wtorek, 28 maja 2013

Rozdział sześćdziesiąty trzeci

Wiem, długo strasznie, ale musicie mi uwierzyć, że ostatnio zrobiło się niesamowicie ciężko... Do tej pory dodawałyśmy jak w zegarku, tym bardziej jest nam ciężko, nie tylko z tym, że wiecznie wszystko odkładamy, ale także i z tym, że niekiedy odbieracie to wszystko jako zwodzenie. Musicie nam jednak uwierzyć, że to wszystko ma swoje podłoże gdzieś głębiej i w większości nie jest z naszej winy, bo gdyby to od nas zależało - pisałybyśmy i tylko pisały, ale niestety tak się nie da i większość z Was pewnego dnia to zrozumie.
Co do rozdziału to można powiedzieć, że macie niemalże dwa w jednym, bo liczy on aż dwadzieścia jeden wspaniałych kartek, a byłoby więcej gdybym nie doszła do wniosku, że wątek Dorcas i Syriusza pogłębię w następnym rozdziale :) Osobiście uważam, że dość sporo się tu wyjaśnia, ale pomimo ilości stron sama czuję niedosyt, więc nie będę Was winić za zarzuty pod tym adresem.
Nie przedłużając - życzę niesamowicie przyjemnej lektury i pokładam nadzieję, że nam wybaczycie za tak długi okres oczekiwania.
one more thing: dodam, że muzyka jest ulubionym utworem Avis, a rozdział nie jest zbetowany :)




Przeszłość - nie ważne, jak się starasz, dopadnie cię w najmniej pożądanym momencie.



[muzyka]

Leżała na plecach i czuła się tak jakby znajdowała się na jednym z krzesełek gigantycznej karuzeli, a żeby było jeszcze gorzej – karuzela ta kręciła się z zawrotną szybkością. Skrzywiła się delikatnie i pozwoliła, aby resztki snu wyparowały, ale nie zdobyła się na odwagę, żeby otworzyć oczy. Wręcz przeciwnie, zacisnęła je jeszcze mocniej.
Przez chwilę lawirowała między wirującymi szaleńczo obrazami, mimowolnie pojawiających się w jej głowie, aż w końcu jęknęła cicho i zebrawszy całą energię, jaką w sobie miała, przewróciła się na lewy bok. Karuzela natychmiast się zatrzymała, ale do jej świadomości zaczął się przedzierać zapach chloru wymieszanego z cynamonowymi świecami, który natychmiast wywołał mdłości. Nie wiedząc, co woli bardziej, ponownie przetoczyła się na plecy. W głowie jej zadudniło i przez moment zapragnęła unieść dłonie i ścisnąć skronie. Nie miała jednak wystarczająco dużo siły. Pogłębiła więc jedynie oddech, pochłaniając całą masę duszącego i niesamowicie mdlącego powietrza w celu przyzwyczajenia organizmu. Nie od razu zadziałało. Dwukrotnie zemdliło ją dosyć poważnie, ale jakimś cudem udało jej się nie zwymiotować. Kiedy pomieszczenie, w którym się znajdowała, przestało ją dręczyć i przyprawiać o dreszcze, otworzyła jedno oko, gotowa na natychmiastową ucieczkę przed drażniącym światłem słonecznym. Na jej szczęście nie było tu ani jednego okna. Był za to basen pełen wody. Wody, która zapewne przyniosłaby jej upragnioną ulgę. Nie, nie miała zamiaru jej pić. Chciała jedynie odrobinę zmoczyć twarz albo najlepiej całe ciało, które - jak miała wrażenie - nie tylko było obolałe, ale także spuchnięte.
Po kolejnych trzech minutach bezruchu postanowiła podjąć próbę wstania. Przetoczyła się na lewy bok i zamarła, kiedy jej oczy napotkały śpiącego Syriusza. Rozejrzała się niepewnie dookoła, ignorując to, że Black jest bez koszulki. Zdążyła się też zorientować, że podobnie zresztą jak Łapa, leży na jednym z łóżek do masażu, okryta śnieżnobiałym ręcznikiem. Niewiele pamiętała z poprzedniego wieczoru. Ostatnie, co zanotowała, to wyjście Jamesa i wygłupy z Syriuszem. Jęknęła przeciągle i usiadła powoli. Odczekała kilka sekund aż wszystko przestanie krążyć i ostatkami sił podeszła do miejsca, w którym leżała jej sukienka. Kątem oka dostrzegła, że trzecie z łóżek zajmowała Mary, a na jednym z drewnianych leżaków spał Remus. Nie miała siły zastanawiać się nad tym, dlaczego - mając do dyspozycji wygodne łóżko - wylądowali właśnie tu. Domyśliła się jednak, że z takim obrotem sprawy ma coś wspólnego cała masa walających się tutaj butelek po alkoholu.
Powłócząc nogami, dotarła do jednego z leżaków i opadła na niego, skrajnie wyczerpana. Przesadzili. I już wiedziała, że choćby niewiadomo co, nigdy więcej tego nie powtórzy.
Chyba.

***

 - Co chciał od ciebie Dumbledore?
Na chwilę zapanowała niezręczna cisza. Evans podniosła głowę i utkwiła wzrok w przyszłym mężu, ale ten tylko uśmiechnął się tajemniczo i pokręcił głową, wyciągając rękę po kolejnego tosta. Mary westchnęła ciężko i ponownie oparła głowę o ramię Remusa. Lily posłała krótkie spojrzenie Blackowi, ale ten wyraźnie znudzony tym dochodzeniem, nawet nie otworzył oczu. Nadal leżał na niewygodnej i lekko rozklekotanej kanapie z głową wspartą na trzech poduszkach i butelką wody na stoliku obok. Nie w pełni świadoma, utkwiła wzrok w etykiecie butelki i na moment się zamyśliła. W sumie nie było się co dziwić Jamesowi. Co chwilę próbowali go podejść i zaskoczyć, ale za każdym razem sprawnie omijał temat. Z drugiej zaś strony, każdego z nich ciekawiło, czego mogła dotyczyć owa rozmowa. James był wyraźnie podekscytowany i nikt tak do końca nie wiedział, czy Albus zakazał mu rozmawiać na ten temat, czy też może Rogacz się z nimi droczy.
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos odkręcanej butelki. Zamrugała kilkukrotnie i dopiero teraz dotarło do niej, że Syriusz przygląda jej się z bezczelnym uśmiechem. Uniósł butelkę i pociągnął solidny łyk, nie mogąc tym samym powstrzymać wyrazu ulgi, która wpłynęła na jego twarz. Na ten widok na ustach Rudej zawitał delikatny uśmiech rozbawienia. Łapa posłał jej karcące spojrzenie, a następnie wyciągnął butelkę w jej stronę, sugerując tym samym, że się z nią podzieli. Lily uśmiechnęła się jeszcze szerzej i kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem, ponownie wsparła głowę na rękach, pogłębiając oddech.
W tym samym czasie w głowie niebieskookiej toczyła się bitwa. Raz po raz to marszczyła brwi, to mruczała coś pod nosem. W końcu z głośnym hukiem postawiła butelkę na stole, wyrywając wszystkich z zadumy.
 - Niech cię szlag, Jamesie Potterze! – krzyknęła, prostując się na krześle i wwiercając się w niego spojrzeniem.
Rogacz, który właśnie pochwycił kolejnego tosta i unosił go do ust, spojrzał na niego z lekkim żalem i wyraźnie zmieszany odłożył go z powrotem na talerz. Odważył się też spojrzeć na ewidentnie rozwścieczoną Mary, uprzednio posyłając krótkie spojrzenie Blackowi. Na chwilę zapanowała krępująca cisza, w trakcie której Mary i James wpatrywali się w siebie z dziką zawziętością. Reszta natomiast przenosiła wzrok to na Pottera, to na McDonald. Pierwszy złamał się James.
 - Powiesz wreszcie, o co ci chodzi? – burknął, nadal wyraźnie zmieszany.
 - Och! Jeszcze masz czelność głupio się pytać, o co chodzi?! To ja się pytam, o co chodzi! Czego dotyczyła twoja rozmowa z Dumbledorem?! Co się dzieje, do cholery?!
W tym momencie James wyraźnie się rozluźnił, a na jego usta wpłynął chytry, lekko bezczelny uśmiech. Pewniejszy siebie ponownie pochwycił tosta i biorąc kęs, wzruszył ramionami. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Mary. Pochwyciła leżącą nieopodal łyżeczkę i cisnęła nią w Jamesa, który siedział po drugiej stronie stołu.
 - Ej!
 - Przestań zgrywać bohatera, Potter, i wykrztuś to wreszcie z siebie. To, że to ty miałeś zaszczyt spotkać się z Albusem nie oznacza, że jesteś lepszy od nas, a świadczy jedynie o tym, że lepiej niż my nadajesz się na posłannika, a i to niekoniecznie. Dyrektor wiedział, że w tym dniu mamy uroczystość i zapewne zakładał, że tylko ty będziesz aż tak nierozsądny, żeby wyjść w połowie!
Wbrew wszelkim założeniom, James wcale się nie speszył i nie stracił pewności siebie. Wręcz przeciwnie - uśmiechnął się jeszcze bezczelniej i wziął kolejny kęs, przedłużając moment odpowiedzi o kolejne kilkadziesiąt sekund, doprowadzając tym samym McDonald na skraj wytrzymałości.
 - Dostaliśmy list!
Mary dokończyła swój wywód, krzyżując ręce na piersi i posyłając Jamesowi potępiające spojrzenie. Lily wyczuwała nadchodzące tornado i nie mogła wyjść  z podziwu dla opanowania u Jamesa. Niejednokrotnie była świadkiem podobnych zajść i doskonale wiedziała, że w takich momentach najlepiej jest nie drażnić Mary. Ofiara, która nie schodziła z tonu i nie potakiwała, z reguły cudem uchodziła z życiem. W końcu Rogacz popił ostatni kęs sokiem i odchylił się na krześle, krzyżując ręce na piersi.
 - Skoro dostaliście list, to dlaczego pytasz mnie o cokolwiek? Powinnaś wiedzieć już wszystko – stwierdził z nieukrywanym rozbawieniem.
 - Sęk w tym, przyjacielu, że list jest bardzo dobrze zaszyfrowany – do rozmowy wtrącił się Remus, posyłając Jamesowi znaczące spojrzenie. – Większą część udało nam się rozgryźć, ale nadal brakuje nam kilku faktów. Nie zapominaj, że, pomimo wszystko, większa część członków Zakonu Feniksa jest specjalistycznie wyszkolonymi Aurorami. Uczyli ich szyfru i jego odczytywania na szkoleniu, a Albus Dumbledore nie pozwoliłby sobie na ryzyko. Z treści listu wynika jedynie, że podejmujemy kolejną próbę i że zjawi się ktoś, kto nas o tym poinformuje. Widziałeś się z Albusem, a więc wiesz, gdzie jest Kwatera i znasz zarys planów. – Tu zrobił krótką przerwę, przyglądając się Rogaczowi z uwagą.
 James rozejrzał się po pomieszczeniu. Aktualnie wszystkie cztery pary oczu patrzyły na niego. Każdy z nich był skupiony i pochłaniał każde słowo, które zostało wypowiedziane. Lily musiała przyznać, że Remus perfekcyjnie ujął wszystko to, co odczuwało każde z nich, chociaż nigdy nie przyznaliby się do tego tak otwarcie. Ponownie posłała krótkie spojrzenie Blackowi i ku swojemu zdziwieniu zanotowała, że i on wpatruje się w nią. Speszona odwróciła wzrok, usilnie powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem. Z jego miny wyczytała, że wcale nie miał ochoty przytakiwać, że nie rozgryzł listu, który dostał od Dumbledore’a. Właściwie to już otwierał usta, żeby wyrazić swój sprzeciw, kiedy James ostrożnie i z dziwną satysfakcją kiwnął głową.
 - Świetnie – podsumował krótko Lupin, a w jego głosie dało się wyczuć ulgę. – A więc to jest moment, w którym powinieneś nam je przekazać.
Cisza, jaka zapanowała w tym momencie, zrobiła się jeszcze bardziej uciążliwa. Powietrze wręcz zgęstniało. Mary na moment wstrzymała oddech, a Syriusz wyprostował się na kanapie, coraz mocniej ściskając butelkę z wodą. W końcu James przestał bujać się na krześle i z głośnym hukiem postawił wszystkie cztery nogi na kuchennej podłodze. Oparł łokcie na stole, krzyżując palce dokładnie w takim sam sposób jak Albus i spojrzał prosto w oczy Remusa, rzucając uprzednio przelotne spojrzenie Mary, i pokręcił głową. Lily wiedziała już, że niczego się nie dowiedzą, a przynajmniej nie teraz, kiedy w kuchni są wszyscy. To mogło oznaczać tylko tyle, że Dumbledore ponownie ma dla nich zadania indywidualne. Przeniosła wzrok z Rogacza na Lupina, który poprawnie odczytał spojrzenie przyjaciela. Pobladł odrobinę i jeszcze mocniej objął Mary, która ewidentnie nic z tego nie rozumiała. Przenosiła swoje wielkie, niebieskie oczy to na Remusa, to na Jamesa, a widząc, że żadne z nich nie udzieli jej odpowiedzi, sarknęła:
 - Świetnie! – Wyrwała się z objęć Lupina i podeszła do kuchennego blatu. – Mam nadzieję, że zostaniecie na kolacji – tu spojrzała znacząco na Lily, która posłała jej wymuszony uśmiech i rozejrzała się niepewnie dookoła.
Dobry nastrój uleciał. Remus nadal wpatrywał się w Jamesa, który posłał mu przepraszające, a zarazem pocieszające spojrzenie. Syriusz natomiast najpierw spojrzał na Jamesa, później na Remusa, a widząc czające się w oczach Lily łzy, wstał i podszedł do blatu, na którym stała resztka Ognistej Whisky. Wyjął pięć szklanek i rozlał resztę trunku, podając każdemu naczynie.
 - Za Krainę Cudów! –zakrzyknął i przechylił szklankę.
Lily parsknęła niekontrolowanym śmiechem, a Remus i Potter byli jeszcze bardziej zbici z tropu niż trzydzieści sekund wcześniej. Mary natomiast wypiła do dna, a następnie spojrzała na Blacka z błyskiem w oczach.
 - To mi przypomniało, że w poniedziałek zaczynasz pracę.
 - Ja? Nie, nie, kochana, ja w poniedziałek śpię do oporu, odsypiając tą jakże wspaniałą uroczystość! – wyszczerzył zęby w czarującym uśmiechu.
 - Czyżby? – Mary skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego z chytrym uśmiechem. – O ile mnie pamięć nie zwodzi, rozdałeś nasz roczny zapas kosmetyków, a to oznacza, że masz być w Krainie punktualnie o ósmej! – Puściła do niego oko i cisnęła różowym kitlem.
 - O nie… - jęknął i spojrzał na Mary błagająco. Na jego nieszczęście pozostała nieugięta.

***

Lily Evans siedziała właśnie przy kuchennym stole i czytając zawzięcie jedną z wygniecionych stronic Proroka Wieczornego, mruczała coś pod nosem wyraźnie oburzona. Przegryzane przez nią solone orzeszki znikały z przepięknie zdobionej miseczki w trybie ekspresowym, co mogło oznaczać tylko, a może raczej aż tyle, że jej oburzenie wzrasta wraz z kolejnymi zdaniami. I chociaż Evansówna miała tendencję do przesadzania, w tym wypadku należało ją popierać z całego serca! W najnowszym wydaniu, ośmielili się bowiem zatuszować poważny mord w południowej części Londynu. Zginęło blisko dwanaście osób, a nad trzema domami zawisł dziwny znak, o którym wiadomo było tylko tyle, że jest w kształcie czaszki, z wężem wyłaniającym się z otwartych ust. O całym zajściu dowiedziała się tylko i wyłącznie dlatego, że Jamesa wezwano na akcję. I chociaż z jednej strony rozumiała całe to ukrywanie tak brutalnego morderstwa, nie potrafiła ukryć oburzenia – przetrząsnęła calutką gazetę i nie znalazła nic, co wyjaśniałoby jakoś sensownie całe to wydarzenie. Ba! Nie znalazła nawet najmniejszej wzmianki o tym, że ktokolwiek zginął, co ewidentnie nie było w stylu Wiecznie – Szukającego – Sensacji – Proroka. Nikt nie wytłumaczył również, dlaczego pojawił się ten znak i co on mógł oznaczać, chociaż z tego, co wiedziała od Jamesa, na miejscu zdarzenia było blisko pięćdziesięciu świadków. Nie wiedziała również, czy większą panikę wywołałby artykuł, w którym uprzedzają przed gwałtownym wzrostem agresji ze strony popleczników Voldemorta, czy może raczej udawaniem, że nic się nie dzieje, co w niedalekiej przyszłości na pewno doprowadzi do podobnych sytuacji. Gdzieś w głębi duszy czuła też, że to wszystko jest wynikiem utraty kontroli przez Ministerstwo, a to nie wróżyło niczego dobrego. Nie od dziś wiadomo było, że Lord Voldemort jest coraz śmielszy w swoim postępowaniu, jednakże od rozbicia Zakonu Feniksa, wieści o nim na moment ucichły. Nie było to równoznaczne z brakiem rozbojów, morderstw czy tajemniczych zaginięć, co to to nie. Były, ale zdecydowanie mniej brutalne i przeważnie pojedyncze. Reasumując wszystkie te fakty, zatuszowanie śmierci dwunastu czarodziei mogło oznaczać tylko i wyłącznie niesamowite kłopoty.
Dokończywszy stronę, Lily prychnęła rozjuszona niczym kotka i zamknęła gazetę, przyglądając się teraz ostatniej stronnicy z ogłoszeniami. Przez chwilę wpatrywała się w kolorowe ogłoszenie, które zajmowało blisko jedną trzecią strony, promujące nowo otwarty salon, a mianowicie Krainę Cudów, bezwiednie błądząc po blacie stołu w celu pochwycenia kolejnego orzeszka. Kiedy do jej umysłu dotarło, że miska w tajemniczy sposób zniknęła z zasięgu jej dłoni, odłożyła gwałtownie gazetę na stół, zdejmując nogi z sąsiadującego krzesła i prostując się z wyraźnym zaciekawieniem. Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewała. Po drugiej stronie stołu, dokładnie na wprost niej, siedział nie kto inny jak Syriusz Black. W jednej dłoni ściskał miskę, drugą zgarniał orzeszki. Posłała mu karcące spojrzenie, w którym można się było doszukać wyraźnej rezygnacji i kręcąc głową, wyciągnęła rękę w jego stronę. Uśmiechnął się szeroko i pochłaniając kolejne trzy garści orzeszków, cofnął się z miską o kilkanaście centymetrów.
 - Kiepski byłby z ciebie Auror, skoro nie widzisz, co dzieje się wokół ciebie i dobrowolnie oddajesz pyszności – prychnął, mlaskając przy tym w irytujący sposób.
Wzruszyła ramionami i przekrzywiła głowę, wpatrując się w niego przez moment. Następnie niezauważalnie wyjęła różdżkę i prostym zaklęciem przywołała naczynie do siebie.
 - A z ciebie jeszcze gorszy, skoro uważałeś, że pozwolę ci je zatrzymać.
I ze źle skrywanym triumfem pochwyciła gazetę, ponownie zatapiając się w lekturze. Oczywiście prowizorycznie. Wiedząc, że na nią patrzy i znając jego system, wytężyła wszystkie zmysły i oczekiwała aż po raz kolejny zaatakuje. Kiedy cisza zaczęła być odrobinę uciążliwa, przygryzła wargę i jeszcze mocniej się skupiła, żeby wychwycić każdy najmniejszy ruch. Black natomiast nie ruszył się z miejsca, a na jego ustach z minuty na minutę pojawiał się coraz to szerszy uśmiech.
 - Piszą coś ciekawego? – zapytał w końcu, a w jego głosie dało się wyczuć rozbawienie.
Lekko zaintrygowana Lily zmarszczyła brwi, ale jak to miała w zwyczaju, nie dała tego po sobie poznać. Zastanawiała się również, dlaczego głos Syriusza jest jakby przytłumiony, ale za żadne skarby nie opuściła gazety, nadal tkwiąc w gotowości do ataku.
 - Och, same ciekawe rzeczy – rzuciła, przegryzając orzeszki i siląc się na beztroski ton, co ewidentnie wywołało u Syriusza rozbawienie, co ogłosił parsknięciem.
 - Nie miałem pojęcia, że potrafisz czytać do góry nogami, Evans – rzucił i przestał się hamować, odnajdując ujście w głośnym śmiechu.
Lily spłonęła niczym piwonia i odłożyła gazetę, posyłając Łapie mordercze spojrzenie. Dopiero teraz zauważyła, że Łapa również używa magii, w celu wykradnięcia orzeszków, stąd przytłumiony głos – rozmawiał z pełną buzią. Czując się totalnie bezradna i w pewien sposób upokorzona, obserwowała, jak Syriusz odchyla się na krześle, nie mogąc opanować śmiechu. Mało myśląc, chwyciła garść orzechów i zaczęła w niego ciskać.
 - Hej! – krzyknął lekko zdezorientowany, ale po kilkunastu sekundach podchwycił zabawę i prostym zaklęciem przywołał do siebie nierozpoczętą puszkę.
Przez kilka minut atakowali się w zacięty sposób, śmiejąc się przy tym na głos i nie zwracając uwagi na to, że od dobrych kilkunastu minut przygląda im się lekko zaskoczony James. Jego wzrok, raczej mimowolnie, powędrował w kierunku przeszklonego stołu, na którym leżały katalogi, wzory zaproszeń i kartka, na której był szkic sali weselnej i wszystkich stolików – nim wyszedł, ustalili, że postara się wstępnie usadzić gości. Zważywszy na to, że wszystko to leżało równiutko ułożone na jednym stosiku, przywalone innymi papierami, domyślił się, że nawet do tego nie usiadła. Zrobiło mu się nieswojo i nie mogąc znieść faktu, że jego narzeczona i najlepszy przyjaciel – do tej pory zawzięci wrogowie - świetnie się ze sobą bawią, chrząknął głośniej, dając im znać, że też tu stoi.
Oboje na moment zamarli. Lily wylazła spod stołu, gdzie aktualnie chowała się przed kolejną porcją orzeszków, a Syriusz wyprostował się gwałtowniej i zajął miejsce tuż obok Rudej. Moment konsternacji trwał jednak bardzo krótko. Lily nie mogła opanować chichotu, a Black bynajmniej jej tego nie ułatwiał, co chwila trącając ją łokciem.
 - James! – krzyknęła, nie mogąc przestać chichotać. – Szybko wróciłeś. Jak było w pracy?
Odgarnęła włosy do tyłu i podeszła, by pocałować go w policzek. Rogacz spojrzał ponad jej głową na przyjaciela, a następnie przyciągnął ją mocniej do siebie i pocałował namiętniej. Lily chrząknęła i odsunęła się od narzeczonego, posyłając w stronę Syriusza przepraszające spojrzenie. To, co najbardziej nie spodobało się Jamesowi było faktem, iż jego ukochana wydaje się być zmieszana. Ruda skrzyżowała ręce na piersi i z wyraźnie wymuszonym uśmiechem postanowiła kontynuować rozmowę.
 - Jesteś głodny? – Przekrzywiła głowę, uważniej przyglądając się ukochanemu. – Przygotowaliśmy z Syriuszem kolację.
Czarnowłosy pokręcił głową i mrucząc pod nosem coś o prysznicu, udał się na piętro. Oboje odprowadzili go wzrokiem, a kiedy usłyszeli trzask zamykanych drzwi, Ruda odwróciła się w stronę Łapy, unosząc pytająco brwi. Chłopak wzruszył ramionami i jednym machnięciem różdżki pozbierał wszystkie orzeszki, a następnie usiadł przy stole, przyciągając do siebie gazetę.
Lily wzięła głęboki oddech i posyłając ostatnie spojrzenie w kierunku schodów, opadła na krzesło obok Syriusza.
 - Myślisz, że to konieczne? – wyszeptała po dłuższej przerwie.
 - Hm? – Spojrzał na nią uważniej.
 - Dumbledore chce wysłać Remusa do wilkołaków, a to może znaczyć bardzo wiele i niewiele zarazem. Myślisz, że to konieczne? Skąd pewność, że Voldemort będzie szukał w nich popleczników?
 - Skąd pewność, że Lupin…
 - Och, na Merlina, nie widziałeś miny Jamesa?! – warknęła lekko poirytowana. – Wiem, że Potter nic nie powiedział, ale niemalże wszystko dało się wyczytać z jego miny. Black, to nie jest śmieszne – prychnęła, zaciskając pięści na widok jego coraz szerszego uśmiechu. – Dlaczego się śmiejesz?!
 - Słodko wyglądasz, jak się złościsz – stwierdził bez ogródek, za co zarobił kuksańca w bok. – A jeszcze słodziej, gdy wymawiasz „Potter”.
Pokręciła głową i spojrzała na niego z naganą.
 - Nie widzisz, że coś się dzieje? Zatuszowali wydarzenia w Southampton. Nikt nie ma pojęcia, że Voldemort rośnie w siłę, a Ministerstwo ewidentnie chce przetrzymać moment, w którym wyjdzie na jaw, że coś jest nie tak i to do tego z ich winy. Nie rozumiem jednak, po co Remus ma iść…
 - Niby taka mądra, a jednak głupia – westchnął Syriusz, składając gazetę i pochylając się jeszcze bliżej w jej stronę. – Nie pomyślałaś o tym, że wilkołaki są jednymi z najbardziej krwiożerczych istot, jakie stąpają po ziemi? W dodatku są potępiane przez społeczeństwo. Nie każdy, to fakt – dodał na widok jej lekko zbulwersowanej miny – ale, Lily, spójrzmy prawdzie w oczy. Remus miał niesamowicie dużo szczęścia. Niewiele jest osób, które znają prawdę i gdyby nie to, że poznali go jako człowieka, prawdopodobnie nigdy nie zdobyliby się na odwagę, by z nim porozmawiać.
Na moment zapanowała cisza, a każde z nich zajęło się własnymi myślami. Lily musiała przyznać, że w wypowiedzi Syriusza jest niesamowicie dużo prawdy. Nigdy nie postrzegała Remusa w kategorii wilkołaka. Był po prostu przyjacielem, który miał „futerkowy problem”. Nigdy też nie widziała go podczas przemiany i pomimo wszystko nie docierało do niej, jak bardzo może być niebezpieczny. To był jeden z powodów, dla którego nie broniła Jamesowi włóczyć się z nim pod postacią jelenia. Dopiero teraz przypomniała sobie te wszystkie mrożące krew w żyłach artykuły, w których pomstowano na Fenrira Greybacka. Wilkołak ten uważany był przez społeczeństwo za najbardziej bezlitosną i pozbawioną człowieczeństwa bestię wszechczasów. Likantropia udzieliła mu się do tego stopnia, że kąsał dosłownie wszystkich, także dzieci, i to nie tylko w czasie pełni. Przyłączenie się do Voldemorta mogło mu dostarczyć pożywienia na każdym kroku.
Ta myśl wywołała u niej dreszcze i obrzydzenie. Zrozumiała też, co chciał jej przekazać Syriusz. Remus nie miał się narażać poprzez głoszenie i próbę przeniesienia wszystkich wilkołaków na stronę Dumbledore’a. Miał być szpiegiem. Tylko on mógł się wtopić w tłum, w pewien sposób zaprzyjaźnić się z nimi i poznać każdy najmniejszy krok Ciemnej Strony, pomagając w ten sposób w działaniu reszcie Zakonu.
Westchnęła ciężko i podeszła do lodówki, wyjmując butelkę z wodą i odkręcając ją niespiesznie. Syriusz pozostał na swoim miejscu, bawiąc się rogiem gazety i obserwując uważnie Rudą. Od kilku dni zastanawiał się, jak poruszyć ten delikatny temat. Temat, który w niesamowity sposób nie tylko mu ciążył, ale zarazem sprawiał, że nie mógł przestać myśleć o niczym innym. W końcu utkwił wzrok w zdjęciu ministra, który krzyczał coś, zawzięcie gestykulując i wypalił, zanim zdążył się rozmyślić:
 - Miałaś ostatnio jakiś kontakt z Dorcas?
Lily znieruchomiała i utkwiła wzrok w Łapie. Zmrużyła oczy, przyglądając mu się przez chwilę i chcąc zrozumieć, dlaczego o to pyta, skoro doskonale zna odpowiedź. Odkąd przyłapały Syriusza na imprezie u Jamesa, nie zamieniły ze sobą zbyt wiele słów, a kiedy Ruda chciała zakopać topór wojenny, Dorcas w wyraźny sposób dała jej do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. Nigdy więcej nie podjęła kolejnej próby. Mało, że nie miała ku temu okazji – po zakończeniu roku każda z nich poszła w swoją stronę, to w dodatku nie miała kiedy. Odkąd zaczęła praktyki w św. Mungu i zamieszkała z Jamesem, nie miała czasu na nic.
W końcu wzięła łyk chłodnej wody i przyglądając się Syriuszowi jeszcze uważniej, odpowiedziała pytaniem na pytanie:
 - Dlaczego pytasz?
Czując na sobie jej świdrujące spojrzenie, uniósł swoje szare oczy i skrzyżował swoje spojrzenie z jej. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, nie wypowiedziawszy ani słowa. Przez głowę Blacka przetoczyła się chęć opowiedzenia Rudej o wszystkim, co zobaczył kilkanaście dni temu, ale był to dosłownie moment. Nie potrafił przewidzieć, dokąd by ta rozmowa ich doprowadziła i jaki wywołałaby efekt. Zwłaszcza, że dziewczyny nie rozmawiały ze sobą od wieków. I chociaż wiedział, że kto jak kto, ale Lily nie będzie miała zbyt wielkiego prawa do moralizowania, bał się usłyszeć, że to wszystko jest właśnie z jego powodu. Owszem, gdzieś tam w głębi duszy czuł się za to odpowiedzialny i to właśnie dlatego codziennie do niej chodził. Praktycznie za każdym razem znajdował ją w stanie najwyższego upojenia alkoholowego, śpiącą lub na wpół przytomną w najróżniejszych miejscach. Eskortował ją wtedy do łóżka, a sam sprzątał bałagan, który zrobiła. Nigdy też nie czekał aż odzyska w pełni świadomość i był w stu procentach pewien, że Meadowes nie ma pojęcia o tym, kto się nią opiekuje. I wolał, aby tak zostało.
 - Syriusz?
Początkowy gniew i zaskoczenie uleciały z rudowłosej, a widząc dziwny wyraz twarzy u Łapy, zaczęła się niepokoić. A co, jeżeli Dorcas coś się stało? Nie mogła się też pozbyć wrażenia, że Black wie o czymś, czym najwyraźniej nie chce się podzielić. Odstawiła butelkę i opadła na krzesło koło niego.
 - Wszystko w porządku? – spytała z troską, chwytając go za rękę.
Nie do końca świadomy, spojrzał na ich splecione dłonie. Na jego ustach zagościł lekki uśmiech, co spowodowało zmieszanie u Lily. Chciała cofnąć dłoń, ale Syriusz ścisnął ją odrobinę mocniej, z łatwością jej to uniemożliwiając. Następnie spojrzał jej głęboko w oczy i dosłownie w trzydzieści sekund stał się tym samym irytującym Syriuszem co zwykle. Wykrzywił usta w złośliwym, lekko bezczelnym uśmiechem i puszczając do niej oko, rzucił z niesamowitym luzem:
 - W jak najlepszym!
A następnie założył ręce za głowę i odchylił się na krześle. Lily pokręciła głową i uderzyła go pięścią w ramię, sprawiając, że stracił równowagę i runął na podłogę. Ruda podniosła się z miejsca gwałtownie i zakrywając dłonią usta, patrzyła, jak chłopak gramoli się z podłogi, klnąc pod nosem. Pewna, że nic mu się nie stało, wybuchła głośnym śmiechem. Zmrużył oczy i niewiele myśląc, chwycił dopiero co pozbierane orzeszki i zaczął w nią rzucać. Pisnęła i uciekła do salonu, ale niewiele jej to pomogło, bo Syriusz poleciał za nią. Skryła się więc za kanapą i tak jak Black poprzednio, przywołała do siebie nowe opakowanie.
 - Okej, okej! Mam dość! – zakrzyknął Syriusz po blisko pięciu minutach śmiechu i szalonej wojny.
Oddychając ciężko i nadal chichocząc, Lily obeszła kanapę i opadła na niej totalnie wyczerpana. Black ułożył się koło niej i przymknął oczy, pogłębiając oddech. Ruda przygryzła wargę i nie mogąc oprzeć się pokusie, trąciła go palcem wskazującym w bok. Black zmarszczył czoło i podskoczył wyraźnie niezadowolony. To tylko nakręciło Evansównę. Odczekawszy piętnaście sekund, powtórzyła gest. I znów. I jeszcze raz. I ponownie. Za każdym razem Black podskakiwał, nerwowo mrucząc coś pod nosem.
 - Cholera jasna, Evans! – warknął i odsunął się od niej jeszcze bardziej.
Kolejne dźgnięcie spowodowało, że zleciał z kanapy. Ruda wybuchła śmiechem.
 - Doigrałaś się! – stwierdził i zaczął ją łaskotać.
 - Przestań! – krzyknęła, nie mając siły i śmiejąc się coraz głośniej, ale Black ewidentnie nie miał zamiaru przestać. Wręcz przeciwnie. Z łatwością odnalazł miejsca, w których miała największe łaskotki i sprawnie pozbawiał ją tchu, doprowadzając przy tym do łez.
Żadne z nich nie zauważyło, kiedy w salonie ponownie zjawił się James. Minę miał dziwnie zaciętą. Chrząknął głośno i odczekał aż oboje go zlokalizują. Kiedy zdawali się być w pełni skupieni, rzucił oschle:
 - Już czas. – I pokazał im kopertę zaadresowaną szmaragdowym atramentem.
Oboje natychmiast się opanowali. Lily wzięła głębszy oddech i wyprostowała gwałtownie na kanapie.
 - Och! – Tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić, a jej zielone oczy wpatrywały się w kopertę z nieukrywanym przerażeniem.
Syriusz przeniósł wzrok z koperty na Lily, a następnie z Lily na Jamesa i kiwnął głową.
 - Prowadź.
Potter również kiwnął głową i bez słowa udał się w stronę wyjścia. Łapa odprowadził go wzrokiem, z minuty na minutę coraz bardziej poirytowany. W końcu zeskoczył z kanapy i wyciągnął dłoń w kierunku Lily.
 - Chodź.
Bez słowa sprzeciwu i z niesamowitym natłokiem myśli pochwyciła jego dłoń i dała się poprowadzić.

***

 - Dobry wieczór, moi mili.
Ciepły i serdeczny głos Albusa Dumbledore’a sprawiał, że na ustach wszystkich zebranych pojawił się uśmiech. Lily mogła śmiało stwierdzić, że w tych ponurych czasach, kiedy zło czaiło się na każdym kroku, Albus mógł być iskierką nadziei. Rozchodziła się wokół niego niesamowita aura optymizmu. Jako najpotężniejszy czarodziej wszechczasów zdecydowanie miał bardzo dobry plan na pokonanie Voldemorta, a zebranie w Kwaterze Głównej wszystkich ocalałych członków jedynie to potwierdzało. Ponadto, Ruda z satysfakcją zanotowała, że niemalże każda osoba znajdująca się aktualnie w kuchni wręcz paliła się do działania. Niestety, dyrektor trzymał ich w niepewności już dobre kilkanaście minut, wypowiedziawszy jedynie skromne powitanie. Przyglądał się za to uważnie każdemu z osobna, na dłużej zatrzymując wzrok na niej, Remusie oraz Dorcas.
Obecność byłej przyjaciółki wywołała u Lily dziwny rodzaj zaskoczenia. Nie tylko dlatego, że jej serce zaczęło szybciej bić i w pierwszej sekundzie miała ochotę do niej podbiec i przytulić ją mocno do siebie, zapewniając o tym, jak bardzo tęskniła. W dużej mierze była przerażona tym, jak Dorcas wygląda. Miała gigantyczne wory pod oczami i Lily mogła przysiąc, że dziewczyna schudła dobre kilka kilogramów. Ledwo stała na nogach, nie śmiała się i raczej z nikim nie rozmawiała. Siedząc teraz na jednym z kuchennych krzeseł, wpatrywała się tępo w ścianę, stukając nerwowo paznokciami o blat stołu. Przypomniała sobie rozmowę z Syriuszem i chyba pomału zaczęła rozumieć, co chłopak chciał wyznać. Przygryzła wargę i posłała ukradkowe spojrzenie Blackowi, ale ten wpatrywał się w Albusa, wyraźnie ignorując jej lekko poirytowane spojrzenie. Westchnęła więc ciężko i ignorując wyrzuty sumienia, także skupiła się na słowach dyrektora.
 - Chciałbym porozmawiać z każdym z was z osobna. Mam trzy dosyć poważne zadania, do których potrzebujemy odpowiednich ludzi. Pamiętajcie, że zasady są takie same jak poprzednim razem. Nie rozmawiacie o swoich zadaniach, nie komunikujecie się podczas ich wykonywania i o nic nie pytacie po swoim powrocie. Im mniej wiecie, tym bezpieczniejsi jesteście w momencie, kiedy dojdzie do starcia z poplecznikami Voldemorta lub też samym Voldemortem.
Zrobił krótką przerwę i ponownie rozejrzał się po zgromadzonych. Wzrok Lily natrafił teraz na wieczorne wydanie Proroka i to nasunęło jej pewną myśl, a właściwie całą stertę pytań.
 - Dyrektorze… - Zmarszczyła brwi, patrząc teraz prosto w spokojne, roziskrzone oczy Albusa. – Co tak naprawdę chce osiągnąć Voldemort? Ten mord w Southampton…
 - Właśnie! – Do rozmowy przyłączył się Frank Longbotom. – Dlaczego Ministerstwo Magii zatuszowało całe wydarzenie? Przecież to powoduje jeszcze większe zagrożenie. Ludzie powinni się dowiedzieć, że dookoła nich dzieje się coś takiego!
Kilkanaście osób wymruczało coś pod nosem z wyraźnym oburzeniem. Dumbledore przyglądał się im przez moment, a następnie uniósł rękę. Wszyscy natychmiast umilkli, wpatrując się w niego z uwagą.
 - Ministerstwo zostało przejęte przez Voldemorta – oznajmił poważnym głosem, co wywołało panikę. Kilka osób wydało z siebie krótkie „och!”, a jakaś nieznana Lily kobieta zakrzyknęła „niemożliwe”. Dumbledore w spokoju odczekał aż każde z nich ponownie zamilknie, po czym kontynuował: – Tak. Od dawna podejrzewałem, że próbuje infiltrować rząd, ale wczoraj dostałem informację, że udało mu się przejąć nad nim pełną kontrolę. Właśnie to spowodowało, że postanowiłem przejść do działania. Nie mogliśmy dłużej czekać. Zbrodnia, jakiej dokonano w późnych godzinach wieczornych, była pewną formą manifestacji, a może nawet uczczenia zwycięstwa. Voldemort ma po swojej stronie większość magicznych istot – tu spojrzał znacząco na Remusa, który z powagą kiwnął głową, w pełni rozumiejąc przesłanie. – Wilkołaki, olbrzymy, a nawet strażników Azkabanu.
 - A ten znak?
 - Śmierciożercy nazywają go Mrocznym Znakiem – wtrącił James, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Lily posłała mu zaskoczone spojrzenie, pytała go o to, ale uparcie twierdził, że nie ma na ten temat nic do powiedzenia, bo nic nie wie. Zignorował ją i ciągnął dalej: – Ukazuje się nad każdym domem, w którym popełniono morderstwo. Wszyscy zgodnie uważają, że jest symbolem śmierci i podpisem samego Voldemorta – tu spojrzał na Albusa.
Dyrektor kiwnął głową, ale nic na to nie odpowiedział. Siedział na końcu stołu i przyglądał się swoim skrzyżowanym palcom, wyraźnie nad czymś rozmyślając.
 - Tak, to bardzo możliwe – stwierdził w końcu. – Dlatego bardzo ważne jest, abyście od tej pory pod żadnym pozorem nie wchodzili do domu, nad którym znajduje się owy znak.
 - Ale… - Alicja siedząca obok Franka aż podniosła się z miejsca. – Przecież to tylko jakiś znak! A co, jeżeli ktoś będzie chciał nas zmylić? A co, jeżeli osoby, które znajdują się w środku nie będą wiedziały, że się pojawił? Co, jeżeli będzie szansa na ich uratowanie?
Dumbledore spojrzał na nią uważnie i zaczął kręcić kciukami młynka. Kiedy zabrał głos, dało się wyczuć, że to, co ma im do powiedzenia, jest ważne i istotne do dalszej współpracy, a przede wszystkim nie zniesie jakiegokolwiek sprzeciwu.
 - Brixon, Charlton, Wembley, Tottenham, Northolt, East End, Kew. We wszystkich tych miejscach dokonano podobnie brutalnych morderstw ubiegłej nocy. Blisko sto dwadzieścia ofiar i nad każdym miejscem ukazał się właśnie ten symbol. Mroczny Znak jest symbolem śmierci, a konkretnie morderstwa. W żadnym z tych przypadków nie pojawił się przed jej wykonaniem, lecz zawsze tuż po. Jest niczym podpis mordercy. Ludziom, którzy znajdują się w miejscu oznaczonym Mrocznym Znakiem, nie da się pomóc. I chciałbym, abyście to zrozumieli. Nie wolno wam przekroczyć progu mieszkania, nad którym widnieje owy podpis. Nie możemy sobie pozwolić na kolejne straty. Jesteśmy silni tak długo, jak długo pozostajemy w tak licznym gronie jak teraz. Musicie zrozumieć, że każde z was jest niezbędne do wygrania wojny z Ciemną Stroną. – Zrobił krótką pauzę, chcąc, aby każdy zrozumiał, co powiedział i pozbył się szoku związanego z usłyszaną przed chwilą informacją. – Plany działania nie są zbyt skomplikowane i opierają się na prostych i zarazem najważniejszych rzeczach. Tom nigdy nie przestanie być ignorantem, a to nam daje ogromną przewagę. Muszę jednak być pewien, że tym razem nie ma wśród nas zdrajcy. – Mówiąc to, ponownie przyjrzał się każdemu z osobna z niesamowitą uwagą. Jego postawa nie tyle co przerażała Lily, ale utwierdziła w przekonaniu o jego potędze i wielkości szacunku, jakim go darzono. W końcu uśmiechnął się pogodnie i podniósł z miejsca. – Dobrze. Kwatera Główna jest przystosowana dla nas wszystkich. Możecie wybrać pokoje i pozostać tutaj lub powrócić do swoich domów. Ważne jest, abyście zachowywali się naturalnie. Skontaktuję się z wami, kiedy przyjdzie odpowiedni moment, a takowy nastanie dla każdego z was.
I opuścił kuchnię, nim ktokolwiek zdążył zapytać o cokolwiek jeszcze.

***

Wrzesień był niesamowicie chłodny w tym roku. Nie za bardzo wiedziała, czy jest to wynik szalejących gdzie popadnie Dementorów, czy może raczej zima postanowiła zaatakować szybciej i właśnie rzucała pierwsze temu objawy. Odziana w płaszcz dygotała z zimna, a z jej ust wydobywała się para. Jej ciałem raz po raz wstrząsał dreszcz, a gdzieś w jej głowie czaiło się przerażenie i coraz trudniejsza do poskromienia obawa. Na domiar złego właśnie zaczął padać deszcz i ciężkie krople zaczęły moczyć jej ubranie. Przyspieszyła zatem kroku i postawiła kołnierz płaszcza, mając nadzieję, że chociaż odrobinkę pomoże jej się ogrzać.
Niesamowicie dziwnie było tu wrócić po tych dwóch miesiącach. Owszem, z reguły tak wracali, ale po raz pierwszy od lat siedmiu nie wróciła jako uczennica. Przemierzając korytarze, nie potrafiła pozbyć się wspomnień i właściwie to nie mogła poskromić uśmiechu. Optymistycznie nastawiona dotarła do chimery i podała hasło. Od pierwszego zebrania minęły dosłownie dwie godziny, a ona już miała się stawić u dyrektora. Zżerała ją ciekawość i pewnie dlatego wbiegła po schodach i zastukawszy trzy razy w drzwi, nie czekała na zaproszenie tylko weszła do środka.
Albus nie siedział za swoim biurkiem jak się spodziewała, lecz stał przy oknie i wpatrywał się w pociemniałe niebo. Słychać było stukot ciężkich kropel deszczu, które tworzyły mozaikę na oknie. Mężczyzna nie od razu się odwrócił. Stał ze splecionymi z tyłu rękoma, a w jednej z nich Ruda dostrzegła różdżkę. Tuż przed nim stał stół z magicznymi instrumentami, które od zawsze ciekawiły Evansównę, ale nigdy nie miała okazji by o nie zapytać. Tym, co najbardziej zwróciło jej uwagę, była płytka, kamienna misa wypełniona biało – srebrną substancją. W pewnym momencie dyrektor przyłożył koniec swojej różdżki powyżej skroni, a chwilę później go odsunął, ciągnąc za nią srebrną wiązkę, po czym strząsnął ją do misy. Nić delikatnie zawirowała w magicznym płynie, a jej oczom ukazała się twarz mówiącego Jamesa podczas wieczornego spotkania. Zmarszczyła brwi i chciała uważniej przyjrzeć się temu niespotykanemu zjawisku, lecz dyrektor odwrócił się w jej stronę i z szerokim uśmiechem powiedział:
 - Dobry wieczór, Lily. – Widząc jednak, że dziewczyna nadal z wyraźnym zainteresowaniem bada misę, a raczej jej zawartość, dodał, odstawiając ją na bok: – Myślodsiewnia. Przydaje się, gdy w głowie kłębi się za dużo myśli. Odlewasz część, a później zawsze możesz do nich wrócić – westchnął i opadł na swoje rzeźbione krzesło, wskazując Lily gestem fotel naprzeciw niego.
 - Czytałam o niej, ale nie miałam pojęcia, że naprawdę istnieją – stwierdziła z podziwem, zajmując wskazane miejsce.
 - Och, tak! Osobiście wiem o istnieniu dwóch, z czego jedną posiadam u siebie. Naprawdę niesamowicie przydatna rzecz! Potrafi rozwiązać wiele problemów i okryć wiele tajemnic. Jednakże korzystanie z niej może przynieść również niepożądane skutki, lecz nie o tym chciałem z tobą rozmawiać, Lily – upomniał ją łagodnym głosem.
Ruda wyprostowała się na krześle i utkwiła oczy w dyrektorze, dając mu do zrozumienia, że jest w pełni skupiona i gotowa na konwersację, co Dumbledore przyjął uprzejmym uśmiechem.
 - Sprawa nie jest taka prosta, jak zakładałem. To, o co muszę cię prosić, będzie od ciebie wymagać całkowitego poświęcenia, ostrożności i delikatności, ale wiem, że jesteś w stanie sobie z tym poradzić. – Zrobił krótką pauzę, na moment wpatrując się w swoje dłonie.
 - Remus nieomalże poświęca swoje życie, więc nie jestem pewna, czy moje zadanie będzie choćby w połowie tak niebezpieczne jak jego, profesorze.
Dyrektor nie zapytał, skąd u niej pewność, co do zadania Remusa. Spojrzał na nią jedynie roziskrzonymi i roześmianymi oczami, ale ton głosu, kiedy wypowiadał kolejne zdania, jakby się zaostrzył.
 - Cieszę się, że masz takie podejście, jednakże musisz wiedzieć, że wiele zależy od tego zadania. Będziesz musiała porzucić wszystkie swoje uprzedzenia i najmniejszą zadrę.
 - Jestem gotowa, profesorze.
Dumbledore skinął głową.
 - To bardzo ważne, abyś zrozumiała istotę tego zadania, Lily. Nie będziesz mogła się wycofać i jesteś jedyną osobą, która może sobie z tym poradzić. I chociaż bardzo bym chciał, nie znajdę zastępcy na twoje miejsce.
 - Nie chciałabym, aby mnie pan źle zrozumiał, nie mam zamiaru rezygnować, ale skąd pewność, że nikt inny sobie nie poradzi? W Zakonie jest kilkunastu specjalistycznie wyszkolonych Aurorów, którzy…
 - Ale żaden z nich nie jest tobą, panno Evans – przerwał jej Albus, wprowadzając Lily w jeszcze większe zakłopotanie. Fakt, że dyrektor pokłada w niej aż tak wielkie nadzieje sprawiał, że była gotowa podjąć wyzwanie natychmiast i wiedziała, że cokolwiek by to nie było, da z siebie wszystko, aby go nie zawieźć.
 - Nadal nie rozumiem, panie profesorze – stwierdziła szeptem, wpatrując się w Dumbledore’a z coraz większą uwagą i zdezorientowaniem. Dyrektor uśmiechnął się łagodnie i podniósł ze swego miejsca, ponownie podchodząc do okna i wpatrując się w dal.
 - Tom Riddle, Voldemort, jak już wspomniałem na zebraniu, ma bardzo lekkie podejście do najważniejszej, a zarazem najbardziej niebezpiecznej i potężniejszej rzeczy, jaką znam, Lily. Nie rozumie jej i nigdy nie był nią darzony przez bliskich. To jest jego słabym punktem i to od tej strony należy w niego uderzyć, aby go pokonać. Co jest naprawdę zabawne, Lily, to fakt, że mogłabyś powiedzieć mu to wprost, a on by cię wyśmiał, będąc pewnym, że choćbyś próbowała, nie jesteś w stanie go pokonać tą właśnie bronią. Nie docenia jej i nie dopuszcza do siebie. Wszystko egzekwuje terrorem i nienawiścią.
Lily musiała przyznać, że niewiele rozumiała z tego, co do niej mówił. Wierzyła jednak, że to wszystko ma jakiś większy sens i żeby go zrozumieć, musiała zrozumieć sens słów dyrektora. Nie odważyła się przerwać lub zapytać o cokolwiek. Po prostu słuchała, wpatrując się w mężczyznę i próbując wyciągnąć z tego wszystkiego coś, co w minimalnym stopniu przybliży jej owe jakże ważne zadanie. W końcu Albus powrócił na miejsce i wpatrując się w nią z niesamowitą intensywnością, zadał takie pytanie, że prawie spadła z krzesła:
 - Kiedy ostatnio odwiedzałaś rodziców, Lily?
 - Nie rozumiem, co to ma wspólnego z moim zadaniem, dyrektorze? – wyjąkała zbita z tropu.
 - Więcej, niżeli ci się wydaje – dodał z błyskiem w oku. – Bo miłość, Lily, to najpotężniejsza broń, jaką znam.

***

Powróciła do domu z mieszanymi uczuciami. Kiedy dyrektor zaznaczył, jak ważne jest zadanie, które jej wyznaczył, liczyła, że będzie to miało związek z samym Voldemortem. Liczyła na konkretne działania, konkretną walkę, a tymczasem dostała coś na wzór podchodów. Nie do końca rozumiała też, dlaczego ma wrócić do rodziców. Co prawda jej kontakt z nimi uległ lekkiemu pogorszeniu, ale ta cała gadka o miłości jako broni lekko ją przerażała. Jednak bardziej od tego, przerażało ją to, w jak precyzyjny sposób dyrektor mówił o Voldemorcie. Mogłoby się wydawać, że zna go lepiej niż on sam.
Zrzuciła ze stóp buty i z czułością przyjrzała się śpiącemu na kanapie Jamesowi. Głowę miał odchyloną do tyłu, a w ręce trzymał długopis. Tuż przed nim leżały rozłożone katalogi, zaproszenia i ta nieszczęsna kartka ze stołami, o której totalnie zapomniała, a którą obiecała podszykować. Westchnęła ciężko i oparła się o ścianę, krzyżując ręce. Ostatnio tak wiele się działo, że właściwie nie mieli dla siebie czasu. Mijali się, przelotem zamieniali po kilka słów i każde z nich szło w swoją stronę. Odkąd James z wyróżnieniem zakończył kurs na Aurora i zatrudnił się w Ministerstwie, coraz więcej czasu poświęcał pracy. Nie mogła mu mieć tego za złe. Już dawno zrozumiała, że z tego beznadziejnego i nadętego gówniarza zamienił się w odpowiedzialnego mężczyznę, o którym zawsze marzyła i przy którym chciała się zestarzeć. Odpowiedzialność, która aktualnie przez niego przemawiała, sprawiała, że z dnia na dzień była coraz bardziej pewna tego, że właśnie przy nim będzie bezpieczna. Dopiero dzisiejszego wieczora, kiedy z ust dyrektora usłyszała o przejęciu rządu przez Voldemorta, zrozumiała, jak wiele może stracić i to zupełnie się tego nie spodziewając. I nie chodziło tylko o jej ukochanego mężczyznę, ale także o przyjaciół. Wychodząc z Kwatery Głównej postawiła sobie cel i wiedziała, że choćby miała zginąć, zrobi wszystko, co w jej mocy, aby go osiągnąć. Nie przypuszczała tylko, że niemalże taki sam cel wyznaczy jej Dumbledore. Odwiesiła kurtkę na wieszak i zbierając porozrzucane wszędzie kartki, podeszła do Jamesa. Odłożyła pergaminy na stół, opadła na kanapę i wtuliła się w niego. Chrząknął i otworzył oczy, totalnie zdezorientowany.
 - Która godzina? – wymamrotał, przecierając twarz i rozglądając się dookoła.
 - Późno – odparła z czułością, unosząc głowę i opierając na jego ramieniu.
Rogacz odetchnął ciężko i ponownie odchylił głowę, uspokajając oddech.
 - Chodźmy spać – westchnął, próbując się podnieść, ale przyklejona do niego Lily mu to uniemożliwiła. – Lily, muszę rano wcześnie spać. Jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, a później mam się spotkać z Albusem. – Jego głos był lekko poirytowany.
Lily przygryzła wargę i spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
 - Nie spytasz, czego oczekuje ode mnie?
 - Lily, wyraźnie zaznaczył, że mamy o tym nie rozmawiać.
Kiwnęła głową i odsunęła się od niego. Nie rozumiała, skąd u niego aż taka irytacja. Przecież nic mu nie zrobiła. Pochwyciła w dłonie kartkę z rozrysowanymi stolikami i uśmiechnęła się niewyraźnie.
 - Merlinie… Udało ci się usadzić wszystkich? I to chyba w najbardziej logiczny sposób, jaki się dało! – Nie mogła wyjść z podziwu.
 - Ta – bąknął, coraz bardziej zezłoszczony. – Spędziłem nad tym blisko dwie godziny, ale rozumiem, że byłaś zbyt zajęta, żeby sama się tym zająć, chociaż obiecałaś. Wybrałem też zaproszenia i rozmawiałem z Mary odnośnie dekoracji Sali, obiecała, że się tym zajmie.
Na twarzy Lily pojawił się szeroki uśmiech, co jeszcze bardziej go zezłościło.
 - Nie mam zielonego pojęcia, co cię tak bawi, ale mam nadzieję, że zamiast wygłupiać się z Syriuszem, zrobisz wstępny zarys menu na nasz ślub, który jest za niecałe trzy miesiące – warknął i podniósł się z kanapy, utwierdzając ją w tym, co właśnie sobie uzmysłowiła.
 - Jesteś zazdrosny! – stwierdziła bez ogródek, zagradzając mu przejście.
 - Dobrze się czujesz? – spytał, unosząc brwi w politowaniu.
 - Merlinie, ty naprawdę jesteś zazdrosny! Nie mam tylko pojęcia, czy bardziej o Syriusza, czy może jednak o mnie! – wykrzyknęła i zaśmiała się krótko.
 - Bredzisz – warknął i chciał ją wyminąć, ale przylgnęła do niego, wtulając się jeszcze mocniej niż uprzednio.
 - Możliwe, ale za to kocham cię najmocniej na świecie – wymruczała i złożyła na jego ustach krótki pocałunek.
Jego mina lekko zelżała, ale nadal stał jak słup. Lily zachichotała i pocałowała go raz jeszcze.
 - Jesteś najlepszym - i jeszcze raz - najodważniejszym - i ponownie - najbardziej odpowiedzialnym i najcudowniejszym facetem, jakiego znam! – Każde słowo oddzielał pocałunek, a wraz z nim jego gniew zdawał się znikać.
W końcu wywrócił oczami i pochwycił ją za pupę, podnosząc do góry. Zapiszczała, śmiejąc się przy tym głośno i oplotła go nogami i rękoma w obawie, że ją upuści, ale on bez najmniejszego problemu zaniósł ją prosto do sypialni i dopiero tam praktycznie rzucił na łóżko.
 - Wariat! – krzyknęła rozbawiona, ponownie go obejmując.
 - Wreszcie jakiś komplement, Evans – wymruczał, przygryzając jej ucho, przyprawiając ją o dreszcze.
 - I coś mi mówi, że nie ostatni, Potter – westchnęła przeciągle, zaciskając ręce na prześcieradle i oddychając z coraz większym trudem.
Nie odpowiedział, tylko pogłębił pocałunek, sprawnie pozbawiając ją przy tym koszulki.

***

Kolejny poniedziałek nie przyniósł niczego nowego, poza gwałtowną zmianą pogody. Nad miasteczkiem wisiały potężne, deszczowe chmury, a po okolicy szalał silny, niemalże arktyczny wiatr. Mieszkańcy przemierzali uliczki w pośpiechu, nie zatrzymując się i nie witając ze znajomymi, chcąc jak najszybciej załatwić niezbędne sprawunki i zaszyć się we własnych domach z kubkiem gorącej czekolady. Lily nie do końca rozumiała, czemu miał służyć jej powrót do domu, ale mając na uwadze słowa dyrektora, czekała na moment, w którym wszystko stanie się jasne.
Najbardziej dręczyło ją to, że praktycznie w ogóle nie widywała się z Jamesem. Mieszkając z nim mieli z tym problem, a teraz, kiedy znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów od niego, było to praktycznie niemożliwe. Kraina Cudów również rozwijała się w tempie ekspresowym, co spowodowało, że jej kontakt z Mary także lekko się rozluźnił. Ogólnie rzecz ujmując, miała nieodparte wrażenie, że w obecnej sytuacji najszczęśliwsi są tylko i wyłącznie jej rodzice, co okazywali na każdym kroku. Nie wiedząc, ile ich najmłodsza córka pozostanie w domu i mając na uwadze to, że za niecałe trzy miesiące zostanie mężatką i na dobre wyprowadzi się z domu, dogadzali jej przy każdej możliwej okazji. Posiłki robili tylko i wyłącznie z myślą o niej, podając ulubione desery i dania. Pozwalali jej spać do południa i pod żadnym pozorem nie wolno jej było sprzątać. Kiedy zjawiła się na progu, pani Evans załamała ręce pewna, że pokłóciła się z Jamesem lub co gorsza odwołała ślub. Utwierdzona jednak w przekonaniu, że Lily przyjechała w odwiedziny i zostanie na kilka dni spełniała każdą zachciankę córki. Lily musiała przyznać, że momentami bywało to niesamowicie irytujące i czuła się tak, jakby ponownie miała siedem lat i była niezdolna do wykonania czegokolwiek samodzielnie.
Stosując się jednak do wskazówek Albusa, nie marudziła i na kilka godzin po przyjeździe zaaranżowała swój powrót do Doliny Godryka. O jej pobycie i chwilowej przeprowadzce na Privet Drive mogli wiedzieć jedynie najbliżsi przyjaciele, pod warunkiem utrzymywania, że dziewczyna nadal mieszka z Potterem. Lily  nie rozumiała, po co całe to przedstawienie, ale najwidoczniej tak miało być. Według ścisłych wytycznych dyrektora, dzisiejszego poranka to ona miała odebrać pocztę, dlatego narzuciła na siebie gruby polar i słysząc kroki na podjeździe, ruszyła do drzwi.
Nucąc pod nosem, otworzyła drzwi z impetem i na moment zaniemówiła. Po drugiej stronie, majstrując przy skrzynce, stał nie kto inny jak Severus Snape. Niewiele się zmienił w ciągu tych blisko trzech miesięcy. Jego tłuste włosy nadal sięgały żuchwy, a przyduże szaty i powiewająca na wietrze peleryna sprawiała, że wyglądał jak nietoperz. Jedyną różnicą, jaką zaobserwowała, były jego zapadnięte i wychudzone policzki oraz lekko podkrążone oczy. Jakby ostatni czas nie był dla niego zbyt dobry.
 - Sev? – wyjąkała w końcu, powoli odzyskując pewność siebie i czując narastający gniew. – Co ty tu robisz?
 - Lily – wychrypiał równie zaskoczony, co ona. Przestał majstrować przy skrzynce i wpatrywał się w nią dziwnym, trudnym do opisania wzrokiem. – Ja… Nie ważne – stwierdził w końcu i zawrócił, oddalając się coraz szybszym krokiem.
Będziesz musiała porzucić wszystkie swoje uprzedzenia i najmniejszą zadrę.
Słowa Dumbledore'a przetoczyły się przez jej głowę tak niespodziewanie, że ponownie na moment zamarła. Przypomniała sobie też dalszą rozmowę i nareszcie zrozumiała, co dyrektor miał na myśli. Wzięła więc głęboki wdech i pobiegła z Sevem, doganiając go w ostatniej chwili. Chwyciła go z rękę i ścisnęła mocno, zmuszając, aby na nią spojrzał. Minę miał zaciętą i właściwie nie potrafiła z niej nic wyczytać. Ignorując spadające krople, splotła ich palce i z delikatnym uśmiechem szepnęła:
 - Przejdziemy się, Severusie? – Nie odpowiedział. Spojrzał jedynie na ich dłonie, a jego mina zrobiła się jeszcze bardziej zacięta. – Na polanę. O tej porze roku pełno tam mieczyków.
I nadal się uśmiechając, pociągnęła go za rękę. Jego opór słabł z każdym małym krokiem, aż w końcu patrząc prosto w jej zielone, pełne nadziei oczy dał się zaprowadzić na ich polanę. Ruda puściła jego rękę i bez problemu odnalazła ich ulubiony zakątek, tuż pod wielką wierzbą, gdzie chowali się przed ciekawską Petunią. Powłócząc nogami, dołączył do niej, nadal nic nie mówiąc. Słuchał, jak papla o kwiatach, o kursie na Uzdrowiciela i nie mógł pozbyć się wrażenia, że czas zatrzymał się w miejscu, a właściwie cofnął o trzy lata.
 - A co u ciebie, Severusie? – zadała w końcu to uciążliwe pytanie i z szerokim uśmiechem spojrzała w jego oczy. – Spełniasz marzenia? Dążysz do celu?
Wpatrywał się w jej oczy i powoli rozumiał, do czego to zmierza. W jej oczach pomimo ogromnych starań nadal czaił się żal i ból. Nie chciała tu z nim być, ale pomimo wszystko siedziała. Nie wspomniała też o tym, co ich poróżniło, chociaż ewidentnie miała na to ochotę. Starała się to ująć tak, żeby wyglądało na przypadkowe spotkanie starych przyjaciół, najlepszych przyjaciół, którzy zapomnieli o tym, co było, a zachowali jedynie to, co było najpiękniejsze. Nigdy nie umiała kłamać. Nie jemu. Teraz też jej to nie wychodziło.
 - Dlaczego to robisz? – wyrzucił z siebie ze źle skrywaną goryczą, za co skarcił się natychmiast. To nie była pora na rozterki. Miał zadanie, a każda minuta zwłoki mogła prowadzić do jego śmierci. Jego pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. Rozszerzyła oczy i na moment się zmieszała, co jedynie utwierdziło go w tym, że ją rozgryzł i w tym, że w panice szuka najlepszej odpowiedzi.
 - Dlaczego robię co, Sev? – Zmarszczyła nos w typowy dla siebie sposób i Snape musiał włożyć wiele wysiłku, aby się nie uśmiechnąć.
 - Dlaczego ze mną siedzisz i rozmawiasz? – Jego głos był przesiąknięty jadem i chłodem.
Przygryzła wargę i zaczęła skubać trawę.
 - Nie wiem – powiedziała w końcu, siląc się na obojętny ton, ale patrząc prosto w chłodne oczy Severusa. – Nie wiem – powtórzyła, wzruszając ramionami i patrząc w dal przed siebie.
Czekał, wiedząc, że jeszcze nie skończyła. A może raczej licząc na to, że powie coś jeszcze. Tęsknił za nią tak bardzo, że odkładał moment ostatecznej rozłąki tak długo, jak tylko się dało.
 - Ostatnio bardzo dużo się dzieje. Coraz więcej osób ginie… Zaczynam rozumieć, jak bardzo ulotne jest życie, Severusie – stwierdziła w zamyśleniu.
Nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć, więc milczał, nadal nie spuszczając z niej wzroku. Uśmiechnęła się ponuro i po raz kolejny spojrzała prosto w jego oczy.
 - Byłam idiotką, Severusie – wyrzuciła z siebie, całą siłą woli skupiając się nad tym, żeby się nie rozpłakać. – Nie powinnam być taka zacięta. Byłeś moim przyjacielem, a ja…
 - Przestań! – warknął, zaciskając zęby i przymykając oczy. Umilkła natychmiast, przerażona jego nagłym wybuchem. – Po jaką cholerę mnie tu przyprowadziłaś? Czego chcesz, Lily? – zapytał zbolałym głosem. Pokręciła głową, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy, których nie umiała już zatamować.
 - Nie wiem.
 - Nie masz pojęcia… Nie zdajesz sobie sprawy! – warknął, podnosząc się gwałtownie z miejsca.
Spacerował w tą i z powrotem, wyraźnie wzburzony, bijąc się z myślami. W końcu sięgnął do kieszeni i cisnął w nią plikiem listów. Spojrzała na niego pytająco, a nie otrzymawszy odpowiedzi, pochwyciła jeden z nich. Był zaadresowany do niej i z tego, co widziała, był to list od rodziców. Nie przypominała sobie, żeby do niej pisali w ostatnim czasie. Zmarszczyła czoło i przyglądała się teraz pieczątce z napisem „zwrócić nadawcy”. Wzięła głębszy oddech i przejrzała resztę. Wszystkie albo były pisane przez nią do rodziców, albo przez rodziców do niej i na każdej jednej widniała prośba o zwrot. Teraz już rozumiała, dlaczego Dumbledore ją tu przysłał. Miała to zobaczyć, miała zrozumieć, że jej rodzice wcale nie przestali do niej pisać, lecz ktoś przechwytywał jej listy. Nie rozumiała tylko czemu. Spojrzała na dawnego przyjaciela z pytaniem w oczach.
 - Nie rozumiem, Severusie… - wyszeptała.
Snape stanął na skraju polany i patrzył przed siebie. Ręce schował do kieszeni, a silny wiatr mierzwił mu włosy. Nie patrzył na nią, lecz w dal rozciągającą się przed nim. Nie widziała jego twarzy i nie za bardzo potrafiła zrozumieć, co się właściwie dzieje. Otworzyła pierwszy z brzegu list napisany przez rodziców i zaczęła czytać. Jej oczy z każdym kolejnym zdaniem robiły się coraz większe. Pergamin, który trzymała w dłoniach, pełen był próśb o odpowiedź, pytań o to, czy wszystko z nią w porządku i obaw, czy nadal żyje. Niczym automat pootwierała kolejne. Większa część z nich wysłana została tuż po ślubie Petunii. Rodzice nigdy nie wspomnieli, że do niej pisali. Właściwie ten czas, odkąd opuściła tamtego dnia dom aż po zaręczynowy obiad był tematem tabu. Była niemalże pewna, że rodzice nic nie mówią i o nic nie pytają, bo boją się, że to wszystko skończyłoby się jeszcze gorzej, a ona widząc, że starają się przejść nad tym do porządku dziennego, po prostu się dostosowała, pomimo tego iż milion razy miała ochotę ich zapytać o brak odpowiedzi.
 - Myślałam, że się ode mnie odwrócili… - wyszeptała w końcu. Severus drgnął, ale nadal usilnie starał się na nią nie patrzeć. – Były momenty, że pisałam co drugi dzień w nadziei, że w końcu się złamią i mi odpiszą.
Zamilkła, wwiercając się spojrzeniem w plecy Severusa. Wyczuł to, ale odwrócił się dopiero wtedy, kiedy stało się to nie do zniesienia i niemalże paliło. Spojrzał w jej oczy, nadal nic nie mówiąc. Spadające z jej policzków łzy bolały go niesamowicie, ale robił wszystko, co się dało, aby pozostać niewzruszonym. Poznał zakończenie tej historii dawno temu i pomimo analizowania wszystkiego wiedział już, że innego zakończenia tutaj nie będzie.
 - Dlaczego chciał, żebym tak myślała? – wydusiła w końcu, sprawnie odnajdując cel tego wszystkiego.
Nie od razu się domyśliła. Właściwie to chyba miała nadzieję, że się pomyli, ale to ciągłe milczenie nie tylko doprowadzało ją do szału, ale też utwierdzało w przekonaniu, że dobrze myśli. Dopiero teraz zrozumiała też, dlaczego nie potakuje lub nie zaprzecza. Voldemort był prawie tak potężny jak Dumbledore. Miał po swojej stronie Czarną Magię i siły, o których zapewne większość czarodziei nigdy nie słyszała. Rozmowa z nią mogła go kosztować życie, zwłaszcza taka, w której zdradzałby ich plany i zamiary.
Nagle, zupełnie tego nie planując, podniosła się z mokrej trawy i podeszła do miejsca, w którym stał, i przytuliła się do niego. Głowę ułożyła na jego ramieniu, a drobne ręce skrzyżowała tak, żeby uniemożliwić mu ucieczkę. Opierał się tylko przez moment. W końcu poczuła, jak niepewnie oplata ją ramionami, jeszcze mocniej przyciągając do siebie. Stali tak przez moment w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. W końcu odsunął ją od siebie i usiadł na pobliskiej ławce. Bez słowa dołączyła do niego, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu. Spojrzała na niego ukradkiem i trąciła łokciem w bok. Widząc, że nadal gra obojętnego, powtórzyła gest, i raz jeszcze, i ponownie, sprawiając, że na jego ustach w końcu pojawił się uśmiech. Jak kiedyś…
Przestała go dręczyć pytaniami, nie wiedząc w sumie za bardzo, jak do tego doszło, że aktualnie rozmawiali tak, jakby nic ich nigdy nie rozdzieliło. Analizowali najnowsze odkrycia w dziedzinie eliksirów, omawiali kursy, które można podjąć i chociaż Lily kilkukrotnie zagaiła go o jego plany, za każdym razem sprawnie omijał ten temat. Bywały momenty, że obserwował ją z niesamowitą uwagą i w pełnym skupieniu. Chciał zapamiętać ten moment tak długo jak tylko się dało. Chciał widzieć każdy jej najmniejszy gest, kiedy odgarniała niesforne i skręcone od wilgoci rude pasma, chciał słyszeć jej perlisty, szczery śmiech i chciał pamiętać ten szalony błysk w oku. Przez moment mu się wydawało, że to światło czai się w jej oczach, kiedy na niego patrzy, a jego serce zabiło mocniej tchnięte iskrą nadziei. Ale był to zaledwie moment, a nadzieja uleciała szybciej, niżeli się spodziewał. Żadne z nich nie wiedziało, która może być godzina i ile czasu spędzili, siedząc tu i rozmawiając prawie tak beztrosko jak kiedyś. Kiedy jego wzrok napotkał listy, zrobiło mu się nieswojo. Zrozumiał, że nadszedł moment, którego nie dało się uniknąć. Wyprostował się na ławce i rzucił, niby mimochodem, totalnie niespodziewanie:
 - Miałaś znienawidzić rodziców, oddalić się od nich… Odnieść wrażenie, że jesteś zupełnie sama, niechciana i ta gorsza, bo już zawsze będziesz dziwolągiem. Nie to, co twoja starsza siostra.
 - Ale… dlaczego?
 - Bo takie są działania Czarnego Pana, Lily. Sieje spustoszenie, gorycz i rozczarowanie. Wzbudza w ludziach gniew poprzez utratę kogoś bliskiego, a następnie wciąga go do swojego kręgu, będąc pewnym, że nie ma już nic do stracenia.
 - Ale dlaczego ja, Severusie? Jestem szlamą.
 - Nie mów tak! – oburzył się natychmiast. – Jesteś jedną z najbardziej wybitnych i zdolnych czarownic, jakie znam. Masz umiejętności i zapał, a także niesamowitą inteligencję i zwinność. Czary Pan uważa, że jesteś niewątpliwie zdolna do wielkich czynów.
 - Ale on morduje takich jak ja, Sev! – krzyknęła, podnosząc się z miejsca i patrząc na niego z nieukrywaną złością i potępieniem. – Wymordował blisko dwieście osób w ostatnim czasie! Każda z nich albo była czarodziejem z niemagicznej rodziny, albo mieszańcem! Nienawidzi nas i zabija, nie rozumiem, dlaczego mnie miałby oszczędzić!
 - Bo nie ma pojęcia, kim jesteś! – Severus najwyraźniej stracił panowanie nad sobą, bo również podniósł się z ławki i podniósł głos.
 - Oboje doskonale wiemy, że to niemożliwe. Śledzi mnie od kilku miesięcy. Kradnie listy wysyłane przez moich rodziców i przeze mnie! Ma dostęp do wszystkiego, więc nie wmówisz mi, Severusie Snape, że nie ma pojęcia o tym, kim jestem! Merlinie, przecież w jego szeregach jest Lucjusz Malfoy! – jęknęła i ponownie opadła na ławkę.
 - Nie zabije cię. Jesteś dla niego zbyt cenna – stwierdził Severus bez wyrazu.
 - Cholera jasna, skąd ta pewność, Sev?!
 - Bo mu na to nie pozwolę! – warknął, wyraźnie poirytowany, ale ona skwitowała to krótkim śmiechem.
 - Jesteś nic nie wartym Severusem w obliczu jego potęgi. Nie zdołasz go powstrzymać! A już na pewno nie sam.
Na moment nastała cisza, przerywana jedynie szelestem targanych na wietrze liści.
 - Nie powinieneś był się do niego przyłączać, Severusie.
 - Nie miałem wyjścia – wyszeptał, odwracając wzrok.
 - Zawsze jest wyjście.
 - Będąc przy nim, wiem, co planuje, daję mu to, czego chce, i sprawiam, że odwracam jego uwagę od ciebie, Lily! Mogę cię ochronić.
 - Na jak długo? – sarknęła, coraz bardziej zaniepokojona. – Powinieneś był wybrać Dumbledore’a.
 - Nie, Lily – stwierdził tak ostro i pewnie, że aż na niego spojrzała. – Powinienem był wybrać ciebie, kiedy miałem ku temu okazję. Powinienem był powiedzieć ci prawdę, a wtedy nigdy nie zaczęłabyś spotykać się z tym plugawym Potterem! Byłabyś ze mną! Bezpieczna!
Jego wyznanie zbiło ją z tropu. Owszem, zawsze miała podejrzenia co do uczuć Severusa, ale przenigdy nie odważyła się z nim na ten temat porozmawiać. Przez jeden krótki moment liczyła na to, że pewnego dnia będą razem, ale był to raczej skutek tego, że przy nim czuła się bezpieczna i normalna. Nie była dziwolągiem, lecz czarownicą. Kimś niezwykłym. Kiedy to pojęła, zrozumiała też uczucia Severusa i bała się konfrontacji. A później wszystko potoczyło się tak szybko.
 - Nie zapobiegłbyś temu. Kocham go, a w grudniu zostanę jego żoną – stwierdziła z mocą, patrząc prosto w jego oczy.
Nie zrobiło to na nim wrażenia. Jego tęczówki pozostały tak samo chłodne, jak przed chwilą. Nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób zabolało go to, co przed chwilą powiedziała. Być może dlatego wyprostowała się na ławce i z godnością powiedziała to, co kazało jej serce:
 - I jeżeli nie chcesz mnie stracić na zawsze, Severusie, odejdź od Czarnego Pana i stań po stronie Dumbledore’a. Chroń mnie, będąc przy mnie. W innym wypadku nasze drogi rozejdą się dzisiejszego popołudnia.
Gdzieś w oddali usłyszała grzmot. Wiatr się nasilił, a krople deszczu spadały coraz częściej. Nie przejęła się tym, że niebo stało się ciemnogranatowe, przeszywane regularnymi błyskawicami. Patrzyła prosto w chłodne i jakże obojętne oczy Severusa, czekając aż podejmie ostateczną decyzję. Postawiła sprawę na ostrzu noża, nie zważając na skutki i licząc się z porażką. Dumbledore uważał, że miłość jest najniebezpieczniejszą bronią. Jeżeli to miała być prawda, to właśnie jej użyła. Zagrała na uczuciach Severusa niesamowicie brutalnie. Kazała mu wybierać pomiędzy nią a Voldemortem, chociaż perspektywa bycia z nią nigdy nie pokryje się z tym, czego naprawdę pragnie. Przecież sama mu wygarnęła, że pomimo wszystko, zawsze będzie z Jamesem.
 - Żegnaj, Lily – szepnął w końcu, składając na jej czole szybki, niemalże ojcowski pocałunek i odwracając się na pięcie.
Nie zatrzymywała go. Dokonał wyboru. Ostatecznego i nieodwracalnego wyboru. Zrezygnował z cierpienia, jakim byłoby patrzenie na nią i na Jamesa. Wybrał zło, chociaż wcale zły nie był. Zrobił to dla niej, by ją chronić. Ale czy właśnie tego oczekiwał od niej Albus? Czy podołała zadaniu, jakie przed nią postawił?

***

Pogoda nie poprawiła się do końca dnia, ale wieczorem przestało padać, a wiatr nie był już tak silny. Dlatego wzięli po kremowym piwie i zasiedli w ogrodzie. Po raz pierwszy od bardzo dawna znaleźli chwilę dla siebie. Mary zamknęła Krainę Cudów wcześniej i razem z Remusem pojawili się w Kwaterze Głównej, a wraz z nimi także i Syriusz z Jamesem. Ona sama była tam już blisko dwie godziny. Musiała porozmawiać z dyrektorem. Chciała się upewnić, czy wykonała zadanie prawidłowo, czy też raczej nawaliła. Ku jej zaskoczeniu, Dumbledore stwierdził z wyraźną ulgą, że spisała się rewelacyjnie, co chociaż odrobinę poprawiło jej humor, ale nie tak jak widok najbliższych.
Siedzieli aktualnie przy małym grillu, popijając kremowe piwo i rozprawiając odnośnie nadchodzącego ślubu. Mary przyniosła całą stertę katalogów z sukniami, makijażami, a także kwiatami. Wszyscy wspólnie stwierdzili, że jasnowłosa idealnie się nada na urządzenie zarówno sali, jak i kościoła. Nie przewidzieli jednak, że będzie to równoznaczne z tym, że zaangażuje ich wszystkich. Wybrała już dla Lily sukienkę, której projekt miała zanieść z samego rana do Madame Malkin. Oczywiście zarządziła też, że krótko po dziesiątej ma się u niej zjawić Lily, żeby można było zdjąć miarę, a następnie wpisała ją w kalendarz jako priorytetowego gościa w swoim saloniku na makijaż próbny.
Długi czas poświęciła również nad doborem kwiatów. W pierwszej chwili chciała iść w klasykę, następnie przez dwadzieścia minut rozprawiała o liliach, a widząc brak entuzjazmu u przyjaciół, zgarnęła wszystkie katalogi, stwierdzając, że skoro tak, to postawi ich przed faktem dokonanym i nie będą mieli wyjścia.
Sama Ruda poczuła jednak, że z minuty na minutę robi się coraz bardziej senna. Ułożyła się wygodniej na ławce i z nieukrywanym rozbawieniem, a nawet rozrzewnieniem, przysłuchiwała się przyjaciółce. Głowę oparła na torsie Jamesa, a w ręku ściskała trzecią z kolei butelkę kremowego piwa. Sam Potter obejmował ją dumnie ramieniem, raz po raz całując czubek jej głowy.
 - Chodź, odprowadzę cię do domu – wyszeptał Rudej do ucha, widząc, jak walczy z nadchodzącym snem.
 - Ale przecież jest jeszcze tyle do ustalenia! – Mary natychmiast podniosła bunt.
 - Wpadnę jutro na makijaż, to dogadamy resztę – mruknęła Lily, całując przyjaciółkę w policzek. – Moja kreatywność przestała działać blisko pół godziny temu.
Ostatnie zdanie wyraźnie ją przekonało, bo westchnęła ciężko i zaczęła zbierać katalogi, zdjęcia oraz wszystkie swoje notatki.
 - Idę po Syriusza – stwierdziła, ziewając potężnie. – Ciekawa jestem, gdzie zniknął.
James odprowadził ją wzrokiem, a jego dobry humor natychmiast wyparował. Pochwycił napoczętą butelkę i dopił ją jednym duszkiem. Mary przyjrzała mu się uważniej znad zbieranych katalogów.
 - Mam nadzieję, że wiesz, że między nimi nic nie było, nie ma i nigdy nie będzie? – spytała, wstając z wiklinowej ławki.
 - Hmm? – wymruczał, patrząc na nią zdezorientowany.
 - Powinieneś się cieszyć, że twój najlepszy przyjaciel nareszcie zaczął się dogadywać z twoją narzeczoną, James. W innym wypadku, miałbyś nie lada problem. – Puściła do niego oko i zostawiła go samego, chcąc zapytać jeszcze o coś Rudą.
Syriusz Black, największy podrywacz roku, totalnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest pilnie poszukiwany, obściskiwał się właśnie w najciemniejszym kącie kuchni z nowo poznaną Aurorką. Przyszedł tu tylko po kolejną butelkę trunku i zauroczony niebiańską urodą dziewczyny, nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Jego cierpliwość właśnie się kończyła, więc postanowił przejść do sedna sprawy i szepcząc towarzyszce plan na dalszą część wieczoru czekał, aż łaskawie potaknie. Uzyskawszy satysfakcjonującą odpowiedź, wyczuł, jak wciska mu w dłoń kluczyk i z błyskiem w oku oddala się w kierunku schodów, w niesamowity sposób się przy tym poruszając. Czarnowłosy odczekał aż zniknie na górze, po czym wyraźnie spragniony skierował swoje kroki do kuchni. Nucąc pod nosem, wyjął szklankę i nalał sobie odrobinę dyniowego soku. Kątem oka dostrzegł jednak, że przy długim stole ktoś siedzi. Lekko zbity z tropu, nadal starając się utrzymać pewność siebie, wyjął drugą szklankę, a następnie pochwycił dzbanek z sokiem i opadł koło dziewczyny, zaglądając przy tym w jej notatki.
Dziewczyna na chwilę przestała notować, zakrywając dłońmi napisany tekst i czekając aż przestanie. Syriusz zagwizdał rezolutnie, po czym nalał do obu szklanek dyniowego soku, jedną z nich podając siedzącej obok dziewczynie, która wyraźnie go zignorowała.
 - W takiej sytuacji z reguły mówi się dziękuję – stwierdził lekko poirytowany, stawiając szklankę na stole.
 - Nie prosiłam – warknęła, przerzucając kilka kartek.
Westchnął i spojrzał na nią uważniej. Między nimi zapanowała krępująca cisza. Dziewczyna usilnie starała się skupić na pisanym tekście, ale czując na sobie jego przenikliwe spojrzenie, rzuciła pióro i nareszcie na niego spojrzała.
 - Co? – Jej ostry ton nie wróżył niczego dobrego.
 - Wszystko w porządku? - Najwyraźniej troska w jego głosie podziałała na nią niczym płachta na byka. Wywróciła oczami i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
 - Daruj sobie, Black, bo jeszcze uwierzę, że naprawdę cię to obchodzi.
 - Mogłabyś, to by wiele ułatwiło – sarknął, podnosząc się z miejsca w tym samym momencie co ona i łapiąc ją za łokieć.
 - Odwal się. Przerabialiśmy to. Nie potrzebuję ani ciebie, ani twoich wyrzutów sumienia, Black. W przeciwieństwie do innych, potrafię się uczyć na własnych błędach, więc zostaw mnie wreszcie w spokoju, do jasnej cholery!
Wyszarpnęła się z jego uścisku i nie oglądając się za siebie, opuściła kuchnię. Przez moment wpatrywał się w drzwi, przez które wyszła, wdychając słodki zapach jej perfum. Nagle wezbrała w nim wściekłość i nie zważając na nic, cisnął szklankę przed siebie. W końcu zaklął głośno i przeklinając się w duchu, pobiegł za nią.

29 komentarzy:

  1. Rozdział jest cudowny, choć to akurat mnie nie zdziwiło bo wszystkie takie są^^. Jest dłuugi i tak przyjemnie się go czyta:)
    Syriusz. Jego wątek zainteresował mnie najbardziej a mianowicie to co będzie się działo pomiędzy nim, a Dorcas, no i oczywiście to, czy coś czuje do Lily. Nie pominę też tego jaki to znowu plan mógł wymyślić Dumbledore ale trzymam kciuki^^
    W każdym rozdziale waszego opowiadania jest tyle ciekawych wątków, tyle emocji się w nich kryje, że to masakra:) Uwielbiam to:) Cieszę się, że w końcu pojawił się nowy rozdział i oczywiście czekam na więcej;p
    Pozdrawiam
    -Jacqueline

    OdpowiedzUsuń
  2. O BOZE *_*

    dedłam na zawał *ooo*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie ! :) super rozdzial :) nie moge sie doczekac slubu Lily i Jamesa ^^ mam nadzieje ze kolejny rozdzial dodacie szybciej :) pozdrawiam i zycze weny :) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, zresztą jak zawsze :) Nie mogę się już doczekać dalszego wątku Syriusza i Dorcas.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie moge sie doczekac slubu ;*
    Wspanialy rozdzial, ne moge sie doczekac nastepnego :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. a może tak napiszecie jakąś notke w którym bedzie widac jak lily bardzi kocha jamesa? Bo poki co wnerwia mnie jej zażyłośc z syriuszem. Dajcie dowod ze lily faktycznie kocha pottera. Taki dowód przed slubem:) a ja nie moge sie doczekac ciązy lily:P

    OdpowiedzUsuń
  7. JAPITOLEEEEE !!!
    ROZDZIAŁ JEST CUDOWNY ! ;*
    WY JESTESCIE CUDOWNE ! <3
    CZEKAM NA NOWY ROZDZIAŁ...
    MAM NADZIEJE ZE BEDZIE ŚLUB,
    ZE DORCAS I SYRIUSZ JAKOS SIE DOGADAJA,
    ORAZ... UWAGA...
    ZE BEDZIE NAMIETNA SCENA Z LILY I JAMESEM.. !!! <33333
    BYŁABYM W SIÓDMYM NIEBIE JAKBYSCIE CHOCIAZ MAŁY KAWAŁEK O TYM NAPISAŁY ;333
    NIE WYMAGAM.. ALE LADNIE PROSZE ;**

    P.S. NA PRWADE CZYTAŁAM WIELE BLOGÓW I WAS JEST NIESAMOWITY ! MACIE OGROMNY TALENT I WIELE MOZLIWOSCI..
    CHCIAŁABYM WAS POZNAC OSOBISCIE.. <3

    A.. I MAM PTANIA CZY LILY I SEV SIE JESZCZE SPOTKAJA ? CZY BEDZIE KLOTNIA MIEDZY LILY A JAMESEM ? CZY MERRY I LUPIN ZERWA ? SYRIUSZ SIE WYPROWADZI ?

    POZDRAWIAM !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadajesz pytania na które nie znam jeszcze odpowiedzi :D a za całą resztę - dziękuje :)

      Usuń
    2. Merry i Lupin na pewno nie zerwą, bo oni nawet nie są razem. Co innego Mary i Lupin. :)

      Usuń
  8. Jejku, jejku, jejku.Uwielbam.
    Syriusz jest podlym draniem, zdrajca, palantem, debilem, deklem i to on powinien byc nazywany Smarkiem, nie Snape. Moglabym mu zwymyslac jeszcze godzinami. Nienawidze Blacka i mam nadzieje, ze wreszcie wezmie swoje graty i wyniesie sie z domu Potterow. Jak on w ogole smie podrywac Lily (teraz juz rzadziej to robi i naprawde, scena w Krainie Cudow zbila mnie troche z tropu, chyba chcial ja utopic. ) Macie racje, ze nie pownien byc cieplymi kluchami, ale jak dla mnie jest czarnym charakterem w calej tej historii. Dorcas sie stoczyla, to nie byl dla mnie szok, ale to, ze Syriusz to niej poszedl to naprawde sie zdziwilam. On, wolny Pan Black Moge-Chodzic-Z-Nimi-wszystkimi nagle zaczal sie nia przejmowac? O nie, nie. Nie dziwie sie ani troche, ze Dorcas nie chce miec z nm nic wspolnego. Ale pewnie potoczy sie inaczej. Nie moja wola :3
    Troche mi brakuje klotni James I Lily. Nie moge sie doczekac slubu i ciazy. Czytam rozdzialy juz trzeci raz i nadal nie moge sie oderwac.
    Jak tam patrze, ze James bardzo, bardzo kocha Evansowne to mi sie zaraz przypomina piosenka Eneja (Eneju?) Lili. Do Maryy i FRemusa nie mam zastrzezen, super jest wszystko. Ich stosunki takze, i mam nadzieje, ze tak zistanie. LILY MUSI SIEE POGODZIC Z DORCAS!!! Normalnie az mi smutno, jak patrze na Dorcas wpadajaca w alkoholizm. Wszystko przez tego gnoja. I znow mam ochote zmywyslac mu. Piszecie cudownie. rozdzialy wspaniale. Bede sie starala komentowac kazdy rozdzial. Kiedy bedzie 64.?
    P.S. Moj komentarz jest strasznie chaotyczny, ale chyba przekazalam wszystko w artystycznym nieladzie.
    Pozdrawiam i z calego serca zycze weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oczywiscie nie przekazalam wszystkiego czego chcialam.
      Jak tak sobie po raz szosty wrocilam do losowego rozdzialu to naszla mnie pewna mysl. A mianowcie. Gdzie sie ukrywa Glizdogon?! Boje sie, ze teraz sielanka, ciaza itp. A za trzy rozdzialy nagle bum! - Obzartuch wrocil, Voldemort z nim. Ugh. Mam nadzieje, ze sprawnie to zrobicie i ze nie skonczycie teego blogu zbyt szybko, straszne mnie wciagnal. Jak sobie ten Black pobiegl za Dorcas to m sie przypomniala piosenka Nie ma nas Patty. Teraz to juz naprawde koniec... na dzis.

      Usuń
    2. I ostatnia sprawa... Bede sie podpisywac Veritaserum ;3
      Veritaserum :D

      Usuń
  9. Witajcie!

    No to tak - zacznijmy od tego, że już jakiś czas temu przeczytałam Waszego bloga, ale jakoś nie miałam nastroju na komentarz. Poza tym, bałam się, że będę krzyczeć. Teraz trochę ochłonęłam i mogę spokojnie komentować.

    A więc, czytając te wszystkie rozdziały, z każdym kolejnym słowem miałam ochotę walnąć tą Rudą Małpę. I w ogóle to przed wyrzuceniem monitora przez okno, powstrzymywała mnie tylko chęć dowiedzenia się, jak to wszystko się skończy, bo nie powiem - ciekawie było. Może i przez tą Rudą Małpę. Ale przyznajcie - ona jest naprawdę głupia. Jak można być tak niestałym emocjonalnie? Tak naprawdę, to już chyba James jest od niej mądrzejszy, chociaż chwilami również miałam niemałą ochotę, aby go zamordować.

    Jeśli chodzi o resztę bohaterów, to są w miarę... normalni. Ale nie lubię Łapy. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu go nie trawię. Jest dziecinny, egoistyczny. Po co w ogóle poprosił o rękę Dorcas, skoro zaraz miał się tak okropnie zachowywać? Jeśli natomiast o samą Dorcas chodzi, to wolę ją bardziej w obecnym wydaniu niż tym wcześniejszym. Jako słodka przyjaciółka Lily rzadko pokazywała charakterek. ;)

    Tak przechodząc do rozdziału, to w sumie mi się podobał, jak chyba wszystkie te nowsze. Co prawda był długi, ale jakoś tego nie odczułam - nawet nie zauważyłam, kiedy się skończył. W końcu dzieje się coś innego poza rozterkami miłosnymi bohaterów i nie mam ochoty non stop rzygać tęczą, to chyba dobrze, zważając na to, że niedługo ślub, ciąża i ciągle będzie słodko. O, właśnie, co do ślubu, przypomniał mi się dosyć istotny błąd - najpierw James mówił, że ślub odbędzie się za niecałe trzy tygodnie, a potem, że Lily stanie się mężatką za niecałe trzy miesiące. To chyba dosyć rażąca różnica. xd

    Tak na koniec powiem jeszcze, że mimo wszystko, naprawdę polubiłam to opowiadanie i nie mogę doczekać się nowych rozdziałów. Oby było dużo Voldzia i Dorcas. ;D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialne!!!
    Cudne i w ogóle. Naprawdę fajne - nie mogłam przestać czytać. Fajnie, że Syriusz i Lily zaczęli się dogadywać, a z tą pracą Syriusza w Krainie Cudów - extra! Jego mina musiała być bez cenna.
    Dobry jest fragment o Dor i mam nadzieje, że Lily i Dor wkrótce się dogadają.
    Fajny jest też o Sevie - nie spodziewałam się, że Dumbledore postawi przed Lily takie zadanie.
    Ogólnie? Świetne. Ale dajcie troche więcej Jamesa i Lily oraz Dor i (oczywiście) Syriusza.

    Czekam na CD!

    Pozdro carmel z RR

    OdpowiedzUsuń
  11. W końcu kolejny rozdział! <3
    Cieszę się, że pomiędzy Lily i Jamesem się układa. Ale nie zdzierżę Syriusza z Dorcas.
    Podobał mi się ten fragment z Severusem.
    W jego wykonaniu to się nazywa prawdziwa miłość.

    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Zostawcie Syriusza w świętym spokoju. Uwielbiam go. To ideał. W końcu nie może być ciepłymi kluchami. (Co to by był za Syriusz? No i kiedy James i Lily planują ślub, z kim ta druga bez niego by się kłóciła?) <3
    Rozdział niesamowity i nawet nie zauważyłam jego końca. Fragment z Severusem to perełka. No i Jamesowi przydał się kubeł zimnej wody na ten jego wiecznie napuszony łeb, bo wreszcie ruszył tyłek i pomógł w przygotowaniach, choć jego zachowanie na samym początku rozdziału bardzo mnie niepokoiło. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu.

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  13. Ponieważ po raz setny usunęło mi komentarz przez mój durny internet, ograniczę się do powiedzenia, że uwielbiam tego bloga głównie za to, że nie jest przewidywalny i banalny, a postacie niby-Rowling tak na prawdę już do niej nie należą.
    Brawa za to.

    Ściskam mocno i czekam na kolejny rozdział,
    Annie

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetny szablon ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jejciu, myślałam, że coś mi się popsuło. Świetny spis treści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmieniłyśmy, bo zbyt dużo rozdziałów mamy i robiło się to nie wygodne :)

      Usuń
    2. i słusznie :)

      Usuń
  16. O, nowy szablon widzę. Bardzo ładny szablon. Tak tu teraz... fioletowo. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. moje drogie ten nowy szablon nie mieści mi sie w kadrze:) tzn nie widze co pisze po lewej stronie czyli rozdzałow i kiedy beda nowe notki. Prosze cos zrobcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj wcisnąć jednocześnie ctrl i -. Obraz powinien się pomniejszyć. :)

      Usuń
  18. Długie... Ale jak zawsze świetne. Niektóre momenty mocno mnie zaskoczyły. No i zniecierpliwiona czekam na tę notkę z Dorcas i Blackiem.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ah, zapomniałam, świetny nowy wygląd, ale równieżmam ten problem co mój poprzednik.

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedy nowy rozdział? Bo już zapominam co się stało ;p Czekammmm.... =)

    OdpowiedzUsuń
  21. ach, nowy szablon jest jeszcze lepszy od poprzedniego :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy