśmiechami przy stole.
 - Lily, na co zgodziła się twoja mama? – zapytała Dorcas.
 - Ach, napisałam do niej, że moje wakacje troszkę się skróciły. Poprosiłam o pozwolenie na wasz przyjazd. Zamiast wracać jutro do domu, możecie przyjechać do mnie! – powiedziałam zadowolona z siebie.
 - Ale... Ja i Mary, tak?
 - Nie! Wy wszyscy!
 - Wszyscy? – Remus wyglądał na zaskoczonego.
 - Tak. Czemu się tak dziwicie? – zapytałam rozbawiona.
 - Lily... Jesteś pewna? – Dorcas spojrzała na mnie uważnie, a później znacząco na Pottera.
James siedział przygnębiony dwa krzesełka dalej. Dłubał widelcem w swojej jajecznicy. Nie odezwał się ani słowem.
 - Tak – powiedziałam, patrząc na niego. Uniósł głowę i spojrzał na mnie. – Jestem pewna.

2 komentarze:

  1. Moim zdaniem FF świetne! Spójnie napisane, bez większych błędów. Trochę śmieszyło mnie w pewnym momencie to schodzenie się i rozchodzenie Lily i Jamesa w prawie każdym rozdziale, ale teraz już jest ok :) Syriusz jest świetny: zadufany w sobie, pewny siebie gałgan. Uwielbiam tą postać u Jo. i tutaj jest REWELACYJNA! ;D
    No i dopiero w tym rozdziale jest rzecz, której naprawdę myślę, że mogę się "czepnąć" ;) Nie mogą zostać w kwaterze, bo spartaczyli "takie proste zadanie"?! Serio?! To zadanie nie było proste... Przecież Śmierciożercy chyba sprawdzali teren przed spotkaniami, jakieś zaklęcia ochronne i te sprawy. Przecież Voldi nie byłby taki głupi, żeby o to nie zadbać O.o Kiedy już przeczytałam, że team musi podsłuchać Śmierciożerców to zrobiłam wielkie "WTF?!". Takie zadanie dla UCZNIÓW?! Nie no coś nie tak...
    Ale podsumowując, opowiadanie super. Strasznie się cieszę perspektywą kilkudziesięciu rozdziałów do przeczytania :) Już dalej nie zrzędzę, bo zaczynam pochłaniać następne rozdziały ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, dziewczyno, jesteś rewelacyjna! Czytam to i czytam, i słucham tej piosenki i ryczę jak głupia. Naprawdę jesteś niesamowita, bo rzadko kiedy czyjeś opowiadanie doprowadza mnie do płaczu, a Tobie się udało. Po raz kolejny : jesteś rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy