piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział sześćdziesiąty drugi

Długo - wiemy i bijemy się w pierś, ale "bycie dorosłym" ma swoje piękne zalety i jeszcze gorsze wady. Rozdział byłby także szybciej, gdyby nie pracowanie po 11 godzin i późne powroty, ale... osobiście jestem dumna, że w ogóle udało mi się go sklecić, bo miałam niemały problem.
Nie ma również Bety - nie było czasu, a wiemy, że kolejny dzień zwłoki działa jak płachta na byka. Mamy nadzieję jednak, że czternaście stronic wynagrodzi wszystko! :)
Aha! I nie mam zielonego pojęcia, co chcecie od mojego Syriusza... Ma być jak ciepłe kluchy? Przecież to Black, na Merlina! Ta krew nie może być taka o! :)

Zniszczmy nadzieję, proszę - nie chcę, żeby znów mi wmówiła, że tylko z tobą mogę być szczęśliwa.


Siedziała na jednym ze stołków ze skrzyżowanymi ramionami i naburmuszoną miną. Przed nią stała szklanka z sokiem, którego nie tknęła. Jej roziskrzone, zielone oczy uważniej obserwowały nieproszonego gościa, który aktualnie, Merlinie, przeglądał zawartość jej kartonów. Nie próbowała go powstrzymać. Wiedziała, że i tak nie posłucha, a jej sprzeciw lub awantura podkręci jego ciekawość. Tak przynajmniej nie skupiał się zbytnio nad tym, co przewija się przez jego ręce. Chwytał, wpatrywał się przez mniej więcej trzydzieści sekund i odkładał z powrotem. Od czasu do czasu parsknął śmiechem lub kręcił głową z niedowierzaniem. Nic niezwykłego.
Zegar na ścianie wybił jedenastą trzydzieści, a Lily zamknęła oczy i zacisnęła usta, prosząc o chociażby odrobinkę cierpliwości.
 - Myślisz, że mogę się w końcu ulokować w mojej sypialni?
Westchnęła ciężko, jednocześnie wywracając oczami i podnosząc się ze stołka. Aby nie musieć odpowiadać od razu, przechyliła naczynie i wypiła całą jego zawartość. Czując, że każdy nerw ma napięty do granic możliwości i słysząc, jak Syriusz gwiżdże ponaglająco w salonie, odstawiła szklankę odrobinę mocniej, niżeli zamierzała. Charakterystyczny brzdęk rozniósł się po pomieszczeniach, odbijając echem po nie do końca wyremontowanych pomieszczeniach i przywołując upragnioną ciszę. Z lekkim uśmiechem triumfu pochwyciła karton z sokiem pomarańczowym i ponownie napełniła szklankę.
 - Myślę, że przede wszystkim nic tu nie jest twoje – odkrzyknęła na tyle głośno, żeby siedząc w salonie zrozumiał przekaz.
Kiedy odwróciła się, chcąc wrócić na zajmowany do tej pory stołek, z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk. Odskoczyła gwałtowniej do tyłu, a połowa płynu wylądowała na niej i dopiero co umytej podłodze. Black wykrzywił usta w odrobinę drwiącym uśmiechu, po czym wyciągnął dłoń w kierunku trzymanego przez Lily naczynia. Dziewczyna automatycznie cofnęła rękę, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Wzruszył ramionami.
 - Zdaje się, że nie jest też twoje. – Jego szare tęczówki wwiercały się w jej sylwetkę.
Usilnie starała się ukryć, jak bardzo zabolało ją to zdanie. Z drugiej zaś strony ten dom był bardziej jej, niżeli jego. W końcu za sześć miesięcy zostanie panią Potter. Musiał się domyślić, co się dzieje w jej głowie, bo przeniósł spojrzenie na pierścionek, który w nieświadomy sposób dumnie eksponowała. Zauważyła to i niemalże natychmiast wyprostowała się, po czym posłała mu jedno ze swoich buntowniczych spojrzeń. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Już dawno przestał się przejmować jej humorkami oraz tym, że jest dziewczyną jego najlepszego przyjaciela.
Lily Evans była bowiem najbardziej dziwnym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek było mu dane oglądać. Mieszanka zarozumialstwa, wyniosłości i wredoty idealnie zproporcjonowana z oddaniem, czułością i niesamowitą inteligencją. Sam już nie wiedział, czy ta dziewczyna ma więcej wad, niżeli zalet, czy może wręcz odwrotnie. Nie potrafił za nią nadążyć i jej zrozumieć. A może nigdy nie próbował?
Pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, na jak cienkiej granicy właśnie się znajdują. Obserwował to już niejednokrotnie. Zaciśnięte usta, zwężone tęczówki i gigantyczne czerwonawe plamy na policzkach. Stojąc nie dalej niż metr od niej, czuł jak próbuje opanować szalejące w niej emocje. Emanowała niesamowitym ciepłem, a powietrze dookoła niej zdawało się być naelektryzowane i przesiąknięte całą tą wybuchową mieszanką, którą w sobie tworzyła. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego owa złość, a może nawet nienawiść, są skierowane właśnie do jego osoby. Z tego, co pamiętał – nic złego jej nie zrobił. A może się mylił?
To była właśnie jedna z największych wad najmłodszej Evansówny – nigdy, przenigdy nie wiesz, kiedy zaleziesz lub zalazłeś jej za skórę. Owszem, możesz to odrobinę kontrolować pod warunkiem, że nauczysz się symptomów i objawów, jakie owej złości będą towarzyszyć, a wtedy niemalże natychmiast musisz działać, żeby skumulowany gniew nie dopadł cię w najmniej oczekiwanym momencie. Była też inna opcja. Owy gniew można było sprowadzić na siebie w sposób celowy i z premedytacją  głównie po to, aby pokazać pannie „jestem idealna”, że jednak aż tak idealna nie jest. Ale to był zupełnie inny przypadek. Do tej pory jakoś mu się udawało uciec przed skutkami w obu przypadkach. Sam nie do końca rozumiał jak, ale był rad, że nie musi się użerać z nią i jej wielkim ego. Może właśnie dlatego nie do końca rozumiał, co nią kieruje w tym momencie?
Nim jednak zdążył sobie odpowiedzieć na te wszystkie dręczące go pytania i nim zdążył wykonać jakikolwiek, chociażby najmniejszy ruch – stała się rzecz tak oczywista i przewidywalna, że miał ochotę wybuchnąć głośnym, niekontrolowanym śmiechem.
Panna Evans wydęła bowiem usta i z wysoko uniesioną głową – i morderczym spojrzeniem – przeszła obok niego, nie omieszkając przy tym porządnie trącić go ramieniem i zajęła swoje ulubione, idealne do obserwacji miejsce.
Chcąc nie chcąc, zdusił w sobie śmiech, ale nie mógł się powstrzymać przed kolejnym utarciem jej lekko zarozumiałego nosa. Przywołując na usta czarujący, rzecz jasna odrobinę złośliwy uśmiech, a także minę tak zwanego „zbitego psa”, podszedł do niej i opierając się o blat – i sprawiając, że ich głowy ponownie dzieliły zaledwie centymetry - utkwił w niej swoje szare tęczówki. I chociaż Evansówna zaczęła nerwowo stukać palcami w blat, usilnie przy tym wpatrując się w niedomalowaną ścianę, nie mogła wygrać ze swoją naturą. Po niecałych dwóch minutach odwzajemniła spojrzenie, a kąciki jej ust drgały nerwowo, co oznaczało mniej więcej tyle, że walczy sama ze sobą, aby się nie roześmiać.
Uśmiechnął się niewyraźnie i wyprostował. Puścił do niej oczko i wrócił na zajmowaną wcześniej kanapę, gwiżdżąc przy tym nieznośnie. Pokręciła głową z rezygnacją i wzięła potężny łyk.
W tym momencie drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem, a w środku - z potarganymi włosami, rozpiętą koszulą i lekko rozdartą marynarką - zjawił się nie kto inny jak pan domu, James Potter.
Miał wyraźne problemy ze złapaniem oddechu i widać było, że przebiegł całkiem spory dystans. Tak, to chyba właśnie to spowodowało, że tknięta złym przeczuciem Lily natychmiast poderwała się z miejsca i utkwiła w nim oczy, ponaglając go przy tym, aby wreszcie coś z siebie wykrztusił. Jego orzechowe oczy wpatrywały się w nią intensywnie, a klatka piersiowa unosiła w nierytmicznym oddechu.
 - James? – wyszeptała z niepokojem, pokonując dzielący ich dystans. Coś w jego twarzy sprawiało, że ogarnęły ją złe przeczucia. – Wszystko w porządku? Stało się coś? – Ścisnęła jego dłoń. Zupełnie jakby chciała dodać mu otuchy.
 - Jest już? – wykrztusił w końcu, kiedy jego oddech powrócił do normalnego rytmu i umożliwił wypowiedzenie choćby jednego słowa.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Zmarszczyła czoło i spojrzała na niego, zupełnie nie rozumiejąc, o czym do niej mówi. W głowie odtwarzała niczym echo dopiero co usłyszane słowa i starała się dopasować do nich odpowiedni fragment. Dopiero, kiedy kanapa w salonie wydała charakterystyczne skrzypnięcie do jej głowy dotarło, o co pytał.
Uniosła z irytacją brwi, a ręce skrzyżowała na piersi. Nie zdążyła jednak zrobić totalnie nic: obaj wydali z siebie okrzyk radości, a następnie wpadli sobie w ramiona. Zupełnie jakby nie widzieli się przez lata i jak za dawnych czasów. Przegrała. Zawsze przegrywała z Syriuszem Blackiem. I chyba właśnie ta świadomość najbardziej ją bolała.

***

Promienie słoneczne wdarły się przez lekko uchylone okno i w słodkim akompaniamencie ptaków drażniło jej coraz mocniej zaciskane powieki. Nie. Nie miała ochoty wstawać. Bo i po co? Kiedy jeden z tych przedziwnych, sezonowych stworzonek usiadło na jej parapecie, jeszcze głośniej udając budzik, wydała z siebie przeciągły jęk i zakryła głowę poduszką. Przez kilka sekund zapanowała cisza, a drażniące światło zostało odcięte. Niestety, w swoim krótkim życiu nauczyła się, że chyba tylko dla niej świat bywa niesamowicie okrutny. Ledwo ogarnęła ją błoga cisza, ledwo się do tego przyzwyczaiła i pozwoliła odpływać swojej świadomości w słodką nieświadomość, do owego ćwierkającego czegoś dołączyła kolejna dwójka. Nie była w stanie zagłuszyć tej irytującej pieśni. Wydała z siebie piekielny okrzyk i cisnęła poduszką przez pomieszczenie w kierunku denerwujących stworzonek. Cała trójka odleciała urażona, a ona ponownie opadła na łóżko. Pozbawiła się jednak jedynej broni, jaką posiadała pod ręką. I chociaż do jej uszu nie dolatywał już drastyczny utwór, to docierały promienie upalnego słońca. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, ale na nic się to nie zdało. Postanowiła się więc przekręcić na brzuch, ale efektem tych nagłych i jakże nieprzemyślanych ruchów był zawrót głowy i kolosalne mdłości, które zrobiły miejsce dla tępego bólu gdzieś w jej głowie. Zrezygnowana, powróciła do pozycji wyjściowej, ale i to nie przynosiło już ulgi.
Westchnęła i powoli zwlokła się z wielkiego łóżka. Z pogardą zatrzasnęła okno i zaciągnęła zasłonę, powodując w pokoju jako taką ciemność. Rzuciła krótkie spojrzenie na zmiętoloną pościel i doszła do wniosku, że za moment tam wróci. Musiała jedynie wpierw udać się do kuchni – jej zaschnięte gardło i kac morderca domagał się jakiegokolwiek płynu. Przecierając oczy i  usiłując ogarnąć jakoś potargane włosy, przemierzała korytarz. Właściwie cały dom w niczym nie różnił się od sypialni, którą właśnie opuściła. Wszędzie panował półmrok, który osiągnęła zaciągnięciem rolet. W dodatku pomieszczenia musiały być nie wietrzone już ładnych parę dni. Wszędzie walały się puste butelki po wszelkiego rodzaju alkoholach świata, pudełkach po jedzeniu na zamówienie i, co nie powinno zdziwić nikogo, resztki tego, co zostało po albumach ze zdjęciami.
Kiedy w końcu doczłapała się do kuchni, z ulgą pochwyciła napoczętą wodę. Przechyliła butlę i pociągnęła trzy zdrowe łyki. Reakcja była typowa – skrzywienie i wyplucie. Ale czego można się było spodziewać po wodzie, która lada dzień mogła się pokryć zieloną pierzynką? Westchnęła ciężko i rozejrzała się dookoła. Nie widząc znikąd pomocy, pochyliła się nad kranem i odkręciła kurek z zimną wodą. Kiedy już zaspokoiła pierwsze pragnienie, spryskała również twarz. Na krótką chwilę przyszedł moment orzeźwienia. Odzyskała pełną przytomność i jasność umysłu. W tym jakże krótkim momencie pozwoliła sobie na zanotowanie dosłownie trzech rzeczy.
Pierwszą z nich była broszura o terminach na szkolenia Aurorów. Tak. To był jeden z powodów, od których niemalże natychmiast dostała kolosalne wyrzuty sumienia. Dążyła do tego przez pięć lat. Świadomie wyznaczyła sobie cel i robiła wszystko, aby go osiągnąć. Wierzyła, że w jakiś niesamowity, nadnaturalny sposób ukończenie tego szkolenia pozwoli jej odnaleźć rodziców, chociażby po to, aby zadać te piekielnie trudne i jakże dręczące ją od tylu lat pytania. Idiotyczne. Zmięła papier i otworzyła szafkę pod zlewem. Machinalnie cisnęła papier przed siebie, który opadł na czubek usypanej górki, a następnie stoczył się po niej w dół, opadając miękko tuż koło kosza i na całej stercie innych, jakże niepotrzebnych i równie idiotycznych rzeczy. Z obrzydzeniem zatrzasnęła drzwiczki, jakby uważała, że ten mały gest uchroni ją przed odkładaną nieustannie rzeczywistością.
Kolejną rzeczą było malutkie zdjęcie, które jakimś cudem uchowało się w tej stercie pleśniejących śmieci. A na tym zdjęciu była ona i grupka jej przyjaciół. Oczywiście, o czym zarówno ona, jak i cały Hogwart, wiedzieli, grupka byłych, wrednych i egoistycznych przyjaciół. Przyjaciół, którzy zostawili ją na pastwę losu i pozwoli jej doprowadzić się do stanu, w którym aktualnie się znalazła. Prawdziwi, kochający przyjaciele nigdy by jej nie opuścili… Nie z takiego powodu, a już na pewno nie po tym, co przeszła w ostatnich tygodniach. Nie zasłużyli na miano przyjaciół. Nie zasłużyli na nią. A może to ona nie zasłużyła na nich? Sama już się w tym wszystkim pogubiła. Nie pamiętała kiedy i jak to się zaczęło, nie pamiętała przyczyny i przebiegu. W ogóle czuła się tak, jakby ostatnie tygodnie były poza nią. W głowie miała jedynie czarną dziurę i stertę wątpliwości, które rozdzierały jej serce kawałek po kawałku, wpędzając ją w godziny samotności. Obrazku dopełniał dom, w którym przyszło jej mieszkać. Ich dom. Jej i Syriusza. Dom, który pielęgnowała i tworzyła dla nich. Dla nich i ich dzieci...
Wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu i wyciągnęła rękę po kolejną, do połowy opróżnioną butelkę Ognistej Whisky. Pociągnęła z niej zdrowo, nawet się nie skrzywiwszy i zgniotła fotografię, odrzucając ją gdzieś za siebie.
Alkohol, chociaż dostarczyła swojemu orgazmowi tak niewielką dawkę, niemalże natychmiast wywołał u niej lepsze samopoczucie. Rzeczywistość i świadomość, którą odzyskała, zaczęła się rozmywać. Obraz stawał się niejasny i z każdym kolejnym łykiem coraz mniej ostry. W głowie już jej tak nie huczało. Nie pamiętała już nawet, dlaczego kilka minut wcześniej płakała. Ba! Nie miała też pojęcia, dlaczego w tym domu jest tak cholernie ciemno i ponuro! Śmiejąc się coraz głośniej, dokończyła butelkę, porzuciła ją gdzieś w salonie, a następnie włączyła radio. Los jej sprzyjał – akurat grali jej ukochaną piosenkę. Podgłosiła i zaczęła śpiewać razem z wokalistką. Nie - zaczęła się drzeć. W międzyczasie otworzyła dwa największe okna i odsłoniła większość zasłonek, wpuszczając do środka coraz bardziej znośne światło. Wykonała szalony obrót i pochwyciła kolejną butelkę. Przez chwilę mocowała cię z nakrętką, ale wprawa, jakiej nabrała przez ostatnie kilka dni, dała o sobie znać. Przechyliła butelkę i praktycznie na raz wtłoczyła w siebie jedną trzecią zawartości.
Coraz bardziej zamroczona zatoczyła się, tracąc równowagę i wpadając na ścianę. Roześmiała się głośno i zjechała po niej w dół. Ale śmiech był chwilowy, a uczucie pustki uleciało niemalże natychmiast. Śmiech przeszedł w szloch, a oczy ponownie zaszły łzami, których jeszcze nie nauczyła się panować. Płakała… Nie. Ona wyła! Z rozpaczy i z tęsknoty. Za życiem. Za przyjaciółmi. Za tym, co było i za tym, co miała. Podkuliła nogi do siebie i oparła nań łokcie, ukrywając jednocześnie twarz w dłoniach.
Była wrakiem. Kłębkiem nerwów. Włosy rozrzucone w nieładzie, potargane i splątane. Brudna, nie zmieniana od dobrego tygodnia koszulka oblepiała jej ciało. Do tego dochodził nawarstwiany i niezmywany makijaż. Ręce jej się trzęsły, a ciało na przemian pokrywała gęsia skórka, po kropelki potu wywołane dreszczami. Dopiero teraz, jeżeli by się przyjrzeć dokładniej, można było dostrzec sterty porozrzucanych wydań Proroka Codziennego z pozakreślanymi artykułami. W większości tymi, które mogły zdradzić jej cokolwiek na temat życia jej bliskich – nie tylko rodziny, która musiała się ukrywać, ale również przyjaciół. Zdecydowanie rzeczywistość ją przerastała, a pomocy nie otrzymywała znikąd. Chyba właśnie dlatego, w momencie największej melancholii, pochwyciła pierwszą butelkę. Głowę ponownie rozsadzał tępy ból, a dudniąca muzyka drażniła każdy, najmniejszy nerw. Opanowawszy chwilowy brak pseudo-samokontroli, uniosła butelkę, ale zamiast przyłożyć ją do ust i przechylić, w celu zakończenia tej katorgi, uważniej śledziła każdy jej najmniejszy detal. Obserwowała etykietę, która była w nieznanym jej języku, patrzyła na dziwny, niekoniecznie bursztynowy kolor płynu, aż w końcu dotarła do szyjki, na której zaciśnięta była jej mała dłoń z tym, co niegdyś było manicurem. Kątem oka, gdzieś tam za ową butelką, dostrzegła również list. Nie było w tym nic dziwnego. Na wycieraczce, przy której aktualnie siedziała, piętrzyły się ich tysiące. Część z nich było niezapłaconymi rachunkami, część listami od zaniepokojonej Marleny (której chyba kazała iść do diabła),a część prawdopodobnie całą masą zaproszeń na jakieś durne spotkania klubu sąsiadów i skarg na jej niestosowne zachowanie. Ale ten jeden jedyny miał w sobie coś wyjątkowego i nawet w tej całej stercie niczego dostrzegła go od razu.
Powoli odstawiła butelkę na bok i jak zaczarowana poczłapała, rzecz jasna na czworakach, w stronę tajemniczej koperty. Odgarnęła ją spod innych i wytężyła wzrok. Pochyłym, zielonym pismem był napisany jej dokładny adres zamieszkania. Z uśmiechem szaleńca rozerwała kopertę i drżącymi rękoma rozwinęła złożony na cztery pergamin. Niestety, zamroczona alkoholem, niewiele rozumiała z czytanej treści. Była zaszyfrowana – tego jakiś cudem się domyśliła, ale jej komórki nie potrafiły wykrzesać już dostatecznej energii na jej przyswojenie i prawidłowe odczytanie.
Oczy zaszły jej delikatną mgłą, a w głowie zaczęło się kręcić. Wysiłek, jaki włożyła w odczytanie listu, sprawił, że zrobiło jej się słabo, a żołądek powrócił do wiercenia się i kręcenia w niepokojący sposób. Pogłębiła oddech. Ktoś, a może to ona, wyłączył muzykę, bo nagle zrobiło się dziwnie cicho. Opadła na miękki dywan, przez chwilę wpatrując się w ozdobny żyrandol, a może trzy? Tak. Teraz, gdy się przyjrzała, widziała dokładnie trzy. W prawej dłoni ścisnęła list, lewą po omacku próbowała dosięgnąć butelki. Palcem wskazującym dotknęła szkła, a nawet zahaczyła o otwór. Pociągnęła mocniej, a butelka przekrzywiła się, zakołysała niebezpiecznie, a następnie runęła tuż obok niej, rozlewając dookoła blisko połowę tego, co w niej zostało. Dorcas Meadowes zaklęła pod nosem, a następnie, ulegając niekontrolowanemu chichotowi, zamknęła powieki. Nareszcie przyszła upragniona cisza. I nawet ptaki nie były już tak irytujące.

***

Wyszła spod prysznica w doskonałym humorze. Dziś był pierwszy dzień od blisko trzech tygodni, który James miał mieć wolny. Oczami wyobraźni widziała już jak wreszcie wspólnie spędzą chociaż odrobinkę czasu. Może nawet uda jej się go namówić i wybiorą zaproszenia? Owinęła się ręcznikiem i podpiąwszy rude kosmyki, opuściła łazienkę.
James jeszcze spał, ale nie miała zamiaru go budzić. Poprzedniego dnia dostał pilne wezwanie, którego za żadne skarby nie mógł opuścić. Nie miała pojęcia, o której dotarł do domu – przestała na niego czekać chwilę po północy, kiedy sen wreszcie wygrał z jej silną wolą.
Narzuciła na siebie luźniejszą koszulkę i ukochane szorty, a następnie ostrożnie i bardzo cicho zamknęła za sobą drzwi do sypialni. Energicznie zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Promienie słoneczne próbowały dostać się do środka, więc aby im to ułatwić, otworzyła okno, biorąc głęboki wdech. Zapowiadał się kolejny upalny dzień sierpnia. Swoją drogą, to jak na ten miesiąc pogoda naprawdę dopisywała. Wszystko dookoła było jeszcze bardziej kolorowe, a ptaki z jeszcze większą zaciętością snuły swoje śpiewne opowiadanka.
Przez kilka sekund stała oparta o parapet, wdychając słodki zapach lata. W końcu wzięła głębszy oddech i przemieściła się w głąb kuchni. Naleśniki. Już dawno obiecała Jamesowi jego ukochane danie, ale jakoś nigdy nie mieli sposobności. Albo to on wracał późno w nocy, albo ona miała dyżury w św. Mungu. Ale dziś miało być inaczej. Wczoraj w drodze do domu kupiła w przydrożnym sklepie świeże maliny, jagody i resztkę truskawek – owoce, które wchodziły w skład „najlepszego sosu świata”.  Na ten dzień, który nareszcie oboje mają wolny, czekała odkąd zaczęli swoje szkolenia. Musiał być wyjątkowy, choćby miała stanąć na rzęsach!
Włączyła radio, oczywiście tak, żeby nie obudzić Jamesa i w rytmie skocznych przebojów smażyła kolejne naleśniki. W międzyczasie obierając, myjąc i miksując zakupione owoce. Ze zniecierpliwieniem spojrzała na zegarek, który właśnie wybił pierwszą po południu i z niepokojem skierowała zielone oczy w stronę schodów. O ile ją słuch nie zwodził, James właśnie krzątał się po sypialni, a więc najdalej za dwadzieścia minut będzie na dole.
Wyjęła więc dwa talerze, posmarowała po trzy naleśniki, a do szklanek nalała owocowego koktajlu, który zrobiła z nadmiaru owoców. Następnie usiadła przy stole i czekała, aż jej ukochany zejdzie na dół i jak to miał w zwyczaju, przywita ją słodkim, „skradzionym” pocałunkiem.
Chwilę później, prawdopodobnie nie do końca tak, jak się spodziewała, po schodach zbiegł najpierw James, ubrany w szkolną szatę od quidditcha, a tuż za nim Black. Mina natychmiast jej zrzedła. Obaj panowie mieli na ramiona zarzucone miotły i wesoło o czymś gawędzili, totalnie ignorując jej osobę. Wybałuszyła oczy i bezcelowo próbowała się wbić między ich gwałtowne i pełne emocji dialogi. Kiedy James pochwycił jabłko, a Black zamoczył palce w jednej ze szklanek, chcąc spróbować owocowego koktajlu, opadła zrezygnowana z powrotem na miejsce i wyraźnie zniesmaczona poparła głowę na ręce. W końcu James wyjął z jednej z szafek dwie butelki wody i obaj panowie opuścili mieszkanie.
Miała ochotę się rozpłakać. W salonie leżała cała sterta najróżniejszych katalogów o aranżacji ślubu i wesela, które miała zamiar z nim przejrzeć, a tuż przed nią parowały naleśniki, przy których wykonaniu tak się starała. Była wściekła, ale zarazem tak rozczarowana, że nie miała nawet siły krzyczeć. Jedyne, do czego była zdolna w tym momencie, to siedzenie na tym cholernym krześle i wpatrywanie się w granatowo-różowy koktajl w szklance. Och, nie! Panna Evans bynajmniej nie straciła swoich pazurków. Prawdopodobnie zmieniła jedynie taktykę. Po blisko sześćdziesięciu sekundach na jej policzkach nareszcie wykwitły czerwone plamy, oznajmujące wewnętrzną walkę. Tuż po nich zapłonęły oczy i przyspieszył oddech, a kiedy właśnie miała pochwycić szklankę i cisnąc nią przed siebie… drzwi wejściowe otworzyły się z lekkim skrzypnięciem.
Czarna czupryna wtargnęła do środka, pochwyciła jednego z naleśników, pociągnęła z jednej ze szklanek, a następnie złożyła na jej wargach dłuższy, namiętny pocałunek. W końcu orzechowe oczy odnalazły odrobinę już spokojniejsze zielone, przywołując tym samym na ustach Lily delikatny uśmiech.
 - Jesteś najlepsza – szepnął, złożył szybki pocałunek na jej czole, wepchnął resztę naleśnika do buzi i krzyknął, o ile to w ogóle możliwe, zamykając już za sobą drzwi: – Nie czekaj z kolacją, zjemy na mieście.
I nim zdążyła zareagować, usłyszała trzask i nastała cisza. Westchnęła z rezygnacją. Zemsta, nauczka… Jak zwał, tak zwał. Cokolwiek by to nie było – postara się, żeby było odpowiednie.
Pochwyciła widelec, ale jakoś nagle straciła apetyt. Skrzywiła się nieznacznie i podniosła od stołu. W tym samym momencie klapka w drzwiach zaskrzeczała, a na dywan opadło kilka listów. Z cichym westchnieniem rezygnacji udała się do holu i podniosła uzbierany od rana pokaźny pliczek. Większą część przejrzała bez większego zainteresowania. Z całego stosu odłożyła dwa – jeden napisany znajomym, pękatym pismem z serduszkiem zamiast kropki, drugi napisany pochyłym, zielonym atramentem. Pierwszy, jak przypuszczała, należał do Mary, która zapraszała ją na uroczyste otwarcie Krainy Cudów mające się odbyć w najbliższy piątek, drugi… Hmm…
Sama nie umiała określić, który z nich wywołał u niej owy rumień i aż taką ekscytację!

***

Southwark. Jedna z najstarszych dzielnic w Londynie Wewnętrznym właśnie poddawała się urokom nocy. Większa część mieszkańców w okolicy aktualnie znajdowała się na koncercie charytatywnym w pobliskim parku. Nikt nie zauważył, że jedna z uliczek pokryła się całkowitą ciemnością, a nawet jeżeli zauważył – zapewne zgonił to na awarię prądu, które ostatnimi czasy bywały regularne od dwóch miesięcy. Nigdy nie wiadomo było, która z ulic straci prąd i kiedy go odzyska. Tak, to była chyba najdziwniejsza rzecz w tym wszystkim. Światło mało że gasło niespodziewanie, to jeszcze równie nagle powracało. Wzywani elektrycy nie potrafili podać przyczyny. Podłączali wszystkie najbardziej moderne urządzenia dostępne na rynku, ale każde jedno pokazywało, że wszystko jest w porządku. Przepływ był prawidłowy, nie wykryto żadnych uchybień w centrali ani jakiejkolwiek usterki na kablach wiodących do skrzynki. Mieszkańcy przestali więc szukać pomocy, a że światło było kradzione jedynie na ulicy, a nie z ich domów, po kolejnych ośmiu przypadkach, przestali reagować w ogóle.
Taki był właśnie cel nieznajomego, który w równie tajemniczy sposób jak prąd, zawitał właśnie na jednej z cichszych uliczek. Bezszelestnie odnalazł numer dziewiąty, który sprawnie wyminął i zniknął na ogrodzie. Tam zastukał trzykrotnie w drzwi i ssąc ulubionego cukierka, jakim był cytrynowy drops, przyglądał się balującej w oddali młodzieży. W końcu drzwiczki uchyliły się, a on skinął głową i przekroczył próg.
 - Dobry wieczór, Alastorze. Niesamowita noc!
Mężczyzna usunął się z drogi, robiąc przejście dla przyjaciela, a następnie badawczo rozglądając się po okolicy, zamknął drzwi, który zaskrzypiały nieprzyjemnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że za domem numer dziewięć nie było innego domu, a drzwi, przez które przeszedł tak właściwie, to chyba… nie istniały.

***

Nie miał pojęcia, która może być godzina. Alkohol szumiał mu w głowie i czuł się dokładnie tak, jak za starych dobrych czasów. Wspólnie z Jamesem zadecydowali, że najlepiej będzie, jak wrócą do domu, odrzucając tym samym propozycję Lupina o noclegu na Pokątnej. I tak umówili się na najbliższy piątek, na kiedy to wyznaczono oficjalne otwarcie Krainy Cudów. Szybko deportowali się do Doliny Godryka i z dziwnym przeczuciem przemierzali ścieżkę do domu. W pewnym momencie jego spojrzenie natrafiło na coś niesamowicie dziwnego. Zatrzymał się i kiwnął głową do Jamesa, dając mu tym do zrozumienia, że dołączy za chwilę.
Tknięty niesamowicie złym przeczuciem, wszedł na pierwszy schodek, a w kieszeni odszukał odpowiedni klucz. Okazał się być niepotrzebnym. Drzwi nie były zamknięte. Wyjął więc różdżkę, a cały wypity alkohol momentalnie z niego uleciał. Jak najciszej się dało, przekroczył próg mieszkania i natychmiast uderzył go odór zgnilizny wymieszany z potem i alkoholem. Coraz bardziej zaniepokojony, wykonał jeszcze jeden krok w przód. Zauważył też, że okna na parterze są pootwierane na oścież i wcale mu to nie poprawiło humoru. Jeżeli ktoś się włamał do jego domu… W pewnym momencie wyczuł stopą pewien opór. Tknięty przeczuciem, nie kopnął, lecz skierował strumień różdżki w dół. Zaklął pod nosem i porzucając wszelkie środki ostrożności, pozapalał światła.
Najbliższe pokoje wyglądały strasznie, ale nie tym się przejął. Padł na kolana i pochwycił ją w ramiona, sprawdzając, czy nadal żyje. Oddychała. Ledwo, praktycznie nie poruszając klatką piersiową, ale jednak i to mu wystarczyło. Dopiero po chwili zorientował się, że dywan jest lepki od rozlanego alkoholu, a przy drzwiach leży sterta nieposegregowanych listów.
Nie wiedząc za bardzo od czego zacząć, pochwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni na piętrze. Ułożył ją wygodnie, okrywając szczelnie kocem, po czym wrócił na dół i jęknął przerażony. Dom wyglądał jak ruina. W dodatku śmierdział i zdecydowanie nadawał się do totalnego remontu. Westchnął ciężko i zamknął pootwierane okna. W dzisiejszych czasach nie było zbyt rozsądne aż tak kusić okazję. W końcu stanął na środku kuchni i zmierzwił włosy. Wiedział, że nie może jej zostawić samej. Nie teraz i nie w takim stanie. Wiedział też, że na tę chwilę nie będzie w stanie zasnąć.
Niewiele myśląc, podszedł do najbliższej szafki i wyjął rolkę plastkiowych worków. Pochwyciwszy jeden, zaczął zbierać butelki. Wszystkie. Puste, półpełne, a przede wszystkim, te nadal nie tknięte.

***

Siedziała na ulubionym krześle w kuchni i bez większego zainteresowania przerzucała kolejne strony gazety nad miską z płatkami owsianymi. Dołączył do niej pół godziny później i od tego czasu jedyne, na co się odważył, to pytanie, czy może się dosiąść. Tak było od trzech dni, a więc od momentu, kiedy wrócił nad ranem z wypadu z Syriuszem.
Po raz pierwszy w życiu wysłuchała w całości wszystkiego, co miał jej do powiedzenia i nie odezwała się ani słowem. Musiało go to niesamowicie zdziwić. Co prawda upiekło mu się i nie było awantury, ale sam już nie wiedział, co jest gorsze. Chodził wokół niej na paluszkach, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Sytuacja, w której się znalazł, była dla niego zupełnie nowa.
 - Nadal się gniewasz? – szepnął w końcu, przyjmując minę zbitego psa.
Posłała mu oziębłe spojrzenie znad gazety, po czym powróciła do lektury.
 - Zgaduję, że tak – westchnął ciężko i nasypał sobie płatków do miski. – Idziemy wieczorem do Remusa i Mary? – Postanowił zaryzykować, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Przewróciła kolejną stronę, totalnie nie dając po sobie poznać, że w ogóle usłyszała jego pytanie.
 - Na Merlina, Lily! Nie zachowuj się jak pięciolatka! – burknął w końcu i nareszcie osiągnął zamierzony cel.
Odrzuciła na bok gazetę i spiorunowała go wzrokiem.
 - Jak pięciolatka?! JA?! O nie, mój drogi! To ty zachowujesz się jak dziecko! Masz poważny problem z podziałem spraw na ważne, nieważne i pilne! Za trzy miesiące bierzemy ślub, do cholery, a nadal nie wybraliśmy chociażby pieprzonych zaproszeń! – wydarła się, wstając po karton z sokiem. – Zastanawiam się, czy ty w ogóle chcesz tego ślubu, czy może wyciągnąłeś asa z rękawa w kryzysowym momencie, żebym nie odeszła na dobre! – Tu spojrzała na niego uważnie. Jego milczenie uznała za odpowiedź i bynajmniej jej się to nie spodobało. – Świetnie! Wręcz fantastycznie! Oznajmiam ci zatem, Jamesie Potterze, że zaręczyny to nie małżeństwo. W każdej chwili można je zerwać, a wszystko wskazuje na to, że właśnie o to ci chodzi! – pisnęła i cisnęła w nim łyżką.
Następnie odwróciła się na pięcie i ze łzami oczach wspięła się na pierwszy schodek.
 - Hej! Hejejej! – Dogonił ją i przytulił do siebie. – Chyba nie myślisz, że oświadczyłem ci się w akcie desperacji? Lily, jesteś najważniejszą osobą w całym moim życiu! Po prostu… ostatnio tyle się dzieje, na nic nie mamy czasu…
 - Mielibyśmy! Gdybyś zajął się tym, co ważne! A ty zapraszasz Blacka! Wiedziałam, że to nie skończy się zbyt dobrze. Od dwóch miesięcy próbuję z tobą ustalić jakiś szczegół… Merlinie, przecież my nawet nie mamy sali! – Po jej policzkach znów popłynęły łzy.
 - Hej – szepnął, ocierając jej twarz i patrząc łagodnie w oczy. – Zrobimy to dziś, obiecuję. Zjemy śniadanie i wybierzemy wszystko, łącznie z twoją sukienką i moim garniturem, okej? – Pocałował ją w czoło. Uśmiechnęła się niewyraźnie i kiwnęła głową. Wtuliła się mocniej w jego ramiona i przestała szlochać. – Ale pójdziemy do Remusa? – dodał jeszcze, wywołując u niej gromki śmiech.

***

Z ciężkim westchnieniem przeszła przez przeszklone drzwi i aż jęknęła z zachwytu. Kraina Cudów wyglądała jeszcze lepiej, niż ją zapamiętała. I chociaż sala główna nie zmieniła się ani troszkę i wciąż raziła po oczach neonowym różem, było tu jakby bardziej znośnie. Zgodnie z instrukcjami zapisanymi w zaproszeniu, pod nieziemską sukienką skryła strój kąpielowy. I chociaż w pierwszym momencie nie miała pojęcia dlaczego – teraz, patrząc na tych wszystkich ludzi i ekipę świetnie przeszkolonych profesjonalistów, chyba już wiedziała.
W dniu otwarcia jej przyjaciółka pokusiła się o niesamowitą oryginalność. Przyodziana w różowy kitel, krążyła między swoimi gośćmi i zapraszała na swój fotel, gdzie osobiście dbała o ich wizerunek. Zaproszonych gości nie było zbyt wiele. Mieścili się w dwudziestce i prawie wszystkich Lily znała ze szkolnych korytarzy albo z Zakonu. Najwięcej rabanu robili poruszający się między zgromadzonymi kelnerzy z tacami pełnymi szampana, przekąsek i próbek kosmetyków. Część z nich, ta przyodziana w różowe kitle, wskazywała drogę do poszczególnych pomieszczeń i opisywała procedury zabiegów.
Lekko zmieszana, pochwyciła szklankę szampana i podeszła, żeby przywitać się z Mary.
 - Merlinie, wygląda fantastycznie! – pisnęła, przytulając się do przyjaciółki.
 - No wiem! – odkrzyknęła i pociągnęła Lily do pomieszczenia gospodarczego.
Tam otworzyła jedną z szafek i wyciągnęła calutką butelkę Ogniste Whisky. Następnie pochwyciła dwie szklanki i spojrzała na przyjaciółkę łobuzersko.
 - O nie – jęknęła Ruda, ale z błyskiem w oku pochwyciła jedną z nich.
Czterdzieści minut później najbardziej wpływowa część zaproszonych gości uprzejmie się pożegnała i życząc udanej imprezy reszcie, opuściła Krainę Cudów. Wtedy też do stojącego w kącie radia dorwał się James. Stuknął w nie trzykrotnie różdżką, a z głośników w końcu poleciała jakaś znośna muzyka. Lily pisnęła i pociągnęła za rękę Mary, w locie odstawiając prawie pusty kieliszek. Pozostawiona na blacie w kuchni butelka praktycznie świeciła pustką, a alkohol, który wypiła, zaczął kręcić jej w głowie. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła się tak, jakby mogła dosłownie wszystko. Zniknęły problemy z niechcianym lokatorem, nerwowe szykowania do ślubu i stres wywołany kursem w Świętym Mungu. Niewiele myśląc, wtargnęła na sam środek parkietu i rozpoczęła szalony taniec wraz ze swoją przyjaciółką, w między czasie pochłaniając kolejne trzy kieliszki szampana.
Nie dalej jak półtorej godziny później, podszedł do niej James, a po jego zbolałej minie wiedziała, że nie wróży to nic dobrego i miała rację. Chwycił ją za rękę i poprowadził do sąsiadującego pomieszczenia. Była tutaj po raz pierwszy. Przy wielkim basenie stały trzy łóżka do masażu. Wzięła głębszy oddech, pochłaniając duszący zapach chloru. Dopiła resztkę szampana i spojrzała wyczekująco na przyszłego męża.
 - Dostałem wezwanie – zaczął, a ona jęknęła. – Nie mogę odpuścić. Pilna sprawa w północnej części Londynu. W dodatku Dumbledore chce się ze mną zobaczyć. Sugerował, że to coś ważnego, więc w drodze powrotnej skontaktuje się również z nim. Odprowadzić cię do domu?
 - Oszalałeś?! – krzyknęła, a jej głos potoczył się echem po opustoszałym pomieszczeniu.
Dobry humor uleciał natychmiast. Chociaż nigdy mu tego nie powiedziała, ogromnie cieszyła się na tę imprezę. Wiedziała, że jest to jedna z niewielu okazji, kiedy bez większych pretensji i wyrzutów sumienia będzie mogła spotkać się z przyjaciółmi, pozostawiając prawdziwe, poważne życie gdzieś za sobą. Jeszcze będąc w Hogwarcie, wspólnie z Mary ustaliły, że w tym szczególnym dniu nie pozwolą na to, aby ktokolwiek zepsuł im ten wieczór. Zawarły też diabelski pakt, że będą pić na umór i tańczyć do upadłego. A teraz tak po prostu miała wyjść w połowie?
Wpatrywał się w nią uważnie, jakby  z lekkim zniecierpliwieniem.
 - Obiecałam Mary - szepnęła, powodując u niego nerwowe prychnięcie. – Nie mogę jej przecież zostawić z tym samej.
Westchnęła ciężko i wspięła się na palce, składając na jego ustach namiętny pocałunek. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a wypity alkohol tylko go spotęgował. Nie mogąc się powstrzymać, zarzuciła mu ręce na szyję i gwałtowniej wpiła się w jego usta, pogłębiając pocałunek. Ku jej zdziwieniu, złapał obie jej dłonie i odsunął delikatnie od siebie. Następnie spojrzał prosto w jej oczy i powiedział wolno i wyraźnie, jakby się obawiał, że w innym wypadku nie zrozumie.
 - Mary ma Remusa. On się nią zajmie. Nie zostawię cie tu samej, bez żadnej opieki. Nie mam pojęcia, ile mi to zajmie, więc proszę, weź płaszcz. Jak wyjdziemy od razu, zdążę cię odprowadzić.
Policzki jej poróżowiały, a w głowie aż się zakręciło. Zacisnęła ręce na trzymanym kieliszku i pogłębiła oddech, ale i tak nie umiała opanować narastającej wściekłości.
 - Mam iść, bo dostałeś jakieś cholerne wezwanie?! A może ja nie mam najmniejszej ochoty?! Może chcę tu zostać i bawić się do rana? Zawsze mogę przenocować u góry! – jęknęła błagalnie, ale spiorunował ją wzrokiem.
 - Dobrze wiesz, co wydarzyło się ostatnim razem, kiedy tu nocowałaś! Mogłaś zginąć, Lily. Nie będę cię narażał! –  Ton jego głosu zdradzał, że również traci cierpliwość.
 - A w pustym domu będę bezpieczna?! – krzyknęła, z każdą chwilą coraz bardziej wściekła i coraz bardziej poza jakąkolwiek kontrolą. – Mam gdzieś twoje wezwanie i mam gdzieś to, że może mi się tu stać krzywda! Nie wrócę do wiecznie pustego mieszkania tylko po to, żeby wpatrywać się w drzwi i czekać z obawą, czy tym razem też wrócisz! Nie oleję własnej przyjaciółki dla mężczyzny, który ma gdzieś mnie i naszą wspólną przyszłość, bo liczy się dla niego tylko i wyłącznie praca! Jedź! Nie mam zamiaru cię zatrzymywać, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że i tak pojedziesz, ale, na Merlina, zostaw mnie w spokoju i przestań mi mówić, że się o mnie troszczysz! – Z jej oczu popłynęły łzy bezsilności.
 - Lily – zaczął, ale odtrąciła jego rękę. Westchnął ciężko i pochwycił jej twarz w obie dłonie, zmuszając ją tym samym, żeby spojrzała prosto w jego oczy. – Nigdzie się stąd nie ruszaj. Jak tylko spotkam się z Dumbledorem i załatwię kłopoty w Londynie, natychmiast po ciebie wracam, rozumiesz?
Kiwnęła jedynie głową, ocierając kolejne łzy. Przytaknął, odwrócił się na pięcie i już go nie było. W momencie, kiedy trzasnęły drzwi, po basenie potoczyło się puste echo. Rozpłakała się jeszcze mocniej i cisnęła trzymany w ręku kieliszek przed siebie. Roztrzaskał się na równoległej ścianie, a kiedy resztka jego zawartości zaczęła spływać po błękitnych kafelkach, zrozumiała swój błąd. Musiała się napić.
Ledwo tego zapragnęła, a tuż przed nią wyrósł pełen, słodko pachnący kieliszek z bąbelkową zawartością. Wytrzeszczyła oczy, a przez jej głowę przeszła myśl, że Kraina Cudów nie bez powodu się tak nazywa. Dopiero po chwili spostrzegła, że kieliszek podaje jej nie kto inny jak Syriusz Black. Zaklęła w duchu i przez chwilę wpatrywała się w bezlitośnie oziębłe i jakby pełne wyższości oczy. W końcu pochwyciła szkło i przechyliła, opróżniając go do dna. Black uśmiechnął się z lekką satysfakcją i wskazał na stojącą po drugiej stronie basenu gigantyczną, ledwo tkniętą butelkę. Przez moment biła się z myślami. Jej wzrok, mimowolnie zresztą, spoczął na drzwiach, którymi dopiero co wyszedł James. Przygryzła wargę i westchnęła ciężko, rozumiejąc, że popełniła błąd. Nie powinna była się z nim kłócić, nie powinna była dać się ponieść emocjom, tylko pójść razem z nim. Położyć się w ich wspólnym łóżku i czekać, aż wróci w środku nocy i położy się obok niej, biorąc ją w ramiona. Niewiele myśląc, wcisnęła w ręce Blacka pusty kieliszek, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem i przeszła do sali głównej. Musiała znaleźć Mary, a następnie ją przeprosić i wrócić do domu. Tam było teraz jej miejsce.
Niestety w maleńkim tłumie nie mogła dostrzec właścicielki obiektu. W dodatku, chociaż nie bardzo wiedziała, jak to się stało, nagle owy malutki tłum rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. Mijała ludzi, których widziała po raz pierwszy w swoim życiu i nie miała zielonego pojęcia, co tutaj robią. Całe zajście wyjaśniło się w momencie, kiedy wpadła przy recepcji na totalnie pijanego Blacka. Skrzyżowała ręce na piersi i z przymrużonymi oczami obserwowała, jak wciska coś w ręce przechodniów i z niesamowitym entuzjazmem klepie ich po plecach. Coś jej tu nie pasowało i chyba właśnie to irytujące uczucie sprawiło, że wbrew narzuconym przez siebie regułom, podeszła do miejsca, w którym się znajdował.
 - Co tu robisz? – rzuciła, nie siląc się na zbytnią uprzejmość.
 - Pomagam! – Wyszczerzył zęby i zaczepił kolejnego gościa, który wszedł przez otwarte drzwi. Drzwi, które, jak jej się zdawało, Mary specjalnie zamknęła na klucz.
 - Pomagasz? – Zmrużyła oczy jeszcze mocniej, wwiercając się w niego podejrzliwym wzrokiem.
 - Aha! – przytaknął. – Hej! – Zaczepił jakąś brunetkę i otaczając ją ramieniem, podprowadził do półki z kosmetykami stojącej przy recepcji. – Witaj w Krainie Cudów, miejscu, gdzie wszystko zdarzyć się może – szepnął, hipnotyzując dziewczynę spojrzeniem i nadając całemu zajściu uroku poprzez odpowiednią intonację. 
Lily musiała przyznać, że jest w tym całkiem dobry. Dziewczyna była totalnie nim zauroczona, a kiedy pochwycił jeden z czerwonych lekierów i wcisnął go w jej dłonie, Lily mogła przysiąc, że jest po uszy zakochana. Nie mówiąc o tym, że pochwyciła wszystkie ulotki i obiecała skontaktować się z recepcją z samego rana, aby umówić się na najdroższy zabieg z cennika. Black wyprostował się dumny niczym paw, ale kiedy napotkał przenikliwe spojrzenie Lily, nagle się przygarbił, jakby uleciała z niego cała energia. Lily z trudem powstrzymała śmiech i właściwie już miała się odezwać, kiedy głośny krzyk Mary sprowadził ją na ziemię.
 - Czyś ty do reszty oszalał?! – warknęła, kiedy znalazła się przy nim. – A ty?! Stoisz przy nim i praktycznie mu przyklaskujesz! – ofuknęła przyjaciółkę. 
Sprawnym machnięciem różdżki zatrzasnęła drzwi do lokalu, a następnie przeniosła wściekłe spojrzenie na Syriusza. Lily była przekonana, że gdyby Mary potrafiła zabijać spojrzeniem, padłby martwy równe piętnaście sekund temu. Black jednak widocznie się tym nie przejął. Zmarszczył czoło i spojrzał na blondynkę wyzywająco.
 - A możesz mnie oświecić, co takiego zrobiłem? – prychnął.
 - Co zrobiłeś?! Cholera jasna, Black! Zarabialiśmy na tę serię blisko rok! Tymi kosmetykami miałam obsługiwać klientki przez najbliższe dwa miesiące, a ty je ot tak po prostu rozdajesz?!
Lily poczuła, jak jej ciało drętwieje. Nie próbowała sobie nawet wyobrazić, ile galeonów stracili w ciągu ostatniej godziny. Black przełknął głośniej ślinę, ale szybko odzyskał swoje poczucie humoru. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i trącił Mary zaciśniętą pięścią.
 - Ale połowa z nich wykupiła wulkaniczny pakiet! – mrugnął okiem, wyraźnie z siebie zadowolony. Szybko jednak powrócił do poprzedniego stanu. Mary jeszcze ciaśniej skrzyżowała ramiona i zmarszczyła nos, zwiastując potężną utratę opanowania.
 - Świetnie – syknęła, zbliżając się do Syriusza, niebezpiecznie zaciskając pięści. – A może mi powiesz, czym owy zabieg mam wykonać? Rozdałeś wszystkie niezbędne maski! – wydarła się, a następnie odwróciła na pięcie i zniknęła w tłumie, wyraźnie rozjuszona.
Black wziął głębszy oddech i opadł ledwo żywy na blat recepcji. Lily uśmiechnęła się ironicznie i kilka razy klasnęła w dłonie. Spojrzał na nią lekko nieprzytomny.
 - Brawo, jesteś niczym tornado. Rozwalasz wszystko, co spotkasz na swojej drodze. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej ty dobrze się przy tym bawisz – syknęła i ruszyła za przyjaciółką.
Dogonił ją na środku parkietu. Z głośników sączył się właśnie jakiś wolniejszy kawałek. Chwycił ją za łokieć i przyciągnął do siebie.
 - O co ci chodzi, Evans?! – wycedził, uważnie wpatrując się w jej drgające oczy.
Wyrwała mu się i rozpoczęła wyliczankę.
 - O co mi chodzi? Czy to naprawdę aż takie trudne domyślić się, o co mi chodzi? Zjawiasz się w naszym domu i w ciągu właściwie czterech dni rujnujesz wszystko, co staraliśmy się odbudować w ciągu jednego. Pozbawiasz mnie garderoby, idealnego ślubu i męża, który zaraz po pracy biegnie na te wszystkie irytujące spotkania razem z tobą i wraca po nocach totalnie pijany, nie wiedząc, co się dzieje. Ponadto ignorujesz Dorcas, swoją przyszłą niedoszłą żonę i domniemaną matkę twojego dziecka. Zostawiasz ją w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebuje i w sposób aż nader wyrazisty pokazujesz, jak bardzo miałeś ją gdzieś! A teraz pakujesz się w sam środek sukcesu Remusa i Mary i rozwalasz coś, nad czym pracowali caluteńki ostatni rok! – zakończyła nienaturalnie wysokim głosem i zmierzyła go chłodnym, gardzącym spojrzeniem. – Brzydzę się tobą, Black. Nie mam zielonego pojęcia, co chciałeś osiągnąć i jaki był twój główny motyw, ale jak dla mnie w perfekcyjny sposób udowodniłeś, że w pełni należysz do swojej arystokratycznej i popapranej rodzinki!
Uniosła dumnie głowę i odwróciła się na pięcie. Miała wrażenie, że Mary właśnie zamknęła się na basenie. Niewiele myśląc i zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo przyjaciółka jej teraz potrzebuje, zaczęła przeciskać się przez tłum w tamtym kierunku. Pchnęła drewniane drzwi i ponownie znalazła się w chlorowanym pomieszczeniu. Rażące światło zostało zgaszone, a w zamian za to pozapalano stojące wzdłuż brzegów basenu zapachowe świece. W dodatku w powietrzu unosiła się intensywna woń cynamonowo-waniliowego olejku do masażu, która w połączeniu z chlorem tworzyła niesamowicie irytującą mieszankę. Zawirowało jej w głowie i zachwiała się niebezpiecznie. Chociaż termometr na ścianie wskazywał, że woda ma zaledwie dziewiętnaście stopni, w pomieszczeniu było niesamowicie duszno, a może jej się tak tylko zdawało?
 - Mary? – szepnęła w przestrzeń, wykonując trzy kroki. Stukot jej obcasów rozniósł się echem po pomieszczeniu. – Mary? – niemalże krzyknęła, ale ponownie odpowiedziało jej tylko echo.
Przystanęła na moment, nasłuchując czegoś nadzwyczajnego, ale poza szumem filtrowanej wody odbijającej się od brzegów basenu, nie usłyszała totalnie nic. Wzięła głębszy oddech i zrozumiawszy, że Mary tutaj nie ma, skierowała się ku wyjściu z myślą, iż będzie musiała poszukać jej gdzie indziej. Kiedy od klamki dzieliło ją dosłownie kilka kroków i praktycznie wyciągała rękę, aby je otworzyć, same się odskoczyły, uderzając z łoskotem o kafelki. Do środka, wyraźnie wściekły, wpadł Syriusz. Kiedy jego oczy odnalazły Lily, uśmiechnął się łobuzerko i podszedł do niej pewnym krokiem, może nawet odrobinę zbyt pewnym.
 - Ciąża Dorcas to nie twoja sprawa, tylko nasza, i tobie nic do tego! – warknął, ale ona nie należała do strachliwych. Ponadto, wypity alkohol dodawał jej odwagi, więc wyprostowała się dumnie i w obronnym geście skrzyżowała ramiona na piersi.
 - Dorcas jest moją przyjaciółką! – odparła, na co parsknął nieprzyjemnym śmiechem.
 - Ta, słyszałem. Podobno tą najlepszą i najważniejszą. Swoją drogą, co u niej słychać? – przyjął identyczną postawę jak Ruda: skrzyżował ręce na piersi i gromił ją bezczelnym spojrzeniem, ironicznie się przy tym uśmiechając.
Lily odrobinę się speszyła, a jedyną tego oznaką było to, że jej policzki nagle się zaróżowiły. Przygryzła też dolną wargę, ale nie odwróciła wzroku. W głowie szukała odpowiedniej odpowiedzi, ale niestety nie była w stanie wymyślić niczego kreatywnego, więc na chwilę zapanowała cisza, która z minuty na minutę stawała się coraz bardziej nieznośna.
 - Tak właśnie myślałem – stwierdził, wyraźnie uradowany i wykonał trzy kroki, aby zmniejszyć dzielącą ich odległość do minimum. – Czy ci się to podoba, czy nie – szepnął, pochylając się do niej i jeszcze bardziej zmniejszając odległość. Był już tak blisko, że ich ciała prawie złączyły się w jedno. Lily wstrzymała oddech, w coraz większym napięciu oczekując na puentę. – Jesteś dokładnie tak samo wyrachowana i beznadziejna jak ja – zrobił kilkusekundową pauzę i przekrzywiając głowę, dopowiedział: – i moja popaprana rodzinka. - Nie wiedząc czemu, nie była w stanie mu przerwać, a Black najwyraźniej wyczuł, że nic mu nie grozi, bo ośmielił się kontynuować. – Zostawiłaś ją dokładnie w tym samym momencie, w którym zrobiłem to ja. Zachowywałaś się tak samo podle i w równie fantastyczny sposób dałaś jej do zrozumienia, że masz ją gdzieś, a kiedy uniemożliwiła ci zrobienie z siebie bohaterki, obraziłaś się niczym dziecko i od tego momentu próbujesz wmówić sobie i wszystkim dookoła, że to wcale nie jest twoja wina.
Prawda w jego ustach mało że brzmiała niesamowicie absurdalnie, to jeszcze bolała dwa razy mocniej. Jej serce gwałtowniej przyspieszyło, szybciej tłocząc pełną alkoholu krew i wywołując u niej gwałtowniejsze zawroty głowy. Zacisnęła mocniej pięści i jeszcze intensywniej wpatrywała się w szare, szydzące z niej oczy. I kiedy zrozumiała dokąd zmierza, uśmiechnęła się. Triumfująco, a to spowodowało, że karty nagle się odwróciły. Black zamilkł niemalże natychmiast, obdarzając ją podejrzliwym spojrzeniem.
 - Nigdy nie przeczyłam, że jesteśmy do siebie podobni, Black, ale nigdy nie potwierdzę, że jesteśmy tacy sami. Jestem od ciebie lepsza. Pod każdym względem.
Próbowała go wyminąć, ale chwycił ją za łokieć. Zaczęli się przepychać i żadne z nich nie chciało odpuścić. Nie za bardzo wiedziała, jak to się stało. W pewnym momencie straciła grunt pod nogami i poczuła, że upada. Chwilę później jej oczy, usta i nos wypełniły się wodą, uniemożliwiając zaczerpnięcie tchu. Zaczęła się szarpać i wierzgać nogami, ale na nic się to nie zdało. Uniosła głowę w górę, ale zamglone wodą oczy nie ułatwiły jej określenia, jak głęboko pod wodą się znalazła. Powoli zaczęła tracić siły i z coraz mniejszą zaciętością walczyła o powierzchnię. I kiedy prawie się poddała, czyjeś silne ręce pochwyciły ją w pasie. Sekundę później zachłysnęła się chlorowanym powietrzem i odrobiną cynamonu. Zaczęła się krztusić i kaszleć, wypluwając wszystko, co połknęła podczas paniki. Opadła bezwładnie na kafelki i pogłębiła oddech, żeby się uspokoić.
Nagle, totalnie nie wiedząc czemu i zupełnie nie mogąc tego wytłumaczyć, wybuchła głośnym, niekontrolowanym śmiechem. Przez moment patrzył na nią jak w wariatkę, aż w końcu nie mogąc tego opanować, dołączył do niej.

***

Nie mieli pojęcia, która może być godzina, ale nie czuli najmniejszej ochoty, aby się tym przejmować. Kilka godzin temu wezwali kelnera, który doniósł im kolejne cztery butelki szampana. Pierwsze dwie pochłonęli niemalże natychmiast. Kiedy wypity alkohol przejął nad nimi kontrolę, a pływanie w basenie straciło swój urok, zasiedli na brzegu, zanurzając w chlorowanej wodzie jedynie nogi i regularnie napełniając swoje kieliszki.
Lily coraz bardziej się rozkręcała. Śmiała się z najmniejszego i najbardziej beznadziejnego żartu. Wspominała dawne, szkolne czasy, łącznie z tymi żenującymi. Żadne z nich nie umiało ogarnąć i w żaden racjonalny sposób wyjaśnić tego, co zaszło między nimi tego wieczoru. Kiedy ich języki plątały się już przy każdym słowie, a oczy nie umiały rejestrować obrazu, podniosła się z miejsca i zrzuciła z siebie sukienkę. Przechyliła kieliszek i wypiła do dna, rozlewając przy tym połowę.
Tknięty przeczuciem, zerwał się na równe nogi i objął ją w pasie, odsuwając ją od brzegu. Zaniosła się śmiechem. Po raz kolejny. Dźwięcznym, perlistym i szczerym. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie słyszał. Potknął się o jakiś ręcznik i runął na podłogę, ciągnąc ją za sobą. To wywołało u niej natężenie tego wspaniałego dźwięku. Chwycił ją pewnie, amortyzując swoim ciałem upadek i upewniając się przy tym, choć czasu wcale nie było za dużo, że nic jej się nie stanie.
Oparł głowę o kafelki i wpatrując się w sufit, pozwolił, żeby się śmiała. Wziął głębszy oddech i czekał aż się uspokoi. Trwało to kilka kolejnych minut, a wtedy wreszcie nastała wyczekiwana cisza, przerywana jedynie delikatnymi parsknięciami. Raczej machinalnie i bezwiednie gładził jej rude włosy, raz na jakiś czas muskając plecy. Dostała gęsiej skórki i lekko się wstrząsnęła. Uniosła głowę i spojrzała mu zadziornie w oczy. Czekał. Nie pospieszał, nie nalegał i można śmiało stwierdzić, że nie zrobił totalnie nic. Chyba właśnie to spowodowało, że wzruszyła ramionami i oparła głowę na jego klatce piersiowej, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca i pozwalając, żeby nadciągający sen przejął nad nią kontrolę.
Mruknął coś niewyraźnie i wolną ręką odszukał ręcznik, okrywając ją, żeby zbytnio nie zmarzła. Na nic innego nie miał już siły.

22 komentarze:

  1. Pierwsza ? OMG. Warto bylo czekac :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest, jest, jest. *_*
    Zabieram się do czytania a komentarz dodam jutro. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, no więc tak. Jejku nawet nie wiecie jak ja się cieszę, że jest już ten rozdział. Wczoraj jak to mam w zwyczaju robić odswieżyłam tą stronę i tak nawet bez przekonania. A tu nagle jest ten sześćdziesiąty drugi. Boże, ja to już normalnie głupię. Ale już nic na to nie poradzę. ;)

      Zacznę od tego, że rozdział jak zwykle napisany po mistrzowsku. Tego akurat mogliśmy się spodziewać, bo to żadna nowość, że macie cholerny talent. ;)

      No dobra, a teraz trochę moich przemyśleń na temat treści notki.

      Ugh... ten Syriusz. ! Tak wiem, znowu na niego 'najeżdżam' tak jak wiele osób pod poprzednim rozdziałem, ale no tak mnie strasznie wkurza, że muszę to napisać. Rozumiem, że taki on już jest i to jest w nim najfajniejsze i, że w każdym rozdziale musi być taki ktoś, kto nas irytuje. Ale nie dziwcie się, że taak na niego narzekamy. Każdy na coś musi. :D

      Ale zostawmy tego Syriusza w spokoju. Kolejną rzeczą, którą chcę poruszyć jest sprawa Dorcas. Sztrasznoe mi się jej zrobiło żal, ale z drugiej strony trochę też jest sama sovie winna. Uważam, że wina leży po obu stronach konfliktu i ktoś wreszcie powinien schować dumę do kieszeni i pierwszy wyciągnąć rękę. Mam nadzieję, że wkrótce się pogodzą.

      Lily i James. Jejku, jejku noo. :D No ja wiem, że nie może być tak cukierkowo cały czas między nimi, ale tak samo obydwoje zaczynają mnie trochę irytować. No może Rogacz trochę bardziej niż Ruda, ale to chyba tylko i wyłącznie babska solidarność. ;)

      Dodam jeszcze, że bardzo podobał mi się opis 'Krainy Cudów' Marry. Od razu wszystko pięknie sobie wyobraziłam. Świetnie napisane.

      Podsumowując jak zwykle nie zawiodłyście. Rozdział cudny i do tego jeszcze taki długi, chociaż przyznam się, że i tak za szybko się z nim uporałam. (Boże, co ja będę teraz robić!? :D ) No cuż jakoś będę musiała wytrzymać ten czas do kolejnej notki. Pozostaje mi tylko życzyć jak największej weny. ;)

      Serdecznie pozdrawiam, Anita.

      P.S Mam taką prośbę do Was. Czy mogłybyście polecić mi jakiegoś innego dobrego bloga, żebym miała co czytać w przerwie między Waszymi wpisami? A może Wy prowadzicie jeszcze jakiegoś ? Po prostu chciałabym żeby on był na takim poziomie jak Wasz, bo od kiedy tutaj trafiłam i zobaczyłam jak można świetnie pisać stałam się trochę wybredna. ;)

      Usuń
    2. Jeżeli lubisz Sevmione to ten jest świetny. Przeczytałam dwa razy : http://sevmione-zakochani-w-piekle.blog.onet.pl/
      A tu mam parę miniaturek Fremione. Płakałam przy niektórych :
      http://www.fanfiction.net/s/8381299/1/Miniaturka_Przyszlosc
      http://www.fanfiction.net/s/8278128/1/Wspomnienia

      I jeżeli masz ochotę to zapraszam na mój. Nie jest najlepszy, bo dopiero zaczęłam pisać. Inny niż wszystkie.
      http://thereisalwaysho.blogspot.com/

      Usuń
  3. Genialne ! Jak przez czytanie twoich cudnych rozdziałów będę zarywać nocki to będę spać w dzień :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Warto było czekać, naprawdę:)
    Rozdział jest cudowny, idealny, genialny no i aż brakuje mi słów...<3
    Nie wiem czy jest to spowodowane tym, że jest środek nocy, czy tym, że aż tak się wciągnęłam, ale naprawdę nie potrafię sklecić jednego prostego zdania na temat rozdziału... Jest zachwycający:*
    I w końcy pojawiła się Dorcas :))
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że teraz Lily i Syriusza znajdzie James :D. Chyba jestem trochę wredna, ale już wyobrażam sobie jego reakcje, hihihihih...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale ten rozdział pijany wyszedł! W prawie każdym akapicie któryś z bohaterów sięga po alkohol, no. Demoralizujecie ich! Skoro już o trunkach mowa, nie spodziewałam Dorcas w roli alkoholiczki. Tak samo jak tego, że Lily i Syriusz - zaciekli wrogowie - zasną sobie w ramionach. Nie zapominajmy przy tym wspomnieć, że Lily wcześniej zrzuciła z siebie sukienkę. Tak samo jak moja poprzedniczka, nie mogę się doczekać reakcji Jamesa, gdy ich razem zobaczy. Liczę na jatkę!

    Pozdrawiam cieplutko. ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie chcę się znowu przyczepiać do Syriusza, ale po prostu, no... To było słodkie, to prawda, ale jak wyobrażam sobie jak się poczuje James, mam ochotę Was zabić.
    Strasznie szkoda mi Mary, a jeszcze bardziej Dorcas. Dobrze, że Syriusz powiedział Evans całą prawdę, może wreszcie zrozumie swój błąd. :3 Chociaż boję się, że jak się pogodzą, będzie za późno i po Dorcas przyjdzie Czarny Pan. :( Ale póki co nie zapowiada się na to.
    Lily, Lily... Kiedy James zostawił ją dla Syriusza, strasznie jej współczułam i rozumiałam to, co robi, ale kiedy zaczęła kręcić się przy Blacku... Momentami ją rozumiem i lubię, ale najczęściej jej nienawidzę. xD Cieszę się, że Rowling nie opisała tak Lily, bo wszystko straciłoby urok, chociaż w Waszej historii taka Evans idealnie pasuje. :3
    Cudowne, warto było tyle czekać!
    Pozdrawiam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Było super!
    A kłótnie Lily i Syriusz uwielbiam ;)
    Oby nowa notka pojawiła się szybko!
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przez chwilę miałam zawał i myślałam, że Syriusz pocałuje Lily. Jak dobrze, że tego nie zrobił! Ale co powie James, widząc rozebraną, mokrą Lily i Blacka? Piszcie, piszcie kochane.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie lubię Evans. O Matko i Córko, jak ja jej nienawidzę. Ale wszystkie rozdziały zajęły mi ponad tydzień :O Ale Ocena ogólne: Składnie, przejrzyście i co najważniejsze interesująco! I podoba mi się James. Myślę, że to taki facet, którego chciałaby mieć każda dziewczyna.
    Pozdrawiam i życzę weny twórczej ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nawet nie wiecie jaka była moja radość jak zobaczyłam nowy rozdział :D Rozdział jest cudowny,genialny,super i mogłabym tak jeszcze długo wymieniać.Mam nadzieję,że Lily i Dorcas się w końcu pogodzą:) Jestem też baaardzo ciekawa czy James zastanie ich nad basenem.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.Pozdrawiam,Agata.

    OdpowiedzUsuń
  12. Mi na przykład nie chodzi o to by Syriusz był ciepłymi kluchami. Podoba mi się taki jakim go stworzyłyście, jednak uważam, że mógłby zrozumieć więź między nim a Dorcas i jej oraz swoje uczucia wobec niej. Mam nadzieję, że jeszcze rozwiniecie ten wątek :) A wogóle to notka super jak zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  13. "pisnęła i cisnęła W NIM łyżką" - powinno być "W NIEGO"
    "czerwonych LEKIERÓW" - "LAKIERÓW"
    "patrzył na nią jak W wariatkę" - "jak NA wariatkę"
    Skoro już wytknęłam błędy, to mogę skomplementować. Rozdział jest ciekawy, chociaż szczerze mówiąc nie wiem, jak z tego bałaganu Lily i James dojdą do bycia szczęśliwym małżeństwem, a Evans będzie w liście nazywać Syriusza "Kochanym" (albo drogim, już nie pamiętam".
    Samą Lily wykreowałyście na postać, którą trudno lubić, James też wydaje się niezbyt fajny, a Syriusz... cóż. Zgadzam się z przedmówczyniami: dobrze by było, gdyby Rogacz nakrył Lily i Syriusza. Nawiasem mówiąc ich wątek jest tak prowadzony, jakby się w finale mieli zejść.
    Pozdrawiam -
    Apokalipsa

    OdpowiedzUsuń
  14. Wybaczamy, bo warto było czekać. :D
    James - uwielbiam go. :3
    Jeszcze trochę i zostanie zawodowcem w kwestii opanowywania Lily, kiedy dostaje jednego ze swoich napadów "szału-z-byle-powodu". :D A tak w ogóle to jestem strasznie ciekawa, czy znajdzie ich nad tym głupim basenem (zabiję Syriusza, ale, żeby nie było, Evans też świętą nie jest).
    Syriusz - tak, jak napisała Anita, mnie również wkurza, ale... faktycznie to, że jest irytujący jest jego urokiem. Cóż, racja, caly Black. Ja również miałam wrażenie (dwukrotnie w tym rozdziale!) że pocałuje Lily, ale na szczęście tego nie zrobił.
    No i wreszcie Dorcas!
    W sumie to szkoda mi jej. Straciła Lily i teraz to mi się wydaje, że bardziej winna była właśnie Ruda. Uniosła się dumą, jak zwykle. Ale co z Syriuszem? Nie wiem już co mam myśleć, ehh. Przecież to ona sobie wmówiła, że ją zdradził (o ile dobrze pamiętam).


    "Wtuliła się mocniej w jego ramiona i przestała szlochać. – Ale pójdziemy do Remusa? – dodał jeszcze, wywołując u niej gromki śmiech" - hahahahah, strasznie mi się to podobało. No i jeszcze:
    "Prawda w jego ustach mało że brzmiała niesamowicie absurdalnie, to jeszcze bolała dwa razy mocniej". <3

    Pozdrawiam i czekam na więcej (choć pewnie jeszcze sobie poczekam)
    ~
    sovende

    OdpowiedzUsuń
  15. wasz blog jest super ale inaczej tą miłośc widzialam...czytając ich to nie wiem w koncu czy lily kocha jamesa jak ma ciągoty na syriusza. Nie żeby było słodko ale jakoś dojdzicie do konca zeby w koncu ta miłośc zapanowała i nie bylo tej niepewnosci czy ona znowu cos nie wyskrobie jak nie z serkiem to z innym:) a najabrdziej to nie moge sie doczekac jak harry bedzie....szybciutko szybciutko szybciutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... rzeczywiście ta akcja z Syriuszem również mnie zaskoczyła. Tylko, że może chodziło o to, aby ukazac, że jednak nikt nie jest idealny? To, że Ruda James'a kocha to jest wiadome i chyba widoczne w tym blogu, prawda? (Chociaż jak nad tym dłużej pomyślę, to.. sama już nie wiem.) No i chyba cały czas tak sielankowo nie może być, a reakcja James'a na to wszystko może być.. intrygująca xD

      Usuń
  16. Nie za bardzo mi się podoba, robisz z Lily wredną i oschłą dziewczynę a w książce była delikatna, miła i uczynna, nieprawdaż ? Na dodatek nie podoba mi się sposób w jaki piszesz. Zdania są za długie i strasznie rozbudowane. Więcej akcji mniej przynudzania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... Lily wcale taka milutka nie była moim zdaniem.
      Nie podoba Ci się jak ona pisze, bo pewnie jesteś w jakiejś gimbusiarni i po prostu tych zdań NIE rozumiesz :) Takie pisanie to sztuka i wcale nie prosta jakby mogło się wydawać. Osobiście kocham czytać i pisać takie rozbudowane opisy, można sobie wszystko DOKŁADNIE wyobrazić i wczuć się na przykład w sytuację danego bohatera. Poza tym nie wiem gdzie Ty tu widzisz nudę.. Naprawdę, nie potrafię tego pojąć. Akcja jest dynamiczna i czytając kolejne rozdziały nie jestem w stanie się od nich oderwać. Moim zdaniem dziewczyny piszące to FF mają niesamowity talent, który bardzo rozwinął się do teraz.
      No i oczywiście masz prawo do własnego zdania, ja tylko wyrażam swoje (żebyś nagle na mnie NIE naskoczyła, że się "wymądrzam") tylko, że takie komentarze są trochę żałosne i kompletnie nie mam pojęcia co miałaś na celu, pisząc to.. Bo jeśli sądzisz, że tym sposobem zdemotywujesz je do pisania, to... pozdrawiam :D

      Usuń
  17. Piękna <3
    Czekam na więcej mam nadzieję, że wkrótce będzie ;**
    Kocham wasze rozdziały ;D

    OdpowiedzUsuń
  18. Suuper ten blog! Czekam na więcej ;33 Zapraszam do mnie i jakbyś mogła, skomasz chociaż mój jeden post? ;) Byłabym bardzo wdzięczna ;33 http://harry-potter-nowy.blogspot.com/
    http://hp-nowy.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy