Chcemy również przeprosić (głównie Lumos) za takie przeciągnie i nieustanne przekładanie terminu jej publikacji. To był szalony miesiąc, który przeleciał mi przez palce nie wiadomo jak i kiedy. Obiecuję poprawę i zrobię co w mojej mocy, aby w tym miesiącu pojawiły się jeszcze chociaż ze dwa nowe rozdziały.
Ostrzegamy również przed biegiem akcji. W tym rozdziale nie jest to jeszcze aż tak widoczne, ale od następnych może dać się we znaki. Nie będziemy bowiem ściśle trzymać się dat, terminów czy dni tygodnia. Ba! Nie zdziwcie się, jeżeli w jednym rozdziale z lipca zrobi nam się nagle wrzesień. Teraz będą pojawiać się jedynie ważniejsze wydarzenia z życia naszych bohaterów i raczej nie będą one pisane tak systematycznie jak do tej pory. W Hogwarcie było łatwiej prowadzić akcję, teraz zaczynają nam się schody, a akcja prawdopodobnie nie będzie aż tak interesująca jak sam Hogwart. Między innymi dlatego chcemy to przyspieszyć i sprowadzić do wydarzeń priorytetowych.
Jak już wspomniałam w Proroku Codziennym, rozdział nie jest aż tak długi jaki chciałam ażeby był. Marzyła mi się rozbudowana, osiemnastostronicowa notka, a wyszło mi o pięć mniej, ale niestety tak musiałam urwać akcję. W innym wypadku byłoby to niewskazane :)
Nie przedłużając i w nadziei, że przekazałyśmy wszystko co miało być przekazane - życzmy miłej lektury :)
Bo w życiu chodzi o to, żeby być trochę niemożliwym.
[muzyka]
Delikatne
promienie słoneczne odnalazły odpowiednią szczelinę i poprzez uchylone okno
wkradły się do małej, czekoladowej sypialni na pierwszym piętrze. Meble w
kolorze jasnej sosny oddawały zapach świeżo heblowanego drewna, a brązowo -
szare ściany ulatniały aromat nie do końca wyschniętej farby. Beżowe firanki,
pomimo odpowiedniej grubości, nie umiały zatrzymać coraz wyżej
wschodzącego czerwcowego słońca. I chociaż wszystko tu było nowe i
świeżo wysprzątane, to patrząc pod odpowiednim kątem, można było dostrzec
mieniące się pyłki kurzu w letnim blasku.
Delikatne
sprężyny skrzypnęły pod wpływem nacisku jej ciała, kiedy przekręcała się na
drugi bok. Rude kosmyki opadły na czoło. Wtuliła twarz w jego nagą klatkę
piersiową, a prawą dłoń umieściła dokładnie na jego sercu. Tak, to chyba
właśnie łaskotanie jej rozrzuconych włosów wyrwało go ze snu.
Delikatnie rozchylił powieki, a widząc jej rumiane policzki i rozchylone
usta chwytające oddech, nie mógł powstrzymać wpływającego na jego usta
delikatnego, lekko triumfującego uśmiechu. Przetarł twarz ręką,
strząsając tym samym resztki snu i oparł się o ramę łóżka. Ruda
westchnęła buntowniczo przez sen, a następnie jeszcze mocniej
przycisnęła policzek do jego piersi. Pocałował ją z czułością w czubek głowy,
biorąc głęboki wdech i pochłaniając słodki zapach jej
czekoladowego żelu pod prysznic. Palce lewej dłoni splótł z jej, a prawą ręką
wodził bezmyślnie po jej nieokrytych plecach.
Za
oknem w pełni rozwijał się kolejny dzień upalnego czerwca, a on nie mógł
przestać wspominać minionej nocy. Jej wzburzone i roziskrzone oczy… Czerwone
policzki i ten bunt, który odnalazł ujście w słodkim krzyku wydobywającym się z
jej ust... Lubił, kiedy na niego krzyczała. Czuł wtedy pewnego rodzaju
satysfakcję. Nie dlatego, że po raz kolejny wyprowadził ją z równowagi, ale
dlatego, że w ten niesamowicie irytujący, a zarazem typowy dla siebie sposób
zwrócił na siebie jej uwagę. Bo przecież pomimo usilnych prób, wszystkie jej
komórki przełamały barierę i wbrew jej woli skupiły się właśnie na nim, a dokładnie
o to mu chodziło, prawda? Chciał być całym jej światem, nie ważne w jaki sposób
to osiągnie.
Jego
orzechowe oczy prześliznęły się po jej kształtnym ciele i spoczęły na
budziku. Zegarek bezlitośnie wskazywał wpół do dwunastej. Jęknął i odrzucił głowę
do tyłu. Kątem oka dostrzegł błyszczący wisiorek. Ciężko mu będzie oduczyć
się nawyku, jaki sobie przy nim wyrobił. Nigdy nie przypuszczał, że ta lekko
śmieszna imitacja będzie u niego tak długo. Sowa przyszła na dwanaście godzin
przed walentynkami, a później oddał Znicza Lily. W jego planach nigdy do niego
nie wrócił, a czas, jaki sobie dał na zorganizowanie całej reszty miał być
czasem, w którym będą najszczęśliwszą parą w Hogwarcie. Los chciał, aby było
inaczej, a w serii niefortunnych
sytuacji naszyjnik zmienił właściciela. Na szczęście aktualnie spoczywał na
etażerce i wrócił do prawowitej właścicielki, odbijając południowe słońce.
Jedno z posrebrzanych skrzydełek było odsunięte, a w schowanej pod nim dziurce
nadal spoczywał mały, pozłacany klucz. Po raz kolejny przywołał obraz jej zbulwersowanej
twarzy, która z sekundy na sekundę zmieniała kolory.
Nie
tak to miało wyglądać. Zadziałał pod wpływem emocji. W jego głowie byli sami,
na romantycznej kolacji daleko, daleko w Aspen. W miejscu, do którego tak
bardzo chciała pojechać. Wiedział jednak, że gdyby pozwolił jej opuścić
mieszkanie w tamtym momencie, prawdopodobnie straciłby szanse na wszystko i na
cokolwiek. Zrozumiał to w chwili, kiedy wspomniała o kursie na Uzdrowiciela.
W ciągu dwudziestu sekund pozbawiła go możliwości półrocznych przygotowań.
Wyjawienie tajemnicy złotej piłeczki było jedynym rozsądnym wyjściem w całej
sytuacji. Nie mógł pozwolić jej odejść.
Objął
ją mocniej ramionami i wtulił twarz w jej włosy, oddychając głęboko. Zapach jej
ciała podziałał na niego uspokajająco. Była przy nim. Leżała w jego pościeli, w
jego domu i w jego ramionach. Znów należała
do niego i tylko do niego.
-
Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Jej cichy i delikatny szept spowodował, że
delikatnie drgnął. Zamrugał kilkukrotnie i zrozumiał, że najprawdopodobniej od
dłuższego czasu już nie spała. On sam natomiast rozluźnił uścisk i wpatrywał
się w jej rumiane policzki pokryte brązowymi plamkami.
Nie
odpowiedział jej od razu. Teraz już świadomy i wytrącony z rozmyślań utkwił swoje
oczy w jej nadal zaspanych, wwiercając się w nią spojrzeniem. Tak przenikliwym
i niesamowitym, że zrobiło jej się delikatnie nieswojo, a ciało pokryła
gęsia skórka. Dopiero wtedy przymknął powieki i pochylając się nad nią, złożył
na jej ustach pocałunek. Początkowo nieśmiały, jakby nadal niedowierzał w to,
co się dzieje. Niepewny, jakby robił to po raz pierwszy, i nieśpieszny. Mieli
przecież niesamowicie dużo czasu. Jego ręce ześlizgnęły się wzdłuż jej ciała i
mocno objęły ją w pasie. Przyciągnął ją do siebie, sadzając na swojej
miednicy i jednocześnie prostując się na łóżku. Uśmiechnęła się
delikatnie pomiędzy całusami. Pogłębił pocałunek, a kiedy i w niej zrodziła
się niepewność i namiętność, oderwał się od niej i ponownie spojrzał jej w
oczy. Dłońmi otoczył jej twarz, co jakiś czas odgarniając niesforne kosmyki. Na
jej ustach pojawił się delikatny uśmiech zdenerwowania i niezrozumienia idący w
połączeniu z pytaniem, które niemalże natychmiast rozbłysło w jej oczach.
Przekrzywiła nawet delikatnie głowę i wydęła usta w typowym, ponaglającym
geście. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Delikatnie musnął ustami czubek jej nosa
i w końcu odpowiedział na zadane pytanie.
-
Bo nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś tu ze mną.
Zmarszczyła
delikatnie nos i wywróciła oczami. Wypuściła ze świstem powietrze, chcąc
odgarnąć w ten sposób opadające na twarz włosy. W końcu spojrzała w jego
orzechowe, nic nierozumiejące oczy i roześmiała się perlistym śmiechem.
- A
gdzie miałabym być? – Przytuliła się do niego na równiutkie trzydzieści sekund,
po czym przekręciła się na bok, składając uprzednio na jego policzku słodki
pocałunek.
Opadła
miękko na pościel. Jej oczy spoczęły na etażerce. Z szalonym uśmiechem pochwyciła
Znicza w obie dłonie i leżąc na plecach, uniosła go w górę, robiąc dokładnie to,
co robił on przez ostatnie kilkanaście tygodni. Rogacz ponownie oparł się na
wezgłowiu łóżka i przyglądał z uwielbieniem jej zafascynowanej twarzy.
Promienie słoneczne tańczyły na wiszącej i obracającej się kulce, rozrzucając
poświatę na ściany, sufit, a nawet podłogę. Ruda utkwiła w nim swoje zielone
oczy, jakby badała konstrukcję Znicza. Usta miała delikatnie rozchylone, a włosy
opadły w jeszcze większym nieładzie na zmiętoloną pościel.
-
Dlaczego nie mogłyśmy go otworzyć? – wyszeptała w końcu, nie odrywając oczu od
piłeczki.
-
Otworzyć? – W jego głosie dało się wyczuć lekką nutkę paniki i zaskoczenia, ale
Ruda nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
-
Tak. Dziewczyny próbowały wszystkiego. Zaklęć, siły, a nawet wsuwek. – Opuściła
ręce i przekrzywiła głowę, żeby na niego spojrzeć. – Jest tak niesamowicie
delikatny… Nie rozumiem, dlaczego nam się nie udało.
- Bo
miało się nie udać – stwierdził dziwnie naburmuszony. W końcu zerwał się i
gwałtowniej wyprostował. – Na Merlina! Nie byłabyś sobą, gdybyś nie spróbowała,
prawda? – jęknął. – Dlaczego po prostu mi nie uwierzyłaś i nie poczekałaś aż
sam zadecyduję?
Posłała
mu buntownicze spojrzenie i znów się uśmiechnęła.
-
Nie mogłam! – Zachichotała. – Nie rozumiem jednak, dlaczego się tak wkurzasz. Cokolwiek zrobiłeś - podziałało.
-
Bo to nie ty próbowałaś go otworzyć. – Westchnął ciężko i opadł na poduszki.
- A
jaka to różnica? – Znów się delikatnie roześmiała i uniosła ręce z powrotem nad
głowę. – Ważne czym, prawda? Nie ważne, czy to byłam ja, czy Mary, czy…
-
Tak, to ważne! – przerwał jej, z każdą sekundą coraz bardziej zły. Jej nagła
ignorancja wyraźnie działała mu na nerwy. Pochwycił dyndającą piłkę, nie
zważając na jej zbuntowany okrzyk.
-
Hej! – Jej źrenice natychmiast się zwęziły.
-
Ten znicz jest robiony na specjalne zamówienie, Lily. Cały mechanizm został
precyzyjnie zaplanowany i odpowiednio skonstruowany – mówił, a z każdym jego
słowem w jej głowie formowało się rozwiązanie. Poznała je, nim dokończył swój
wywód. – Dotknęłaś go jako pierwsza. Do mnie dotarł w pudełeczku, a wytwórca
robił go w rękawiczkach! Wystarczyło, żebyś to ty wzięła wsuwkę…
-
Ale ona się stopiła! – Rudowłosa zachichotała nerwowo.
-
Owszem. Nawet klucza musiałaś użyć osobiście… W każdym innym wypadku, on też
uległby zniszczeniu.
-
Wtedy nie dostałbyś się do mieszkania! – Buzujące w niej emocje ponownie się
rozmyły, a w pokoju rozbrzmiał jej perlisty śmiech.
Pokręcił
zrezygnowany głową, odłożył znicza i ułożył się tak, że jej głowa była
dokładnie pod jego twarzą.
-
Evans, jeżeli chcesz mnie mieć na wyłączność, to po prostu powiedz. Osobiście
nie czuję potrzeby wikłania się w jakieś chytre i nieprzemyślane plany. – Każde
słowo oddzielał szybki pocałunek złożony na jej ustach.
-
Och, Potter! – zapiszczała, perfekcyjnie naśladując te najbardziej namolne
dziewczyny z Hogwartu. – Czy zechcesz być tylko mój?! Pragnę budzić się koło
ciebie każdego ranka i zasypiać w twych ramionach co wieczór! – Nie mogła
powstrzymać chichotu.
-
Uczynię ci ten zaszczyt, Evans – wyszeptał, wędrując ustami gdzieś przy jej
uchu. – Pod warunkiem, że nie będziesz mi zabierać pościeli i każdego ranka na
śniadanie dostanę naleśniki.
-
Phi! Zakradnę się po zmroku, odnajdę zapasowy klucz pod jedną z doniczek i
wpakuję do łóżka, jak będziesz spał, a następnie zniknę, zanim się obudzisz!
-
Nie musisz kraść klucza. – Przestał całować jej szyję i po raz kolejny posłał
jej uważne spojrzenie.
-
Nie? – Uniosła pytająco brew i znów się roześmiała. – Pozwolisz mi pójść na
całość i zostawisz otwarte okno?
- A
może po prostu użyjesz tego, który dostałaś poprzedniego wieczoru? – Na kilka
długich sekund zapanowała cisza. Ruda zamrugała kilkukrotnie i przenosiła nic
nierozumiejące oczy to na Jamesa, to na wisiorek, to znów na Jamesa.
-
Ale ja dostałam tylko… Och! – Nabrała powietrza i spojrzała na niego w napięciu,
oczekując potwierdzenia. Z jego oczu nic nie dało się jednak wyczytać, a on sam
postanowił milczeć, więc kontynuowała: – Myślałam, że ten klucz… że to przez
znicz… że…
-
Że mając gigantyczny dom z wielkim, małżeńskim łóżkiem, zrezygnuję z budzenia
się koło ciebie tylko dlatego, że nie jesteś jeszcze moją żoną? – przerwał jej i uśmiechnął się delikatnie. – To
by oznaczało, że jestem bezczelnym, napuszonym kretynem, wiecznie mierzwiącym
swoje włoski z wianuszkiem fanek, które nie umieją przestać się za mną uganiać!
– Na te słowa Lily wytrzeszczyła oczy i jeszcze wyżej uniosła brwi, dając mu
do zrozumienia, że niewiele z tego rozumie. – Klucz jest częścią planu, Lily.
Sama zdecydujesz. - Pocałował ją z czułością w czoło. – Ja jedynie pragnę mieć
takie poranki do końca swego życia.
I
wpił się w jej usta z jeszcze większą zaciętością, poprawnie odczytując jej
coraz bardziej mokre policzki i mocniejszy uścisk na szyi.
***
-
Gdzie idziemy?
To
pytanie wywołało u niego uśmiech rezygnacji i niedowierzania. Kątem oka
dostrzegł, jak przechyla głowę i skupia spojrzenie swoich wielkich oczu na jego sylwetce,
ponaglając go tym samym. Tym razem postanowił to przemilczeć. Zadawała to
pytanie średnio co osiemdziesiąt pięć sekund, mając nadzieję, że tym razem go
zaskoczy lub spowoduje, że straci cierpliwość. Nie otrzymawszy odpowiedzi, prychnęła
zniecierpliwiona i z lekkim świstem
wypuściła powietrze. Zacisnął powieki i odliczył długie sekundy. Kiedy poczuł,
że mocniej zaciska jego dłoń, otworzył oczy i w momencie, kiedy rozpoczęła
pytanie, spojrzał na nią z uśmiechem.
-
Gdzie idziemy?
Pokręcił
tylko głową i uniósł prawą rękę, odgarniając gałęzie, chcąc ochronić siebie i
ją przed bolesnym spotkaniem. Wywróciła oczami i skierowała je w dół,
ewidentnie nad czymś myśląc. Jej twarz stała się nagle nieprzenikniona, a tęczówki
pokryła delikatna mgiełka.
Poczuł
się odrobinę nieswojo, ale ten plan był z góry ukartowany. Każdy krok musiał
zostać wykonany w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Dzisiaj mieli
odbyć jedno z ważniejszych spotkań w całym jego życiu. Wsunął rękę do kieszeni
i zacisnął ją na tajemniczym przedmiocie, upewniając się, że na pewno tam jest.
Gdyby jej powiedział, mogłaby się przestraszyć, uciec, a już na pewno odmówić.
Oczami wyobraźni widział nawet, jak wykrzywia usta i traci czas na jej
przekonywanie. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Westchnął
ciężko i przyciągnął ją do siebie, całując ją delikatnie w czubek głowy.
-
Mówiłem, że to niespodzianka. Jak ci powiem, to już nią nie będzie.
Pokiwała
tylko głową i pozwoliła, aby mocniej ją objął. Musiała też zauważyć majaczącą
pomiędzy drzewami drogę, a przy niej szereg domków. Wziął głębszy oddech i
wyszedł z lasu jako pierwszy. Zareagowała dokładnie tak jak przypuszczał, że
zareaguje. Mocniej ścisnęła jego dłoń, a po kolejnych dwóch krokach poczuł opór
oznaczający dokładnie tyle, co jej sprzeciw.
Zwrócił
swą twarz w jej stronę i zrozumiał, że nie będzie łatwo ją przekonać.
Zaskoczenie walczyło z oburzeniem. Policzki pokryły się mocniejszą czerwienią,
a oddech stał się płytki i przyspieszony. Posłał jej przepraszające spojrzenie,
ale zdawała się tego nie dostrzegać.
-
Lily - wyszeptał, robiąc trzy kroki w jej stronę.
Pokręciła
głową, puszczając jednocześnie jego dłoń. Zatrzymał się, patrząc na nią z
rezygnacją w oczach. Czemu ona zawsze musi być taka uparta?
-
Dlaczego? – wykrztusiła po dłuższej chwili.
Ze
wszystkich miejsc, o których pomyślała, to było niemalże ostatnim, jakie mogłoby przyjść jej do głowy. Gdzieś w głębi duszy czuła, że to nieuniknione, ale
potrzebowała czasu, żeby dojrzeć do tej decyzji. Sama. Musiała o tym zadecydować
sama.
-
Nie miałeś prawa! – Jej głos drżał.
W
milczeniu pokonał dzielący ich dystans. Niepewnie zanurzył dłoń w jej włosy.
Doświadczenie nauczyło go, że to niezawodny sposób na to, aby ją uspokoić.
Chwilę później poczuł, jak jej mięśnie się rozluźniają, a oddech zostaje wyrównany.
Kiedy pozwoliła się przytulić, odetchnął z ulgą. Poszło dużo łatwiej, niż sobie
wyobrażał.
-
Wiem, ale zdaję sobie sprawę również z tego, że gdybym ci powiedział, byłoby jeszcze gorzej.
-
Tego nie możesz wiedzieć. I już się nie dowiesz! – Oburzenie wstrząsnęło jej
ciałem, a on sam odniósł wrażenie, że z jej oczu wyleciało kilka iskier.
-
Lily, kogo próbujesz oszukać? Gdybym ci dzisiejszego poranka oznajmił, że mamy
zaproszenie do twoich rodziców, zgodziłabyś się? Tak po prostu?
Utkwiła
swoje tęczówki w jego oczach. Zrozumiał, że popełnił błąd, ale jeszcze nie
potrafił określić, w którym momencie. Kalkulował każde wypowiedziane do tej pory
zdanie i pomimo usilnych prób, nie mógł zidentyfikować gafy, aby niemalże
natychmiast się poprawić i sprawić, aby to spojrzenie znikło.
-
Jamesie Potterze! – Na dźwięk swojego nazwiska uśmiechnął się z rozrzewnieniem,
ale pod naciskiem jej tęczówek natychmiast się opamiętał. – To są moi rodzice,
mój spór i powinna być to również moja decyzja! A ty od tak postanowiłeś za
mnie? Jakim prawem?!
-
Lily Evans! – Ostrzejszy ton na niewiele się zdał. Wesoły błysk w jego oczach
spowodował, że całe napięcie natychmiast znikło. Jeszcze przez trzydzieści sekund
walczyła sama ze sobą, usilnie powstrzymując uśmiech, ale na niewiele jej się to
zdało. W końcu westchnęła ciężko i posłała mu przepraszające spojrzenie.
Odczytał to jako przyzwolenie na dalszy wywód. – Jesteś częścią mojego życia, a
odkąd otworzyłaś znicza, jest nią również twoja rodzina. Obiecałem im, że kiedy
nadejdzie ten moment, dołożę wszelkich starań, żebyś się u nich pojawiła. – Tu odgarnął
jeden z kosmyków i pocałował ją z czułością w nos. – Znam cię siedem lat,
Evans. Wiedziałem, że jeżeli dam ci jakikolwiek wybór, to decyzję będziesz podejmować
co najmniej kilkanaście kolejnych tygodni.
W
odpowiedzi tylko mocniej się do niego przytuliła. Następnie splotła palce u ich
rąk i zdecydowanym ruchem pociągnęła go w kierunku numeru szóstego. Z drżącym
sercem pokonała trzy schodki i nacisnęła dzwonek. Dziwnie było tu przychodzić
jako gość. W torebce przewieszonej przez ramię nadal spoczywał klucz ze
srebrnym wisiorkiem w kształcie motylka – mogła wejść bez problemu, a jednak
zadzwoniła.
-
Chwileczkę! - usłyszała
pogodny głos mamy.
Serce jej zadrżało, a oczami wyobraźni widziała, jak rodzicielka przemierza korytarz, wycierając upaprane mąką ręce w pasiasty fartuch kuchenny.
Serce jej zadrżało, a oczami wyobraźni widziała, jak rodzicielka przemierza korytarz, wycierając upaprane mąką ręce w pasiasty fartuch kuchenny.
Wstrzymała
oddech i na sekundę ogarnęły ją wątpliwości. Rozważała nawet zrobienie kroku w
tył i ucieczkę, nim frontowe drzwi zdążą się otworzyć. James musiał to wyczuć,
bo odrobinkę mocniej ścisnął jej dłoń. Wiedziała, że jest to forma dodania
otuchy. Był przy niej i to wystarczyło. Kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi,
przywołała na usta uśmiech. Niepewny, ale zawsze to uśmiech.
-
Cześć, mamo – powiedziała na tyle rezolutnym głosem, na jaki ją było stać.
- O
mój Boże! – Pani Evans przykryła usta ręką, a w jej oczach rozbłysły łzy. –
Thomas! Mój Boże, Thomas! – krzyknęła w głąb mieszkania.
Alice
nie potrafiła już tamować płynących po policzkach łez. Jej zamglone oczy
ześliznęły się z twarzy córki i spoczęły na złotej piłeczce. W ciemnych
tęczówkach pojawił się błysk zrozumienia. Porzuciła próby opanowania płaczu.
Przekroczyła próg i bez słowa przytuliła do siebie rudowłosą. Dziewczyna
odwzajemniła gest. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskniła
za rodzicami i domem. Wtuliła się mocniej w drżącą od płaczu sylwetkę
mamy.
-
Przepraszam – wyszeptała. – Nie chciałam, żeby tak wyszło. Byłam zła i…
-
Ciii… - Kobieta oparła dłonie na ramionach Lily i odsunęła ją od siebie na
długość wyciągniętych rąk. Następnie pochwyciła jej twarz w swoje dłonie i raz
po raz to odgarniała rozwiewane przez wiatr włosy, to ocierała płynące łzy. Kiedy
kolejny szloch wyrwał się z jej ust, ponownie przylgnęła do ukochanej córki.
Tuż ponad jej ramieniem spojrzała na Jamesa i bezgłośnie poruszała ustami,
wypowiadając krótkie: dziękuję.
***
Szybko
przemierzał kręte uliczki. Czarna peleryna powiewała na czerwcowym wietrze,
powodując, że wyglądał jak nietoperz. Minę miał zaciętą i nieprzeniknioną, a
usta zaciśnięte w taki sposób, że tworzyły niemalże jedną linię. Kiedy dotarł
pod odpowiedni dom, ogarnęły go wątpliwości. Nie rozumiał dlaczego to jemu wyznaczono owe zadanie. Do tej pory w sposób perfekcyjny robił to Avery. Dlaczego zmienił
zdanie? Oczywiście Severus Snape domyślał się przyczyny. Nie był bowiem głupim
nastolatkiem, który dopiero co skończył Hogwart. Dziecko z patologicznej
rodziny ma bowiem całą masę czasu na rozmyślanie i analizę. Najpierw uczy się
tego na swoich niepewnych rodzicach. Szuka znaków i sygnałów. Uczy się, kiedy
następują odpowiednie zachowania i kształci u siebie coś na wzór szóstego
zmysłu. Zbiegi okoliczności, przypadki, a nawet sytuacje losowe nie mają u nich
prawa bytu. Dają się zaskoczyć raz, góra dwa razy, ale później zapamiętują, że
pewne czynniki mają odpowiednie skutki. Uczą się walczyć z nimi i szukają
sposobu na uniknięcie sytuacji konfliktowych. Zwłaszcza wtedy, kiedy ojciec
sięga po kolejną butelkę wódki i nagle się okazuje, że barek jest pusty. Ma
wtedy półtorej minuty na ocalenie matki i ukrycie się wraz z nią. Jednakże nie
zawsze dziewięćdziesiąt sekund daje aż tyle możliwości. I nie zawsze umiesz
podjąć decyzję. Kiedy twoje oczy obserwują nieprzytomną, często posiniaczoną
matkę, a gdzieś tam do życia wkracza potwór, wiesz, że nie dasz rady. Nie
będziesz umiał obronić was obu. Wtedy rodzi się sytuacja, której nie potrafisz
rozwiązać. Zwłaszcza jako dziecko. Rozumiesz, że ojciec nie może zbliżyć się do
matki. Kolejnego ciosu może nie przeżyć. Chyba właśnie wtedy dorastasz. Takie
decyzje, na pozór spontaniczne, a w rzeczywistości wyuczone pod wpływem
kilkuletnich doświadczeń, kształcą u ciebie charakter. Zmuszają cię do porzucenia
marzeń o normalnym dzieciństwie i kochającej rodzinie. Brutalnie budzą cię ze
snu i sprowadzają na ziemię. Uzmysławiają ci, że chociaż przez pięć ostatnich
godzin uniknąłeś kary kosztem
rodzicielki, teraz to ty musisz ocalić ją. Właśnie dlatego zaciskasz zęby i
wychodzisz mu naprzeciw. Stajesz się świadomą ofiarą. Bohaterem. Bo
w końcu gdyby nie twoje poświęcenie, tak niesprawiedliwe i tak bolesne, ona
mogłaby umrzeć.
A
później zamykasz się w ciemnym pokoju i tuląc się do poduszki, barykadując przy
tym drzwi, analizujesz to, co chwilę wcześniej miało miejsce. Obolały i
posiniaczony okrywasz zbitą do nieprzytomności matkę kocem, a sam wciskasz się
w najciemniejszy kąt pokoju. Dostrzegasz to, czego nie widzą inni. Ponownie
uczysz się zachowania i szykujesz nowy plan awaryjny. Ulga, jaką odczuwasz,
kiedy trzaskają drzwi, jest bowiem chwilowa. On wróci, a ty ponownie będziesz
musiał podjąć decyzję. Będziesz musiał stoczyć walkę z rzeczywistością, która będzie zależeć tylko i wyłącznie od trzeźwości kata i
przytomności matki. Jeżeli oprawca będzie pod wpływem alkoholu, jego agresja
spadnie niemalże do poziomu minimalnego. Zajmie najwygodniejszą kanapę w
salonie i przełączając pilotem kanał po kanale, będzie popijał najtańszą wódkę z
najbliższego sklepu monopolowego. Ilość zakupionych butelek wyznaczy
błogi stan spokoju. W tym krótkim czasie twoja matka dojdzie do siebie i
podleczy siniaki. Zdobędzie pieniądze na jedzenie, opłacenie rachunków i po
raz setny wda się w awanturę, której będziesz świadkiem. Miłość, która będzie
nią kierować, obróci się przeciwko tobie. Na to też jesteś gotowy. Krzyki,
tłuczone talerze, przekleństwa i bolesna wymiana zdań pomiędzy rodzicami w
końcu i tak skupi się na tobie. Bo jesteś niechcianym dzieckiem czarownicy.
Powodem, dla którego kat znęca się nad ślepo kochającą matką.
Umiejętności,
bo tak łatwiej będzie je nazywać, które posiadłeś za dziecka i zdolności do
analizowania ludzi jesteś w stanie wykorzystać w przyszłości. Jedynym twoim
utrudnieniem jest to, że ludzie się od siebie różnią i każdego musisz uczyć się
indywidualnie. Nie możesz przenosić wniosków i rozwiązań z minionych sytuacji.
Rodzice nauczyli cię przecież, że w każdym sporze chodzi o coś zupełnie innego.
Pozornie, rzecz jasna. Bo w twoim domu zawsze chodziło o nadmiar alkoholu i
zdecydowany brak pieniędzy. Prawdziwe życie kręci się jednak wokół innych
wartości. Wartości tobie nieznanych. To ich musisz się nauczyć, a owa nauka
trwa całe wieki, raz na jakiś czas rzucając w twą stronę coś zupełnie nowego.
Doświadczenie powoduje jednak, że cały etap edukacji i analizy przychodzi ci dużo
łatwiej i robisz to zdecydowanie szybciej. Wyciągasz też lepsze i bliższe
prawdy wnioski. I właśnie to jest twoją zaletą.
Dlatego
też Severus Snape był niemalże w stu procentach pewien, że jest to forma
sprawdzianu. Testu, który miał pokazać, jak wiernym jest sługą i do jakiego
stopnia może się posunąć. W tym przypadku, chociaż bardzo się starał,
jego uczucia nie były tajemnicą. Nie dla kogoś, kto był tak podobny do niego
samego. Lord Voldemort, chociaż próbował być indywidualistą, miał swoje wady.
Wady, które umożliwiły Severusowi poznanie jego prawdziwych intencji i co poniektórych
planów na przyszłość. Jednakże zarazem sprawiały trudność, ponieważ owe
podobieństwo sprawiało kłopoty w owej analizie, która mogła działać w
obie strony. Tak więc nie tylko Snape był zagrożeniem dla Czarnego Pana, ale
również na odwrót. Stąd pewność, że aktualne
zadanie było testem lojalności.
Stanie
naprzeciwko tych drzwi było dla niego największą karą i głównym powodem
wyrzutów, które aktualnie ogarnęły jego głowę. Przyczyną wspomnień, których
nigdy nie chciał i nie potrafił się wyzbyć, i przyspieszonym biciem serca,
nad którym nigdy nie umiał zapanować. Uczucie do tej cholernej, rudej idiotki
mogło przysporzyć mu całą masę problemów. Lord wyraził się jasno, a on nie miał
wyjścia. Nie rozumiał jeszcze pobudek, które kierowały jego Mistrzem. Po co mu
ta szlama w jego kręgu? Brzydził się ludźmi takiego pochodzenia i wybijał
każdego, kto stanął mu na drodze. To mogło oznaczać, że nie miał pojęcia o jej
pochodzeniu. Śledził jednak tę rodzinę od marca. Jego poprzednicy powinni byli
mu o tym donieść. Chyba że byli aż takimi idiotami, ażeby tego nie zauważyć.
Wziął
głębszy oddech i zacisnąwszy mocniej palce na szarej paczuszce, wykonał
pierwszy krok. Sprawnie wyminął zaparkowane samochody i z coraz mocniej bijącym
sercem, niemalże bezszelestnie, otworzył furtkę. Okna w domu państwa Evans były
pootwierane. W każdej chwili któreś z nich mogło przez nie wyjrzeć i dostrzec,
jak kroczy wybrukowaną ścieżką wprost do skrzynki. Wiedział jednak, że nic
takiego się nie stanie. Cała czwórka jadła właśnie świeżo upieczony sernik w
salonie, który znajdował się w bocznej części domu. Co jakiś czas do jego uszu
docierały śmiechy i głośniej wypowiedziane słowa. Ich sensu nie dopuszczał do
siebie. Odrzuciwszy wszystkie wyrzuty sumienia i każdą jedną wątpliwość, uniósł
wieko i wsunął do skrzynki zawartość ukrytą w szarym papierze. Było tego tak
dużo, że większa część wystawała ponad nią, a klapka opadła nań, nie będąc w
stanie zamknąć ich w środku.
Jeszcze
przez chwilę stał, nasłuchując paplaniny, która z salonu przeniosła się na
korytarz. Słysząc jej pogodny głos i perlisty śmiech, zamknął oczy. Chciał go
zapamiętać. Wiedział, że podjęte decyzje spowodują, iż więcej może go nie
usłyszeć. Nie tylko dlatego, że na własne życzenie oddali się od niej o kolejną
przepaść, lecz dlatego, że jej życie może zamienić się w piekło, a on będzie
jedną z jego przyczyn.
***
Raz
jeszcze przytuliła się do ojca i ucałowała mamę w oba policzki. Żałowała, że
nie zobaczyła się z Petunią. W głębi duszy liczyła, że jej starsza siostra
wpadnie z niezapowiedzianą wizytą i uda im się wreszcie normalnie porozmawiać.
W końcu tyle się działo w jej życiu! Chciała, żeby Petunia była jego częścią.
Siedem lat nieustannych sporów bardzo ją męczyło.
Wyszła
na zewnątrz i wzięła głębszy oddech. Rodzice w pełni zaakceptowali jej wybór.
Jutro rano miała wpaść po resztę rzeczy, a od poniedziałku zacząć
przygotowania. Owszem, mieli jeszcze całą masę czasu, ale chciała wszystko dopiąć na ostatni guzik. Zwłaszcza, że od przyszłego tygodnia będzie mogła
rozpocząć dalszą naukę. Obiecali sobie z Jamesem, że w poniedziałek z samego
rana udadzą się do Ministerstwa, aby ostatecznie wybrać kursy i szkolenia.
-
Tak, obiecujemy, że wpadniemy w tygodniu na wspomnianą szarlotkę.
Do
jej uszu dobiegł śmiech Jamesa. Uśmiechnęła się pod nosem. Wszystko nareszcie
zaczęło się układać. Pogodziła się z rodzicami, zamieszkała z Jamesem, a na jej
palcu tkwił prześliczny, złoty pierścionek ze srebrnym diamencikiem, który nie
dalej jak trzy kwadranse temu James wsunął na jej palec.
Coś
z prawej strony zaszeleściło złowrogo. Jej ręka automatycznie powędrowała do
kieszeni, w której spoczywała różdżka. Mocniej zacisnęła na niej palce i
niepewnie rozejrzała się po okolicy. Pani Whitehorse pieliła ogródek, pan Smith
rozmawiał z sąsiadem z naprzeciwka, krzycząc ze swojego podwórka, a łaciaty kot
Bellicków drapał świeżo pomalowany płot. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak coś jest nie tak. Wytężyła wszystkie
zmysły i jeszcze uważniej przeczesywała okolicę. Wtedy jej oczy natknęły się na
przepełnioną skrzynkę. Tknięta złym przeczuciem, podeszła w tamto miejsce. Nim
jednak zdążyła pochwycić jeden z listów, dobiegł ją ponaglający głos Jamesa:
-
Lily! Nie mamy czasu, kochanie. Rodzice czekają z kolacją.
-
Już idę! – odkrzyknęła, nie odwracając wzroku od szarawej koperty z kolorowym
znaczkiem.
-
Lily!
Spojrzała
w tamtym kierunku. James stał już przy furtce, a rodzice zamykali właśnie drzwi
wejściowe. Przywołała na usta uśmiech i machając rodzicom na pożegnanie, podbiegła
do Pottera. Pochwyciła jego wyciągniętą dłoń, a on obrócił się w miejscu.
Wiatr
wzmógł się, szarpiąc wystającą kopertą. Kolejny podmuch spowodował uniesienie
klapki, a najbardziej wysunięty list wyskoczył i powolnie opadł na świeżo
skoszoną trawę. W lewym górnym rogu widniała czerwona pieczątka.
Zwrócić nadawcy.
Dokładnie tak
samo opieczętowane przychodziły od marca. Czy gdyby Rudej udało się wyjąć list
i sprawdzić nadawcę, zdążyłaby zapobiec późniejszym wydarzeniom?
***
Przetarła swoje wielkie, niebieskie
oczy i spędziła z powiek resztkę snu. Do jej nozdrzy wdarł się kuszący zapach
świeżo parzonej kawy. Pisnęła uradowana i zerwała się z łóżka, biegnąc do
kuchni. Stał nad stołem i stawiał kosz pełen świeżych bułek.
- Dzień dobry – przywitał się,
posyłając jej szeroki uśmiech.
Dostrzegła na jego twarzy
kilkanaście kolejnych rozcięć i całą masę świeżych siniaków. Spochmurniała
natychmiast. Powinna być przy nim. Niepewnie pokonała dzielący ich dystans i delikatnie
dotknęła największego siniaka na prawym policzku. Syknął z bólu. Przerażona
odsunęła się o dwa kroki, wpadając na odsunięte krzesło, które przewróciło się,
robiąc niesamowity hałas. Przygryzła wargę, z coraz większym trudem hamując łzy.
- Przepraszam – szepnęła.
- Nic się nie stało. – Spróbował się
uśmiechnąć. Różdżką postawił krzesło z powrotem. – Croissanta? - spytał, ponownie odwracając się do
jednej z szafek i chwytając duży nóż kuchenny.
- Poproszę – mruknęła i opadła na
najbliższe krzesełko.
Czekała na jego powrót ze
zniecierpliwieniem, odliczając minuty. Nienawidziła pełni. Każda jedna wprowadzała
pomiędzy nimi tą piekielnie irytującą aurę. On nie chciał widzieć jej litości i
bólu, ona nie potrafiła nad nim panować. Pochwycił drugi koszyk z rogalami i
zajął miejsce naprzeciw niej. Z uśmiechem chwycił jednego z nich i przysunął do
siebie świeżo otwarty słoik dżemu. Blondynka spojrzała na swój talerz i nagle
straciła apetyt. Wiedziała jednak, że jeżeli nic nie zje, to sprawi mu
przykrość. Zdawała sobie sprawę, ile serca włożył w przygotowanie tego śniadania. Ich
pierwszego wspólnego śniadania. W ich domu. W ich wspólnym domu i w ich
wspólnym życiu. Z cichym westchnieniem pochwyciła więc najmniejszego croissanta,
jakiego znalazła, i zaczęła go smarować. Bez przyjemności żuła każdy jeden kęs,
nie mogąc przy tym oderwać od niego wzroku. Widziała, że każdy najmniejszy ruch
sprawia mu ból, a samo gryzienie wymaga większego skupienia, niż po
dotychczasowych przemianach. Odłożyła rogala i odsunęła się od stołu. Bijąc się
z myślami, podeszła do lodówki i wyjęła z zamrażalnika pudełeczko z kostkami
lodu. Owinęła je czystą ściereczką i podeszła do Remusa. Z lekkim ociąganiem
przyłożyła okład do prawego policzka. Odtrącił jej rękę. Zacisnęła usta i
spróbowała raz jeszcze.
- Przestań. – Po raz kolejny odtrącił
jej rękę. W jego oczach dostrzegła też irytację.
- Chciałam tylko…
- To nie chciej! – Posłał jej
wściekłe spojrzenie, a następnie wziął kolejny kęs, krzywiąc się przy tym
niesamowicie.
W jej oczach zabłysły łzy.
Pociągnęła delikatnie nosem.
- Niech to szlag! – warknął i rzucił
rogala na talerz.
Następnie odsunął się od stołu i
wyszedł z kuchni, zostawiając ją zupełnie samą. Wiedziała, że tak to się
skończy. Nie chciał i nie potrzebował litości. Wsparcie – owszem, ale nigdy
litości i nigdy współczucia. Od miesięcy próbował ją tego nauczyć, ale ona nie potrafiła tego zrozumieć. Nie umiała też stać z boku, nie robiąc zupełnie nic. Wzięła
głębszy oddech i dłonią otarła łzy. Wygładziła koszulkę i przeszła do sypialni.
Stał przy oknie. Jego oczy utkwione były w jednym punkcie. Zdążyła zanotować,
że jedna z lampek nocnych leży roztrzaskana na dywanie.
Przylgnęła do jego pleców, palcami
delikatnie muskając jego nagą skórę. Przeszedł go dreszcz. To była jedyna
oznaka tego, iż wie o jej obecności, ale to jej wystarczyło. Uniosła materiał i
ustami rozpoczęła wędrówkę wzdłuż kręgosłupa. Długo walczył sam ze sobą. Zdawała
sobie sprawę z tego, że próbuje jej coś udowodnić, pokazać, że wcale tego nie
chce. Ale ona wiedziała. Wiedziała dużo lepiej, niżeli mu się zdawało. Właśnie
dlatego, kiedy każdy jego mięsień napiął się do granicy możliwości, a ona
zrozumiała, że lada moment przestanie nad tym panować, przestała, przykładając do jego pleców lewy
policzek.
- Myślisz, że uda nam się dzisiaj
skończyć remont? – wyszeptała po dłuższej chwili, przerywając krępującą ciszę.
Jego mięśnie natychmiast się
rozluźniły. Wziął nawet głębszy oddech, a może był to śmiech?
- Nie byłaś tam, odkąd wróciliśmy z
Hogwartu?
Nie odpowiedziała. Co to za
idiotyczne pytanie? Miała wejść do pomieszczeń, które jeszcze bardziej od ich
łóżka przypominało jej o tym, że nie może być z nim? W tamtej chwili pragnęła
tylko zaszyć się w sypialni i płakać, póki nie mógł tego zobaczyć. Wiedziała,
jaka będzie jego reakcja. Przy nim musiała być silna. Nie mogła się załamać i uronić choćby jednej, najmniejszej łzy. Nie z tego powodu. Ale kiedy
tylko zamykał drzwi, ona chowała się w sypialni i pozwalała łzom płynąć. Nie
umiała sobie z tym poradzić i nie miała nikogo, z kim mogłaby na ten temat
porozmawiać. Bo nikt by jej nie zrozumiał...
W końcu odwrócił się w jej stronę i
z westchnieniem przyciągnął ją do siebie.
- Kocham cię – wyszeptał w jej
włosy.
Posłała mu jeden z tych swoich
wspaniałych uśmiechów, a następnie wspięła się na palce i odnalazła ustami jego
usta.
- Ja ciebie też.
***
- Minerwo, nie możemy ponownie
narażać ludzi na niebezpieczeństwo. – Spokojny głos potoczył się po okrągłym
pomieszczeniu, a niebieskie, bystre oczy uważnie przyglądały się kobiecie
siedzącej na wprost niego.
- Wiem to, Albusie.
Na chwilę zapanowała cisza. Minerwa
odwróciła się w końcu od okna, zaprzestawszy przyglądać się zachodzącemu
słońcu. Jej tęczówki błyszczały spod prostokątnych oprawek, kiedy rozejrzała
się po gabinecie dyrektora. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że osoby znajdujące
się w tym pomieszczeniu mają dokładnie takie samo zdanie jak ona.
- Nie uważasz chyba, że jesteś w
stanie nas powstrzymać? Jesteśmy świadomi swojego wyboru i konsekwencjami,
które za nim stoją.
Mężczyzna przeniósł swoje spojrzenie
na opiekunkę Gryffindoru, przyglądając jej się przez dłuższą chwilę. W końcu
opuścił wzrok i utkwił go w swoich splecionych palcach.
- Jak mniemam, nie. Nie jestem w
stanie was powstrzymać i nie mam też takiego zamiaru – dodał po chwili namysłu,
a zgromadzeni wydali z siebie westchnienie ulgi. – Jednakże w tej chwili jesteśmy
zbyt słabi, aby podjąć kolejną próbę. Zdarzenie, które miało miejsce w święta
ogromnie nas zdziesiątkowało, a miejsca, które objęliśmy ochroną, nie są już
bezpieczne. W dodatku jestem niemalże pewien, że Voldemort infiltruje
Ministerstwo, więc nie możemy liczyć na pomoc z ich strony.
- Albusie, na Merlina, przecież
doskonale wiesz, tak samo zresztą jak my, że nie potrzebujesz pomocy ze strony
Ministerstwa! On boi się tylko ciebie i tylko ty jesteś w stanie go powstrzymać!
- Nie mogę ponownie ryzykować! – Głos Dumbledore’a przybrał na sile. – Jest nas zaledwie garstka. – Rozejrzał
się po swoim gabinecie, uważnie przyglądając się zaproszonym gościom. – Nie mogę…
Nie możemy działać pochopnie. Potrzebujemy czasu.
- I ludzi – dodała, sceptycznie
unosząc brwi. – A nie zdobędziemy ich, jeżeli się poddamy.
Wiedziała, że balansuje na granicy.
W bardzo szybki sposób mogła stracić to, nad czym pracowali wspólnie przez
ostatnie tygodnie. Tragedia ze świąt spowodowała, że Albus stracił wiarę w
swoje siły. Zebrał cały sztab wysoko wykwalifikowanych ludzi. Selekcję
przeprowadził bardzo skrupulatnie, a i tak pomiędzy nimi znalazł się zdrajca,
który przyczynił się do śmierci ponad połowy członków. Zrodziło to w nim gniew
i rezygnację zarazem. Nie chciał narażać tylu ludzi, aby uzyskać swój cel. Ale
wiedział też, że nie może ich powstrzymać. W końcu stoją tu przed nim.
Zdeterminowani i zdecydowani. Gotowi na podjęcie ryzyka. Mógł po raz kolejny
stoczyć z nimi spór o słuszność sprawy, ponownie odciąć się od przedsięwzięcia
i narazić ich na pewną śmierć lub dołączyć jako przywódca i tym razem
doprowadzić do zwycięstwa.
Po pięciu minutach, które zdawały
się być wiecznością, chrząknął i nadal wpatrując się w swoje splecione dłonie,
szepnął:
- Róbcie, co postanowiliście. Ja
zorganizuję resztę.
Skinęli głowami i jeden po drugim
opuścili jego gabinet. Tak więc słowo się rzekło. I nie ma odwrotu.
***
Z cichym pomrukiem zadowolenia
rozchyliła powieki i przeciągnęła się niczym kotka. Kiedy jej roziskrzone,
zielone oczy napotkały wciąż śpiącego Jamesa, uśmiechnęła się niewinnie i
przekręciła na odpowiedni bok. Sekundę później tkwiła w jego ramionach, oddając
coraz bardziej namiętne pocałunki.
Nadal nie umiała uwierzyć, że od
blisko dwóch tygodni jest szczęśliwą, przyszłą panią Potter. Każdy ranek
witali w dokładnie taki sam sposób. Co prawda bywały dni, kiedy kładła się
bez niego i budziła bez niego, ale na szczęście należały one do mniejszości.
Nic nie mogła na to poradzić. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że kurs na
Aurora zdecydowanie będzie się różnić od kursu na Uzdrowiciela. O ile ten
pierwszy był spontaniczny i nieprzewidywalny, kierowany nagłymi wypadkami,
wezwaniami i przypadkami, o tyle ten drugi miał ściśle określony przebieg.
Studenci mogli przebywać w szpitalu tylko w poniedziałki, środy oraz weekendy i
to jedynie w godzinach odwiedzin, kiedy to wyszkoleni Uzdrowiciele przebywali w
szpitalu i mogli ich kształcić w konkretnych chorobach.
- Muszę lecieć – szepnął pomiędzy
pocałunkami.
- Wiem. – Ponownie złączyła swoje
usta z jego, nie mogąc się oprzeć słodkiej pokusie.
Jego dłonie silniej ścisnęły jej
miednicę, a następnie sprawnym ruchem zerwał z niej koszulkę. Jego usta
ześliznęły się wzdłuż szyi i spoczęły na trzymanej przez niego piersi.
Westchnęła cichutko i wygięła ciało w łuk. Palce zacisnęła na jego włosach,
czując narastające pożądanie i modląc się duchu, żeby nie przestawał. Czuła, jak
jego język błądzi pomiędzy jej piersiami, tocząc kształtne kółka oraz ósemki, i
ześlizguje się w dół. Ze zniecierpliwieniem czekała, aż wykona ostateczny krok.
Z jej ust wydobył się przeciągły jęk
zniecierpliwienia i zawodu, kiedy stojący na etażerce budzik wydał
charakterystyczny i tak znienawidzony dźwięk. Oboje opadli z rezygnacją. Jego
usta jeszcze przez chwilę krążyły po jej delikatnej skórze, ale widząc, że
przestała reagować, pocałował ją z czułością w czoło i podniósł się z łóżka,
wciągając wiszące na krześle spodnie.
- Wrócę tak szybko jak tylko się da –
szepnął, tym razem całując ją w czubek głowy.
- Wiem. – Uśmiechnęła się z
czułością.
- Mama wpadnie popołudniu –
westchnął, wiążąc krawat. – Podobno znalazła te zasłonki, o których rozmawiałyście
wczoraj.
- Wspaniale – mruknęła z
przekąsem, ale jej narzeczony zdawał się tego nie dostrzegać.
- Pa! Miłej zabawy! – Puścił do niej
oczko i zniknął na schodach. Sekundę później usłyszała trzaśnięcie drzwi.
- Pa – szepnęła w przestrzeń i opadła
bezsilnie na poduszki.
Przez równe dwie i pół minuty
wpatrywała się w sufit. Następnie z szerokim uśmiechem poderwała się z miejsca
i zgarniając po drodze ręcznik, zniknęła w łazience.
Po odświeżającym prysznicu niemalże
natychmiast zabrała się do rozpakowywania swoich ubrań. Miała dosyć chodzenia w
wygniecionych koszulkach i spodniach, które nadawały się tylko i wyłącznie do
prania. Nie przewidziała jednak tego, że szafę, która stała w sypialni, ma dzielić z przyszłym
mężem. Z lekkim niepokojem przyjrzała się stojącym u jej stóp kartonom. Gdzieś
na parterze stały również dwie pękate walizki. To nie mogło się udać. James zostawił
jej dokładnie pięć wąziutkich półek i nie więcej niż trzynaście wieszaków. Jak
miała się tu pomieścić? Z cichutkim westchnieniem opuściła sypialnię i przeszła
do sąsiadującego pokoju. Był odrobinkę większy od ich sypialni, ale oprócz dość
sporego łóżka i własnej łazienki, miał zdecydowanie większą szafę i komodę z
czterema szufladkami. Uśmiechnęła się pogodnie. Tak, to mogło się udać! Z
większym entuzjazmem wróciła do poprzedniego pomieszczenia i z bez najmniejszego
wysiłku przeniosła całe pięć kartonów do pokoju gościnnego. Następnie
odpowiednim zaklęciem przywołała walizki. Kiedy nareszcie miała wszystkie swoje
ubrania w jednym miejscu, przystąpiła do segregacji. Najpierw porozdzielała je
według pór roku, a następnie według kolorów. Bieliznę niemalże natychmiast
schowała w pierwszej szufladzie. Sukienki, żakiety, spodnie i bardziej
eleganckie bluzki zawisły w szafie razem z całą masą kurtek i płaszczy, a
koszulki, t-shirty i całą resztę rzeczy poukładała w szufladach. Zadowolona z
siebie, pochwyciła ukochaną, dopiero co wygrzebaną z dna kartonu koszulkę i
krótkie, sportowe szorty, a nieustannie wpadające do oczy włosy, postanowiła
spiąć w luźną kitkę.
Z szerokim uśmiechem spojrzała na
zegarek. Była dokładnie dwunasta piętnaście. Jej żołądek wyraźnie domagał się jedzenia.
Zadowolona z siebie, tanecznym krokiem zeszła do kuchni. Z lodówki wyjęła
przygotowaną przez mamę sałatkę. Do szklanki nalała sobie świeżego soku.
Zająwszy jedno z miejsc przy stole, zaczęła się przyglądać stojącym wszędzie
pudłom. Jak tak dalej pójdzie, to przeprowadzka zajmie im całe wieki.
Przegryzając kolejne listki wymieszane z pomidorem, kukurydzą i serem feta,
układała dalszy plan działania. Wiedziała, że najwięcej roboty będzie z salonem.
Odkładali to z Jamesem od czterech dni. Nie chciała borykać się z tym sama, ale
ewidentnie nie miała innego wyjścia. Każdy zaplanowany termin przechodził im
koło nosa. Albo James dostawał pilne wezwanie, albo był tak zmęczony, że
niemalże natychmiast kładł się spać. Nie miała do niego pretensji. Ona również
miała sporo nauki. Kurs na Uzdrowiciela wymagał wielu godzin ślęczenia nad
książkami. O połowie omawianych na kursie chorobach słyszała po raz pierwszy w
życiu, a do tego dochodziły magiczne urazy, które zależały tylko i wyłącznie od
bujnej wyobraźni czarodzieja. Pomimo wszystko, miała łatwiej niż on. Rogacz,
oprócz całej masy testów i kursów, miał również niespodziewane wypadki,
przypadki i wezwania, na których, chcąc nie chcąc, musiał się stawiać. Jej kurs
był zaplanowany od góry do dołu. Zero spontaniczności. Zajęcia tylko w
poniedziałki, środy i weekendy pod ścisłym nadzorem Uzdrowicieli z wieloletnim
doświadczeniem.
Westchnęła i dopiła resztkę soku.
Pusty talerz wstawiła do zlewu i ruszyła na podbój salonu. Opadła na kanapę i
przysunęła do siebie pierwszy z kartonów. Jego zawartość raczej jej nie
zaskoczyła. Niemalże cały odsunęła na bok, stwierdziwszy, że w sumie żadna ze
znajdujących w nim się rzeczy już jej się nie przyda. Tak samo było z kolejnymi
trzema. Machnięciem różdżki ułożyła je w korytarzu, jeden na drugi, i przywołała
kolejne. Przeglądała je, wybierała to, co niezbędne, a następnie
umieszczała na coraz bardziej pełnych półkach. Wybitnie nużące zajęcie.
Ze snu wyrwał ją dźwięk dzwonka. Nie
od razu zrozumiała, co się dzieje. Niepewnie otworzyła powieki i rozejrzała się
dookoła. Siedziała na kanapie w salonie, a za oknami słońce właśnie chyliło się
ku zachodowi. W rękach ściskała jakąś koszmarną i strasznie okurzoną figurkę,
którą dostała od znajomej na trzynaste urodziny. Jęknęła i spojrzała na
zegarek. Wpół do dziewiątej. Domyślała się, kto dobija się do drzwi. Z
natarczywości wywnioskowała również, że trwa to już jakiś czas, a Jamesa
nadal nie ma. Odstawiła figurkę na przeszklony stolik i przeciągnęła się,
ziewając przy tym potężnie. Przechodząc koło lustra, nieznacznie poprawiła włosy
i wygładziła koszulkę. Wzięła głębszy oddech i otworzyła drzwi. Osoba, którą
zobaczyła, spowodowała, że zaniemówiła.
Przez dłuższą chwilę stali naprzeciw
siebie, jakby niedowierzając w to, co oboje zobaczyli. Czarnowłosy omiótł
spojrzeniem jej żółtą koszulkę i krótkie spodenki z dziwnym uśmiechem, który
znikł w momencie, kiedy natrafił na świecący pierścionek. Szybko jednak
odzyskał pewność siebie. Wyprostował się dumnie i wsadził ręce do kieszeni,
posyłając Rudej jeden ze swoich najbezczelniejszych uśmieszków, jakie posiadał.
- Syriusz? – wykrztusiła w końcu.
- Lily. – Chłopak skinął głową z
lekkim znudzeniem, wywracając oczami.
Kiedy ponownie zapanowała cisza,
westchnął z lekką irytacją i machnięciem
różdżki przeniósł bagaże do wnętrza domu, a następnie, trącając przy tym rudowłosą ramieniem, sam wpakował się do środka.
- Co ty tu robisz? – Jej głos stał
się odrobinkę chłodniejszy, ale nadal nie potrafiła do końca pozbyć się
zaskoczenia. Jej oczy uważniej przyjrzały się trzem potężnym walizkom, które
spoczywały przy jego nogach.
- Mieszkam? – Uniósł brwi, a widząc
jej zaskoczenie, uśmiechnął się z dziwną satysfakcją. – Ou… - Przybliżył
odrobinkę swoją twarz do jej twarzy. – James cię nie uprzedził?
- Jak widać, nie tylko mnie –
odcięła się i przeszła do kuchni, żeby nalać sobie wody.
- Auć! – Roześmiał się cicho i
podążył za nią. – Wprowadzasz się czy wyprowadzasz? – Wyjął szklankę z jej rąk
i wskazał na trzy kartony stojące w przedpokoju.
Wywróciła oczami i wyjęła z szafki
kolejne naczynie.
- A jak byś wolał, Black? – syknęła i
wzięła potężniejszy łyk.
Łapa zmierzył ją krytycznym
spojrzeniem, po czym odstawił szklankę do zlewu, który znajdował się dokładnie
za jej plecami. Nie pokwapił się przy tym, żeby ją wyminąć. Wręcz przeciwnie,
przysunął się bliżej, a kiedy pozbył się szklanki, utkwił swoje szare oczy w
jej i szepnął:
- Nie mówimy o mnie, Lily, tylko o
tobie – i z szerokim uśmiechem odwrócił się na pięcie, kierując swoje kroki do salonu.
Zacisnęła dłoń na szklance. Czuła,
jak jej mięśnie się napinają. Był jeszcze gorszy, niż w Hogwarcie. Nadęty dupek!
Wracał do jej życia jak bumerang, a jego wprowadzenie się mogło oznaczać tylko
jedno: kłopoty. Black rozglądał się dookoła, nucąc przy tym pod nosem.
- Wow! Naprawdę się postarałaś. To
miejsce wygląda zdecydowanie lepiej, niż kiedy ostatni raz byliśmy tu z Jamesem.
O tak… to była niesamowita impreza!
Niewiele myśląc, pochwyciła szklankę
i cisnęła nią przed siebie. Przeleciała tuż nad jego głową i roztrzaskała się
na przeciwległej ścianie.
- Niezła próba, Evans. – Zaśmiał się
cicho i zaczął kroczyć w jej stronę. - Ale żeby mnie unieszkodliwić, musisz tego
naprawdę chcieć. – Jego głowa po raz kolejny tego wieczoru znalazła się zdecydowanie
za blisko niej. – A oboje wiemy, że pragniesz zupełnie czegoś innego.
Jego tęczówki spoczęły na jej
rozchylonych ustach. W bojowym geście skrzyżowała ręce i przywołała najbardziej
złowrogie spojrzenie, na jakie było ją stać.
- Hm… - westchnął, odwrócił się
pięcie i kontynuował nucenie.
- Pieprzony kretyn – mruknęła pod
nosem.
- Słyszałem to, Evans! – krzyknął i rozwalił się na jednej z kanap. W pewnym momencie odwrócił się w jej stronę i z
uśmiechem szaleńca dodał: – I uważam, że powinnaś zacząć się do tego przyzwyczajać.
W końcu! XD
OdpowiedzUsuńSyriusz?! RLY?! Nie no, coś czuję, że sielanka się skończyła. -.- A zaczynało być tak słodko. Cóż, nic nie może trwać wiecznie... Mam nadzieję, że Syriusz za bardzo nie namiesza w ich życiu. Niech sobie znajdzie jakąś dziewczynę, a nie. Ugh, jak ja nienawidzę, kiedy on staje się takim ,,pieprzonym dupkiem''.
UsuńNotka bardzo mi się podoba. Zaciekawiła mnie ta koperta. O co chodzi? Coś czuję, że rodzice Lily nie wyjdą z tego cało... :(
Warto było czekać! :D Cieszę się, że będzie więcej notek w tym miesiącu. :D:D Cieszę się jak nic! Rzecz jasne super muzyka... U mnie jakoś nigdy nie pasuje (tak mi się wydaje). (;
No tak, przeczytałam wczoraj, ale ponieważ byłam na telefonie nie skomentowałam. Pozwólcie, że zrobię to teraz. :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mnie zaintrygowałyście tym listem oram misją Severusa. Świetnie oddałyście to, jak on mógły się czuć w takiej sytuacji i do tego perfekcyjnie opisałyście jego sytuację w domu.
Syriusz... Mówiłam kiedyś, że nie cierpię Waszego Syriusza? Chyba nie. Był cudowny, ale tylko przy Dorcas. Momentami wygląda jak całkowite przeciwieństwo Rogacza. Czyżby pokazywały się w nim rodzinne cechy? Dlaczego jest taki wredny w stosunku do Lily? A może zazdrosny...?
Mam mieszane uczucia do tego bloga, bo nie wiem czy wyczekiwać kolejnej notki czy też nie. :c Nie zrozumcie mnie nie źle, po prostu czuję, że z każdym słowem zbliżamy się do tego ostatecznego końca. To przykre... Z jednej strony jestem strasznie niecierpliwa i ciągle mogłabym czytać nowe rozdziały, jednak z drugiej strony nie chcę, byście zakończyły tego bloga.
Z niecierpliwością czekam na rozwój wydarzeń, więc błagam Was na kolanach, następny rozdział dodajcie szybciej. :)
Życzę weny, czasu i wszystkiego, co Wam potrzebne.
Całuję, Dora.
notka świetna.Warto było czekać. Widze że nie tylko mnie wkurza zachowanie Syriusza. Taki wredny i w ogóle. Jak piszą osoby wcześniej: Czyżby koniec sielanki? A miało być tak pięknie.No cóż jeszcze sie zdążymy przekonać.Ciekawa jestem co to był za list ^^ Pozdrawiam,życze weny i dużo pomysłów.
OdpowiedzUsuńCałuski ~Nox
Nareszcie nowy rozdział :) Już nie mogłam się go doczekać.Czekam na kolejny, bo ten wyszedł Wam świetnie :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział: intrygujący i w sumie z akcją, więc naprawdę wam się udał ;) Żal mi tylko Dorcas; bardzo ją lubię. Zamierzacie jeszcze może rozwijać wątek Dori i Syriusza? Mam nadzieję że on opamięta się i przestanie być takim "pieprzonym dupkiem" :D
OdpowiedzUsuńCo mogę powiedzieć? Uwielbiam waszą "wesołą twórczość"! Kocham wykreowane przez was postaci! Intryguje mnie ten spisek przeciwko Evansom. No ciekawe, jak to się dalej potoczy...
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale podobał mi się opis szczęśliwej pary-Jamesa i Lily. To była miła odmiana od ich ciągłych kłótni i przepychanek ;). Oczywiście wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ale ja, w przeciwieństwie do innych czytelniczek, kocham Syriusza, którego coraz częściej pokazujecie od strony "słodkiego drania" ( z naciskiem na drania :), więc cieszę się, że będzie występował. Swoją drogą, już wyobrażam sobie jak Łapa bez pardonu pakuje się naszym gołąbeczkom do sypialni. Nie martwiłam bym się jednak tak bardzo o zepsucie relacji między nimi, bo w końcu Jo Rowling napisał list od Lily do Syriusza, który dziewczyna tytułuje "Kochany Łapo". Znaczy to, po pierwsze, że Syr nie będzie z nimi mieszkał cały czas, oraz, że on i Ruda się pogodzą. Chyba że Autoreczki przekroczą granice Rowling. Ale to tylko przypuszczenia.
Na razie ciesze się tym co mam i kontempluję nad opisem życia, a właściwie dzieciństwa, Snape'a. (Też wyszedł Wam wspaniale!)
~Sara~
PS Też przeraża mnie wstęp do tego rozdziału... Między wierszami wyczytałam, że jest to początek końca. Mam nadzieję, że Wasza opowieść, mimo tych wszystkich przeciwności, będzie trwać, trwać, trwać (i w tym momencie Voldi niszczy Potterowską sielankę :'( ) !
Ach nareszcie...:) Zgadzam się z resztą, że rozdział wyszedł Wam świetnie(no ale wam zawsze świetnie wychodzą:p) i mam nadzieję że kolejny pojawi się znacznie szybciej;p Syriusz... ech cóż to byłoby za życie bez niego?:) Tak jak MAY mam nadzieję, że rozwiniecie jeszcze choć trochę wątek D+S:) Aż boję się pomyśleć, co jest w tej kopercie...;/
OdpowiedzUsuńNo cóż cieszę się, że Lily w końcu pogodziła się z rodzicami i w końcu zamieszkała z Jamesem!!!:)
Pozdrawiam i życzę duuuużo, duuuużo weny:)
-Jacqueline
Jezu! Jak się cieszę! Nareeeeszice SYRIUSZ! :*:*:* normalnie dostałam takiegoj banana, że aż ... no, do czego to porównać? Kurde, nie wiem :C ale do rozdziału. Ja się boję. Boję, boję, boję i boję! Co z Sevem? Tęsknimy, Smarkerusie! :CCCCC
OdpowiedzUsuńNie będę się powtarzać, że świetnie, świetnie etc.
Ale ogółem. - SĄ RAZEM! *pisk* aaaaaa! No i Lileńka pogodziła się z rodzicami! *kolejny pisk*. Zdarłam sobie przez Was gardło :C
Ale okej. Weny życzę!
- Stupid Lamb.
Super! Cieszę się, że wreszcie nowa notka;)
OdpowiedzUsuńPieprzony Smaekerus, nie wiem co on chce uczynić, ale czuję, że to będzie coś złego, coś bardzo złego. Aż mam dreszcze gdy o tym pomyślę.
OdpowiedzUsuńSyriusz... słodki, kochany, irytujący, bezczelny Black. Nie wiem co mam powiedzieć na jego temat. Kocham go z całego serca, choć przyznam, że teraz moja "miłość" do niego spadła to temperatury panującej na Grenlandii. Co on sobie wyobraża...!
Idealna para : James i Lily. Szkoda tylko, że ich sielanka właśnie się skończyła, no bo przecież nie bez powodu wprowadzacie Łapę do ich domu.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział,
Pozdrawiam i całuję,
Anaisse.
xx
Lumos prosi, więc Lumos wymaga, a mała wiedźma obietnic dotrzymuje. Tak więc, jak powiedziałam, tak robię. Wprawdzie z tygodniowym opóźnieniem, jednak lepiej późno, niż wcale, prawda? No, ale reasumując, nie rozpisując się niepotrzebnie na tematy niezwiązane ściśle z rozdziałem…
OdpowiedzUsuńJakie to wszystko sielankowe, że aż nierealne. Miło jest widzieć – czy może raczej czytać – że między Lily a Jamesem panuje w miarę przyjazna atmosfera. Wiesz, o co mi chodzi. Gryzienie, drapanie, plucie bez powodu i temu podobne. Nie ma to jak wszczynanie awantur i scysji, nie znając dokładniej całej sytuacji. Kultura pierwsza klasa. Rude jest wredne, to fakt, ale również i narwane oraz w gorącej wodzie kąpane. Walnęłabym tutaj jakiegoś suchara, który wpadł mi do głowy, ale jednak nie. Nie będę się pogrążać, w końcu przede mną dalsza część komentarza. Będę miała do tego jeszcze mnóstwo okazji. Ale wracając do tematu – cieszy mnie fakt, że Lily odrzuciła maskę wściekłej (i szybkiej - nie wiem, czemu akurat to mi się nawinęło na myśl) panienki, która myśli, że krzykiem i tupotaniem (tupczeniem? tupotem?) nogami zawojuje świat. Nie ta bajka, złotko. Tak mi się na myśl nasunął Tarzan. Oglądałam ostatnio tę bajkę (tak, wiem, co sobie pomyślisz – prawie dorosła, a gorzej jak dziecko. Ale to i tak jeszcze NIC) i tak sobie pomyślałam, że może by tak wysłać ją do dżungli. Z jej charakterkiem… Chociaż nie. Szkoda dziewczyny. I szkoda mi mnie w tym momencie. Wracam do właściwej części komentarza i jej się będę trzymać. A więc, jak wspominałam na początku, miłą odmianą jest widok fragmentu, gdzie para głównych bohaterów się kocha i nie warczy na siebie. Mam nadzieję, że to się nie skończy szybciej, niż zaczęło, bo jest naprawdę fajnie. To znaczy, nie mówię (piszę), żebyś pozbawiła czytelników tej frajdy czytania uzasadnionych kłótni przyszłych Potterów, bo bez tego to opowiadanie traci to coś. Ale nie śpiesz się. Chciałabym się przez jakiś czas podelektować faktem, iż sielanka jest terminem znanym także Lily Evans.
„Znowu należała do niego i tylko do niego.” – to mi przypomniało pewne zdanie, które kiedyś znalazłam i nawet wykorzystałam do niecnych czynów. Nie no, żartuję. Te niecne czyny zwane są popularnie miniaturką… Ale wracając do tematu – to zdanie brzmiało: I należysz do mnie, choć to nie kwestia posiadania. I tak jakoś mi się nasunęło, przy czytaniu tego. Nie ma to jakoś szczególnie ścisłego związku z całą resztą, ale jakoś wydało mi się, że warto o tym wspomnieć. Powyższe, że powyższe, to pierwsze zdanie wypowiedziane (czy wymyślane, skoro to myśl?) przez Jamesa nie nasunęło mi takich samych wniosków, jak przy tej mojej sentencji. Odniosłam wrażenie, jakoby młody (już niedługo) Potter traktował swoją narzeczoną jak rzecz, którą się ma. A tak nieładnie jest się zachowywać. I ja wiem, że James taki nie jest, ale nasunęło mi się takie przemyślenie, a żeby ten komentarz rozbudować do rozmiarów olbrzyma(-wielbłąda) potrzeba takiego rozpisywania myśli. I jeszcze czcionka mi to ułatwia. Lubię, gdy rodzaj czcionki jest ładny, kształtny i jakiś taki zachęcający do dalszego tworzenia. Jak ten! <3 I nie chodzi mi o ten paskudny Arial w komentarzu czy wcześniejszego Courier (czy jak to tam było), bo one prędzej odrzucały, niż przyciągały, zachęcały. Najlepsza jest Georgia albo Verdana, ale ta ostatnia to tylko w odpowiednim rozmiarze. Przykładowo, Verdana 12/14 pkt jest już niechlujna, czego nie można powiedzieć o 10. Mniejsze, a ładniejsze. Cieszmy się z małych rzeczy.
UsuńWiesz, że sam wstęp tego komentarza zajmuje mi więcej, niż referat na religię, z którym zalegam od kilku tygodni? XD No, ale Adik jest w porządku, nie będzie się upominał, a jeżeli już, to zawsze mogę powiedzieć, że zapomniałam, że doniosę – coś się wymyśli. Poza tym, teraz czekają mnie rekolekcje, więc dwie lekcje przepadają. I to nie tylko z religii. Ale tak na marginesie, z tego mojego katechety też niezłe ziółko. Kto to widział szantażować uczniów wykreśleniem z religii, jeśli nie pójdzie się na rekolekcje? Jakbyśmy sami z siebie na nie nie chcieli iść, żeby uniknąć lekcji trzy dni z rzędu. Mógłby porozumować trochę naszym rozumowaniem. W końcu taki stary nie jest. :D A jak już przy Adiku jesteśmy, to przypomniała mi się moja dyskusja (i kilku innych dziewczyn) z nim – bodajże w listopadzie – na temat współżycia przed ślubem. I to nie jest tylko nie na temat, dotyczy też po części Lilki i Jamesa, w końcu oni też święci nie są, skoro tentegowali się pod nosem Dumbledore’a, nie? Ale wracając do dyskusji – Adik twierdził, że seks można uprawiać dopiero po ślubie, nie można też wcześniej wspólnie zamieszkać. No to wszyscy do niego z buntem, że wcześniejsze zapoznanie się z nawykami drugiej osoby oszczędzi nam nieprzyjemności w przyszłości. I wtedy padł epicki tekst (to było wtedy, teraz wydaje mi się nieco kiczowaty): To tak, jakby pan kupił telewizor, nie wiedząc, czy działa. Taki suchar, że aż pranie suche – czy jak to leciało. W każdym razie było sporo śmiechu wtedy. No, ale kończmy z tematami mało związanymi z rozdziałem, bo okaże się, że będzie ich więcej, niż opinii. Ou, uzbierało się już całkiem sporo słów. Trochę ponad osiemset, hehe. Ciekawe, do ilu dociągnę.
Ale skupiając się na prawidłowej części komentarza...
Z tego Jamesa to nawet całkiem łebski gościu, skoro wymyślił coś takiego. Wprawdzie wiadomym było, że znicz ma pamięć ciała, ale skąd mogła o tym wiedzieć taka ignorantka quiddutcha jak Evans? Jej trzeba było to napisać drukowanymi literami i dla pewności jeszcze przeczytać na głos, żeby zrozumiała. Dobra, nie, nie będę jej berać. W końcu Lilka to najmądrzejsza uczennica w szkole, jej inteligencji nic nie przewyższy, chociaż nie okazała się zbytnią mądrością, gdy bez sensu wyzywała Jamesa i wszystkich dookoła. Dorcas też. Poucza wszystkich, jak mają się zachowywać, żeby było ślicznie, pięknie i etycznie, a sama z tego mogłaby mieć banię lub, jak czarodzieje wolą, Trolla.
Usuń- Phi! Zakradnę się po zmroku, odnajdę zapasowy klucz po jedną z doniczek i wpakuję się do łóżka, jak będziesz spał, a następnie zniknę, zanim się obudzisz!
- Nie musisz kraść klucza.
- Nie? Pozwolisz mi pójść na całość i zostawisz otwarte okno? - uwielbiam ten fragment, poważnie. Niby takie małe coś, tylko malutki kawalątek całego rozdziału, a i tak sprawia, że ryjek się cieszy i jest git, jak zwykła mawiać moja nauczycielka z matematyki. Czytając tą krótką wymianę zdań, uśmiechałam się jak głupi do sera, tylko z tą różnicą, że ja do monitora. Mojego starego, psującego wzrok wiekowego monitora. Nie mogę się już doczekać, kiedy dotrze do mnie w końcu mój kochany, wymarzony komputerek z ekranem jak z bajki (i moich snów). <3
Trzecia strona w Wordzie Georgią 12 pkt, a ja dopiero przechodzę do drugiego fragmentu! Oj, coś wyczuwam tu rekord Guinnessa (dobrze napisałam, bo nie chce mi się sprawdzać?) w kategorii komentarzy!
Na początku, wnioskując po marudzeniu żeńskiej persony w tym fragmencie, myślałam, że to Remus i Mary przedzierają się przez te chaszcze. A tu takie zaskoczenie! Lily i James! A czy oni, przepraszam bardzo, nie znają jakiś bardziej cywilizowanych form podróżowania? Chociażby Siecią Fiuu, teleportacją czy autobusem? Albo na nogach, ale chodnikiem? Załatwić sobie przeżycia, atrakcje i adrenalinę można w inny sposób, nie trzeba włóczyć się po jakiś krzakach. Chyba że ich pojawienie się tam miało inny charakter.
Dobrze, że w końcu Lily pogodziła się z rodzicami. Wprawdzie nie obyło się bez krzyków i wyrzutów z jej strony (przez chwilę myślałam, że wybuchnie jakaś typowa wrzawa z jej udziałem, już zacierałam rączki i szczerzyłam ząbki, a tu lipka), ale w końcu uległa i zgodziła się iść do rodziców. I co? Ciągle żyje! Ani Thomas, ani [imienia nie pamiętam] jej nie wykończyli psychicznie, a nawet nakarmili sernikiem domowej roboty i spoili herbatą z torebki. Chyba że uchowali trochę bimberku z czasu wojny, to zmienia postać rzeczy.
Jak rodzice tak niewinnie się nazywający, Thomas i [imienia nie pamiętam], mogli nazwać swoje dziecko Petunia? Czy tylko mi się ono kojarzy z petami? Czy to imię w ogóle ma jakiś odpowiednik w języku angielskim, czy to po prostu kaprys polskiego tłumacza? Jeżeli tak, to jakiś łabaty musiał byś ten tłumacz, chociaż pasuje do tej małej wiedźmy. Chociaż nie, wiedźma należy do mnie. Ona niech zostanie żmiją.
UsuńA czegoż to Voldy oczekuje od państwa Evansów? Bo chyba w liście nie umieścił wezwania do zapłaty? Tak w ogóle, od kiedy śmierciożercy zostawiają list w skrzynce? Jakaś nowa taktyka, czy co? Udajemy grzecznych chłopczyków w czerni, ale tak naprawdę jesteśmy dzicy i mamy maczugi, i możemy zabić, jak nie zadziałacie po dobroci?
Snejpi-nietoperz. <3
Biedny Snejpi był torturowany w dzieciństwie, tak wiele zaznał zła, a teraz, zamiast stać się przeciwieństwem ojca-kata, idzie w jego ślady. Czy on jest normalny? I pomyśleć, że przyjaźń z kimś pokroju Lily powinna go zmienić, pomóc mu odnaleźć w sobie dobrą stronę. Gdybym to ja miała takie trudne dzieciństwo, tyle patrzyła na cierpienie matki i okrutność ojca, w życiu nie podążyłabym tą drogą, którą obecnie kroczy Snejpi. Ciąg dalszy świadomie zadawanego bólu i cierpienia – czy ten facet nie ma tego dosyć? Ja bym się wykończyła psychicznie. Masochista, nie ma innego słowa, by go określić. Chociaż pewnie jest, tylko ja go nie znam. A na kartkowanie słownika obecnie nie mam ochoty. Jakoś tak, no.
Jakim późniejszym wydarzeniom? Śmierci rodziców czy zlotowi śmierciożerców na Privet Drive, yy, pokićkały mi się te numery, ale chyba 6, tak? Też tak zadałaś pytanie, na które odpowiedzi może być w cholerę i więcej. Teraz będę miała temat do refleksji wieczorami. Ach, już czuję te zarwane nocki! Nie no, żartuję. Przed snem jak najbardziej, ale zamiast mojego kochanego snu – nigdy. Za wielki ze mnie leń.
A to croissanty już mieli w latach siedemdziesiątych? Jaka awangarda, ojej! Ja wiem, że to Anglia, nowsze czasy, niż zacofana Polska, ale to lata siedemdziesiąte. Taka moja niewinna uwaga.
Coś ten Remi drażliwy ostatnio. Wcześniej nie protestował, jak mu wyskakiwała z plasterkami w serduszka, a teraz protestuje, gdy chce mu ulżyć zimnym okładem? Wiem, że nie chce litości, ale to co w takim razie ta biedna Mary ma robić? Stać i patrzeć nieczule, jak się męczy? To na tym związek polega? Ugh, a to ponoć nas, dziewczyn nie da się zrozumieć. Tak w ogóle, to spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. :D
Dumbledore się boi? On nie chce czegoś zrobić dla większego dobra? KIM JESTEŚ I CO ZROBIŁEŚ Z DUMBBYM?! Ale poważnie – do Dumbledore’a nie pasuje mi jakoś postawa tchórzliwego faceta. On zawsze robił wszystko, żeby walczyć, narażać się, byle to wszystko zakończyć. A teraz co? McGonagall musi go do wszystkiego namawiać, do tego, by jako założyciel Zakonu Feniksa rozpoczął jakiekolwiek działania przeciwko Voldemortowi i spółce.
UsuńAch, i znowu Jamie z Lily. Jak stare, dobre małżeństwo. On do pracy, ona do sprzątania. I tak codziennie. Brakuje tylko piątki dzieci i szóstej w drodze. Do tego jeszcze wujaszek Syriusz zwala się na głowę. Mając na myśli wizję Lily i Jamesa z gromadką dzieciaków, tak Syriusza widzę jako nałogowego palacza i pijaka. I to jeszcze z zarostem jak stąd do LA. Ech, za dużo się naoglądałam I kto to mówi.
A w rzeczywistości okazuje się, że Syriusz jest dalej tym napalonym na dziewczynę, czy już raczej narzeczoną, przyjaciela dupkiem. Niech jeszcze się rozekscybiscjonuje (jakie zaawansowane słowotwórstwo XD), a będzie bajkowo. Tylko wtedy wypadałoby zaznaczyć, że wstęp nie dla dzieci. Ale poważnie – Black mógłby ograniczyć trochę swoje zboczenia względem Lily, jeśli nie chce dostać patelnią od wkurzonej pani domu.
No, i jestem z siebie dumna. Coś mi się wydaje, że tak długiego komentarza jeszcze nigdzie nie opublikowałam. Ale nie jestem pewna, bo nie mam porównania. Poprzednie moje kochane giganty zginęły śmiercią tragiczną na zakręcie przy czyszczeniu dysku. To okropne, wiem. Ale w życiu nie udało mi się napisać prawie dwóch tysięcy słów na czterech stronach, więc, no, pierwszy na WLE gigancik gigancików. Heheszki. :D
Co by tu jeszcze dodać? Mam nadzieję, że moja głupota w pewnych momentach nie razi aż tak bardzo. Rozpisałam się za kilka komentarzy na przyszłość. Jeszcze tylko 50 słów i będzie równe dwa tysiące, więc muszę się postarać jakoś i zapełnić tę pustkę. Coś mi się wydaje, że mi się uda. A jeszcze lepiej by było, gdyby się okazało, że całość zajmie dwa tysiące trzynaście wyrazów. Co Ty na to? Dobijać? Bo już jest dwa tysiące. :D
Chciałabym Ci, Lumosiaczku, życzyć mnóstwa weny na kolejne rozdziały i dużo wolnego czasu przy cioci Dermatologii. ;3
(No i, kurde, wyszło więcej. Taki przyszłościowy komentarz, który sięga kilkanaście latek naprzód. Może nauczy się przewidywać przyszłość? Dobra, odbijać mi zaczyna, lepiej skończę moją rozprawkę na temat, co by było gdyby.)
Pozdrawiam. ;*
PS Adik by się ucieszył z takiego referatu, nie uważasz? XD
Zdecydowałam się na skomentowanie dopiero teraz, bo chciałam sobie zostawić to na koniec. Ta historia jest jedną z najlepszych FF o Lily i Jamesie, jakie czytałam! Naprawdę.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że ten FF tak mnie zaskakiwał wydarzeniami, jak nigdy. Wspaniale. Denerwowało mnie tylko kilka rzeczy: ta chwilami egoistyczna Lily, no i ten Syriusz! Przyznam, że to jest jeden z moich ulubionych bohaterów całej serii o Harrym Potterze, chodzi mi tu o wszystkie postacie, nie tylko te z czasów Huncwotów. jednak po przeczytaniu tych wszystkich beznadziejnych rzeczach, które wyprawiał, mam go po dziurki w nosie! Jednakże, chyba i tak będę go lubić, ponieważ nie zatracam się całkiem w tym świecie i jeszcze kontaktuję, że został tak stworzony przez Was. Mam nadzieję, że nie namieszacie zbytnio w życiu Lily i Jamesa przez tego cholernego Blacka, że nie będzie on próbował czegoś z Lily, ani że Lily (jeśli już coś) nie podda mu się! Proszę, nie rozwalajcie znów związku Lily i Jamesa, bo chyba oszaleję. Tyle już kłótni mieli za sobą! Ugh, nie jest im łatwo, nie ma co.
Pozdrawiam, życzę weny ogromnej jak Mount Everest, a nawet większej, i czekam na następny rozdział!
Cudo, cudo i jeszcze raz cudo. ;)
OdpowiedzUsuńNormalmie przeszlyscie same siebie. xd
Komentuję dopiero teraz, bo od pojawienia się tej notki do dziś zdążyłam przeczytać całego bloga jeszcze raz, a ten rozdział czytam chyba już po raz czwarty.
Zacznę od tego, że niesamowicie cieszę się z tego zwrotu akcji. Nareszczie Lily i James są razem, są szczesliwi i wszystko się poukladało.. no prawie wszystko. No właśnie, szczęście nie może trwać zbyt dlugo i pojawia się ta sprawa z listami i Severusem.
Czytałam to i słowo daje rozryczalam się jak głupia gdy przeczytalam zdanie : "Czy gdyby Rudej udało się wyjąć list i sprawdzić nadawcę, zdążyłaby zapobiec późniejszym wydarzeniom?" Może po prostu dlatego, że mialam podly nastrój, a moze dlatego, że mam taki charakter, ale wazne że potraficie pisać tak, że się wzruszam. :D
Druga sprawa, o ktorej muszę wspomniec to prze prze przecudowny fragment przemyśleń Seva. Normalnie brak słów. Napisalyscie to tak strasznie profesjonalnie, że czytalam i nie moglam sie wprost nadziwic, jak mozna tak cudownie pisać. Tak cholernie Wam zazdroszcze talentu, bo sama też próbuję trochę pisać, ale moje opowiadania przy Waszych wyglądają gorzej niż źle. ;)
Wracając jeszcze, trochę wkurzyl mnie Syriusz tą swoją huncwocką bezczelnością, bo pewnie zaczmie mącić i psuć między Rudą, a Rogaczem, ale rozumiem, rozumiem.. sielanka nie trwa wiecznie. ;)
Podsumowujac, moim zdaniem najlepsza notka. Warto było tak dlugo czekać.
I w imieniu wszystkich, którzy tak niecierpliwie czekali DZIĘKUJĘ za to, że w ogóle prowadzicie takiego wspanialego bloga i dopisujecie te nowe rozdzialy nawet każąc nam czekać. ;)
Pozdrawiam i życzę jak najwiekszej weny,
~ Anita
P.S. Wiecie co, tak wlasciwie to się nie spieszcie z tymi kolejnymi rozdzialami, bo im dłużej dodajecie notki tym dluzej ciagniecie tego bloga, a nie wiem jak ja przezyje kiedy ten nieunikniony i co raz bardziej bliski koniec nadejdzie. :D
Nienawidzę tego... niedawno zaczęłam czytać waszego bloga, teraz czekam na następny rozdzial (ma to jakiś związek z tym, że siedzę przy komputerze o 3 w nocy...) i jak znam życie, niedługo będzie się kończyć... ;D
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podoba to, jak piszecie (bo wywnioskowałam, że pisze więcej osób - jak coś to wybaczcie, tak mi było śpieszno do treści rozdziału, że omijałam wszyskie inne teksty :) ), zaczytywałam się jak szalona.
Sama teraz próbuję cośtam tworzyć, mogę powiedzieć, że zostałam przez tego bloga zainspirowana. Nie chcę robić jakiejś natrętnej reklamy, ale wrzuciłam was do linków na moim blogu ( cassie-eire.mylog.pl ), więc informuję i będę zaglądać codziennie, niecierpliwiac się na następny rozdział.
Papa :)
Na bloga trafiłam stosunkowo niedawno, a już zdążyłam przeczytać wszystkie rozdziały i zakochać się w postaciach. Cieszę, się, że coś dodałyście, no i oczywiście powraca Syriusz. Black w waszym wydaniu przypadł mi do gustu, taki zimny drań :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny!
Ja również, tak jak moja poprzedniczka trafiłam na bloga... tydzień temu? Trudno, nadrobiłam i, powiem szczerze, że jestem zachwycona. JESTEŚCIE CUDOWNE, piszecie niesamowicie profesjonalnie, potraficie wzruszyć i rozbawić jednocześnie. Ile razy wybuchałam niekontrolowanym śmiechem, chyba już nie zliczę, ba, na 100% nie zliczę, ale muszę przyznać, że jestem bardzooo pozytywnie nastawiona.
OdpowiedzUsuńJestem nieco zdziwiona tym, że Lily przestała przejmować się Dorcas, a przecież tak się kochały. Były wręcz nierozłączne. Ruda chyba powinna się nią bardziej zmartwić... Chyba, że postanowiła zerwać kontakt, ale z kolei to... jakby nie w jej stylu. No i ten Black! Na Merlina, jest niesamowicie bezczelny! :3
Życzę dużo, dużo weny, pozdrawiam
sovende
Super blog. Trawilam tutaj przypadkiem, i w niecale 3 dni przeczytalam wszystkie notki. Po prostu nie moglam sie oderwac! Jednak balam sie, ze blog juz troche ma a wlascicielja przestala pisac, az popatrzylam sie na daty, i wszystko jest swieze! Z zniecierpliwieniem czekam na kolejna notke, i musze wam jeszcze podziekowac. Dawno temu tez mialam bloga o huncwotach, ktory niestety porzucilam po jakims miesiacu i kilku notkach. Ale czytajac to na nowo zapalalam do odnowienia dzialalnosci bloga. Mysle, ze jak mi sie uda, to dodam kiedys linka :-) powodzenia !
OdpowiedzUsuńDobra, napiszę to ...
OdpowiedzUsuńŚledzę waszego bloga już od jakiegoś czasu lecz zanim ja tu dotarłam było z 65 rozdziałów i nie chciałam nagle tu się wpierniczyć w połowie przeczytanej waszej cudnej twórczości. Teraz, gdy wreszcie miałam czas usiąść i przeczytać całość zkomentuje i wyrażę moje zdanie o waszym najnowszym rozdziale.
Moje odczucia o relacjach: Lily i James- czytając o ich czasach w Hogwarcie czekałam na moment w którym Lily ogarnie się i zrozumie ,że kocha Jamesa a Syriusz przestanie komplikować im życie. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z treści tego rozdziału : troche sielanki, troche Seva i debil Syriusz. Kiedyś był moją ulubioną postacią a teraz ...BRAK MI NA NIEGO SŁÓW- nienawidzę go ! Wasz blig jest moim ulubionym i dlatego prosiła bym o informowanie mnie o nojej notce na blogu : oczami-lily-evans.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOczywiście literówki mam więc :
Usuń* blog
* nowej / pozdrawiam Katniss
A przepraszam, o której środzie mowa w proroku codziennym? :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że o tą najbliższą :D
UsuńWybaczcie - święta nas troche zblokowały. Podobnie zresztą jak zima, choroba i szara rzeczywistość ze swoją listą "ważniejszych spraw". Ale jutro mam wolne więc dokończę to co mamy zaczęte i postaram się dodać w najbliższą środę :)
UsuńO, a więc już dzisiaj, tak? :D
UsuńOjejku jak się cieszę. Od tamtej wymienionej środy siedzę tu non stop i co chwila odświeżam stronę. :D
Ja to naprawdę jakaś nienormalna jestem.. ;) uzależniłam się od tego Waszego bloga. :D
hahah ja dokładnie tak samo, nie mogę się doczekać nowej notki i sprawdzam jak nienormalna już z dobre dwa tygodnie.
UsuńHaha, no właśnie, jak to jest, że te Lumos i Avis potrafią tak pięknie pisać żeby przyciągnąć do czytania aż tylu ludzi ? ;)
UsuńMatkoo, kiedy ten rozdział, doczekać się nie mogę. :D ale warto czekać, 13 storon, będzie co czytać. ;)
Jest Syriusz jest impreza!
OdpowiedzUsuń