sobota, 13 lipca 2013

Rozdział Sześćdziesiąty Czwarty

Nie obiecujemy nic, bo ostatnio totalnie nam to nie wychodzi. Rozdział napisany już dawno - dodawany dziś pod wpływem impulsu i decyzji, że już nic więcej tu pasować nie będzie i wpychanie tu czegokolwiek na siłę nie przyniesie nic dobrego. Rozdział średniej długości, śmiało można stwierdzić, że jest formą przejściową i wzmagającą napięcie, które będzie kontynuowane w następnym rozdziale. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że w następnej części doczekamy się wielkiego momentu, w którym Panna Evans przestanie być Panną Evans! :)


Niesamowite, jak wiele możesz ukryć pod jednym uśmiechem.

Wszystko się w nim gotowało. Czuł, jak serce zaczyna mu szybciej bić, tłocząc krew napompowaną alkoholem. Skronie pulsowały niebezpiecznie, zwiastując nadchodzący ból głowy. Pogłębił oddech, ale niewiele mu to dało, więc parsknął jedynie zirytowany i czując ogarniającą go bezsilność, cisnął przed siebie trzymaną w dłoni szklanką. Roztrzaskała się na drobne kawałki, ale to wcale nie przyniosło oczekiwanej ulgi. Obserwował, jak dyniowy sok spływa po zielonkawej ścianie, a w jego głowie aż huczało od natłoku myśli. Jęknął i przycisnął dłonie do skroni, niemalże błagając o święty spokój. Niczego w tej chwili nie pragnął tak bardzo jak tego, żeby ktoś wyłączył ten cholerny głos dudniący w jego głowie. Jakby tego było mało, w kuchni nadal rozchodził się zapach jej perfum, a na opuszkach czuł delikatność jej skóry. Zacisnął powieki, jeszcze mocniej skupiając się na opanowaniu emocji.
Ale kiedy pod zamkniętymi powiekami ukazał się obraz tak długo skrywany i skrzętnie tłumiony, wszystko przestało mieć znaczenie. Otworzył oczy, zdumiony tym, co właśnie do niego dotarło. Narastający gniew zupełnie mu nie pomagał. W końcu zaklął głośno i pchnąwszy kuchenne drzwi, wyszedł za nią na korytarz. Dogonił ją na samym końcu holu i to w momencie, kiedy chwytała klamkę. Bojąc się, że mu ucieknie, pochwycił jej nadgarstek, ściskając mocno i zarazem zmuszając do tego, żeby na niego spojrzała.
Początkowe zaskoczenie uleciało jednak w sekundę i natychmiast zostało zastąpione poprzez wściekłość i ewidentną niechęć. Postanowił się tym nie przejmować, chociaż ciężko mu było wyzbyć się wrażenia, że cokolwiek nie powie i tak nie osiągnie postawionego celu. Ta myśl wywołała u niego natychmiastowy wzrost irytacji i wściekłości. Zmarszczył czoło i mocniej ścisnął jej nadgarstek, ignorując delikatny grymas na jej twarzy.
 - Nie mam wyrzutów sumienia, Meadowes. Cholerne dranie, takie jak ja, nie mają czegoś takiego jak sumienie, nie znają wartości słowa kocham i nigdy nie próbują komukolwiek czegokolwiek udowadniać. Zwłaszcza pannom, które mają o sobie tak wygórowane mniemanie jak ty – syknął, z satysfakcją obserwując jej rozszerzające się w zdziwieniu oczy.
 - Masz rację, mój błąd – warknęła, praktycznie natychmiast odzyskując pewność siebie. – Jeden z wielu, jakie popełniłam. Na szczęście odzyskałam rozum i właśnie to boli cię najbardziej, prawda? To, że jakakolwiek panna potrafi oprzeć się twojemu urokowi.
 - Skończ wreszcie z tymi cholernie dziecinnymi zarzutami, Dorcas. Nie jesteśmy w Hogwarcie, a wyrywanie przypadkowych panienek przestało mnie cieszyć już wieki temu.
Uśmiechnęła się kpiąco i już szykowała w głowie kąśliwą uwagę, ale zaciętość w jego oczach i przenikliwość spojrzenia, jakim ją obdarzał, w drażniący sposób zaczęło ją paraliżować. Wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Przestała czuć to, co chciała. Przestała widzieć obraz dookoła, a rozchylone usta łapały powietrze, które powoli zaczęło być nim. Zdawała  sobie również sprawę z tego, że owe gwałtowne bicie serca i motyle w brzuchu są sekundą, która minie, gdy tylko przestanie być tak niebezpiecznie blisko. Szarpnęła delikatnie, chcąc wyrwać się z jego uścisku, ale był zbyt mocny i stanowczy. Dotarło do niej, że jest to moment konfrontacji. Ostateczna rozgrywka pomiędzy nią a nim. Musiała zadbać o to, aby rozwiać najmniejszą wątpliwość i nie dopuścić do kolejnych prób. Syriusz Black był jak narkotyk, a ona zażywała go przez rok i za kolejną dawkę była w stanie zrobić wiele. Zwłaszcza, jeżeli zazna chociaż odrobiny. Ręce zaczęły jej delikatnie drżeć, a w głowie zawirowało. Znała to uczucie. Za każdym razem, kiedy zwlekała się w końcu z łóżka i nadal na wpół przytomna dreptała do kuchni, miała podobne objawy na widok nowej butelki. Nadal tak miała, ale robiła wszystko, aby nie dać się złamać. Miała cel i postanowiła do niego dążyć. Przy uzależnieniu rozum nigdy nie wygrywa, chyba że reakcja jest dostatecznie szybka. Stanie więc w tym pieprzonym korytarzu i patrzenie w te zdeterminowane tęczówki raczej jej nie pomagało. Zupełnie jak kuchenne szafki zapełnione Ognistą Whisky.
Dlatego też - biorąc głęboki oddech - odkręcała jedną po drugiej i opróżniała nad zlewem, zaciskając przy tym pięści i błagając o siłę przy następnej. Czuła zapach alkoholu w nozdrzach, a w jej głowie aż huczało o kolejną dawkę. Wiedziała, że najmniejszy łyk sprowadzi ją ponownie na dno od którego właśnie się odbiła. Jeden kieliszek wystarczył, żeby straciła wszystko to, co ponownie zostało jej dane. Dokładnie w taki sam sposób zadziałałby Black. Aktualne gesty pomału ją otumaniały i sprawiały, że przestawała normalnie funkcjonować, a rozum pomału zaczynał domagać się czegoś większego. Pragnęła odpłynąć w ową słodką i przyjemną nicość, ale jednocześnie błagała o stabilny grunt pod nogami. Przymknęła na moment powieki, oddychając głębiej i pochłaniając zapach jego ciała. Wiedziała o tym i ona, i Syriusz, że lada moment będzie mógł z nią zrobić totalnie wszystko. Wmówić jej największe kłamstwo i skłonić do najbardziej sprzecznej z nią samą rzeczy.
Nie mogła mu na to pozwolić. I nie pozwoli.
 - Skoro nie jesteśmy w Hogwarcie, a wyrywanie przypadkowych piękności nie jest już w modzie, dlaczego na górze czeka kolejna, równie przypadkowa dziewczyna? Nie zmieniłeś się i nigdy nie zmienisz, Black.
 - Nie mam zamiaru – odparł natychmiast, rzucając jej wyzywające spojrzenie.
 - I słusznie. Wtedy ciężko byłoby cię nadal nienawidzić – stwierdziła smutno, odwracając się na pięcie i otwierając drzwi.
Podjął decyzję pod wpływem chwili. Szarpnął mocniej, przyciągając ją do siebie i złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Pozostała obojętna i jak tylko dotarło do niej, co się dzieje, natychmiast to przerwała.
 - Skończyłeś? – warknęła, trzęsąc się z furii, jaka ją ogarnęła.
Black wyglądał na wyraźnie zadowolonego, a nawet jakby lekko rozkojarzonego. Zupełnie jakby sobie właśnie przypomniał, o co w tym wszystkim chodzi.
 - Właściwie to… - zaczął, ponownie przymykając powieki i na powrót przyciągając ją do siebie.
Wstrzymała oddech i niezdolna do jakiegokolwiek sprzeciwu w akcie ostatniej desperacji zamachnęła się i wymierzyła siarczysty policzek. Jęknął, natychmiast wybudzając się z tego dziwnego transu i spojrzał na nią wściekły. 
 - Nigdy więcej mnie nie dotykaj – syknęła i nie oglądając się więcej za siebie, opuściła Kwaterę Główną.

***

Lily Evans przemierzała właśnie ulicę Pokątną z dziwnym, lekko niepokojącym uczuciem. Intuicja podpowiadała jej, że stanie się coś niedobrego. Nie do końca potrafiła określić co i w jakich okolicznościach, ale gdzieś w głębi duszy odczuwała lęk, który dodatkowo wzmacniało przyspieszone i jakby ściśnięte serce. Wzięła głębszy oddech i naciągnęła na głowę kaptur, skutecznie osłaniając się przed kolejnymi, ciężkimi kroplami deszczu. Koniec września ewidentnie dawał się już we znaki. Nie było dnia bez chociażby jednej kropelki, ciężkich, ciemnych chmur czy z dnia na dzień silniejszego wiatru.
Jesień była najbardziej znienawidzoną przez nią porą roku. Wszystko wtedy jakby umierało. Świat nabierał szarych, brudnych barw. Liść po liściu spadał z drzew, a ptaki z każdym kolejnym dniem śpiewały coraz ciszej, aby wreszcie opuścić kraj i emigrować gdzieś, gdzie wiecznie świeci słońce. Ta przygnębiająca wizja wzbogacona o nieustannie lejący się z nieba deszcz sprawiała, że ludzie przestawali się uśmiechać. Każdy pędził w swoją stronę, załatwiając najpotrzebniejsze sprawunki, od czasu do czasu burkając do znajomych „dzień dobry”. Kawiarnie, puby i restauracje zaczęły świecić pustkami, bo każdy wolał siedzieć we własnych domach niż wychylać nos w tak brzydką pogodę. Teraz, a mianowicie w czasach, które nastały, wszystko nabrało jeszcze gorszego rozmachu. Dookoła roznosiła się nieprzyjemna mgła, która oznaczała jedynie to, że po okolicy bezkarnie przechadzają się Dementorzy, rozsiewając dodatkową panikę, chłód i niepokój. Spora część witryn sklepowych była opustoszała, a blisko jedna trzecia zamknięta. Z zakurzonych i pokrytych pajęczyną półek Lily wywnioskowała, że to już trwa jakiś czas.
Mieszkając w Dolinie Godryka, nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się w centrum Londynu. Mary co prawda regularnie donosiła im plotki, ale słyszeć zdecydowanie różni się od widzieć. Być może dlatego, patrząc na tę wiecznie żywą i kolorową ulicę, jaką kiedyś była Pokątna, odczuwała niepokój, który był wynikiem napływającej zewsząd pustki. Nawet w Dziurawym Kotle znajdował się tylko stary barman Tom.
Podniosła kołnierzyk i na wdechu pchnęła drzwi do sklepu Madame Malkin. Od razu otoczyło ją przyjemne ciepło, a dzwoneczek nad drzwiami oznajmił jej przybycie. Pulchna kobieta natychmiast pojawiła się przy drzwiach, witając Rudą serdecznym uśmiechem. Owe dręczące Lily uczucie na moment przygasło, stłumione emanującą w tym miejscu aurą ewidentnej magii. Nie było tu co prawda tak dziwnie jak u Ollivandera, gdzie dawno temu wybierała swoją pierwszą różdżkę i nie było to aż tak tajemnicze, ale zdecydowanie było tu coś, co zapierało dech w piersi. Szalejące w powietrzu nożyczki, latające miary i rolki pełne najróżniejszych materiałów. Wszystko było pod dyktando Madame Malkin, która jednym machnięciem różdżki potrafiła z niczego wyczarować najwspanialszą szatę. To właśnie dlatego zdecydowała się powierzyć tej kobiecie uszycie swojej sukni ślubnej. Co prawda był jeszcze sklep należący do Gladargów, ale słyszała, że specjalizowali się w dosyć nietypowych i dziwnych strojach. Jak każda kobieta chciała wyglądać tego dnia wyjątkowo i nadzwyczajnie, ale pomimo wszystko bardziej ufała Madame. Prawdopodobnie dlatego, że regularnie zamawiała u niej najróżniejsze sukienki i szkolne szaty. No i musiałaby dojeżdżać do Hogsmeade. Wiedziała też, że gdzieś tu znajduje się Twillfitt&Tatting, ale tam już totalnie nie odważyłaby się wejść. Sklep cieszył się ponurą reputacją i ogólnie uważano, że z tamtejszych usług korzystają śmierciożercy.
Odwzajemniła więc uśmiech i odwiesiła płaszcz na przymocowany do ściany kołeczek. Bez zaproszenia przeszła do małego pomieszczenia znajdującego się z tyłu sklepu, który służył za swojego rodzaju gabinet. Tam stanęła na okrągłym podeście i rozłożyła ramiona. Natychmiast podleciały do niej dwie miary oraz kawałek pergaminu z samo notującym piórem. W momencie, kiedy odrobinę dłuższa z nich zdejmowała ostatnie niezbędne długości, do pomieszczenia weszła Madame Malkin. Przyjrzała się uważniej rudowłosej, po czym przysiadła na małym, okrągłym stołeczku przy biurku do szkicowania.
 - Masz jakieś specjalne życzenia, kochaniutka? – zapytała, posyłając jej uważne spojrzenie.
 - Właściwie… - zająknęła się, ale taka odpowiedź najwyraźniej wystarczyła.
Kobieta uśmiechnęła się, puściła do Rudej oko, a następnie rozłożyła trzy pokaźne kartki. Później machnęła różdżką, a na każdej pojawił się szkic. Lily zeskoczyła z podestu i podeszła do kobiety, przyglądając się każdemu z uwagą. Niestety z całej masy linii i kresek, niewiele umiała wyczytać.
 - Och, wybacz, serduszko! – Kobieta uśmiechnęła się, ponownie naciągając na nos okulary i po raz kolejny machnęła różdżką.
Szkice uniosły się nad papier i uformowały w sukienki. Lily zaparło dech w piersi. Miała przed sobą trzy wersje. Jedna była takiego samego kroju jak suknia ślubna Petunii. Automatycznie przywołała obraz, kiedy to ukradkiem przymierzyła sukienkę siostry. Petunia nigdy się o tym nie dowiedziała, a Lily przynajmniej zrozumiała, że te wszystkie wyśnione i wymarzone falbanki i bufki, które towarzyszyły jej przy bajkach u wszelkiego rodzaju księżniczek, zupełnie do niej nie pasują. Czuła się jak napompowana beza, pozbawiona kształtu i wyrazu, przyćmiona przez suknię. Nawet jej rudy temperament niknął wśród tiulu i atłasowych elementów, a przecież w sukni ślubnej chodziło o podkreślenie tego, co najlepsze! Skrzywiła się więc delikatnie i stuknęła różdżką w unoszącą się sukienkę. Projekt natychmiast przybrał formę kresek i linii, a następnie pokrył się płomieniami.
 - Każdy projekt jest niepowtarzającą się wizją. Nigdy nie tworzę takich samych sukni i nigdy nie przechowuję odrzuconych projektów. Każdy jest indywidualny, dopasowany do charakteru i aury, którą roztacza dana osoba – Madame Malkin natychmiast pośpieszyła z wyjaśnieniami.
Ruda nic nie odpowiedziała. Zdobyła się jedynie na kiwnięcie głową i z mieszanymi uczuciami powróciła do przyglądania się pozostałym szkicom. Musiała przyznać, że wybór był niesamowicie trudny. Opcja po prawej stronie była zdecydowanie uproszczoną wersją tej odrzuconej. Natomiast ta po lewej przypominała suknie kobiet ze starożytnej Grecji, o których uczyła się, będąc jeszcze w mugolskiej szkole. W końcu zamknęła oczy i wzięła głębszy oddech, wskazując palcem na suknie po prawej.
 - Fantastyczny wybór! – Madame Malkin natychmiast podniosła się ze stołeczka, spaliła odrzuconą suknię, a projekt wybranej przywiesiła do ściany.
Następnie nakazała Lily pozostać w pokoju, a sama udała się do magazynu po skrawki materiałów. Evansówna zrozumiała, że teraz czeka ją jeszcze cięższy wybór. Kompletnie się na tym nie znała! Spojrzała na zegarek. Mary spóźniała się już blisko pół godziny. Obiecała, że pomoże jej się odnaleźć w tym wszystkim. Kolejne piętnaście minut później siedziała zawalona całą masą materiałów, a manekin stojący tuż przed nią odziany był w przeróżne wersje, które miały jej pomóc wybrać najlepsze połączenie. Nie mogła wyjść z podziwu dla cierpliwości u starszej kobiety. Marudziła, wybrzydzała i była tak niezdecydowana, że sama siebie miała już serdecznie dosyć. Madame Malkin z szerokim uśmiechem zdejmowała, wymieniała i wyszukiwała kolejne pasujące do siebie kawałki.
- Zdążyłem?! – Do pomieszczenia wpadł zziajany Black. Lily spojrzała na niego pytająco. Chłopak miał poczochrane włosy, źle zapiętą koszulę, a krawat zwisał mu żałośnie. – Miałaś mnie obudzić! Powiedz, że McDonald jeszcze nie dotarła – jęknął, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. 
Lily, nie mogąc się już dłużej powstrzymać, parsknęła niekontrolowanym śmiechem.
 - Sekcja dla pana młodego jest w drugim końcu salonu. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że zobaczenie panny młodej w sukni ślubnej przynosi pecha, panie…
 - Black, Syriusz Black – tu Łapa podbiegł do kobiety i pocałował jej dłoń. Madame Malkin spłonęła rumieńcem. – I nie jestem panem młodym – stwierdził niby od niechcenia, uśmiechając się szarmancko.
Kobieta wykrztusiła jedynie „och”, po czym wyraźnie zmieszana stwierdziła, że uda się po kolejne materiały. Kiedy opuściła pomieszczenie, Black i Evans wymienili spojrzenia i nie mogąc się opanować, wybuchnęli głośnym śmiechem.
 - Lily! Zaspałam!
Do pomieszczenia wpadła Mary. Przechodząc obok Syriusza, spojrzała na niego z wyraźnym niezadowoleniem
 - W tym? Chcesz być świadkiem na ich ślubie, będąc odziany… w to?! – warknęła, a oni oboje zanieśli się jeszcze większym śmiechem.

***

 - James wysłał patronusa – mruknęła Mary, ze skupieniem sięgając po kolejny pędzelek. – Wszystko u niego w porządku. Wrócił od Dumbledore’a i kieruje się do krawcowej. Wpadnie po przymiarkach.
Lily nie odpowiedziała. Westchnęła jedynie ciężko i była wdzięczna, że nie widzi teraz miny swojej przyjaciółki. Mary stała nad nią i tak jak obiecywała, robiła próbny makijaż. Trzeci z kolei, bo poprzednie dwa były nieodpowiednie. U Madame Malkin spędziły blisko trzy godziny, ale nareszcie udało im się wybrać odpowiedni materiał. Mary przyniosła również zdjęcia, dzięki którym skorygowały projekt wykonany przez krawcową.
Lily nie mogła powiedzieć, że się nie cieszyła. Była szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Za niecałe dwa miesiące miała zostać żoną Jamesa Pottera. Mężczyzny, którego pragnęła, którego kochała i przy którym czuła się bezpieczna. Było jednak coś, co nie dawało jej spokoju. Zawsze marzyła, że tego dnia będą przy niej wszyscy ci, którzy są dla niej ważni: przyjaciele i rodzina. Miał to być dzień, w którym wszelkie troski i problemy znikną. Każdy będzie się śmiał, każdy będzie szczęśliwy. Nie mogła jednak przewidzieć, że życie aż tak to wszystko pokomplikuje. Straciła dwie bliskie jej osoby. Jedną z nich na własne życzenie, drugą na prośbę Albusa. I chociaż rozum podpowiadał jej, że było to celowe, serce nakazywało jej wierzyć, że była to decyzja samego Severusa.
 - Ta-dam! – Mary aż pisnęła, kiedy obróciła ją w stronę lustra.
Lily patrzyła na swoje odbicie, a uczucie niepokoju, które towarzyszyło jej od samego rana właśnie się nasiliło. Przygotowania nie przynosiły jej aż takiej radości, jakiej się spodziewała. Liczyła na to, że będą przy niej obie. Wiedziała, że Mary robi, co tylko może i robi to najlepiej na świecie, ale miała w sobie tą odrobinę szaleństwa i nieposkromionego optymizmu, który tylko Dorcas mogła przystopować. Evansówna już dawno zdała sobie sprawę z tego, że tęskni za Meadowes. Pierwsze wątpliwości i niepokój naszły ją tuż po rozmowie z Syriuszem. Jej widok w Kwaterze Głównej jedynie obudził uśpione, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, uczucia. Kochała je obie jak siostry, których właściwie nigdy nie miała. Z Petunią przestała się dogadywać już dawno temu. Odkąd skończyła jedenaście lat i dostała list stała się dziwolągiem. Kimś, albo raczej czymś, co było niewarte uwagi Petunii. Straciła wtedy najbliższą przyjaciółkę i pewnego rodzaju wzorca, na którym polegała, odkąd pamiętała. Od tamtej pory każde wakacje, każde święta, każdy pobyt w domu niósł za sobą ową nieprzyjemną gorycz i żal. Rywalizowały ze sobą na każdym kroku. Wiecznie musiała słuchać o nagrodach, jakie zdobyła jej siostra, o kolejnych egzaminach i studiach, które chciałaby rozpocząć. Sama opowiadała wtedy o Hogwarcie i przygodach, które ją tam spotykają. Niewiele mogła tym ugrać. Petunia w akcie bezsilności za każdym razem sprowadzała ją jedynie do czegoś obrzydliwego i nienormalnego. Nim na dobre przestała się tym przejmować, minęło kilka lat, w trakcie których zawsze były przy niej dziewczyny. Teraz też powinny tu być.
 - Jest fantastyczny – szepnęła w końcu, przytulając się do Mary.
 - Wiem! – odparowała z dumą i opadła na krzesło obok Lily, sięgając po opasłą teczkę. To, że niczego nie zauważyła wcale nie zaskoczyło Lily. Mary zawsze była tą najmniej spostrzegawczą z ich trójki.  – James dostarczył mi listę gości oraz szkic miejsc. Myślę, że perfekcyjnie rozegraliście rozsadzenie waszych rodzin. Tym bardziej, że mogłoby dojść do nieporozumienia. Przecież nie wszyscy u ciebie wiedzą, że jesteś piekielnie zdolną czarownicą! – Zaśmiała się krótko. – Byłam również w tej kaplicy, o której mówiłaś. Uważam, że jest fantastyczna i wiem już, jak ją przybrać, żeby nadać jej jeszcze bardziej niezwykłego wyrazu! To okno tuż nad ołtarzem – Merlinie! Punktualnie o piątej tylko przez nie wpadają promienie słońca, które oświetlają tylko ten mały skrawek przy ołtarzu. To oznacza, że w najważniejszym momencie natura będzie po waszej stronie!
 - Czołem, ludzie pracy! – Do Krainy Cudów weszli właśnie Syriusz, James i Remus.
Pan młody podszedł do narzeczonej i pocałował ją przeciągle. Lily posłała mu lekko wymuszony uśmiech, po czym, raczej nieświadomie, utkwiła swój wzrok w Syriuszu.
 - Och! No nareszcie jesteście! – Mary aż zaklaskała, a następnie usadowiła całą trójkę na kanapie, rozdając im jakieś karteczki i tłumacząc coś przy tym zawzięcie.
W głowie rudowłosej toczyła się walka. Wytaczała wszystkie argumenty za i przeciw. Standardowo pozwalała na to, żeby serce walczyło z rozumem i chociaż doskonale wiedziała, które wygra, chciała usłyszeć, co każde z nich ma do powiedzenia. W końcu podniosła się z krzesła i podeszła pewnym krokiem do kanapy, nie patrząc na nikogo, chwyciła Syriusza za rękę i mrucząc ciche „musimy porozmawiać”, zaciągnęła go do pomieszczenia gospodarczego, zamykając za nimi drzwi. Niemalże natychmiast przeklęła się w duchu. Zapomniała, że Mary, chcąc zapewnić komfort swoim klientom oraz umieścić możliwie najwięcej niesamowitych urządzeń, zaoszczędziła miejsca na pomieszczenie dla pracowników. Kuchnia była tak mała, że dwie osoby powodowały tłok i to do tego stopnia, że nie szło się ruszyć. Pakując się więc tu z Syriuszem i do tego zamykając drzwi spowodowała, że ich ciała niemalże do siebie przylegały.
 - Evans, jak chciałaś romantyczne sam na sam, wystarczyło powiedzieć – wymruczał, uśmiechając się bezczelnie.
 - Jesteś beznadziejny! – westchnęła z rezygnacją i odsunęła się od niego tak bardzo, na ile to było możliwe. – Chciałam z tobą porozmawiać. Jest to jedyne pomieszczenie, które zapewni nam odrobinę prywatności i pewnego rodzaju komfort.
 - Komfort? – Uniósł brwi w zdziwieniu. – Mam rozumieć, że pod tym słowem kryjesz fakt, iż niemalże się we mnie wtulasz?
 - Wcale się nie wtulam! – zaoponowała, cofając się jeszcze bardziej ignorując wbijającą się w plecy klamkę.
 - Czyżby? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, przysuwając się bliżej.
 - Och, na Merlina! – warknęła, kładąc dłonie na jego klatce i odsuwając go od siebie. – Mógłbyś chociaż raz wykazać się chociażby odrobiną odpowiedzialności i przez moment przestać żartować ze wszystkiego?
 - Nie mógłbym – odparł tak poważnie, że aż znieruchomiała. – W całym swoim życiu dokonałem tego tylko trzykrotnie i nigdy nie wychodziło z tego nic dobrego.
W jego głosie dało się wyczuć pewnego rodzaju ironię i odrobinę rozgoryczenia. Osiągnęła jednak w pewnym stopniu to, co chciała. Black przestał się wygłupiać i zachował powagę. Przygryzła wargę i patrząc gdzieś w bok, wyszeptała:
 - Masz kontakt z Dorcas?
Wyrzuciła to z siebie na wdechu, bojąc się, że się rozmyśli i totalnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo zaskoczyła go tym pytaniem. Ledwo rozpoczęła wypowiadać jej imię, jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a on sam czuł się tak, jakby ktoś mu przywalił. Obrazy i myśli w jego głowie powoli przyspieszyły, nasuwając niepokojące wnioski. Nikt ich nie widział. Tego był pewien. Ale skoro sytuacja sprzed kilku dni była ich tajemnicą…
 - A pytasz o to, bo...?
Postawił na obojętność. Perfekcyjnie maskując przyspieszone bicie serce i lekkie drżenie rąk, wwiercił w nią beznamiętne spojrzenie, z niesamowitą uwagą obserwując każdy jej najmniejszy gest. Przygryzła wargę i spojrzała na niego niepewnie.
 - Syriuszu, czy mogę ci zaufać?

***
W drugiej połowie października w Wiltshire, hrabstwie położonym w południowej części Anglii, od blisko dziewięciu dni padał deszcz. Idealnie utrzymane trawniki i rośliny znajdujące się w ogródkach pokryła gruba warstwa błota.
Mężczyzna, który pojawił się właśnie na brukowanej uliczce, wyraźnie nie przejął się spadającymi z nieba kroplami deszczu. To było do przewidzenia. I chociaż większa część społeczeństwa wolała w tym momencie pozostać w swoich przyjemnie urządzonych domach i rozkoszować się przyjemnym ciepłem, on wiedział, że to spotkanie zostanie wyznaczone dokładnie w taką pogodę. Kiedy dzisiejszego popołudnia poczuł nieprzyjemne pieczenie, nie okazał zaskoczenia. Właściwie można było stwierdzić, że podszedł do tego bez najmniejszych uczuć, a nawet z pewną obojętnością. Takie spotkania były bowiem aranżowane średnio raz na trzy miesiące. Nauczył się już rozpoznawać, kiedy owe pieczenie sygnalizuje wspaniałe świętowanie, kiedy rutynowe sprawdzenie postępów w wyznaczonych zadaniach, a kiedy kryje za sobą najzwyklejsze tortury. No, może nie takie najzwyklejsze. Lord Voldemort był bowiem znany z takiego okrucieństwa, jakie nie śniło się nikomu. Dzisiejsze śmiało mógł zakwalifikować do rutynowej kontroli, a może nawet przyjęcia z okazji jakiegoś sukcesu.
Szalejący wiatr wydymał i szarpał jego czarną peleryną, a coraz częściej i gęściej spadające krople deszczu niknęły w jego splątanych i tłustych włosach sięgających żuchwy. Kiedy czarne oczy przyzwyczaiły się do ogarniającej go ciemności, dostrzegł, to, co właściwie powinien zanotować natychmiast po aportowaniu się w tej uroczej okolicy. Tuż przed nim, z ciemności wyłaniał się ładny, wiejski dwór, otoczony przez bramę z kutego żelaza. Tknięty odrobiną niepokoju, podszedł do miejsca, w którym powinna znajdować się furtka i nie widząc innego rozwiązania, po prostu przez nią przeszedł. Obawa, która go ogarnęła natychmiast się rozwiała. Żelazna brama rozwiała się niczym dym, zapraszając go do środka i najwidoczniej wiedząc, że jest jedynym z zaproszonych gości. Jego oczom ukazały się w tym momencie szerzące się po obu bokach wyszukane ogrody, idealnie przycięte żywopłoty, a gdzieś w oddali dało się słyszeć plusk fontann. Z każdym kolejnym krokiem jego oczy mogły zaobserwować rosnącą potężną posiadłość, w której przez dolne okna okute kratą sączyło się żółto-pomarańczowe światło. Coraz bardziej pewien, że nie trafił tu przypadkiem, podszedł do drzwi, chwytając kołatkę w kształcie węża i stukając trzy razy. Nie musiał zbyt długo czekać. Po niecałych dwóch minutach drzwi uchyliły się, wypuszczając na schody odrobinę światła.
W przejściu ukazała się wyjątkowej urody wysoka blondynka, której uroku odejmował jedynie grymas twarzy, który Severus odebrał jako dumę i swego rodzaju okazywanie wyższości nad innymi, przebywającymi w tym domu osobami. Skłonił się jednak nisko i w możliwie najuprzejmiejszy, ale zarazem niezbyt wylewny sposób, rzekł:
 - Dobry wieczór, Narcyzo.
Kobieta odwzajemniła gest, z niesamowitą elegancją otwierając drzwi szerzej i wyciągając dłoń, którą Severus natychmiast pochwycił i ucałował. I chociaż Severus Snape był jedynie nastolatkiem wychowywanym w patologicznej rodzinie, bez jakiejkolwiek etyki, zasad czy wzorców, to można z uznaniem stwierdzić, że perfekcyjnie odnajdował się w wyższych sferach. Siedem lat w domu Slytherina, obserwowanie wywyższających się kolegów oraz kapryśne i wymyślne postępowanie koleżanek spowodowało, że jego wyczulony zmysł obserwacji dostarczył mu odpowiednich i niezwykle potrzebnych wniosków. Stosunek do innych, w ich mniemaniu gorszych, jako że byli z rodziny „brudnokrwistych” lub „szlamowatych” w pewnym stopniu mu się udzielił. Zrozumiał też, że jeżeli połączy obie rzeczy, a mianowicie szlacheckie pochodzenie (którym mogła się pochwalić grubo ponad połowa wychowanków Slytherina) oraz niechęć do gorszych od siebie, uzyska obraz idealnego śmierciożercy lub damy wymagającej odpowiedniego i specjalistycznego traktowania. Taką damą była właśnie Narcyza Black-Malfoy.
 - Dobry wieczór, Severusie.
Kobieta odsunęła się, umożliwiając mu przedostanie się do środka. Wszedł do wielkiego, mrocznego holu. Na kamiennej posadzce leżał wspaniały dywan. Snape rozejrzał się ukradkiem i dostrzegł całą masę portretów, które bacznie obserwowały każdy jego ruch. Narcyza zamknęła drzwi frontowe i poprowadziła go na sam koniec korytarza, wprost do masywnych, drewnianych drzwi, za którymi mieścił się salon. Przekręciła gałkę i gestem nakazała mu podążać za sobą. Salon był pełen ludzi siedzących w krępującym milczeniu przy długim, ozdobnym stole. Jedynym źródłem światła był ogień buzujący w marmurowym kominku, nad którym wisiało ciężkie zwierciadło w pozłacanej ramie. Większa część przybyłych gości miała założone maski. Severus wiedział, że są to ci, którzy są najbliżej Voldemorta. To im powierzał najważniejsze i najpilniejsze zadania. Cała reszta była pionkami w grze, a awans był możliwy tylko wtedy, kiedy potrafili wykazać się wyjątkową głupotą, aby zadziałać samemu i uzyskać niesamowity efekt lub po wieloletniej, wiernej służbie. Narcyza zajęła wolne miejsce po lewej stronie męża i opuściła głowę w pokorze. Severus udał się do jedynego wolnego miejsca, mniej więcej w połowie stołu i podobnie jak pani Malfoy, skierował wzrok na znajdujący się przed nim talerz.
 - Yaxley? – Donośny, wysoki głos potoczył się echem od szczytu stołu. 
Wywołany mężczyzna drgnął i skłonił się nisko.
 - Tak, panie?
 - Doszły mnie słuchy, że nasz Minister Magii pozytywnie rozważył wniosek od zaniepokojonych rodzin.
 - Tak, panie. Ustawa dotycząca większej selekcji nowych uczniów jest w pełni zaakceptowana. W poniedziałek ma iść do Wizengamotu na ostateczne głosowanie.
 - Fantastycznie. Dołohow, jak idą postępy z Albusem Dumbledorem?
 - Nie tak jak się spodziewaliśmy, panie. Dyrektor Hogwartu uparcie twierdzi, że selekcja uczniów zachwieje stabilnością naszego świata. Według wskazówek, wysłałem Alecto i Bellę. Użyją wszelakich argumentów, ażeby go przekonać do zmiany zdania.
Idiota, pomyślał Severus, bezmyślnie podnosząc wzrok na Dołohowa. Nikt nie jest w stanie zastraszyć Albusa Dumbledore’a. Plan – oto, czego tutaj potrzeba.
Na moment zapanowała przeraźliwa cisza. Żaden z przybyłych nie wiedział, jaki efekt wywoła owe wyznanie. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że Dumbledore jest równie potężnym czarodziejem, co Lord Voldemort z tym, że jego zdanie miało większą aprobatę wśród Ministerstwa Magii.
 - Criucio.
Dołohow padł na ziemię, wrzeszcząc wniebogłosy. Voldemort cofnął zaklęcie, ale tylko po to, aby rzucić je ponownie. Uwielbiał torturować. Sytuacja powtórzyła się trzykrotnie. Dołohow padał na posadzkę, by jęczeć w amoku, a chwilę później wychwalać wielkość swojego pana i błagać o litość. Severus wiedział, że zadanie, które powierzono Dołohowi z miejsca spisane było na straty. Jeszcze nikt nie zdołał przekonać Dumbledore’a do zmiany decyzji, jeżeli on sam nie uważał, że tak będzie lepiej. Pod tą całą maskaradą krył się zatem powód prawdziwego rozwścieczenia ich przywódcy.
 - Panie?
W pewnym momencie odezwał się Lucjusz Malfoy. Pokornie pochylając głowę, czekał na przyzwolenie. Voldemort po raz ostatni rzucił zaklęcie, po czym skierował swoje spojrzenie wprost na mężczyznę.
 - Słucham, Lucjuszu.
Nie ulegało wątpliwości, że Lucjusz jest aktualnym ulubieńcem Lorda Voldemorta. Jako jeden z nielicznych miał ogromne wpływy i niesamowite znajomości, które przyczyniły się do samego przejęcia Ministerstwa.
 - Pozwolę sobie przypuszczać, że odpowiednia ilość złota dla odpowiednio wysokich stanowiskiem członków rady wystarczy, ażeby ich przekonać o tym, że ten plugawy starzec nie jest w stanie zablokować tak ważnej dla naszego społeczeństwa decyzji. Zadbam o to, aby wycofano go z obrad w tej kwestii.
Lord Voldemort nie odpowiedział, a jedynie skinął głową i wykrzywił wargi w grymasie, który miał posłużyć za uśmiech. Ponownie zapanowała cisza. Dołohow ponownie zajął swoje miejsce, a jego ciałem wstrząsały regularne dreszcze. Wszyscy oczekiwali w napięciu, aż Czarny Pan wybierze kolejną ofiarę. On sam zdawał się delektować zewsząd napływającym przerażeniem. Rozsiadł się odrobinę wygodniej na ozdobnym, pozłacanym krześle. W końcu utkwił swoje czerwone oczy w Severusie.
 - Severusie. Powstań, proszę.
Snape bez najmniejszego sprzeciwu wykonał polecenie, a następnie skłonił się nisko, nie pozwalając sobie na odwrócenie wzroku. Przez krótką chwilę czerwone oczy wwiercały się w czarne jak węgiel. Oklumencja i legilimencja były kolejną lekcją, jaką Severus Snape musiał przeżyć. Wiele go to kosztowało. Przez pierwsze tygodnie po inauguracji służył głównie jako narzędzie tortur. Nie potrafił zapanować nad obrazami, które przetaczały się przez jego głowę. Czytał o tym już dawno, zawsze pragnął opanować tę niesamowicie trudną sztukę chociażby po to, żeby umieć bronić się przed Huncwotami. Poznał teorię lepiej niż niejeden nauczyciel, ale nigdy nie miał odwagi jej praktykować. Teraz, kiedy życie pokazało mu, że to może być jego jedyna broń, nie miał ku temu oporów. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że igra z ogniem. Voldemort był osobą, przed którą nie wolno mu było mieć tajemnicy. Dlatego i tu Severus musiał posłużyć się niesamowitym sprytem. Nauczony doświadczeniem wiedział, jakie dziedziny w jego życiu najbardziej interesują Czarnego Pana. Świadomie podsuwał obrazy, skutecznie i niezauważalnie maskując te, które musiały pozostać tylko w jego głowie.
 - Lily Evans – rzucił krótko, a Severus natychmiast odpowiedział na niedokończone pytanie.
 - Dowiedziała się o listach. Nakryła mnie, kiedy chowałem kolejne do skrzynki pocztowej.
 - Crucio!
Poczuł, jak całe jego ciało zostaje sparaliżowane. W głowie zaczęło mu dudnić i huczeć, a skronie pulsowały tak jakby zaraz miały rozsadzić mu czaszkę. Kolana się pod nim ugięły i padł na posadzkę, mając wrażenie, że przy tym upadku najprawdopodobniej je złamał. Skulił się niczym mała dziewczynka, wrzeszcząc z przerażenia i bólu, który drażnił najmniejszy nerw w jego ciele. Skóra go paliła, a serce nie nadążało pompować dostatecznej ilości krwi, powodując bezdech i halucynacje. Jego oczom ukazywały się obrazy i sam już nie wiedział, czy jest to wynik tortur, czy może Czarny Pan ponownie przeszukuje jego umysł.
I nagle wszystko ustało.
Ból zniknął tak nagle, jak się pojawił. Umysł stał się czysty, a oddech powrócił do normy. Wiedział, co ma zrobić, nim zostało wydane polecenie. Niezdarnie zaczął gramolić się z podłogi, czując, jak nogi drżą pod jego ciężarem i odmawiają mu posłuszeństwa. Wreszcie wyprostował się na tyle, na ile pozwoliło mu poobijane i obolałe ciało, i ze spuszczoną w pokorze głową czekał na dalsze tortury.
Ale nie nadeszły.
 - Crucio!
Severus skulił się odrobinę, ale oczekiwany ból nie nadszedł. Gdzieś z jego prawej strony rozległ się wrzask, który zagłuszył pusty dźwięk spadającego ciała. Przez tłum przebiegł niezauważalny, a raczej zlewający się z pojękiwaniem, szept.
 - Severusie, tutaj.
Chudy, blady palec Voldemorta wskazał mu miejsce, które jeszcze przed momentem zajmował Dołohow. Bez okazywania najmniejszych emocji opadł na krzesło najbliżej Czarnego Pana po prawej stronie i odetchnął, wiedząc, że jeszcze trzy sekundy, a nogi odmówiłyby mu posłuszeństwa. Wtedy też Lord Voldemort cofnął zaklęcie, a Dołohow przestał wrzeszczeć. Leżał bezwładnie na posadzce tuż obok Snape’a, a jego kończyny były wygięte pod nienaturalnym kątem. Oczy miał przymrużone - najwyraźniej zbierał wszystkie siły, jakie mu jeszcze pozostały, aby odzyskać świadomość. Drgnął trzykrotnie, a nawet próbował się podnieść. Jego drżące palce zacisnęły się na oparciu krzesła, ale nie miał tyle siły, aby powstać. Padł z powrotem na posadzkę, ciągnąc za sobą krzesło zajmowane przez Severusa. Snape zakołysał się niebezpiecznie, ale ciężar jego ciała przewyższał ciężar Dołohowa. Nóżki opadły z głośnym hukiem na podłogę. Żaden ze śmierciożerców nie odważył się podnieść, aby pomóc leżącemu mężczyźnie. Voldemort posłał mu krótkie, zniecierpliwione spojrzenie, a następnie machnął różdżką. Ciało wzniosło się bezwładnie w powietrze, a następnie odleciało na kilkadziesiąt centymetrów, uderzając pusto w jedną ze ścian. Rozległ się cichy jęk i charakterystyczny trzask łamanej kości, aż w końcu Dołohow stoczył się na podłogę i pozostał w bezruchu, najwyraźniej tracąc przytomność.
 - Severusie, zdradź mi zatem, jaki jest twój plan.
Snape nie za bardzo wiedział, do czego to zmierza. Lord Voldemort najprawdopodobniej wiedział już wszystko albo prawie wszystko. Przetrząsnął jego głowę wzdłuż i wszerz i jedyne, czego mógł sobie pogratulować w tej chwili Severus, to wysokiej inteligencji i biznesu, który spowodował, że w jego prywatnej kolekcji znalazło się coś takiego jak Myślodsiewnia. To w niej spoczywały w tej chwili największe i najbardziej niebezpieczne momenty z jego życia. Plan, o który pytał Czarny Pan, musiał być planem, o którym pomyślał nie dalej niż kwadrans temu.
Czując się odrobinę pewniej, bez najmniejszych emocji spojrzał prosto w oczy swojego pana i bez mrugnięcia okiem stwierdził:
 - Śledzenie Zakonu Feniksa. Każdy ich krok musi być nam znany, a zwłaszcza kroki, które stawia banda tych kretynów. Zawsze byli ulubieńcami dyrektora. Nie zdziwiłbym się, gdyby to oni dostali najważniejsze zadania. Potrzebujemy kogoś, komu ufają i kogo uważają za przyjaciela. Kogoś, kto zaprowadzi nas do Dumbledore’a i pozwoli nam wpływać na jego decyzję. Idioty, którego nikt nigdy nie brał na poważnie i którego przez lata uważano za tchórza niezdolnego do zdrady.
Głos Severusa drżał od nadmiaru emocji, których nie był w stanie powstrzymać. Ręce mu się trzęsły i pomimo tego, iż zacisnął je w pięści, nie dało się tego nie zauważyć. Jego twarz, nadal będąca bez wyrazu, nie zdradzała niczego, ale oczy mówiły wiele i to właśnie w nie wpatrywał się Voldemort, uważnie przysłuchując się każdemu słowu, które wypowiedział. Przez stół ponownie przeszedł szmer. Wreszcie na ustach Voldemorta zawitał grymas, który miał być uśmiechem, a jego oczy zostawiły Severusa w spokoju, przenosząc się na skuloną postać na końcu stołu. Reszta par oczu podążyła za Czarnym Panem. Siedzący w tamtym kącie mężczyzna zatrząsnął się i zaczął wiercić na krześle.
 - Glizdogonie, najwyższa pora odwiedzić przyjaciół.

48 komentarzy:

  1. No nie, głupi Glizdogon!
    Rozdział super, nie mogę doczekać się tego, na co wpadła Lily.
    Syriusz jest taki....czy ja wiem? Może zbyt nachalny? W końcu Lily to narzeczona jego najlepszego przyjaciela!
    No ale cóż, mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się wkrótce;)
    Pozdrawiam, Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super!
    Glizdogon! Urrrrrrrrrr... nigdy go nie lubiłam.
    Syriusz powinien sie 'troche' bardzo opanowac...
    Jego najlepszy przyjaciel bierze ślub ze swoja wymarzoną dziewczyną którą próbował zdobyć przez lata.. i gdy w końcu mu sie udało Syriusz chamsko i żartobliwie ją podrywa. Wiem ze jest takim typem ale powinien chociaż troche być poważniejszy.
    Pozdrawiam. ;3333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochane,
      kontakty między Lily a Syriuszem uległy zmianie. To, że on mówi takie a nie inne rzeczy nic nie znaczy, taki ma styl bycia :) I Lily zdaje sobie z tego sprawę więc nawet jeżeli podtrzymuje z nim taką gadkę, nie musicie się przejmować :)

      Usuń
  3. Rozdział super, jak to dobrze że nareszcie się pojawił :) Syriusz jest świetny takim jakim go stworzyłyście, z całym tym jego buntowniczym stylem bycia... Czekam na rozwinięcie wątku jego i Dorcas.

    OdpowiedzUsuń
  4. REWELACJA! Mnie podoba się stosunek Lily-Syriusz-James. Może do pana młodego wreszcie coś dotrze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Macie zamiar uśmiercić na końcu Lily I Jamesa?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie działa muzyka

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam waszego bloga od początku i jestem pozytywnie zaskoczona, raz że jest napisany w całkiem niezłym stylu gramatycznym, językowym, a przede wszystkim merytorycznym i że w ogóle są jeszcze tworzone tak dobre blogi o Lily Evans;) z uśmiechem stwierdzam też, że oglądałyście BrzydUle (sama ją oglądałam z milion razy). Czekam na dalszy rozwój zdarzeń i jeszcze jedno słówko co do waszego Syriusza: jest boski ;) po prostu taki właśnie jak być powinien: nonszalancki, przystojny bawidamek i za to go kocham, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BrzydUli nie dało się nie oglądać! I wiem, że to widać, ale są to momenty, które tak bardzo ubóstwiałam, że nie mogłam ich tu nie umieścić - były nawet dopiski, ale kiedy przerabiałyśmy, skracałyśmy i poprawiałyśmy rozdziały to wszystko poznikało ;/

      Usuń
  8. Witam. ^^
    Rozdział jest bardzo intrygujący. Myślałam, że Syriusz powie Dorcas o tym, że wie o jej problemie z alkoholem. No cóż, tak też jest dobrze. W końcu Lily postanowiła coś zrobić w kierunku Dorcas. Nie wiem, co to jeszcze dokładnie będzie, ale mogłaby ją wziąć na druhnę lub świadkową. Trochę mało Jamesa i Remusa w tym rozdziale, ale przeżyję. Tylko kochana Mary mnie trochę denerwuje. Już wgl o Dorcas nie myśli, a były przyjaciółkami. Ciekawa jestem kiedy Mary zerwie z Remusem (lub on z nią). Zabawnie by było, gdyby to "nieszczęście" wydarzyło się przed lub w trakcie ślubu. Jestem trochę okrutna, ale tak już mam. xD
    Ogólnie podsumowując rozdział nie rozwiązuje dręczących wątków, a tylko dodaje im tajemniczości. ;)
    Życzę szczęścia, udanych wakacji, motywacji do dalszego pisania, dużo natchnień i pomysłów na urozmaicenie dalszych rozdziałów. Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ooo jaka niespodzianka.
    Już niedługo ślub, tak się cieszę. A ten rozdział, jak zawsze, świetnie napisany. Myślę, że wiele pisarzy mogłoby pozazdrościć wam stylu. No i sam fakt, że przy pracy i innych zajęciach macie pomysły...
    Chyba nie tylko mnie dziwią trochę kontakty Syriusz-Lily. Mam dziwne wrażenie, że to ona ku niemu lgnie. No i Severus...
    Pozdrawiam =D

    OdpowiedzUsuń
  10. Trafiłam na tego bloga przypadkiem i nie mogę się oderwać! Świetnie piszecie:) ale macie błąd w rozdziale 38. - notka jest z 48. Mogłybyście to poprawić? Ciekawość mnie zżera, jak dokładnie wyglądały ich walentynki!:D
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... To już któryś taki błąd z kolei... Sprawdziłam to niby ponownie, ale w razie gdybyś coś jeszcze wychwyciła proszę o informację :)
      Lumos

      Usuń
    2. Więcej nie zauważyłam, więc powinno być już dobrze;) dzięki!:)

      Usuń
  11. Kocham to, no! Nie mogę się doczekać ślubu <3 Pewnie już to słłyszałyście, ale wkurza mnie trochę Syriusz, ale i tak kocham go w waszym wydaniu *-* Dodatkowo chciałam oznajmić, że blog został nominowany do Liebster Award i The Versitale Blogger. Info na story-of-nialler-horan.blogspot com w zakładkach o nazwach owych zabaw. A jeśli nie bawicie się w takie coś, to przepraszam za spam.
    Czekam na kolejną część <3
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam jednym tchem i jest supper! Genialna historia pełna zwrotów akcji i niesamowitych dialogów ;D
    Szczerze poważnie się denerwowałam kiedy Lily i James nie mogli się dogadać po raz kolejny ! Ale nareszcie wszystko jest na dobrej drodze ;D
    Czekam na ślub<33

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetne, akcja się rozkręca. Czekam na CD!

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetne! ♥
    W trzy dni przeczytałam te sześćdziesiąt cztery rodziały.. ;_; Ech.. XD
    I czekam na więcej! :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Merlinie! Rozdzialik. To jest to, co tygryski lubią najbardziej. Łiiii!

    Na początek, (wybaczcie mi), muszę na was nakrzyczeć. Ileż można trzymać w niepewości? Od bardzo dawna wyczekuje, a napisałyście tylko Proroka, a i tu naskrobanych tylko pare zdań. Brrr. Ale oczywiście, jako nadworny lizus muszę powedzieć, że opłacało się poczekać. Cudowna nota, przeczytałam ją jednym tchem, spadłam z krzesła, zakrztusiłam sie kanapką, oblałam sokiem marchewkowym i musiałam od prologu przeczytać cała historię. Od nowa. Uwielbiam waszego bloga. Piszcie, piszcie, bo wściekły tłum grozi widłami i domaga sie kolejnego rozdziału.

    A teraz wątki moimi oczami:

    Lily i James.
    Brakuje mi takiego czegoś, co sprawi, że James przestanie być taki pewnych, że Ruda jest mu odana, wielbi go i modli się o ślub. Jakaś kłótnia, czarne chmury. No, żeby się Lilka wyprowadziła niepostrzeżenie, nikt nie wie gdzie, będzie w ciąży i wpadnie w alkoholizm. Trochę dramatyczne, nie? Zresztą, nie musicie tego robić, troszkę się zapędziłam, ale jakiś spór by się przydał.

    Syriusz i Dorcas
    Mam nadzieję, że Dor nie będzie z tym idiotą, wyjdzie z nałogu. Znajdzie sobie faceta, kopnie Syriusza w jaja i odejdzie z tego domu, pełnego wspomnień. Jakoś na panu Blacku mi nie zależy. Nagrabił sobie u mnie oj, nagrabił. Popieram Meadowes.

    Mary i Lupin
    Kulo sie, wszystko OK. Podoba mi się.

    Lilka i Dorcas
    Chcę, ab się pogodziły. Teraz, zaraz.

    Koniec. I poproszę nowy rozdział.

    Veritaserum

    OdpowiedzUsuń
  16. I ślub chcę.

    OdpowiedzUsuń
  17. Kiedy kolejna notka :(

    OdpowiedzUsuń
  18. hejka jesteś niesamowita !!! masz wielki talent :) świetnie to wykombinowałaś z Glizdkiem :) czekam na kolejną notkę i chciałam się tylko dowiedziec czy Lily i Dorcas długo bd się jeszcze kłócic bardzo polubiłam ich przyjazn :)
    Twoja Fanka <3




    OdpowiedzUsuń
  19. Przeczytałam wszystkie rozdziały-uff. Blog jest świetny :D
    Czekam na więcej. Życzę dużo Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  20. Uuuu nowy szablon! SUPER! Mam nadzieję, że za tym pójdzie wkrótce nowy rozdział! ;D Pozdrawiam!
    Adzia

    OdpowiedzUsuń
  21. A mi się nowy szablon średnio podoba - jest taki jakiś... kanciasty. I kolory też mi nie przypadły do gustu. Poprzednie szablony zapierały dech w piersiach, ten jest bez wyrazu moim zdaniem...

    OdpowiedzUsuń
  22. James na poprzednim szablonie był dużo lepszy moim zdaniem. Lily nie podobała mi się ani tam ani tu. Zgadzam się z Ewą, szablon jest jakiś kanciasty. Ale kolory są nawet ok. Zgadzam się również z ostatnim zdaniem Ewy, z tym, że poprzednie szablony miały to "coś", taki specjalny urok. Ale to wasz blog :) Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Przepraszam, że wyrażę tu ponaglenie, ale kiedy nowy rozdział? Nie mogę się już doczekać. ;)
    + Dodałam was do zakładki "Czytam" na moim blogu. Taka informacja. :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Co dzień wpisuje adres tego genialnego bloga i co dzień spostrzegam, że nie ma liczby 65. Już wręcz nie mogę się doczekać. To pierwsze opowiadanie jakie czytam w którym będzie ten ślub! Więc tym bardziej się niecierpliwie. ;D

    OdpowiedzUsuń
  25. Macie talent. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  26. No i widzicie do czego doprowadziłyście?! Sprawdzam kilka razy dziennie czy jest nowy rozdział...;D Nie trzymajcie nas już w napięciu i wstawcie już tą notkę! ;D Adzia

    OdpowiedzUsuń
  27. Dajcie znać chociaż kiedy można się spodziewać następnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Cześć. Na rozdział cierpliwie czekam , co dzień sprawdzam. ;) Czy mogę coś zasugerować w sprawie szablonu? Moim zdaniem postacie są w porządku, ale zmieniłabym odrobinkę kolory. Może inaczej nie do końca zmieniła bo połączenie rudego i zielonego jest dobre bo kojarzy się z Lily. Ja bym te kolory bardziej nasyciła, żeby były żywsze, te są jakieś taki wyblakłe.

    Wybaczcie, że trochę bez ładu i składu. Mam nadzieję, że zrozumiecie o co mi chodzi.
    Pozdrawiam ;-*

    OdpowiedzUsuń
  29. Kiedy nowy rozdział ? ;(

    OdpowiedzUsuń
  30. Nie chcę być niemiła, ale kiedy zobaczymy nowy rozdział? ;) Niedługo minie całe 3 miesiące od dodania rozdziału. Wiem, że nie jest Waszym obowiązkiem dodawanie notek i w ogóle prowadzenie tego bloga, ale wierni fani bardzo by chcieli by przeczytać ten upragniony ślub (który pojawi się w nowej notce, jeśli się nie mylę). ;)
    Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem ani Lumos, ani Avis, ale mogę Was zapewnić, że rozdział jest już w dużej części napisany. :) To, kiedy dziewczyny go dokończą i opublikują, zależy od wielu czynników. Nie zapominajcie, że zaczął się rok szkolny.
      Także bądźcie cierpliwi - notka na pewno się pojawi. :)

      Pozdrawiam,
      Madem.

      Usuń
    2. W końcu jakieś pocieszające informacje ;)

      Usuń
  31. Już 3 miesiące :( ale ja dalej cierpliwie czekam, czekam, czekam! :)

    OdpowiedzUsuń
  32. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  33. Hej. Szkoda, że notki wciąż nie ma. Wchodzę tu codziennie i sprawdzam. Chciałam się pochwalić i zaprosić was na moją stronę. Tematyka: Rocznik 1960 - Hogwart :) Właśnie opublikowałam drugą notkę smierc-bedzie-ostatnim-wrogiem.uchwycone-chwile.pl

    OdpowiedzUsuń
  34. A ja ciągle tu wchodzę z nadzieją na nowy rozdział, błagam, napiszcie coś! Już od pół roku nic nowego nie wstawiacie, a nadal macie wiernych czytelkników, którzy czekają i doczekać się nie mogą

    OdpowiedzUsuń
  35. Kiedy następna notka?!?!?! Nie mogę się doczekać! ;3

    OdpowiedzUsuń
  36. tylko 1,5 roku minęło. spoooko, poczekam jeszcze kolejne 1,5.

    OdpowiedzUsuń
  37. Co tam, czekamy już tylko prawie 2 lata. Krzywdzicie mnie! :(

    OdpowiedzUsuń
  38. Nie jestem pewna, czy po takim czasie od ostatniej notki jest sens się odzywać, ale właśnie skończyłam czytać calutkiego bloga i po prostu muszę pogratulować :)

    Historia jest ciekawa i płynie gładko, bez większych "dziur w fabule". Przyznaję, że zarówno zachowanie Blacka jak i tępy egoizm Lily przez cały czas straszliwie działają mi na nerwy, ale przecież liczy się właśnie to, żeby postać wzbudzała emocje, nie trzeba jej od razu lubić. Mary i Remus są za to wspaniali, aż się boję co im zrobicie dalej - o ile zamierzacie kontynuować i trzymać się fabuły Rowling.

    Nie wiem, jak blog wyglądał na początku, ale obecna forma długich, dopracowanych notek jest naprawdę na poziomie. Poza tym podoba mi się szata graficzna - postacie może niespecjalnie w moim guście, ale układ i kolorystyka są bardzo przyjemne dla oka.

    Mam nadzieję, że jednak dacie radę pociągnąć tę historię dalej. Sama wracam do pisania (od nowa, bo nic się nie zachowało) po jakiś ośmiu latach, więc Wasze dwa to jeszcze nie rekord ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy