niedziela, 3 marca 2013

Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy

Okej, znudziło nam się czekanie i doszłyśmy do wniosku, że i Wy czekacie już dużo za długo. Dodajemy więc rozdział, który pilnie potrzebuje poprawienia i prosimy o zignorowanie wszelkich błędów. Jak tylko spec od Czarnej Magii do nas dotrze - rozdział zostanie poprawiony.

Chcemy również przeprosić (głównie Lumos) za takie przeciągnie i nieustanne przekładanie terminu jej publikacji. To był szalony miesiąc, który przeleciał mi przez palce nie wiadomo jak i kiedy. Obiecuję poprawę i zrobię co w mojej mocy, aby w tym miesiącu pojawiły się jeszcze chociaż ze dwa nowe rozdziały.

Ostrzegamy również przed biegiem akcji. W tym rozdziale nie jest to jeszcze aż tak widoczne, ale od następnych może dać się we znaki. Nie będziemy bowiem ściśle trzymać się dat, terminów czy dni tygodnia. Ba! Nie zdziwcie się, jeżeli w jednym rozdziale z lipca zrobi nam się nagle wrzesień. Teraz będą pojawiać się  jedynie ważniejsze wydarzenia z życia naszych bohaterów i raczej nie będą one pisane tak systematycznie jak do tej pory. W Hogwarcie było łatwiej prowadzić akcję, teraz zaczynają nam się schody, a akcja prawdopodobnie nie będzie aż tak interesująca jak sam Hogwart. Między innymi dlatego chcemy to przyspieszyć i sprowadzić do wydarzeń priorytetowych.

Jak już wspomniałam w Proroku Codziennym, rozdział nie jest aż tak długi jaki chciałam ażeby był. Marzyła mi się rozbudowana, osiemnastostronicowa notka, a wyszło mi o pięć mniej, ale niestety tak musiałam urwać akcję. W innym wypadku byłoby to niewskazane :)

Nie przedłużając i w nadziei, że przekazałyśmy wszystko co miało być przekazane - życzmy miłej lektury :)



Bo w życiu chodzi o to, żeby być trochę niemożliwym.

[muzyka]


Delikatne promienie słoneczne odnalazły odpowiednią szczelinę i poprzez uchylone okno wkradły się do małej, czekoladowej sypialni na pierwszym piętrze. Meble w kolorze jasnej sosny oddawały zapach świeżo heblowanego drewna, a brązowo - szare ściany ulatniały aromat nie do końca wyschniętej farby. Beżowe firanki, pomimo odpowiedniej grubości, nie umiały zatrzymać coraz wyżej wschodzącego czerwcowego słońca. I chociaż wszystko tu było nowe i świeżo wysprzątane, to patrząc pod odpowiednim kątem, można było dostrzec mieniące się pyłki kurzu w letnim blasku.
Delikatne sprężyny skrzypnęły pod wpływem nacisku jej ciała, kiedy przekręcała się na drugi bok. Rude kosmyki opadły na czoło. Wtuliła twarz w jego nagą klatkę piersiową, a prawą dłoń umieściła dokładnie na jego sercu. Tak, to chyba właśnie łaskotanie jej rozrzuconych włosów wyrwało go ze snu. Delikatnie rozchylił powieki, a widząc jej rumiane policzki i rozchylone usta chwytające oddech, nie mógł powstrzymać wpływającego na jego usta delikatnego, lekko triumfującego uśmiechu. Przetarł twarz ręką, strząsając tym samym resztki snu i oparł się o ramę łóżka. Ruda westchnęła buntowniczo przez sen, a następnie jeszcze mocniej przycisnęła policzek do jego piersi. Pocałował ją z czułością w czubek głowy, biorąc głęboki wdech i pochłaniając słodki zapach jej czekoladowego żelu pod prysznic. Palce lewej dłoni splótł z jej, a prawą ręką wodził bezmyślnie po jej nieokrytych plecach.
Za oknem w pełni rozwijał się kolejny dzień upalnego czerwca, a on nie mógł przestać wspominać minionej nocy. Jej wzburzone i roziskrzone oczy… Czerwone policzki i ten bunt, który odnalazł ujście w słodkim krzyku wydobywającym się z jej ust... Lubił, kiedy na niego krzyczała. Czuł wtedy pewnego rodzaju satysfakcję. Nie dlatego, że po raz kolejny wyprowadził ją z równowagi, ale dlatego, że w ten niesamowicie irytujący, a zarazem typowy dla siebie sposób zwrócił na siebie jej uwagę. Bo przecież pomimo usilnych prób, wszystkie jej komórki przełamały barierę i wbrew jej woli skupiły się właśnie na nim, a dokładnie o to mu chodziło, prawda? Chciał być całym jej światem, nie ważne w jaki sposób to osiągnie.
Jego orzechowe oczy prześliznęły się po jej kształtnym ciele i spoczęły na budziku. Zegarek bezlitośnie wskazywał wpół do dwunastej. Jęknął i odrzucił głowę do tyłu. Kątem oka dostrzegł błyszczący wisiorek. Ciężko mu będzie oduczyć się nawyku, jaki sobie przy nim wyrobił. Nigdy nie przypuszczał, że ta lekko śmieszna imitacja będzie u niego tak długo. Sowa przyszła na dwanaście godzin przed walentynkami, a później oddał Znicza Lily. W jego planach nigdy do niego nie wrócił, a czas, jaki sobie dał na zorganizowanie całej reszty miał być czasem, w którym będą najszczęśliwszą parą w Hogwarcie. Los chciał, aby było inaczej, a w serii  niefortunnych sytuacji naszyjnik zmienił właściciela. Na szczęście aktualnie spoczywał na etażerce i wrócił do prawowitej właścicielki, odbijając południowe słońce. Jedno z posrebrzanych skrzydełek było odsunięte, a w schowanej pod nim dziurce nadal spoczywał mały, pozłacany klucz. Po raz kolejny przywołał obraz jej zbulwersowanej twarzy, która z sekundy na sekundę zmieniała kolory.
Nie tak to miało wyglądać. Zadziałał pod wpływem emocji. W jego głowie byli sami, na romantycznej kolacji daleko, daleko w Aspen. W miejscu, do którego tak bardzo chciała pojechać. Wiedział jednak, że gdyby pozwolił jej opuścić mieszkanie w tamtym momencie, prawdopodobnie straciłby szanse na wszystko i na cokolwiek. Zrozumiał to w chwili, kiedy wspomniała o kursie na Uzdrowiciela. W ciągu dwudziestu sekund pozbawiła go możliwości półrocznych przygotowań. Wyjawienie tajemnicy złotej piłeczki było jedynym rozsądnym wyjściem w całej sytuacji. Nie mógł pozwolić jej odejść.
Objął ją mocniej ramionami i wtulił twarz w jej włosy, oddychając głęboko. Zapach jej ciała podziałał na niego uspokajająco. Była przy nim. Leżała w jego pościeli, w jego domu i w jego ramionach. Znów należała do niego i tylko do niego.
 - Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Jej cichy i delikatny szept spowodował, że delikatnie drgnął. Zamrugał kilkukrotnie i zrozumiał, że najprawdopodobniej od dłuższego czasu już nie spała. On sam natomiast rozluźnił uścisk i wpatrywał się w jej rumiane policzki pokryte brązowymi plamkami.
Nie odpowiedział jej od razu. Teraz już świadomy i wytrącony z rozmyślań utkwił swoje oczy w jej nadal zaspanych, wwiercając się w nią spojrzeniem. Tak przenikliwym i niesamowitym, że zrobiło jej się delikatnie nieswojo, a ciało pokryła gęsia skórka. Dopiero wtedy przymknął powieki i pochylając się nad nią, złożył na jej ustach pocałunek. Początkowo nieśmiały, jakby nadal niedowierzał w to, co się dzieje. Niepewny, jakby robił to po raz pierwszy, i nieśpieszny. Mieli przecież niesamowicie dużo czasu. Jego ręce ześlizgnęły się wzdłuż jej ciała i mocno objęły ją w pasie. Przyciągnął ją do siebie, sadzając na swojej miednicy i jednocześnie prostując się na łóżku. Uśmiechnęła się delikatnie pomiędzy całusami. Pogłębił pocałunek, a kiedy i w niej zrodziła się niepewność i namiętność, oderwał się od niej i ponownie spojrzał jej w oczy. Dłońmi otoczył jej twarz, co jakiś czas odgarniając niesforne kosmyki. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech zdenerwowania i niezrozumienia idący w połączeniu z pytaniem, które niemalże natychmiast rozbłysło w jej oczach. Przekrzywiła nawet delikatnie głowę i wydęła usta w typowym, ponaglającym geście. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Delikatnie musnął ustami czubek jej nosa i w końcu odpowiedział na zadane pytanie.
 - Bo nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś tu ze mną.
Zmarszczyła delikatnie nos i wywróciła oczami. Wypuściła ze świstem powietrze, chcąc odgarnąć w ten sposób opadające na twarz włosy. W końcu spojrzała w jego orzechowe, nic nierozumiejące oczy i roześmiała się perlistym śmiechem.
 - A gdzie miałabym być? – Przytuliła się do niego na równiutkie trzydzieści sekund, po czym przekręciła się na bok, składając uprzednio na jego policzku słodki pocałunek.
Opadła miękko na pościel. Jej oczy spoczęły na etażerce. Z szalonym uśmiechem pochwyciła Znicza w obie dłonie i leżąc na plecach, uniosła go w górę, robiąc dokładnie to, co robił on przez ostatnie kilkanaście tygodni. Rogacz ponownie oparł się na wezgłowiu łóżka i przyglądał z uwielbieniem jej zafascynowanej twarzy. Promienie słoneczne tańczyły na wiszącej i obracającej się kulce, rozrzucając poświatę na ściany, sufit, a nawet podłogę. Ruda utkwiła w nim swoje zielone oczy, jakby badała konstrukcję Znicza. Usta miała delikatnie rozchylone, a włosy opadły w jeszcze większym nieładzie na zmiętoloną pościel.
 - Dlaczego nie mogłyśmy go otworzyć? – wyszeptała w końcu, nie odrywając oczu od piłeczki.
 - Otworzyć? – W jego głosie dało się wyczuć lekką nutkę paniki i zaskoczenia, ale Ruda nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
 - Tak. Dziewczyny próbowały wszystkiego. Zaklęć, siły, a nawet wsuwek. – Opuściła ręce i przekrzywiła głowę, żeby na niego spojrzeć. – Jest tak niesamowicie delikatny… Nie rozumiem, dlaczego nam się nie udało.
 - Bo miało się nie udać – stwierdził dziwnie naburmuszony. W końcu zerwał się i gwałtowniej wyprostował. – Na Merlina! Nie byłabyś sobą, gdybyś nie spróbowała, prawda? – jęknął. – Dlaczego po prostu mi nie uwierzyłaś i nie poczekałaś aż sam zadecyduję?
Posłała mu buntownicze spojrzenie i znów się uśmiechnęła.
 - Nie mogłam! – Zachichotała. – Nie rozumiem jednak, dlaczego się tak wkurzasz. Cokolwiek zrobiłeś - podziałało.
 - Bo to nie ty próbowałaś go otworzyć. – Westchnął ciężko i opadł na poduszki.
 - A jaka to różnica? – Znów się delikatnie roześmiała i uniosła ręce z powrotem nad głowę. – Ważne czym, prawda? Nie ważne, czy to byłam ja, czy Mary, czy…
 - Tak, to ważne! – przerwał jej, z każdą sekundą coraz bardziej zły. Jej nagła ignorancja wyraźnie działała mu na nerwy. Pochwycił dyndającą piłkę, nie zważając na jej zbuntowany okrzyk.
 - Hej! – Jej źrenice natychmiast się zwęziły.
 - Ten znicz jest robiony na specjalne zamówienie, Lily. Cały mechanizm został precyzyjnie zaplanowany i odpowiednio skonstruowany – mówił, a z każdym jego słowem w jej głowie formowało się rozwiązanie. Poznała je, nim dokończył swój wywód. – Dotknęłaś go jako pierwsza. Do mnie dotarł w pudełeczku, a wytwórca robił go w rękawiczkach! Wystarczyło, żebyś to ty wzięła wsuwkę…
 - Ale ona się stopiła! – Rudowłosa zachichotała nerwowo.
 - Owszem. Nawet klucza musiałaś użyć osobiście… W każdym innym wypadku, on też uległby zniszczeniu.
 - Wtedy nie dostałbyś się do mieszkania! – Buzujące w niej emocje ponownie się rozmyły, a w pokoju rozbrzmiał jej perlisty śmiech.
Pokręcił zrezygnowany głową, odłożył znicza i ułożył się tak, że jej głowa była dokładnie pod jego twarzą.
 - Evans, jeżeli chcesz mnie mieć na wyłączność, to po prostu powiedz. Osobiście nie czuję potrzeby wikłania się w jakieś chytre i nieprzemyślane plany. – Każde słowo oddzielał szybki pocałunek złożony na jej ustach.
 - Och, Potter! – zapiszczała, perfekcyjnie naśladując te najbardziej namolne dziewczyny z Hogwartu. – Czy zechcesz być tylko mój?! Pragnę budzić się koło ciebie każdego ranka i zasypiać w twych ramionach co wieczór! – Nie mogła powstrzymać chichotu.
 - Uczynię ci ten zaszczyt, Evans – wyszeptał, wędrując ustami gdzieś przy jej uchu. – Pod warunkiem, że nie będziesz mi zabierać pościeli i każdego ranka na śniadanie dostanę naleśniki.
 - Phi! Zakradnę się po zmroku, odnajdę zapasowy klucz pod jedną z doniczek i wpakuję do łóżka, jak będziesz spał, a następnie zniknę, zanim się obudzisz!
 - Nie musisz kraść klucza. – Przestał całować jej szyję i po raz kolejny posłał jej uważne spojrzenie.
 - Nie? – Uniosła pytająco brew i znów się roześmiała. – Pozwolisz mi pójść na całość i zostawisz otwarte okno?
 - A może po prostu użyjesz tego, który dostałaś poprzedniego wieczoru? – Na kilka długich sekund zapanowała cisza. Ruda zamrugała kilkukrotnie i przenosiła nic nierozumiejące oczy to na Jamesa, to na wisiorek, to znów na Jamesa.
 - Ale ja dostałam tylko… Och! – Nabrała powietrza i spojrzała na niego w napięciu, oczekując potwierdzenia. Z jego oczu nic nie dało się jednak wyczytać, a on sam postanowił milczeć, więc kontynuowała: – Myślałam, że ten klucz… że to przez znicz… że…
 - Że mając gigantyczny dom z wielkim, małżeńskim łóżkiem, zrezygnuję z budzenia się koło ciebie tylko dlatego, że nie jesteś jeszcze moją żoną? – przerwał jej i uśmiechnął się delikatnie. – To by oznaczało, że jestem bezczelnym, napuszonym kretynem, wiecznie mierzwiącym swoje włoski z wianuszkiem fanek, które nie umieją przestać się za mną uganiać! – Na te słowa Lily wytrzeszczyła oczy i jeszcze wyżej uniosła brwi, dając mu do zrozumienia, że niewiele z tego rozumie. – Klucz jest częścią planu, Lily. Sama zdecydujesz. - Pocałował ją z czułością w czoło. – Ja jedynie pragnę mieć takie poranki do końca swego życia.
I wpił się w jej usta z jeszcze większą zaciętością, poprawnie odczytując jej coraz bardziej mokre policzki i mocniejszy uścisk na szyi.

***

 - Gdzie idziemy?
To pytanie wywołało u niego uśmiech rezygnacji i niedowierzania. Kątem oka dostrzegł, jak przechyla głowę i skupia spojrzenie swoich wielkich oczu na jego sylwetce, ponaglając go tym samym. Tym razem postanowił to przemilczeć. Zadawała to pytanie średnio co osiemdziesiąt pięć sekund, mając nadzieję, że tym razem go zaskoczy lub spowoduje, że straci cierpliwość. Nie otrzymawszy odpowiedzi, prychnęła zniecierpliwiona i  z lekkim świstem wypuściła powietrze. Zacisnął powieki i odliczył długie sekundy. Kiedy poczuł, że mocniej zaciska jego dłoń, otworzył oczy i w momencie, kiedy rozpoczęła pytanie, spojrzał na nią z uśmiechem.
 - Gdzie idziemy?
Pokręcił tylko głową i uniósł prawą rękę, odgarniając gałęzie, chcąc ochronić siebie i ją przed bolesnym spotkaniem. Wywróciła oczami i skierowała je w dół, ewidentnie nad czymś myśląc. Jej twarz stała się nagle nieprzenikniona, a tęczówki pokryła delikatna mgiełka.
Poczuł się odrobinę nieswojo, ale ten plan był z góry ukartowany. Każdy krok musiał zostać wykonany w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Dzisiaj mieli odbyć jedno z ważniejszych spotkań w całym jego życiu. Wsunął rękę do kieszeni i zacisnął ją na tajemniczym przedmiocie, upewniając się, że na pewno tam jest. Gdyby jej powiedział, mogłaby się przestraszyć, uciec, a już na pewno odmówić. Oczami wyobraźni widział nawet, jak wykrzywia usta i traci czas na jej przekonywanie. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Westchnął ciężko i przyciągnął ją do siebie, całując ją delikatnie w czubek głowy.
 - Mówiłem, że to niespodzianka. Jak ci powiem, to już nią nie będzie.
Pokiwała tylko głową i pozwoliła, aby mocniej ją objął. Musiała też zauważyć majaczącą pomiędzy drzewami drogę, a przy niej szereg domków. Wziął głębszy oddech i wyszedł z lasu jako pierwszy. Zareagowała dokładnie tak jak przypuszczał, że zareaguje. Mocniej ścisnęła jego dłoń, a po kolejnych dwóch krokach poczuł opór oznaczający dokładnie tyle, co jej sprzeciw.
Zwrócił swą twarz w jej stronę i zrozumiał, że nie będzie łatwo ją przekonać. Zaskoczenie walczyło z oburzeniem. Policzki pokryły się mocniejszą czerwienią, a oddech stał się płytki i przyspieszony. Posłał jej przepraszające spojrzenie, ale zdawała się tego nie dostrzegać.
 - Lily - wyszeptał, robiąc trzy kroki w jej stronę.
Pokręciła głową, puszczając jednocześnie jego dłoń. Zatrzymał się, patrząc na nią z rezygnacją w oczach. Czemu ona zawsze musi być taka uparta?
 - Dlaczego? – wykrztusiła po dłuższej chwili.
Ze wszystkich miejsc, o których pomyślała, to było niemalże ostatnim, jakie mogłoby przyjść jej do głowy. Gdzieś w głębi duszy czuła, że to nieuniknione, ale potrzebowała czasu, żeby dojrzeć do tej decyzji. Sama. Musiała o tym zadecydować sama.
 - Nie miałeś prawa! – Jej głos drżał.
W milczeniu pokonał dzielący ich dystans. Niepewnie zanurzył dłoń w jej włosy. Doświadczenie nauczyło go, że to niezawodny sposób na to, aby ją uspokoić. Chwilę później poczuł, jak jej mięśnie się rozluźniają, a oddech zostaje wyrównany. Kiedy pozwoliła się przytulić, odetchnął z ulgą. Poszło dużo łatwiej, niż sobie wyobrażał.
 - Wiem, ale zdaję sobie sprawę również z tego, że gdybym ci powiedział, byłoby jeszcze gorzej.
 - Tego nie możesz wiedzieć. I już się nie dowiesz! – Oburzenie wstrząsnęło jej ciałem, a on sam odniósł wrażenie, że z jej oczu wyleciało kilka iskier.
 - Lily, kogo próbujesz oszukać? Gdybym ci dzisiejszego poranka oznajmił, że mamy zaproszenie do twoich rodziców, zgodziłabyś się? Tak po prostu?
Utkwiła swoje tęczówki w jego oczach. Zrozumiał, że popełnił błąd, ale jeszcze nie potrafił określić, w którym momencie. Kalkulował każde wypowiedziane do tej pory zdanie i pomimo usilnych prób, nie mógł zidentyfikować gafy, aby niemalże natychmiast się poprawić i sprawić, aby to spojrzenie znikło.
 - Jamesie Potterze! – Na dźwięk swojego nazwiska uśmiechnął się z rozrzewnieniem, ale pod naciskiem jej tęczówek natychmiast się opamiętał. – To są moi rodzice, mój spór i powinna być to również moja decyzja! A ty od tak postanowiłeś za mnie? Jakim prawem?!
 - Lily Evans! – Ostrzejszy ton na niewiele się zdał. Wesoły błysk w jego oczach spowodował, że całe napięcie natychmiast znikło. Jeszcze przez trzydzieści sekund walczyła sama ze sobą, usilnie powstrzymując uśmiech, ale na niewiele jej się to zdało. W końcu westchnęła ciężko i posłała mu przepraszające spojrzenie. Odczytał to jako przyzwolenie na dalszy wywód. – Jesteś częścią mojego życia, a odkąd otworzyłaś znicza, jest nią również twoja rodzina. Obiecałem im, że kiedy nadejdzie ten moment, dołożę wszelkich starań, żebyś się u nich pojawiła. – Tu odgarnął jeden z kosmyków i pocałował ją z czułością w nos. – Znam cię siedem lat, Evans. Wiedziałem, że jeżeli dam ci jakikolwiek wybór, to decyzję będziesz podejmować co najmniej kilkanaście kolejnych tygodni.
W odpowiedzi tylko mocniej się do niego przytuliła. Następnie splotła palce u ich rąk i zdecydowanym ruchem pociągnęła go w kierunku numeru szóstego. Z drżącym sercem pokonała trzy schodki i nacisnęła dzwonek. Dziwnie było tu przychodzić jako gość. W torebce przewieszonej przez ramię nadal spoczywał klucz ze srebrnym wisiorkiem w kształcie motylka – mogła wejść bez problemu, a jednak zadzwoniła.
 - Chwileczkę! - usłyszała pogodny głos mamy. 
Serce jej zadrżało, a oczami wyobraźni widziała, jak rodzicielka przemierza korytarz, wycierając upaprane mąką ręce w pasiasty fartuch kuchenny.
Wstrzymała oddech i na sekundę ogarnęły ją wątpliwości. Rozważała nawet zrobienie kroku w tył i ucieczkę, nim frontowe drzwi zdążą się otworzyć. James musiał to wyczuć, bo odrobinkę mocniej ścisnął jej dłoń. Wiedziała, że jest to forma dodania otuchy. Był przy niej i to wystarczyło. Kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi, przywołała na usta uśmiech. Niepewny, ale zawsze to uśmiech.
 - Cześć, mamo – powiedziała na tyle rezolutnym głosem, na jaki ją było stać.
 - O mój Boże! – Pani Evans przykryła usta ręką, a w jej oczach rozbłysły łzy. – Thomas! Mój Boże, Thomas! – krzyknęła w głąb mieszkania.
Alice nie potrafiła już tamować płynących po policzkach łez. Jej zamglone oczy ześliznęły się z twarzy córki i spoczęły na złotej piłeczce. W ciemnych tęczówkach pojawił się błysk zrozumienia. Porzuciła próby opanowania płaczu. Przekroczyła próg i bez słowa przytuliła do siebie rudowłosą. Dziewczyna odwzajemniła gest. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskniła za rodzicami i domem. Wtuliła się mocniej w drżącą od płaczu sylwetkę mamy.
 - Przepraszam – wyszeptała. – Nie chciałam, żeby tak wyszło. Byłam zła i…
 - Ciii… - Kobieta oparła dłonie na ramionach Lily i odsunęła ją od siebie na długość wyciągniętych rąk. Następnie pochwyciła jej twarz w swoje dłonie i raz po raz to odgarniała rozwiewane przez wiatr włosy, to ocierała płynące łzy. Kiedy kolejny szloch wyrwał się z jej ust, ponownie przylgnęła do ukochanej córki. Tuż ponad jej ramieniem spojrzała na Jamesa i bezgłośnie poruszała ustami, wypowiadając krótkie: dziękuję.

***

Szybko przemierzał kręte uliczki. Czarna peleryna powiewała na czerwcowym wietrze, powodując, że wyglądał jak nietoperz. Minę miał zaciętą i nieprzeniknioną, a usta zaciśnięte w taki sposób, że tworzyły niemalże jedną linię. Kiedy dotarł pod odpowiedni dom, ogarnęły go wątpliwości. Nie rozumiał dlaczego to jemu wyznaczono owe zadanie. Do tej pory w sposób perfekcyjny robił to Avery. Dlaczego zmienił zdanie? Oczywiście Severus Snape domyślał się przyczyny. Nie był bowiem głupim nastolatkiem, który dopiero co skończył Hogwart. Dziecko z patologicznej rodziny ma bowiem całą masę czasu na rozmyślanie i analizę. Najpierw uczy się tego na swoich niepewnych rodzicach. Szuka znaków i sygnałów. Uczy się, kiedy następują odpowiednie zachowania i kształci u siebie coś na wzór szóstego zmysłu. Zbiegi okoliczności, przypadki, a nawet sytuacje losowe nie mają u nich prawa bytu. Dają się zaskoczyć raz, góra dwa razy, ale później zapamiętują, że pewne czynniki mają odpowiednie skutki. Uczą się walczyć z nimi i szukają sposobu na uniknięcie sytuacji konfliktowych. Zwłaszcza wtedy, kiedy ojciec sięga po kolejną butelkę wódki i nagle się okazuje, że barek jest pusty. Ma wtedy półtorej minuty na ocalenie matki i ukrycie się wraz z nią. Jednakże nie zawsze dziewięćdziesiąt sekund daje aż tyle możliwości. I nie zawsze umiesz podjąć decyzję. Kiedy twoje oczy obserwują nieprzytomną, często posiniaczoną matkę, a gdzieś tam do życia wkracza potwór, wiesz, że nie dasz rady. Nie będziesz umiał obronić was obu. Wtedy rodzi się sytuacja, której nie potrafisz rozwiązać. Zwłaszcza jako dziecko. Rozumiesz, że ojciec nie może zbliżyć się do matki. Kolejnego ciosu może nie przeżyć. Chyba właśnie wtedy dorastasz. Takie decyzje, na pozór spontaniczne, a w rzeczywistości wyuczone pod wpływem kilkuletnich doświadczeń, kształcą u ciebie charakter. Zmuszają cię do porzucenia marzeń o normalnym dzieciństwie i kochającej rodzinie. Brutalnie budzą cię ze snu i sprowadzają na ziemię. Uzmysławiają ci, że chociaż przez pięć ostatnich godzin uniknąłeś kary kosztem rodzicielki, teraz to ty musisz ocalić ją. Właśnie dlatego zaciskasz zęby i wychodzisz mu naprzeciw. Stajesz się świadomą ofiarą. Bohaterem. Bo w końcu gdyby nie twoje poświęcenie, tak niesprawiedliwe i tak bolesne, ona mogłaby umrzeć.
A później zamykasz się w ciemnym pokoju i tuląc się do poduszki, barykadując przy tym drzwi, analizujesz to, co chwilę wcześniej miało miejsce. Obolały i posiniaczony okrywasz zbitą do nieprzytomności matkę kocem, a sam wciskasz się w najciemniejszy kąt pokoju. Dostrzegasz to, czego nie widzą inni. Ponownie uczysz się zachowania i szykujesz nowy plan awaryjny. Ulga, jaką odczuwasz, kiedy trzaskają drzwi, jest bowiem chwilowa. On wróci, a ty ponownie będziesz musiał podjąć decyzję. Będziesz musiał stoczyć walkę z rzeczywistością, która będzie zależeć tylko i wyłącznie od trzeźwości kata i przytomności matki. Jeżeli oprawca będzie pod wpływem alkoholu, jego agresja spadnie niemalże do poziomu minimalnego. Zajmie najwygodniejszą kanapę w salonie i przełączając pilotem kanał po kanale, będzie popijał najtańszą wódkę z najbliższego sklepu monopolowego. Ilość zakupionych butelek wyznaczy błogi stan spokoju. W tym krótkim czasie twoja matka dojdzie do siebie i podleczy siniaki. Zdobędzie pieniądze na jedzenie, opłacenie rachunków i po raz setny wda się w awanturę, której będziesz świadkiem. Miłość, która będzie nią kierować, obróci się przeciwko tobie. Na to też jesteś gotowy. Krzyki, tłuczone talerze, przekleństwa i bolesna wymiana zdań pomiędzy rodzicami w końcu i tak skupi się na tobie. Bo jesteś niechcianym dzieckiem czarownicy. Powodem, dla którego kat znęca się nad ślepo kochającą matką.
Umiejętności, bo tak łatwiej będzie je nazywać, które posiadłeś za dziecka i zdolności do analizowania ludzi jesteś w stanie wykorzystać w przyszłości. Jedynym twoim utrudnieniem jest to, że ludzie się od siebie różnią i każdego musisz uczyć się indywidualnie. Nie możesz przenosić wniosków i rozwiązań z minionych sytuacji. Rodzice nauczyli cię przecież, że w każdym sporze chodzi o coś zupełnie innego. Pozornie, rzecz jasna. Bo w twoim domu zawsze chodziło o nadmiar alkoholu i zdecydowany brak pieniędzy. Prawdziwe życie kręci się jednak wokół innych wartości. Wartości tobie nieznanych. To ich musisz się nauczyć, a owa nauka trwa całe wieki, raz na jakiś czas rzucając w twą stronę coś zupełnie nowego. Doświadczenie powoduje jednak, że cały etap edukacji i analizy przychodzi ci dużo łatwiej i robisz to zdecydowanie szybciej. Wyciągasz też lepsze i bliższe prawdy wnioski. I właśnie to jest twoją zaletą.
Dlatego też Severus Snape był niemalże w stu procentach pewien, że jest to forma sprawdzianu. Testu, który miał pokazać, jak wiernym jest sługą i do jakiego stopnia może się posunąć. W tym przypadku, chociaż bardzo się starał, jego uczucia nie były tajemnicą. Nie dla kogoś, kto był tak podobny do niego samego. Lord Voldemort, chociaż próbował być indywidualistą, miał swoje wady. Wady, które umożliwiły Severusowi poznanie jego prawdziwych intencji i co poniektórych planów na przyszłość. Jednakże zarazem sprawiały trudność, ponieważ owe podobieństwo sprawiało kłopoty w owej analizie, która mogła działać w obie strony. Tak więc nie tylko Snape był zagrożeniem dla Czarnego Pana, ale również na odwrót. Stąd pewność, że aktualne zadanie było testem lojalności.
Stanie naprzeciwko tych drzwi było dla niego największą karą i głównym powodem wyrzutów, które aktualnie ogarnęły jego głowę. Przyczyną wspomnień, których nigdy nie chciał i nie potrafił się wyzbyć, i przyspieszonym biciem serca, nad którym nigdy nie umiał zapanować. Uczucie do tej cholernej, rudej idiotki mogło przysporzyć mu całą masę problemów. Lord wyraził się jasno, a on nie miał wyjścia. Nie rozumiał jeszcze pobudek, które kierowały jego Mistrzem. Po co mu ta szlama w jego kręgu? Brzydził się ludźmi takiego pochodzenia i wybijał każdego, kto stanął mu na drodze. To mogło oznaczać, że nie miał pojęcia o jej pochodzeniu. Śledził jednak tę rodzinę od marca. Jego poprzednicy powinni byli mu o tym donieść. Chyba że byli aż takimi idiotami, ażeby tego nie zauważyć.
Wziął głębszy oddech i zacisnąwszy mocniej palce na szarej paczuszce, wykonał pierwszy krok. Sprawnie wyminął zaparkowane samochody i z coraz mocniej bijącym sercem, niemalże bezszelestnie, otworzył furtkę. Okna w domu państwa Evans były pootwierane. W każdej chwili któreś z nich mogło przez nie wyjrzeć i dostrzec, jak kroczy wybrukowaną ścieżką wprost do skrzynki. Wiedział jednak, że nic takiego się nie stanie. Cała czwórka jadła właśnie świeżo upieczony sernik w salonie, który znajdował się w bocznej części domu. Co jakiś czas do jego uszu docierały śmiechy i głośniej wypowiedziane słowa. Ich sensu nie dopuszczał do siebie. Odrzuciwszy wszystkie wyrzuty sumienia i każdą jedną wątpliwość, uniósł wieko i wsunął do skrzynki zawartość ukrytą w szarym papierze. Było tego tak dużo, że większa część wystawała ponad nią, a klapka opadła nań, nie będąc w stanie zamknąć ich w środku.
Jeszcze przez chwilę stał, nasłuchując paplaniny, która z salonu przeniosła się na korytarz. Słysząc jej pogodny głos i perlisty śmiech, zamknął oczy. Chciał go zapamiętać. Wiedział, że podjęte decyzje spowodują, iż więcej może go nie usłyszeć. Nie tylko dlatego, że na własne życzenie oddali się od niej o kolejną przepaść, lecz dlatego, że jej życie może zamienić się w piekło, a on będzie jedną z jego przyczyn.

***

Raz jeszcze przytuliła się do ojca i ucałowała mamę w oba policzki. Żałowała, że nie zobaczyła się z Petunią. W głębi duszy liczyła, że jej starsza siostra wpadnie z niezapowiedzianą wizytą i uda im się wreszcie normalnie porozmawiać. W końcu tyle się działo w jej życiu! Chciała, żeby Petunia była jego częścią. Siedem lat nieustannych sporów bardzo ją męczyło.
Wyszła na zewnątrz i wzięła głębszy oddech. Rodzice w pełni zaakceptowali jej wybór. Jutro rano miała wpaść po resztę rzeczy, a od poniedziałku zacząć przygotowania. Owszem, mieli jeszcze całą masę czasu, ale chciała wszystko dopiąć na ostatni guzik. Zwłaszcza, że od przyszłego tygodnia będzie mogła rozpocząć dalszą naukę. Obiecali sobie z Jamesem, że w poniedziałek z samego rana udadzą się do Ministerstwa, aby ostatecznie wybrać kursy i szkolenia.
 - Tak, obiecujemy, że wpadniemy w tygodniu na wspomnianą szarlotkę.
Do jej uszu dobiegł śmiech Jamesa. Uśmiechnęła się pod nosem. Wszystko nareszcie zaczęło się układać. Pogodziła się z rodzicami, zamieszkała z Jamesem, a na jej palcu tkwił prześliczny, złoty pierścionek ze srebrnym diamencikiem, który nie dalej jak trzy kwadranse temu James wsunął na jej palec.
Coś z prawej strony zaszeleściło złowrogo. Jej ręka automatycznie powędrowała do kieszeni, w której spoczywała różdżka. Mocniej zacisnęła na niej palce i niepewnie rozejrzała się po okolicy. Pani Whitehorse pieliła ogródek, pan Smith rozmawiał z sąsiadem z naprzeciwka, krzycząc ze swojego podwórka, a łaciaty kot Bellicków drapał świeżo pomalowany płot. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak coś jest nie tak. Wytężyła wszystkie zmysły i jeszcze uważniej przeczesywała okolicę. Wtedy jej oczy natknęły się na przepełnioną skrzynkę. Tknięta złym przeczuciem, podeszła w tamto miejsce. Nim jednak zdążyła pochwycić jeden z listów, dobiegł ją ponaglający głos Jamesa:
 - Lily! Nie mamy czasu, kochanie. Rodzice czekają z kolacją.
 - Już idę! – odkrzyknęła, nie odwracając wzroku od szarawej koperty z kolorowym znaczkiem.
 - Lily!
Spojrzała w tamtym kierunku. James stał już przy furtce, a rodzice zamykali właśnie drzwi wejściowe. Przywołała na usta uśmiech i machając rodzicom na pożegnanie, podbiegła do Pottera. Pochwyciła jego wyciągniętą dłoń, a on obrócił się w miejscu.
Wiatr wzmógł się, szarpiąc wystającą kopertą. Kolejny podmuch spowodował uniesienie klapki, a najbardziej wysunięty list wyskoczył i powolnie opadł na świeżo skoszoną trawę. W lewym górnym rogu widniała czerwona pieczątka.
Zwrócić nadawcy.
Dokładnie tak samo opieczętowane przychodziły od marca. Czy gdyby Rudej udało się wyjąć list i sprawdzić nadawcę, zdążyłaby zapobiec późniejszym wydarzeniom?

***

Przetarła swoje wielkie, niebieskie oczy i spędziła z powiek resztkę snu. Do jej nozdrzy wdarł się kuszący zapach świeżo parzonej kawy. Pisnęła uradowana i zerwała się z łóżka, biegnąc do kuchni. Stał nad stołem i stawiał kosz pełen świeżych bułek.
 - Dzień dobry – przywitał się, posyłając jej szeroki uśmiech.
Dostrzegła na jego twarzy kilkanaście kolejnych rozcięć i całą masę świeżych siniaków. Spochmurniała natychmiast. Powinna być przy nim. Niepewnie pokonała dzielący ich dystans i delikatnie dotknęła największego siniaka na prawym policzku. Syknął z bólu. Przerażona odsunęła się o dwa kroki, wpadając na odsunięte krzesło, które przewróciło się, robiąc niesamowity hałas. Przygryzła wargę, z coraz większym trudem hamując łzy.
 - Przepraszam – szepnęła.
 - Nic się nie stało. – Spróbował się uśmiechnąć. Różdżką postawił krzesło z powrotem. – Croissanta? - spytał, ponownie odwracając się do jednej z szafek i chwytając duży nóż kuchenny.
 - Poproszę – mruknęła i opadła na najbliższe krzesełko.
Czekała na jego powrót ze zniecierpliwieniem, odliczając minuty. Nienawidziła pełni. Każda jedna wprowadzała pomiędzy nimi tą piekielnie irytującą aurę. On nie chciał widzieć jej litości i bólu, ona nie potrafiła nad nim panować. Pochwycił drugi koszyk z rogalami i zajął miejsce naprzeciw niej. Z uśmiechem chwycił jednego z nich i przysunął do siebie świeżo otwarty słoik dżemu. Blondynka spojrzała na swój talerz i nagle straciła apetyt. Wiedziała jednak, że jeżeli nic nie zje, to sprawi mu przykrość. Zdawała sobie sprawę, ile serca włożył w przygotowanie tego śniadania. Ich pierwszego wspólnego śniadania. W ich domu. W ich wspólnym domu i w ich wspólnym życiu. Z cichym westchnieniem pochwyciła więc najmniejszego croissanta, jakiego znalazła, i zaczęła go smarować. Bez przyjemności żuła każdy jeden kęs, nie mogąc przy tym oderwać od niego wzroku. Widziała, że każdy najmniejszy ruch sprawia mu ból, a samo gryzienie wymaga większego skupienia, niż po dotychczasowych przemianach. Odłożyła rogala i odsunęła się od stołu. Bijąc się z myślami, podeszła do lodówki i wyjęła z zamrażalnika pudełeczko z kostkami lodu. Owinęła je czystą ściereczką i podeszła do Remusa. Z lekkim ociąganiem przyłożyła okład do prawego policzka. Odtrącił jej rękę. Zacisnęła usta i spróbowała raz jeszcze.
 - Przestań. – Po raz kolejny odtrącił jej rękę. W jego oczach dostrzegła też irytację.
 - Chciałam tylko…
 - To nie chciej! – Posłał jej wściekłe spojrzenie, a następnie wziął kolejny kęs, krzywiąc się przy tym niesamowicie.
W jej oczach zabłysły łzy. Pociągnęła delikatnie nosem.
 - Niech to szlag! – warknął i rzucił rogala na talerz.
Następnie odsunął się od stołu i wyszedł z kuchni, zostawiając ją zupełnie samą. Wiedziała, że tak to się skończy. Nie chciał i nie potrzebował litości. Wsparcie – owszem, ale nigdy litości i nigdy współczucia. Od miesięcy próbował ją tego nauczyć, ale ona nie potrafiła tego zrozumieć. Nie umiała też stać z boku, nie robiąc zupełnie nic. Wzięła głębszy oddech i dłonią otarła łzy. Wygładziła koszulkę i przeszła do sypialni. Stał przy oknie. Jego oczy utkwione były w jednym punkcie. Zdążyła zanotować, że jedna z lampek nocnych leży roztrzaskana na dywanie.
Przylgnęła do jego pleców, palcami delikatnie muskając jego nagą skórę. Przeszedł go dreszcz. To była jedyna oznaka tego, iż wie o jej obecności, ale to jej wystarczyło. Uniosła materiał i ustami rozpoczęła wędrówkę wzdłuż kręgosłupa. Długo walczył sam ze sobą. Zdawała sobie sprawę z tego, że próbuje jej coś udowodnić, pokazać, że wcale tego nie chce. Ale ona wiedziała. Wiedziała dużo lepiej, niżeli mu się zdawało. Właśnie dlatego, kiedy każdy jego mięsień napiął się do granicy możliwości, a ona zrozumiała, że lada moment przestanie nad tym panować, przestała, przykładając do jego pleców lewy policzek.
 - Myślisz, że uda nam się dzisiaj skończyć remont? – wyszeptała po dłuższej chwili, przerywając krępującą ciszę.
Jego mięśnie natychmiast się rozluźniły. Wziął nawet głębszy oddech, a może był to śmiech?
 - Nie byłaś tam, odkąd wróciliśmy z Hogwartu?
Nie odpowiedziała. Co to za idiotyczne pytanie? Miała wejść do pomieszczeń, które jeszcze bardziej od ich łóżka przypominało jej o tym, że nie może być z nim? W tamtej chwili pragnęła tylko zaszyć się w sypialni i płakać, póki nie mógł tego zobaczyć. Wiedziała, jaka będzie jego reakcja. Przy nim musiała być silna. Nie mogła się załamać i uronić choćby jednej, najmniejszej łzy. Nie z tego powodu. Ale kiedy tylko zamykał drzwi, ona chowała się w sypialni i pozwalała łzom płynąć. Nie umiała sobie z tym poradzić i nie miała nikogo, z kim mogłaby na ten temat porozmawiać. Bo nikt by jej nie zrozumiał...
W końcu odwrócił się w jej stronę i z westchnieniem przyciągnął ją do siebie.
 - Kocham cię – wyszeptał w jej włosy.
Posłała mu jeden z tych swoich wspaniałych uśmiechów, a następnie wspięła się na palce i odnalazła ustami jego usta.
 - Ja ciebie też.

***

 - Minerwo, nie możemy ponownie narażać ludzi na niebezpieczeństwo. – Spokojny głos potoczył się po okrągłym pomieszczeniu, a niebieskie, bystre oczy uważnie przyglądały się kobiecie siedzącej na wprost niego.
 - Wiem to, Albusie.
Na chwilę zapanowała cisza. Minerwa odwróciła się w końcu od okna, zaprzestawszy przyglądać się zachodzącemu słońcu. Jej tęczówki błyszczały spod prostokątnych oprawek, kiedy rozejrzała się po gabinecie dyrektora. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że osoby znajdujące się w tym pomieszczeniu mają dokładnie takie samo zdanie jak ona.
 - Nie uważasz chyba, że jesteś w stanie nas powstrzymać? Jesteśmy świadomi swojego wyboru i konsekwencjami, które za nim stoją.
Mężczyzna przeniósł swoje spojrzenie na opiekunkę Gryffindoru, przyglądając jej się przez dłuższą chwilę. W końcu opuścił wzrok i utkwił go w swoich splecionych palcach.
 - Jak mniemam, nie. Nie jestem w stanie was powstrzymać i nie mam też takiego zamiaru – dodał po chwili namysłu, a zgromadzeni wydali z siebie westchnienie ulgi. – Jednakże w tej chwili jesteśmy zbyt słabi, aby podjąć kolejną próbę. Zdarzenie, które miało miejsce w święta ogromnie nas zdziesiątkowało, a miejsca, które objęliśmy ochroną, nie są już bezpieczne. W dodatku jestem niemalże pewien, że Voldemort infiltruje Ministerstwo, więc nie możemy liczyć na pomoc z ich strony.
 - Albusie, na Merlina, przecież doskonale wiesz, tak samo zresztą jak my, że nie potrzebujesz pomocy ze strony Ministerstwa! On boi się tylko ciebie i tylko ty jesteś w stanie go powstrzymać!
 - Nie mogę ponownie ryzykować! – Głos Dumbledore’a przybrał na sile. – Jest nas zaledwie garstka. – Rozejrzał się po swoim gabinecie, uważnie przyglądając się zaproszonym gościom. – Nie mogę… Nie możemy działać pochopnie. Potrzebujemy czasu.
 - I ludzi – dodała, sceptycznie unosząc brwi. – A nie zdobędziemy ich, jeżeli się poddamy.
Wiedziała, że balansuje na granicy. W bardzo szybki sposób mogła stracić to, nad czym pracowali wspólnie przez ostatnie tygodnie. Tragedia ze świąt spowodowała, że Albus stracił wiarę w swoje siły. Zebrał cały sztab wysoko wykwalifikowanych ludzi. Selekcję przeprowadził bardzo skrupulatnie, a i tak pomiędzy nimi znalazł się zdrajca, który przyczynił się do śmierci ponad połowy członków. Zrodziło to w nim gniew i rezygnację zarazem. Nie chciał narażać tylu ludzi, aby uzyskać swój cel. Ale wiedział też, że nie może ich powstrzymać. W końcu stoją tu przed nim. Zdeterminowani i zdecydowani. Gotowi na podjęcie ryzyka. Mógł po raz kolejny stoczyć z nimi spór o słuszność sprawy, ponownie odciąć się od przedsięwzięcia i narazić ich na pewną śmierć lub dołączyć jako przywódca i tym razem doprowadzić do zwycięstwa.
Po pięciu minutach, które zdawały się być wiecznością, chrząknął i nadal wpatrując się w swoje splecione dłonie, szepnął:
 - Róbcie, co postanowiliście. Ja zorganizuję resztę.
Skinęli głowami i jeden po drugim opuścili jego gabinet. Tak więc słowo się rzekło. I nie ma odwrotu.

***

Z cichym pomrukiem zadowolenia rozchyliła powieki i przeciągnęła się niczym kotka. Kiedy jej roziskrzone, zielone oczy napotkały wciąż śpiącego Jamesa, uśmiechnęła się niewinnie i przekręciła na odpowiedni bok. Sekundę później tkwiła w jego ramionach, oddając coraz bardziej namiętne pocałunki.
Nadal nie umiała uwierzyć, że od blisko dwóch tygodni jest szczęśliwą, przyszłą panią Potter. Każdy ranek witali w dokładnie taki sam sposób. Co prawda bywały dni, kiedy kładła się bez niego i budziła bez niego, ale na szczęście należały one do mniejszości. Nic nie mogła na to poradzić. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że kurs na Aurora zdecydowanie będzie się różnić od kursu na Uzdrowiciela. O ile ten pierwszy był spontaniczny i nieprzewidywalny, kierowany nagłymi wypadkami, wezwaniami i przypadkami, o tyle ten drugi miał ściśle określony przebieg. Studenci mogli przebywać w szpitalu tylko w poniedziałki, środy oraz weekendy i to jedynie w godzinach odwiedzin, kiedy to wyszkoleni Uzdrowiciele przebywali w szpitalu i mogli ich kształcić w konkretnych chorobach.
 - Muszę lecieć – szepnął pomiędzy pocałunkami.
 - Wiem. – Ponownie złączyła swoje usta z jego, nie mogąc się oprzeć słodkiej pokusie.
Jego dłonie silniej ścisnęły jej miednicę, a następnie sprawnym ruchem zerwał z niej koszulkę. Jego usta ześliznęły się wzdłuż szyi i spoczęły na trzymanej przez niego piersi. Westchnęła cichutko i wygięła ciało w łuk. Palce zacisnęła na jego włosach, czując narastające pożądanie i modląc się duchu, żeby nie przestawał. Czuła, jak jego język błądzi pomiędzy jej piersiami, tocząc kształtne kółka oraz ósemki, i ześlizguje się w dół. Ze zniecierpliwieniem czekała, aż wykona ostateczny krok.
Z jej ust wydobył się przeciągły jęk zniecierpliwienia i zawodu, kiedy stojący na etażerce budzik wydał charakterystyczny i tak znienawidzony dźwięk. Oboje opadli z rezygnacją. Jego usta jeszcze przez chwilę krążyły po jej delikatnej skórze, ale widząc, że przestała reagować, pocałował ją z czułością w czoło i podniósł się z łóżka, wciągając wiszące na krześle spodnie.
 - Wrócę tak szybko jak tylko się da – szepnął, tym razem całując ją w czubek głowy.
 - Wiem. – Uśmiechnęła się z czułością.
 - Mama wpadnie popołudniu – westchnął, wiążąc krawat. – Podobno znalazła te zasłonki, o których rozmawiałyście wczoraj.
 - Wspaniale – mruknęła z przekąsem, ale jej narzeczony zdawał się tego nie dostrzegać.
 - Pa! Miłej zabawy! – Puścił do niej oczko i zniknął na schodach. Sekundę później usłyszała trzaśnięcie drzwi.
 - Pa – szepnęła w przestrzeń i opadła bezsilnie na poduszki.
Przez równe dwie i pół minuty wpatrywała się w sufit. Następnie z szerokim uśmiechem poderwała się z miejsca i zgarniając po drodze ręcznik, zniknęła w łazience.
Po odświeżającym prysznicu niemalże natychmiast zabrała się do rozpakowywania swoich ubrań. Miała dosyć chodzenia w wygniecionych koszulkach i spodniach, które nadawały się tylko i wyłącznie do prania. Nie przewidziała jednak tego, że szafę, która stała w sypialni, ma dzielić z przyszłym mężem. Z lekkim niepokojem przyjrzała się stojącym u jej stóp kartonom. Gdzieś na parterze stały również dwie pękate walizki. To nie mogło się udać. James zostawił jej dokładnie pięć wąziutkich półek i nie więcej niż trzynaście wieszaków. Jak miała się tu pomieścić? Z cichutkim westchnieniem opuściła sypialnię i przeszła do sąsiadującego pokoju. Był odrobinkę większy od ich sypialni, ale oprócz dość sporego łóżka i własnej łazienki, miał zdecydowanie większą szafę i komodę z czterema szufladkami. Uśmiechnęła się pogodnie. Tak, to mogło się udać! Z większym entuzjazmem wróciła do poprzedniego pomieszczenia i z bez najmniejszego wysiłku przeniosła całe pięć kartonów do pokoju gościnnego. Następnie odpowiednim zaklęciem przywołała walizki. Kiedy nareszcie miała wszystkie swoje ubrania w jednym miejscu, przystąpiła do segregacji. Najpierw porozdzielała je według pór roku, a następnie według kolorów. Bieliznę niemalże natychmiast schowała w pierwszej szufladzie. Sukienki, żakiety, spodnie i bardziej eleganckie bluzki zawisły w szafie razem z całą masą kurtek i płaszczy, a koszulki, t-shirty i całą resztę rzeczy poukładała w szufladach. Zadowolona z siebie, pochwyciła ukochaną, dopiero co wygrzebaną z dna kartonu koszulkę i krótkie, sportowe szorty, a nieustannie wpadające do oczy włosy, postanowiła spiąć w luźną kitkę.
Z szerokim uśmiechem spojrzała na zegarek. Była dokładnie dwunasta piętnaście. Jej żołądek wyraźnie domagał się jedzenia. Zadowolona z siebie, tanecznym krokiem zeszła do kuchni. Z lodówki wyjęła przygotowaną przez mamę sałatkę. Do szklanki nalała sobie świeżego soku. Zająwszy jedno z miejsc przy stole, zaczęła się przyglądać stojącym wszędzie pudłom. Jak tak dalej pójdzie, to przeprowadzka zajmie im całe wieki. Przegryzając kolejne listki wymieszane z pomidorem, kukurydzą i serem feta, układała dalszy plan działania. Wiedziała, że najwięcej roboty będzie z salonem. Odkładali to z Jamesem od czterech dni. Nie chciała borykać się z tym sama, ale ewidentnie nie miała innego wyjścia. Każdy zaplanowany termin przechodził im koło nosa. Albo James dostawał pilne wezwanie, albo był tak zmęczony, że niemalże natychmiast kładł się spać. Nie miała do niego pretensji. Ona również miała sporo nauki. Kurs na Uzdrowiciela wymagał wielu godzin ślęczenia nad książkami. O połowie omawianych na kursie chorobach słyszała po raz pierwszy w życiu, a do tego dochodziły magiczne urazy, które zależały tylko i wyłącznie od bujnej wyobraźni czarodzieja. Pomimo wszystko, miała łatwiej niż on. Rogacz, oprócz całej masy testów i kursów, miał również niespodziewane wypadki, przypadki i wezwania, na których, chcąc nie chcąc, musiał się stawiać. Jej kurs był zaplanowany od góry do dołu. Zero spontaniczności. Zajęcia tylko w poniedziałki, środy i weekendy pod ścisłym nadzorem Uzdrowicieli z wieloletnim doświadczeniem.
Westchnęła i dopiła resztkę soku. Pusty talerz wstawiła do zlewu i ruszyła na podbój salonu. Opadła na kanapę i przysunęła do siebie pierwszy z kartonów. Jego zawartość raczej jej nie zaskoczyła. Niemalże cały odsunęła na bok, stwierdziwszy, że w sumie żadna ze znajdujących w nim się rzeczy już jej się nie przyda. Tak samo było z kolejnymi trzema. Machnięciem różdżki ułożyła je w korytarzu, jeden na drugi, i przywołała kolejne. Przeglądała je, wybierała to, co niezbędne, a następnie umieszczała na coraz bardziej pełnych półkach. Wybitnie nużące zajęcie.
Ze snu wyrwał ją dźwięk dzwonka. Nie od razu zrozumiała, co się dzieje. Niepewnie otworzyła powieki i rozejrzała się dookoła. Siedziała na kanapie w salonie, a za oknami słońce właśnie chyliło się ku zachodowi. W rękach ściskała jakąś koszmarną i strasznie okurzoną figurkę, którą dostała od znajomej na trzynaste urodziny. Jęknęła i spojrzała na zegarek. Wpół do dziewiątej. Domyślała się, kto dobija się do drzwi. Z natarczywości wywnioskowała również, że trwa to już jakiś czas, a Jamesa nadal nie ma. Odstawiła figurkę na przeszklony stolik i przeciągnęła się, ziewając przy tym potężnie. Przechodząc koło lustra, nieznacznie poprawiła włosy i wygładziła koszulkę. Wzięła głębszy oddech i otworzyła drzwi. Osoba, którą zobaczyła, spowodowała, że zaniemówiła.
Przez dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie, jakby niedowierzając w to, co oboje zobaczyli. Czarnowłosy omiótł spojrzeniem jej żółtą koszulkę i krótkie spodenki z dziwnym uśmiechem, który znikł w momencie, kiedy natrafił na świecący pierścionek. Szybko jednak odzyskał pewność siebie. Wyprostował się dumnie i wsadził ręce do kieszeni, posyłając Rudej jeden ze swoich najbezczelniejszych uśmieszków, jakie posiadał.
 - Syriusz? – wykrztusiła w końcu.
 - Lily. – Chłopak skinął głową z lekkim znudzeniem, wywracając oczami.
Kiedy ponownie zapanowała cisza, westchnął  z lekką irytacją i machnięciem różdżki przeniósł bagaże do wnętrza domu, a następnie, trącając przy tym rudowłosą ramieniem, sam wpakował się do środka.
 - Co ty tu robisz? – Jej głos stał się odrobinkę chłodniejszy, ale nadal nie potrafiła do końca pozbyć się zaskoczenia. Jej oczy uważniej przyjrzały się trzem potężnym walizkom, które spoczywały przy jego nogach.
 - Mieszkam? – Uniósł brwi, a widząc jej zaskoczenie, uśmiechnął się z dziwną satysfakcją. – Ou… - Przybliżył odrobinkę swoją twarz do jej twarzy. – James cię nie uprzedził?
 - Jak widać, nie tylko mnie – odcięła się i przeszła do kuchni, żeby nalać sobie wody.
 - Auć! – Roześmiał się cicho i podążył za nią. – Wprowadzasz się czy wyprowadzasz? – Wyjął szklankę z jej rąk i wskazał na trzy kartony stojące w przedpokoju.
Wywróciła oczami i wyjęła z szafki kolejne naczynie.
 - A jak byś wolał, Black? – syknęła i wzięła potężniejszy łyk.
Łapa zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, po czym odstawił szklankę do zlewu, który znajdował się dokładnie za jej plecami. Nie pokwapił się przy tym, żeby ją wyminąć. Wręcz przeciwnie, przysunął się bliżej, a kiedy pozbył się szklanki, utkwił swoje szare oczy w jej i szepnął:
 - Nie mówimy o mnie, Lily, tylko o tobie – i z szerokim uśmiechem odwrócił się na pięcie, kierując swoje kroki do salonu.
Zacisnęła dłoń na szklance. Czuła, jak jej mięśnie się napinają. Był jeszcze gorszy, niż w Hogwarcie. Nadęty dupek! Wracał do jej życia jak bumerang, a jego wprowadzenie się mogło oznaczać tylko jedno: kłopoty. Black rozglądał się dookoła, nucąc przy tym pod nosem.
 - Wow! Naprawdę się postarałaś. To miejsce wygląda zdecydowanie lepiej, niż kiedy ostatni raz byliśmy tu z Jamesem. O tak… to była niesamowita impreza!
Niewiele myśląc, pochwyciła szklankę i cisnęła nią przed siebie. Przeleciała tuż nad jego głową i roztrzaskała się na przeciwległej ścianie.
 - Niezła próba, Evans. – Zaśmiał się cicho i zaczął kroczyć w jej stronę. - Ale żeby mnie unieszkodliwić, musisz tego naprawdę chcieć. – Jego głowa po raz kolejny tego wieczoru znalazła się zdecydowanie za blisko niej. – A oboje wiemy, że pragniesz zupełnie czegoś innego.
Jego tęczówki spoczęły na jej rozchylonych ustach. W bojowym geście skrzyżowała ręce i przywołała najbardziej złowrogie spojrzenie, na jakie było ją stać.
 - Hm… - westchnął, odwrócił się pięcie i kontynuował nucenie.
 - Pieprzony kretyn – mruknęła pod nosem.
 - Słyszałem to, Evans! – krzyknął i rozwalił się na jednej z kanap. W pewnym momencie odwrócił się w jej stronę i z uśmiechem szaleńca dodał: – I uważam, że powinnaś zacząć się do tego przyzwyczajać.

32 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Syriusz?! RLY?! Nie no, coś czuję, że sielanka się skończyła. -.- A zaczynało być tak słodko. Cóż, nic nie może trwać wiecznie... Mam nadzieję, że Syriusz za bardzo nie namiesza w ich życiu. Niech sobie znajdzie jakąś dziewczynę, a nie. Ugh, jak ja nienawidzę, kiedy on staje się takim ,,pieprzonym dupkiem''.
      Notka bardzo mi się podoba. Zaciekawiła mnie ta koperta. O co chodzi? Coś czuję, że rodzice Lily nie wyjdą z tego cało... :(
      Warto było czekać! :D Cieszę się, że będzie więcej notek w tym miesiącu. :D:D Cieszę się jak nic! Rzecz jasne super muzyka... U mnie jakoś nigdy nie pasuje (tak mi się wydaje). (;

      Usuń
  2. No tak, przeczytałam wczoraj, ale ponieważ byłam na telefonie nie skomentowałam. Pozwólcie, że zrobię to teraz. :)
    Strasznie mnie zaintrygowałyście tym listem oram misją Severusa. Świetnie oddałyście to, jak on mógły się czuć w takiej sytuacji i do tego perfekcyjnie opisałyście jego sytuację w domu.
    Syriusz... Mówiłam kiedyś, że nie cierpię Waszego Syriusza? Chyba nie. Był cudowny, ale tylko przy Dorcas. Momentami wygląda jak całkowite przeciwieństwo Rogacza. Czyżby pokazywały się w nim rodzinne cechy? Dlaczego jest taki wredny w stosunku do Lily? A może zazdrosny...?
    Mam mieszane uczucia do tego bloga, bo nie wiem czy wyczekiwać kolejnej notki czy też nie. :c Nie zrozumcie mnie nie źle, po prostu czuję, że z każdym słowem zbliżamy się do tego ostatecznego końca. To przykre... Z jednej strony jestem strasznie niecierpliwa i ciągle mogłabym czytać nowe rozdziały, jednak z drugiej strony nie chcę, byście zakończyły tego bloga.
    Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń, więc błagam Was na kolanach, następny rozdział dodajcie szybciej. :)
    Życzę weny, czasu i wszystkiego, co Wam potrzebne.
    Całuję, Dora.

    OdpowiedzUsuń
  3. notka świetna.Warto było czekać. Widze że nie tylko mnie wkurza zachowanie Syriusza. Taki wredny i w ogóle. Jak piszą osoby wcześniej: Czyżby koniec sielanki? A miało być tak pięknie.No cóż jeszcze sie zdążymy przekonać.Ciekawa jestem co to był za list ^^ Pozdrawiam,życze weny i dużo pomysłów.

    Całuski ~Nox

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie nowy rozdział :) Już nie mogłam się go doczekać.Czekam na kolejny, bo ten wyszedł Wam świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział: intrygujący i w sumie z akcją, więc naprawdę wam się udał ;) Żal mi tylko Dorcas; bardzo ją lubię. Zamierzacie jeszcze może rozwijać wątek Dori i Syriusza? Mam nadzieję że on opamięta się i przestanie być takim "pieprzonym dupkiem" :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Co mogę powiedzieć? Uwielbiam waszą "wesołą twórczość"! Kocham wykreowane przez was postaci! Intryguje mnie ten spisek przeciwko Evansom. No ciekawe, jak to się dalej potoczy...
    W tym rozdziale podobał mi się opis szczęśliwej pary-Jamesa i Lily. To była miła odmiana od ich ciągłych kłótni i przepychanek ;). Oczywiście wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ale ja, w przeciwieństwie do innych czytelniczek, kocham Syriusza, którego coraz częściej pokazujecie od strony "słodkiego drania" ( z naciskiem na drania :), więc cieszę się, że będzie występował. Swoją drogą, już wyobrażam sobie jak Łapa bez pardonu pakuje się naszym gołąbeczkom do sypialni. Nie martwiłam bym się jednak tak bardzo o zepsucie relacji między nimi, bo w końcu Jo Rowling napisał list od Lily do Syriusza, który dziewczyna tytułuje "Kochany Łapo". Znaczy to, po pierwsze, że Syr nie będzie z nimi mieszkał cały czas, oraz, że on i Ruda się pogodzą. Chyba że Autoreczki przekroczą granice Rowling. Ale to tylko przypuszczenia.
    Na razie ciesze się tym co mam i kontempluję nad opisem życia, a właściwie dzieciństwa, Snape'a. (Też wyszedł Wam wspaniale!)
    ~Sara~
    PS Też przeraża mnie wstęp do tego rozdziału... Między wierszami wyczytałam, że jest to początek końca. Mam nadzieję, że Wasza opowieść, mimo tych wszystkich przeciwności, będzie trwać, trwać, trwać (i w tym momencie Voldi niszczy Potterowską sielankę :'( ) !

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach nareszcie...:) Zgadzam się z resztą, że rozdział wyszedł Wam świetnie(no ale wam zawsze świetnie wychodzą:p) i mam nadzieję że kolejny pojawi się znacznie szybciej;p Syriusz... ech cóż to byłoby za życie bez niego?:) Tak jak MAY mam nadzieję, że rozwiniecie jeszcze choć trochę wątek D+S:) Aż boję się pomyśleć, co jest w tej kopercie...;/
    No cóż cieszę się, że Lily w końcu pogodziła się z rodzicami i w końcu zamieszkała z Jamesem!!!:)
    Pozdrawiam i życzę duuuużo, duuuużo weny:)
    -Jacqueline

    OdpowiedzUsuń
  8. Jezu! Jak się cieszę! Nareeeeszice SYRIUSZ! :*:*:* normalnie dostałam takiegoj banana, że aż ... no, do czego to porównać? Kurde, nie wiem :C ale do rozdziału. Ja się boję. Boję, boję, boję i boję! Co z Sevem? Tęsknimy, Smarkerusie! :CCCCC
    Nie będę się powtarzać, że świetnie, świetnie etc.
    Ale ogółem. - SĄ RAZEM! *pisk* aaaaaa! No i Lileńka pogodziła się z rodzicami! *kolejny pisk*. Zdarłam sobie przez Was gardło :C
    Ale okej. Weny życzę!
    - Stupid Lamb.

    OdpowiedzUsuń
  9. Super! Cieszę się, że wreszcie nowa notka;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Pieprzony Smaekerus, nie wiem co on chce uczynić, ale czuję, że to będzie coś złego, coś bardzo złego. Aż mam dreszcze gdy o tym pomyślę.
    Syriusz... słodki, kochany, irytujący, bezczelny Black. Nie wiem co mam powiedzieć na jego temat. Kocham go z całego serca, choć przyznam, że teraz moja "miłość" do niego spadła to temperatury panującej na Grenlandii. Co on sobie wyobraża...!
    Idealna para : James i Lily. Szkoda tylko, że ich sielanka właśnie się skończyła, no bo przecież nie bez powodu wprowadzacie Łapę do ich domu.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział,
    Pozdrawiam i całuję,
    Anaisse.
    xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Lumos prosi, więc Lumos wymaga, a mała wiedźma obietnic dotrzymuje. Tak więc, jak powiedziałam, tak robię. Wprawdzie z tygodniowym opóźnieniem, jednak lepiej późno, niż wcale, prawda? No, ale reasumując, nie rozpisując się niepotrzebnie na tematy niezwiązane ściśle z rozdziałem…
    Jakie to wszystko sielankowe, że aż nierealne. Miło jest widzieć – czy może raczej czytać – że między Lily a Jamesem panuje w miarę przyjazna atmosfera. Wiesz, o co mi chodzi. Gryzienie, drapanie, plucie bez powodu i temu podobne. Nie ma to jak wszczynanie awantur i scysji, nie znając dokładniej całej sytuacji. Kultura pierwsza klasa. Rude jest wredne, to fakt, ale również i narwane oraz w gorącej wodzie kąpane. Walnęłabym tutaj jakiegoś suchara, który wpadł mi do głowy, ale jednak nie. Nie będę się pogrążać, w końcu przede mną dalsza część komentarza. Będę miała do tego jeszcze mnóstwo okazji. Ale wracając do tematu – cieszy mnie fakt, że Lily odrzuciła maskę wściekłej (i szybkiej - nie wiem, czemu akurat to mi się nawinęło na myśl) panienki, która myśli, że krzykiem i tupotaniem (tupczeniem? tupotem?) nogami zawojuje świat. Nie ta bajka, złotko. Tak mi się na myśl nasunął Tarzan. Oglądałam ostatnio tę bajkę (tak, wiem, co sobie pomyślisz – prawie dorosła, a gorzej jak dziecko. Ale to i tak jeszcze NIC) i tak sobie pomyślałam, że może by tak wysłać ją do dżungli. Z jej charakterkiem… Chociaż nie. Szkoda dziewczyny. I szkoda mi mnie w tym momencie. Wracam do właściwej części komentarza i jej się będę trzymać. A więc, jak wspominałam na początku, miłą odmianą jest widok fragmentu, gdzie para głównych bohaterów się kocha i nie warczy na siebie. Mam nadzieję, że to się nie skończy szybciej, niż zaczęło, bo jest naprawdę fajnie. To znaczy, nie mówię (piszę), żebyś pozbawiła czytelników tej frajdy czytania uzasadnionych kłótni przyszłych Potterów, bo bez tego to opowiadanie traci to coś. Ale nie śpiesz się. Chciałabym się przez jakiś czas podelektować faktem, iż sielanka jest terminem znanym także Lily Evans.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Znowu należała do niego i tylko do niego.” – to mi przypomniało pewne zdanie, które kiedyś znalazłam i nawet wykorzystałam do niecnych czynów. Nie no, żartuję. Te niecne czyny zwane są popularnie miniaturką… Ale wracając do tematu – to zdanie brzmiało: I należysz do mnie, choć to nie kwestia posiadania. I tak jakoś mi się nasunęło, przy czytaniu tego. Nie ma to jakoś szczególnie ścisłego związku z całą resztą, ale jakoś wydało mi się, że warto o tym wspomnieć. Powyższe, że powyższe, to pierwsze zdanie wypowiedziane (czy wymyślane, skoro to myśl?) przez Jamesa nie nasunęło mi takich samych wniosków, jak przy tej mojej sentencji. Odniosłam wrażenie, jakoby młody (już niedługo) Potter traktował swoją narzeczoną jak rzecz, którą się ma. A tak nieładnie jest się zachowywać. I ja wiem, że James taki nie jest, ale nasunęło mi się takie przemyślenie, a żeby ten komentarz rozbudować do rozmiarów olbrzyma(-wielbłąda) potrzeba takiego rozpisywania myśli. I jeszcze czcionka mi to ułatwia. Lubię, gdy rodzaj czcionki jest ładny, kształtny i jakiś taki zachęcający do dalszego tworzenia. Jak ten! <3 I nie chodzi mi o ten paskudny Arial w komentarzu czy wcześniejszego Courier (czy jak to tam było), bo one prędzej odrzucały, niż przyciągały, zachęcały. Najlepsza jest Georgia albo Verdana, ale ta ostatnia to tylko w odpowiednim rozmiarze. Przykładowo, Verdana 12/14 pkt jest już niechlujna, czego nie można powiedzieć o 10. Mniejsze, a ładniejsze. Cieszmy się z małych rzeczy.
      Wiesz, że sam wstęp tego komentarza zajmuje mi więcej, niż referat na religię, z którym zalegam od kilku tygodni? XD No, ale Adik jest w porządku, nie będzie się upominał, a jeżeli już, to zawsze mogę powiedzieć, że zapomniałam, że doniosę – coś się wymyśli. Poza tym, teraz czekają mnie rekolekcje, więc dwie lekcje przepadają. I to nie tylko z religii. Ale tak na marginesie, z tego mojego katechety też niezłe ziółko. Kto to widział szantażować uczniów wykreśleniem z religii, jeśli nie pójdzie się na rekolekcje? Jakbyśmy sami z siebie na nie nie chcieli iść, żeby uniknąć lekcji trzy dni z rzędu. Mógłby porozumować trochę naszym rozumowaniem. W końcu taki stary nie jest. :D A jak już przy Adiku jesteśmy, to przypomniała mi się moja dyskusja (i kilku innych dziewczyn) z nim – bodajże w listopadzie – na temat współżycia przed ślubem. I to nie jest tylko nie na temat, dotyczy też po części Lilki i Jamesa, w końcu oni też święci nie są, skoro tentegowali się pod nosem Dumbledore’a, nie? Ale wracając do dyskusji – Adik twierdził, że seks można uprawiać dopiero po ślubie, nie można też wcześniej wspólnie zamieszkać. No to wszyscy do niego z buntem, że wcześniejsze zapoznanie się z nawykami drugiej osoby oszczędzi nam nieprzyjemności w przyszłości. I wtedy padł epicki tekst (to było wtedy, teraz wydaje mi się nieco kiczowaty): To tak, jakby pan kupił telewizor, nie wiedząc, czy działa. Taki suchar, że aż pranie suche – czy jak to leciało. W każdym razie było sporo śmiechu wtedy. No, ale kończmy z tematami mało związanymi z rozdziałem, bo okaże się, że będzie ich więcej, niż opinii. Ou, uzbierało się już całkiem sporo słów. Trochę ponad osiemset, hehe. Ciekawe, do ilu dociągnę.
      Ale skupiając się na prawidłowej części komentarza...

      Usuń
    2. Z tego Jamesa to nawet całkiem łebski gościu, skoro wymyślił coś takiego. Wprawdzie wiadomym było, że znicz ma pamięć ciała, ale skąd mogła o tym wiedzieć taka ignorantka quiddutcha jak Evans? Jej trzeba było to napisać drukowanymi literami i dla pewności jeszcze przeczytać na głos, żeby zrozumiała. Dobra, nie, nie będę jej berać. W końcu Lilka to najmądrzejsza uczennica w szkole, jej inteligencji nic nie przewyższy, chociaż nie okazała się zbytnią mądrością, gdy bez sensu wyzywała Jamesa i wszystkich dookoła. Dorcas też. Poucza wszystkich, jak mają się zachowywać, żeby było ślicznie, pięknie i etycznie, a sama z tego mogłaby mieć banię lub, jak czarodzieje wolą, Trolla.
      - Phi! Zakradnę się po zmroku, odnajdę zapasowy klucz po jedną z doniczek i wpakuję się do łóżka, jak będziesz spał, a następnie zniknę, zanim się obudzisz!
      - Nie musisz kraść klucza.
      - Nie? Pozwolisz mi pójść na całość i zostawisz otwarte okno?
      - uwielbiam ten fragment, poważnie. Niby takie małe coś, tylko malutki kawalątek całego rozdziału, a i tak sprawia, że ryjek się cieszy i jest git, jak zwykła mawiać moja nauczycielka z matematyki. Czytając tą krótką wymianę zdań, uśmiechałam się jak głupi do sera, tylko z tą różnicą, że ja do monitora. Mojego starego, psującego wzrok wiekowego monitora. Nie mogę się już doczekać, kiedy dotrze do mnie w końcu mój kochany, wymarzony komputerek z ekranem jak z bajki (i moich snów). <3
      Trzecia strona w Wordzie Georgią 12 pkt, a ja dopiero przechodzę do drugiego fragmentu! Oj, coś wyczuwam tu rekord Guinnessa (dobrze napisałam, bo nie chce mi się sprawdzać?) w kategorii komentarzy!
      Na początku, wnioskując po marudzeniu żeńskiej persony w tym fragmencie, myślałam, że to Remus i Mary przedzierają się przez te chaszcze. A tu takie zaskoczenie! Lily i James! A czy oni, przepraszam bardzo, nie znają jakiś bardziej cywilizowanych form podróżowania? Chociażby Siecią Fiuu, teleportacją czy autobusem? Albo na nogach, ale chodnikiem? Załatwić sobie przeżycia, atrakcje i adrenalinę można w inny sposób, nie trzeba włóczyć się po jakiś krzakach. Chyba że ich pojawienie się tam miało inny charakter.
      Dobrze, że w końcu Lily pogodziła się z rodzicami. Wprawdzie nie obyło się bez krzyków i wyrzutów z jej strony (przez chwilę myślałam, że wybuchnie jakaś typowa wrzawa z jej udziałem, już zacierałam rączki i szczerzyłam ząbki, a tu lipka), ale w końcu uległa i zgodziła się iść do rodziców. I co? Ciągle żyje! Ani Thomas, ani [imienia nie pamiętam] jej nie wykończyli psychicznie, a nawet nakarmili sernikiem domowej roboty i spoili herbatą z torebki. Chyba że uchowali trochę bimberku z czasu wojny, to zmienia postać rzeczy.

      Usuń
    3. Jak rodzice tak niewinnie się nazywający, Thomas i [imienia nie pamiętam], mogli nazwać swoje dziecko Petunia? Czy tylko mi się ono kojarzy z petami? Czy to imię w ogóle ma jakiś odpowiednik w języku angielskim, czy to po prostu kaprys polskiego tłumacza? Jeżeli tak, to jakiś łabaty musiał byś ten tłumacz, chociaż pasuje do tej małej wiedźmy. Chociaż nie, wiedźma należy do mnie. Ona niech zostanie żmiją.
      A czegoż to Voldy oczekuje od państwa Evansów? Bo chyba w liście nie umieścił wezwania do zapłaty? Tak w ogóle, od kiedy śmierciożercy zostawiają list w skrzynce? Jakaś nowa taktyka, czy co? Udajemy grzecznych chłopczyków w czerni, ale tak naprawdę jesteśmy dzicy i mamy maczugi, i możemy zabić, jak nie zadziałacie po dobroci?
      Snejpi-nietoperz. <3
      Biedny Snejpi był torturowany w dzieciństwie, tak wiele zaznał zła, a teraz, zamiast stać się przeciwieństwem ojca-kata, idzie w jego ślady. Czy on jest normalny? I pomyśleć, że przyjaźń z kimś pokroju Lily powinna go zmienić, pomóc mu odnaleźć w sobie dobrą stronę. Gdybym to ja miała takie trudne dzieciństwo, tyle patrzyła na cierpienie matki i okrutność ojca, w życiu nie podążyłabym tą drogą, którą obecnie kroczy Snejpi. Ciąg dalszy świadomie zadawanego bólu i cierpienia – czy ten facet nie ma tego dosyć? Ja bym się wykończyła psychicznie. Masochista, nie ma innego słowa, by go określić. Chociaż pewnie jest, tylko ja go nie znam. A na kartkowanie słownika obecnie nie mam ochoty. Jakoś tak, no.
      Jakim późniejszym wydarzeniom? Śmierci rodziców czy zlotowi śmierciożerców na Privet Drive, yy, pokićkały mi się te numery, ale chyba 6, tak? Też tak zadałaś pytanie, na które odpowiedzi może być w cholerę i więcej. Teraz będę miała temat do refleksji wieczorami. Ach, już czuję te zarwane nocki! Nie no, żartuję. Przed snem jak najbardziej, ale zamiast mojego kochanego snu – nigdy. Za wielki ze mnie leń.
      A to croissanty już mieli w latach siedemdziesiątych? Jaka awangarda, ojej! Ja wiem, że to Anglia, nowsze czasy, niż zacofana Polska, ale to lata siedemdziesiąte. Taka moja niewinna uwaga.
      Coś ten Remi drażliwy ostatnio. Wcześniej nie protestował, jak mu wyskakiwała z plasterkami w serduszka, a teraz protestuje, gdy chce mu ulżyć zimnym okładem? Wiem, że nie chce litości, ale to co w takim razie ta biedna Mary ma robić? Stać i patrzeć nieczule, jak się męczy? To na tym związek polega? Ugh, a to ponoć nas, dziewczyn nie da się zrozumieć. Tak w ogóle, to spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. :D

      Usuń
    4. Dumbledore się boi? On nie chce czegoś zrobić dla większego dobra? KIM JESTEŚ I CO ZROBIŁEŚ Z DUMBBYM?! Ale poważnie – do Dumbledore’a nie pasuje mi jakoś postawa tchórzliwego faceta. On zawsze robił wszystko, żeby walczyć, narażać się, byle to wszystko zakończyć. A teraz co? McGonagall musi go do wszystkiego namawiać, do tego, by jako założyciel Zakonu Feniksa rozpoczął jakiekolwiek działania przeciwko Voldemortowi i spółce.
      Ach, i znowu Jamie z Lily. Jak stare, dobre małżeństwo. On do pracy, ona do sprzątania. I tak codziennie. Brakuje tylko piątki dzieci i szóstej w drodze. Do tego jeszcze wujaszek Syriusz zwala się na głowę. Mając na myśli wizję Lily i Jamesa z gromadką dzieciaków, tak Syriusza widzę jako nałogowego palacza i pijaka. I to jeszcze z zarostem jak stąd do LA. Ech, za dużo się naoglądałam I kto to mówi.
      A w rzeczywistości okazuje się, że Syriusz jest dalej tym napalonym na dziewczynę, czy już raczej narzeczoną, przyjaciela dupkiem. Niech jeszcze się rozekscybiscjonuje (jakie zaawansowane słowotwórstwo XD), a będzie bajkowo. Tylko wtedy wypadałoby zaznaczyć, że wstęp nie dla dzieci. Ale poważnie – Black mógłby ograniczyć trochę swoje zboczenia względem Lily, jeśli nie chce dostać patelnią od wkurzonej pani domu.
      No, i jestem z siebie dumna. Coś mi się wydaje, że tak długiego komentarza jeszcze nigdzie nie opublikowałam. Ale nie jestem pewna, bo nie mam porównania. Poprzednie moje kochane giganty zginęły śmiercią tragiczną na zakręcie przy czyszczeniu dysku. To okropne, wiem. Ale w życiu nie udało mi się napisać prawie dwóch tysięcy słów na czterech stronach, więc, no, pierwszy na WLE gigancik gigancików. Heheszki. :D
      Co by tu jeszcze dodać? Mam nadzieję, że moja głupota w pewnych momentach nie razi aż tak bardzo. Rozpisałam się za kilka komentarzy na przyszłość. Jeszcze tylko 50 słów i będzie równe dwa tysiące, więc muszę się postarać jakoś i zapełnić tę pustkę. Coś mi się wydaje, że mi się uda. A jeszcze lepiej by było, gdyby się okazało, że całość zajmie dwa tysiące trzynaście wyrazów. Co Ty na to? Dobijać? Bo już jest dwa tysiące. :D

      Chciałabym Ci, Lumosiaczku, życzyć mnóstwa weny na kolejne rozdziały i dużo wolnego czasu przy cioci Dermatologii. ;3

      (No i, kurde, wyszło więcej. Taki przyszłościowy komentarz, który sięga kilkanaście latek naprzód. Może nauczy się przewidywać przyszłość? Dobra, odbijać mi zaczyna, lepiej skończę moją rozprawkę na temat, co by było gdyby.)

      Pozdrawiam. ;*

      PS Adik by się ucieszył z takiego referatu, nie uważasz? XD

      Usuń
  12. Zdecydowałam się na skomentowanie dopiero teraz, bo chciałam sobie zostawić to na koniec. Ta historia jest jedną z najlepszych FF o Lily i Jamesie, jakie czytałam! Naprawdę.
    Powiem szczerze, że ten FF tak mnie zaskakiwał wydarzeniami, jak nigdy. Wspaniale. Denerwowało mnie tylko kilka rzeczy: ta chwilami egoistyczna Lily, no i ten Syriusz! Przyznam, że to jest jeden z moich ulubionych bohaterów całej serii o Harrym Potterze, chodzi mi tu o wszystkie postacie, nie tylko te z czasów Huncwotów. jednak po przeczytaniu tych wszystkich beznadziejnych rzeczach, które wyprawiał, mam go po dziurki w nosie! Jednakże, chyba i tak będę go lubić, ponieważ nie zatracam się całkiem w tym świecie i jeszcze kontaktuję, że został tak stworzony przez Was. Mam nadzieję, że nie namieszacie zbytnio w życiu Lily i Jamesa przez tego cholernego Blacka, że nie będzie on próbował czegoś z Lily, ani że Lily (jeśli już coś) nie podda mu się! Proszę, nie rozwalajcie znów związku Lily i Jamesa, bo chyba oszaleję. Tyle już kłótni mieli za sobą! Ugh, nie jest im łatwo, nie ma co.
    Pozdrawiam, życzę weny ogromnej jak Mount Everest, a nawet większej, i czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudo, cudo i jeszcze raz cudo. ;)
    Normalmie przeszlyscie same siebie. xd

    Komentuję dopiero teraz, bo od pojawienia się tej notki do dziś zdążyłam przeczytać całego bloga jeszcze raz, a ten rozdział czytam chyba już po raz czwarty.

    Zacznę od tego, że niesamowicie cieszę się z tego zwrotu akcji. Nareszczie Lily i James są razem, są szczesliwi i wszystko się poukladało.. no prawie wszystko. No właśnie, szczęście nie może trwać zbyt dlugo i pojawia się ta sprawa z listami i Severusem.
    Czytałam to i słowo daje rozryczalam się jak głupia gdy przeczytalam zdanie : "Czy gdyby Rudej udało się wyjąć list i sprawdzić nadawcę, zdążyłaby zapobiec późniejszym wydarzeniom?" Może po prostu dlatego, że mialam podly nastrój, a moze dlatego, że mam taki charakter, ale wazne że potraficie pisać tak, że się wzruszam. :D
    Druga sprawa, o ktorej muszę wspomniec to prze prze przecudowny fragment przemyśleń Seva. Normalnie brak słów. Napisalyscie to tak strasznie profesjonalnie, że czytalam i nie moglam sie wprost nadziwic, jak mozna tak cudownie pisać. Tak cholernie Wam zazdroszcze talentu, bo sama też próbuję trochę pisać, ale moje opowiadania przy Waszych wyglądają gorzej niż źle. ;)
    Wracając jeszcze, trochę wkurzyl mnie Syriusz tą swoją huncwocką bezczelnością, bo pewnie zaczmie mącić i psuć między Rudą, a Rogaczem, ale rozumiem, rozumiem.. sielanka nie trwa wiecznie. ;)

    Podsumowujac, moim zdaniem najlepsza notka. Warto było tak dlugo czekać.
    I w imieniu wszystkich, którzy tak niecierpliwie czekali DZIĘKUJĘ za to, że w ogóle prowadzicie takiego wspanialego bloga i dopisujecie te nowe rozdzialy nawet każąc nam czekać. ;)

    Pozdrawiam i życzę jak najwiekszej weny,
    ~ Anita

    P.S. Wiecie co, tak wlasciwie to się nie spieszcie z tymi kolejnymi rozdzialami, bo im dłużej dodajecie notki tym dluzej ciagniecie tego bloga, a nie wiem jak ja przezyje kiedy ten nieunikniony i co raz bardziej bliski koniec nadejdzie. :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Nienawidzę tego... niedawno zaczęłam czytać waszego bloga, teraz czekam na następny rozdzial (ma to jakiś związek z tym, że siedzę przy komputerze o 3 w nocy...) i jak znam życie, niedługo będzie się kończyć... ;D
    Strasznie mi się podoba to, jak piszecie (bo wywnioskowałam, że pisze więcej osób - jak coś to wybaczcie, tak mi było śpieszno do treści rozdziału, że omijałam wszyskie inne teksty :) ), zaczytywałam się jak szalona.
    Sama teraz próbuję cośtam tworzyć, mogę powiedzieć, że zostałam przez tego bloga zainspirowana. Nie chcę robić jakiejś natrętnej reklamy, ale wrzuciłam was do linków na moim blogu ( cassie-eire.mylog.pl ), więc informuję i będę zaglądać codziennie, niecierpliwiac się na następny rozdział.
    Papa :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Na bloga trafiłam stosunkowo niedawno, a już zdążyłam przeczytać wszystkie rozdziały i zakochać się w postaciach. Cieszę, się, że coś dodałyście, no i oczywiście powraca Syriusz. Black w waszym wydaniu przypadł mi do gustu, taki zimny drań :).
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja również, tak jak moja poprzedniczka trafiłam na bloga... tydzień temu? Trudno, nadrobiłam i, powiem szczerze, że jestem zachwycona. JESTEŚCIE CUDOWNE, piszecie niesamowicie profesjonalnie, potraficie wzruszyć i rozbawić jednocześnie. Ile razy wybuchałam niekontrolowanym śmiechem, chyba już nie zliczę, ba, na 100% nie zliczę, ale muszę przyznać, że jestem bardzooo pozytywnie nastawiona.
    Jestem nieco zdziwiona tym, że Lily przestała przejmować się Dorcas, a przecież tak się kochały. Były wręcz nierozłączne. Ruda chyba powinna się nią bardziej zmartwić... Chyba, że postanowiła zerwać kontakt, ale z kolei to... jakby nie w jej stylu. No i ten Black! Na Merlina, jest niesamowicie bezczelny! :3
    Życzę dużo, dużo weny, pozdrawiam

    sovende

    OdpowiedzUsuń
  17. Super blog. Trawilam tutaj przypadkiem, i w niecale 3 dni przeczytalam wszystkie notki. Po prostu nie moglam sie oderwac! Jednak balam sie, ze blog juz troche ma a wlascicielja przestala pisac, az popatrzylam sie na daty, i wszystko jest swieze! Z zniecierpliwieniem czekam na kolejna notke, i musze wam jeszcze podziekowac. Dawno temu tez mialam bloga o huncwotach, ktory niestety porzucilam po jakims miesiacu i kilku notkach. Ale czytajac to na nowo zapalalam do odnowienia dzialalnosci bloga. Mysle, ze jak mi sie uda, to dodam kiedys linka :-) powodzenia !

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobra, napiszę to ...
    Śledzę waszego bloga już od jakiegoś czasu lecz zanim ja tu dotarłam było z 65 rozdziałów i nie chciałam nagle tu się wpierniczyć w połowie przeczytanej waszej cudnej twórczości. Teraz, gdy wreszcie miałam czas usiąść i przeczytać całość zkomentuje i wyrażę moje zdanie o waszym najnowszym rozdziale.
    Moje odczucia o relacjach: Lily i James- czytając o ich czasach w Hogwarcie czekałam na moment w którym Lily ogarnie się i zrozumie ,że kocha Jamesa a Syriusz przestanie komplikować im życie. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z treści tego rozdziału : troche sielanki, troche Seva i debil Syriusz. Kiedyś był moją ulubioną postacią a teraz ...BRAK MI NA NIEGO SŁÓW- nienawidzę go ! Wasz blig jest moim ulubionym i dlatego prosiła bym o informowanie mnie o nojej notce na blogu : oczami-lily-evans.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Oczywiście literówki mam więc :
      * blog
      * nowej / pozdrawiam Katniss

      Usuń
  19. A przepraszam, o której środzie mowa w proroku codziennym? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że o tą najbliższą :D

      Usuń
    2. Wybaczcie - święta nas troche zblokowały. Podobnie zresztą jak zima, choroba i szara rzeczywistość ze swoją listą "ważniejszych spraw". Ale jutro mam wolne więc dokończę to co mamy zaczęte i postaram się dodać w najbliższą środę :)

      Usuń
    3. O, a więc już dzisiaj, tak? :D
      Ojejku jak się cieszę. Od tamtej wymienionej środy siedzę tu non stop i co chwila odświeżam stronę. :D
      Ja to naprawdę jakaś nienormalna jestem.. ;) uzależniłam się od tego Waszego bloga. :D

      Usuń
    4. hahah ja dokładnie tak samo, nie mogę się doczekać nowej notki i sprawdzam jak nienormalna już z dobre dwa tygodnie.

      Usuń
    5. Haha, no właśnie, jak to jest, że te Lumos i Avis potrafią tak pięknie pisać żeby przyciągnąć do czytania aż tylu ludzi ? ;)

      Matkoo, kiedy ten rozdział, doczekać się nie mogę. :D ale warto czekać, 13 storon, będzie co czytać. ;)

      Usuń

Obserwatorzy