sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział Czterdziesty Piąty: Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…


[muzyka]

Kiedy wylądowała na jednej z uliczek zaczynało się ściemniać. Cieniutki, czerwony płaszczyk na niewiele się zdał. Pogoda znacznie się pogorszyła. W okolicy unosiła się ponura, tajemnicza mgła, a na listkach drzew pojawił się delikatny szron. Wygładziła spodnie, naciągnęła czapkę na uczy i poprawiła grube, wełniane rękawiczki. Wzięła głęboki oddech, starając się opanować rozszalałe emocje i rozejrzała się dookoła.
Jej ciało przebiegł lekki dreszcz. Nie był on do końca wynikiem przeraźliwego zimna. Kiedy ostatni raz tutaj była, domy były pokryte licznymi świecidełkami i ozdobami, a na ulicach leżał śnieg. Wszystko wyglądało wtedy tak niesamowicie, wręcz zapierało dech w piersiach! Teraz krajobraz pokryty był szarością, brudnym brązem i przytłaczającą czernią. Porozstawiane wzdłuż ulicy latarnie rzucały mdławe, ponure światło, oświetlając jedynie najbliżej stojąca ławkę lub kosz na śmieci. Musiała niesamowicie wytężać wzrok, aby zobaczyć coś więcej. I zdecydowanie, coś jej w tym krajobrazie nie pasowało. Nie potrafiła określić co to jest, ale napawało ją to przeraźliwym strachem. Nie pocieszył jej nawet fakt, że po kamiennej fontanie spacerują ptaki. Odwróciła niepewnie głowę w drugą stronę. Jej oczy odnalazły ścieżkę prowadzącą do domu Potterów. Przygryzła wargę. Czy James wrócił na Privet Drive, czy może postanowił zostać u rodziców? Czy rodzice go przyjęli, podali ciepłą herbatę z miodem i opowiedzieli wszystko to, co się wydarzyło? Czy się martwią? W końcu uniosła się honorem i nawet go nie poinformowała, że resztę ferii spędzi zupełnie gdzie indziej…
I dobrze! – pomyślała w duchu – Jak się o mnie troszkę pomartwi, to mu nie zaszkodzi! Może nawet zrozumie, że miałam rację? – uśmiechnęła się z triumfem i usiadła na krawędzi kufra.
Zerwał się delikatny wiatr. Uniosła głowę ku niebu, a widok wielkich, szarych, deszczowych chmur nie poprawił jej humoru. Pierwsza kropla wiosennego deszczu spadła na jej pokryty piegami nos, a kolejna poszła w jej ślady. Opatuliła się szczelniej szalem, postawiła kołnierzyk i rozejrzała w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Chociaż w jej głowie czaiło się milion myśli, a przed oczami nieustannie miała swoich rodziców, to uparcie starała się odgonić od siebie to wszystko i zachować trzeźwość umysłu. Nie mogła się teraz rozpłakać. Jeszcze nie…
W pewnym momencie jej oczy napotkały małą ławeczkę z zadaszeniem, przypominającą przystanek autobusowy. Odetchnęła z ulgą. Wiatr nabierał siły, a coraz większe krople spadały na jej płaszcz, bezlitośnie pozbawiając go chociażby milimetra suchej powierzchni. Przy każdym, nawet najpłytszym oddechu z jej ust wydobywały się kłębki pary, a letnie zamszowe buciki zaczęły przepuszczać wodę.
Westchnęła zrezygnowana i pochwyciwszy kufer ruszyła pomału w stronę schronienia. Już po trzydziestu sekundach miała serdecznie dosyć. Kufer był niesamowicie ciężki, a rozmokła droga raczej jej nie pomagała. W pewnym momencie bagaż zahaczył o jakiś wystający korzeń. Klnąc pod nosem, zaparła się i mocniej szarpnęła. Kufer nie ustąpił, ale jej ręce ześliznęły się z uchwytu, a ona sama wylądowała w małej kałuży, która zdążyła się już utworzyć. Do oczu napłynęły jej łzy. Dlaczego to wszystko idzie tak źle?! Podniosła się z ziemi i z całej siły kopnęła w walizkę. Zamiast odczuć ulgę, poczuła ogromny ból palca u nogi. Jęknęła i opadła zrezygnowana na kufer, ściągając w pośpiechu but i rozmasowując obolałą stopę. Coś niespokojnie zaszeleściło. Jej oczy uważnie badały każdy cal. Blask ulicznych latarni padł na jej różdżkę. Idiotka! zganiła się w myślach i schyliła po kawałek drewna. W tym samym momencie wpadł jej do głowy pewien pomysł. Tak oczywisty pomysł! Wsunęła stopę w obuwie i z uśmiechem otworzyła wieko kufra.
Powoli i bardzo delikatnie przerzucała ubrania w poszukiwaniu ciepłego swetra. Na swoje nieszczęście umieściła go na samym dnie! Jej ciało pokryło się gęsią skórką, czuła, że nos i policzki są czerwone od przeraźliwego zimna. Kiedy wreszcie narzuciła na siebie gruby sweter, a po jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło, odetchnęła z ulgą. Na krótko…
Gdzieś w oddali niebo przeszyła błyskawica, a chwilę później usłyszała cichy pomruk. Wiatr wzmagał się z sekundy na sekundę, wyrywając z jej zdrętwiałych od zimna rąk ubrania, które miała zamiar ponownie schować do kufra. Krzyknęła, ale na niewiele się to zdało. Blisko połowa jej ubrań wylądowała w błocie. To już było ponad jej siły. Jęknęła głośno, po policzkach popłynęły łzy złości i bezsilności, a ona sama opadła na mokrą ziemię. Pieprzone święta! Że też nie zostałam w Hogwarcie! I gdzie, do cholery jasnej podziewa się Dorcas?!
- Lily! Merlinie! – dobiegł ją zdyszany i przerażony głos przyjaciółki. Zerwała się na równe nogi i przytuliła mocno do dziewczyny – No już, będzie dobrze…
- Nie będzie dobrze! – krzyknęła i zaniosła kolejnym szlochem.
- Będzie, zobaczysz… - szeptała, a kiedy kolejny dreszcz przebiegł przez jej ciało, stwierdziła optymistycznie – Mieszkam niedaleko! Chodź! Zaparzę ci herbaty z cytryną i przygotuję ciepłą kąpiel z olejkami eterycznymi.
Machnęła szybko różdżką zbierając jej rzeczy, okryła rudowłosą swoim płaszczem i chwyciła jej dłoń w swoją. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie i pociągnęła nosem. Właśnie to kochała w niej najbardziej. Nie pytała o nic, a dawała tyle ciepła i otuchy ile tylko potrafiła z siebie wykrzesać. Więcej, niż jej rodzice…


***

Objęła kubek obiema dłońmi i wpatrywała się w unoszącą się mgiełkę parującej wody. Wszystko to, co tak uparcie starała się od siebie odrzucić, powróciło. Widziała smutne oczy mamy, zdezorientowanego tatę i triumfującą Petunię. Widziała niedowierzającego Jamesa i jego postać wspinającą się po schodach do sypialni. Widziała jego skamieniałą twarz i ten żal w oczach. Czy naprawdę zachowała się dzisiaj jak egoistka? Czy naprawdę jedyne, co ją zabolało to, to, że nikt nie zwracał na nią uwagi?
- Owszem. Jestem jedynakiem. Rozpieszczonym, nie zaprzeczę. Moja matka miała blisko czterdzieści lat, jak mnie urodziła. Byłem dzieckiem tak zwanej ostatniej próby. Poroniła już chyba z siedem razy. Przeszła trzy załamania nerwowe i terapię w św. Mungu. Kiedy przyszedłem na świat… Miałem starszych od siebie kuzynów. Każdy z nich był zajęty swoimi sprawami, a mnie miał gdzieś. Ojciec chodził do pracy. Matka spełniała każdą moją zachciankę. Nawet pieprzone puzzle musiałem układać sam! Nie miałem nikogo, Lily! A ty masz siostrę i zamiast się z nią pogodzić. Zamiast wspólnie dzielić się z nią problemami, życiem, wolisz się na nią wydzierać, niczym trzylatek!
Czy rzeczywiście miała siostrę? Odkąd dostała list, odkąd zaczęła się przyjaźnić z Severusem… Pierwsza łza potoczyła się po jej policzku. Otarła ją szybko i podniosła z kuchennego stołka. Wzięła głęboki oddech i przeszła do ładnie urządzonego salonu. Na ścianach w kolorze ciemnej czekolady tańczyły płomienie z kominka. Ładny beżowy wypoczynek pokryty był licznymi poduszkami, a na przeszklonym stoliczku do kawy leżała masa czasopism. Jedno z nich otwarte było na artykule „Jak dobrać kafelki do idealnej łazienki”. Uśmiechnęła się pod nosem. Płomień odbił się niefortunnie, a jej zielone oczy podążyły za nim. Uśmiech znikł z jej twarzy. Niepewnym krokiem podeszła do gzymsu kominka. Oprócz ozdobnego wazonika z proszkiem Fiuu, stała tu masa zdjęć. Jej przyjaciółka bardzo się postarała o to, aby nie zostawić ani milimetra wolnej przestrzeni. Na każdym była ona z przyjaciółmi, prawie na każdym…
Odstawiła kubek na najbliższą szafkę i niepewnie pochwyciła złotą ramkę. Ze zdjęcia patrzyła na nią około pięcioletnia Dorcas. Roześmiana kobieta trzymała ją na rękach, a mężczyzna stojący obok niej czule szeptał do swojej córki. Wyglądali na niesamowicie szczęśliwych. Przygryzła wargę. Nigdy nie widziała jej rodziców. Ze stacji zawsze odbierała ją babcia, która, z tego co mówiła Dorcas, wychowywała ją odkąd skończyła osiem lat. Pamiętała dokładnie, że jak były na pierwszym roku spytała ją wprost. Dziewczyna bąknęła coś na temat tego, że jej rodzice się ukrywają. Nigdy więcej nie rozpoczynały tego tematu, a od tamtego momentu co roku obie z Mary przyjeżdżały do niej na każde ferie czy wakacje.
- To jedyne zdjęcie, jakie mi po nich zostało – usłyszała i aż podskoczyła.
- Przepraszam, ja… - zająknęła się, ale przyjaciółka uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Podeszła do niej i wyjęła jej fotografię z rąk. Lily przyglądała jej się uważnie. Znały się siedem lat, a ona po raz pierwszy widziała, żeby jej tęczówki aż tak bardzo pociemniały. Nie miała pojęcia, co to może oznaczać, dopóki jej oczy nie pokryły się delikatną mgiełką zwiastującą płacz. Położyła jej rękę na ramieniu, chcąc dodać otuchy, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć w takiej sytuacji…
- Wyprowadzili się do Pensylwanii – wyszeptała po dłuższej chwili – Jak poszłam na drugi rok. Sama – Wiesz – Kto zaczynał wtedy swoje rządze, a oni byli na tyle nierozsądni, że głośno wyrazili swój sprzeciw. Zostawili mnie pod opieką jedynej rodziny, jaką miałam… Nie mieli innego wyjścia. Chcieli, abym ukończyła szkołę. Gdyby mnie zabrali, czekałyby mnie wieczne przeprowadzki więc wspólnie postanowili, że tak będzie dla mnie lepiej… - głos jej się załamał – Kiedy babcia zmarła, byłam niepełnoletnia, groził mi sierociniec, ale Dumbledore wiedział, że i tak mam gdzie mieszkać – tu spojrzała na rudowłosą z wdzięcznością. Dziewczyna spłonęła rumieńcem i chrząknęła. Czuła się niezręcznie. Przecież nie robiła nic wielkiego! – Początkowo miałam z nimi kontakt – Dorcas mówiła dalej, jednocześnie odstawiając fotografię na miejsce – Ale później przestali pisać. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało… W gazetach były wzmianki, słyszałam pogłoski…
- Tak mi przykro… - wyszeptała i objęła przyjaciółkę.
- Niepotrzebnie – powiedziała na tyle wesoło, na ile mogła. Ruda odsunęła się od niej i zaskoczona zauważyła, że dziewczyna płacze i śmieje się jednocześnie.
- Ale… - zaczęła, a Dorcas pokręciła gwałtownie głową.
- Mam ciebie, prawda? Jesteś dla mnie jak siostra! Dałaś mi to, czego nie dostałam od rodziców, prawdziwy dom, Lily. Masz niesamowite szczęście. Twoi rodzice nigdy nie traktowali mnie jak obcą. Czułam się, jak ich córka… - westchnęła i spojrzała na fotografię, którą przed chwilą odstawiła. – Czasami mam wrażenie, że oni wiedzieli,  co robią… Nie zostawili mnie przecież zupełnie samej, prawda?
Ruda przygryzła wargę. Jej oczy obserwowały, jak przyjaciółka udaje się do kuchni po swój kubek z herbatą, a następnie siada na kanapie, patrząc na nią znacząco. Nie potrafiła tego dostrzec. Przetwarzała właśnie to, co już raz usłyszała.
- Jadę do rodziców. Obiecałem twojemu ojcu, że nauczę go latać. Wrócę wieczorem. Może do tego czasu ochłoniesz i zrozumiesz, że masz najwspanialszą rodzinę na świecie. Rodzinę, której zazdrości ci niejeden dzieciak…
Czy oni nie rozumieją, że to nie jest takie wspaniałe na jakie wygląda? Jej idealny świat właśnie się zawalił. Siostra ostatecznie wygrała wojnę, która toczyła się między nimi od lat. W dodatku zrobiła z niej najgorszą i przypisała wszystkie winy. Petunia zagrała postać niewiniątka, a przecież to ona nieustannie od siedmiu lat musiała wysłuchiwać, że jest dziwolągiem zamkniętym w szpitalu i niechcianym przez rodziców. I przez te siedem lat jej rodzice na każdym kroku byli po jej stronie… Podarowaliby jej gwiazdkę z nieba, gdyby sobie zażyczyła… Może właśnie dlatego nie mogła zrozumieć tego, co się wydarzyło kilka godzin temu?
- Lily? – głos przyjaciółki doleciał do niej i wybił z rozmyślań. Spojrzała na nią nieprzytomnie – Wszystko w porządku?
Po raz ostatni spojrzała na fotografię. Ale jakby nie było, miała to szczęście. Dorcas straciła rodziców mając osiem lat. Czym są listy? Nie miał jej kto zabrać na rower, nie miał jej kto opowiadać bajek na dobranoc. Nie piekła z mamą pierników na święta i nie ubierała choinki z ojcem. Zabrano jej to, chociaż była dzieckiem. Odetchnęła i pochwyciła kubek, po czym opadła na jeden z foteli.
- Tak! – powiedziała optymistycznie, ale widząc przenikliwe spojrzenie Dorcas, zrzuciła maskę i wyszeptała cichutko – Nie.
Zapadła między nimi kilkunastosekundowa cisza w trakcie której  starała sobie poukładać wszystkie fakty tak, aby odpowiedzieć na każde pytanie i nie wyjść na egoistkę, którą się okazała.
- Petunia dopięła swego. Udowodniła rodzicom, że to wszystko, co jest między nami to moja wina. W dodatku ubzdurała sobie, że James zepsuł jej ślub i tak pokierowała rozmową, że rodzice usłyszeli jak się przyznawałam, że go do tego namówiłam.
Spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę, ale ta wpatrywała się przez chwilę w katalog ze wzorami firanek. Kiedy się odezwała w jej głosie nie było wzburzenia, czy zaskoczenia. Była wręcz spokojna i opanowana.
- Zdziwiłabym się, gdyby do tego nie doszło… - westchnęła, a widząc wzrok Rudej, kontynuowała – Nie mów mi, że nie wiedziałaś, że kiedyś to nadejdzie? Przecież przez te wszystkie lata to ty byłaś faworyzowana! Między innymi dlatego Petunia wyzywała cię od najgorszych i starała ci się uprzykrzyć życie. Byłaś młodsza, bardziej kochana i dostawałaś to, co chcesz. Na nią nigdy nikt nie zwracał uwagi. Każdy skupiał się na tobie. Musiała czekać na taki moment od lat…
- Ale przecież jej ślub był fantastyczny! James zrobił furorę! Rozkręcił towarzystwo, rozkochał w sobie ciotki…
- I nie mógł tego powiedzieć twoim rodzicom, kiedy wytoczyła przeciw wam tak mocny argument? – przerwała jej.
- Nie… - szepnęła tak cicho, że sama to ledwo usłyszała.
- Słucham?
- Nie, nie mógł. Zostawił mnie samą z tym wszystkim i wrócił do rodziców.
- Zostawił cię samą z tym wszystkim? – Dorcas uniosła brwi.
- Nie do końca… - jęknęła, a do jej oczu ponownie napłynęły łzy – Pokłóciliśmy się. On również uważa, że mam wspaniałą rodzinę. I że zachowuje się jak rozpieszczona gówniara – dodała, zanim Dorcas zalała ją gradem pytań – Obiecał mojemu ojcu, że nauczy go latać. Zanim wróciłm zostałam oskarżona o celowe działanie. Wyszłam, trzasnęłam drzwiami i nawet do niego napisałam…
- Ale za to napisałaś do mnie… - westchnęła – Ciekawa jestem co na to wszystko powie Mary z Remusem, kiedy wrócą.
- Wrócą? – zainteresowała się. Poniekąd cieszyła ją zmiana tematu. Zrozumiała, że popełniła błąd wychodząc z domu. Jej rodzice wierzyli w jedną wersję, tą, którą podała Petunia, ale jak mieli wierzyć jej, skoro nawet nie starała się tego wytłumaczyć? Po prostu wyszła i uważała sprawę za zamkniętą.
- Tak, wyjechali gdzieś wczoraj wieczorem i mają wrócić dzisiaj w nocy – uśmiechnęła się i wzięła do ręki jeden z katalogów.
- Dlaczego Dolina Godryka?
- Słucham? – Dorcas była najwyraźniej rozbawiona tym pytaniem.
- No… Dlaczego wybraliście Dolinę Godryka? Syriusz nie dostał w spadku domu?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami – Wiem, że małą fortunę na pewno, a dom… Nawet jeśli to może nie chciał go wziąć ze względu na rodzinę? Złoto przeboleją, ale dom? Poza tym stwierdził, że źle by się czuł w domu wujka, kiedy jego tam nie ma. Wspomnienia… - mruknęła konspiracyjnie.
- Ale przecież oni nie mieli aż takiego kontaktu…
- Nie wiem. W końcu zanim zaczęłam z nim być, raczej nie pałaliśmy do siebie miłością, prawda? On i jego koledzy byli tematem zakazanym! – roześmiała się. – Ale jeżeli mam być szczera, to, to chyba oczywiste, prawda? Zapytałam go nawet o to, ale chyba bał się odpowiedzieć szczerze i zaczął chrzanić o wspaniałej architekturze i idealnych warunkach dla rozwoju naszych dzieci.
Szatynka wróciła do przeglądania firanek, a Ruda ułożyła się wygodniej w fotelu. Dorcas pokazała jej większą część domu. Każdy najmniejszy detal był zaplanowany z wielkim uwielbieniem i dokładnym namysłem. Co prawda sypialnie na górze nadal wymagały remontu, a kuchnię pomalowano do połowy, ale i tak mieszkanie robiło piorunujące wrażenie. Rudowłosa sięgnęła po Twoja Sypialnia – Tysiące projektów z adresami sklepów i zaczęła kartkować.
- Zazdroszczę ci… - westchnęła – Chciałabym, żeby James też się tak zachował – mruknęła delikatnie poirytowana.
- Nie narzekaj. Jesteście ze sobą dwa miesiące, a już chcesz urządzać sypialnie? – zapytała znad gazety. – Cholerka! Nadal nie wiem, czy wziąć do sypialni kawę z mlekiem, czy może tą ciemną moccę! – stwierdziła wskazując na obrazki.
- No wiesz… Ściany masz aktualnie w pudrowym różu i jeżeli tak ma zostać to chyba bym wzięła delikatną kawę z mlekiem – doradziła po chwili zastanowienia.
- Tak właśnie myślałam – stwierdziła uradowana i zaznaczyła stronę.
- Ale może lepiej skonsultuj to z Syriuszem? – zapytała niepewnie, ale w odpowiedzi uzyskała jedynie prychnięcie – A właśnie, gdzie jest Syriusz?
- Żartujesz?! – warknęła z niedowierzaniem – Myślałam, że tu nie wysiedzi! Jest co prawda Remus, ale znasz go. Grzeczny, ułożony, nie chcący robić kłopotu! No i zapatrzony w Mary, jak w obrazek. – nagle coś najwyraźniej wpadło jej do głowy, bo zmieniła temat i wyraźnie się ożywiła – Nie wspominając o tym, że na pewno coś razem kombinują, a ja nie mogę wywnioskować co! Przeglądała ze mną katalogi, prenumeruje Proroka i Żonglera, wypisuje na kartce jakieś pierdoły i zamyka się z Remusem w sypialni. Kiedyś weszłam nawet do nich pod jakimś tam pretekstem, a oni oboje siedzieli i dyskutowali o kosmetykach! – dokończyła takim głosem, jakby to było coś złego.
- Dorcas, proszę cię! Przecież Mary potrafi o tym rozmawiać godzinami! – roześmiała się – Poza tym znasz Remusa i sama stwierdziłaś, że jest w nią zapatrzony. Może on lubi, jak ona tak gada? Musisz przyznać, że jak się nakręci. to wygląda wtedy niesamowicie słodko! – obie wybuchły śmiechem.
- Ale nie zaprzeczysz, że coś kombinuje! Mary i Prorok Codzienny?! – stwierdziła nadal próbując złapać oddech.
- Nie, nie zaprzeczę – powiedziała poważniejąc – Ale chyba nie myślisz, że oni planują razem zamieszkać?
- No wiesz! Teraz to wymyśliłaś! – zachichotała – Przecież Mary jest zmienna, jak pogoda! Nie sądzę, żeby rozmawiali na temat wspólnej przyszłości.
- Więc czego twoim zdaniem szuka w Proroku? – zapytała porywając leżącą niedaleko gazetę i przeglądając strony – Zobacz, pozakreślała lokale!
- Ponosi cię wyobraźnia – stwierdziła Dorcas, patrząc na nią z politowaniem.
- Świetnie! Wobec tego poczekam aż wrócą i spytamy wprost! – zarządziła zakładając ręce piersi.
- Jak sobie życzysz, ja i tak miałam zamiar czekać na Syriusza – wzruszyła ramionami i wyrwała Rudej katalog z sypialniami.
- No właśnie! Nie powiedziałaś mi, gdzie on poleciał! – roześmiała się.
- Bo sama nie mam pojęcia! Wyszedł na chwilkę po tym, jak dostałam od ciebie sowę. Mogę się jedynie domyślać, że siedzi u Jamesa… - westchnęła i spojrzała na zegar, który wybił jedenastą.
- Może… - rudowłosa zaczęła niepewnie.
Decyzja o przyjeździe do Doliny Godryka była jedną z lepszych, jaką mogła podjąć. Chociaż Dorcas nie naciskała na rozmowę odnośnie tego, co wydarzyło się podczas wesela, to w jakiś sposób rozmowa na temat jej rodziców jej pomogła. I Dorcas, i James mieli rację, bez względu na to, co się dzieje ma wspaniałych rodziców, którzy ją kochali. W głębi serca wierzyła też, że któregoś pięknego dnia uda jej się pogodzić z Petunią.
Spojrzała na przyjaciółkę. Siedziała w fotelu i wyraźnie się kręciła. Chociaż trzymała w rękach katalog to jej oczy się nie poruszały, a od blisko dwunastu minut nie przewróciła strony. Nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów z zewnątrz. Kiedy zegar wybił jedenastą trzydzieści odrzuciła gazetę i podeszła do okna. Objęła się rękoma. Ruda pokręciła głową z lekkim niedowierzaniem. Jeszcze się nie pobrali, a już się zachowują jak stare dobre małżeństwo.
- Możemy tam pójść, jeżeli chcesz – stwierdziła, a Dorcas odwróciła się i spojrzała na nią pytająco – No do Jamesa. Ty ochrzanisz Syriusza, a ja porozmawiam z Rogaczem – westchnęła i podniosła się z fotela. Szatynka przygryzła wargę.
- Jesteś pewna?
- Nie – odpowiedziała i zaśmiała się krótko – W mojej głowie to on przeprasza mnie, a nie ja jego… Ale ogarnij się, zanim zdążę się rozmyślić!
Dorcas uśmiechnęła się promiennie i podleciała, żeby przytulić się do przyjaciółki.
- Jesteś wielka!
- Tak, tak wiem!
- Bo wiesz… Normalnie bym się nie denerwowała, ale ostatnio dzieją się w okolicy dziwne rzeczy… - mruczała, kiedy narzucały płaszcze. – Bathilda wspominała, że jej sąsiadka z naprzeciwka wyszła do sklepu i nie wróciła, a trzy dni temu, jak tylko przyjechaliśmy, porwano trzyletnią Joanne… Robi się naprawdę niebezpiecznie.
- Bathilda? – zmarszczyła brwi.
- Tak, Bagshot. Mieszka niedaleko Dumblerodre’ów. Niesamowita kobieta! Prawdę powiedziawszy – ściszyła głos i rozejrzała się niepewnie dookoła – wszyscy uważają, że ma świra, a to co mówi to tylko jej wymysły.
- To Dumbledore też tu mieszka?! – krzyknęła pomijając wzmiankę o wybitnej autorce Historii Magii.
- Właściwie to mieszkał. Teraz przecież urzęduje w Hogwarcie, prawda? Ich dom stoi pusty, a o samej rodzinie krąży wiele plotek… Bathilda mówi, że tam wydarzyło się coś złego…
- Widzę, że dobrze się z nią znasz! Plotkujecie przy kawie? – zapytała ze śmiechem.
- Skąd! Mieszka naprzeciwko! Biedaczka… Sama tyle lat. Nie ma z kim porozmawiać, więc jak jestem na ogrodzie to zawsze mnie zaczepi – wzruszyła ramionami.
- Oczywiście – prychnęła, a światło ulicznej latarni padło na twarz jej przyjaciółki ukazując oburzenie i podenerwowanie.
- Jeżeli myślisz, że rozmowa z nią to dla mnie jakaś wybitna przyjemność to…
- No przecież masz ploteczki z pierwszej ręki! – roześmiała się Ruda.
- Dobrze wiesz, że brzydzę się plotkarstwem! – warknęła.
- Aha! Widzę właśnie! – klasnęła w dłonie i machnęła krótko różdżką. Woda z fontanny uderzyła w jej przyjaciółkę.
- Lily! – krzyknęła purpurowa na twarzy i wyciągnęła swoją.
Ruda pisnęła przerażona i popędziła przed siebie. Deszcz przestał padać, a jej stopy ślizgały się po rozmiękłej drodze. Za sobą słyszała śmiech i krótkie przekleństwa rzucane przez Dorcas.
- Niech ja tylko, au! – krzyknęła wpadając na nią i ledwo utrzymując równowagę, by nie runąć w błoto. – Oszalałaś? – warknęła rozmasowując nos – Lily? – spojrzała na przyjaciółkę. Dziewczyna stała jak wryta. Rozszerzone oczy, otwarta buzia, uniesiona różdżka. Wyglądała dokładnie tak, jakby ktoś ją spetryfikował – Lily, wszystko w porządku? – zapytała coraz bardziej zdenerwowana. Zielone, rozeźlone oczy zwróciły się w jej kierunku.
- Chcesz mi wmówić, że o niczym nie wiedziałaś? – rzuciła oschle.
- O czym nie wiedziałam? Lily, wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – zapytała z troską. Nie otrzymała odpowiedzi. Rudowłosa wyciągnęła jedynie rękę i wskazała coś palcem. Podążyła wzrokiem we wskazanym kierunki i również zaniemówiła.
Stały dokładnie przed domem Potterów. Na ogródku walało się pełno butelek po piwie i Ognistej Whisky. Były też ślady po fajerwerkach, serpentynach i konfetti. Wewnątrz domu wyraźnie migały lampy dyskotekowe, a przed drzwiami tłoczyli się ludzie rozmawiając i śmiejąc się głośno. Nie było wątpliwości, że w środku toczy się kolejna wielka impreza zorganizowana przez Huncwotów. Nie musiała nawet pytać, dlaczego muzyka nie niesie się po okolicy. Teraz, kiedy ona z Syriuszem tutaj mieszkają, a jej narzeczony zostawił ją w domu, za pewne rzucili masę zaklęć wygłuszających! Oboje doskonale wiedzieli, że gdyby tylko się dowiedziała, natychmiast wpadłaby z awanturą! Ale nie to przechyliło czarkę goryczy. Chociaż w pierwszej chwili miała ochotę tam wpaść i wywlec go stamtąd za szmaty, to gdy już delikatnie ochłonęła nastawiła się na imprezę. Już dawno nigdzie razem nie byli, a skoro właśnie nadarzyła się okazja… Nim jednak zrobiła krok, na schody niosąc dwie butelki z piwem wytoczył się pijany Syriusz. Zatrzymała się gwałtownie i przymrużyła oczy bacznie obserwując każdy jego ruch.
Chłopak obdarował piwem dwie, stojące niedaleko panienki, a te uśmiechnęły się zalotnie. Po chwili rozmowy musiał opowiedzieć jakiś żart, bo obie zachichotały i ucałowały go w policzki. To by jeszcze zniosła, ale w momencie, kiedy jedna z nich zaczęła rozwiązywać mu krawat, a druga rozpinać koszulę…
Świat dokoła niej wyraźnie pociemniał. Nie słyszała krzyków Rudej i nie słyszała głosów innych gości. Dysząc wściekle ruszyła przed siebie, unosząc przy tym różdżkę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy